,, Patrz w przeszłość tylko wtedy,
gdy chcesz się upewnić, że byłeś
w zgodzie z całym stworzeniem.
Idź naprzód, chwytaj bieżącą chwilę
i żyj otwarty na przyszłość.’’
Prosper Monier
Rodział czternasty
Szczere rozmowy
Posileni znów włączyliśmy się do ruchu, choć takie określenie było może nie ma miejscu. Nikt, odkąd przemierzaliśmy tą drogę nie przejeżdżał. Zupełnie jakby nikt jej nie znał. Albo jakby w ogóle nie istniała.
- Tato, a mamy mapę?
- No pewnie. Bez niej się nigdzie nie ruszam. Jest w schowku. Ela, weź ją wyciągnij.
Mama posłusznie otworzyła schowek i podała mi ją. Porozkładałem ją całą. Prawie zajęła całe wnętrze z tyłu auta.
- A gdzie my jesteśmy? To nie jest mapa Polski.
Tata zaśmiał się.
- Gdybym dał ci mapę Polski, to na pewno byś tego skrótu nie znalazł. To jest kochanie mapa Ursynowic. Obejmuje ona całe Ursynowice i okoliczne wioski. Miasto Umarłych jest tuż przed nimi na samym dole.
Wzrokiem zbiegłem na dół, gdzie fakycznie nazwa głosiła Miasto Umarłych. Obszar wydawał się być niewielki, prawie cały otoczony lasami. Gdzieś po środku znajdowała się mała niebieska kropka symbolizująca jezioro, albo rzekę. Nie wiedziałem dokładnie co, bo kiepsko szło mi z mapą, zwłaszcza, że geografii jeszcze nie miałem w szkole. Znałem ją tyle, co tata mnie nauczył. Wiedziałem jednak, że skoro na mapie była nazwa Miasta Umarłych, to i powinna być zaznaczona droga, jak można do nich dojechać. I kawałek nawet było, jednak zaraz na samym dole był koniec mapy.
- A gdzie jest nasze miasto? Gdzie są Ryszyny?
Ojciec na chwilę się zamyślił. Jeśli miał drugą mape, to istniała szansa, że dowiemy się gdzie już jesteśmy, ale jeśli nie…
- Tam ich nie ma- walnął się dłonią w czoło.
- Jak to nie ma?- podchwyciła mama.- A skąd mogłeś wiedzieć, że ta droga będzie krótsza, skoro nie miałeś mapy?
- Miałem ją, przeciez ci mówię, ale gdy byłem w szkole poprosiłem aby sekretarka wydrukowała mi cała okolicę Ursynowic i okolicznych miast, abyśmy mogli tam dojechać.
- A ona nie zdziwiła się, że nie chcesz mieć na tej mapie również zaznaczonego swojego domu? Miejsca skąd wyruszasz, a nie tylko dokąd?- zapytała patrząc na ojca tępiąco.
- O matko, w tamtej chwili nie wydawało się to takie ważne! Czytałem ją przecież i wiem, że trzeba ciągle jechać prosto, a potem poprowadzą nas znaki- powiedział, jakby problem zawiązania buta nie była taki skąplikowany . Wystarczy zawiązać dwa sznurowadła i koniec. But jest zawiązany!
- A czy widzaiłeś tutaj jakieś znaki?- zapytałem złośliwie, bo odpowiedź taty była po prostu żałosna.
- Jeden mijaliśmy- usprawiedliwił się, choć zobaczyłem, że zerka na stan baku. Kreska była na ostatniej białej lini, więc mieliśmy około dziesięciu, może piętnastu litrów w samochodzie, a stacji benzynowej ani śladu.
- Pięknie! Jeden mijaliśmy! Łał! Jakiś ty zorganizowany! Teraz wystarczy kierować się tak jak on pokazuje i już będziemy na miejscu! Przecież to jest skrót! Nie ważne, że jedziemy już drugi dzień, a nasze dzieci nie żyją. Nie ważne, że ich ojciec kazał sobie wydrukować mapę miasta do którego mamay dojechać, skoro nie wiem jak mamay tego dokonać! Tylko ty mogłeś wpaść na taki pomysł!
Sarkazmy i docinki mamay były bolesne, ale tkwiła w tym jakaś prawda. Na wszelki wypadek jednak postanowiłem się w to nie mieszać ciekaw co z tego wyniknie.
- Wielkie dzięki moja piękna, lecz leniwa żonko! Dzięki tobie i twoim nastrojom panikary,a takrze tabletkom, które zrobiły z ciebie jeszcze wiekszą idiotkę niż jesteś utonął Fabian! Słyszysz! Twoje dziecko utonęło, bo naszprycowałaś się lakami!
- A gdyby nie ty nigdy by do tego nie doszło! Choćmy! Odświerzmy się w jeziorku!, gadałeś, a śmierdziało tam gorzej niż w szambiarce!
Tata zaczynał nieświadomie przyspieszać, co zaczynało mnie denerwować. Nie potrzebny był nam wypadek samochodowy w szybkości dziewiędziesięciu kilosów na godzinę.
Na twarzy ojca wystąpił pot. Mama też wyglądała jakby z diabłem pozamieniała się na dusze, choć może lepiej na słownictwo, bo odkąd ją znałem nigdy nie słyszałem aby była do tatay taka podła.
- Lalunia się znalazła! Baba, kurwa rozpłodowa, która pozwoliła, aby obcy mężczyzna cię dosiadał!
- Pieprz się kutasie, bo gdybyś sam był zdolny wydukać choć jednego małego i żywego plemniczka, jednego!, który by żył!, to mógłbyś stać się prawdziwym ojcem! Fujara bez naboi!
Czara się przelała. Wyczówając kolejne posunięcie ojca, czyli najpełniej wypadek spowodowany nerwami schyliłem się i wyciągnąłem szybko kluczyki ze stacyjki samochodu.
- Zostaw to gówniarzu!- wrzasnął, gdy samochód stracił moc i wskazówka zaczeła spadać do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Choć kluczyki w mojej dłoni zdawały się dawać jakąkolwiek bezpieczność, to jednak wciąż jechaliśmy zbyt szybko, a ojciec kierował i wyrywał się do tyłu, aby mi je zabrać.
- Chcesz nas pozabijać?!- wrzasnęła mama nie wiedząc co zrobić. Choć nie umiała kierować co jakiś czas przytrzymywała kierownicę jadącego już sześćdziesiąt kilometrów na godzinę seata.
- Dawaj mi kluczyki!
Mama szarpała go za ramię, a ja modliłem się, żebyśmy zatrzymali się na jezdni, a nie na rowie Bóg wie z jakimi jeszcze niespodziankami. Myśli, że głowa Sandry latała w bagażniku udeżając się na boki sprawiła, że walnąłem z liścia ojca z całych sił, aż walnął o szybę głową i sam wskoczyłem na jego nogi dociskając natychmiast pedał hamulca. Zrobiłem to tak szybko, że sam wpadłem na kierownicę zatrzymując ojca z tyłu na moich plecach, a mama uderzyła głową o schowek. Na szczęście miała zapięte pasy bezpieczeństwa i udeżenie nie było aż tak tragiczne. Mały siniak wcale im nie zaszkodzi.
- Co ty kurwa narobiłeś?! Chciałeś nas wszystkich pozabijać?
Otworzyłem drzwi ojca i wyskoczyłem na zawnatrz. Słońce o dziwo paliło w oczy chyba po raz pierwszy. Temperatura miała około dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, a nerwy, które każdy z nas miał teraz rozstrojone jeszcze bardziej nas rozgrzewały.
Mama wyszła pierwsza, a potem tata. Oboje podbiegli do mnie, a ja odbiegłem dalej, aby tylko mnie nie pobili. W dłoniah wciąż trzymałem kluczyki i nie zamierzałem im ich oddawać, dopóki wszystkiego sobie nie wyjaśnią.
Dopóki nie wyjaśnią tego mnie.
Czy ojciec nie był moim ojcem…?
- Gdzie biegniesz?- krzyczał zdyszany truchtając za mną i zaczynając sapać. Matka też biegła, ale nie myślałem o tym.
- Albo sobie wszystko wyjaśnicie, albo będę biegł tak póki starczy mi sił!- krzyknąłem przyspieszając, aby być bezpiecznie dalej od nich.
- Oddaj te kulcze!- darł się zwalniając i sapiąc już jak pociąg. Nasze buty klapały o beton. W tle usłyszałem, że biegł już tylko ojciec.
- Oddam wam jak się uspokoicie. Nie mam zamiaru zginąć w wypadku, bo wy musicie się na siebie wydzierać jak małe dzieci!
- To ty tu jesteś dzieckiem!- wydarł się i spróbował przyspieszyć, choć za moment się zatrzymał tylko idąc za mną.
Przestałem biec, bo odwracając się do tyłu zobaczyłem, że jest dobre dziesięć metrów za mną, więc nawet gdyby zaczął z powrotem biec, w co wątpiłem, to i tak by mnie nie dogonił. Jego jedynymi dyscyplinami sportowymi było granie w golfa, a tam się nie biegało. Nawet na zawodach rodzinnych za bieganie zawsze dostawał ostatnie miejsce z czego potem zrezygnował czując się gorszy od wszystkich.
- Dajcie już spokój!- krzyknęła mama z oddali. Widziałem, że stała w miejscu patrząc na nas zasłaniając sobie dłońmi promienie słoneczne, które raziły ją niemiłosiernie. Niespodziewanie za mamą dostrzegłem coś czerwonego, jadacego z oddali środkiem ulicy. Zacząłem gapić się na niego nie potrafiąc uwierzyć, że w końcu coś przejeżdżało tą drogą.
- Tato odsuń się i machaj! Coś jedzie z tyłu!
Nie zwolnił kroku, ale się zaśmiał.
- Chyba sobie żarty robisz? – znów śmiech.- Coś jedzie z tyłu? A to dobre!
- Mama zejdź z jezdni! Coś tam jedzie!
Nie dosłyszała. Wciąż stała na środku ulicy wypatrując naszych zachowań.
- Przestań i nie wydurniaj się!
Przestraszony, że nikt nie chce mi uwierzyć sam zaczałem iść w kierunku ojca coraz bardziej pokazując mu palcem w jego stronę, że coś jedzie. Kilka metrów przed mamą jakby sama z rozsądku zeszła z jezdni z zaciekawianiem spoglądając na coś, co było w rowie. Teraz rozpoznałem ten pojazd.
To był autobus!
Ten sam czerwony autobus, którym jechała Sandra i Fabian!
Zapominając o wściekłości ojca i w ogóle o jego obecności nie spostrzegłem jak rzucił się na mnie.
- Ja ci pokażę ucieczkę! Ty podły mały gnojku!
- Autobus! Tato! Za nami!
Spoliczkował mnie wciąż starając się wyrwać mi kluczyki, które kurczowo ściskałem w dłoni.
- Nie słyszysz! Zostaw mnie!- wydarłem się, gdy uderzył mnie drugi raz. Okręcaliśmy się teraz jeden na drugiego walcząc ze sobą jak z wrogiem zapominając, że jam jest syn, a on ojciec.
- Kurwa nauczę się śmierdzielu posłuszeństwa!
- Ty debilu! Zaraz nas przejedzie!
Starałem się mu wyrwać, ale jego złość spotęgowała jego siłę. Nie licząc się już z faktem, że bił mnie własny ojciec, z całych sił kolanem uderzyłem go w krocze i przeturlałem się z nim na bok jezdni w samą porę. Autobus zatrąbił mi tuż przed głową przejeżdżając nasze kluczyki, które musiały mi wypaść z dłoni.
- Co jest kurwa?- krzyknął zdziwiony ojciec wciąż kuląc się od bólu, ale teraz razem ze mną gapiąc się za odjeżdeżajacym autobusem.
- Tam była Sandra I Fabek! Tato! Widzisz ich! Widzisz?!
Dałbym sobie rękę uciąć, że ich tam widziałem. Otrzepałem się odruchowo stojąc teraz na ulicy i patrząc jak odjeżdża czerwony autobus, który przed chwilą chciał nas przejechać.
- O matko święta! I Jezu! Jak boli!- kulił się tata na poboczu, a ja wciąż stałem i patrzyłem za znikającym autobusem w oddali. Gdy całkiem straciłem go z oczu poczółem piekący ból na polczku i jakąś magiczną siłę, która przewróciła mnie na ziemię.
- To za chamstwo z twojej strony!- powiedział stojąc nieco jeszcze zgrabiony. Potem podszedł do mnie, a ja uszykowałem się na kolejny cios, który nie nadszedł. Zamiast ciosów, które miał mi wymierzyć poczółem na włosach pocałunek ojca, który przysiadł się obok mnie i teraz gładził mnie po włosach.- Dzięki, że uratowałeś mi życie.
Dodaj komentarz