,, Czas przenika przestrzeń,
jak dusza ciało.’’
Novalis
Rozdział dziewiętnasty
Układanka
Trzy ciała, trzy trupy i troje członków mojej rodziny. Ojciec, siostra, brat. Oczywiście wszyscy nie żyli, a ich ciała gościły w naszym bagażniku samochodu. Jedynem plusem w tej całej sytuacji było to, że jako tako umiałem prowadzić samochód.
Gdy tylko ciało taty zaniosłem do bagażnika natychmiast zająłem się mamą. Była w takiej rozsypce, że nie wiem nawet czy szybciej nie ułożyłbym puzli z dwóch tysięcy kawałków, nim minął czas po którym się uspokoiła. Oczywiście przydały się jej środki uspakajające, które kazałem jej połknąć i zaraz po kilkunastu szlochach nagle przestała wylewać morze łez i z obojętnością patrzyła teraz na przednią szybę będąc gdzieś na pograniczu stłumionej paniki, a nowym światem tworzącym się po tabletkach.
- Trzymaj się mamo. Niedługo dojedziemy do domu- próbowałem ją pocieszyć.
Jednak kogo ja oszukiwałem? Przecież kontrolka paliwa spadała coraz niżej, a to oznaczało dalszą drogę piechotą na którą nie mogliśmy sobie pozwolić, bo przecież nie byliśmy sami. Nawet nie próbowałem mysleć o tym, że moglibyśmy ich tu samoch zostawić i udać się poszukać pomocy, bo to nie wchodziło w grę. Jeszcze ktoś by ich znalazł i pomyślał, że to my się ich pozbyliśmy, choć nawet w najczarniejszym świecie nigdy o tym nie pomyślałem. Byli moją rodziną i zawsze nią pozostaną. Nie ważne, że mogłem mieć innego ojca, bo przecież w moim świecie był tylko jeden ojciec. Tomasz Przeski, który mnie wychował i który słuzył mi opieką, gdy jej potrzebowałem. Co prawda co jakiś czas zastanawiałem się dlaczego, skoro moim ojcem miał być brat ojca nigdy o mnie nie zapytał. A potem niby ta jego tajemnicza śmierć. Tu wyraźnie coś śmierdziało i chyba wiedziałem co. Pewnie ojciec dowiedział się o tym i pojechał do niego i… nie, mój ojciec nigy by nikogo nie zabił. Nie on. Przecież nawet gdy trzeba było zabić kaczkę na obiad, to ojciec prosił o to sąsiada, bo sam nie potrafił, nie chciał pozbawiać jej życia.
Ale czy życia kaczki mogło się równać z życiem człowieka, który spał z jego żoną?
Niewątpliwie muszę o tym pogadać z mamą, gdy tylko wyjdzie z tego wszystkiego.
Kolejny znak.
KONIEC OBSZARU ZABUDOWANEGO
Śmieszne. Niby jakim sposobem mógł tu być jakiś obszar zabudowany, skoro nie było tu niczego odkąd wjechaliśmy na tą drogę. Żadnego budynku, żadnego żywego udziału w tym miejscu. Chyba kogoś równie dobrze pogrzało.
Zerknąłem na licznik. Jechałem teraz czterdzieści na godzinę. Nie daltego, żeby wolniej się stąd wydostać, tylko zwyczajnie jako młode dziecko, a wiadomo, że młode, to głupie, miałem wciąż nadzieję, że jakiś jednak dom tutaj znajdę. Choćby nawet satrą chatę zmieszkałą przez jakiegoś dziwoląga, który pozwoliłby nam rozprostować nogi i znaleść wyjście z tej drogi. Albo raczej z tego labiryntu, który ledwo się zaczął, a już zabrał swoje żniwo w postaci mojego brata.
Śpij w spokoju Fabusiu, Sandrusio i ojcze mój niedoskonały. Oby przynajmniej wasze dusze powędrowały w poprawne miejsce bez żadnych skrótów czy niedomówień. A może nawet widzicie mnie teraz i zastanawiacie się czy sobie poradzę i dowiozę mamę na miejsce całą i zdrową, jak to miałeś zrobić ty tato.
Niezbadane są ścieżki Pana.
Po ujechaniu kilku metrów odkąd wskazówka zbiornika zaświeciła mi się na czerwono, co sugerowało, że paliwo się kończy, spostrzegłem, że tutaj ulica jest sucha. Widocznie nie wszędzie padało, albo zwyczajnie ominęło tamten teren. Więc gdyby można było określić, czy burza szła prosto na wschód, to mógłbym powiedzieć, że znajduję się albo północnym wschodzie, albo na zachodnim wschodzie.
Kurcze, ale co to dla mnie oznaczało? Przecież i tak nie za wiele z tego rozumiałem. Coś tam tylko kojrzyłem sobie z rad ojca, ale tak naprawdę nigdy nie uważałem, że takie rzeczy mogą mi się przydać. A teraz… teraz już nic nie wiem.
Kurcze, zdenerwowany prawie ominąłbym widok jakiegoś domku w lesie. Eureka! Może jesteśmy uratowani!
Zjechałem żwirową drogą w prawą stronę, gdzie naprawdę stał dom! Prawdziwy z desek i muru. Oczywiście deski były ułożone na dachu i pomalowane na czarno, gdzie na samym środku stał mały i też czarny komin. Podjeżdżając bliżej zobaczyłem, że komin jest czarny, bo prawie cały umorusany sadzami.
Dom jak dom. Mały z dwoma oknami, tego starszego typu z przodu i jednymi drzwiami wejściowymi. Do domku prowadziły schody, chyba piętnaście stopni zbitych z desek, ale raczej stabilnych, jak na pierwszy rzut oka. Dom nie był pomalowany. Zwyczajne ułożenie pustaka na pustaku. Gdzieniegdzie widać było kilka cegieł, które były wstawione w przerwy między pustakami, ale pewnie dlatego, że nie opłacało się pustaka przecinać na takie wąskie paski.
Firanki w oknie były nieco pozółkłe, ale z auta nie dostrzegłem jakiś tam pajęczyn, więc ktoś musiał tam mieszkać. Kwiatków na oknie też nie było, ani żadnych roślin, toteż nie mogłem określić, czy kogoś tam zastaniemy. Po podwórku nie biegały żadne psy, ani inne zwierzęta, choć wcale nie pocieszał mnie ten fakt.
- Mamo- poszturchałem ją w ramię.- Mamo!- powiedziałem na tyle głośno, że mogło to przypominać krzyk. Poruszałem nią na boki, lecz na próżno, skoro kilkanaście minut, czy też około godziny temu podałem jej leki uspakajające po których spała jak zabita.- Zaraz przyjdę.
Nie wiem po co jej to mówiłem, skoro nawet nie poruszyła palcem. Może dlatego, że kiedyś czytałem w jakiejś tam książce, że człowiek w śpiączce słyszy tych, co do niego przychodzą, tylko nie jest w stanie zapanować na tyle swoim cialem, żeby się poruszyć i odpowiedzieć. Nawet podobno człowiek, który umiera i nic nie mówi, to wciąż nie oznacza, że nas nie słyszy. On słyszy wszystko i umiera ze świadomością swojego końca, tylko co mu po tym, skoro ciało zaprzestało już walki? Brak kontaktu z ciałem i stracona nadzieja są strasznym odejściem z tego świata. Nikomu tego nie życzę.
Wysiadłem z samochodu, lecz jeszcze nie zamknąłem drzwi. Pozostawiłem je na wszelki wypadek otwarte, w razie gdyby niespodziewanie podbiegł jakiś pies, który równie dobrze mógł gdzieś sobie smacznie spać. Zagwizdałem. Żadnej reakcji.
- Halo! Jest tu kto? Przepraszam, że przeszkadzam, ale zgubiliśmy się. Czy może nam ktoś pomóc?
Czekałem na jakąś reakcję, ale było cicho jak makiem zasiał. Wiatr gdzieś się schował, więc nawet nie było słychać szumiących lisci. Żaden owad, czy też zwierzę nie dawało znaku życia. Panowała taka cisza, jakby ktoś wyłączył głos w telewizorze i bez dźwięku przyglądał się okolicy.
- Haaloo!- krzyknąłem przeciągając głoski, lecz nawet echo musiało się wyprowadzić na inna planetę. Skonsternowany zamknąłem drzwi samochodu. Gdybm zostawił je otwarte mógłby jakiś czychający gdzieś w lisiej norze zwierz wpaść i zrobić krzywdę mojej mamie. Nie chciałem tego ryzykować, ale tak na wszelki wypadek wziąłem ze sobą latarkę. Wiem, że było widno, ale nie chodziło tu o światło, tylko o jakąkolwiek siłę obrończą, którą mógłbym wykorzystać w razie czego.
Choć modliłem się w duchu, żeby to w razie czego raczej nie nastąpiło.
Kilka metrów od schodów zaparkowałem samochód, więc teraz licząc kroki starając się chodzić niczym mysz w pokoju, czyli cicho, zacząłem zbliżać się do schodów. Najpierw dotknąłem ich poręczy, które były po bokach. Potrząsnąłem nimi. Prawie się nie ruszyły. Stabilność poręcz dała mi szybkie przekonanie o zamieszkaniu tego domu, lecz piszczące stopnie z uginającymi się deskami tą pewność odebrały. Znów zajrzałem z ukosa do okna. Nie wyglądało na zakurzone, ale i nie wygladało na nowe. Wszędzie była popękana rama i odchodzący niegdyś biały lakier sugerował, że ich data przydatności dawno minęła.
- Halooo- znów powiedziałem, lecz tym razem ciszej. Niby chciałem, aby ktoś był w tym domu, lecz jednocześnie modliłem się, żeby dom nie był zamieszkany. Nigdzie wokoło nie było widać żadnych domów, więc nie było czansu na wyjazd do sklepu, a bez żywności nie można było przetrwać.
Szkoda tylko, że najpierw nie rozejrzałem się za domem. Mógłbym przynajmniej określić, czy był tu jakiś ogródek, lub cokolwiek, co pozwoliłoby mi stwierdzić, czy tutaj ktoś mieszka. Stare graty za domem powiedziałyby, że nie mam się czego obawiać, a nowe, że … że ktoś tu jest. I tyle. Bo skąd mogłem być pewny, że ten, kto tu mieszka będzie normalny? Przecież to dzicza. Pustka, gdzie nikt tędy nie jeździł. Nie licząc oczywiście tego dziwnego autobusu, który już zwątpiłem, czy jest prawdziwy, czy tylko mam takie zwidy.
Byłem już na piątym schodku i wciąż nic. Cisza na dworze, piszczenie i uginanie się schodów nie ustąpiło. Byłem zdatny na ich los. Oby tylko nie pękły pod moim ciężarem. Złamana noga wcale by mi w życiu nie pomogła. A bez pomocy kogokolwiek zostałbym kaleką do końca życia, choćby miało nawet trwać kilka godzin.
Nagły dźwięk kukułki dochodzący z domu wystraszył mnie tak bardzo, że odruchowo odwróciłem się do tyłu, idiota, bo dźwięk był z przodu i zachwiany strachem potoczyłem się w dół. Zrobiłem jeden obrót i wylądowałem na tyłku. Dziwny prąd bólu przetoczył mi się po plecach i pośladkach pozostając właśnie na nich.
Że też muszę być taki strachliwy!
Otrzepałem się z piasku i kamyczków. Pomasowałem tyłek zerkając na wciąż nieprzytomną matkę. Potem zwyczajnie wyczółem już, że ktoś tu musiał być. Być może nawet ktoś, kto nie miał ochoty być wcale znaleziony. Ktoś z skądś na mnie patrzył. Tylko skąd?
- Halo? Jeśli ku ktoś jest, to proszę mnie nie straszyć, tylko się ujawnić. Przecież ja nikogo nie skrzywdzę!
Odpowiedziała mi cisza. Nie wiem nagle skąd, choć być może ból pośladków się do tego w jakiś sposób przyczynił, zacząłem wchodzić na schody nawet się nie oglądając. Tuż przy starych drewnianych drzwiach zapukałem w nie. Nic. Smagany ciekawością wziąłem klamkę do ręki i ją nacisnąłem. Otworzyłem drzwi na oścież i wstrzymałem oddech. Przedemną stała jakaś staruszka mierząc do mnie prosto z pordzewiałej wiatrówki.
- Stój, albo giń- wychrapała staruszka ani nawet nie drgając.
Dodaj komentarz