Niedziela
29 kwietnia
Niedziela powinna być, co najmniej dwa razy w tygodniu. Wtedy człowiek na prawdę by odpoczął. Bo z reguły w Niedzielę siedzimy w domu i nie trzeba się przejmować, że pranie trzeba zrobić, że jest robota, która powinno się wykonać, albo, że przyjedzie ci do domu ktoś niezapowiedziany i trzeba będzie się postawić. W Niedzielę na prawdę wypoczywamy.
Uwielbiam Niedzielne poranki, gdzie mój mąż gotuje mi rano rosołek i gdy tylko wstanę on zabiera małego, a mnie nalewa gorącachny talerzyk świeżusieńkiego rosołku, który sprawia, że aż chce się żyć.
Nie wiem jak inni, ale ja tam sobie nie wyobrażam Niedzieli bez porannego rosołku mojego męża. Być może pisze to z wygody, bo nie ja muszę go gotować, ale gdyby, choć raz ktoś spróbował rosół jego wykonania, to nie ma mocnych, aby nie przyszedł do nas na kolejną porcyjkę. Ja sama zajadam się rosołem przez cały dzień. A kiedyś, pomyśleć, że go nie lubiłam.
Dzisiejszy dzień jest o tyle dla mnie szczęśliwy, że już nic mnie na dole nie boli. Okropna grzybica zniknęła i wreszcie mogę spać spokojnie. No, może nie tak do końca spokojnie, bo ciocia przyjechała do mnie z wizytą i zapewnia, że zostanie jeszcze przez cztery dni. Cóż, prawa natury.
W Internecie na stronie tureckiej znalazłam ogłoszenie, że ktoś chce oddać stół całkiem względny zupełnie za darmo. Zadzwoniłam tam i umówiłam się z gościem, że jutro mąż po niego podjedzie. Na dworze, gdy będzie ciepło, przyda się taki stół, bo ten, co mamy od trzech lat, podczas ostatniej wichury zapewnił nas, że niebawem wyda swoje ostatnie tchnienie. Cóż, nic nie jest w życiu wieczne. Tak, więc na jego miejscu powstanie ten z ogłoszenia, a stary ogrzeje nasz dom. Wszystko wykorzystane i nic niezmarnowane!
Kiedy zaś mąż poszedł dołożyć do pieca ja migiem wskoczyłam na fotel i z Krzysiem na kolanach zaczęliśmy przeglądać ciekawe strony internetowe. Pulpit komputera jak zwykle przedzieliłam na dwie karty, tak by on mógł sobie spokojnie oglądać na swojej stronie Listonosz Pata, a ja na swojej moje ulubione strony z książkami. Ach, czasem nie potrafię się od nich oderwać. Nie wiem, ale ja mogłabym w nieskończoność przeglądać książki, oczywiście w kategorii Thriller, sensacja, kryminał i horror. Mogłabym wciąż patrzeć kto i kiedy dodał jakąś nową książkę z ,,mojego’’ działu, bo wszyscy wiedzą, że mnie praktycznie takie tylko interesują, choć bywały dni, kiedy w smutku i nostalgii zaczytałam się w Norę Roberts Druga Miłość, albo Sparksa Pamiętnik. Miłość w książkach też jest mi potrzebna, bo wtedy bardziej mogę docenić to, co mam. Gdy tam jest smutno, ja wyobrażam sobie, że też przechodzę do tamtego świata i że zamiast tej bohaterki, to ja nią jestem. Zastanawiam się, czy też bym tak postąpiła, lecz gdy w książce dzieje się wiele złego, to dziękuję w duchu Bogu, że to nie ja muszę przez to wszystko przechodzić. Cieszy mnie wtedy bardziej, że mam wspaniałe dzieci i zdrowe przede wszystkim. Dziękuję też Bogu, że mam cudownego męża, który robi dla nas naprawdę wiele. Wtedy zdaję sobie sprawę z rzeczy, których być może wcześniej nie doceniałam, albo nie zauważałam. Bardziej wtedy dbam o dom i osoby mi bliskie, bo nic tak nie wiąże ludzi, jak wspólne tragedie. Lecz nie wszystkich, rzecz jasna.
Patrząc na tytuł Pokuta przypomniałam sobie o Ewelinie siedzącej w mojej głowie, która szeptem, niczym podmuch delikatnego wiatru zaczęła dawać o sobie znać. Nasuwała mi na myśl historię, która bardzo chciała, abym ją opisała. Wyłączyłam, więc komputer i zakołysałam Krzysiem, aby poczuł się senny. Zaraz po pierwszym ziewnięciu włożyłam go do wózeczka i zaczęłam usypiać. Dobrze się składało, bo mąż też zrobił sobie Niedzielną drzemkę, więc gdy tylko mały uśnie będę miała czas dla siebie.
Rysiu grał w swoim telefonie w jakiegoś Pou, więc cały czas miałam teraz dla siebie. Nie dla siebie, poprawka, dla Eweliny z mojej głowy. Byłam teraz dla niej.
,, Dzień mojej pierwszej Komunii Świętej zapowiadał się być najszczęśliwszym dniem, jaki miałam przeżyć. Zjechała się cała rodzina. Chrzestny z Grudziądza z ciocią i Maćkiem, Chrzestna z mężem i trzema kuzynkami, rodzina mojej mamy z Łodzi wraz z dziećmi i okoliczni wujkowie i ciocie. Dostałam masę prezentów! Złoty wisiorek, zegarek, książkę upamiętniającą mój dzień pierwszej Komunii Świętej, dziewięć bombonierek i pięć kopert z pieniążkami. Oczywiście wszystko schowałam do barku moich rodziców, bo sama mogłam je zapodziać, a tam były na oku i wiedziałam, że są bezpieczne. Smutno mi tylko było, bo nie dostałam roweru jak inne dzieci i zamiast się prezentować na nim tak jak sąsiedzi, ja siedziałam w domu nie mogąc się doczekać, kiedy będzie poniedziałek. Chrzestny obiecał mi, że tata właśnie w poniedziałek pojedzie ze mną do sklepu i kupi mi górala, tak jak miały inne dzieci, więc kipiałam z radości!
- Wybiorę sobie różowy- powtarzałam tacie, a on tylko kiwał głową pokazując naszej dawno niewidzianej rodzinie nasze zdjęcia. Potem był duży tort, który babcia upiekła i gdy moim oczom ukazał się drugi, prawie cały różowy myślałam, że oczy wyskoczą mi z orbit! Babcia upiekła dwa duże torty, a nie jeden jak sądziłam, więc byłam jeszcze szczęśliwsza, bo piekąc dwa torty musiała mnie mocno lubić. A kto wie, może nawet mnie kochała?
Mój entuzjazm jednak nieco ustał, gdy po podaniu obiadu mama kazała mi zdjąć sukienkę komunijną. Była taka śliczna! Babcia dwa tygodnie męczyła się, aby mi ją uszyć i teraz miałam się przebrać. Z odąsaną miną zdjęłam ją, choć nie było już tak samo fajnie. Nagle wtopiłam się w tłum i zamiast wszyscy patrzeć na mnie i podziwiać mnie nagle zainteresowali się obiadem, a potem wódką. Było mi smutno, ale patrząc na zegarek, nowiutki i cały mój coś tam trochę się cieszyłam, bo poniedziałek miał mi dać mnóstwo radości. Znów, więc zaczęłam wymyślać sobie jaki rower wybiorę, choć nie miałam wątpliwości, że kolor musiał być różowy i to bez dwóch zdań!
Zaraz po obiedzie, gdy wszyscy goście wyszli na dwór, bo tak pięknie świeciło słońce ja czmychnęłam do barku, aby przeliczyć pieniądze. Chciałam mieć pewność, że starczy mi na rower, lecz gdy babcia za mną wyszła nakrzyczała na mnie, że ruszam nie moje rzeczy.
- Ale babciu- naburmuszyłam się.- Przecież to ja dostałam te bombonierki i pieniądze, za które mam sobie kupić rower w poniedziałek, więc chciałam je tylko przeliczyć.
- Później to zrobisz. A niech ci przypadkiem jakiś pieniążek wyleci i ty go nie zauważysz, to, co będzie? Potem nie wystarczy ci pieniędzy na nic.
- O matko! O tym nie pomyślałam.
Zmartwiłam się, bo przecież tak mogło być. Nie mogłam na to pozwolić, więc łatwo dałam się zbyć babci i poszłam na dwór dołączając do innych z rodziny. Zanim jednak wyszłam nakazałam babci pilnować barku, na co obiecała się tym zająć. Zadowolona, że już nic nie grozi moim pieniążkom zaczęłam się chwalić rodzinie, że jutro tata kupi mi najwspanialszy rower na świecie. Każdy mi gratulował, a mój stan euforii nigdy nie mógł być większy.
Po spacerze wróciliśmy do domu i babcia powiedziała, że tata kazał mi wszystkich poczęstować swoimi bombonierkami. Ucieszyłam się, bo sama miałam na nie ochotę, więc wyciągnęłam trzy i pozwoliłam siostrom, aby każda z nas zaczęła częstować gości. One też się ucieszyły, a zwłaszcza, że to co zostanie mogłyśmy sobie zjeść. Przeliczyłam się jednak, bo okazało się, że zostały nam właśnie tylko trzy cukierki. Zrezygnowane zjadłyśmy je czując smutek na podniebieniu, więc pomyślałam, że skoro mam ich więcej, to nic nie zaszkodzi, gdy otworzę jeszcze jedną. Przecież i tak były moje, więc śmiało otworzyłam taką z różami na okładce i zasiadając w kąciku we trzy zaczęliśmy jeść. Nie wiem, czemu, ale siostry swoje zjadły bardzo szybko, więc gdy poszły ja zostałam z dwoma czekoladkami i wtedy wszedł tata i spojrzał na mnie gniewnie.
- No chyba żartujesz! Kto ci pozwolił zjeść całą bombonierkę?
Zabrał mi prawie puste pudełko i dał mi mocnego klapsa.
- Ale mama mi kazała poczęstować gości!- Żaliłam się tłumiąc ból i łzy.
- Tak, kazała ci poczęstować gości, a nie samej zajadać się słodyczami!
- Ale ja nie jadłam ich sama. Dałam też siostrom…
- I w dodatku jeszcze kłamie!- znów dostałam klapsa, który był mocniejszy, więc nieco krzyknęłam, na co ojciec się wściekł. Złapał mnie mocno za twarz i ścisnął przybliżając ją do swojej twarzy tak, abym patrzyła mu w oczy.- Jeszcze raz zobaczę cię, że bierzesz coś bez pytania i kłamiesz, to gorzko tego pożałujesz!
Popchnął mnie do tyłu, więc upadłam na bolący tyłek. Zaczęłam płakać, więc spojrzał na mnie okrutnie, jak ktoś, kto kogoś nienawidzi.
- Przestań beczyć. Nie waż się psuć mi Komunii, bo zaboli, gdy to powtórzę.
Powiedział to ściszonym głosem i zaczął wychodzić z pokoju, w którym byłam tylko ja i on. Przy drzwiach zauważyła nas mama.
- A tobie, co się stało? Czemu płaczesz?
Już chciałam odpowiedzieć, gdy ojciec sam jej odpowiedział.
- Bo zjadła całą bombonierkę, którą wzięła sobie bez pytania. Siedziała i żarła ja jak jakiś złodziej i jeszcze się tego wypierała, a przecież sam to widziałem- odpowiedział pogardliwie.
- No wiesz, co? Dlaczego to zrobiłaś?- Pytała zaskoczona mama.
- Choć, zostaw ją- powiedział tata.- Później o tym pogadamy.
Wyszli zamykając mnie w pokoju, a ja zaniosłam się płaczem. Dlaczego osądzali mnie, skoro nie znali całej prawdy? Nawet nie chcieli mnie słuchać. Stałam się dla nich złodziejką i tyle.
Nie wiem jak długo płakałam, ale gdy wyszłam połowy gości już nie było. Rodzina z Łodzi miała spać u nas, więc mama zaczęła szykować im spanie. Na podłodze położyła materac, który tata nadmuchał i oznajmiła mi, że ja mam na nim spać.
- Ale sama? A dlaczego nie mogę na łóżku? Nie chcę spać na materacu, bo po podłodze chodzą myszy!
Przestraszyłam się jak nigdy dotąd. Przecież rodzice wiedzieli, że bałam się myszy tak bardzo jak niczego na świecie. Gdy byłam mała myszy były nieodłącznym gościem w naszym domu. Budziłam się nieraz cała z płaczem, bo myszy chodziły po moim łóżku. Kilka razy je widziałam i piszczałam w niebogłosy, gdy te krążyły po mojej poduszce, ale rodzice twierdzili, że są małe i nie zrobią mi krzywdy. Łatwo było im mówić, bo to nie po ich łóżkach chodziły, tylko po moim! Siostry nie bały się, bo spały razem w innym pokoju, a ja spałam sama! Sama z myszami, które wciąż skrobały i piszczały. To był straszne i potworne zarazem. W nocy nic nie spałam, tylko płakałam na zmianę krzycząc i wołając rodziców, aż pewnego razu tata przyszedł sam i tak mi natłukł, że przeze mnie nie może spać, że więcej już się nie odezwałam. Mój płacz stał się niemy. Łzy spływały i szloch nie ustępował, ale nie wydałam z siebie żadnego najmniejszego głosu. To, co zrobił mi tata, już na zawsze pozostało w mojej głowie.
- Błagam cię mamo, zrobię wszystko, co chcesz, tylko nie każ mi spać na materacu. Proszę, przecież wiesz jak się boje myszy!
- Nie histeryzuj. Myszy nie jedzą ludzi, zapamiętaj to sobie.
Wyszła z pokoju, a ja płakałam i płakałam. To było nie sprawiedliwe. Przecież mogłam spać razem z siostrami, spokojnie byśmy się zmieściły. Zresztą już kiedyś spałyśmy we trzy, więc nie byłoby tak źle. Posunęłabym się na samiutki koniec, żeby tylko nie spać na materacu.
Na nic się zdały moje błagania i prośby. Rodzina śpiąca u nas udawała, że nie słyszy mojego płaczu. Patrzyłam na nich z drugiego pokoju i choć wiedziałam, że mnie widzą, to jednak nie dali niczego po sobie poznać. Los mój na ten dzień pozostał przesądzony.
Na dworze ściemniało i rodzice kazali iść nam do pokoju spać. Siostry mówiły, że nie zmieszczą się ze sobą i żadna ani na chwilę mi nie współczuła. Spały, gdy ja siedziałam na materacu i spoglądałam w księżyc próbując zrozumieć swoje życie. Myszy chrobotały na ścianach, bo tata poprzyklejał tapety na klej z wodą, więc dał myszom tylko niezłą ucztę. Niemal przez promienie księżyca widziałam i słyszałam ruchy na ścianie, gdy tapeta podnosiła się i opadała.
Byłam taka zła. Wiedziałam, że płacz mi nic nie pomorze, lecz łzy same wypływały z moich oczy. W środku krzyczałam na wszystkich pytając ich się, dlaczego nikt mnie nie kocha? Dlaczego nikt się nade mną nie ulituje, tylko wciąż mnie ignorują?
Wiercąc się na materacu miałam ochotę ze sobą skończyć. Po co miałam żyć, skoro nikt mnie nie chciał? Oskarżali tylko mnie nie chcąc nawet słuchać jak było naprawdę. Wmawiali mi, że kłamię, gdy mówiłam prawdę. Nie słuchali mnie, gdy płakałam. I do tego te przeklęte myszy wciąż latały po podłodze i na ścianach pod tapetą.
W końcu, gdy już nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, bo siostry przyjemnie chrapały, podczas gdy ja cierpiałam katusze wstałam z materaca i z całą nienawiścią, jaką w sobie miałam podeszłam do ruchomego kawałka tapety i z całych swoich sił walnęłam pięścią w to miejsce. Gdy oderwałam swoją dłoń, to coś spadło i ucichło. Nie ulżyło to jednak mojej złości. Wciąż się we mnie gotowało, więc zaczęłam z impetem uderzać tam, gdzie tylko dostrzegałam jakiś ruch. Siostry spały w najlepsze, a ja rozładowywałam swoją wściekłość czekając cierpliwie na kolejne ruchy. Nie wiem jak długo to trwało, ale dopiero, gdy wszystko ucichło wróciłam na materac i pomasowałam swoją dłoń, która dopiero później się otworzyła. Złość niemal calutka ze mnie uleciała, więc przykryłam się kocem i schowałam pod nim swoją pulsującą z bólu dłoń. Zamknęłam oczy i dopiero, gdy cisza spod ściany i głośny odgłos chrapania zlały się ze sobą, sen okolił moje ciało.
Rano, podglądając pod tapetę na samym dole nogą skopywałam martwe ciałka myszy na środek pokoju. Ułożyłam z nich mała kupkę i policzyłam w myślach, że oto stałam się morderczynią szesnastu myszy. Zawołałam mamę i tatę i pokazałam im moje dzieło.
- O matko!- Mama złapała się za głowę i wybiegła z pokoju w panice.
- Co to tu robi?- Zapytał ojciec.
- Mówiliście, że tu nie mam myszy. Nie mogłam wytrzymać ich hałasu, więc pokazałam im, co o nich myślę- powiedziałam i zostawiłam tatę ze zdziwioną miną w pokoju. Gdzieś miałam, co sobie o mnie pomyśli. Niech zobaczy, że nie kłamałam. Niech uświadomi sobie, na jakie ryzyko mnie zostawił każąc mi spać na materacu, gdzie te martwe teraz ciałka biegały piszcząc i sprawiając mi ból. I strach.
Od tego dnia przestałam się ich bać. Przestałam bać się odgłosu pisku i chrobotania. Gdy tylko taki odgłos słyszałam, natychmiast kierowana złością i nienawiścią brałam, co popadnie i zwalczałam swój lęk. Już żadna mysz na świecie nie sprawi, że będę się jej bała. A gdy tylko swoją osobą mnie wystraszy, poczuje to, co ja zawsze czułam. Lęk i strach. I jeszcze śmierć, ale tylko dla nich.”
Okazało się jednak, że moja bohaterka nie była taka znowu delikatna, jak sądziłam. Choć podziwiam ją za to, że mogła tak z premedytacją walnąć pięścią w tapetę wiedząc, co się pod nią znajduje. Ja bym tak nie potrafiła. Nie uciekłabym, ale nie wiem czy bym się tak odważyła.
Głębiej się nad tym zastanawiając uświadomiłam sobie, że ja też czuję nienawiść, gdy zobaczę jakąś mysz. Jestem na nie wściekła i wiem, że one nie mają prawa tutaj być. Wchodzą na moje terytorium, więc sama mam ochotę zrobić coś, aby ich tu nie było. Ale nigdy nie mogłabym jej zabić.
Nie jestem przecież mordercą.
Z zamyślenia wyrwał mnie Rysiu, bo znudziło mu się granie na telefonie. Zapytał, czy mógłby pójść teraz na dwór. Zgodziłam się, ale wcześniej zanim będzie się bawił musi pozbierać mi jajka. Uśmiechnięty przytaknął mi głową, po czym wybiegł z domu. Wyłączyłam laptopa zapisując moją opowieść w pliku Boidudek i odłożyłam go na półkę. Zostało mi jeszcze trochę czasu, bo Krzysiu jeszcze spał, więc wzięłam książkę i zaczęłam czytać. Zanim jednak zaczęłam ją czytać wyobraziłam sobie, jakbym to ja siedziała na materacu i gdybym to ja zabijała pięścią myszy. Wizja była realna, ale po chwili pokiwałam głową otrząsając się z zamyśleń. Zabawne, pomyślałam. Wyobraziłam sobie to tak, jakbym na prawdę coś takiego kiedyś zrobiła. Uśmiechnęłam się na tą absurdalną myśl. Potem zaczęłam czytać.
Dodaj komentarz