,, Boidudek" cz. 23 ostatnia

Coś ode mnie… do… mamy…?
Kurczę, nie mam pojęcia, co dalej napisać, bo nie znam się na pisaniu książek tak jak mama, ale wiem, że muszę to zrobić, choćby dla własnego sumienia i dla wyjaśnienia kilku rzeczy. Być może powinienem zacząć inaczej, ale pani w szkole mówiła, że czasem wystarczy pisać z sercem, więc tak będę robił.
Na imię mam Ryszard, choć wszyscy mówią na mnie Rysiu. Jestem synem Eweliny (mojej mamy), która napisała tą książkę, lecz chyba jej nie dokończyła. Nie to, że nie chciała, bo czytając jej słowa wiem, że tego pragnęła, ale po prostu umarła i poszła gdzieś tam, chyba do nieba, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zabrała ze sobą mojego młodszego brata Krzysia, ale nie mam do niej o to żalu. Uważam, że tak było dla niej zaplanowane.
Teraz, gdy razem z tatą przeczytaliśmy jej zapiski w końcu zrozumieliśmy, dlaczego tak często wpatrywała się w okno, albo w inny martwy punkt, na którym się skupiała. Wcześniej wydawało nam się, że tak po prostu ma, ale dopiero teraz do nas doszło, że ona po prostu wszystkiego się bała. I to nie tak jak dorosły, tak powiedział tata, ale tak jak dziecko, które gdzieś w niej zostało. Tata podejrzewa nawet, że mogła być na coś chora, ale za późno na takie domysły, bo mamy już z nami nie ma…
Czytając to wszystko tata dowiedział się o jej darze widzenia zmarłych, z czego nie był zadowolony, ale mi się wydaje, że dlatego iż nie uwierzył słowom, które miały być książką, ale wygląda na to, że były jej pamiętnikiem. Mama nawet pisała, że chce napisać jakaś książkę i pisała ją najpierw jako opowieść o kimś, ale potem szybko przeszła na ,,ja’’. Ciekawe, czy w ogóle zauważyła tą zmianę, czy też wciąż wydawało jej się, że pisze o kimś, gdy tak naprawdę pisała wszystko o sobie. Być może gdybyśmy wcześniej się zainteresowali jej pisaniem, to wcześniej wyszłaby jej choroba na jaw i być może zamiast być tam gdzieś wśród aniołków byłaby teraz z nami. Dostawałaby może jakieś leki i przestałaby się bać. Czasami winię o to siebie, ale tata mówi, że jestem za mały na to, aby dostrzec u kogoś zmiany chorobowe, a tym bardziej, że ona nic nam o nich nie mówiła. Trzymała to w tajemnicy, bo bała się, że będziemy się z niej śmiali, tak jak kiedyś jej rodzice z niej. I na to tylko jestem na nią zły, bo przecież mogła nam powiedzieć cokolwiek, ale z drugiej strony, czy byśmy potraktowali ją poważnie? Ja na pewno bym ją przytulił i powiedział, żeby się niczego nie bała, bo jest z nami bezpieczna, ale nie wiem czy o takie bezpieczeństwo jej chodziło. No i w dodatku zabrała nam jeszcze mojego brata… Wiem, że powinienem ją za to znienawidzić i znielubić na cały świat, ale chyba nie potrafię. Nie, dlatego, że jest, czy też była moją mamą, ale dlatego, że być może teraz niczego już się nie boi, bo jest z nią Krzysiu. Póki będzie miała jego, będzie szczęśliwa, chyba. Tak przynajmniej mówi nasza katechetka. Podobno po śmierci człowiek staje się szczęśliwy i niczego już się nie boi, bo czuje miłość Pana Boga. Oby to była prawda.
Raz tylko tata zapytał mnie, czy to prawda, że ja też potrafię takie rzeczy jak mama. Powiedziałem mu, że nie, że tylko tak powiedziałem mamie, żeby nie czuła się samotna, ale chyba mi nie uwierzył. A to wszystko moja wina, bo przekazałem mu, że mama chciała, aby znalazł sobie kogoś innego, kto pokocha mnie tak jak własne dziecko i tym się zdradziłem. Nie pomyślałem o tym, że ktoś, kto ma dziesięć lat nie może wpaść na tak mądre słowa i przez to się zaczęło.  
Tata zapisał mnie na wizytę do psychologa. Powiedział, że będzie to zwykła rozmowa, bo tak przeważnie robią rodzice, gdy ktoś z rodziców umiera, a nam przecież umarł jeszcze Krzysiu. Uważał i chyba wciąż tak uważa, że jest ze mną coś nie tak, bo nie płaczę po mamie, ale ja zwyczajnie nie potrafię tego robić. Płakałem tylko po jej odejściu w światło, bo czułem, jakby tym sposobem mi coś zabierała, coś, co było moje, ale przyśniła mi się potem w nocy i poprosiła o to, abym przestał płakać, bo jest wtedy jej smutno. Nie mogę pozwolić na to, aby w niebie było jej smutno, więc dlatego nie płaczę. Robię to tylko dla niej i dla Krzysia, mojego brata.
Raz tak dla spokoju poszedłem na tą terapię, bo tak to nazwał tata, do tego psychologa, którym okazała się być siostra tej sąsiadki z dzieciństwa mamy. Z początku nie wierzyła mi, że widzę, czy też widziałem ducha mamy przez kilka dni, wtedy, gdy nie wiedziała jeszcze, że umarła, więc potem wszystkiemu zaprzeczyłem i powiedziałem, że to wszystko to mój wymysł. W to też mi nie uwierzyła, więc zrezygnowany powiedziałem, aby zapytała, co o tym sądzi ta druga pani, która siedzi w kąciku i wciąż się do mnie uśmiecha. Pani psycholog zapytała, o kogo mi chodzi, więc ją opisałem. Powiedziałem, że ma długie rude włosy zawiązane w kok, mocno umalowane usta na różowo i jest ubrana w bardzo kwiecistą sukienkę, gdzie przeważa kolor czerwony. Kobieta była trochę stara, tak może miała gdzieś czterdzieści lat, nie wiem dokładnie i powiedziałem też, że ma dziwne buty na nogach, które są jakby zrobione z drewna, ale palce okala sztywny biały materiał. Potem odwróciłem się do pani psycholog, a ona zrobiła się bardzo blada. Kobieta z konta kazała jej przekazać, że pieniądze ukryła w podłodze za szafą. Musi najpierw odsunąć dywan, potem wyciągnąć dwie deseczki, które wydadzą dziwny odgłos, gdy w nie zapuka i że tam będą w małym pudełku po konserwie. Przekazałem to wszystko jej i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że tam nie ma żadnej kobiety, a przynajmniej nie żywej. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to była jej matka, która przed śmiercią odkładała pieniądze na studia do córek, ale potem zachorowała i umarła. Córki wiedziały o tych pieniądzach, ale nikt ich nie znalazł. Moja wiedza była dla niej takim szokiem, że zwyczajnie na moją prośbę napisała, że jestem zdrowy. Powiedziałem jej, że tata nie wierzy w duchy i nie chce, aby mnie za to nie kochał, więc zgodziła się napisać moją prawdę, pod warunkiem, że jutro też do niej przyjdę. Przyszedłem, a ona wciąż nie wierząc wyznała mi, że mówiłem prawdę. Powiedziała też, że dawno nie spotkała tak młodego medium, choć nie wyjaśniła mi, co to znaczy. Powiedziała też, żebym nie rezygnował z tego daru, bo to wielka rzadkość w tych czasach. Zapytała też, czy czasami mogłaby zaprosić mnie do siebie, gdyby potrzebowała mojej pomocy, więc się zgodziłem, ale tylko pod przysięgom, że nikomu o mnie nie powie, zwłaszcza tacie. Nie chcę, aby tata myślał o mnie jak o dziwolągu, tylko żeby mnie kochał tak jak zawsze. Tak, jak ojciec kocha swojego syna, zwłaszcza teraz, gdy mieliśmy tylko siebie.
Trudno jest żyć nie wiedząc czy osoba, którą widzę jest żywa, czy martwa. Czasem nawet nie mówię komuś dzień dobry, gdy idę z tatą, bo nie jestem pewien, czy nie widzę ducha, i wtedy tata powtarza mi, że nie mówienie dzień dobry jest niegrzeczne z mojej strony, bo nie oddaję szacunku starszej osobie. Gdyby on tylko wiedział, jakie to dla mnie trudne. Gdybym tylko potrafił te osoby rozróżnić, to byłbym bardzo grzecznym chłopcem, ale to nie jest takie proste. Chyba jednak jestem na to za mały, ale co mam na to poradzić?
Zwyczajnie jestem inny… i czasem mnie to przeraża. Wczoraj na przykład bałem się, że gdy tata dowie się o tym, że widzę duchy i że potrafię z nimi się porozumieć przestanie mnie kochać, a być może nawet da mi lanie. Być może nawet zechce mnie oddać do ośrodka dla obłąkanych dzieci i nigdy już po mnie nie przyjdzie, a ja będę płakał i płakał. Być może znienawidzi mnie tak bardzo, że się mnie pozbędzie gdzieś w czarnym lesie i co wtedy zrobię?
Mamo, czy ty też się tak bałaś?

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 1567 słów i 8113 znaków.

1 komentarz

 
  • zakręconaa@07!

    Podoba mi się! 😊

    6 maj 2018

  • Ewelina31

    @zakręconaa@07! Super ;)

    7 maj 2018

  • zakręconaa@07!

    @Ewelina31 tak w ogóle to mam jeszcze jeden Nick: nienormaln@&amp  bo mam jeszcze jeden telefon.

    7 maj 2018

  • Ewelina31

    @zakręconaa@07! Aha, ja też jestem OBCA w telefonie, bo tam jeszcze czasy nie poszły do przyodu i nadal nie mogę się zalogować. Bądź, nie umiem... :cray:

    8 maj 2018