,, Boidudek" cz. 12

Poniedziałek
     30 kwietnia
,, Po raz pierwszy zdarzyło się to zaraz po śmierci mojej babci, matki mojej mamy. Miałam wówczas siedem lat.
Śmierć pierwszego z naszych krewnych pamiętam, że była mi obojętna. Podobno jakaś daleka ciotka z Grudziądza zmarła na raka krtani w wieku trzydziestu dwóch lat pozostawiając po sobie męża i dwójkę małych dzieci. Dziesięcioletnią Karinę i dwuletnią Krysię. Pamiętam, że pojechaliśmy wtedy na jej pogrzeb, choć było to strasznie daleko, bo pogrzeb miał się odbyć w Sompolnie Krajańskim, tam skąd pochodziła i gdzie spoczywały ciała jej krewnych.
Drogi nie pamiętam i nie wiem jak dojechaliśmy do celu, jedynie kościół utkwił mi w pamięci. Był bardzo mały, lecz cały ozdobiony złotem, bądź kolorem przypominającym złoty. Byłam zbyt mała, aby to rozróżnić. I pamiętam, że nie słuchałam księdza, ani też nie patrzyłam na trumnę. Skoro ciotka umarła, to trudno. Nie przejmowałam się tym, bo nawet nigdy nie widziałam jej na oczy. Raz może kiedyś zobaczyłam ją na zdjęciu, ale to bardziej z utwierdzenia ojca, niż z powodu mojej pamięci.
Pamiętam, że wszystko tam było dla mnie nowe. Nowe i takie dziwne, bo malutki kościółek w niczym nie przypominał mi kościoła, a jedynie coś małego, gdzie każdy chciał być, choć nie wiem, czy wiedział po co, lub dlaczego go tam do niego ciągnie.
Pamiętam, że był tam taki obraz, jak Jezus wiszący na krzyżu i miał otwarte oczy. Patrząc na Niego miało się wrażenie, że patrzy właśnie na nas, na mnie. Wpatrywałam się w niego z intensywnością i próbowałam usłyszeć, co do mnie mówi. Czułam, jako dziecko, że coś chce mi przekazać, ale ja nie rozumiałam i nie wiedziałam, co. Wiem tylko tyle, że w duchu poprosiłam Go, aby zesłała na mnie jakiś dar. Chciałam, aby osoba, która umiera mogła przyjść do mnie pod postacią ducha w dzień, czy też we śnie i żeby powiedziała mi o swoich potrzebach. Chciałam w ostatniej chwili stać się kimś, kto pomorze jej w spokoju odejść na drugą stronę, żeby nie pozostawiać tu, na świecie żadnych niedokończonych rzeczy.
Bardzo Go o to prosiłam i na koniec albo ujrzałam Jego uśmiech, albo wydawało mi się, że mi go posłał.
Gdy spałam wtedy w domu zmarłej cioci nic mi się nie przyśniło. Jak widać uśmiech Najwyższego był tylko w mojej wyobraźni.
Następny pogrzeb zdarzył się dwa lata później. Zmarła moja babcia, która znałam i którą bardzo lubiłam. Jako mała dziewczynka przyjeżdżaliśmy do niej, a tata wyprowadzał ją na wózku na dwór, bo nie mogła chodzić. Podobno miała ciężką przepuklinę i dlatego upadła na nogi. Tak przynajmniej poinformowali mnie rodzice.
Lubiłam moją babcię, choć bardziej pamiętam ją jako leżącą w łóżku, kiedy nie mogła już nawet wychodzić na dwór. Pamiętam, że miała nad łóżkiem taki podnośnik, gdzie rękami podnosiła się do góry, a ja zmieniałam jej podkładkę pod piżamę, albo podawałam jej basen, żeby mogła się załatwić. Potem przemywałam jej pośladki ściereczką umoczoną we wodzie i wycierałam. Musiałam bardzo się spieszyć, bo babcia nie miała tyle siły i na krótko tylko podnosiła się rekami tym podnośnikiem. Potem przykrywałam babcię kołdrą, poprawiałam jej poduszki pod głowami i układałam leki, których brała mnóstwo.  
Obok łóżka miała podstawione takie krzesełko, gdzie stały jej lekarstwa, kremy na odparzenia i krem Nivea. Przeważnie miała tam straszny bałagan, więc układałam jej wszystko, a ona potem dawała mi czasem za to pieniążki. Nie chciałam ich, bo wyglądało na to, że robiłam to wszystko dla pieniędzy, ale ona potrafiła być uparta i gdy ich nie wzięłam obiecała, że przestanie się do mnie odzywać, a tego nie chciałam. Lubiłam się nią opiekować, bo wtedy czułam, że jestem komuś potrzebna.
Najfajniej było, gdy babcia chciała, abym myła jej głowę. Brałam wtedy małą blaszana miseczkę, nalewałam do niej samej wody i małą ściereczką przemywałam jej głowę i włosy, które zawsze miała rozpuszczone i które sięgały jej kawałek za ramiona. Były calutkie siwe, a niektóre tak bardzo przeźroczyste, że dopiero gdy je pomoczyłam wodą było widać, że je ma. Babcia lubiła te chwile tak samo jak ja. Zamykała wtedy swoje szare oczy, a ja delikatnie mokrą ściereczką przemywałam jej głowę. Potem suszyłam je suchą ściereczką i na koniec smarowałam jej włosy kremem Nivea. O tak. Pamiętam to doskonale. Pamiętam też, jak nie potrafiłam się nadziwić jak można na włosy nakładać tłusty krem Nivea? W ogóle dla mnie kremowanie włosów było czymś dziwnym, bo przecież krem był tłusty, a tu chodziło o czystość i puszystość włosów, jednak babcia obstawała przy swoim.
- To dzięki tymu krymowi mom takie włosy- mówiła, a ja podziwiałam jej śmieszną mowę. Bo babcia nie mówiła tak jak ja. Mama kiedyś powiedziała, że nazywa to się gwara wiejska, a dla mnie był to po prostu nowy język, który dane mi było poznać.
W czasie, gdy babcia już nie wstawała z łóżka dziadek o szesnaście lat od niej starszy siadywał na ganku i grał na harmoszce. Nie wiem czy dlatego, że babcia to lubiła, bo słyszała jak gra, czy bardziej ze smutku, bo czół, że zbliża się jej koniec.
Raz babcia mi powiedziała jak to było z nią i dziadkiem. Podobno jej tata znalazł jej właśnie chłopaka, którym stał się dziadek. Bo kiedyś to rodzice szukali dla córki męża i najlepszy był taki, który miał duże gospodarstwo. A dziadek miał wtedy ponad dziesięć hektarów ziemi, więc nadawał się do babci, choć wychodząc za niego miała tylko szesnaście lat. Urodziła mu dziewięć dzieci, lecz to ostatnie dziecko, Basia, umarła kilka godzin po porodzie. Jak widać bozia miała dla niej inne plany, mawiała babcia. I na tym kończyła swoje opowiadanie, bo ból przeszywał jej stare już serce, gdzie wciąż maleńka istotka siedziała w głębi serduszka i za nic nie chciała go opuścić.  
Raz tylko powiedziała, że czeka na spotkanie z Basią, bo wie, że ona wciąż na nią czeka. Zaraz jednak kilka dni po tych jej słowach babcia przestała mówić. Nie kazali mi nawet do niej zaglądać, bo podobno koniec był już bliski. Ja jednak uparta nie posłuchałam ich i wyczekując moment, aż odejdą od drzwi wpadłam do niej szybko i zastałam ją płaczącą. Niema, ale łzy spływające po jej oczach mówiły wszystko.
- Babciu, zmienić ci prześcieradło?- Zapytałam w nadziei, że jeszcze na coś się przydam.
Nie odpowiedziała. Pogłaskałam ją po głowie, uczesałam grzebieniem i poprawiłam jej kołdrę. Wyciągnęła wtedy z piżamy bardzo wolno mały zwitek. Ręce jej drżały, gdy usiłowała wyjąć go ze stanika, bo tam zawsze trzymała swoje pieniążki. Zawsze miała je przy sercu, jakby bojąc się, że gdy je straci, to nikt już jej nie pomorze. Wyciągnęła ten zwitek ręką opierając się na kołdrze, lecz ja zacisnęłam jej go w dłoni i poprowadziłam z powrotem tam, gdzie był. Wzrok babci pytał dlaczego to zrobiłam, ale ja znów wyciągając już pustą jej dłoń ze stanika pogłaskałam ją po głowie.
- Babciu, jeszcze nie umrzesz. To, że nie mówisz, nie znaczy najgorszego. Zobaczysz, niedługo spotka cię wielkie szczęście.
Odpowiedziała mi łzami. Starłam jej je z policzka i pocałowałam ją w czoło, choć musiałam wejść na krzesełko, aby jej dosięgnąć. Potem usłyszałam jakieś kroki za plecami i zdążyłam tylko jej szepnąć, że jeszcze do niej wrócę i mama zabrała mnie niemal ciągnąc za ubranie. Gdy już wywlekła mnie z domu babci strasznie na mnie nakrzyczała.
- Czy ty oszalałaś? Przecież zabroniłam ci do niej chodzić! Dlaczego mnie nie słuchasz?
- Ale czemu mam do niej nie chodzić? Przecież ona płacze, nie rozumiesz mama, że jest jej smutno? Ona nie chce być sama.
- Ona musi być sama. Potrzebuje dużo odpoczynku, bo…
- Bo co? Bo umiera? Jak możesz tak mówić mamo? Przecież tym bardziej powinnaś sama przy niej siedzieć, a nie tu na dworze, jakbyś się bała, że czymś cię zarazi.
Wtedy mnie spoliczkowała.
- Nie pyskuj mi, bo pożałujesz. Jeszcze raz tam do niej pójdziesz…
- Ale mamo…
Mama podeszła do swojego brata i coś mu powiedziała i ten zabrał mnie do samochodu. Nie chciałam nigdzie wsiadać. Chciałam być przy babci i nie zostawiać jej samej. W takich chwilach nikt nie powinien być sam. Moja mama tego nie rozumiała, a reszta rodziny nawet nic nie powiedziała, tylko odwrócili głowy, jak jakieś boi dudki. W trakcie jazdy do domu chciałam otworzyć drzwi malucha i wyskoczyć, jak we filmach robią to aktorzy, ale brakło mi odwagi. Przecież gdybym sobie coś zrobiła, to nie mogłabym odwiedzić już babci, a do tego nie mogłam dopuścić. Z piekącym policzkiem wujek zawiózł mnie do domu, gdzie czekała już inna babcia, mama mojego taty. Też nakrzyczała na mnie, gdy wujek opowiedział jej, co zrobiłam. Aż nie mogłam w to uwierzyć! Wszyscy byli przeciwko mnie! W jakim świecie oni żyli, że samotne i chore osoby zostawiało się samych sobie? Czy myśleli w ogóle o tym, że kiedyś sami się zestarzeją to też być może będą potrzebować pomocy? Czy też będzie trzeba ich zostawić samemu sobie? I przypomnieć, że tacy właśnie byli?
Po tym dniu nic już nie było takie jak dawniej. A najgorsze było to, że dopiero po tygodniu powiedzieli mi, że babcia zmarła i że był jej pogrzeb. Jakaż byłam na nich wściekła, że nie powiedzieli mi tego wcześniej! Przecież chciałam tam iść, chciałam iść do niej, bo jej to obiecałam! Powiedziałam babci, że do niej wrócę, a tym czasem nawet nie byłam na jej pogrzebie!
Byłam wściekła. Cały tydzień nie gadałam nic do rodziców, bo chciałam, aby poczuli to, co babcia. Chciałam ich zostawić samych sobie, tak jak oni zostawili wtedy ją. A przecież była to jej matka…
Na następny dzień byłam przymuszona do przeprosin rodziców, bo uważali, że zachowuję się bezczelnie. Najpierw dostałam lanie, a potem musiałam jeszcze ich przepraszać. Nie ma słów by opisać, jak się wtedy czułam. I jak czuję się do dziś, choć wiele lat minęło.
Gdy byłam już większa mama powiedziała mi, że babcia zmarła niedługo po moim odejściu. Umarła z oczami otwartymi na szerz. Podobno ciocia Krysia, jej najmłodsza córka nie wiedziała, co ma zrobić, aby jej oczy się zamknęły. Dopiero potem jakoś udało jej się znaleźć w zawiniątku babci dwie monety po pięć złotych, które położyła jej na oczach i dopiero już się nie otworzyły. Po tych słowach zastanawiałam się, czy wtedy, gdy dawała to zawiniątko mi chciała, abym wzięła te monety, aby położyć jej na oczach i aby spokojnie odeszła, czy był to jedynie przypadek. W każdym razie nikt wtedy w domu nie miał pieniążków o takim nominale, tylko babcia, a było ich dwanaścioro. Gdy kładli jej na powiekę złotówkę, moneta spadała, a oko się otwierało. Gdy kładli jej dwa złote, znów moneta spadała i oko się otwierało. Lecz gdy znaleźli u niej w staniku w małym zawiniątku dwie monety po pięć złotych, i gdy położyli je na jej oczach, żadna z monet nie spadła. Zupełnie, jakby właśnie na to czekała.
Wyznanie mojej matki było dla mnie wstrząsające, ale dało mi odpowiedź na milczenie babci. Ona po prostu się ze mną żegnała.
Wiele nocy minęło zanim pogodziłam się z faktem, że zataili przede mną śmierć babci. I gdy nadszedł dzień, w którym się z tym pogodziłam babcia przyszła mi na sen. Ukazała mi się w tej samej piżamie, w której zawsze leżała na swoim łóżku, tyle, że stała prosto. Patrzyła na mnie, a jej koszulę nocną rozwiewał jakiś wiatr, którego nie czułam na sobie, a który był widoczny na niej. Stała i uśmiechała się do mnie, a potem podeszła bliżej, abym mogła ją uścisnąć. Przytuliłam ją z całych sił, lecz po chwili zaczęła oddalać się ode mnie. Zanim jednak zniknęła powiedziała coś dla mnie bardzo ważnego.
- Dziękuję…
To słowo rozbrzmiewało we mnie echem. Zupełnie jakby jakaś stara melodia, która nie potrafiła się skończyć, i bez słów wciąż ją słyszałam. Potem obraz babci zniknął i nigdy więcej już mi się nie przyśniła. Snu nie opowiedziałam nikomu, bo i tak nikt by nie zrozumiał. Roześmialiby się pewnie, że coś sobie wyobraziłam, albo, że to był tylko sen i nic więcej. Ja jednak wtedy już coś przeczuwałam, lecz będąc dzieckiem całkiem to zignorowałam.  
Dopiero od niedawna to wiem i rozumie.”
Skończyłam na dziś. Dziewczynka z mojej głowy zniknęła, więc zakończyłam pisanie. Jest dopiero dwanaście po czwartej rano, więc niedługo zacznie dzwonić budzik męża, aby wstał do pracy.
Zabawne, ale jeszcze nigdy w życiu nie miałam takiej potrzeby, aby pisać w nocy. Dzisiaj, gdy obudziłam się coś po drugiej, bo Krzysiu domagał się piersi, do głowy weszły mi słowa i dziewczynka z mojej wyobraźni wciąż krzyczała, abym opisała to, co chciała mi powiedzieć. Ignorowałam ją, bo przecież było zbyt wcześnie na pisanie i w ogóle na niespanie, lecz Krzysiu szybko zasnął, mąż smacznie spał, a ja dręczona głosem w mojej głowie nie potrafiłam usnąć. Nie wiem, czy mają tak wszyscy ci, którzy coś piszą, czy tylko ja jestem taka dziwna. Chwilami sama się dziwię, że mam taką potrzebę pisania, ale wiem, że skończy się to dopiero, gdy moja opowieść dobiegnie końca. Albo raczej, gdy dziewczynka z mojej głowy opowie mi już wszystko, a ja postawię na końcu kropkę.  
I co będzie dalej? Czy zacznę pisać coś innego? Czy głosy z mojej głowy ucichnął? Chyba tak. Albo i chyba nie.
Dźwięk budzika wyrwał mnie z myśli, aż podskoczyłam. Trąciłam ręką męża, aby go wyłączył, lecz ten wstał jak poparzony.
- Wychodziłaś gdzieś?- Zapytał patrząc na mnie jakoś dziwnie, choć nie mogłam dostrzec jego spojrzenia, bo było jeszcze ciemno.
- I tak i nie. Byłam w łazience- odparłam, choć pożałowałam, że go okłamałam.
- Bo wiesz co? Śniło mi się, że poszłaś do pokoju na dole i zaczęłaś pisać jakiś horror. A potem to, co napisałaś wyszło z twojej książki i chciało mnie zabić- powiedział przestraszony.
- Ale ty masz sny- rzuciłam na odchodne, bo podniósł się z łóżka i zaczął ubierać. Potem ubrany usiadł i dopiero pocałował mnie w usta.
- Nie masz pojęcia, jakie to było realistyczne- powiedział. – Śpij, bo masz jeszcze czas. Przyjdę obudzić cię po szóstej.
Znów dał mi buziaczka i wtedy mały się obudził. Mąż wyszedł, a ja dostawiłam małego do piersi i pogładziłam go po włoskach.
- Mój malutki tatuś- powiedziałam do niego, bo tak bardzo przypominał mi męża. Pocałowałam go w główkę i usnęłam.
Mąż tak jak obiecał obudził mnie wpół do siódmej, więc przeciągnęłam się leniwie mocniej nakrywając się kołdrą.
- Ale dzisiaj zimno- powiedziałam nie mając ochoty na wychylenie nosa spod kołdry.
- Zimno, bo wietrznie. Dostaliśmy smsa z ostrzeżeniem meteo z gminy, że będzie tak wiało nawet do jutra. A swoją drogą, to super wymyśleli, żeby gmina informowała nas o trudnych warunkach pogodowych. I pomyśleć, że wójt gminy Przykona robi to zupełnie za darmo- dodał bardziej do siebie niż do mnie.
- No, a mówiłam ci, że będzie warto. Wystarczył jeden sms i nie musisz oglądać pogody-mruknęłam przeciągając się.
- Szkoda tylko, że nie chcą za nas pracować- zażartował.- Ale jak wyjdziesz, to okryj małego kocem, bo na prawdę jest zimno.
Odkryłam się na chwilę, lecz zaraz powrotem przykryłam, bo zimny dreszcz przeszedł mi po całym ciele.
- Masakra- odparłam i odwróciłam się do synusia, aby pomyziać go po pleckach. Zaraz zaczął się słodko przeciągać, aż miło było popatrzyć.
- Synku…- szepnął mąż i mały jak na zawołanie zerwał się z łóżka i widząc swojego tatę wyskoczył i wpadł prosto w jego ramiona.- Krzysiu już wstał, tak?
- Tak- odparł mały i pokazał na drzwi.
- Mam cię znieść na dół?
- Ta!
Mąż połaskotał go po brzuszku i zeszli razem, a ja w końcu musiałam też wygramolić się, aby Rysiu zdążył zjeść śniadanie zanim wyjdzie do szkoły.
Kolejny dzień i kolejne te same czynności. Wstanie, ubranie się, przygotowanie śniadania, zabawa z małym, karmienie, buziak na do widzenia do pracy, wyprawka dla Rysia, siedzenie przed komputerem z Krzysiem, uśpienie go, planowanie pisania, niewypał pisania, sprzątanie, pranie, gotowanie, pobudka Krzysia, karmienie, dokończenie obiadu, karmienie, pomoc w odrobieniu lekcji, przyjazd męża, obiad, zabawa, karmienie, kolacja, karmienie, kapanie, karmienie, przebranie w piżamę, niewykorzystany czas na relaks z mężem, karmienie i w końcu spanie.
A przed uśnięciem wyrzuty sumienia, bo nie zdążyłam popisać…

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 3288 słów i 17107 znaków.

Dodaj komentarz