Czwartek
9 kwietnia
Dzisiejszego dnia wszystko się zmieniło. Sprawa taka jak napisanie własnej książki przestała mieć dla mnie znaczenie. Bardzo to bolało, gdy zadałam sobie z tego sprawę, ale ostatnio tak wiele się w moim życiu działo, że zapomniałam, lub nie chciałam zauważać oczywistych dla mnie faktów. Mój mąż, mój wierny mąż jak zapowiedział mi przy kobiercu, że będzie mnie kochał, szanował, miłował, póki śmierć nas nie rozłączy, dotrzymał słowa. Jego niedawna nienawiść do mnie jak mi się wydawało przeszła i teraz inaczej ją interpretuję. W ogóle teraz wszystko jest inne i nie boję się już niczego. Ze spokojem patrzę w słońce i nie boję się jego blasku, bo… to nie było słońce.
,, Gdy skończyłam trzydziestkę życie zaczęło się i komplikować i być dużo prostsze zarazem. Komplikowało się, bo moje obawy o życie i zdrowie innych nasilały się im bardziej o nich myślałam.
Teraz, gdy sobie to przypominam, to widzę, gdzie popełniłam błąd. Teraz, lecz dla mnie jest już za późno.
Mój mąż zawsze mi powtarzał, że nic złego się w jego życiu nie dzieje i że wciąż mnie kocha. Nie wierzyłam mu. Może nie do końca chodzi o to, że nie wierzyłam, ale o to, że przecież nie mógł mi zagwarantować, iż jakaś młodsza i mądrzejsza ode mnie kobieta nie zawiruje jego sercem, tak jak kiedyś stało się to ze mną. Pamiętając własne błędy z czasem zaczęłam widzieć w każdym uśmiechu do innej osoby zdradę i kłamstwa. Gdy rozmawiał przez telefon starałam się podsłuchać, czy przypadkiem nie dzwoni do niego jakaś kobieta, a gdy nią była robiłam mu awantury i zamykając się w pokoju wypłakiwałam krocie niepotrzebnych łez.
Mój mąż zawsze był osobą zabawną i można nawet nazwać, że był duszą towarzystwa. Każdy nawet powtarzał, że gdy go nie ma, to tak jakby nagle zaszło słońce. Lubił rozmowy i żarty, lecz dla mnie nie były to rozmowy, a flirty, które mogły dla mnie się źle skończyć. Zakazywałam mu tego i przez pewien czas nawet mnie słuchał, ale pewnego dnia nie wytrzymał i bardzo się pokłóciliśmy. Stwierdził, że mam paranoję, bo wszędzie widzę tylko kobiety gotowe ściągnąć z niego ubranie, a nie koleżanki z pracy. Nie rozumiał moich obaw, bo sam nie przeżył tego co ja. Dla mnie uśmiech obcej kobiety w jego kierunku był dowodem na to, że się znają. Zwykłe dzień dobry, dowodem na to, że są w bliskich kontaktach tyle, że przy mnie zachowują się oficjalnie. A już słowo do zobaczenia przekonywało mnie, że na pewno spotykają się na boku. Złościłam się wtedy na niego i każda taka sprzeczka kończyła się krzykami, wyzwiskami i nerwami, za które płaciliśmy zdrowiem. Wiem, że teraz łatwo jest o tym mówić, ale dopiero teraz to dostrzegłam.
Dzień, w którym spotkaliśmy jego znajomą w sklepie z wędlinami był dla mnie największym koszmarem, którego nie zapomnę do dziś. I nigdy sobie tego nie wybaczę, choć nigdy, może oznaczać wiecznie.
W sumie, to nic takiego się nie stało. Pogadał z nią, pośmiał się, ale mnie zabolało to, że nie pokwapił się mnie jej przedstawić. Dla mnie oznaczało to, że się mnie wstydził. Zdenerwowana podeszłam do lady i zapytałam, czy mogłaby skończyć rozmowę z moim mężem, podkreśliłam, bo potrzebuję pomocy przy pakowaniu zakupów. Mężowi zrobiło się głupio, ale nic nie mówiąc pomógł mi, a ja posyłałam jej wściekłe spojrzenia. Dopiero w domu wyszło z niego wszystko.
- Czy ty zwariowałaś? Jak mogłaś tak do niej powiedzieć?
- Że ja? A kto nie chciał mnie przedstawić? Wstydziłeś się mnie, przecież widziałam.
- Daj spokój! Rozmawiałem właśnie z nią, bo zna pewne wydawnictwo i może mogłaby ci pomóc wydać książkę!
- Mówisz tak, bo to pewnie twoja kochanka! Teraz gdy zechce wydać moją książkę, to będziecie się spotykać i na osobistości omawiać jej wydanie, tak? A ja będę siedziała w domu i czekała, aż skończycie!
- Przestań! Czy ty słyszysz sama siebie?
- Sam siebie posłuchaj!
I w tym przypadku, bo chyba można to tak nazwać, bo pewnie niejedna osoba postąpiła podobnie, wzięłam na ręce Krzysia i wyszłam z nim na dwór. Zanim mąż mnie dogonił wyjechałam już z podjazdu i gnałam ze łzami w oczach sama nie widząc gdzie mam pojechać. Zaczęła dzwonić moja komórka, ale wcale nie miałam zamiaru jej odbierać.
Myśli miałam wiele. Chciałam się nawet zabić, bo co to za życie, skoro ma się w domu niewiernego męża, który w dodatku ze mnie chciał zrobić idiotkę? Czy na prawdę wydawało mu się, że nigdy się tego nie domyślę? Jak musiałam być głupia, żeby nie dostrzegać tego wcześniej?
Bolało, bardzo mnie to bolało, a najgorsze było to, że do niczego nie chciał się przyznać. W tej chwili, gdy zapłakał Krzysiu, bo chyba zbyt ostro jechałam przypomniałam sobie, że przecież nie jestem sama. Miałam w samochodzie półtoraroczne dziecko, które było moje. Krew z mojej krwi, ciało z mojego ciała. Kochałam go, kochałam go tak bardzo, że nagle zwolniłam uświadomiłam sobie, że choć jemu jestem winna spokój.
I wtedy to się stało.
Wystarczyło jedno zerknięcie za siebie, abym straciła kontakt z kierownicą i jazdą po swoim pasie. Spoglądając za siebie i nie zważając na to, że poruszałam się po ruchliwej drodze zanim usłyszałam cokolwiek zdążyłam tylko zobaczyć jak mój malutki syneczek wypada do przodu uderzając główką w szybkę. Potem coś przygniotło mi nogi i nastała ciemność…”
Aż wzdrygnęłam się, bo nagle w mojej głowie zaczęły się pojawiać dziwne obrazy. Zupełnie jakbym tam była i widziała to, co opisałam. Powstrzymałam się jednak od dalszych domyśleń, bo chciałam skończyć tą książkę. Obiecałam to sobie, więc wróciłam do pisania.
„…potem nagle jakoś udało mi się wyjść z samochodu i bardzo szybko przytuliłam do siebie płaczącego synka. Uspokoiłam go piersią i zanim przyjechała karetka byłam już daleko. Odeszłam, bo nie chciałam, aby zadawali mi zbędne pytania, bo sama nie potrafiłabym na nie odpowiedzieć. Tłumacząc się z jazdy musiałabym powiedzieć o kłótni z mężem, a nie byłam w stanie teraz o tym rozmawiać. Zresztą teraz to nawet chyba mu wybaczyłam. Sam fakt, że przeżyliśmy ten wypadek był już wystarczającym dowodem na to, że muszę zapewnić dzieciom porządny dom i miłość, którą by stracili, gdy bym odeszła. Byłam im to winna…,,
Znów pewne przebłyski jak wracałam do domu i jak szybko się w nim znalazłam. Zamrugałam oczami i wróciłam do pisania, bo coś złego zaczęło krążyć mi w głowie. Przypomniałam sobie chwilę, gdy…
„…3 kwietnia wszystko się zmieniło. Nie, to było drugiego kwietnia. Zaraz, niech pomyślę… drugiego kwietnia, tak drugiego. Drugiego kwietnia się z nim pokłóciłam i chyba od tego dnia wszystko się zmieniło. Wróciłam do domu z Krzysiem, ale on wcale na nas nie patrzył. A trzeciego kwietnia był bardzo smutny… ,,
Coś mnie zaniepokoiło i przekartkowałam kilka stron do tyłu. Zaraz, co ja tam napisałam…
,,Dzisiaj po raz pierwszy mąż nie odezwał się do mnie słowem. Przyjechał z pracy i najzwyczajniej w świecie mnie olał. Nie było ani buzi na dzień dobry, ani nawet na dobranoc. Przechodził obok mnie obojętnie i bardzo się smucił. Dopiero pod wieczór wpadło mi do głowy, co mogło być tego przyczyną. Przecież wczoraj obiecałam mu, że dobrze posprzątam dom, bo miał przyjechać jakiś jego kolega. Kolega nie przyjechał, ale i nie…’’
,, czy to mogła być prawda? Nie, to nie mogła być prawda. Prawie natychmiast wzięłam na ręce Krzysia i zaczęłam go karmić piersią. Pił, no przecież gdybym… ale zaraz! Gazeta! Gdzieś na stole leżała gazeta!
Znów odskoczyłam od pisania, tym razem bez zamiaru powrotu. Wstałam i ze złością spojrzałam na stół, z którego zniknęły wszystkie gazety.
- Rysiu!- Zawołałam go, chcąc się zapytać, gdzie podziały się gazety, które jeszcze niedawno leżały na stole.
- Co mamo?- Zapytał po cichu.
- Gdzie są gazety, które były na stole?
- Nie wiem, a po co ci one?
- Muszę coś sprawdzić.
- Co chcesz sprawdzić?
- No nie pytaj, tylko mi przynieś!
Krzyknęłam i wiem, że nie potrzebnie, bo się mnie zlęknął. Chcąc go przeprosić wyciągnęłam rękę i złapałam jego bark, ale jakimś cudem go nie złapałam. Podeszłam do niego jeszcze jeden raz, tym razem stojąc za nim, lecz gdy ręką złapałam za jego głowę… ona przeszyła go na wskroś.
- Nie!- Krzyknęłam, a Rysiu też zapiszczał cofając się do tyłu.- To nie może być prawda!
- Mamo…- zaczął mówić uspakajająco.
Nie słuchałam go. Najpierw podeszłam do regału na książki, lecz gdy chciałam go dotknąć moja dłoń przeszyła wszystkie półki i książki na wskroś.
- Nie!- Znów wrzasnęłam, tym razem jednak biegnąc po schodach do ubikacji, gdzie był mój mąż, który siedząc na klapie płakał i płakał… Podeszłam do niego… nic… chciałam go złapać, ukochać… i też nic! W końcu krzyknęłam jego imię, ale … on tego nie słyszał. Nie mógł mnie usłyszeć, bo…
Ale zaraz, dlaczego Rysiu mnie słyszał? Dlaczego Krzysiu ssał moje piersi? Przecież chyba nie zwariowałam? Coś tu się działo, ale co? Zrozpaczona zeszłam na dół i podeszłam do Rysia, który w dłoniach trzymał tą gazetę, o którą mi chodziło. Jedno spojrzenie na zdjęcie okładki dało mi pewność, że znajdował się na nim mój samochód. Otwierając na następnej stronie zaczęłam czytać …
Kobieta trzydziestoletnia zmarła w wypadku drogowego do którego doszło drugiego kwietnia . Z tyłu w samochodzie wiozła małe dziecko, które w wyniku zderzenia wypadło z niezapiętego fotelika i uderzając całym ciałem o szybę zginęło na miejscu. Policja bada przyczyny śmierci tragicznie zmarłej matki i dziecka. Jeszcze nie wiadomo, czy kobieta była trzeźwa…
Gazeta po przeczytaniu sama wypadła mi z rąk i nie potrafiłam już jej podnieść. W dodatku słońce wciąż świeciło mi w oczy, co doprowadzało mnie do szału.
- To nie może być prawda…
- Mamo…
- Ale zaraz, dlaczego ty mnie widzisz? Skoro ja nie żyję, to, dlaczego ty jedyny mnie widzisz?
Wzięłam Krzysia na ręce, który wciąż pokazywał mi słońce. Jego pewnie też świeciło w oczy, więc odwróciłam się tyłem.
- Mamo…
- Skarbie- podeszłam do niego i znów moja dłoń przecięła jego ciałko. Wtedy zaczął płakać, ale lekko. Potem wytarł oczy dłonią i popatrzył na mnie.
- Mamo, bo ja mam to samo, co ty.
-Jak to samo?
- No dar. Ja też widzę duchy…
No tak. Byłam tak zajęta sobą, że nawet nie zauważyłam jak… jak umarłam. Musiałam w końcu to powiedzieć, bo to była prawda. Nie żyłam od kilku dni i nie słyszałam nawet słów, które Rysiu do mnie mówił. A przecież dziwił się, że nie jestem szczęśliwa. Powiedział nawet ,,przecież powinnaś się cieszyć”, ale ja go nie słuchałam. Widziałam tylko siebie i książki. Ale czy powinnam się winić za to, że przez całe życie marzyłam, aby wydać, choć jedną? Przecież to było moje marzenie, moje pragnienie. A teraz? Teraz błąkam się po świecie…
- Kurcze, ale to słońce świeci- powiedziałam na głos.
- Mamo…
- Co?
- To nie jest słońce. To jest światło. Idź tam, to będziesz szczęśliwa.
Mówił to ze łzami w oczach. Mój mały Rysiu. Miał dziesięć lat i był taki dorosły. Po mnie odziedziczył swój dar i dzięki niemu mógł mnie jeszcze widzieć.
- Kocham cię- powiedziałam mu.- I powiedz tacie, że go też bardzo mocno kocham i że go przepraszam. Powiedz mu, żeby znalazł sobie kogoś porządnego, kto pokocha was tak jak ja was kochałam. I powiedz mu, że nie będę na to zła. Zasłużył w życiu na coś dobrego.
- Dobrze, powiem.
W tej chwili odwróciłam się i Krzysiu znów wyciągnął swoją małą rączkę w stronę światła. Teraz, gdy w końcu zrozumiałam, że mnie już nie ma jakiś dziwny spokój ogarnął moje ciało, czy też duszę. Już nie bałam się niczego i nie wiem, czemu, ale byłam szczęśliwa. Powinnam się smucić, ale tak nie było. Czy, tak, zatem wyglądała podróż do nieba?
- Chcesz tam iść?- Zapytałam.
- Tak- odparł przytulając się do mojej piersi, którą zaczął ssać.
Nasze ziemskie życie dobiegło końca, ale tamto… dopiero się zaczynało…
Dodaj komentarz