Niedziela
5 kwietnia
Pierwszy dzień świąt
Nie wiem, dlaczego, ale wczoraj chyba nikt nie poszedł do kościoła ze święconką, więc co ja mam zrobić im na śniadanie? Miotam się w kuchni i miotam, ale żadne sensowne wytłumaczenie nie przychodziło mi do głowy. Zawołałam Rysia, aby zadzwonił do moich rodziców i zapytał się czy możemy wpaść do nich na świąteczny obiad? Śniadanie? Co on miał im powiedzieć? Że jego mama zapomniała o pójściu w Wielkanoc do kościoła i po raz pierwszy w życiu nie przygotuje śniadania świątecznego? O Boże! Jak wielki ze mnie nieudacznik! Nic dziwnego, że Michał wcale się do mnie nie odzywa. Na jego miejscu też miałabym do siebie pretensje.
- Rysiu!- Krzyknęłam mając nadzieję, że razem wpadniemy na jakiś pomysł.- Rysiu! Wołam cię! Możesz przyjść do mnie na chwilę?
Najpierw cisza, lecz potem tupot stóp mojego syna w końcu zaczął się przybliżać. Zamiast jednak podejść natychmiast do mnie, to on zachowywał się jakoś tak dziwnie. Wyglądał zza ściany niepewnie, co bardzo mnie zdenerwowało.
- Rysiu- powiedziałam ostro.- Dlaczego tak się na mnie patrzysz? Czyżbyś i ty się na mnie gniewał, tak jak ojciec?
Rysiu rozejrzał się niepewnie, lecz nie podszedł do mnie.
- Nie gniewam się.
- To, dlaczego wyglądasz tak, jakbyś się mnie bał? No przecież wiesz, że nie dam ci klapsa tylko, dlatego, że nie przyszedłeś do mnie od razu jak cię wołałam.
Pokiwał tylko głową wciąż rozglądając się dookoła.
- Posłuchaj, mam problem- powiedziałam spokojnie chcąc go przysunąć do siebie bliżej, ale jakoś mnie uniknął.- Co ci jest?
- Nic mamo. Po prostu jestem trochę zmęczony.
Wzruszył ramionami, więc zaczęłam mówić dalej.
- Bo, wiesz co? Dzisiaj jest Niedziela i powinniśmy wczoraj pójść do kościoła ze święconką, żeby dzisiaj była na śniadanie, ale na śmierć o niej zapomniałam.
Wystraszył się nieco, ale wcale mu się nie dziwiłam. Wiedział przecież, że to święto jest dla nas szczególnie ważne, gdyż wtedy spotykamy się z rodziną, a wspólne śniadanie tylko nas wzmacnia. Tym razem zawiodłam ich i mój mąż miał prawo być zły. Nawet oni sami.
- Więc?
- Więc powiedz mi jak mam to naprawić. Podpowiedz coś, nie wiem, może zadzwoń do moich rodziców i zapytaj, czy chcieliby abyśmy dzisiaj przyjechali do nich, co?
Zrobił dziwną minę i wciąż obracał się za siebie. W oczach stanęły mu łzy, gdy zaczął mówić dalej.
- Ale mamo, mamy iść dzisiaj do taty rodziców. Tata już do nich dzwonił.
- Tak?- Ucieszyłam się, że chociaż on uratował nasze święta.
- Tak. Mamy tam iść za godzinę i tata właśnie się stroi na górze, chociaż nie ma najlepszego nastroju.
No tak. Nawet dziecko widzi, kiedy dorośli się kłócą, tyle, że ja nie miałam pojęcia, że o cośkolwiek się z nim pokłóciłam. No chyba, że o tą święconkę… No dobra, miał dobry powód, aby się do mnie nie odzywać. To była tylko i wyłącznie moja wina.
- Wiem skarbie, to przez te święta. Przepraszam. Za rok obiecuję, że nie zapomnę.- Klepnęłam go w pupę, jak to zawsze robiłam, gdy żartowałam, ale jakoś tak chyba znowu chybiłam.- Coś ty taki niedotykalski?
- Jestem już duży, mamo.
- No dobra, to idź i wystrój się, a ja zaraz sama się uszykuję. Nakarmię tylko Krzysia i do was dołączę, ok.?
Wzdrygnął się i dodał szybko.
- Ale mamo, tata nie powiedział, że masz z nami iść.
Stanęłam jak wryta, choć chciałam podejść do bawiącego się Krzysia.
- Mam z wami nie iść? A to, dlaczego?
- Bo… Bo tata się smuci i chyba nie chce abyś ty też się smuciła. Jak byś z nami poszła, to pewnie nikt nie zwracałby na ciebie uwagi…
- Dlaczego? Czy oni też się na mnie gniewają?
- Chyba tak…
Nie ma nic gorszego niż małe dziecko mówiące tak ważne i tak dorosłe rzeczy. Wzruszył mnie i jednocześnie udowodnił, że zaczyna dorastać. Dzieci szybko rosną. Nie widzimy tego, póki pewnego dnia nie powiedzą nam czegoś mądrego. A potem nie wiadomo kiedy wylatują z gniazda i tylko nasza pamięć pozostaje bez zmian. Bo w naszych wspomnieniach oni zwyczajnie wciąż są mali.
Nagle do kuchni wszedł mój mąż jak zwykle nic do mnie nie mówiąc. Zwrócił się tylko do Rysia.
- Skarbie, jesteś gotowy?
- Jeszcze nie zmienił bluzki- zauważyłam chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Tylko założę bluzkę i już. Poczekaj tato!- Rzucił wbiegając już na schody prowadzącego do jego pokoju.
- Dlaczego, się do mnie nie odzywasz?- Zapytałam stojąc na wprost niego.
- Dlaczego mi to zrobiłaś…- wyszeptał tylko i zniknął z kuchni. Poszłam za nim chcąc zadać mu kilka pytań.
- Ale co ci zrobiłam?
- Czemu tam pojechałaś…
- Ale gdzie?
- Czyżbyś znowu spotykała się z tym dawnym…
- Kim?- Pytałam płacząc.
- Boże, daj mi siły, bo nie wiem czy to zniosę…
- Ale Michał! Ja nigdzie nie byłam! Nic złego nie zrobiłam!
On jakby wściekły i jednocześnie smutny zerknął w moją stronę i spojrzał prosto w moje oczy.
- Ja wciąż cię kocham- wyszeptał.
- Ja też cię kocham! Przytul mnie, proszę!
Spuścił głowę i podszedł do schodzącego ze schodów Rysia. Uściskał go i razem wyszli.
- A ja? Dlaczego ja też nie mogę z wami iść? Zostawiłeś nawet Krzysia! To, że go karmię wcale nie oznacza, że na niego też masz być zły!
Mąż wyszedł, ale jeszcze na chwilę Rysiu wpadł do domu.
- Mamo, będzie dobrze. Już niedługo się z nim pogodzisz, zobaczysz. Poczekaj na nas, dobrze?
- Dobrze- odparłam i ujrzałam jak mój starszy syn znika za drzwiami. Wzięłam na ręce Krzysia i razem podeszliśmy do okna. Patrzyliśmy jak samochód odjeżdża a w środku siedzą dwaj najbliżsi mi mężczyźni, za których oddałabym życie.
- Mniam, mniam- bąknął Krzysiu i ręką zaczął szukać mi w staniku swojej butelki, którą były jeszcze moje piersi.
- Już dobrze kochanie. Będzie mniam, mniam.
Pocałowałam go w główkę i jak zwykle zaczęłam karmić z jednej piersi, a z drugiej chciałam też ściągnąć pokarm ściągaczką, lecz nie było go tyle, co zwykle. Odstawiłam ją, więc i patrzyłam jak Krzysiu gładzi mnie po rączce, jakby chciał w czymś pocieszyć.
Boże, jak ja go kochałam!
Zaraz po karmieniu twarz synka wydawała mi się senna, więc ułożyłam go do wózka. Zasnął szybciej niż zwykle. Ucałowałam śpiące oczka i przyjrzałam się jego twarzyczce, która na moje oko zrobiła się dziwnie blada. Pomyślałam, że jutro muszę pojechać do apteki i kupić mu jakieś witaminy. Potem znów nabierze rumieńców.
Zadowolona ze swojego najmniejszego dzieciątka przykryłam go kołderką i usiadłam na łóżku chcąc znów nieco popisać. Zanim jednak zaczęłam cokolwiek pisać przez głowę przemknęła mi myśl, że gdy Krzysiu skończy trzy latka moglibyśmy postarać się o trzecie dziecko. I być może byłaby to moja wymarzona dziewczynka z blond włoskami po tatusiu i z jego okrągłymi oczkami w kolorze morza. Ucieszyłam się na ta myśl i dopiero potem zaczęłam pisać.
,, Gdy miałam trzynaście lat pogodziłam się z faktem, że widzę duchy. Odwiedzały mnie teraz częściej niż kiedyś. Czasem przychodziły do mnie we śnie, a czasem i to było dużo gorsze, widziałam je w dzień. Nie wiem, czy stało się to za sprawą tamtej sąsiadki, która wciąż czeka na odpowiedź od Moli, czy też takie było moje zadanie na tym świecie.
Najgorzej jednak było, gdy pewna kobieta w sklepie podeszła do mnie i zapytała, czy mogłabym porozmawiać z jej zmarłym mężem i powiedzieć mu, aby dał jej spokój. Chciała, abym przekazała mu, że ma prawo do życia i do nowo ułożonego świata, bo przecież on nie żył już od pięciu lat. Zginął w wypadku samochodowym i najwyraźniej nie pogodził się z tą myślą. Prosiła mnie, abym powiedziała mu, że na niego już czas i że to nie jej wina, iż wtedy nie zatrzymał się przed torami kolejowymi. Sądził, że zdąży i dlatego dodał gazu z hukiem przejeżdżając jeszcze pod barierką ochronną, lecz nie przewidział, że w trakcie jazdy nagle przebije sobie koło. Zatrzymał się na samym środku torów i przez chytrość na siłę próbował zjechać na bok, choć mógł wysiąść z auta i uratować sobie życie. Tak bardzo skupił się na uratowaniu auta, że nie zauważył jak pociąg z łoskotem wpadł na niego wlokąc jego samochód jeszcze dobre kilkadziesiąt metrów przed sobą, po czym całkiem go miażdżąc z nim w środku. Była to straszliwa śmierć, którą widziało kilkanaście osób, lecz żadnej z nich nie starczyło odwagi, aby odwlec go od uratowania auta. Nic dziwnego, każdy chciał żyć. I teraz mąż jej wciąż mając jej za złe niewiadomo co, a przynajmniej jego żona nie opisała dokładnie niczego, nachodzi ją i straszy każdego, kto ośmieli się o nią zabiegać.
- Błagam cię- prosiła nie zważając na minę mojej mamy, która z chwili na chwilę stawała się być coraz bardziej zaskoczona.- Powiedz mu, że Adam lubi nasze dzieci i że nie zrobi im krzywdy. Poproś go, aby odszedł, bo swoją obecnością bardziej nam szkodzi, niż pomaga. I powiedz mu też, że był moim pierwszym mężczyzną, którego pokochałam i będę kochała po wsze czasy, ale tutaj muszę żyć dalej i muszę dbać o dzieci. Przekaż mu to.
Nie musiałam mu niczego przekazywać, bo widziałam go doskonale jak stał obok niej. Słuchał wszystkiego, co mi ta kobieta mówiła i miał teraz łzy w oczach.
- Już wszystko wiem- powiedział i najzwyczajniej w świecie odszedł niknąc na moich oczach.
- Dobrze- wydedukowałam kobiecie, która odeszła zadowolona wkładając mi jakiś banknot do kieszeni i znikając za regałami. Matka nie wydusiła z siebie ani słowa, ale banknot z mojej kieszeni wyciągnęła robiąc przy tym wymowną minę.
- Nawet ja bym na takie coś nie wpadła- powiedziała chichocząc. Z pewnością potraktowała to, jako zabawę w wyłudzanie pieniędzy, ale póki gotówka jej przypływała nawet nie zapytała o nic. Dla mnie było tak nawet lepiej.”
Dodaj komentarz