,, Czerwony autobus widmo" cz. 17

,, Niepozorny jest czas człowieka na ziemi,
niepozorne miejsce, jakie na niej zajmuje,
niepozorana sława,
jaką po sobie zostawia potomnym.’’
                                   Marek Aureliusz  
Rozdział szesnasty
Prawda w oczy kole

Jechaliśmy w milczeniu. Stan baku w samochodzie pokazywał ostatnią czerwoną kreskę, co sugerowało, że zaraz zapali nam się czerwona kontrolka. Chciałbym udać, że tego nie widzę, ale nie potrafiłem. Coraz bardziej bolało mnie, że coś tutaj nie jest do końca w porządku. A na dodatek wszędzie wokół nas zbierały się burzowe chmury, choć nie było wcale aż tak ciepło. Wiatr docierał nawet do nas widocznie przebity przez gąszcz drzew, który nie chciał zmienić swojej konsystencji.
- Coś tam stoi!- wykrzyknęła mama wskazując palcem prosto przed siebie. Też spojrzałem ucieszony, że być może pisze tam coś o końcu drogi, albo, że w ogóle coś tam pisze. Coś, co sugerowałoby, że zbliżamy się jednak ku końcowi tej puszczy zwanej przez ojca ,,skrótem’’ do Miasta Umarłych.
- Zaraz będziemy bliżej, poczekaj.
Zauważyłem, że mama zaczęła nerwowo zaciskać dłonie, prawie jakby wałkowała niewidzialne ciasto. Kąciki jej ust drgały w niemym uśmiechu człowieka szczęśliwego, że dojeżdża do domu. Jednak sam znak nic a nic nam nie powiedział.
OBSZAR ZABUDOWANY
- I tylko tyle?- skrzywiła się mama.- Przecież to kpina! Nie ma tutaj żadnych zjazdów, żadnych kawiarni, czy też zajazdów, nawet drewnianych chatek, a tu piszą, że obszar jest zabudowany!
- Spokojnie- powiedział ojciec przejeżdżając wolniutko obok znaku.- Być może zaraz zaczną się jakieś domy i tam zapytamy o dalszą drogę.
Mama warknęła coś pod nosem w chwili, gdy zaczął padać na dworze deszcz.
- Mam się zatrzymać?- zapytał ojciec z góry przesadzając sprawę.
- Po co? Już nic nie zmyje z nas tego smrodu śmierci i brudu- mruknęła niezadowolona matka.
- Ale przynajmniej poczujemy się lepiej- wdarłem się w słowa na co ojciec właśnie liczył. Zwolnił i zatrzymał się.
- Jak chcesz to sobie tak siedź.
Mama coś tam zaczęła marudzić, ale chyba żaden z nas nie chciał jej słuchać. Wyszliśmy na ulicę kierując swoje głowy ku górze na grubo padający deszcz. Był zimny i ciężki, ale po pierwszej chwili szoku potem było już lepiej. Oboje z tatą zaczęliśmy przemywać swoje twarze nieco słonym deszczem, który ja nawet spijałem. To, co przeszliśmy, te nasze kąpiele w glucianej wodzie były teraz niesmacznym wspomnieniem. Woda, choć kapiąca z góry była dla mnie zbawianiem. Po kilku minutach byłem już cały przesiąknięty deszczem, który zaczął mocniej padać i do tego zerwał się wiatr. Nawet nie wiem kiedy i matka wysiadła z samochodu zanurzając się w zimnym deszczu bez bluzki i spódniczki. Nie chcąc, aby tata zobaczył, że na nia patrzę odwróciłem się do niego tyłem i udając, że widok prawie nagiej mamay mnie nie obchodzi śledziłem jej ciało, jakby było jedynym, które miałbym w życiu zobaczyć.
Zagrzmiało. Ojciec też to usłyszał, ale postanowił dać sobie jeszcze chwilę na oczyszczenie z naszych przeżyć. W końcu żaden z piorunów jeszcze się nie pokazał, więc mogliśmy się nacieszyć tą magiczną chwilą.
- Zdejmij koszulkę i spodenki- powiedział ojciec stojący już tylko w samych bokserkach.- Wyciśnij z nich wodę. To tak, jakbyśmy je uprali.  
Matka była mądrzejsza i rozebrała się wcześniej. Kiwnął na nią głową. Nie miała biustonosza z fiszbinami, więc jej brodawki było widać dość wyraźnie. Zdjęła gumkę do włosów i zaczeła krecić głowa, aby deszcz zmoczył je i umył. Lepsze było to niż nic.
Znów zagrzmiało.
- Dobra, chyba wystarczy. Wsiadajcie, tylko postarajcie się otrzepać z tego deszczu w miarę, jak to możliwe, inaczej całe siedzenia będą mokre.
Posłuchaliśmy go i w chwilę potem wskoczyliśmy do samochodu. Było mi zimno i gorąco jednocześnie. Zimno nie z powodu kąpieli w deszczu, tylko z powodu coraz wiekszych udeżeń pioruna, który niewątpliwie sugerował, że burza nie odchodzi, tylko przychodzi.
- Chyba w nas nie uderzy?- zapytała mama osuszając swoje włosy małym ręcznikiem.
- Raczej nie powinno. Samochód ma powłokę, która nie przeprowadza prądu, więc prędzej uderzy w tamto jezioro, niż w nas. Gorzej, jakbyśmy stali pod drzewem.
Słowa taty zbytnio mnie nie pocieszyły. Widząc jak drzewa coraz bardziej się kołyszą, prawie na wszystkie strony, zacząłem się bać, że jedno z nich może spaść na nasz samochód. Ile było takich wypadków w telewizji, że rodzina jechała podczas burzy i przewrócił się na nich jakiś dąb, czy inne drzewo, które zmiażdżyło samochód i zginęli na miejscu? Choć stanie w miejscu też nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza, że wiatr był tak silny, że zaczynał bujać naszym samochodem, choć jeszcze nie ruszyliśmy się z miejsca.
- Może coś powiecie?- zagadnąłem, bo prespektywa wsłuchiwania się w pioruny nie była zbyt kusząca, a do tego dłużył mi się jeszcze bardziej czas.
- Niby co? Ja już wykończyłam wszystkie tematy.
- To może spowiedź?- zagadnął tata.
Mama spojrzała na niego wielkimi oczami.
- Jeśli masz jakieś grzechy, to je powiedz. Ja tam nic złego nie zrobiłam- odparła oburzona.
- I jesteś pewna, że gdyby cię teraz Pan Bóg powołał, to od razu otworzyłby przed tobą bramy niebios?
Nie odpowiedziała, więc postanowiłem przejąć inicjatywę. Kolejna kłótnia byłaby jeszcze gorsza niż burza szalejaca na dworze.
Co jakiś czas na szybę spadały liście jakiegoś drzewa prosto na szybkę, która było z mojej strony. Nie wróżyło to niczego dobrego.
- Dobra, to ja zacznę. Tylko jak się to wszystko skończy udajemy, że nikt nic nie mówił, dobra?
Znów karcące spojrzenia rodziców, ale nie na mnie, lecz na siebie. Potem gdzieś uderzył piorun tak mocno, że aż zatrzęsło seatem.
- Dobra- powiedziała matka. – I tak po powrocie miałam iść do spowiedzi.
W okno z taty strony uderzyła tak wielka gałąź, że wszyscy razm podskoczyliśmy. Potem kolejne dwa uderzenia pioruna i huk spadajacego deszczu na szyby i dach samochodu spotęgował nieśmiałość ojca, który bardziej ze strachu, niż z rozsądku kiwnął tylko głową.
- Ok., więc ja przyznaję się, że nie zawsze chodziłem do szkoły. Gdy były sprawdziany z matematyki i z angielskiego wolałem posiedzieć u Karola.
- Macaszka?- zapytała mama.- Tego co pali trawę? Przecież to zalążek na gwałciciela, ćpuna i być może nawet mordercy! I ty się z nim zadajesz? Przecież ja na własne oczy widziałam jak całował jakąś dziewuchę pod sklepem wpychając jej język tak mocno, że prawie sięgał jej żołądka! A potem częstował ją papierosami, że niby zasłużyła, choć miała dopiero dwanaście lat!
- O matko, a ty to niby święta byłaś?- wtrącił się tata.- Przecież to ty mnie pocałowałaś na pierwszej randce, nie pamiętasz?
- No tak, ale ja miałam przecież siedemnaście lat!
- Hej!- przerwałem im.- Ale zapominacie, że ja mówiłem o wagarach, a nie o życiu moich kolegów. To są ich sprawy, nie uważacie?
- Ale daj spokój! Dwanaście lat! A on ma piętnaście!
- Dobra, to teraz ty mamo. Nie zapominaj tylko, że w dalszej drodze zapominamy o tym co mówiliśmy tutaj, pamiętasz?
W sumie dobrze było, że wyznałem im tą sprawę, która męczyła mnie od dłuższego czasu. I nawet nie zareagowali na wagary, tylko na kumpla. Chyba lżejszej reprymendy nie mógłbym dostać nawet od księdza po spowiedzi.  
Pioruny waliły nieprzerwanie, ale odkąd zaczęliśmy ze sobą rozmawiać strach przed uderzeniem z nieba stawał się już nieco mniejszy. Krople deszczu tańczyły na wszystkim w co trafiały rozpryskując się we wszystkie strony. Samochodem bujało niczym na karuzeli i myśli nasze nie skupiały się już na dzieciach, które leżały w bagażniku. Mojego maleńkiego braciszka i wygadanej siostruni, których już zawsze będzie mi brakować. Absurdalność tej sytuacji była niemal namacalna.
- No dobrze. Pamiętacie jak w tamtym tygodniu wybrałam się do chińczyka?- zapytała mama zacierając z przejęcia ręce.
- Wybacz, ale ty co drugi dzień tam chodzisz, więc sprecyzuj dokładniej- mruknął ojciec.
- O matko, no wtedy, co przyniosłam do domu tą białą bluzkę, co ci powiedziałam, że była w promocji!
- Tą za osiemdziesiąt złotych?
- No. No więc ona nie kosztowała osiemdziesiąt złotych, tylko sto dwadzieścia, a stanik jaki pod sobą miałam zamieniłam na ten z koronki o wartości czterdziestu złotych, za który oczywiście nie zapłaciłam, więc reasumując ta bluzka na prawdę kosztowała osiemdziesiąt złotych, a stanik był gratis.
Mama z dumą skwitowała swoją wypowiedź i z dużym uśmiechem czekała aż ją pochwalimy za pomysłowość. Nie wiem, dlaczego zapłaciła za tamtą bluzkę aż sto dwadzieścia złotych, skoro tylko raz ją założyła i potem wisiała już w szafie. Nie wiem też czemu ukradła tamten stanik, za który mogła przecież zapłacić, bo miała pieniadze. Rozumowanie mamay, jeśli chodziło o oszczędzanie miało dużo do życzenia, ale jej kłamstwa dobrze, że nie zostały wykryte w sklepie.
- I mam ci pogratulować pomysłu?- niemal krzyknął czerwony ze złości ojciec.
- A nie? Dzięki kombinacji stanik był za darmo. Po co przepłacać?- wzruszyła ramionami.
- Ale bluzka i tak kosztowała sto dwadzieścia złotych.
- Ale po odjęciu ceny stanika była tańsza- usprawiedliwiała się mama.
Tata podrapał się po brodzie zastanawiając się pewnie jak potem zdoła udać, że tej rozmowy nie było.
- A czemu już jej nie nosisz?- zapytał i to było bardzo dobre pytanie. Sam chciałem je zadać, ale bałem się, że sprawa wagarów jeszcze gdzieś tam siedziała im w głowie.
- Bo nie mogę. Miałam ją tylko raz i przyznam, że bardzo mi się podobała, ale potem zobaczyłam ją u matki Tereski. Miała taką samą! Co prawda nie miała pod sobą tego koronkowego stanika, co ja wtedy na sobie, który zwiększał mój biust, tylko jakiś szary, ale gdy tylko zobaczyłam, że ma taką samą bluzkę od razu przestała mi się podobać. I do tego skłamała, że kupiła ją na rynku za trzydzieści złotych! Dasz wiarę! Ja musiałam kombinować, aby była tańsza, choć fajnie, że była droga, a ta poszła sobie na rtynek i kupiła taką samą za trzydzieści złotych! Na jaką jak wtedy wygladałam? Zupełnie, jakbym wyszła z lumpeksu!
- Dobra, dobra, już spokojnie. Nie noś jej jak nie chcesz, tylko już się nie tłumacz. Teraz żałuje, że pytałem.
- Wiesz co? To ja tu się błaźnię przed wami, opowiadam swoje najskrytsze sekrety, a ty całkiem mnie olewasz!
Dobrze, że zaraz po tych słowach zagrzmiało dwa razy pod rząd, bo to uciszyło mamę. Wielki złoty zygzak przeszedł za naszą przednią szybą, co przypomniało nam o spokoju i niezbyt ciekawej sytuacji. Sprawa z bluzką była bardziej śmieszna niż jej się wydawało, ale najwyższa pora, aby przestała ją roztrząsać.
W duchu poprosiłem Boga, aby nie skierował do mojego życia osoby pokroju mamy.
- Teraz ja- powiedział tata i w chwili gdy to wypowiedział cienka stróżka potu spłynęła mu po twarzy.- Ja tak na prawdę… nigdy nie powinienem zostać dyrektorem.
Było mu ciężko, gdy to powiedział, więc musiało być to dla niego niezwykle ważne. Mama jednak jak zwykle zbagatelizowała całą sprawę.
- Ale masz problem. Ja też zawsze chciałam pracować, ale nie moja wina, że Bóg obdarzył mnie takimi dłońmi.- Jak na zawołanie pokazała nam wilgne dłonie, choć faktycznie delikatne i wypielęgnowane.
- Daj spokój, nie oto mi chodzi. Chodzi o wybory. Tak naprawdę było trzech kandydatów- westchnął.
- No tak. Ty, Nowak i Raszyński.
- No tak. Ale… gdybym wtedy nie zareagował… gdybym tam wtedy nie poszedł… nie przekupił Filipińskiego za wpuszczenie mnie do pracowni z głosami, nigdy bym nim nie został.
- Jak to?- zapytałem zdziwiony, że i mój ojciec mógł przeskrobać coś w życiu i to tak ważnego.
- No zwyczajnie. Nie wiem jaki byłby winik, ale na pewno ja bym go nie wygrał. Widziałem, że głosujących nie było zbyt dużo, ale Nowak był bardziej szanowany w otoczeniu niż ja. Dlatego, żeby mieć pewność powyjmowałem kilka, może kilkanaście kart i pozmieniałem je. Dlatego wygrałem.
Nie potrafiłem w to uwierzyć. Dobrze pamiętałem ten wynik, gdzie Nowak miał tylko pięć głosów mniej od mojego tatay. Pogratulował mu wygranej, a mój tata szczycił się bardziej niż kiedykolwiek. Chadzał dumnie po korytarzach wiedząc, że nigdy nie powinien tam być. Wiedząc, że oszukiwał. To było straszne co zrobił. Przy tym wszystkim moje wagary były jak mucha w miodzie. Wyciągasz ją i dalej masz pewność, że nic ci nie będzie.
- No, no, no. Bystry jesteś, nie sądziłam- pochwaliła go mama, co mnie zdziwiło, bo zawsze powtarzała, że prawda jest najważniejsza.
- Zrobiłem to dla was. Chciałem, abyście mieli w życiu wszystko, czego tylko zapragniecie. Wiem, że w nieuczciwy sposób zostałem tam dyrektorem, ale zrobiłem to tylko dla was. Dla ciebie synu.- spojrzał na mnie, a ja poczółem, że i moja tajemnica musi zostać wyciągnieta na zewnątrz. Po czymś takim, musiałem wyznać mu prawde.
- Tato, ja też muszę ci coś powiedzieć. Ja… ja nie chcę być dyrektorem szkoły. Wiem, że bardzo byś tego chciał, ale… ja chciałbym czegoś innego. Chciałbym pisać: wiersze, opowiadania, być może nawet książki. Lubię to, naprawdę. Mam nawet w domu taki zeszyt…, chowam go chyba odkąd pamiętam i tam zapisuję sobie słowa, które czasem układają się w wiersz.
- O matko! To cudowanie!- wykrzyknęła zadowolona matka klaskajac w dłonie raz po raz.- Ja też gdy byłam mała pisywałam przeróżne wiersze! Nawet raz wygrałam w konkursie recytatorskim, gdzie powiedziałam swój własny wiersz. Było to chyba w piątej klasie, albo w szóstej. Dlaczego nigdy o tym nie wspominałeś?
- Bo nie chciałem zranić tatay. Przecież tyle mnie nauczył. Wiem, że jako najstarszy syn powinienem iśś w twoje ślady tato, ale nie wiem czy chcę. Rządzenie mnie nie kręci. Wolę raczej spokojnie siedzieć w pokoju i poczytać jakąś dobrą książkę, albo samemu coś napisać. Przepraszam cię tato… . Wybacz, że cię oszukiwałem…
Zanim spóściłem głowę na dół zobaczyłem smutek w oczach ojca. Jakiś pot krążył mu w oku, choć ojciec nie chciał, aby wydostał mu się z oczu. Wciąż chciał być dumnym człowiekiem i przywódcą, ale jakimś sposobem wszystko co do tej pory miał, w co wierzył, gdzieś się ulotniło. Wiem o tym, bo podświadomie ja czułem to samo.
- Tomek, daj już spokój. Może jeszcze z tego wyrośnie- powiedziała mama mrugając do mnie okiem.
- Teraz ty- powiedził beznamiętnie.- Skoro już obrzucamy się sztyletami, to dawaj maleńka. Opowiedz swojemu synowi całą prawdę.
- Ale o czym?- udała zdziwienie mama.
- O wszystkim. O twoim pierwszym dziecku, o twoich dzieciach, o romansach i o mnie. Niech wie. W końcu nadszedł czas wyznania prawdy.
Mama przyłożyła ręce do twarzy niczym spoliczkowana słowami ojca. Łzy napłynęły do jej oczy jeszcze zanim doszła do niej sytuacja w której się znalzała.  
- Nie. Nie potrafię.- wydukała.
- Więc zrobię to ja.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 2906 słów i 15470 znaków.

Dodaj komentarz