,, Boidudek" cz. 4

Niedziela
     23 marca

Tego dnia obudził mnie zapach rosołu. Przewróciłam się na drugi bok i mimo iż zegar wskazywał szóstą dwanaście, a mały jeszcze spał wstałam z łóżka i cichutko podreptałam na dół do kuchni. Mój wspaniały szef kuchni w postaci mojego męża wlewał mi właśnie porcyjkę rosołu i z uśmiechem zapraszał mnie do stołu.
- Skarbie, ale ja muszę jeszcze do niego pójść, bo śpi- szeptałam przepraszającym głosem.
- Ja do niego pójdę. Usiądź i zjedz, bo wiem, że lubisz gorący.
Ucałowałam mojego księcia z bajki i z gorącym rosołkiem o zapachu świeżej marchewki i pietruszki potruchtałam do salonu. I już w pierwszym łyku gorącego wywaru moje podniebienie zostało przyjemnie połechtane. Mmm, jak ja uwielbiałam te jego niedzielne rosołki! Nikt nie potrafił ugotować tak idealnego rosołu jak on. Miał jakiś tajemny składnik, który sprawiał, że choćbym nie wiem jak go naśladowała, to i tak mój nigdy nie smakował tak jak jego. I do tego mój ulubiony makaron Czarniecki! Och! Ja chyba byłam już w niebie!
Nawet nie wiem, kiedy skończyłam jeść, bo tak dobrze mi było, gdy nagle od progu zawitał mój szef kuchni z Krzysiem na rączkach. Odwrócił synka do siebie i kazał mu powtarzać po sobie.
- Krzysiu powiedz mama.
- Mama.
- A teraz powiedz bardzo.
- Na, na.
- Kochamy…
- Na, na.
- Cię!
- Cie!
I do tego wspaniałe uśmiechy i mina zakłopotanego synusia. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Krzysiu był niesamowitym papugą, zwłaszcza, gdy mówił ,,na na’’. Były to słowa, które wypowiadał, gdy nie umiał powtórzyć naszych. Oczywiście podstawowe już znał, ale wszystkie inne zastąpił ,,na na’’. Był przy tym taki słodki, że porwałam go w ramiona i z pełnym brzuszkiem położyłam go na łóżeczku, a on natychmiast dobrał mi się do piersi.
- Będzie Dyduś?- Zapytałam go.
- Tak!
Och! Jak moje życie mogłoby wyglądać bez tych pociech? Nie wiem. Tak bardzo ich kochałam. Byli moją wodą i chlebem. Moją radością i smutkiem. Moim życiem i wszystkim, co w związku z nim przyjdzie. Bez nich byłabym nikim…
Oczywiście nie mogłam odwlec faktu, że dzisiaj miał jechać na giełdę do Kalisza, więc nawet nie próbowałam go przekonywać, aby tam nie jechał. Tym bardziej, że wszystkie okoliczne warsztaty w pobliżu już objechał i nikt nie miał naszych opon. Zrezygnowana ucałowałam go na drogę i życzyłam powodzenia w drodze i na miejscu. Po czym odjechał, a ja zajęłam się posprzątaniem dołu naszego domu, póki jeszcze nikt nas nie nawiedził. Rysiu wziął Krzysia na komputer, a ja w pierwszym odruchu już miałam zacząć sprzątać, gdy jednak przypomniałam sobie o balsamicznym smaku rosołu i … zanim miałam cokolwiek zacząć musiałam najpierw zjeść kolejną porcję. I wciąż był balsamem na moje rany.  
W czasie, gdy udało mi się zrobić większość prac zadzwoniłam jeszcze do męża, aby sprawdzić, co u niego. Okazało się, że ludzi było w brud, tak jak i opon, które nie pasowały rozmiarem do naszego auta. Zrezygnowany kazał mi posprawdzać jeszcze w komputerze inne marki opon, bo nie koniecznie już musieliśmy mieć Barum Bravuris 2, ale gdy czytałam opinie, że jedne ścierają się już po pierwszym sezonie, a w kołach na które jest napęd na cztery bieżnik wskazywał 3,3, to stwierdził, że takich nie kupi. Nie sztuka przecież wydać pieniądze, a w naszym przypadku nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Rozłączyłam się i poprosiłam, aby dał mi znać, kiedy będzie wracał, to wstawie mu ziemniaki na obiad, które w międzyczasie ostrugał mi Rysiu i zabrałam się za usypianie Krzysia.
A potem wróciłam do swojej książki…
,, Tak jak przypuszczałam woda ukoiła moje bóle żołądkowe szybciej niż nie jeden specyfik. I gdy już ubrałam się po kąpieli zawitałam w pokoju babci, który znajdował się na górze. Był to taki rezerwowy pokoik trzy na trzy, w którym stało tylko łóżko do babci, mały stoliczek obok łóżka i jedna wielka szafa z trzema drzwiami, gdzie w jednych znajdowały się ubrania Agaty, w drugiej Patrycji, a w trzeciej moje i babci. Babcia nie miała ich zbyt wiele, bo też często u nas nie spała, ale tak na wszelki wypadek zawsze tam coś dla siebie znalazła na takie chwile jak nasz wyjazd nad morze.
Zapukałam do jej drzwi głośno, bo babcia miała już nieco problemów ze słuchem, po czym na jej odpowiedź weszłam i położyłam się obok niej na łóżku. Czytała właśnie książkę Sparksa Pamiętnik. Na mój widok odłożyła ją na półkę i spojrzała znad swoich okularów na moje spodnie.
- Babciu…- zaczęłam niepewnie.- Nie gniewaj się na mnie za to, że nie przywitałam się z tobą jak wróciliśmy.
Mówiłam bardzo cicho i nie byłam pewna, czy mnie usłyszy, ale na głośniejsze wyznania nie byłam gotowa.
- No trochę nie ładnie zrobiłaś, ale już się nie gniewam. Siostry twoje opowiedziały mi jak zapaskudziłaś im miejsca w aucie.
Jakby to było w tym wszystkim najistotniejsze! Zapaskudziłam! Ja! A co ja mogłam na to poradzić? To było silniejsze ode mnie, ale czy ktoś to rozumiał?
- Przecież wiesz, że nie chciałam. To samo jakoś tak wyszło…
Babcia podniosła się z łóżka i to samo kazała zrobić mnie. Wzdechnęła głośno, jakby samo wstawanie zrobiło na niej nieobliczalny wysiłek fizyczny i spojrzała mi w oczy, w których malował się jedynie strach. I wstyd.
- Posłuchaj, nie musisz za nic przepraszać. Wciąż tylko przepraszasz i przepraszasz, zamiast tak po prostu przestać o tym gadać. Nie użalaj się nad sobą, bo to ci w niczym nie pomorze. Nie bądź takim Boidudkiem, który wszystkiego się boi i który nie ma własnego zdania. Być otwarta i mów prawdę. Ja gdybym twojej matki od razu nie nauczyła, kto w tym domu rządzi, to już dawno weszłaby mi na głowę. Czy widziałaś, aby ona kiedykolwiek mnie za coś przepraszała? Albo, żebym ja ją przepraszała?
- No, nie…- odparłam niepewnie, bo nazwanie mnie Boidudkiem trochę zabolało.
- Więc, być twarda. Walcz o to, co twoje i nie marudź. Nie mów, że czegoś nie zrobisz, bo się boisz, bo to nic nie daje, uwierz mi. Powiedz sobie raczej, że wszystko potrafisz i dąż do wyznaczonych celów, choćby to zabolało innych. Uwierz mi dziecko, że kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę. Jak dorośniesz, to sama sobie to uświadomisz. A teraz zmykaj, bo książka mi się rozkręca.
Wstałam niczym rażona ogniem pioruna i wyszłam z pokoju babci jeszcze bardziej głupsza niż weszłam. Nie tego się uczyłam w szkole. Tam pani Iwona , moja wychowawczyni zawsze powtarzała, że za krzywdy trzeba przepraszać i żałować. I jak żałowałam, że się z nią nie przywitałam, ale co mi z tego przyszło? Doradziła mi, że mam mieć twardą dupę, ale jak miałam tego dokonać? Ćwiczeniami? Powinnam więcej ćwiczyć przysiadów? Podskoków? Ale, po co? Nie wiem, czemu, ale rada babci okazała się być dla mnie bezużyteczna. A już najbardziej dotknęło mnie, gdy uznała, że jej książka jest dużo ważniejsza ode mnie. Znakiem, że byłam dla niej nikim.
Tego dnia nie wiem co było gorsze, to, że nikt nie miał czasu posmarować mi gojących się pleców, czy to, że wypowiadając swoje słowo ,,proszę’’ byłam ignorowana, zupełnie jakbym w ogóle nie istniała. Mama była zajęta rozpakowywaniem swoich rzeczy i wrzucaniem wszystkiego do pralki, tata szorował swój samochód udając, że mnie nie widzi. Patrycja, młodsza ode mnie zaraz popędziła do koleżanki, a Agatka najmłodsza przyglądała się mamie wodząc za nią jak cień. Zrezygnowana postanowiłam, że sama sobie ulżę i widząc w lusterku bordowe miejsca, z których zeszły mi płaty skóry wzięłam swoją starą koszulkę, którą wysmarowałam maścią i którą przykleiłam sobie do pleców za pomocą lusterka i dwóch sprawnych rąk. Zdałam sobie też sprawę, że całkiem nieźle sobie poradziłam sama bez niczyjej pomocy i zadowolona ze swojego osiągnięcia położyłam się w pokoju na łóżku na brzuchu czekając aż krem, choć odrobinę wsiąknie w moje plecy.
Zasypiając zaczęłam marzyć, że moja opalenizna stała się jakimś cudem naturalnie śniada i znikły moje czerwone place. Marzyłam, że w ten feralny dzień wcale się nie poparzyłam słońcem, a jedynie sprawiłam sobie doskonałą opaleniznę, której moje siostry z mamą zaczęły i zazdrościć. Już nawet widziałam siebie idącą plażą wzdłuż brzegu, gdzie fale delikatnie uderzały o moje stopy, a moje włosy stały się bardzo długie, aż do kolan, które rozwiewał mi wiatr. I nagle podszedł do mnie nieznajomy chłopak o jasnych jak miód o poranku włosach i szklistych kochających niebieskich oczach, które gdyby nie niebieska poświata przypominałyby mi diamenty i który złapał mnie za rękę. Zapytałby mi się, czy pozwolę mu poprowadzić się po plaży, i bym się zgodziła. Poszlibyśmy do pierwszej budki, gdzie sprzedawca podałby nam podwójną porcję lodów kulkowych o egzotycznym smaku granatu i razem tak byśmy siedzieli i rozmawiali o przeróżnych sprawach. Potem, gdy zachód słońca stałby się bardziej wyrazisty usiedlibyśmy na plaży na kocyku i patrzyli jak słońce stapia się w morzu wpadając do niego dogłębnie i zatracając się w jego głębinie. Kto wie, może nawet by mnie objął w pasie, a ja poczułabym się kochana i piękna.  
Ach! Jakie to było by cudowne!
I wtedy nagle przeszedł mnie po plecach przeogromny ból. Zerwałam się z łóżka i spojrzałam na dwie dziewczęce twarze, które teraz chichotały na cały głos. Zerwana ze snu w pierwszej chwili zapomniałam, że nie miałam na sobie niczego, tylko tą starą koszulkę na plecach i natychmiast zakryłam się kocem.
- Siora, ale super wyglądałaś jak się zerwałaś, mówię ci. Nie to, że chciałam cię obudzić, ale twój książę na kucyku raczej nie przyjedzie do takich pleców z przodu.
Z tyłu znów doszły mnie śmiechy, które raczej wychodziły już z pokoju.
- Dlaczego mi to zrobiłaś? Przecież wiesz, że jeszcze mnie to boli! I do tego przyprowadziłaś tu swoje koleżanki!
- Sory, ale to nie moja wina, że spałaś nago. Chciałam cię obudzić i zapytać, czy idziesz z nami do lasu, ale w tym stanie, chyba nigdzie nie dojdziesz- sapnęła obojętnie znikając za drzwiami.
- Za co to?!
Wetknęła jeszcze na chwilę głowę w drzwi.
- Za cały udany i obrzygany wyjazd nad morze- odparła i wyszła trzaskając drzwiami. Rozpłakałam się z tego wszystkiego. Jakim prawem mnie musiała tak upokorzyć? Przecież ja bym jej nigdy czegoś takiego nie zrobiła! Nigdy! Jak widać osobowość, którą sobie właśnie wyrabiała stawała się kimś zupełnie innym, niż siostra, która miałam kiedyś. I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu wszystko robiłyśmy razem. Ubierałyśmy się tak samo, kolegowałyśmy się z tymi samymi osobami, śpiewałyśmy razem w pokoju przeboje Ich Troje. Było tak pięknie! Tak siostrzanie, a teraz? Czas jak widać kształtował nie tylko ją, ale i mnie. Patka stała się twarda jak skała. Gdzieś miała rozkazy matki, choć w jej obecności zdawała się być ideałem. Nie pyskowała, nie mądrowała się, choć pytała, czy w jakiejś kwestii może wyrażać swoje zdanie. Mamie imponowało to i dlatego to ona stała się teraz tą starszą siostrą. Stała się bardziej przywódcza, bardziej rozsądna i mama uważała, że zawsze mówi jej prawdę, choć ja wiedziałam, że było odwrotnie. Ja wiedziałam wszystko, ale bałam się tego powiedzieć. Nie chciałam zaszkodzić siostrom, bo uważałam, że nigdy nie wiadomo czy nie będę kiedyś w potrzebie. Chciałam, aby wiedział, że zawsze mogą na mnie liczyć, że dochowam ich tajemnic, że …po to właśnie jestem ich starszą siostrą. Na nic mi się to jednak zdało. Przez swoją dobroć byłam jedynie wyśmiewana i poniewierana. Bolało to. Tak bardzo to bolało…’’
Skończyłam w tym momencie, bo nagle zrobiło mi się tak bardzo smutno. Głupia jestem, bo tak bardzo wczułam się w tą małą postać, że wyobraziłam sobie, iż ona na prawdę istnieje. Chyba jednak za bardzo przejmuje się losami moich bohaterów. Niby wiem, że pisząc to ja narzucam im swoje reguły i zasady, jednak chwilami coś w mojej głowie mówi, że niewykluczone, iż gdzieś daleko istnieje właśnie ktoś taki, kto cierpi w samotności poniżany przez swoich bliskich i nie ma tak idealnego życia jak ja. Być może gdzieś ktoś głoduje, podczas, gdy ja wyrzucam resztki jedzenia do psa. Być może ktoś umiera, podczas, gdy ja zaspakajając swoje potrzeby kupuję sobie słodkie czekoladki. I być może jestem nie sprawiedliwa mówiąc, że mamy mało, podczas gdy inni mieszkają na śmietniku. Te wszystkie przemyślenia sprawiają, że znów się boję. Boje się, że i my kiedyś zaczniemy głodować, lub że i ja stracę kogoś bliskiego. Być może będę kiedyś błagać o kawałek chleba, bo teraz wyrzucam go do psa. I być może umrę w samotności, bo nie byłam zbyt dobrym człowiekiem na świecie. To wszystko jest przecież możliwe. Wszystko przecież ma swój czas.
Dzisiaj też nie poszłam do kościoła, choć pewnie powinnam. Przecież, jako dziecko rodzice wpajali mi, że do kościoła trzeba chodzić, co niedziela, bo tak ma być i koniec. Ja jednak jakoś tak zawsze robiłam wszystko, aby do tego kościoła nie pójść. Cudowałam jak się da symulując bóle brzucha i siedzenie na kibelku. Jednak, gdy rodzice wychodzili sugerowani obietnicą, że do nich dołączę ja nigdy tam nie szłam.
I do dziś nie wiem, dlaczego.
W czasie kolacji słowa moje męża były dla mnie jak uderzenie gromem, albo w ogóle jak przepowiedź śmierci. W dzienniku powiedzieli, że w tym tygodniu zaczną się pobory do wojska na coś w rodzaju przejściowych sprawności, gdzie przejdą króciutki kurs, który przypomni im jak się bronić w czasie wojny.
- Znajdź mi moją książeczkę wojskową- powiedział poważnym głosem, a ja wyszłam z pokoju nie chcąc, aby ujrzał jak płaczę.
Resztę wieczoru spędziliśmy przy telewizorze, bo żadne z nas nie miało ochoty rozmawiać, o czym kol wiek. Nie potrafiliśmy do siebie powiedzieć niczego, co nie miałoby związku z wojskiem. A wszystko, co miało z nim związek sprawiało nam ból.  
Nawet sen przyszedł późno po północy.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 2747 słów i 14532 znaków.

Dodaj komentarz