,, Czerwony autobus widmo" cz. 7

,, Jedna chwila
może zmienić wszystko.’’
                     Christoph M. Wieland  

Rozdział szósty
Kłótnia rodziców

Przez dobre dziesięć minut, podczas których mama oddawała wszystko co wcześniej zjadła tata w ogóle się do niej nie odzywał. Ja sam starałem się nic nie mówić, aby tylko zapach jej wymiocin nie dotarł do mojej świadomości. Sandra przykryła się na głowę poduszką i starała się zasnąć, podczas gdy Fabianek już smacznie spał. Jego ciemnobrązowe włoski opadały mu na oczy, a autobusy leżały pod pachami. Okryłem go kocem zdziwiony, że mały tak dzielnie znosił wszystko co nam się przytrafiało i pogłaskałem go po głowie.
- To wszystko przez ciebie- powiedziała mama, gdy doszła już do siebie. Na wycieraczkę narzuciła swój różowy ręcznik, aby tylko nie widzieć jakiego narobiła bałaganu.
- Chyba kpisz- wyrzucił z siebie ojciec wciąż patrząc przed siebie.
- Ja kpie? Ja teraz kpie? A komu się zachciało jechać ta zasraną krótszą drogą?
Mówili w miarę normalnie, choć z chwili na chwile coraz głośniej. Tacie wyszła rosa na czole, a mama miała już całą mokrą bluzkę od potu. Wciąż była jeszcze blada, ale byłem pewien, że żołądek miała całkowicie pusty.
- Ładnie mi dziękujesz. Siedzisz całymi dniami w domu, albo chodzisz na zakupy, podczas gdy ja haruję jak wół i jeszcze marudzisz, gdy chcę was zabrać na wakacje. Ładne podziękowanie.
- Twoje podziękowanie leży pomiędzy moimi nogami- odparła odrzucając głowę do tyłu.
- Żałosna jesteś, wiesz? To ja ratuję wasze tyłki, a ty nawet nie potrafisz pamiętać ile mamy dzieci!- krzyknął.
Fabianek otworzył na chwilę oczy i zaczął nimi mrugać.
- Ciszej. Jak dojedziecie, to będziecie mieli wystarczająco dużo czasu, aby się pokłócić- powiedziałem pochylając się pomiędzy ich głowami.
- To twoja wina, że mamy ich aż tyle- szeptała.- Ja chciałam mieć tylko jedno.
Udałem, że tego nie usłyszałem. Mama właśnie wyrzekła się Sandry i Fabianka co strasznie mnie wkurzyło, ale przetłumaczyłem to sobie ich zdenerwowaniem. W końcu chwila, gdy go całowała i obejmowała, gdy został w lesie była większym dowodem na to, że go kochała, niż ta obecna kłótnia. Pomyślałem nawet, że teraz zachowywali się jak dzieci. Każde z nich chciało zwalić winę na drugiego i każde czuło się niewinne. Zamiast jednak dziękować Bogu, że nic mu się nie stało, to sami nie potrafili docenić tego co mieli.
- Więc trzeba było się zabezpieczać, a nie tylko patrzyć na mnie!- wrzasnął, aż podskoczyłem do góry.
Mama zawiązała swoje dłonie gapiąc się bardziej na szybę, niż to, co przedstawiał widok, czyli sam las. Wciąż tylko sosna, choinka, sosna, choinka. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego lasu. Mało, że ktoś jakby posadził go na wymiar, to jeszcze miało się wrażenie, jakby swoją obecnością ściskał nas do środka. Wzdrygnąłem się na tą myśl, bo przypomniało mi się jak raz zatrzasnąłem się w piwnicy i przez trzy godziny stałem tam sam wołając o pomoc. Do tej pory nie wiem co mnie podkusiło, aby tam zejść, kiedy nie było nikogo w domu. Klamka znajdowała się tylko od zewnątrz, więc gdy ich nie podparłem same się zamknęły. Zrobiłem sobie stracha na własne życzenie, ale od tamtej pory już nigdy tam nie zszedłem. Mama powiedziała, że mam klaustrofobię, co przyjąłem z przerażeniem, bo miałem wtedy zaledwie sześć lat i sądziłem, że to choroba śmiertelna. Nawet pamiętam, jak wtedy tata przyszedł z pracy, a ja ubrałem się na czarno i oznajmiłem mu, że umieram. Dopiero kiedy powiedziałem mu na co roześmiał się jak szalony dostając przy tym czkawki.
- Cieszysz się z mojej śmierci?- zapytałem go wtedy z takim żalem, że uspokoił się na te słowa i zabrał mnie do swojego gabinetu tłumacząc znaczenie klaustrofobii.
- Więc nie umieram?- zapytałem go ponownie.
- Nie synku. Będziesz żył jeszcze ze sto lat- odparł czochrając moje włosy.
- Uf! To dobrze, bo na Komunię chciałem dostać laptopa.
Mi ulżyło, ale tata jeszcze długo się śmiał, kiedy mnie widział. Powiedział, że sprawa z tym laptopem była najzabawniejszą rzeczą jaką mogłem wtedy powiedzieć. Wtedy tego nie rozumiałem. A teraz wciąż mi jest za siebie wstyd.
Chcąc zmienić temat w mojej głowie zapytałem rodziców kiedy coś zjemy.
- W bagażniku jest pełno jedzenia- odparła mama.- Ale ja nie wysiądę, bo jeszcze i ciebie zgubię- rzekła oburzonym głosem.
- No weźcie przestańcie, co? To mam teraz umierać z głodu, bo wam zbiera się na awantury?
- To matka się awanturuje, więc niech ona da ci coś do zjedzenia. Ma tego sporo pod butami.
Winę, wyrzuty sumienia i żal był w tym tak bardzo namacalne, że zachciało mi się krzyczeć. I prawie bym to zrobił, gdyby nie fakt, że rodzeństwo smacznie sobie spało i nie przeszkadzała im mroczna wymiana zdań rodziców. Ja nie miałem takiego szczęścia, bo żołądek zaczynał się kurczyć, a gdy zaraz czegoś nie zjem, to zaboli mnie tak bardzo, że przeniesie się to na ból głowy, który będzie się utrzymywał cały dzień.
- Zjedź na bok- powiedziała mama.
- Ciekawe gdzie?- zapytała tata drapiąc się po włosach.
- Nie wiem. Gdziekolwiek. Przecież i tak tym skrótem nikt nie jedzie. Jest taki wspaniały, że wokół są tylko lasy i trupy. Nikt nie wpadł na pomysł, aby zrobić małą przerwę między lasami…
- Bo nikt tak bardzo nie marudzi, kiedy nią jedzie- dokończył tata podnosząc swój głos.
- Tato, zatrzymaj się tylko na chwilę, a ja sam wysiądę i wezmę sobie coś do zjedzenia z bagażnika, dobra? Już dłuższy czas jedziemy i wciąż droga jest prosta, więc jak cokolwiek zobaczę, to sam zaraz wsiądę, ok.?
Powiedziałem to tak dorosłym głosem, że mnie posłuchał. Zjechał nico na pobocze, choć miało ono może szerokość metra, a ja migiem wyskoczyłem z auta i otworzyłem bagażnik. Oczywiście na wierzchu stała sterta ubrań i walizek. Jedzenie jak zwykle ustawili na samym dnie, aby się nie zepsuło od gorąca. Przesunąłem więc dwie walizki Sandry i dojrzałem magiczny duży słoik ze schabami. Był jeszcze ciepły, co oznaczało, że będzie lepiej smakował. Położyłem go na asfalcie i szybko powkładałem resztę rzeczy na swoje miejsca. Odruchowo obejrzałem się za siebie, aby sprawdzić czy nic nie jedzie i wtedy znów go dostrzegłem.
- Chryste panie!- wydarłem się, gdy odwracając się ujrzałem duży czerwony autobus niecałe dwa metry za mną. Upadłem na asfalt idąc rakiem do tyłu, bo nie potrafiłem uwierzyć w to, co widziałem.
- Znalazłeś jedzenie?- krzyknęła mama nie wychodząc z auta.
Zignorowałem jej pytanie, tylko wciąż będąc w pozycji raka zacząłem walić pięścią w drzwi samochodu od jej strony.
- Czemu tak walisz?- zapytała i otwierając uderzyła mnie w głowę. Straciłem równowagę i poleciałem do rowu turlając się nieco.
- Ała!- krzyknąłem, gdy głowa moja zatrzymała się na czymś twardym, a potem miękkim i śliskim.
- Matko! Damian! Wybacz synku!- krzyczała schodząc do rowu koślawiąc nogi, bo obcasy utrudniały jej chodzenie.
- Moja głowa- mamrotałem w chwili, gdy i tata wskoczył obok, gdzie leżałem.
- Co ci jest synku?- pytał tata klękając tuz za mną obok mamy.
- To moja wina, moja, wybacz kochanie.
Oboje próbowali mnie podnieść. Gdy mnie postawili na nogach odwróciłem się do nich przodem, a mama krzyknęła jak nigdy wcześniej sama upadając do tyłu.
- O Boże! Krew! Jesteś cały we krwi!
Nieco jeszcze oszołomiony spojrzałem na swoje ręce na których znajdowała się krew. Dziwne to było, bo nie czułem, abym sobie cokolwiek zrobił poza tym upadkiem i uderzeniem w głowę.
- Gdzie cię boli?- pytał tata oglądając dokładnie moje dłonie.
- Tylko głowa, ale nie wiem skąd się wzięła ta krew- odpowiadałem nadal nie mogąc uwierzyć, że to może być moja krew. I wtedy tchnięty przeczuciem odwróciłem się w miejsce, gdzie leżałem głową.
- O kurwa! O kurwa! O kurwa!- darłem się cofając do tyłu, choć nienawidziłem jak ktoś przeklinał i sam starałem się, aby tego nie robić. Wpadłem tyłem na matkę i ojca. – Zabierzcie to ze mnie! Zabierzcie!- wydzierałem się starając wyjść z rowu.
- Co jest?- ryknął tata zwalając z siebie mamę i samemu wyglądając na to, co ja widziałem przed chwilą.
- Ja Pier… - urwało mu się i odwracając mamę do siebie zakazał jej tam patrzeć.
- Zostaw mnie- krzyczała mama.- Ja też chcę to zobaczyć!
Wyrwała mu się, lecz gdy spojrzała przyłożyła tylko ręce do ust i wydarła się jak nigdy dotąd. Piszczała i piszczała, podczas gdy ja wertowałem nasz bagażnik, aby znaleźć jakąś wodę i zmyć z siebie czyjąś krew.
- Weźcie to ze mnie!- piszczałem jak kobieta wciąż wywalając walizki z bagażnika, które z łoskotem odbijały się o stojący za nami autobus. Gdy zdałem sobie sprawę, że on wciąż tam stoi nie wiedziałem co począć.
- O co tu kurwa chodzi?!- wydarłem się do autobusu.
Rodzice wciąż siedzieli w rowie i słyszałem jak mama znów wymiotowała, a ojciec poganiał ją, żeby się pospieszyła.
- No kurwa nie masz kiedy rzygać!- darł się, ale wciąż przy niej stał. Czasami próbował ją popchnąć w kierunku wzniesienia, ale ta wtedy upadała na kolana i dalej wydawała z siebie coś, czego nie chciałem widzieć.
Autobus stał spokojnie, jakby czekał, aż zacznę do niego mówić. Z nerwów zacząłem wywalać z bagażnika walizki i waliłem nimi w szybę autobusu chcąc ją rozwalić, choć na nic się to zdawało. Klnąc raz po raz chciałem wyważyć w nim drzwi, lecz te stały nieruchomo.
- Pomóż nam- wydarł się ojciec, kiedy wypychał mamę z rowu, więc szybko podszedłem do nich i szarpnąłem nią z całych sił, które dostarczyły mi nerwy. Szarpnięta upadła wprost pod moje nogi.
- O Boże! O Boże!- jęczała.
- Spierdalamy stąd- rzucił ojciec cały umazany piaskiem i liśćmi na których spoczywały ślady krwi.- Wsiadać i nic nie gadać!- rozkazał popychając mnie i zatrzaskując bagażnik. Nie wiem jakim cudem nie zauważył tego autobusu, ale tłumaczyłem to szokiem spowodowanym tak strasznym widokiem.
- Moje walizki- lamentowała mama, gdy ujrzała, że wszystkie leżały porozwalane.- Dlaczego je wyrzuciłeś?- pytała idąc pochylona do samochodu.
- Bo chciałem poszukać wody, żeby to z siebie zmyć- ryczałem już patrząc na swoje zakrwawione ręce. Starałem je sobie wytrzeć, gdy tata zapalił silnik i krzyknął, żebyśmy wsiadali. Obróciłem się do tyłu, żeby pokazać mamie ten autobus.  Gwałtownie wskazałem na niego palcem, ale zanim moje oko zdążyło cokolwiek dostrzec autobus zza moich pleców zniknął.
- Co jest?- patrzyłem zdumiony na pustą trasę przede mną.
Tata zatrąbił, więc starając się nie myśleć schyliłem się po słoik ze schabami, który raptem zniknął. Schyliłem się pod auto nie patrząc na sygnały ojca, ale nigdzie nie było po nim śladu. Wskoczyłem zszokowany do samochodu nie zastanawiając się nad tym, że popchnąłem Sandrę i zamknąłem drzwi.
- Masz moją wodę i umyj się- powiedział ojciec podając mi ją do tyłu patrząc tylko na drogę.
Odkręciłem butelkę Saguaro niegazowanej i polałem w aucie swoje dłonie wycierając je w swoje spodenki. Mama przez cały czas lamentowała płacząc.
- Kto jej to zrobił, na Boga, jak można być takim kanibalem… Niech Bóg ma ją w swojej opiece…
- Chyba nas- dorzucił ojciec wciąż gapiąc się tylko w przestrzeń przed samochodem.
- To była ta kobieta z autobusu?- zapytałem ojca.
- Nie wiem, nie chcę o tym myśleć- odparł i włączył radio z którego popłynęła znana nam wszystkim piosenka Dody Nie daj się!  
Nie słuchałem jej. Wciąż przed oczami miałem tą kobietę, a raczej to co z niej zostało. Ktoś bowiem odłupał jej ręce i nogi zostawiając w jej brzuchu wielką dziurę z której ktoś zdjął skórę. Na środek tej dziury ktoś wrzucił dziesięciocentymetrowy kamień o który uderzyłem głową. Do tej chwili nie dochodziło to do mnie, ale gdy tylko pomyślałem sobie, że moja głowa tkwiła w jej rozwalonym brzuchu nagle mnie samego zebrało na wymioty. I może gdybym nie spojrzał wtedy na jej uśmiechniętą twarz, która wyrażała radość, a nie ból sugerujący to, co z nią ktoś zrobił dałbym jakoś radę nie zwymiotować.  
- To keczup?- spytała siostra budząc się z drzemki i przeciągając w miarę jak na okoliczności jazdy Seatem Alhambrą.- Ja też chcę mamo…
W tym momencie nie wytrzymałem i chlusnąłem wymiocinami prosto na przednią szybę taty. Nie muszę chyba mówić jak na to zareagowała mama.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 2482 słów i 12841 znaków.

Dodaj komentarz