,, Boidudek" cz. 17

Sobota  
    4 kwietnia
Nie wiem, czemu, ale tej nocy wcale nie mogłam spać. Co tylko usnęłam, to zaraz zaczęły męczyć mnie jakieś dziwne sny, w których każdy mnie poszukiwał, a ja przed nimi wszystkim uciekałam.
Wiem, że byłam w jakimś zakładzie psychiatrycznym i jakaś pielęgniarka, czy też doktorka chciała wciąż ze mną porozmawiać, ale ja cały czas mówiłam, że nie mam na to czasu.
- Ależ proszę panią? Halo? Czy pani mnie słyszy?- Pytała, a ja gapiłam się na nią jak na idiotkę.
- Tak, słyszę panią, ale nie chce mi się z nikim rozmawiać.
Mówiłam jak do ściany, bo ona wciąż nalegała.
- Czy możemy porozmawiać? Proszę panią?
- Nie!- Głośno wykrzyknęłam, a ona robiąc swoje poświeciła mi w oczy latarką i dopiero wyszła.
Nikt nie chciał zostawić mnie w spokoju. A najgorsze było to, że robili mi zastrzyki i podłączali różne kroplówki w ogóle nie pytając mnie o zdanie. Gdzieś mieli to, co czułam i nikt się mną nie przejmował. A na dodatek bardzo zdrętwiała mi ręka i za nic w świecie nie mogłam sprawić, aby tępy ból przeszedł.
Najgorsze było jednak to, że nigdzie nie widziałam swojego laptopa, a taką wielką miałam chęć, żeby coś popisać. Chciałam dokończyć moje opowiadanie, choć coś w mojej głowie już przestało mnie dręczyć. Mała dziewczynka, o której pisałam dzisiaj nie przyszła do mojej głowy, ale nie przejmowałam się tym, bo wiedziałam jak dokończyć swoje dzieło. Po raz pierwszy nie musiałam wymyślać jakiejś historii, bo obrazy same zaczęły układać mi się w głowie.
Wstałam, więc z łóżka i sięgnęłam zza półki kilka kartek papieru, które nie wiem jakim cudem się tam znalazły i ciesząc się, że ujrzałam długopis podniosłam go z podłogi i zaczęłam pisać dalszą część historii.
,, Pierwszy raz w rzeczywistym świecie ujrzałam ją siedzącą na jednym z krzesełek gdy miałam dwanaście lat. Była malutka, lecz mimo to mówiła jak dorosły, to znaczy bardzo wyraźnie. Siedziała na tym krzesełku i patrzyła się na mnie, jakbym to ja była zjawą. Miała króciutkie blond włoski, wąski nosek, brązowe oczka i wyglądem przypominała mi dziecko półtoraroczne.
- Mama- powiedziała do mnie, a ja odruchowo rozejrzałam się dookoła, bo byłam przecież pewna, że nikogo w tym pokoju nie było poza mną.
- Tu nie ma twojej mamy- odpowiedziałam.- A ty kim jesteś? Skąd się u mnie wzięłaś?
Dziewczynka zeszła z krzesełka i podbiegła do mnie tuląc się jak małe przestraszone dziecko, którym właśnie była. Pogłaskałam ją po główce, a ona spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Gdzie mama?- Zapytała, a ja dostrzegłam niewidzialne łezki krążące już w jej słodkich brązowych oczkach.
- Nie wiem gdzie jest twoja mama, ale zanim ją znajdziemy powiedz mi skąd się tu wzięłaś? Jesteś dzieckiem tego nowego sąsiada?
- Jakiego, sąsiada?- Zapytała dziecięcym głosikiem.
- No tego z naprzeciwka. Pana Ryszarda Maleszy. Czy Ewa Malesza jest twoją mamą?- Spytałam grzecznie, aby tylko się mnie nie przestraszyła. Wciąż nie miałam pojęcia, jakim cudem udało jej się wejść do mojego domu niezauważoną, ale skoro już tu była, to wiem, że wypadało się, choć tego dowiedzieć. Mogła się przecież bawić w chowanego z rodzicami i wpaść do mojego domu po cichaczu, podczas gdy ja spokojnie oglądałam telewizję.
- Tak- wyszeptała.- Mama Ewa, to moja mama. Chodźmy do niej- mruknęła zupełnie jakby odkryła dzbanek ze złotem, który wiedziała, że jest czymś dobrym, ale nie miała takiej pewności.
Wzięłam ją za rączkę i poprosiłam, aby zaczekała aż ubiorę buty i dopiero poszliśmy na dwór. Chciałam ją wziąć za rączkę, ale nie chciała, więc nakazałam jej tylko trzymać się blisko mnie. Posłuchała i byłam z niej dumna. Dziwne było tylko to, że ci nowi sąsiedzi mieszkali naprzeciwko nas od dobrego miesiąca, a ja nawet nie wiedziałam, że mają małe dziecko. I to takie, które samo przyszło do obcego domu bezpiecznie przechodząc przez ulicę.
- Widzę twoją mamę- powiedziałam do niej pokazując palcem na okno, gdzie pani Ewa patrzyła na mnie jak na nowego i pierwszego gościa, który jakimś cudem do niej idzie, choć nikogo się nie spodziewa.
- Mama- powiedziała dziewczynka zauważając znajomą twarz za oknem i nagle zerwała się biegiem w jej stronę.
- Poczekaj!- Krzyknęłam, bo mała biegła a z przeciwka nadjeżdżał samochód.- Zaczekaj! Nie!!!
Rozdarłam się na całe gardło, bo na moich oczach jakiś samochód jechał prosto i nawet się nie zatrzymując przejechał tylko groźnie trąbiąc, jakbym to ja była czemuś winna. Auto przejechało, a ja wypatrywałam wzrokiem małej dziewczynki, bo gdzieś przecież musiało być jej ciałko, pewnie już nie żywe. Krzyczałam i krzyczałam dziwnie chodząc wokół siebie i szukając małej. Nie wiedziałam gdzie ona mogła być, ani co powiem jej rodzicom, kiedy już mnie wpuszczą do środka.
- Boże! Dziecko, gdzie jesteś?! Nie!!!
Krzyczałam aż ktoś z domu wyszedł do mnie zastając mnie miotającą się w słowach i w zachowaniu, bo nigdzie nie mogłam znaleźć tej dziewczynki. Przecież na moich oczach wpadła pod ten samochód! Przecież to widziałam!
- Co ci się stało? Dziecko, czy coś ci jest?- zapytał mnie tajemniczy głos kobiety, która jakimś cudem się przy mnie znalazła.
- Ja… ja…- bełkotałam nie wiedząc jak mam powiedzieć im o ich dziecku.
- Matko boska, uspokój się- prosiła przytulając mnie.- Gdzie są twoi rodzice? Co ci się stało? Dlaczego krzyczysz?
Pytała i pytała, a ja wciąż płakałam. Nie chciałam przecież iść do więzienia. Nie chciałam, aby ten samochód przejechał tą dziewczynkę! Dlaczego akurat musiała przyjść do mojego domu? Dlaczego?
- Ryszard! Wezwij karetkę!- Krzyknęła, gdy męska postać wychyliła się zza drzwi.
- Nie trzeba, nic mi nie jest- krzyczałam wciąż nie potrafiąc opanować krzyku i łez.- Ja… ona gdzieś tu jest!
- Kto?- pytała kobieta rozglądając się razem za mną i widząc to samo, co ja, czyli spokój, brak przejeżdżających samochodów i nikogo poza nami.
- Dziewczynka! On gdzieś tu jest! To jej potrzebna jest pomoc!- Łkałam nie potrafiąc się opanować. Drżałam na całym ciele, a ręce trzęsły mi się tak, jakbym dostała padaczki.
- Jaka dziewczynka?- Zapytała zdziwiona i coraz bardziej wystraszona kobieta.
- Była mała i wybiegła tam, gdy panią zobaczyła…- chlipałam.
- Jaka mała dziewczynka? Czy to była twoja siostra?- Zapytała przerażona.
- Nie… ona… ona mówiła, że…- chlipałam jąkając się.
- Co mówiła? Co to za dziewczynka?- Zaczęła denerwować się sąsiadka.
- Nie wiem jak miała na imię- mamrotałam, lecz po chwili każde słowo wypowiadałam jak z maszyny nie łapiąc nawet oddechu.- Ona pojawiła się w moim domu i mówiła, że chce do mamy, więc ją chciałam tu zaprowadzić, bo ucieszyła się gdy panią zobaczyła i wtedy to się stało…
Na jednym oddechu wypowiedziałam cała masę słów i teraz czekałam na reakcję kobiety, która już dawno powinna mnie uderzyć i miała do tego prawo, ale jakimś cudem nic takiego nie nadeszło. Gdy spojrzałam w jej oczy wyrażały zdumienie, strach i niedowierzanie zarazem.
- Kłamiesz! Wymyśliłaś sobie to wszystko!- Wystrzeliła słowami jak z procy odsuwając się ode mnie gwałtownie, jakbym ją poparzyła.
- Przepraszam! Ja chciałam ją zatrzymać!
- Kłamiesz! Jak się o tym dowiedziałaś? Kto dał ci prawo mieszać się w nie swoje sprawy?
Teraz kobieta darła się na mnie, a ja niczego nie rozumiałam. Przestałam na moment płakać, bo to, co ona mówiła nie miało dla mnie najmniejszego sensu.
- Ja nie kłamię. Nie rozumie pani? To się stało właśnie teraz. Dlaczego nie pilnowała pani swojego dziecka?- Zaczęłam ją oskarżać, bo jaka matka nie pilnuje tak małych dzieci?
- Co?
- A no to! Przyszła do mnie sama! Nie wiem jak udało jej się przejść na drugą stronę, ale weszła do mojego domu. Miała krótkie blond włosy i mocno brązowe oczy. Była mała, ale ładnie mówiła. Chciała iść do mamy, więc zaproponowałam jej, że ją odprowadzę i wtedy, gdy zobaczyła panią w oknie wybiegła pod nadjeżdżający samochód! A teraz jej nigdzie nie ma!
- Ty mała niewdzięcznico!- spoliczkowała mnie, co oznaczało, że w końcu zrozumiała, o czym mówię. Właśnie zginęło jej dziecko, więc miała prawo się tak zachować.- Idź stąd i nigdy już do mnie nie przychodź! Rozumiesz?
Kobieta zaczęła iść w kierunku domu, a ja nie miałam pojęcia, co ona robi. No przecież powinna razem ze mną szukać swojej córki, a nie iść do domu, jakby nic się nie stało.
- Nie szuka pani dziecka?
Nie odpowiedziała, tylko zatrzasnęła swoje drzwi. Ja sparaliżowana całą sytuacją wciąż siedziałam na trawie, ale nagle poderwałam się i ze złością podeszłam do jej drzwi. Zapukałam tak głośno, że aż mnie pięści zabolały, lecz tym razem otworzył mi jej mąż.
- Czego tu chcesz cholera smarkulo? Jak chcesz się bawić w niszczenie życia innym, to idź gdzie indziej. I nigdy tu nie wracaj.
Głos miał spokojny, ale coś mi mówiło, że cierpi bardziej niż ja. Gdzieś to jednak miałam, bo jacy rodzice nie martwią się o swoje dzieci? Byli dużo gorsi, niż sobie to wyobrażałam.
- Czy pan nie rozumie? Właśnie jakiś samochód potrącił waszą córkę! Trzeba być debilem, żeby jej nie szukać!
Spoliczkował mnie, ale na tyle słabo, że poczułam straszne pieczenie na policzku, ale nie przewróciłam się.
- Nasza córka nie żyje od dwóch lat. Daj nam wreszcie spokój, bo naślę na ciebie policję i wylądujesz w poprawczaku. A jeśli jeszcze raz ciebie tu zobaczę, to zabiorą cię zanim dotrzesz do domu i dopilnuje, abyś tam pozostała.
Stałam jak wryta, gdy nagle zamknął przede mną drzwi. Chciałam zrozumieć cokolwiek z tego, co się stało, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Odeszłam od drzwi, ale nie mogłam nie rozglądać się jeszcze trochę w poszukiwaniu martwego ciałka, gdy przechodziłam przez ulicę. Nic jednak nigdzie nie było, ani nie leżało. Dziewczynka rozpłynęła się w powietrzu tak szybko, jak się pojawiła w moim pokoju. Nic nie miało już dla mnie sensu. Będąc na swoim podwórku obróciłam się jeszcze do tyłu i dostrzegłam znikającą postać kobiety za firanką. Wciąż nic nie rozumiałam, ani nic mi nie pasowało. Czy możliwe było, że byli na tyle podłymi rodzicami, że spławili mnie tanią gadką i nic nie obchodził ich los własnego dziecka?
O matko! A może to nie było ich dziecko, tylko je adoptowali? Wróciłam się jeszcze do ulicy i do pewności przeszłam wzdłuż niej mrużąc oczy, żeby tylko dostrzec cokolwiek, co by mi wskazywało, że gdzieś tu jakaś cząstka tego dziecka powinna być. Odwracając się znów napotkałam wzrok tej kobiety, ale zignorowałam go. Kimkolwiek nie byli nie mieli prawa tak się zachowywać. Kiedy jednak przeczesałam każdy najmniejszy kawałek pola i ulicy i nigdzie nie zobaczyłam nawet śladów krwi coś dziwnego wstrząsnęło moją głową. Było to olśnienie, które czasem pojawia się bohaterom w moich książkach. Zdałam sobie sprawę, że przecież nawet nie usłyszałam odgłosu uderzającego ciała o samochód. Ani też kierowca auta nie zareagował, tylko trąbił na mnie, nie na dziecko, które właśnie wpadło mu pod koła. Zresztą, a nawet gdyby wpadło, to czy uderzając o samochód, który jechał bardzo szybko nie wywołałoby w nim jakiegoś wstrząsu? No przecież na filmach w takich wypadkach auto samodzielnie skręca w jakąś stronę, albo od razu się zatrzymuje, A ten samochód przejechał, jak gdyby nigdy nic. Przypomniałam sobie też słowa tego faceta:
      ,, Nasza córka nie żyje od dwóch lat. Daj nam wreszcie spokój, bo naślę na ciebie policję i wylądujesz w poprawczaku. A jeśli jeszcze raz ciebie tu zobaczę, to zabiorą cię zanim dotrzesz do domu i dopilnuje, abyś tam pozostała.”
      Czy to możliwe żeby on mówił wtedy prawdę? Czy więc to całe zamieszanie i przedstawienie odbyło się tylko w mojej głowie? Czy zwariowałam?
Nie. Przecież dokładnie widziałam, co się stało. To nie mogło rozgrywać się tylko w mojej głowie. Przecież tam byłam. Ona też tam była. Siedziała w moim domu na krzesełku i chciała iść do mamy. No przecież ją przytulałam. Głaskałam po główce. Nie mogłam sobie tego wymyślić!
Bardzo długo nie potrafiłam potem do siebie dojść. Wciąż miałam w głowie obrazy, które zdarzyły się tamtego dnia i kilka razy przemierzałam drogę w nadziei, że stanie się cokolwiek, co mogłoby mi powiedzieć, że to stało się naprawdę. Nic jednak nie zobaczyłam, ani nikt nie pytał o tą małą dziewczynkę, która tak bardzo chciała spotkać swoją mamę. Mnie samej też już nigdy się nie pokazała.  
Nie wiem, czy uważałam ją potem za ducha, czy też przypisałam to nowej chorobie, która być może się we mnie rozwijała, ale faktem było to, że nikomu o tym nie mówiłam. Nie chciałam, aby ktokolwiek się ze mnie śmiał, czy też wytykał palcami. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby rodzice uznali mnie za nienormalną, bo już wystarczająco wiele dziwnych rzeczy ich zdaniem robiłam. A jeszcze jedna rzecz i tylko mogłabym pogłębić ich w przekonaniu, że potrzebny mi jest psycholog. Tak, więc milczałam i milczałabym do dziś, gdyby nie dwa tygodnie później. Bo właśnie wtedy zawitała do nas sąsiadka. Ta sama, która zabroniła mi do siebie przechodzić i ta sama, której mąż straszył mnie policją i poprawczakiem.  
Zjawiła się tak po prostu pytając moją mamę, czy nie mogłabym jej pomóc w myciu okien, gdzie za tę czynność mi zapłaci. Nie musiałam oczywiście o tym nawet decydować, bo mama sama zaraz popchnęła mnie w jej dłonie.
- To bardzo pracowita dziewczyna. Na pewno bardzo się pani przyda- powiedziała sąsiadce, a mnie na ucho szepnęła, że gdy nie zrobię tego tak jak trzeba, to poczuję smak bólu na tyłku. Z uśmiechem popchnęła mnie w kierunku sąsiadki, która starała się wyglądać miło, gdy była u nas w domu, lecz coś czułam, że o żadne mycie okien nie chodziło. I wcale się nie pomyliłam, bo gdy tylko przekroczyłam jej próg domu poprosiła mnie, abym usiadła w pokoju i zapytała, czy czegoś się napiję. Odmówiłam, bo raczej oczekiwałam groźby i zastraszeń z jej strony, choć nie zbliżyłam się do jej domu, więc nie złamałam obietnicy. Ona jednak usiadła naprzeciwko mnie przy stole i nerwowo zaczęła bawić się obrusem.
- Po co tak naprawdę mnie pani zabrała do siebie? Przecież już więcej do was nie przyszłam.
Kobieta nerwowo chrząknęła i choć starała się wyglądać normalnie, to jednak jej zdenerwowanie zaczynało przechodzić na mnie.
- Nie o tym chciałam z tobą porozmawiać. To znaczy o tym, ale chcę najpierw abyś wiedziała, że wolałabym, aby ta rozmowa została między nami.
Niezła prośba jak na dziecko, którym byłam i na kobietę, która wiele miała do ukrycia, a jej twarz zaczynała wszystkie te sekrety zdradzać.
- Nic nikomu o tamtym nie powiedziałam. Nie chcę o tym rozmawiać. Nikt się o tym nigdy nie dowie, może być pani pewna. A teraz niech mi pani pozwoli umyć, choć jedno okno naprzeciw mojego domu, bo gdy mama mnie zobaczy, że zaraz od pani wyszłam i nic nie zrobiłam, to nie umili mi życia.
Nie powiedziałam, że chodziło mi o pieniądze, bo za nie, to zaraz by mnie sprzedała, ale myślę, że wystarczająco dobitnie jej to zasugerowałam. O ile oczywiście wiedziała coś o sarkazmie.
- Wiesz przecież, że nie po to tu cię zawołałam. I wcale mi tego nie ułatwiasz, ale dobrze, spróbujmy do tego wrócić zanim przyjdzie mój mąż. On niezbyt wiedział, co się wtedy stało, ale ja już chyba tak.
- Pani mąż straszył mnie policją i poprawczakiem, a to nie było miłe.
- Wiem, -nerwowo zacisnęła dłonie pod stołem.- Ale on po prostu w takie rzeczy nie wierzy.
- W jakie rzeczy?- Zapytałam dziwiąc się, że mówię o czymś, co chciałam pochować wraz z moim ciałem, gdy będzie gotowe już na odejście wieczne.
- W jasnowidztwo. Nazywaj to jak chcesz, ale obserwowałam ciebie przez ostatnie dni i nie mogłam pojąć, dlaczego wciąż przemierzałaś ten teren zachowując się jakbyś naprawdę czegoś szukała. Byłaś taka skupiona i co chwila rozglądałaś się czy nikt nie idzie, albo czy nic nie jedzie. Nie chciałaś po prostu, aby ktoś cię widział, ale ja cię widziałam. Głupio mi się o tym z tobą rozmawia, bo nie wyglądasz na taką, to znaczy jesteś jeszcze taka młoda, a już masz to coś.
Albo ta kobieta zbzikowała, albo na serio sądziła, że jestem jasnowidzem. No dobrze, coś tam mi się zdarzało, ale nie chciałam, aby ktokolwiek o tym wiedział, a już tym bardziej moja sąsiadka, która rozpowiadając o tym może mi jedynie pogorszyć życie i wszystko, co jeszcze nie przydarzyło mi się złego.
- Nie wiem, o co pani chodzi. Przepraszam za tamto zajście i obiecuję, że się to już nie powtórzy, a teraz błagam, niech mi pani da myjkę, czy tam coś, czym mogłabym umyć to okno, bo mama…
- Nie musisz niczego myć. Dam ci pieniądze, ale bardziej za to, co możesz mi powiedzieć. A oknami się nie przejmuj, bo wczoraj wszystkie wymyłam. Jakby, co, to powiem twojej mamie, że umyłaś okna od północy i to mi wystarczyło, a potem musiałam załatwić coś ważnego i … zresztą zostaw to mnie.
Wstała i grzebiąc w portmonetce rzuciła mi na stół banknot stuzłotowy, co wywołało we mnie zdziwienie, ale całym ciałem powstrzymałam się, aby to okazać.
- Nie musi pani mi płacić…
- Ale chcę- dodała szybko.- Bo to ma zostać między nami. Tylko- podkreśliła- miedzy nami. Z nikim nie możesz o tym rozmawiać, ani kiedykolwiek o tym wspominać.
- A dlaczego to dla pani takie ważne? Wtedy nie spodobały się pani moje słowa. Myślała pani, że kłamię… Zresztą sama już nie wiem, co było prawda, a co tylko mi się przywidziało…
- Ale teraz to wszystko przemyślałam i wiem, że za dużo tu jest zbiegów okoliczności, aby nie uwierzyć w to co mówiłaś. Tyle tylko, że to zdarzyło się dwa lata temu.
- Coś wspominał o tym pani mąż.
- Długo nie potrafiłam się z tego otrząsnąć, dlatego twoje słowa tak bardzo mnie wytraciły z równowagi, że faktycznie mogłam być niemiła.
Nie miła? Nazywanie mnie kłamcą i odkąd to spoliczkowanie nazywa się byciem nie miłym? Jeśli tak, to w takim razie bycie niemiłym bardzo boli!
Zauważyła moje zmieszanie, więc szybko wyciągnęła drugie sto złotych, ale natychmiast się podniosłam i kazałam jej je schować.
- Proszę panią, nie trzeba mi za nic płacić. Tamto sto złotych może mi pani wymienić na pięćdziesiąt złotych, bo mama będzie zła, gdy …- i się zawahałam, więc zmieniłam zdanie.- o czym pani chce ze mną porozmawiać?
Usiadła niepewnie chowając pieniądze do portfela i kładąc na stole pięćdziesiąt złotych, przy czym to pierwsze sto złotych wsadziła mi do kieszeni.
- To na wszelki wypadek, gdybym jeszcze kiedyś chciała poprosić cię o pomoc w domu- zakomunikowała. Głupio mi było. Bo nikt mi jeszcze za rozmowę nie płacił i ja nie chciałam być jakimś naciągaczem, ale ok., wzięłam pieniądze przyrzekając sobie, że był to tylko jeden raz, a ja potrzebowałam kilku zeszytów do szkoły i kilku długopisów, żeby pisać.
- Co chce pani wiedzieć?
- Wszystko. Zacznij od początku i opowiedz mi jak się zaczęło to od chwili, gdy pojawiła się u ciebie w domu.  
W wyrazie jej twarzy i w emocjach, które wnet parowały jej z uszu, aby tylko usłyszeć moją historię było coś co mnie poruszyło. Już nie chodziło tylko o zwykłą sąsiadkę, która ukrywa się przed światem w obronie przed bólem, który wciąż w niej tkwił. Tutaj chodziło teraz o matkę, która straciła swoje dziecko i być może nie znała dokładnej przyczyny, czy też zdarzenia, do którego wtedy doszło. Współczułam jej i choć sama byłam zbyt mała, aby mieć własne dziecko, to zaczynałam ją rozumieć. I zobaczyłam w niej coś, co na długo zostanie w mojej pamięci. Zobaczyłam w niej miłość, której nie było w oczach mojej matki. I tylko, dlatego opowiedziałam jej wszystko jeszcze raz.  
Gdy skończyłam nie zdziwiła mnie jej spadająca łza na podłogę, bo teraz, to i ja miałam ochotę zapłakać.
- To wszystko, co widziałam.
Zerknęłam na nią przelotnie, bo widok płaczących dorosłych nie był dla mnie przyjemnym. Wolałabym już patrzeć jak płaczę ja sama, a nie kobieta, która straciła kogoś ważnego w swoim życiu.
- Bardzo mi pomogłaś- powiedziała i postarała się wyglądać na opanowaną rękami wycierając spadające jeszcze łzy.- Przynajmniej teraz wiem jak to mogło wyglądać.
Ożywiłam się.
- Więc nie wiedziała pani jak zginęła pani córka?
- Nie, wiedziałam, tylko, że nie aż tak dokładnie. Gdy zginęła ta dziewczynka… Moli… wiem, że to głupie imię, ale tak dałam jej na imię, bo bardzo przypominała mi taka dziewczynkę z telewizji, która miała tak na imię, więc bez wahania nazwałam ją Moli.- Zagłębiła się we wspomnieniach wracając do chwil, kiedy mała żyła.- Moli miała cztery latka, gdy to się stało. Dokładnie jeden dzień przed jej czwartymi urodzinami. W dzień jej urodzin zaplanowaliśmy wielkie przyjęcie- uśmiechnęła się na to wspomnienie.- Miała przyjść cała rodzina, więc wybrałam się z mężem na zakupy, żeby niczego nam nie zabrakło. Moli miała zostać z naszą zaprzyjaźnioną sąsiadką, którą traktowałam tak, jakby była moja siostrą. Była nawet odrobinę do mnie podobna i mąż często sobie żartował, że w nocy mógłby się pomylić- zaśmiała się nerwowo, bo zdała sobie sprawę, że rozmawia z dzieckiem, choć coś już nieco wiedziałam o tych sprawach.- I tego właśnie dnia Moli miała u niej być. My pojechaliśmy na zakupy, a ona poszła do naszej sąsiadki, która mieszkała naprzeciwko nas. Tak jak teraz ty. A potem sprawa potoczyła się tak szybko. Nagle dostałam telefon, dzwoniła moja sąsiadka. Mówiła coś bez ładu i składu, że jest jej przykro, że jej szukała, ale , że nie zdążyła i coś tam jeszcze, lecz zanim zdążyła mi wszystko powiedzieć podjechaliśmy pod dom, gdzie stały już dwa wozy policyjne i karetka. Nie masz pojęcia, co wtedy przeszłam.- Zrobiła przerwę biorąc głęboki oddech, aby zaczerpnąć powietrza, bo zdawało się, że mówiła na jednym tchu. Mówiąc nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś dalej, jakby obok. Każde jej słowo sprawiało jej ból, ale i mnie też nie pozostawało obojętne.- W każdym razie nigdy więcej nie spotkałam się już z sąsiadką. Policja powiedziała nam, że to był wypadek, a sprawca pozostał nieustalony. Nie chcieli mnie nawet wpuścić, żebym mogła zobaczyć moją małą kruszynkę- załkała.- Jakiś gbur powiedział, że będzie trzeba pozbierać to coś, zanim zejdą się gapie. –obruszyła się.- Nazwał ją czymś, wyobrażasz sobie? Nie określił jej jako małe dziecko, jako żyjącą maleńka istotkę, tylko jako ,,coś’’. Nie wytrzymałam wtedy i wpadłam w panikę chcąc rozerwać tego drania, który tak obraził moje dziecko, lecz mąż jakoś zatrzymał mnie, a potem poczułam małe ukłucie i zrobiło się ciemno jak w jakiejś jaskini.
- Dali pani zastrzyk usypiający?- Zapytałam, choć znałam już odpowiedź.
- Nie wiem, chyba. To było zbyt bolesne, abym kiedykolwiek mogła się z tym pogodzić. Nawet terapia nic nie pomogła. Nikt nie potrafił zrozumieć jak bardzo wtedy cierpiałam, jak… cierpię do dziś.
- Bardzo mi przykro, że rozdrapałam te rany, ale nie zrobiłam tego specjalnie- broniłam się ze łzami w oczach.
- Wiem, wiem i przepraszam cię za to jak zareagowaliśmy. Ale to było takie trudne, takie nierzeczywiste. Zupełnie, jakby cała nasza tragedia powtórzyła się jeszcze raz. Jakbym znów straciła swoją małą Moli…- głos jej się załamał. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie miałam pojęcia jak mam to zrobić. Nie miałam wiele więcej niż ponad dziesięć lat, a przede mną siedziała kobieta po trzydziestce i płakała jak małe dziecko. Zrobiło mi się głupio, więc zaczęłam wstawać, ale podniosła się raptownie i nakazała zostać jeszcze chwilę. – Och wybacz mi słonko, tak się rozkleiłam, że zapomniałam o tobie. Ale wiesz, co? Dziękuję ci- i spojrzała załzawionymi oczami na mnie.- Dziękuje ci, że tu się zjawiłaś. A gdybyś jeszcze czasem… tak przypadkiem…- zawahała się na moment.
- Co takiego?- Zapytałam, bo nie byłam pewna o co chce mnie poprosić.
- No, jakby ona… jakby Moli… to powiesz jej, że bardzo ją kocham? I że wciąż za nią tęsknie? Może to głupie, ale …- chciała jakoś się w sobie zebrać, lecz tłumaczenie się z takich rzeczy małolacie, nie przychodziło jej łatwo, więc odpowiedziałam jej zanim dokończyła zdanie.
- Przekażę jej. Ale nie obiecuję, że znów do mnie przyjdzie, bo sama tego nie wiem. Ale gdy tylko to zrobi wiem, co mam jej powiedzieć- skwitowałam uśmiechem swoją wypowiedź, aby nieco rozluźnić atmosferę. Potem niemal błyskawicznie chciała mi wsunąć banknot stu złotowy do kieszeni, ale uchyliłam się i zatrzymałam jej dłoń.
- Niech pani kupi kwiaty na jej grób. Na pewno by sobie tego życzyła.
- Lubiła tulipany- powiedziała.- Raz zapytała się mnie, czy kiedyś mogłaby urodzić się tulipanem.
- Więc niech pani kupi jej tulipany. Ja też je lubię- skłamałam, ale to było jedyne, co przyszło mi do głowy, abym mogła wyjść z jej domu. Skłoniłam głową i wyszłam.
Nic tak nie zadawalało mojej mamy jak pieniądze. A tym bardziej takie, których sama nie musiała zarobić. Capnęła pięćdziesiąt złotych z moich rąk zanim zdążyłam cokolwiek jej powiedzieć.
- A teraz ostrugaj ziemniaki na obiad i możesz się pobawić- rzuciła na odchodne nim piękny banknot wylądował w jej staniku. Jak widać skrytki odziedziczyła po własnej matce.”
Przerwałam na moment pisanie, żeby sprawdzić, czy jestem już w domu, ale widok zakratowanego okna sprowadził mnie na ziemię. Nadal śniłam. Odłożyłam, więc kartki i długopis i położyłam się na łóżku z nadzieją, że kiedy zasnę będę już w domu.
I byłam.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 5212 słów i 26694 znaków.

Dodaj komentarz