,, Czerwony autobus widmo" cz. 21

,, Czas jest życiem, ciepłem, światłem.
Człowiek wciąż zabija go,
mrożąc życie liczbami, prawami i formułami,  
ze strachu przed nieznanym.’’
                             Oswald Spengler  
Rozdział dwudziesty
Ona

Po wymianie uprzejmości takich jak,, spadaj, bo odstrzelę ci łeb”, ,,jeden krok i zginiesz”, a takrze wielu podobnych jakimś cudem udało mi się ją przekonać, że nie zamierzam zrobić jej nic złego. Opowiedziałem jej po krótce, że szukamy drogi do domu i że to miały być nasze wspaniałe wakacje, ale okazały się ogromnym labiryntem bez końca.
Staruszka słuchała mnie i słuchała, aż postanowiła wpóścić mnie do mieszkania, gdzie bród, smród i ubóstwo były jej przywilejem. Prawie na każdym kawałku ściany walały się wilgoć i grzyb. W rogach pokoju miała zbiorowisko śmieci powiązanych we workach. Przestarzały biały niegdyś kredens ukazywał rozpacz trzech zakurzonych szklanek i jednego, czystego o dziwo kubka w czarne poprzecierane kropki. Na przeciwnej ścianie wisiał obraz pieknego miasteczka z dużą ilością domów, ludzi i zwierząt. Obok niego został przyczepiony stary zegar z kukułką, który naprawdę chodził! Na podłodze zaś nie było żadnego dywanu, tylko stare deski. Na środku małego pokoiku stał chwiejny biały stół z czystą serwetą powyszywaną szydełkiem. Przedstawiała podbnie jak obraz, duże miasteczko, gdzie wszyscy wyglądali na wesołych. Przy stole stały dwa krzesła.
- Siadaj- nakazała staruszka.
Usiadłem jak nakazała, bo choć nie przejawiała już zachowania wrogiego, to jednak nadal trzymała w dłoniach wiatrówkę. Usiadłem na jednym krzesełku, a ona na przeciwnym. Siadając poprawiała sobie podomkę w wielkie bordowe kwiaty. Na głowie miała również bordową chustę zawiązaną z tyłu. Na moje oko miała może z siedemdziesiąt lat.
- Skad przybywasz?- spytała podejrzliwie.
- Z Ryszyn. Wyjechaliśmy całą rodzina na wakacje do Miasta Umarłych, gdzie mamay domek letniskowy z jeziorkiem. Jeżdzimy tam co roku. I pewnie już dawno byśmy tam byli, gdyby nie zachciało się ojcu jechać na skróty.
Nie powiedziałem, że mam go martwego w bagażniku razem z rodzeństwem, bo pewnie pomyślałaby, że jestem jakimś seryjnym mordercą. Na dodatek mama spała też jak zabita, więc nic z tych rzeczy nie stawiało mnie w zbyt dobrtym świetle.
- Na skróty? Przez Las Rozpaczy? Ty chyba sobie ze mnie kpisz.
Zmróżyła oczy jakby chciała mnie prześwietlić wzrokiem. Nie była to jednak zwykła staruszka. Niby taka bezbronna, a ja bałem się już jej jak w dzieciństwie klauna z cyrku. Zawsze uważałem, że to seryjny morderca, który najpierw zabawia małe dzieci, a potem każdego z nich uprowadza i zabija. Już na samo wspomnienie pojawiła się u mnie gęsia skórka.
- Ja? W żadnym wypadku, proszę pani. Nawet nie wiedziałem, że ten las ma nazwę. Ojciec powiedział nam, że tędy dojedziemy szybciej do Miasta Umarłych, że zaoszczędzimy całe czterdzieści kilometrów, bo do naszego domku letniskowego było aż trzysta dwadzieścia kilometrów. Zaoszczędzilibyśmy wtedy prawie godzinę jazdy.
Ale skrót zabrał nam rodzinę. Zupełnie, jakby chciał nas za coś ukarać. A poza tym, jeszcze ten dziwaczny autobus…
Staruszka milczała. Drapała się po brodzie wpakowując swoje stare palce w miejsce, gdzie zmarszczki się nakładały, przez co wyglądało, jakby pomiędzy nimi miała ukryte miejsca.
- I co teraz?- zapytała.
- Nie wiem. Prawie skończyło mi się paliwo, a nawet nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się wyplątać z tego lasu. Nie wiem nawet gdzie jestem, ani czy to miejsce w ogóle jest na mapie. W ogóle nic nie wiem. A pani? Jak udaje się pani tu żyć?
To pytanie nieco ją zaskoczyło. Byłem ciekaw, jak sobie tutaj radzi i czy w ogóle ktoś ją tu odwiedza. Przecież musiała tu coś jeść, a las wyglądał, jakby wszystkie zwierzęta nagle się wyprowadziły, albo zniknęły.
- Każdy ma swoje przeznaczenie. Jedni mają prawo żyć, inni muszą umrzeć. Taka jest kolej rzeczy.
Zaczęła kaszleć. Nie był to głos palacza, ale raczej staroci, która niewątpliwie była jej obecna przez dobrych już kilkanaście lat. Nawet wzrost jej świadczył, że albo w życiu była niską osobą, około metra pięćdziesiąt, albo starość z biegiem czasu zabierała już nie tylko młodość i żywotność, ale i wzrost.  
Gdy milczała starałem się dojrzeć jej kolor oczu, ale były zbyt przymrożone, abym dostrzegł cokolwiek. Ręce jej przypominały zbiegowisko jezior i rzek poprzeplatanych wokół siebie. Nie miała na sobie skóry, tylko żyłę na żyle. I gdyby nie sterczące kości w ogóle nie byłaby w stanie chodzić.
- Pani też kogoś straciła?
Przestała kaszleć i nagle wypluła jakąś wydzielinę na bok. Spadła na deski, gdzie pewnie nie jedna już leżała. Szybko podniosłem wzrok, bo gdybym głębiej się nad tym zaczął zastanawiać, to mogłaby jeszcze przyjść moje wymioty.
- Czy też? Oj, dziecko. Ty nawet nie masz pojęcia. Ale zaraz, powiedziałeś, że wyjechaliście tu całą rodziną. Gdzie jest więc reszta?
Drgnąłem. Miałem ochotę się rozpłakać. Pewnie, chciałbym mieć jakąś resztę, ale jedyne co mi wiadomo, to, to, że matka jeszcze pośpi, ojciec nigdy nie złapie żadnego oddechu, bo piorun mu go odebrał, Sandruś już nigdy nie zatańczy, ani nie zaśpiewa, bo wpadła na kleszcze łowieckie, które odcieły jej głowę i Fabuś, który utopił się w Jeziorze Dusz. Poza nimi byłem sam. Sam samiutki, gdzie nawet nie byłem pewny, czy samemu uda mi się dotrzeć gdziekolwiek.
- Jesteś mądry, wiesz?- powiedziała nagle, a ja nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Przecież żadnego z nich nie udało mi się uratować. Starałem się, ale nie wyszło. Gdzie więc było tu miejsce na mądrość?
- Proszę tak nie mówić. Nigdy nie byłem mądry i nigdy taki nie będę.
- Ależ będziesz. Tylko nie możesz się teraz poddać. Musisz walczyć, starać się iść do przodu mimo przeciwności losu, które będą się na twojej drodze pojawiać. Nie możesz teraz zwątpić.  
- Zwątpić w co? Przecież ja nic takiego pani nie powiedziałem. A poza tym, nawet nie wiem, czy uda mi się z tego wyjść.
- Nie złość się chłopcze, bo to niczego ci nie ułtwi.
- Ale czego? Nie rozumiem pani.
- Och zrozumiesz, kiedy będzie trzeba. Nic nie dzieje się w życiu bez przyczyny, pamiętaj.
Całkiem ogłupiałem. Ta kobieta w tej dziczy chyba całkiem straciła już rozum. Gdała mi jakieś morale, kiedy ja tylko chciałem się dowiedzieć jak mam się z tego okropnego miejsca wydostać. Została mi już tylko mama i nie zamierzałem i jej stracić. Była dla mnie wszystkim co miałem. Tylko ona tarzała się teraz ze mną po tym świecie i tylko ona pozostała mi do kochania. Muszę się nią przecież zaopiekować, bo wiem, że tego by ojciec właśnie chciał. Może i nie spełnię się jako dyrektor szkoły, ale przynajmniej będę przy niej i razem przez to wszystko przejdziemy.  
- Jakoś trudno mi to przetrawić.
Staruszka podrapała się trochę po swojej głowie odrzucając coś w bok. Jeśli to były wszy, to nie miałem ochoty się tym zarazić. Potem jednak spojrzała na mnie jakby tłumacząco i znów siegnęła do głowy. Patrząc na mnie wyciągnęła zza chusty kilka długich, lecz całkiem już siwych włosów.
- Nic nie poradzę na to, że mi wypadają. Taka kolej rzeczy. Zastanwia mnie tylko, czy nie zastanawiałeś się nad tym, aby ich pochować?
- Kogo?- zapytałem, choć nie ukrywam, że moja rodzina, ta z bagażnika jako pierwsza i ostatnia przyszła mi na myśl.
- Już ty dobrze wiesz kogo. Przecież nie możesz do końca życia udawać, że oni nie istnieją.
Zastanowiłem się. Czyżby ona czytała w moich myślach? Nie, to nie możliwe. Przecież takich osób nie ma na świecie. A nawet jeśli są, to są to tylko oszuści, którzy próbują za wszelką cenę zdobyć od nas pieniądze. Gadają to, co chcielibyśmy usłyszeć, lub co widać po naszych twarzach, a my idioci w to wierzymy. Czasem nawet sami dopasowujemy ich słowa do naszego życia, bo za wszelką cenę chcemy uwierzyć w jakieś magiczne i nadprzyrodzone siły. Już nawet nie chcę mysleć jaki mają potem z nas ubaw.
- Pani…- coś chciałem dodać, ale zapomniałem już co.
- Nie myśl zbyt wiele chłopcze. A swoją droga, to każdy zasługuje na pochówek. To, że chcesz ich przewieść do waszego miasta nic ci nie da. Ich ciała się rozkładają, przecież wiesz o tym. Czy uważasz, że gdy ich przetrzymasz będzie to względem nich w porządku?
Pewnie nie. Przecież wiedziałem, że nie. Ale skąd ona to wszystko wiedziała? A może tylko mnie sprawdzała? Być może nie jeden człowiek przyjeżdża tutaj i zagrzebuje swoje rodziny z którymi nie układała mu się najlepiej i zwyczajnie się ich pozbywa? W żadnym wypadku nie mogłem pozwolić, aby poznała prawdę.
- Nie wiem o czym pani mówi.
- Wiesz co? Chodź. Ja ci coś pokażę. Miejsce, gdzie nie jedno ciało spoczęło i jest tutaj szczęśliwe.  
- Szczęśliwe? Jak ciało może być szczęśliwe, skoro nie żyje? Jak może czuć, skoro go tak naprawdę nie ma?
- Och chodź za mną i sam się przekonaj.
Wstaliśmy od stołu. Staruszka poprowadziła mnie za tyły domu, gdzie w pierwszej chwili zauważyłem tylko kwiaty. Bratki, konwalie i róże. Prawie wszystkie czerwone, choć na kilku miejscach rosły białe róże. Nim jednak moje oko pragnęło się nacieszyć kwiatkami, które na pewno nie rosły tutaj bez przyczyny kątem oka dojrzałem pomiędzy kwiatkami małe i niskie tabliczki wkopane w ziemię.
- Czy to jest cmentarz?- zapytałem, choć znałem już odpowiedź.
- Może bardziej miejsce pamięci, choć faktycznie kiedyś nazywano to miejsce cmentarzem. Ale było to bardzo dawno temu.
Staruszka usiadła na drewnianym krzesełku. Zdziwiło mnie, że mimo tak zniszczonej twarzy i całego ciała, ona wciąż chodziła ładnie. Może i była lekko przygarbiona, ale nie kulała na żadną nogę, ani nie podpierała się laską, jak to mają z zwyczaju kobiety w jej wieku. No dobrze, może i nie poznałem jeszcze daty jej urodzin, a już mówiłem o niej struszka, jednak nie dało się inaczej. Gdybym kiedyś miał babcię, byłem pewien, że podobnie by wyglądała.
- A nie boi się pani tu mieszkać? Przecież o ile mi wiadomo, a przynajmniej z tego co widzę, to tutaj są pochowani zmarli ludzie.
- No tak- odparła przytakująco.
- No, a pani tutaj mieszka… więc…
Zająkłem się. Co ja jej w ogóle mogłem powiedzieć? Że mieszkanie na cmentarzu jest chore? Że wygląda mi na obłakaną, ale nie mam ochoty jej tego powiedzieć?
Zaśmiała się chrapliwie.
- Synu, ja nie boję się śmierci. Dopóki będą na świecie żyli tacy ludzie jak ty, ja wciąż będę.
Nic nie rozumiałem. Ale z wiekiem ludziom odbijały różne odchyłki, więc nie było co polemizować. Najbezpieczniej było pozostawić ten temat w spokoju.
- Mogę zobaczyć?- zapytałem ciekaw co takiego jest na tych tabliczkach. Być może też zapiski głosiły swoje motywy zbrodni, wtedy musiałbym jak najszybciej uciec od tej psychopatki. Póki jeszcze żyłem i póki miałem nadzieję na powrót do domu.  
Żywy.
- Możesz, tylko nie nadeptuj na nagrobki. Chodź ścieżką omijając niewielkie wzniesienia.
- Dobrze.
Nie wiem czy to z ciekawości, czy z obawy, że już na zawsze tu ugrzęzłem chciałem ujrzeć co pisało na tabliczkach. Były równie drewniane jak tamte w lesie, ale nie tak wysokie. Gdy stanąłem przed jedną z nich sięgała mi za pięty.
Zawsze pozostaniesz w naszych sercach Aniołku
Nie było nic więcej, ale domyśliłem się, że chodziło tu o kogoś bardzo młodego. Przeważnie na grobach małych dzieci pisano słowo ,,Aniołek’’. Aż ciarki przeszły mi po plecach, gdy przypomniałem sobie widok skulonego Fabusia. On też był moim Aniołkiem. Na jego grobie też go tak nazwę.
Pod tym napisem rosły czerwone róże. Trzy niskie, malutkie różyczki. Odruchowo miałem ochotę je powąchać, ale w ostatniej chwili się opanowałem. Przecież to był grób jakiegoś małego dziecka. Być może roślina pobierała nawet z jego ciałka soki, które sprawiły, że te róże wciąż były pięknie rozkwitnięte, a ja chciałem poznać ich zapach. A co jeśliby pachniały jak to dziecko?  
Wzdrygnąłem się i szybko podniosłem, aby przeczytać kolejny napis. Tutaj tabliczka również sięgała mi powyżej kostki.
Byłeś najpiękniejszą rzeczą, jaką mnie w życiu spotkała. Odeszłeś ty, abym mogła być ja.
Napis był dłuższy i tabliczka nieco szersza. Tutaj jednak rosły białe róże. Być może ten, kto kogoś tu zakopał, chciał oddzielić kolorem osobny nagrobek. W słowach ,,odeszłeś ty, abym mogła być ja’’ skojarzyła mi się kobieta w ciąży. Być może nawet jej dziecko zmarło podczas porodu, a ona przeżyła? Może były jakieś komplikacje porodowe, gdzie lekrza musiał wybrać dobro matki, lub dobro dziecka?
I te białe róże…
Białe róże kojarzyły mi się z czymś czystym. A czyste mogło być tylko nowo narodzone dziecko, lub jeszcze to nienarodzone.
Gdy łza zalśniła mi w oku odeszłem od tej tabliczki. Było dla mnie zbyt ciężko, abym chciał to wszystko zrozumieć.
Na kolejnym wzniesieniu była tabliczka na wyskokości moich kolan. Napis głosił:
Dziękuję, że byłeś z nami. Choć to tak krótko trwało.
Na grobie rosły białe konwalie. Aż dziwiłem się, bo wyglądały tak pięknie, że ręka sama miała ochotę je zerwać. Zawachałem się tylko, ale zaraz zerknąłem na kolejną tabliczkę.
Byłaś mi wszystkim co miałem, a co utraciłem.
Tutaj rosły kolorowe bratki. Tabliczka była na wyskości moich ud. Od razu domyśliłem się, że wyrył to jakis mężczyzna, pewnie dla tragicznie zmarłej kobiety. Być może była jego dziewczyna, narzeczona, a być może nawet żona. W każdym razie byli bardzo sobie bliscy.
Z nienacka jednak naszło mnie pytanie, które w tej chwili musiałem zadać tej kobiecie. Zerwałem się i starając nie dotykać ani kwiatków, ani tych wzniesień szybko przeprysłem do staruszki.
- Nie rozumiem tutaj jednago. Nigdzie w okolicy nie było nikogo. Nie przejeżdżał tutaj żaden samochód, ani nie szedł ulicą żaden przechodzeń. Nie widać tutaj zwierząt, ani żywej duszy, więc kto ich tu wszystkich zakopał? No przecież nikt samodzielnie nie znalazł się tutaj, aby zaraz umrzeć. Kto to wszystko zrobił?
Spojrzała na mnie spod chustki z niemym uśmiechem.
- Ludzie.
- Jacy ludzie? Przecież przed chwilą pani powiedziałem, że tutaj nikogo nie było. Jechaliśmy tutaj chyba dwa, czy trzy dni, już sam nie wiem, ale w każdym razie w samochodzie świeci mi się już kontrolka, co oznacza, że wszystkie paliwo zostało wyjeżdżone i zapewniam panią, że nikogo nie było tutaj widać.
- Zbyt wiele pytań i zbyt mało odpowiedzi. Jadąc tą drogą na pewno nie jedna rzecz wydała ci się obca, żeby nie powiedzieć nierzeczywista, prawda?
Czerwony autobus w myślach pojawił mi się jako pierwszy. Znikał tak szybko, jak się pojawiał i faktycznie czesm zastanawiałem się, czy aby mi się nie przyśnił, czy też nie przywidział. No i te osoby, moje rodzeństwo, które nie żyło jakimś sposobem siedziało w tym autobusie i machało mi. Byli szcześliwi, choć mnie ogarniała rozpacz. To było tutaj nie normalne, choć i nawet fakt, że zginęli również wydawało mi się nierzeczywisty.
- Prawda.
W końcu przyznałem jej rację. Tyle rzeczy w koło było tutaj bez sensu, że już sam nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć.
- Wiesz co? Chodźmy do domu. Weź ze sobą swoją matkę, która pewnie już się budzi i zanim zacznie dziwnie się zachowywać powiedz, że to jej się tylko śni. W swoim życiu już tyle razy łykała te tabletki, że czasami sama nie była pewna, czy żyje w świecie realnym, czy tylko w swojej wyobraźni.
- Mam ją okłamać? A zresztą skąd pani wie, że się budzi?
Na potwierdzenie tego usłyszałem jak krzyczała moje imię.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 3025 słów i 16162 znaków.

Dodaj komentarz