,, Boidudek" cz. 19

Poniedziałek  
     6 kwietnia  
Lany Poniedziałek

Michał wczoraj wrócił do domu bardzo późno. Wchodząc tylko na mnie spojrzał i dałabym głowę sobie uciąć, że popłynęła mu mała łezka z oka, ale dzielnie ją ukrył, gdy Rysiu pociągnął go za rękaw.
- Tatuś, a jutro też pójdziemy do babci?- Zapytał zerkając to na mnie, to na ojca.
- Jeśli, będziesz chciał- odparł udając sztuczny uśmiech.
- Super, to ja pójdę się przebrać, dobrze?
- Dobrze. I weź mi też koszulkę, bo dzisiaj będę spał na dole.
Na dole? Więc już nie chciał spać razem za mną? Co tu było grane! No przecież ja nic złego nie zrobiłam! Dlaczego nie chciał ze mną rozmawiać, a nawet, gdy już rozmawiał, to mówił do mnie jak do ściany. Same konkrety i żadnych uczuć, a przecież byliśmy małżeństwem! Mężem i żoną! Czymś, co sam Pan Bóg złączył i nikt, żaden człowiek nie powinien rozdzielać! Choćby nie wiem, co! Czemu więc coś między nami umarło? Dlaczego iskra, która wciąż między nami była i żyła! Nagle zgasła, jakby ktoś przestał palić w piecu? Czy tak już miało pozostać?
- Śpij ze mną na górze- szepnęłam mu w ucho, gdy przechodził obok nie patrząc nawet na Krzysia.
- To nie takie proste- odparł i siadając w pokoju na dole przyłożył ręce do swojej twarzy i zwyczajnie się rozpłakał.
- Skarbie, dlaczego płaczesz? Co się między nami zmieniło, że w ogóle nie zwracasz na mnie uwagi? Mówię do ciebie, ale ty nie słuchasz. Chodzę za tobą, ale ty mnie odtrącasz. Czy nie rozumiesz, że ja też cierpię? Ja też płaczę, gdy nikt nie widzi, mnie też to boli!
Darłam się na niego, ale on tylko wyszedł z pokoju kierując się prosto do łazienki. Odkręcił prysznic i wszedł pod niego zmywając z siebie każdziutką najmniejszą łezkę. Myjąc się nawet nie użył szamponu, który mu kupiłam. Umył się samą wodą i potem wytarł w swój ręcznik, jak gdyby mój leżący bliżej był skażony. Ubodło mnie to. Wyszłam bez słowa, bo dłuższa rozmowa, czy też obserwacja nie miała najmniejszego sensu. Nie wiem czy my w ogóle mieliśmy jeszcze jakiś sens.
Nie wiedząc gdzie się podziać zajrzałam do pokoju Rysia. Zdążył się właśnie przebrać i zbierał z podłogi swoje skarpetki. Gdy weszłam zamknął za sobą drzwi. Chyba nie chciał, aby ojciec go słyszał.
- Dlaczego, się smucisz mamo? Czy nie powinnaś być wesoła?
Zabił mnie tym pytaniem. Czy nie powinnam być wesoła? A z czego niby miałam się cieszyć? Mąż mnie olewał i to na tyle, aby można pomyśleć, że mnie tu nie ma. Mąż, najważniejsza osoba w moim życiu. Kompan w podróżach, przyjaciel w kłopotach, partner w życiu codziennym. Tyle dla mnie znaczył i teraz tyle mi brakowało.
- Nie mogę być wesoła- odparłam przysiadając się obok niego.
- Ale, chyba powinnaś.
- Być może tak, a być może nie. Oczywiście cieszą się, że tu jesteście i że wszyscy są zdrowi. Kocham was i nie wybaczyłabym sobie, gdyby i wam się coś stało. Jestem przecież waszą mamą.
Już chciałam go przytulić, lecz głos ojca z dołu wyrwał Rysia z moich planowanych objęć i popędziła na dół.
- Już idę!
W tej chwili życie moje przestawało mieć jakikolwiek sens. Rozsypywało się na drobne kamyczki, z których później ciężko będzie poskładać całą porcelanę. A w dodatku słońce tak bardzo dzisiaj świeciło w szybę, że miałam ochotę wyjść niemu naprzeciw i pozwolić, aby wciągnęły mnie jego promienie. Chciałam, ale co mi po tym, skoro ono jest tak daleko? Tutaj na ziemi wydaje się być małym krążkiem, a w rzeczywistości jest dużo większe od naszej planety. Od Ziemi.
Nie miałam ochoty za bardzo dziś na pisanie, ale nie chciałam też zostawić mojej książki bez zakończenia. Moja mała Ewelinka też powinna znać koniec swojej historii. W końcu to ja ją stworzyłam i to ja muszę ją doprowadzić do końca. Taki jest kolej rzeczy.
,,Nikt nawet nie ma pojęcia jak trudno jest żyć, gdy się jest innym. A tym bardziej wtedy, gdy nie rozróżnia się ducha od rzeczywistej postaci. Dzisiejsza wizja była tak realistyczna jak nigdy przedtem.
Siedziałam sobie zwyczajnie w pokoju słuchając muzyki z radia, gdy nagle w rogu pokoju pojawiła się jakaś postać. Niby wiedziałam, że co jakiś czas ktoś mnie nawiedzał, ale nigdy nikt takiego pokroju.
Kobieta, która mi się pojawiła miała być może sześćdziesiąt parę lat i była cyganką. Poznałam po wielkich kołach w uszach, które miały służyć za kolczyki, po kilku różnych bransoletkach, długich koralach i długiej kolorowej sukni, z której nie było nawet widać jej butów. Dodatkowo w dłoniach trzymała białą kulę, która przypominała mi kule do kręgli, tyle, że nie miała w sobie dziur.  
Staruszka spojrzała na mnie niewidzącym wzrokiem nic nie mówiąc. Patrzyła się tylko, a ja usiłowałam nie krzyczeć, bo po raz pierwszy zobaczyłam kogoś, kto nie miał oczu. To znaczy nie, oczy miała, ale całe białe w środku. Zupełnie jakby gałka oczna całkiem jej się przekręciła i nie pozostało nic, tylko białko.
- Kim jesteś? –Zapytałam, choć powinnam raczej zapytać, po co przyszła, bo tak z reguły robiłam.
- Jestem tym, co widzisz- odparła wciąż patrząc na mnie, ale nie wiem, czy mnie widziała.
- Jak to? Widzę, że jesteś cyganką.
- Nie prawda.
- No, więc osobą, która nie wiem, po co do mnie przyszła.
Nie miałam pojęcia jak z nią rozmawiać. Zazwyczaj ukazywały mi się postacie, które same mnie o coś prosiły. Tym razem jednak była to wizyta, której na długo nie będę potrafiła wymazać z pamięci.
- Ty wiesz- rzekła wciąż nie ruszając się z miejsca.
- Jesteś dziwnym duchem. A czego ode mnie chcesz?
- Ja?
- No, tak ty.
Głos miała ochrypły, jakby gadała przez jakąś rurę, czym wywoływał we mnie dreszcze. Bałam się jej, ale postanowiłam jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi, to szybciej zostawi mnie w spokoju.
- Ja przyszłam ci coś pokazać. Spójrz i powiedz mi, co widzisz.
No dobra, tego to jeszcze u mnie nie było. Nie dosyć, że duch, to jeszcze miałam zaglądać w jej kulę, choć nie było pewności, że niczego mi nie zrobi.
Podeszłam niepewnie czując suchość w ustach, lecz wilgoć w dłoniach, jakbym zanurzyła je we wodzie. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam.
Kula, jak kula, nie była przeźroczysta, więc nie sądziłam, że cokolwiek w niej zobaczę, lecz kiedy zbliżyłam się odrobinę wydawało mi się, że migają mi jakieś obrazy.
- Tam rzeczywiście coś jest. Jakieś obrazy- powiedziałam, na co tylko pokiwała głową.
- Przyjrzyj się im, bo będę ci w życiu potrzebne.
Wgapiałam się w obrazy, ale nie wiem, kogo widziałam. Była to jakaś rodzina całkiem szczęśliwa, a przynajmniej na takich wyglądali. Potem zobaczyłam jakby kolejny obraz, bo tamten zniknął, a pojawił się drugi, gdzie ta sama rodzina przyjmowała jakiś prezent, zapakowany w kolorowa folię.
- Co tam jest w środku?- Zapytałam, lecz zanim uzyskałam informacje obraz zmienił się na kolejny. Pokazywał inną rodzinę, gdzie nie było w domu dzieci. Kobieta około trzydziestu paru lat krzyczała na męża, ale nie potrafiłam zrozumieć, o co chodziło, bo nagle pojawił się następny obraz. Mała dziewczynka przed domem cała przerażona szlochała. Potem kolejny, gdzie jakaś kobieta brała ślub. Na kolejnym ta sama kobieta rodziła dzieci, najpierw jedno, potem drugie. Później zobaczyłam wypadek samochodowy, gdzie chyba wszyscy zginęli. Potem był samotny mężczyzna z jakąś inną kobietą. I na tym koniec.- Czy to już wszystko?
- Tak. Tylko ty potrafisz to zmienić.
- Ja? Ale co? Czy mam komuś pomóc? Czy komuś grozi jakieś niebezpieczeństwo?
- Sama się przekonasz…
I nagle zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Już nic nie rozumiałam. Każdego następnego dnia próbowałam sobie przypominać tą wizję, czy też tego ducha cyganki, ale nic więcej się nie pojawiło. Zdenerwowana zapisałam wszystko an kartce, ale nic, co bym nie napisała nie miało najmniejszego sensu.”
Skończyłam i gdy przeczytałam to, co napisałam stwierdziłam, że coś tu chyba było nie tak. Skąd mi do głowy przyszła ta cyganka? Przecież nic takiego nie miałam w głowie. Chciałam tylko pokazać jak dorasta i jak później ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Nic już z tego nie rozumiałam. Najwyraźniej dziewczynka sama chciała sobie napisać ciąg dalszy. I tym razem, to ja byłam ciekawa jak się ona zakończy.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 1654 słów i 8626 znaków.

Dodaj komentarz