,, Czerwony autobus widmo" cz. 14

,, Tych, którzy nie chcą nic wiedzieć o przeszłości,  
także przyszłość prędko potępi.’’
                                             Jakub Grimm  
Rozdział trzynasty
Cisza

Gdyby nie zjedzone kanapki i wypita herbata z termosu nie wiedzielibyśmy co powiedzieć. A tak każde z nas próbowało zmienić jakoś tamat, aby tylko nie naprowadzić go do słowa ,,bagażnik’’. Niby zwykły rzeczownik, ale pod tym słowem kryły się inne, dużo gorsze słowa takie jak: ból, ciała, brat, siostra, śmierć i… reszta naszego jedzenia. Nie wiem czemu wciąż byłem w stanie myśleć o jedzeniu, skoro w normalnych warunkach takie rzeczy nie wchodziłyby nawet z grę. Jednak, to nie były normalne warunki, a my nie mieliśmy normalnych wakacji. Wciąż staliśmy w martwym punkcie nie wiedząc dlaczego skrót taty okazał się nie mieć końca. Jakbyśmy zmierzali drogą donikąd ułamując się kolejno i tracąc wszelakie nadzieje na normalne życie.
- To może ruszajmy?- zaproponowała mama gapiąc się na szybę, bo widok zza niej był nam już zbyt dobrzez znany. Las, las, las i droga, którą podążaliśmy my.
- Całkiem niezły pomysł- skwitował tata zaczynając zapinać pasy.
Nie potrafiłem w to uwierzyć. Udawali, że nic takiego się nie stało. Sprawiali wrażenie zupełnie obcych ludzi, którzy zupełnie przypadkiem postanowili mnie podwieść do miejsca bez nazwy. Skupiali się tylko na sobie, jakby to, co nam się przydarzyło było tylko jednym złym filmem, który można przyspieszyć i zatrzymać się na scenie, gdzie już wszelakie wątpliwości zostały rozwiane. A przecież nic takiego się nie stało. Wciąż siedzieliśmy w naszym Seacie Alhambrze i wciąż byliśmy głodni. Nawet gdybym udał, że nie słyszę burczenia w brzuchu, to jednak pozostawał jeszcze taki zmysł jak dotyk, świadomość swoich potrzeb, które niezaspokojone mogły zaprowadzić nas na samo dno.
- Błagam, czy możemy zachowywać się normalnie? Czemu udajecie, że przestaliście być głodni?
Cisza.  
Czy to ja musiałem im uświadamiać, że ucieczka przed tym, co już nastąpiło niczego nie znaczy? Czy sami nie powinni właśnie mi powtarzać, że trzeba iść na przód i dalej żyć, a nie tylko udawać, że wszystko jest dobrze?
- My się najedliśmy synu- zaoponował ojciec do którego zaczynałem mieć coraz mniej tolerancji.
- Ale ja nie!
- To sobie przynieś. Wiesz gdzie jest.
Słowa mamy były piorunujące. Wypowiedziała je udając, że poprawia sobie buty na obcesie co wydało się głupie i takie dziecinne.
- Pięknie! Więc teraz będziemy do końca jazdy głodować, bo boicie się zajrzeć do bagażnika, tak?
- Skoro jesteś taki odważny, to sam zajrzyj. Jesteś głodny, to sobie radź. Ja podzieliłam się z wami moim jedzeniem i piciem. Trzeba było pomyśleć zanim…
- Zanim utopił się Fabian, a kleszcze kłusownicze odcięły mojej siostrze głowę? To chciałaś powiedzieć mamo? O to ci chodziło?
Wiem, że byłem niemiły i wredny, ale już miałem dosyć tego wszystkiego. Serce wciąż biło mi mocno na myśl, że moje rodzeństwo nie żyło. Przecież mieliśmy tylko wyjechać jak co roku na wakacje! Miało być zabawnie i wspaniale! Czemu więc kurwa takie nie było?!
Manewrując przekleństwami w swojej głowie wyszedłem z trzaskiem zamykając drzwi do samochodu. Ukucnąłem i oparłem się o koło samochodu zanosząc się płaczem. Byłem taki bezradny. Myśl, że nie przywrócę ich do życia była bardziej nie do zniesienia niż myśl, że może lepiej, gdybym to ja zginął. Może moja śmierć byłaby dla nich bardziej zbawienna i szybciej odnaleźliby drogę do domu? Może, gdybym to ja zginął na początku tata zawróciłby i teraz oni byliby bezpieczni?
Może…
Przetarłem rękami twarz mokrą od łez i zimna od porannego wietrzyku. Kogo ja chciałem oszukać? Przecież nie da się cofnąć czasu. Nikt z nas nie wiedział, że coś takiego się przytrafi. Wszak gdybyśmy znali nasze losy nigdy nie pozostawiłbym Fabusia z mamą i nadal by żył, a Sandry nie wypościłbym samej na dwór, choćby się miała posikać w majtki. Stałbym przy niej i czuwał. Zrobiłbym wszystko, abyśmy tylko wciąż byli razem.
Na prawdę wszystko…
Drzwi się otworzyły i z auta wyszedł tata.
- Choć synu- podał mi rękę, choć udawałem, że jej nie widzę.- Zrobimy to razem, dobrze?
Spojrzałem na jego twarz. Zarost zdawał się brnąć na przód ujawniając swój naturalny kolor. Bo choć mój ojciec był czarnowłosym mężczyzną, to jednak zarost na brodzie miał w kolorze złotej jesieni. Ktoś, gdyby go zobaczył z tygodniowym zarostem przysiągłby, ąe tata maluje sobie włosy na czarno, a tak na prawdę jest cały rudy. Jednak taki właśnie był. Moja babcia, a matka taty miała kruczoczarne włosy, a jego ojciec był jasnorudym i całym piegowatym człowiekiem. Piegi pokrywały całe jego ciało, dlatego babcia zwracała się do niego ,,Mój ty dalmatyńczyku’’, co go drażniło. Z czasem jednak przyzwyczaił się do tego.
,, Nie ma miejsca, gdzie nie miał byś plamków’’, mawiała babcia czule całując go w burzę jasnorudych włosów.
- Pomorzesz mi?- zapytał ojciec wciąż trzymając wyciągniętą dłoń. Kiwnąłem tylko na zgodę, ale wstałem sam.
- Weź koc. Trzeba ich okryć.
Tata zrozumiał o co mi chodziło. Nawet nie musiałem mu tłumaczyć, że lepiej będzie, jeśli okryjemy ich ciała, żeby nie rzucały nam się w oczy. I nie chodziło tu o okropny widok odciętej głowy, czy też masakryczny embrionalny woal mojego brata. Przecież wszyscy ich kochaliśmy. Uważałem po prostu, że należy im się jakiś szacunek pośmiertny na który zasługiwali.
Ja z wyciągniętym kocem do góry, tak, żeby zasłaniał mi ich mrożący krew w żyłach widok czekałem aż tata podniesie bagażnik. W chwili, gdy go unosił oczywiście udając, że słońce świeci go w oczy odwrócił się, a ja zaraz zakryłem ich kształty, które zabierały połowę części bagażnika. Nie dało się też ukryć, że zapach zastygłej krwi był po prostu odrażajacy i nasuwał odruchy wymiotne. Dobrze, że przynajmniej na dworze było jeszcze chłodno. Pozostawiłem tak uchylony bagażnik, aby trochę się przewierzył, bo myśl, że za chwilę ten zapach miałby wypełniać cały nas samochód w środku była obezwładniająco porażająca.
- Trzymaj- powiedziałem do taty podając mu dwie walizki w których były zapakowane nasze przetwory przez Melę. Potem zastanawiając się nad resztą wyjąłem też walizki z naszymi ubraniami, choć mojej nigdzie nie było. Na moje nieszczęście musiała zostać wtedy na ulicy, gdy uciekaliśmy, dlatego przeklinałem głośno zwracając w końcu uwagę ojca na siebie.
- Czemu wciąż klniesz? To nie pomaga. Jesteś na to za młody.
Wziął walizki i zabrał do przodu wciąż nie patrząc na zawartość bagażnika.
Taki z ciebie maczo, ojcze? Twoje dzieci nie żyją, a ty boisz się na nie spojrzeć?, chciałem zapytać, ale uznałem, że to nie potrzebne. Kolejne spory nie dodadzą nam niczego dobrego.
- A ty się nie przebierasz?- zapytał zdejmując swoje zabłocone i jak nigdy wymorusame wszystkim, nawet krwią spodnie.
- Moja walizka została. Nie ma jej.
Tata nie myśląc długo poszperał w swojej walizce w samych gatkach. Wyciągnął jakieś czerwone spodenki ze sznurkiem wokół pasa i zieloną koszulkę moro o kilka rozmiarów na mnie za dużą.
- Weź to- wyciągnął rekę podając mi je.- Wiem, że są za duże, ale w spodenkach jest sznurek. Zawsze kupuję spodenki ze sznurkiem, bo nigdy nie wiem czy przytyję, czy schódnę na wakacjach- odparł jakby się usprawiedliwiał. Wziąłem je od niego z małym wahaniem, ale co tam. Lepiej wyglądać jak głupek niż jak śmierdziel.
- Dzięki.
Mama stała teraz z drugiej strony samochodu w samym staniku i majtkach. Zawstydziłem się troche, bo nie powinienem patrzeć jak się przebiera, ale nic nie mogłem poradzić na moją ciekawość. Zresztą właśnie dopinała stanik, który miała na sobie. Jej dobrze wykształtowane piersi opadły natychmiast sztywniejąc od zimna. Brodawki się uwydatniły, a mnie zrobiło się głupio, bo niewielkie łaskotanie w podbrzuszu wywołało we mnie erekcję, której bardzo się zawstydziłem. Spogladając na swoje uwypuklone jakimś sposobem spodnie nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Opuściłem głowę ze wstydu i bardziej schowałem się za samochodem z tyłu, żeby mnie tylko żadne z nich nie zobaczyło w tym stanie. W myślach zrugałem się za takie zachowanie, bo przecież to była moja matka, a nie jakaś tam modnisia. Nie mogłem jednak nie zauważyć, że jak na trzydziestosześciolatkę miała wciąż smukłą figure i stojące piersi. Brzuch nie wystawał u niej jak u innych kobiet w jej wieku, a pośladki wciąż miała opięte.
Przestań o niej myśleć!
Zawstydzony coraz bardziej zmieniłem szybko koszulkę na tą od taty , która opadła mi do kolan. Teraz miałem łatwiej, bo erekcja nie była już tak widoczna, choć wciąż zacięcie odczuwalna.
- Ubrania wyrzuć do rowu- powiedział tata gdy zdejmowałem swoje spodnie.
- No- odparłem niespodziewanie zerkając na koc w bagażniku. Ukłucie bólu na wspomnienie ostatniego śmiechu brata ztłumiło wybrzuszenie pod bokserkami. Zastąpił je smutek i odczucie, że czegoś mi brakuje.  
Kogoś.
Kogoś, kogo nigdy już nie odzyskam.
W taty spodenkach i koszulce wygladałem jak baba w sukience spod której wystawało coś czerwonego, jakby halka. Wrzuciłem moje ubranie do rowu na sukienkę mamay i spojrzałem na nią teraz przelotnie. Założyła różową bluzeczkę na krótki rękawek z kołnierzykiem i jasnoróżowe spodenki do kolan. Szpilki zmieniła na adidasy, co wcale jej nie pasowało, ale przynajmniej było jej wygodniej. Włosy zaczesała w koński ogon niedbale zawiązany. Siedziała teraz w samochodzie przy otwartych drzwiach i grzebała w słoikach pełnych jedzenia. Ledwo się powstrzymałem od komentarza, że przecież podobno była najedzona. Nie warto było dolewać oliwy do ognia, które wciąż płonęło w naszych sercach. W niemej ciszy wróciliśmy do samochodu zamykając bagażnik, gdyż wiatr co jakiś czas przywiewał zapach śmierci.
- Chcesz klopsiki?- zapytała mama podając mi do tyłu otwarty słoik.
- Chcę- odparłem patrząc jaka tata z ociekającym sosem pochłaniał gołąbki w kapuście.
Cisza towarzyszyła nam póki nasze organizmy nie zostały napełnione pożywieniem. Przełykając kawałki mięsa odrzucałem od siebie myśli głodnego Fabianka i Sandry, którzy już nigdy nie skosztują przysmaków ludzi żyjących.
Przecież oni nie żyja, upominałem się przełykając klopsika i tłumiąc chęć podzielenia się z nimi. Jedz. Muszisz jeść, żeby przetrwać. Jeśli sam nie będziesz jadł umrzesz.
Po zjedzonych dwóch klopsikach odczułem odruch wymiotny. Przepiłem to wodą niegazowaną wyobrażając sobie, że jestem w domu.
Dom.
Jakrze odległe było to teraz miejsce.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 2031 słów i 11034 znaków.

Dodaj komentarz