,, Boidudek" cz. 5

Poniedziałek  
       24 marca
Gdy tylko usłyszałam znajomy budzik o czwartej rano wstałam z łóżka niczym poparzona prądem. Potem, gdy jednak uświadomiłam sobie, że mój sen o wojnie się skończył, a teraz jestem już w domu we własnym łóżku, wróciłam do synka i męża, który zaraz po mnie zaczął się wiercić niespokojnie, po czym wstał rzucając pospieszne ,,cześć’’.
Nawet słodka buźka rozbudzonego Krzysia nie była mnie teraz w stanie wprawić w weselszy nastrój. Nic nie mogło zmienić faktu, że mój mąż miał być wezwany do wojska Bóg wie, na jaki czas, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
- Nie przejmuj się- mówił, gdy dzwoniłam do niego coś po dziesiątej.- Najwyżej znajdziesz sobie kogoś innego, gdy niedane mi będzie wrócić- starał się żartować, lecz nawet jemu to nie wychodziło. Nasza rozmowa nie zakończyła się zbyt miło i po raz pierwszy nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, gdyż wszystko w moich oczach zdawało się nie mieć najmniejszego sensu.
Oczyma wyobraźni widziałam go ustawionego pod murem obronnym z bronią w rękach gotowego do odstrzału wroga. Widziałam też jak jeden z wrogów skrada się za murem z drabiną w dłoniach, po czym znajdując się już na odpowiedniej wysokości strzela do mojego męża, a on upada topiąc się w rdzawej czerwieni, która wypływa mu z rany. Widzę jego nieobecny wzrok i dziwny wyraz twarzy, na której malowało się zaskoczenie i ból jednocześnie. I właśnie w tej chwili, gdy do mojego domu przyjeżdża żołnierz, aby oznajmić mi najgorsze z możliwych wieści rzucam się na niego krzycząc bezustannie słowa rozpaczy i pytania ,,dlaczego???’’.  
Otrząsnęłam się z tych zamyśleń, bo nagle zadzwoniła mi komórka.
- Halo?- Zapytałam, gdy na wyświetlaczu zobaczyłam obcy numer.
- Dzień dobry, jestem matką Kuby Rąbka, który przez ostatnie dnie skarżył mi się, że pani syn nie pozwala mu wsiąść do autobusu. Nie rozumiem, dlaczego to robi i co go to w ogóle obchodzi, że mój syn chce wsiąść do tego samego autobusu, co on. Ja stoję i marznę na przystanku czekając za nim, a tu nagle nikt poza pani synem nie wysiada z autobusu. Już wcześniej, tydzień temu, bo to zawsze przypada na poniedziałek, też nie kazał mu z nim jechać mówiąc, że jedzie dopiero za godzinę, więc mój poszedł z płaczem na świetlicę, już nie mówiąc o tym, że ja znów musiałam na próżno czekać na przystanku i zamartwiać się, czemu moje dziecko teraz nie wróciło. Wiec niech pani powie coś swojemu synkowi, że ma mu nie rządzić, bo gdy znowu coś takiego zrobi, to tym razem on się zdziwi, a nie mój syn!
Zatkało mnie, bo nie widziałam w tym najmniejszego sensu. Dlaczego Rysiu miałby nie pozwalać wsiadać temu chłopcu do autobusu? Przecież to bez sensu!
- Ja… przepraszam panią, bo ma pani rację…, ale ja sama nie wiem, dlaczego on tak robi. Porozmawiam z nim jak tylko wróci. Przepraszam za niego…
- No, bo co go to w ogóle obchodzi, o której moje dziecko chce wsiąść do autobusu? I teraz też czekałam za nim i go nie było. Wymarzłam na przystanku na próżno. Nie rozumie pani, że mój syn się go boi? W domu powiedział mi, że chłopiec w zielonej kurtce nie kazał mu wsiąść do autobusu, bo powiedział, że teraz nie jedzie, tylko za godzinę, a mój wpadł w panikę, bo wszyscy z jego klasy wsiedli, a tylko jemu nie pozwolił!
Krzyknęła mi wręcz do słuchawki, aż musiałam odsłonić komórkę na bok. Ona była ewidentnie wściekła, ale na pewno nie tak bardzo jak ja w tej chwili. I do tego musiałam ja przepraszać, choć Rysiu powinien to zrobić. Wstyd, wstyd, wstyd…
- Ja… Przepraszam… Też nie rozumiem, dlaczego tak zrobił, ale proszę mi uwierzyć, że następnym razem tak nie będzie.
- Mam nadzieję, do widzenia!
Rozłączyła się i niemal widziałam jak z hukiem wciskała przycisk słuchawki. Ale co to w ogóle było? Co go obchodził ktoś, kto chciał wsiąść do autobusu? I na dodatek ten mały się go boi. No pięknie! Żyć nie umierać! Zaraz jednak usłyszałam jak wchodzi do domu.
- Rysiek! Co ty odwalasz? Dlaczego nie pozwalasz temu dziecku wsiąść do autobusu?
Spojrzał na mnie i zaraz jego wzrok powędrował w dół.
- No, bo on tym autobusem nigdy nie jechał…
- No, ale jak możesz mu tego zabronić? Jego mama do mnie dzwoniła i wszystko mi opowiedziała, wiesz jak ja się teraz czuje?!
Głos mój niespodziewanie przeszedł w krzyk, ale nie potrafiłam inaczej.
- No, ale…
- Żadne, ale! Czy nie rozumiesz, że niedawno były ferie i plan lekcji się zmienił?! A skoro inni z jego klasy wsiadali, to, jakim prawem ty mu nie kazałeś?! Przez ciebie siedział sam na świetlicy i płakał! Chciałbyś być tak mały jak on i żeby to tobie ktoś zabronił wsiadać do autobusu? Chciałbyś potem sam siedzieć na świetlicy i bać się, że ktoś starszy znów nie pozwoli ci wrócić do domu! Czy wiesz jak on się czół? Przecież ten dzieciak jest w pierwszej klasie!
Usłyszałam jak zaczął pociągać nosem, ale miałam to gdzieś. Niech wie, że źle robił, bo nie wolno nikomu niczego kazać robić wbrew jego woli. Zawsze to powtarzałam, ale jak widać za cicho, albo za rzadko.
- Marsz mi w tej chwili szykować lekcje! Masz je dzisiaj odrobić sam i nie licz na moją pomoc!
Z płaczem pognał na górę, ale na końcu schodów jeszcze coś do mnie krzyknął.
- Ale ja tylko chciałem mu pomóc, bo zawsze kończył później!
Potem trzasnął drzwiami swojego pokoju, a ja usiadłam bezradnie w kuchni patrząc jak młodszy syn siedział spokojnie w swoim foteliku i wciąż mi się przyglądał. Z tego wszystkiego całkiem o nim zapomniałam. Podeszłam do niego i go przytuliłam, ale on tylko na mnie spojrzał.
- Ko- powiedział pokazując paluszkiem na górę.
- Mamusia musiała na niego pokrzyczeć, bo był nie grzeczny- zaczęłam mówić spokojnie, choć w środku wciąż słyszałam krzyk tej kobiety przez telefon.
- Ko- odpowiedział patrząc teraz na mnie i słuchając, co powiem dalej.
- Synuś, Rysiu był dzisiaj nie grzeczny, bo nie kazał małemu chłopcu wsiąść do samochodu, wiesz? I mimo iż pewnie chciał dla niego dobrze, to jednak nie powinien tak robić. Nie pomyślał dokładnie, że ten chłopczyk chciał jechać do mamy i dlatego mamusia na niego pokrzyczała, wiesz?
Słuchał mnie uważnie, jakby wszystko rozumiał. Potem jednak pokiwał głową i wsadził swoją rączkę pod moją bluzkę.
- Chcesz Dydy?- Zapytałam, choć dobrze wiedziałam, że tak.
- Tak!- Odparł radośnie. Wyciągnęłam, więc pierś, którą zaraz zaczął ssać i usiadłam z nim na fotelu. Zaraz po tym zszedł z góry smutny i cały we łzach Rysiu ustawiając swoje lekcje na stole i zaczynając je odrabiać. Nie spojrzał na mnie ani na chwilkę, co było do zrozumienia. Przecież w gruncie rzeczy chciał dobrze. Znał tego chłopca i pamiętał, że on nigdy z nimi nie wsiadał. Pewnie nawet, gdy ten chciał wsiąść, to zmartwił się, że tak wcześnie jego mamy nie będzie na przystanku i dlatego mu tak powiedział. Nie zrobił mu na złość, tylko się martwił, choć nie pomyślał o tym, że wszyscy z jego klasy teraz jechali. Skupił się tylko na nim i jego dobroć osiągnęła odwrotny dla niego skutek. A ja jeszcze się na niego powydzierałam. No i jak mu miałam teraz wytłumaczyć, że zrobił źle? Sama poczułam się okropnie i gdy tylko mały odszedł wstałam z fotela i podeszłam do niego tłumacząc mu wszystko jeszcze raz na spokojnie. Przez cały czas się nie odzywał. Nie wiem nawet czy mnie słuchał, bo coś tam pisał w zeszycie. Zrezygnowana odeszłam od stołu i poszłam do kuchni, gdzie zastałam Krzysia w przepięknej pozie. W jednej rączce trzymał szklankę, a w drugiej opakowanie z mąką. Widząc mnie rzucił wszystko na podłogę i pobiegł do pokoju, gdzie siedział Rysiu. Z tej całej bezsilności nawet nie zrobiłam nic, aby powstrzymać go zanim wysypał całą mąkę na podłogę. Mnie też właśnie odechciało się żyć.
Gdy tylko skończyłam sprzątać weszłam do pokoju i zobaczyłam scenkę, w której Rysiu trzymał Krzysia na kolanach przy stole o i obaj teraz patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem. Tylko dwa słowa przyszły mi teraz na myśl. Braterska solidarność.
Reszta mojego dnia była całkiem do niczego. W dzienniku mówili znów o poborze do wojska i jedyne, co było w tym pocieszające, to że szkolenia, czy też sprawdzenie sprawności miało trwać zaledwie cztery dni. Mąż ucieszył się na ten komunikat i nawet zapragnął, aby wezwali go już dziś.
- Skarbie, ja też chciałbym mieć to już za sobą. Zobaczysz, im szybciej, tym lepiej, bo zaczniesz spać spokojniej.
Starał się mnie uspakajać, choć cała się gotowałam, aby zrobić mu jakąś krzywdę, aby tylko nigdzie nie jechał, lecz został z nami. Zbyt dobrze go znałam, aby wiedzieć, że będzie się chciał tam pokazać z jak najlepszej strony. Bo taki zawsze był. Pomagał wszystkim, a potem cierpiał z powodu bólu pleców, albo innych dolegliwości. Jednak nikomu się nie skarżył, chyba, że ból stawał się nie do zniesienia. Choć i nawet wtedy nic nie mówił. Po prostu, było to po nim widać.
Znów dopadła mnie nostalgia, która sprawiła, że nie potrafiłam nic już napisać. W głowie wciąż huczało mi stwierdzenie, że gdy tylko tam pojedzie, to już nie wróci. Być może ktoś zabije mojego męża, a mnie potem powiadomią o tym telefonicznie udając przybicie, a tak naprawdę złoszcząc się, że nie był wystarczająco dobrym żołnierzem. Potem wyprawią mu pogrzeb, gdzie nie będę mogła zobaczyć jego twarzy i do końca swojego życia będę się zastanawiała, czy tam głęboko w grobie leży na prawdę mój mąż, czy też obcy facet, którego nawet nikt nie pofatygował się zidentyfikować.  
Może nie znam się na procedurach wojskowych, ani też na medycynie, jednak zbyt dużo dzieje się na świecie, żeby ktoś nawet wysoki rangą mógł z czystym sercem stwierdzić, że identyfikują każdego człowieka jak najdokładniej. Wiem, że z reguły odbywa się to na podstawie karty od dentysty, lecz co, kiedy jest na świecie pięciu takich ludzi, którzy mieli plombę w czwórce, brakowało im szóstki i dwójki, a reszta zębów była w nienagannym stanie? Co wtedy z takim człowiekiem robią? Bo wątpię, aby doszukiwali się dogłębniejszych badań, choć nie wykluczam, że niekiedy jednak je robią. Lecz czy taki pospolity Kowalski, który jest w trzydziestu różnej wielkości kawałków i takich ludzi poległych jak on jest, co najmniej stu, to czy mogę mieć pewność, że ten kawałek paluszka od kciuka jest właśnie jego? Czy mogę mieć pewność, że urywek z łydki będzie należał właśnie do mojego męża? Czy ktoś mi to zagwarantuje?
No może i tak, ale czy będzie to prawda? Wątpię. Będę jedynie o tym zapewniona, ale nic poza tym. Bo na naszym świecie nie ma równości. Tutaj rządzi tylko pieniądz i w błędzie jest ten, kto tak nie myśli. Kowalski nigdy nie będzie nawet w kolejce do Urzędu Miasta obsłużony z należytym szacunkiem, lecz gdy w kolejce ustawiłby się sam senator, czy choćby Wójt, to na pięćdziesiąt procent będzie obsłużony, jako pierwszy i na sto procent będą się z nim obchodzić jak z surowym jajkiem wartym miliony.
Tak zawsze było, jest i będzie.
Nikt z nas tego nie zmieni.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 2171 słów i 11505 znaków.

Dodaj komentarz