,, Czerwony autobus widmo" cz. 10

,, Czas bezlitośnie miele dni, godziny, chwile,  
nie patrząc nikomu w twarz.
Jest jak lawa;
wszędzie dociera i wszystko zalewa.’’
                                 Gabriele Adani  
Rozdział dziewiąty
Spoglądanie prawdzie w oczy

Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Wiem tylko, że gdy otworzyłem swoje oczy było już ciemno. Gdyby nie świecące napisy na tablicy rozdzielczej naszego samochodu pomyślałbym, że straciłem wzrok.
- Dlaczego jeszcze jedziemy?- spytałem.- Nigdy nie jechaliśmy tak długo do Miasta Umarłych. Zabłądziliśmy?
Zadałem to pytanie, choć żałowałem, że usłyszę na nie odpowiedź. Gdybyśmy bowiem zabłądzili prawdopodobieństwo, że dojedziemy dokądkolwiek było bardzo łudzące, zwłaszcza, że paliwa wciąż ubywało, a my nie mieliśmy zapasowego w bagażniku. Lekko odsunąłem ciałko brata na bok, choć wydał mi się bardzo ciężki i taki… sztywny. Normalnie już dawno zacząłbym piszczeć, bo bałem się trupów jak niczego bardziej w świecie, ale przecież tym martwym ciałkiem był mój braciszek. Pogładziłem jego zimną i twardą twarzyczkę pokazując mu, że wciąż go kocham. Może i nie był już żywy, ale za to wciąż był moim młodszym bratem, którego nigdy nie przestanę kochać.
Tata zauważył co robię, bo na chwilę oświecił światło w samochodzie.
- Musimy go włożyć do bagażnika- oznajmił sztywno.
- Nie! Nie dam go zamknąć w niczym ciemnym i zimnym- odparłem zajadle, jakby chodziło o zamknięcie żywego człowieka w trumnie.
- Daj już spokój chłopcze. Obaj wiemy, że to już nic nie da.
Miał zimny i spokojny ton głosu. Nawet mógłbym przysiąc, że jakby zrezygnowany ze wszystkiego. Widziałem, że było mu już wszystko jedno. W gruncie rzeczy nic nie zmieni już fakty, że Fabianek nie żył.
- Nie ważne. Ja wciąż go kocham…
Wziąłem jego sztywne ciałko na ręce, choć zawadziłem jego nóżkami o śpiące ciało mojej siostry. Próbowałem go jakoś owinąć wokół siebie, bo przecież tak wcześniej go już trzymałem, jednak nie potrafiłem nim wycelować w poprzednią pozycję.
- Daj już spokój synu.
Widząc moją udrękę zgasił światło w aucie i zaczął zwalniać.
- Co ty robisz? Dlaczego się zatrzymujesz?
Tata nie odpowiadał. Zatrzymał się na poboczu i z powrotem włączając światło w samochodzie nie gasząc silnika wyszedł z samochodu i otworzył drzwi od mojej strony.
- Wezmę go, a ty otwórz bagażnik.
- Po co?
Nie odpowiedział już drugi raz, tylko schylił się i spróbował wziąć ode mnie jego ciałko. Ciężko mu było, bo efekt pośmiertny sprawił, że mój brat, jakby go nie złapać nie zmienił już pozycji. Wciąż owinięty w kocyk leżał skulony, jak trzyma się dziecko do karmienia. Chwilkę zatrzymałem go pociągając za kocyk, jednak zaraz pościłem uświadomiwszy sobie, że tylko odwlekam to co nieuniknione. Ojciec trzymając go mocno zaczekał na moje ruchy, które sugerowałyby, że i ja wysiądę. Czekałem odwrócony do niego tyłem, aż w końcu walnąłem z całych sił w fotel przedni pięścią i wysiadłem jakby na rozkaz. Podszedłem do bagażnika, choć wokoło nas było ciemno. Światła reflektorów oświetlały nieco jezdni, więc jakoś wymacałem przycisk otwierania klapy. Wcisnąłem go i podniosłem do góry płacząc jak niemowlę. Głośno i spazmatycznie.
- Tato…- powiedziałem do niego widząc jak i on płacze.
Potem schyliłem się i poprzesuwałem bagaże tak, aby można go było wygodnie ułożyć. Potem tata położył go takiego skulonego. Bóg mi świadkiem, że wyglądał jakby spał! Tylko te sine rysy twarzy…
Tata kładąc go podłożył mu moją walizkę pod główkę, bo położenie jego było nieco nie równe. Kładąc go na prosto miałby podniesione nogi do góry, więc gdy położył mu walizkę pod głowę wyglądał jakby spał. Nie mogąc wyszeptać niczego, choć chciałem! Chciałem go pożegnać, powiedzieć mu jak bardzo go kocham! Jakim był dla mnie przykładem, choć miał zaledwie cztery latka, to jednak jedyne na co się zdałem, to na żal i smutek.
- Nie płacz synu- powiedział, choć sam płakał.
Przytuliłem go, choć może bardziej to ja wtuliłem się w niego. I płakałem po raz pierwszy w jego ramionach. A jakby cały świat zrzekł się przeciwko mnie zaczął wiać mocny wiatr, który smagał naszymi ubraniami we wszystkie strony. Nawet natura w tym momencie nie pozwoliła nam rozpaczać po dziecku, które wszyscy kochali. Czym zasłużyliśmy sobie na takie nieszczęście? Czy nie byłem dobry dla swojego rodzeństwa? Czy nie pomagałem mamie, kiedy mnie potrzebowała? Czy nie powtarzałem ojcu wykutej na pamięć regułki odnośnie mojego przyszłego zawodu? Czy nie bawiłem się z bratem starając się uczyć go nowych słów, mimo iż miał z nimi problemy? Nawet bawiłem się ze Sandrą kilka razy w domek dla lalek, a teraz życie tak mi się odpłaca!
Dlaczego?
Dlaczego musiało to spotkać właśnie mnie?
Czym sobie na to zasłużyłem?
Tata niespodziewanie zamknął bagażnik wcześniej się ode mnie oddalając.
- Pora jechać- zauważył wycierając swoje oczy i całą twarz w swoją koszulkę.
- Co z tym wszystkim jest nie tak?- zapytałem strudzony.- Nigdy nie wybaczę tego mamie.
- Nie mów tak.
Poklepał mnie po plecach jakbym był jego kolegą i właśnie pouczał mnie o dobrym zachowaniu.
- Jak mam tak nie mówić, skoro tak myślę? Czy nie ważne zawsze było dla was abym mówił właśnie to co myślę? Co czuję?
Spojrzałem na niego spod ukosa, choć nie widziałem teraz jego całej twarzy, bo odsunął się od lampy. Równie dobrze mógł się teraz uśmiechać, bo czyż nie spełniło się teraz marzenie mamy? Miała o jedno dziecko mniej, prawie jak marzyła. Pozostałem jeszcze tylko ja ze Sandrą. Wpadka za wpadką. Dwóch dzieciaków, którzy nie mieli prawa się urodzić.
A przynajmniej nie jedno z nich.
- Każdy ma prawo do szczerości, ale to nie jest tylko jej wina.
Pewnie. Czekałem aż całą winą obarczy mnie, bo przecież to ja podsunąłem mamie Fabka, a nie on. On tyko zmienił całe nasze plany w koszmar do którego nie miał zamiaru wcale się przyznawać. Zawsze tak było. Czół iż jest dyrektorem szkoły, to i w domu może zrzucać swoje winy na innych, którzy gładko je sobie przypiszą, bo przecież nikt nie chciał podpaść szanowanemu dyrektorowie szkoły do której chodziły ich dzieci. Woleli lizać mu dupę niż być takimi ludźmi, jakimi naprawdę chcieli. Łgali na jego oczach, a ten zadowolony, że wciąż jest bez winy chadzał po świecie z zamiarem sprawiedliwego.
- Więc się przyznaj, że to twoja wina.
Wymierzyłem w niego swój palec dotykając jego klatki piersiowej. Odchrząknął, ale zaraz znów zaczął się wymigiwać.
- Ja nie ponoszę winy za śmierć mojego syna. Nie ja chciałem, aby umarł.
- Więc kto? Mama?
- Nie! Nikt nie chciał jego śmierci rozumiesz?! Kochałem go! Kochałem go jak własnego syna! Robiłem wszystko, aby tylko był szczęśliwy! Kupowałem mu drogie ubrania- zaczął wyliczać na palcach, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy podchodził bliżej światła lampy widziałem jak miał wyprostowaną dłoń, a drugą w nią uderzał.- Chodziłem do jego szkoły na występy, choć za wiele nie mówił- tłumaczył się, choć dopiero teraz do mnie doszło coś, co przed chwilą powiedział.
- Kochałeś go jak własnego syna?- zapytałem cicho przerywając mu dalsza pustą wypowiedź.
- Tak! I był dla mnie tak samo ważny jak wy- ściszył głos.
- Jak my? Tato, czegoś tu nie rozumiem- zastanowiłem się.- Fabianek nie był twoim dzieckiem?
Zamilkł. Chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu jaki mi przedstawił. Pewnie nawet nie zauważył, jak wyznał mi coś, co gdyby nie ten wypadek nigdy nie wyszłoby na światło dzienne.
- Powiedz! Fabianek nie był twoim dzieckiem?
- Oczywiście, że był- usprawiedliwił się.
- Ale powiedziałeś coś innego…
- Niczego takiego nie powiedziałem.
I znowu zaprzeczenie. Czy on nigdy nie potrafił przyznać się do swoich błędów? Kiedy w końcu dorośnie i zacznie przyjmować ciosy na siebie?
- Powiedziałeś! Tato, weź chociaż raz powiedz mi prawdę!
Wiatr ustał jakby sam czekając na wyznanie ojca. Nastała taka cisza, że słyszałem tylko nasz chodzący samochód, który marnował paliwo zamiast je oszczędzać. Nie powziąłem jednak dalej tego tematu ,bo to co miał mi do powiedzenia było dużo ważniejsze niż cokolwiek innego. Choćby po to, że zniknęłyby tajemnice tego domu i naszej rodziny.
- Ale ja mówię ci prawdę! Sandra, Fabian i ty jesteście moimi dziećmi i nic nigdy tego nie zmieni!
Ze złością wsiadł do samochodu i trzasnął drzwiami, aż obudził Sandrę. Sam wsiadłem na tylne siedzenie i też zamknąłem drzwi, ale bez trzaskania. Moim zdaniem takie zachowanie świadczyło o jego braku dojrzałości, co coraz bardziej było widoczne w świetle dnia i czasu, jaki ze sobą spędzaliśmy.
- Już dojechaliśmy?- zapytała zaspanym głosem.
- Nie!- wrzasnął ojciec na co aż podskoczyła.
- Czemu jesteś taki nerwowy? Przecież ja tylko spytałam!
Siostra oburzyła się na ojca i słusznie. Jakim prawem darł się na nią, skoro niczego złego nie zrobiła? Czasem powinien się zastanowić nad swoimi postępowaniami, bo zachowanie dzieciaka było bardziej dorosłe niż jego.
- Fajnie, że spałaś! Naprawdę! Weź jeszcze raz uśnij i dajcie mi wszyscy święty spokój, co?
Wrzucił jedynkę i zaczęliśmy ostro ruszać, kiedy nagle siostra się rozpłakała.
- A ja chcę siku!- krzyczała i nerwowo zaczęła się rozglądać po samochodzie. Zaczęła macać siedzenia, bo nie za wiele było widać przy zgaszonym świetle.
- Czego szukasz?- spytałem zdziwiony.
- Fabka. Gdzie on jest? Pochowaliście go? Kiedy go zabraliście?
Pytała nerwowo zła, że pochowanie brata odbyło się bez jej wiedzy. Może nawet żałowała, że jej przy tym nie było, albo sama wciąż cierpiała, że jego już nie ma wśród żywych.
- Jest w bagażniku.
Na samo wspomnienie braciszka kulącego się w ciasnym bagażniku zakłuło mnie w piersi. Wielka gula zebrała się w gardle sprawiając wrażenie nagłego zaniemówienia. Wydawało mi się, że czegokolwiek bym nie powiedział i tak nie powinno zostać powiedziane, ani być może nawet pomyślane. Żadna wcześniejsza sytuacja nie mogła zostać opisana tak, jak w  gruncie rzeczy każdy z nas ją przeżywał.
- Siku- rzekła tylko jednym słowem przecierając swoje oczy.
- Już- odparł ojciec nie dając więcej kąśliwych uwag.
Znów się zatrzymaliśmy. Tym jednak razem tata nie zaświecił światła w samochodzie, bo każdy z nas wiedział, że Sandra by sobie tego nie życzyła. Była bardzo wstydliwą dziewczynką. Wysiadła po cichu zamykając za sobą drzwi, więc skorzystałem z okazji i zapytałem ojca o mojego brata.
- Tato, nie denerwuj się, tylko powiedz mi dlaczego Fabian nie jest twoim dzieckiem.
Nie odwrócił się na moje pytanie. Gdzieś z tyłu samochodu coś zahałasowało, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Być może Sandra podpierała się o nasz samochód, więc moje wyjście tylko by ją zdenerwowało, a dodatkowo kłótnia z siostrą wcale nie byłaby przydatna.
- On jest moim dzieckiem. Nie wątp w to i nigdy mi o tym nie przypominaj.
- Ale powiedziałeś przecież…
- Przejęzyczyłem się i tyle. Byłem zły i zrozpaczony, a wtedy człowiek może mówić różne dziwne rzeczy, tak?
Zabawne. Czułem, że kłamał i mówiło mi o tym każdy jego najdrobniejszy ruch. To, że nie chciał na mnie spojrzeć, tylko rozmawiał ze mną będąc odwróconym plecami. To, że skubał sobie właśnie paznokcie pod kierownicą, a tak robił zawsze wtedy, gdy było mu ciężko uraczyć nas kłamstwem. Nieświadomie też tupotała mu jedna noga, co potęgowało tylko i moje nerwy.
- Dobrze, więc i ja ci teraz powiem różne dziwne rzeczy tato.- zebrałem się na odwagę i wreszcie zamierzałem powiedzieć mu prawdę o tym, co na prawdę mnie interesuje.
- Słucham.
Tym razem się obrócił. Patrzył w moją stronę, choć nie widziałem dokładnie jego oczu. Wręcz przenikała mnie świadomość, że zaraz wypowiem coś, czego być może później będę żałował, ale skoro już zacząłem nie miałem zamiaru się cofać. Nie byłem tchórzem, który z  byle powodu chowa głowę w piasek, choć przyznaję, że czasami tak się zachowywałem. Zwłaszcza wtedy, gdy wiedziałem jakiej oczekiwał ode mnie dopowiedzi.
Przełknąłem ślinę i modląc się w duchu o szybkie wyrzucenie z siebie moich wewnętrznych cierpień zacząłem mówić.
- Nie chcę być dyrektorem szkoły.  
Nigdy nie chciałem nim być. Zawsze wypaplałem gotową scenkę, której mnie nauczyłeś i powtarzałem ją tylko dlatego, żeby cię zadowolić. Nigdy się do tego nie przyznawałem, bo chciałem, abyś mnie jako swojego pierworodnego miał za wzór. Słuchałem cię i mówiłem wszystko, co chciałeś usłyszeć, bo wszyscy tak robili. Nie powiedziałem tego jednak na głos, tylko w swoich myślach.
- A kim chcesz być?
- Pisarzem.
Chcę pisać jakieś romanse, gdzie ludzie w nich byliby szczęśliwi i jedyną smutną rzeczą byłoby zastanowienie się na co przeznaczyć wygrane pieniadze w lotka. W moich książkach jeden człowiek szanowałby drugiego i wspierał swoje dzieci. Nikt nie zabraniałby im robienia tego, czego pragną, tylko dlatego, że ich rodzice właśnie by tak sobie życzyli. Pisałbym też horrory w których nie byłoby krwi, tylko sam strach. Taki sam, jaki ja miałem zawsze, gdy musiałem wypowiadać tą beznadziejną regułkę, która nawet nie była sensowna. W moich dziełach występowaliby rodzice w rolach mądrych i współczujących popierających swoje dzieci w dążeniu spełnienia swoich pragnień i marzeń, a nie w narzucaniu im swoich słów, aby przeistoczyły się w rzeczywistość.
Tego jednak też mu nie powiedziałem, choć serce aż mi się wyrywało z piersi, a słowa kóły mnie w podniebienie.
- Pisarzem? Przecież to nie jest nawet zawód. Jak zarobiłbyś na utrzymanie swojej rodziny? Jedlibyście książki?
- Wstrętne jest to, co teraz mówisz, wiesz? Jak śmiesz w ogóle obrażać mnie za to, kim chcę być?
Oburzyłem się, bo nie sądziłem, że kiedykolwiek coś takiego od niego usłyszę. Własny ojciec zamiast mnie wspierać wyśmiewał moje marzenia i równał je z błotem. Nie takiego sobie go wyobrażałem.
- Bo to ty jesteś śmieszny synu. I wiesz co?  
Zamilkł na moment.
- Co to było?
- Co?
- No ten hałas. Sandra jeszcze nie przyszła?
Nagle pod wpływem impulsu wyszłem z samochodu i zacząłem ją nawoływać.
- Sandra! Gdzie jesteś? Ej! No weź się nie wygłupiaj! Starczy nam już wrażeń, co?
Cisza. Wiatr smagał mnie po policzku bezgłośnie przelatując między drzewami. Nie było pohukiwań sowy, ani melodyjnej orkiestry świerszczy. Zapadła zupełna cisza, która z każdą chwilą wywoływała we mnie uczucie grozy.
- Sandra ! Jak zaraz nie wyjdziesz, to zostawimy cię tutaj, rozumiesz? Albo przestaniesz robić sobie jaja, albo zostań tu sama!
Wciąż cisza. Ojciec wyszedł z samochodu drapiąc się po ręcach jakby dostał jakiejś wysypki.
- Dzieciak, albo wyłazisz, albo odjeżdżamy!
Patrzył gdzieś w moją stronę, a ja pokrótce starałem się dostrzec jakikolwiek ruchu z którejkolwiek strony. Sam ze strachu zacząłem się drapać.
- Gdzie ona jest?- spytał ojciec.
- Nie wiem. Albo udaje, że to może nas zabawić, albo robi to na złość. Niepotrzebnie na nią nakrzyczałeś. To nie jej wina, że akurat wtedy się obudziła i zachciało jej się siku.
Nie odpowiedział. Wciąż drapał się niemiłosiernie, jakby obsiadły go wszy.
- I czego się tak drapiesz? Przecież tu nie ma nawet komara.
Zerknął na mnie spod ramienia, choć wciąż nie widziałem jego oczu.
- Szukaj lepiej siostry, albo zajmij się własnymi problemami- odbąknął i wrócił do auta. Przez szybę widziałem jak klepie matkę po policzku, żeby się obudziła.
- Sandra, wiem, że się gniewasz na ojca, ale błagam, być przynajmniej ty mądrzejsza. Wiesz jaki on jest, choć sam przyznam, że ostatnio trochę się zmienił.
W tle było słychać, jak mama się przeciąga.
- Weź wyjdź już, co? Jedźmy spokojnie do tego domu, a gdy tylko tam dotrzemy zawrócimy i pojedziemy normalną drogą do naszego prawdziwego domu. Teraz to już ja sam nie mam ochoty pozostawać w Mieście Umarłych ze względu na Fabka.
Jakiś wewnętrzny skurcz złapał mnie w środku. Samo wspomnienie obecności braciszka w bagażniku nabrała większej powagi, niż bym sobie tego życzył. Mimo iż umarł przez naszą głupotę, to jednak chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu i spokojnie go pochować. A poza tym pozostawała jeszcze kwestia rozkładu ciała o czym nie chciałem nawet sobie wyobrażać.
Niespodziewanie coś z tyłu seata zahałasowało. Potem jakby zsunęło się w stronę rowu.
- Sandra? Słyszałem cię. Mnie też przeraża to wszystko co się tu dzieje,  ale musimy być silni. Tylko to nam pozostało, nie rozumiesz? I sorki za to, że nie dostrzegaliśmy wcześniej twojego potencjału, ale wiesz jak to jest przy ojcu. Zawsze musi być na pierwszym miejscu. Mnie też czasami to boli, ale co mam zrobić? Nie mam nawet skończonych piętnastu lat, żeby choć odrobine ukazać im, że dorastam. Wciąż jestem dzieckiem, ale wiesz co? Pocieszam się tą myslą, że im dłużej będę młody, tym dłużej pożyję...  
Starałem się ją jakoś przekonać do powrotu do samochodu, gdzie już rozbrzmiewał śpiący głos mamay, bo cisza wokół tego lasu coraz bardziej mnie przerażała. I nie chdziło o to, że bałem się ciemności, ale o bardzo dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Z początku, gdy wyszłem z samochodu zupełnie je zignorowałem, ale teraz zaczynałem coraz bardziej dopuszczać je do swojej świadomoći.
- To ty jesteś w rowie?- zapytałem zaciekawiony i dziwnie przejęty jednocześnie. Przez ciało przebiegła mi gęsia skórka i raczej nie z powodu zimna. Mój umysł zaczynał mi wysyłać sygnały, których za wszelką cenę nie chciałem do siebie dopuszczać.
Zbliżyłem się do zbocza rowu, ale nie zamierzałem bez latarki tam wchodzić. Myśli o oskrobanej kobiecie ze skóry wciąż jeszcze siedziały mi w głowie, więc zanim tam wejdę cofnałem się po latarkę do auta.  
Otwierajac drzwi usłyszałem jaka tata gorąco rozmawiał z mamą starając się przedstwić sytuację Fabka, więc nie przerywając mu zabrałem latarkę z siedzenia i poszedłem w miejsce, skąd wcześniej dochodził jakiś trzask. Włączyłem ją i zacząłem naświetlać drogę. Ulica była bardzo czysta, bez żadnych liści, czy też piasku. Nawet nie zdążyły się w niej zrobić najmniejsze koleiny, co sugerowało, że albo prawie nikt tą drogą nie jeździł, albo nikt dalej, niż do miejsca, gdzie było tamto jezioro. Już na samo wspomnienie znów zaswędziła mnie skóra i musiałem się podrapać. Odepchnąłem z głowy tamto miejsce i małymi krokami naświetlając sobie drogę znów zacząłem nawoływać siostrę.
- Sandra! Chyba trochę przesadzasz, nie sadzisz? Wiem, że masz swoje fohy, bo każdy je ma, ale weź wyjdź, bo ojciec zaczyna właśnie mamie mówić o naszym braciszku. Nie wiem jak ona to zniesie, ale dobrze było gdybyś ty też powiedziała jej trochę ciepłych słów. W końcu to ona nas urodziła.
Gadałem i gadałem naświetlając coraz dalej rów, gdzie pełno w nim było gałęzi, jakiś papierków, chyba też opakowań po prezerwatywach i puszce pepsi. Trawa była tu dość wysoka, więc pewnie tu też nikt jej nie przycinał. Rosła sobie zwyczajnie latami, aż na zimę usychała i tak wiosną odrastała i tak wokoło.
Zów coś zahałasowało, ale tym razem gdzieś dalej. Szybszym krokiem zacząłem tam iść naświetlając rów i niespodziewanie zamarłem drąc się jak oszalały.
- Nieee!!! Nie!!! Nie!!!
Ojciec mnie usłyszał i z na pół pohlipujacą mamą wyszli z auta kierując się w stronę światła.
- O kurwa! To nie może być prawda!- wydzierałem się kucając niezdolny zrobić jakiegokolwiek ruchu.
- Co znowu?- zapytała ojciec podchodząc do mnie i gapiąc się jak szalony na rów, gdzie ciało mojej siostry leżało zakleszczone w płapce dla jeleni, czy też innych zwierząt. Wielkie szczypce zamknęły się na szyi mojej siostry nie dajac jej jakichkolwiek szans na przeżycie.
Mama piszczała jak oszalała. Gardło wypruwała na piski i jęki krzycząc i drąc się na zamianę, ale i ona nie ruszyła się z miejsca.
- O mój Boże! Moje dziecko! Moje biedne dziecko krzyczał z nerwami ojciec wskakując do rowu i starając się z całych sił odchylić kleszcze i wyjąć ciałko Sandry.
- Dlaczego to nas spotyka!- wydarła się mama kucając teraz przy mnie z braku sił i opanowania. Podałem jej latarkę i sam wskoczyłem do rowu, aby pomóc tacie.
- Tylko naświatlaj nas!- krzyknąłem do mamy, gdy strumień światła powędrował na ziemię pod jej nogami. Płakała tak strasznie, ze aż serce mi się ściskało i bałem się, że sam nie wytrzymam tego napięcia.- Mamo, pomóż nam- poprosiłem i dopiero wtedy podniosła latarkę wyżej oświetlając tak przerażajacy widok, że gdyby nawet pokazano go w telewizji pod postacią filmu, to marne szanse, czy bym go obejrzał do końca.
- Uważaj na jej główke debilu!- darł się tata, choć nie słuchałem jego słów. Napinałem zatrzask coraz bardziej, aby się otworzył i z całych sił krzyczałem modlitwe ,,Ojcze nasz’’ w głowie, żeby tylko sprawnie ją wyciągnąć. Już byliśmy blisko, gdy nagle kleszcze znów nam się wyrwały i zacisnęły jeszcze głebiej na szyi mojej siostry. Słychać było gruchot łamanych kości szyjnych i dziwne klaśnięcie jakby tuczonego mięsa.
- Uważaj kurwa na nią!- wykrzyczał ojciec jak panienka głosem tak piskliwym jak dziewica bojąca się myszy, która niespodzieanie przemknęła jej pod stopami.
Całe ręce już mieliśmy we krwi. Mama wciąż łkała i piszczała nie mogąc przestać, a ja z ojcem staraliśmy się co niemiara uwolnić główkę mojej siostry. Znów niespodziewanie kleszcze mi się wyślizgnęły. Lecz tym razem głowa Sandry poturlała się do tyłu, a w kleszczach tkwił tylko jej srebrny wisiorek i kawałek bluzki. Nie wiedząc co mam teraz zrobić, bo adrenalina nie pozwalała mi zemdleć, choć tak bardzo ciałem w jednej chwili zdjąłem z siebie swoją koszulkę i chwyciłem w nią głowę siostry.
- Trzeba ją z tąd zabrać- powiedziałem spokojnie, choć rytm serca bił niczym tupot koni na wybiegu. Tata wciąż nie poruszony patrzył na bezwładny tułów siostry z oczami otwartymi tak szeroko jak biedny, gdy trafi mu się wygrana w lotka.- No choć.
Nie posłuchał mnie, więc krzyknąłem na niego wymawiajac słowa, których nigdy przedtem nigdy nie wypowiedziałem. Klnąłem na niego nie dlatego, żeby go obrazić, ale dlatego, aby jego umysł zaczął wreszcie pracować. Wystarczyło, że mama wyła tak żałośnie, jakby skórę z niej zdejmowali na żywca. Nie trzeba nam było donośniejszych jęków ojca, czy też mnie samego, choć łzy nie przestawały mi kapać na ziemię.  
- Pomożesz mi?- zapytałem ojca, lecz znów nawet nie drgnął. Sam zatem wstałem z rowu i po macku doszłem do samochodu, który zgaszony przypominał teraz karawan, a nie auto podróżnicze. I wszystko by się w tym zgadzało, bo oto miał się znajdować tam drugi trup. Dziewczynka, która tylko poszła załatwić swoją potrzebę, a dzięki mojej kłótni z ojcem straciła wszystko w jednej chwili.
Ułożyłem jej główkę całą zakrwawioną obok cialka Fabianka i prosiłem Boga, aby sprawił, że to tylko senny koszmar. Że nabroiłem w ciagu dnia i teraz Bóg chciał mi się odpłacić koszmarem sennym, abym zrozumiał w czym popełniłem błąd. Błagałem i błagałem obiecując wszsytko to, czego nie robiłem wcześniej. Obiecałem Mu nawet, że pójdę w taty ślady, jeśli o to Mu chodzi i nie będę spełniał swoich marzeń byle tylko przywrócił moje rodzeństwo do życia. Obiecałem codziennie chodzić do kościoła i co rano, i w wieczór odprawiać koronkę miłosierdzia tuż przed spaniem, byle tylko okazało się to fałszem. Obiecałem odwiedzać swoją babcię i już nigdy nie ściągać w szkole na klasówce byle tylko sprawił, że po przebudzeniu Fabian wskoczy mi do łóżka i powie radośnie ,,Wstawaj! Sadanie na stole!’’, co by oznaczało ,,Wstawaj, śniadanie na stole!’’. Chciałbym nawet móc znów wysłuchiwać paplań siostry o tym, że już wszystkie koleżanki w szkole noszą już staniczki, tylko ona jedna jeszcze go nie ma, albo ma tylko jeden. Chciałbym codziennie wyrzucać śmieci i patrzeć jak Fabuś otwiera mi klapę od kosza, a potem udaje, że otworzyła się sama. Że gdzieś tam jest jakiś czarodziej, który widział moje zmachanie i postanowił mi pomóc.
Tyle rzeczy chciałbym…
- Trzymaj się chłopcze…- usłyszałem jakby gdzieś oddali, choć być może to był tylko wiatr.
Wracając nie zamknąłem bagażnika, tylko pognałem za strumieniem światła w miejsce szlochu moich rodziców. Wskoczyłem do rowu, podciągnąłem Sandrze majteczki, jakby wciąż żyła i opuściwszy jej sukienkę na dół podniosłem jej tułów nie patrząc na ściekającą krew po mojej koszulce. Ułożyłem ją blisko Fabusia kładąc całą już zakrwawioną głowę na swoje miejsce i zamknąłem bagażnik.
- Pora na nas!- krzyknąłem widząc jak rodzice gramolą się w moim kierunku. Mama niosła lampkę skierowana do dołu, choć nikt z ich nie patrzył pod nogi. Co jakiś czas upadała na nogi szlochając jak małe dziecko, a ojciec sam płacząc podnosił ją i pchał dalej, na przód.
Moje dzieciństwo w tym momencie dobiegło końca. Byłem świadkiem śmierci mojego czteroletniego braciszka i ośmioletniej siostry, więc już sam nigdy nie będę dzieckiem. Od teraz stałem się dorosły i musiałem jakoś zadbać o resztę rodziny, która mi pozostała.
Chciałaś mieć jedno dziecko mamo, pomyślałem, i twoje marzenie właśnie się spełniło. Teraz możemy spokojnie wrócić do domu i zacząć swoje życie od nowa. Na początku na pewno będzie wiele cierpień, ale w końcu jakoś to przebolejemy. Będziemy z każdym rokiem cierpieć coraz mniej, aż w końcu uznamy, że ich nigdy nie było.
Tak będzie łatwiej.
Takie słowa z pewnościa wypowiedziałaby pani psycholog, która sama nigdy nie doznała aż tak wielkiej straty. Pocieszałaby nas i mówiła mądre słowa, które ni cholery nie docierałyby do naszej świadomości. Od teraz nie byliśmy już rodziną, tylko strzępkiem czegoś, co mieliśmy kiedyś, ale zostało nam to odebrane. Od teraz nigdy już nie będziemy rodziną. Będziemy jej wrakiem. I o ile zdążymy wytrwać do końcowej jazdy do domu, o tyle zawsze nasze serca będą poprzecinane gromem pioruna.
I nic już nigdy nie będzie takie samo…

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 5081 słów i 27148 znaków.

Dodaj komentarz