,, Boidudek" cz. 2

Piątek  
     21 marca
Dzisiaj wyjątkowo wstałam wcześniej niż zwykle, gdyż poranne promienie słońca padały nam na twarz. Krzysiu obudził się razem ze mną, choć wcześniej jeszcze musiałam go nakarmić oczywiście piersią. Potem przeciągnął się, a ja podrapałam go po pleckach i patrzyłam jak się wygina we wszystkie strony budząc się do życia niczym rozkwitający kwiat na samym środku polany. Potem ja też się przeciągnęłam i wstałam okrywając go kocykiem na plecki. Zniosłam go na dół, machinalnie przebrałam wycałowując jego słodkie policzki, po czym Krzysiu stanął pod schodami pokazując w kierunku schodów na górę.
- Chcesz obudzić brata?- Zapytałam, a on z radością odpowiedział: Tak! Wzięłam go na ręce i zaniosłam do pokoju Rysia prawie rzucając Krzysia mu na głowę.
- Hej!- Rzucił niby oburzony, choć zaraz zaczął go łaskotać wywołując uśmiech nawet na mojej twarzy.
- Pora wstawać. Uszykuj sobie ubrania i zejdź z plecakiem na dół- powiedziałam do niego biorąc Krzysia na ręce, a on pomachał bratu na do wiedzenia.
Wspaniały poranek, chciałoby się rzec, a tym bardziej, że właśnie wszedł mąż niosąc nam świeże bułeczki ze sklepu, do którego pojechał z samego rana.
- Och skarbie, jesteś wspaniały!- Powiedziałam, po czym go pocałowałam z Krzysiem na rękach.
- Pomyślałem, że zjecie coś świeżego na śniadanie. Kupiłem dziesięć chlebków, bo dzisiaj jest piątek, a jutro przywożą chleb wczorajszy, więc jeśli go sobie zamrozisz, to każdego dnia będzie świeży, kiedy wcześniej wyciągniesz go z zamrażalnika.
Położył zakupy na stole w kuchni przywołując mnie gestem, a zaraz za mną przyszedł i nasz starszy syn Rysiu.  
Rysiu ma dziesięć lat i jest niezwykle ciekawym chłopcem, jeśli chodzi o tajemnice między mną, a mężem. Zawsze musi gdzieś przejść przypadkiem, albo coś wziąć z miejsca, gdzie akurat przebywamy, aby tylko usłyszeć, o czym rozmawiamy. Ma to po mojej mamie, która też niby niczego nigdy nie słyszała, ale zawsze wszystko wiedziała.
- Zawołałem mamę- powiedział Michał, mój mąż, dając znać Rysiowi, że oczekuje odrobiny prywatności.
- Ale ja tylko chciałem napić się herbaty- odparł obrażony biorąc sobie szklankę z półki i nalewając herbaty z termosu i zaczynając ją pić.
- Ale napić się możesz chyba w pokoju, co?- Zagadnął maż, na co syn odszedł naburmuszony.- Kupiłem ci prawdziwe masełko, pasztecik, całą ogonówkę, bo wczoraj mówiłaś, że tak ci smakowała. Wziąłem też mleko do kawy, bo widziałem, że już nie masz i marchewkę na rosół, bo ta w lodówce jest trochę sflaczała, kapustę pekińską i dwa krojone chlebki, żebyś nie musiała już kroić.
- Skarbie, jesteś cudowny!- Znów go pocałowałam, bo był dla nas taki dobry.- Jesteś moim Aniołem Stróżem!
Uśmiechnął się jak zawsze na to stwierdzenie, po czym zniknął w garażu żeby dołożyć do pieca. Zbliżała się szósta trzydzieści, więc zaraz miał wyjechać do pracy na osiem długich godzin, które jednego dnia mijały mi jak szalone, a drugiego wiły się niemiłosiernie niczym żółw pokonujący maraton stu metrów. Potem jak zwykle zrobiłam śniadanie Rysiowi i pognałam go, bo prawie spóźniłby się na autobus. Potem ubrałam się, bo zdałam sobie sprawę, że wciąż chodzę w piżamie i zabrałam się za odkurzanie pokoi.  
Najpierw odkurzyłam mniejszy pokój na dole, pozbierałam porozrzucane zabawki, po czym przeszłam do drugiego pokoju. Krzysiu jak zwykle przeniósł mi rurę od odkurzacza, jak to zawsze ma w zwyczaju i zaczęłam odkurzać. Gdy skończyłam poszłam sprawdzić, co mój mały łobuz robi i ze zmarszczoną twarzą stwierdziłam, że właśnie porozrzucał po dywanie kosz ze śmieciami i opróżnił jedną z półek, których zdążyłam dzień wcześniej poukładać jego ubrania. Dałam mu małego klapsa w pampersa, żeby wiedział, że tak się nie robi, poczym wytłumaczyłam mu, co zrobił źle. Obraził się na mnie i wypadł z pokoju kładąc się na łóżku drugiego pokoju. Posprzątałam szybko, bo tu liczył się czas, którego wciąż brakuje, gdy ma się taką małą pociechę i gdy odłożyłam odkurzacz i drugi raz posprzątałam wróciłam znów do drugiego pokoju, gdzie wszystkie zabawki leżały tam gdzie chciały.
- Krzysiu! Dlaczego robisz mi taki bałagan? No przecież dopiero zdążyłam posprzątać!
Z nerwami zaczęłam zbierać zabawki, lecz gdy tylko się odwróciłam on był już w kuchni, czym dał mi znać upadającym koszem.
- O matko, tylko nie to!
Wpadłam do kuchni i oto mój najmniejszy kochający synek leżał w porozrzucanych śmieciach dookoła i zlizywał z pudełka skończone masło.
No i teraz niech mi ktoś powie, że powinnam być cierpliwa!
O mało, co nie wyszłam z siebie biorąc go do łazienki i myjąc pięknie wysmarowaną buźkę i ręce upaprane we wszystkim czym się dało. Przebrałam go też, bo wyglądał jakby bił się na śmierć i życie. Koszulka była w ketchupie, a spodnie w ketchupie i maśle.
- Przecież go bardzo kochasz- powiedziałam do siebie na głos, po czym z małym na rękach zaczęłam sprzątać kuchnię. Zrezygnowana poszłam do pokoju, gdzie kazałam mu pokazać zabawki, z którymi będzie chciał spać i gdy dokonał wyboru jeszcze dosadził się do piersi i dopiero dał się położyć. Po dziesięciu minutach bujania wstał i znów chciał pierś. Choć zrezygnowana, dałam mu ją i znów położyłam go spać. Po pięciu minutach znowu wstał, znowu pierś i dopiero po kolejnych dziesięciu minutach jakimś cudem udało mi się uśpić Krzysia we wózeczku. Gdy usnął odsapnęłam nieco i zadzwoniłam do męża.
- I jak ci idzie kochanie?- Zapytałam z uśmiechem, choć wciąż nerwy chodziły mi po skórze niczym mrówki po mrowisku.
- Dobrze. Właśnie jestem w Poddębicach, a co u ciebie?
- U mnie też dobrze. Właśnie uśpiłam małego i zacznę sobie robić śniadanie.- Przeszłam koszmar starając się posprzątać dom i drugi, gdy walczyłam ze śmieciami wraz z naszym najmniejszym synkiem, ale po za tym, ok., pomyślałam.
- A Rysiu? Gniewał się na mnie?
- No coś ty. Zresztą ledwo zdążył dojść do przystanku, to już jechał autobus. Tuż przed wyjściem dałam mu kanapkę, której oczywiście jak zwykle zapomniał włożyć do plecaka i dwa złote, jak co dzień.
- On to zawsze czegoś zapomni- westchnął.
Zaśmiałam się.
- Przynajmniej po tym wszędzie byśmy go poznali- zażartowałam i on też się roześmiał.- Dobrze Skarbie, to już ci nie przeszkadzam. Do usłyszenia.
- Pa, pa!
- Pa, pa.
Odsapnęłam i uszykowałam sobie kanapkę z ogonówką, ogórkiem i rzeżuchą, którą posadziłam w brytfannie, w której piekę placki.
Wpadłam na ten pomysł tydzień temu. Od zawsze pamiętam jak sadziłam ją w dekielkach, w które wkładałam watę i podlewałam je codziennie. Zawsze było to sześć, albo siedem dekielków, które gdy wyrosły starczały nam na dwa dni. Tym razem zaryzykowałam i wykładając brytfannę folią aluminiową rozłożyłam duże kawałki waty i rozsypałam tam całą paczkę rzeżuchy. No i proszę! Dzisiaj jest trzeci dzień, odkąd wyrosła na siedem centymetrów i wciąż jest jeszcze trzy czwarte blachy! Moja pomysłowość wskazana była teraz na order!
Cztery kanapki pochłonęłam w niemal sekundę i układając się przed wózkiem podstawiłam sobie pod laptopa długą cienką poduszkę w kolorze ciemniejszej pomarańczy i otworzyłam plik Moje Dokumenty. Tam znajdywał się pewien folder, który zawierał początek mojej nowej książki. Nazwałam ją ,,Boidudek’’.  

,,Jest to opowieść o kobiecie, która ma obsesyjne lęki niemal przed wszystkim. Boi się być sama w domu, gdyż uważa, że coś może jej się przytrafić złego i nikt nie będzie potrafił jej pomóc. Boi się o zdrowie swoich dzieci, a także o swojego męża, który jest dla niej wszystkim, a którego braku by nie zniosła. Praktycznie zamyka się przed światem i marzy, że kiedyś chciałaby wydać własną książkę, lecz boi się, że będzie musiała w związku z tym podróżować, a przecież ma chorobę lokomocyjną. Kiedyś w dzieciństwie, gdy wyjeżdżała ze swoimi rodzicami nad morze prawie przez całą drogą musiała robić wszystko, aby usnąć, bo inaczej wymiotowała. Rodzice przez jej zachowania musieli bardzo często przystawać na drodze, bo Dziewczyna wymiotowała w samochodzie, co bardzo burzyło jej dwie młodsze siostry. Wciąż była jakby kulą u nogi swoich rodziców i sióstr, choć przecież nie robiła tego specjalnie. Nikt nawet nie wiedział jak bardzo marzyło jej się, żeby jechać samochodem i nie czuć odruchów wymiotnych, lub ciągłego uczucia, że żołądek podchodził jej do gardła. Bóg jej świadkiem, że próbowała zupełnie wszystkiego, aby tylko jakoś przetrwać tą drogę i móc cieszyć się z morskiego powietrza, a także wody o mocno słonym smaku. Bardzo chciała też móc, choć raz opalić się na słońcu i mieć, choć odrobinę ciemniejszą karnację, tak jak wszystkie jej siostry. Raz nawet pozwoliła sobie zasnąć na słońcu, lecz gdy się obudziła przez jej ciało przeszedł taki dreszcz, że do końca tygodnia smarowała się maślanką, gdyż tak bardzo spaliła swoje ciało. I co jej to dało? Plecy spalone, a przód i tak biały i do tego zabroniono jej wychodzić na jakiekolwiek słońce, gdyż mogła w ten sposób wylądować w szpitalu. Mało, że plecy piekły tak, iż nie szło oddychać, to jeszcze, gdy się zapomniała i maślanka na plecach zbyt mocno wyschła to musiała stać pod wodą i gumką odmaczać zeschnięte kawałki maślanki, które bardziej przypominały korę drzewa. Cierpiała i płakała, ale czy ktoś o tym wiedział?
Nie. Zresztą, nawet gdyby powiedziała o tym rodzicom, to i tak tylko by ją zbluzgali, że przez jej narzekanie stracili najlepsze słońce i czas, który miał służyć, jako odpoczynek, a nie, jako wysłuchiwanie narzekań. Jedyne, co mogła zrobić, to cierpieć wewnątrz siebie i czekać.
Tylko, na co?
Nie miała pojęcia.
Tydzień nad morzem minął szybko, a dziewczyna czuła, że jest jakby we więzieniu. Byli tam przecież cały tydzień, a ona musiała pozostać w namiocie, gdyż najmniejszy kontakt z ciepłem wywoływał u niej ból nie do opisania.
- Sama tego chciałaś- mówiła do niej mama.
- Jak ma się rozum w dole, a nie na głowie, to teraz trzeba cierpieć- mawiał tata.
- Widzisz, chciałaś być ładna, to teraz cierp!- Zarzucała jej młodsza siedmioletnia siostra.
- Dobrze, że ja nie muszę się opalać- mawiała najmłodsza sześcioletnia siostra, która opaloną karnacje odziedziczyła po mamie.
I tak w tym całym przedstawieniu mając liczną rodzinę pozostawała sama. Przestała, więc narzekać, że nie może łapać oddechu, gdy siedzi, bo tak mocno ją wszystko pali. Przestała mówić, że nie mam jej, kto posmarować pleców maślanką, którą sama musiała iść i kupić do pobliskiego sklepu, a tym samym mieć zakazany kontakt ze słońcem. I przestała mówić, że cierpi. Nie widziała już sensu w tym wszystkim, żeby prosić o pomoc, bo i tak nikt by jej nie udzielił.
Czwartego dnia, gdy w nocy były jakieś konkursy taneczne i grill z darmowymi kiełbaskami cała jej rodzina wybrała się, aby świętować darmowe jedzenie, które przecież w Kołobrzegu było tak drogie. Dziewczyna bardzo chciała pójść z nimi, lecz nie mogła na siebie włożyć niczego z rzeczy, które ze sobą zabrała. Wszystko było dopasowane, a najmniejszy dotyk palił jej siódme zmysły.
- Ja zostanę, bo nie mam się, w co ubrać- powiedziała do mamy, bo przecież i tak nikt nie pamiętał o jej bólu i ranach na plecach, gdzie bąble zaczynały pękać i zrobiły się same otwarte rany, które największe były pod pośladkami i na połowie dolnej części pleców.
- Jak sobie chcesz- odparła mama zakładając swoją kwiatową sukienkę dość luźną, a przynajmniej na tyle, abym ja mogła ją założyć, lecz mama widząc mój wzrok zbyła nie natychmiast.- Nawet o tym nie myśl. Dzisiaj zjadłam więcej obiadu niż zamierzałam, więc ta sukienka doskonale kryje mój brzuch. Po prostu o tym zapomnij. A następnym razem po prostu nie świruj na plaży, tylko spędzaj czas tak jak my- normalnie- podkreśliła i odeszła przymierzając buty.
- Następnym razem, to ja nie pojadę na żadną plażę- dodała z płaczem myśląc, że matka nie usłyszała, jednak ta się wróciła i stanęła na moment przy płaczącej córce.
- Pojedziesz, bo my zawsze jeździmy całą rodziną i bawimy się całą rodziną, więc nie ma dyskusji!
Odeszła, a ja zaczęłam rozważać jej słowa. Powiedziała, że bawimy się całą rodziną, jednak w tej chwili wcale nią nie byliśmy. Oni myśleli wyłącznie o sobie, a kawałek ,,naszej rodziny’’, czyli mnie mieli w duszy. Wiem, że ta opalenizna, a raczej spalenizna była tylko i wyłącznie moją winą, ale czy nie mogli przynajmniej mnie jakoś pocieszyć? Albo choć pomóc przetrwać jakoś ten ból, a nie szydzić ze mnie i udawać, że nic się nie stało. Nie zasłużyłam na to. Miałam wtedy tylko dziesięć lat! Czy ktoś zdawał sobie z tego sprawę? Nie! A to tak bardzo mnie bolało… Od tamtej chwili nie mówiłam już nigdy o swoich boleściach, dolegliwościach, ani o strachu. Zostawiłam to wszystko we mnie, w środku, bo nie było nikogo na świecie, kto by mi pomógł…’’

Pisanie tekstu przerwał mi płaczący Krzysiu. Obudził się, a ja nawet tego nie zauważyłam. Gdy podniósł swoją główkę odłożyłam laptopa na bok zapisując napisany przeze mnie kawałek tekstu. I tak nigdy nikt go nie ujrzy, pomyślałam zamykając wieczko laptopa i biorąc małego na ręce, który już domagał się piersi.
- Tylko ty mnie potrzebujesz- szepnęłam mu na ucho dostawiając do go sutka, który natychmiast zginał w jego szerokich i mokrych usteczkach dostarczając mu pokarm, którego nie potrafiłabym mu odmówić. I co z tego, że już miał półtorej roczku, a ja nadal go karmiłam. Przynajmniej czułam, że komuś wciąż jestem potrzebna.
                                                *
Reszta dnia przebiegła niemal jak zwykle. Przebrałam swoją pociechę i sadzając go w swoim stoliczku w kuchni wzięłam się za przygotowywanie obiadu. Dałam mu kawałek paróweczki drobiowej, która tak bardzo lubi, a ja w tym czasie zaczęłam strugać ziemniaki, co rusz spoglądając w okno i zastanawiając się, czy Rysiu da radę sam wrócić z przystanku do domu. No niby nie był daleko, bo tylko niecałe sto metrów i to łąka, ale zawsze istniało najmniejsze ryzyko, że zagapi się gdzieś i zacznie przechodzić przez nieuchronną ulicę w czasie, kiedy nadjedzie samochód i uderzy z łoskotem w jego niedojrzałe jeszcze ciałko, które rozpadnie się na małe kawałeczki, a ja nawet nie będę o tym wiedziała. Albo, co gorsza może porwie go jakiś nieznajomy, który podjedzie do bezbronnego dziecka i w sekundę wsadzi go do samochodu, po czym wywiezie za granicę i tam jego młode i zdrowe ciałko posłuży, jako dawca organów. Nie zniosłabym tego.
O matko! O czym ja w ogóle myślę? Po co się tak zadręczam niepotrzebnie, skoro przecież nic się takiego nie stanie? Głupia matka ze mnie. Spojrzałam na małego, który uśmiechnął się niewinnie i pokazał mi pusty kubek nie kapek.
- Chcesz herbatki?- Zapytałam wiedząc, że tak.
- Tak- odpowiedział, a ja zanim mu go podałam ucałowałam go w malutkie czółko, które kocham nad życie.
- Już jestem!- Usłyszałam od progu, kiedy mój starszy syn właśnie wrócił ze szkoły.- Poorzesz mi?- Zapytał, więc podeszłam do niego widząc trzy jednorazowe reklamówki pełne jabłek.
- Znowu dostawa do domu?
- No, wiesz, jakie były ciężkie? Już myślałem, że mi ręce odpadną po drodze. Pani powiedziała, że każdy z nas może sobie wziąć po cztery, a mi dwóch kolegów jeszcze dołożyło swoje reklamówki z jabłkami, no, więc pomyślałem sobie, że może upieczesz placek i je wziąłem i tak się namęczyłem, że mówię ci- skończył zasapany rzucając swoje adidasy w kąt schodów.
- Jesteś super, dzięki!
Zaniosłam reklamówki do kuchni i wtedy to się zaczęło. Cały potok słów, jakie udało mu się zapamiętać z pobytu w szkole. Mówił i mówił, a ja słuchałam, choć myślami byłam gdzie indziej. Jednak gdy powiedział, że ,,i teraz nie mogę nawet pleców wyprostować. Zobaczysz, czy nie są złamane?’’ Nagle się ocknęłam.
- Złamane? Ale co ci się stało?- Wytarłam mokre ręce w ściereczkę i spojrzałam na jego plecy, które właśnie mi prezentował.
- Nie słuchałaś mnie? Przecież ci właśnie opowiadałem jak na przerwie jeden z kolegów mnie przewrócił, a drugi skoczył mi na plecy i łokciem o nie uderzył, aż się popłakałem. Inni koledzy się ze mnie śmiali, ale tak bardzo mnie bolało, że myślałem, że już nigdy się nie podniosę z tej podłogi. W końcu ten mój trzeci kolega podszedł do mnie i pomógł mi się podnieść- mówił, a mnie serce się krajało, gdy tego słuchałam.
- No, ale jak on mógł ci coś takiego zrobić? Czy powiedziałeś o tym pani? Pokaż mi się z bliska, bo nic nie widzę.
No niby nie było na plecach żadnego śladu świadczącego o zajściu, ale gdy tylko go dotknęłam pomiędzy łopatkami natychmiast zareagował.
- Ała! Mama, przecież mówiłem ci, że mnie tam bardzo boli!- Skarżył się, choć musnęłam go tak delikatnie, że normalnie by prawie tego nie poczuł.
- Synek, ale ja dotykam cię delikatnie- starałam się mówić do niego uspakajająco, choć sama byłam wystraszona.
- Nie będę musiał jechać do szpitala?- Pytał mnie, a ja sama nie wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć.
- No chyba nie, ale poczekamy na tatusia, to zobaczymy, co on powie, dobrze?
Zaciągnął z powrotem koszulkę na plecy i poszedł do pokoju.
- Mam dla ciebie mleko ze szkoły- powiedział podając mi dwa małe kartoniki mleka, które dostawali codziennie w szkole w ramach dokarmiania dzieci w szkole.
- Dzięki- powiedziałam.
- Ale, jedno sobie wypije, dobrze? Ale drugie jest dla ciebie!
- Dobrze synku. To idź i uszykuj sobie lekcje, a potem mnie zawołaj, ok.?
- No.
Poszedł do pokoju, a mnie znów dopadła nostalgia. Dlaczego koledzy tak bardzo mu dokuczają w szkole? No przecież nie jest jakimś tam dziwnym dzieckiem, ani nawet brudnym, tak jak inne dzieci, a mimo wszystko ciągle mu dokuczają. W czym popełniłam błąd? Dlaczego on sam nie potrafi się bronić, tylko wciąż trzyma wszystko w sobie, a potem, gdy mi opowiada jak raz mu w toalecie chłopacy otworzyli drzwi od łazienki i się z niego śmiali serce mi staje i mam ochotę pójść do tej szkoły i wpieprzyć tym mądralom, żeby następnym razem się zastanowili, z kim zaczynają. Potem jednak mija mi złość i stwierdzam, że nie mam pojęcia, co takiego bym mogła im zrobić? No przecież nie pójdę tak po prostu do szkoły i nie nakrzyczę na nich, bo wtedy to już na pewno nie daliby mu spokoju. A może nawet pogorszyłabym mu sytuacje, która i tak już jest beznadziejna i co wtedy? Jak mam bronić swoje dziecko, kiedy sama nie potrafię zdobyć się na odwagę, żeby pójść do tej szkoły i porozmawiać z nauczycielką o jego sytuacji? Beznadziejna ze mnie matka…
- Mama- rzekł najmniejszy z rodziny dopominając się o moje względy.
- Co synuś?- Podeszłam do niego.- Mam cię wziąć na rączki?
- Tak!- Rzucił radośnie, więc odpięłam go, czym prędzej z poskramiaczy wolności, jak je nazywałam, i utuliłam mojego malca.
- Dobrze, że ty jeszcze jesteś mały, bo gdybyś i ty miał teraz takie problemy, to ja nie wiem, co bym zrobiła.
Zaniosłam go do pokoju ustawiając przy zestawie małego majsterkowicza i pomogłam starszemu odrobić lekcje z matematyki. Był piątek, choć o dziwo, nie zadali mu dużo do nauki, więc uwinęliśmy się migiem. Spojrzałam na zegarek. Była czternasta dwie. Jak dobrze się sprężę, to może i zdążę jeszcze odrobinę popisać zanim mąż wróci z pracy. Na tę myśl uśmiechnęłam się do siebie i poprosiłam Rysia, aby posiedział z bratem na komputerze. Nie przypadło mu to do gustu, jednak sprawa zmywania naczyń spokojnie to załatwiła. Rysiu nienawidził zmywać naczyń. Był to mój taki mały szantażyk, ale skoro skutkował…
O czternastej dwadzieścia wstawiłam ziemniaki, otworzyłam laptopa i skąpana w błogiej ciszy znów przeniosłam się w swój świat. W świat, gdzie to ja ustalam zasady i gdzie nie ma rzeczy nierozwiązanych, teoretycznie. Jedno klikniecie myszki w dokument Boidudek i już…

,, Podobno życie człowieka składa się z chwil dobrych i złych. Mnie niestety tych dobrych zabrakło. Przyjazd do domu okazał się być prawdziwą drogą przetrwania. W połowie drogi nawet zastanawiałam się ile człowiek może schudnąć przez trzykrotne wymioty. Czy był to gram? A może kilogram? A może po prostu wcale się od tego nie chudło, tylko wypłukiwało niezużyte resztki z żołądka, których on sam nie był w stanie przetworzyć? Nie wiem. I chyba długo się tego nie dowiem, bo do domu mamy jeszcze sto dwanaście kilometrów jak wskazała nam nawigacja.
- Mamo znów mi jest nie dobrze…- wysyczałam przez zaciśnięte zęby w obawie, że znów oddam cokolwiek, co jeszcze można oddać czwarty razem wyłącznie po śniadaniu składającego się z jednego kawałka chleba z masłem.
- No błagam cię- mówił zrezygnowanym tonem ojciec.- Zaledwie kilka minut temu stawaliśmy. Nie możesz tego jakoś powstrzymać?
Powstrzymać? To było dobre. Czy im kiedykolwiek było w życiu tak niedobrze jak mnie? Czy wiedzieli jak ja się musiałam czuć, kiedy strasznie ściskało mnie w żołądku, a w przełyku paliło coś co smakiem przypominało grejpfruta?
- Bardzo śmieszne tato, ale ja naprawdę mu…
No i się stało. Nie potrzebnie otworzyłam swoje usta szerzej, bo teraz cokolwiek, co jeszcze we mnie siedziało właśnie ze mnie wypływało zaraz na nogi.
- Fuj! Ale z ciebie świnia!- Darła się jedna siostra przez drugą.
- Mamo, czy ona musi z nami jeździć? Przecież wciąż uprzykrza nam wszystko!- żaliła się średnia.
Mama coś tam chyba odbąknęła, ale ja tego nie słyszałam. Po skończeniu przedstawienia, które trwało siedem cofnięć bezwiednie opadłam na oparcie fotela i drążącą ręką złapałam małą butelkę wody niegazowanej. Upiłam dwa łyki i świadoma swoich czynów zgłębiłam się w myślach, w których chciałam właśnie umrzeć. Dość już miałam tych niepotrzebnych wyzwisk ze strony ,,najbliższej rodziny’’ jak to określała mama. Chciałam, aby to po prostu się już skończyło. Mój wynik dziesięciu lat, sześciu miesięcy, tygodnia i jednego dnia właśnie dla mnie dobiegł końca. W nosie miałam jedenaste urodziny, o których nikt i tak nie pamiętał w szkole, bo przeważnie trwała wtedy przerwa feriowa.
Że też musiałam się urodzić akurat 29 lutego! Bóg chyba jaja sobie ze mnie zrobił, bo taka data wypadała jedynie, co cztery lata. Śmiejąc się, mogłabym powiedzieć, że nie mam teraz dziesięciu lat, a jedynie dwa i pół. Tylko wyrosłam jakoś tak niefortunnie…
Budząc się przed własną bramą stwierdziłam, że może jednak jeszcze trochę pożyję. Co z tego, że szłam pijanym krokiem do drzwi domu i co z tego, że zwymiotowałam tuż przed wycieraczką. Byłam teraz w domu, a Bóg jakimś sposobem sprawił, że potem w aucie jakoś usnęłam. Być może w tym całym świecie było jeszcze coś dla mnie dobrego, tylko musiałam na to wszystko poczekać. Być może… ale zanim to nastąpi musiałam się przebrać. Wpadłam do łazienki jak torpeda i odkręciłam kran z ciepłą wodą pozwalając, aby wypełniła wannę po brzegi. Rozebrałam się calutka i na oczach zdziwionej babci, która została u nas w domu, żeby dopilnować naszego dobytku weszłam w zalążek wody opierając swoje zmęczone plecy na zimnej wannie.  
Była bardzo zimna, ale woda wspaniale gorąca.
- Nawet się nie przywitasz?- Zapytała zdziwiona babcia wciąż obserwując jak leżałam i czekałam na powiększający się obszar wody.
- Babciu daj spokój. Zarzygała cały samochód! Przez nią zamiast odpoczynku mieliśmy utrapienie głowy!
Nie wiem potem, kto zamknął drzwi do łazienki, bo gdy otworzyłam swoje oczy nikt już przy mnie nie stał, ani nie leciała woda. Ktoś jak widać mi ją zakręcił, a ja nawet tego nie zauważyłam. Co prawda woda ledwie przykrywała mi nogi, które spoczywały wzdłuż wanny, ale co tam. Przecież tak było zawsze. Woda była droga, jak to mówiła babcia, więc należało ją oszczędzać.
Najważniejsze, że byłam już w domu!’’

Musiałam zakończyć pisanie i szybko zapisać plik, bo szybkimi krokami zbliżał się do mnie najmniejszy z rodziny.
- Be- powiedział wskazując na pampersa.
- Zrobiłeś kupkę? Uf! Chyba ją czuję.
Jedno spojrzenie na zegarek. Piętnasta dwie. Czas akurat na małe przebieranko i podanie obiadu, bo zaraz zjawi się mój Anioł Stróż. I bez mała jak na zawołanie stanął w progu w chwili, gdy podniosłam małego do góry.
- Kupka?- Zapytał dając mi buziaczka na przywitanie.
- I to najpiękniejsza na świecie!- Dodałam z radością wciąż czując jego zarost na policzku, mimo iż odszedł w stronę kuchni.
Ależ ja go kochałam!
Resztę dnia spędziliśmy na rozmowie o wszystkim i o niczym. Cóż za znaczenie miał temat naszej rozmowy, kiedy dwoje ludzi tak się kochało?
Niestety noc upłynęła bez zbliżenia ze względu na moją chorobę, jednak mnie wystarczyło, że ułożyłam się na jego ramieniu, gdy tylko Krzysiu usnął wciąż wciągając ustami mojego niewidzialnego sutka. Spał spokojnie. I my zasnęliśmy bez najmniejszych przeszkód.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 4959 słów i 26038 znaków.

Dodaj komentarz