Czwartek
27 kwietnia
Kiedyś gdzieś w jakimś programie słyszałam jak mówili, że co druga osoba na świecie ogłada wiadomości. Być może, choć ja zaliczam się do kategorii tych pierwszych. Nie to, że wcale ich nie oglądam, ale robię to tylko wtedy, gdy mąż przyjdzie z pracy i gdy nie zmywam akurat naczyń, bądź, gdy w ogóle chce je oglądać. Dzisiaj jednak nie miałam wyboru, bo mąż zawołał mnie do telewizora.
- Zobacz, może wyjaśnią, dlaczego ten pilot specjalnie rozbił samolot.
- Specjalnie? Ale jaki pilot? Znowu jakiś atak terrorystyczny?- Zapytałam, bo w ciągu dnia nie włączam telewizora, bo zwyczajnie nie miałam na to czasu.
- No daj spokój! Zresztą, słuchaj.
Przysiadłam obok niego na kanapę i zaczęłam słuchać relacji z ostatniej chwili.
Do momentu, w którym kapitan lotu 4U 9525 niemieckich linii germanwings przebywał w kabinie pilotów, podróż przebiegała spokojnie. Gdy z niej wyszedł, przekazując stery drugiemu pilotowi, ten od razu rozpoczął procedurę schodzenia maszyny. – Działanie przy przełączniku wysokości może być jedynie zamierzonym działaniem- powiedział na konferencji prasowej dotyczącym katastrofy airbusa A 320 francuski prokurator Brice Robin.
Prokurator przekazał na konferencji prasowej, że śledczy uzyskali z czarnej skrzynki będącej rejestratorem rozmów w kokpicie pełny zarys trzydziesto minutowego lotu, od momentu startu samolotu z Barcelony.
Przestałam na moment słuchać i spojrzałam na męża.
- To on celowo tak zrobił? I dużo osób zginęło?
- Około stu pięćdziesięciu- odpowiedział wciąż słuchając słów spikerki.
- Matko, to znowu jakaś afera polityczna?
- No coś ty, podobno przewoził samych gimnazjalistów.
- Dzieciaków? Przecież to bez sensu!
- Ano widzisz.
Prawie ze łzami w oczach słuchałam jak spikerka mówiła, że rodziny tych osób wciąż nie mogą pogodzić się ze śmiercią ich dzieci. I wszystko wskazuje na to, że zrobił to jak najbardziej specjalnie. Podobno licencje na pilotowanie dostał niedawno, choć wcześniej już pilotował. Potem miał jakiś z niewiadomych powodów przestój, po czym powrócił do pracy. Teraz doszukują się powodu tej przerwy i najprawdopodobniej, gdy już ja znajdą zostanie jawnie oskarżony, choć nie żywy.
Słuchałam tego i słuchałam, ale to był zupełnie bez sensu. Krewni i przyjaciele tego chłopaka byli jak zwykle zszokowani takim zachowaniem, bo podobno był to spokojny i dobry chłopak. Nie wiem, dlaczego, ale przeważnie, gdy coś takiego się dzieje, to rodzina jest tym wszystkim zszokowana.
Żeby wiedzieć więcej mąż przełączył na inny kanał.
,,Prokurator doprecyzował, że drugi pilot od momentu wyjścia z kokpitu nie wypowiedział ani jednego słowa. Była pełna cisza. Powiedział też, że drugi pilot był narodowości niemieckiej, choć nie wiadomo, jakie było jego pochodzenie etniczne. Nie był jednak znany, jako członek sieci terrorystycznej. Nazywał się Andreas Lubitz. Pracował dla Germanwings od września…”
I w tym momencie przyszedł do mnie Krzysiu chcąc znów possać pierś. Dałam mu ją niemal natychmiast, aby dosłuchać ciąg dalszy.
,, Wciąż poszukujemy drugiej czarnej skrzynki, aby uzupełnić wszystkie parametry takie jak ciśnienie. Gdy już ją znajdziemy, to dopiero stwierdzę, że żadna inna rzecz się do tej katastrofy nie przyczyniła…”
Potem nastąpiła przerwa, więc mąż znów poszperał w telewizji i włączył inną stację.
,,Airbus A320 Germanwings wystartował we wtorek przed godziną dziesiątą z Barcelony i leciał do Duesseldorfu w Niemczech. Rozbił się na wysokości około dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza, w miejscowości Meolans- Revel w Alpach francuskich. Samolot znika z radarów niedaleko miejscowości Barcelonnette. Tracił wysokość około ośmiu minut. Na pokładzie znajdowało się stu czterdziestu czterech pasażerów i sześciu członków załogi. Nikt nie przeżył katastrofy”
Ach, wyszłam już z pokoju, bo dalsze słuchanie tego nie miało dla mnie sensu. Było tyle w tym nieścisłości, że aż gotowałam się ze złości. Po pierwsze, jaki mają dowód, że w kokpicie nie było osoby trzeciej, która by powiedzmy trzymała na muszce drugiego pilota? Po drugie, dlaczego wciąż nie mogą znaleźć czarnej skrzynki? Po trzecie, dlaczego uważają, że ten chłopak zrobił to z powodów osobistych, bo wiele stacji podaje, że rozstał się z dziewczyną, choć to dla mnie śmieszne, bo nikt z tego powodu nie zabija stu pięćdziesięciu osób. Po czwarte to, jeśli mnie pamięć nie myli, to coś tam słyszałam w telewizji, że państwo Islamskie przepowiadało atak terrorystyczny, który miał być przeprowadzany właśnie w Hiszpanii, więc? A zresztą mogę dodać jeszcze po piąte, że dziwne jest to, iż nie podają osób, które zginęły. I dziwi mnie to i zastanawia nawet, czy aby ktoś z tamtych osób nie był spokrewniony z wyższej półki ludźmi, dla których mogło to być ostrzeżeniem, aby nie mieszali się w sprawy, do których być może wtykali nosa. No i mam jeszcze jedno pytanie, dlaczego nikt nie bierze pod uwagę teorii, że być może ten właśnie chłopak mógł być przekupiony, aby do tej katastrofy doprowadzić, a w zamian jego rodzina będzie miała godziwą zapłatę?
Spekulacji mogę mieć wiele, tak jaki i inni ludzie, ale oczywiście ,,prawdę’’ poznamy dopiero później. I ta właśnie ,,prawda’’ dogodna dla nas wszystkich będzie ogłoszona w kolejnych dniach.
Tak sobie siedziałam wieczorem i myślałam, dlaczego wciąż w kraju i w świecie są ciągle jakieś ataki terrorystyczne, czy też przypadkowe katastrofy, które ukazują nam, że wciąż coś ktoś zrobił za mało. A to maszyna nie była do końca sprawna, a to jej przegląd był zbyt odległy czas temu, albo oczywiście z góry planują, który samolot ma dolecieć do celu. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, jednak na mój rozum są ludzie, którzy nie bardzo lubią, gdy coś ma wyjść na jaw, lub gdy ktoś wsadza nos w nie swoje sprawy. I wydaje mi się, że śmierć Leppera też nie była przypadkiem, a dlaczego? Bo zbyt szybko o nim zapomniano, tak jak i o katastrofie w Smoleńsku.
Można by nawet powiedzieć, że są ludzie, którzy mają powody, by nikt im się w to nie wtrącał i ja właśnie takim człowiekiem jestem. Nie lubię wiedzieć za dużo, bo to nie prowadzi do niczego dobrego. Wolę świat zamknięty, gdzie liczy się tylko to, co sąsiad zrobił, albo to, czy kiedyś znajdę w końcu jakieś wydawnictwo, które zechciałoby wydać moje książki. To jest moje marzenie, a nie słuchanie polityków, bo w sumie każdy, a przynajmniej dla mnie, każdy z polityków ma swoją małą mafię, która bardzo chce się połączyć z inną, na pewno silniejszą, albo taką, która jest na tyle słaba, aby nie rzucała się w oczy. Tak zawsze było, jest i będzie i nikt tego nie zmieni. A nawet gdyby chciał, to i tak ktoś mu na to nie pozwoli.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie wolno być przekupnym, bo automatycznie podchodzi pod krąg podłych świń żerujących na innych ludziach. Długo myślałam nad tymi słowami, ale zastanawiało mnie wciąż, czy gdyby ktoś zaproponował mi tysiąc złotych, abym zagłosowała powiedzmy na Komorowskiego, to czy bym się zgodziła. I tutaj nastąpiłaby bitwa między mną, która by te pieniądze przyjęła i przeznaczyła na dokładkę do naszego pieca, który musimy wymienić, bo zaczyna przeciekać. No i powiedzmy, że te pieniądze by mi się przydały, więc wzięłabym je nic nikomu nie mówiąc, jednak… czy miałabym pewność, że moje przyjęcie nie będzie gdzieś nagrane? Albo sfotografowane? Czy zdawałabym sobie sprawę, że mogę pójść przez to do więzienia na około pięciu lat? Pewnie nie.
Ale moje drugie ja by powiedzmy tego nie wzięło. Nie miałabym wtedy wciąż dokładki do pieca i nie zapewniłabym dzieciom ciepła i bezpieczeństwa, ale, i to cały paradoks, zapewniłabym inne bezpieczeństwo w postaci siebie. Nie biorąc tych pieniędzy, może i nie byłoby im ciepło, ale wciąż miałyby matkę, która kocha je najbardziej na świecie.
Reasumując jestem przekonana, że nie wzięłabym tych pieniędzy. Gdyby nawet chodziło o dwa tysiące złotych, też bym ich nie wzięła. Gdyby chodziło o pięć tysięcy złotych, to też bym ich nie wzięła. Jednak gdyby chodziło o powiedzmy dwadzieścia tysięcy? Albo trzydzieści? Czy wciąż byłabym zdecydowana odmówić? Przecież w takim wypadku mogłabym kupić ten piec, nawet na Eko groszek, mogłabym kupić mężowi upragniony, choć używany, ale zawsze, ciągnik. Mogłabym też wydać swoją książkę w postaci ebooka, bo byłoby mnie na to stać. Więc czy w takim wypadku zachowałabym resztki zdrowego rozsądku?
Tak. Bo gdy w grę wchodzą duże pieniądze, to i ryzyko rośnie, że jest to coś nielegalnego, no, bo takie by właśnie było. A siedzieć w kiciu pięć lat za trzydzieści tysięcy, to nie wiem czy byłoby warto. Są jednak ludzie, gdzie nie mają rodziny i ich ryzyko w tym przedsięwzięciu nie byłoby aż takie duże. A nawet gdyby odpowiednio się zabezpieczyli, powiedzmy, gdyby osoba przekazująca mi pieniądze miała zrobić to u mnie w domu, a ja nagle bym się rozmyśliła i zabrała ją gdzieś indziej sprawdzając, że nikt mnie nie śledzi i nakazałabym takiej osobie, aby przy mnie rozebrała się do naga, powiedzmy do majtek i dopiero bym te pieniądze wzięła, a potem korzystając z okazji, że klient by się oddalił zakopałabym w kilku różnych miejscach po kilak tysięcy, to wracając nikt nie mógłby mnie oskarżyć. Po pierwsze, nie miałabym przy sobie pieniędzy. Po drugie gdyby gość miał podsłuch, to zostałby w ubraniach, których w tamtej chwili by nie miał, a po trzecie gdyby ktoś mnie zauważył i przyznał, że byłam z tą osobą, to mogłabym wytoczyć mu proces o próbę gwałtu na mojej osobie, bo przecież był w tamtej chwili rozebrany. Nikt by mu nie uwierzył, że przekazywał mi pieniądze w powiedzmy lesie całkiem nagi. Oczywiście, to wszystko byłoby tylko czystymi spekulacjami, ale jest pewna szansa, że na dziesięć procent by się powiodło, a może nawet i na więcej.
Ja jednak niczego takiego bym nie zrobiła, bo moje dwa maleństwa i mąż, są zbyt ważni, aby narażać ich na coś takiego, nie wspominając już o sobie. Ale ilu jest takich jak ja? Chyba wystarczy mi palców…
Coś czuję, że choć wszyscy już śpią, wymknę się na trochę i zajrzę do swojego notebooka. Ciekawe, co porabia moja Ewelinka.
,,Tego dnia nie jadłam ani obiadu, ani kolacji. W brzuchu strasznie burczało mi powodując, co jakiś czas odruchy wymiotne i mdłości, lecz nie było nawet czym rzygać. Wtulona w swoją poduszkę postanowiłam, że odwrócę się od teraźniejszości i wymyślę sobie swój świat. I będzie on taki jaki ja bym chciała, żeby był ten teraźniejszy. Przecież nikt mi tego nie zabroni.
Wspomnienia moich urodzin spowodowały, że zaczęłam odczuwać ten sam ból, co w tamtym czasie. Znów ujrzałam taty dłoń na swoim ciele, która oddawała mi swoją moc robiąc mi krzywdę. A potem przypomniałam sobie, jak babcia wróciła do nas do domu z rękami zabandażowanymi na całych dłoniach. Na szczęście upadek maszyny na babci palce okazał się nie być aż tak okrutny, jak przedstawiła mi siostra. Co prawda babcia miała złamane trzy palce u prawej dłoni, ale lekarze je poskładali i potem się zrosły. W lewej dłoni była tylko mocno zdarta skóra, którą musieli zeszyć pięcioma szwami, ale palce nie były złamane na amen. Po tygodniu lekarz na wizycie kazał zdjąć jej bandaże z lewej ręki i zacząć ćwiczyć ruch palcami, aby się nie zastały. W prawej też niedługo po tym zdjęli jej bandaże, ale jeszcze nie kazali nic nią robić. Kości u starszych osób zrastają się, dużo wolniej niż u młodych ludzi. Babcia przez to musiała się nauczyć robić wszystko lewą dłonią. Początkowo nie szło jej najlepiej, ale teraz już śmiga jak dawniej. Niestety nikt już nie wyprawił moich urodzin.
Przypominając sobie to wszystko wpadł mi do głowy pomysł ten, co wtedy, taki z wymyślonym światem. Pamiętam, że wyobraziłam sobie, iż mam magiczną rękawicę, która gdy ją założyłam sprawiała, że znikałam. Wyobrażałam sobie wtedy, że idę do takiego sklepu i potem z moją rękawicą biorę sobie tyle słodyczy, ile tylko mogę unieść, bo przecież wszystko, czego dotknęłam tą rękawicą w moich dłoniach stawało się niewidzialne.
Pierwszą rzeczą, jaką wziąłem w sklepie był opakowanie Toffi fi. Potem były karmelki, dwie paczki chipsów, trzy czekolady Milka, które uwielbiałam najbardziej na świecie i dwa napoje Frugo zielone. Z tymi łupami weszłam do domu i dopiero w pokoju zdjęłam zaczarowaną rękawicę, żeby spokojnie się nasycić. Oczywiście wszystko wciągnęłam zanim moje siostry zdążyły przyjść ze szkoły. Potem następnego dnia zrobiłam to samo, tyle, że wyciągnęłam z kasy sklepu całe dwieście złotych. Potem, gdy byłam z rodzicami w sklepie udałam, że znalazłam je pod swoim butem, które najwyraźniej gdzieś mi się przykleiło, ale dopiero teraz je zauważyłam. Dałam pieniążek tacie, a on bardzo się ucieszył i w nagrodę kupił mi opakowanie ptasiego mleczka o smaku waniliowym. Mmm… było tak pyszne, jak sobie wyobrażałam.
To był dopiero piękny świat. W nim wszyscy mnie lubili i nawet siostry nie były takie okropne jak w rzeczywistości. W takim świecie mogłabym żyć. Tu właśnie byłam szczęśliwa.
Niestety moje nieszczęsne marzenia przerwała Agata, która wpadła do mojego pokoju jak burza.
- Nie słyszałaś taty jak cię wołał na kolację?
- Nie.
- Więc się śpiesz, bo pożałujesz!
Wstałam jak poparzona, bo nie chciałam, aby powtórzyła się scena jak z moich urodzin. Usiadłam przy stole w kuchni i przeprosiłam od razu, że wcześniej nie przyszłam. Oczywiście na stole zostały już tylko dwie kanapki z żółtym serem, którego nie lubiłam. Wzięłam jednak jedną do ręki, bo spojrzenie ojca mówiło samo za siebie. Albo je zjem, albo poczuję ból. Przeżuwałam ją tak długo jak się dało, aby wzrok ojca się nasycił, lecz gdy tylko wyszedł schowałam resztę do kieszeni. Odczekałam chwilkę i weszłam do pokoju, gdzie tata oglądał telewizję, a mama leżała i przeglądała gazetę.
- Już zjadłaś?- Zapytał tata.
- Tak, jestem już pełna. Czy mogę iść teraz trochę na dwór?
- Ale za pół godziny masz wrócić, bo ktoś musi przecież pozmywać- odpowiedziała mama nie spuszczając wzroku z gazety.
- Dobrze.
Cóż, tym razem mi się udało.’’
Dodaj komentarz