,, Gdybym tylko wiedziała" Cz.4

Cz. 4
Krzysiek

Ze Sandry to jest czasami czysta wariatka. Z nią nie można się nudzić. I do tego ten pomysł, abyśmy udawali parę. Całkiem już oszalała. I najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, dlaczego na to poszedłem. Nie powinienem był się godzić, bo nigdy nie chciałem błagać o miłość. Od dziecka marzyło mi się, żeby moja ukochana sama się we mnie zadużyła, a nie żeby ktoś musiał ją pchnąć w moje ramiona. Nie odpowiadało mi to, ale w gruncie rzeczy byłem ciekaw, co z tego wszystkiego wyniknie.
No i co oczywiście zrobi Ania, gdy się dowie, że jednak Sandra zostaje z nią w domu. Daję głowę sobie uciąć, że się wścieknie, ale to już sprawa między nimi.
Gdybym tylko wiedział jak będzie mnie traktowała Ania, to pewnie nigdy bym się w niej nie zakochał. I w gruncie rzeczy sam nie wiem, dlaczego to akurat na nią trafiło. Przecież ona jest moim całkowitym przeciwieństwem. Sandra mówi, że straszny z niej leń i bałaganiara, ale ja tam nie wiem. W gruncie rzeczy nie kocham jej za to jak wygląda, czy też co robi, ale za taki mały, malutki geścik, który zdarzył się kiedyś, zaraz po mojej przeprowadzce tutaj.  
Miałem wówczas czternaście lat i nikogo znajomego. Wcześniej mieszkaliśmy w Strachocicach, u państwa Bogackich. Jednak ze względu na chorobę mamy i brak pomocy z jej strony, gospodarze domu coraz częściej zaczęli nam docinać, że moglibyśmy zacząć coś w końcu robić, a nie tylko płacić czynsz, który wynosił połowę zasiłku mamy.
Jakoś znosiłem to cierpliwie i mając skończone dziesięć lat, bo było to zaraz po śmierci cioci Celiny, gdy pielęgniarka przestała do nas przychodzić, tak na ślepo pojechaliśmy wynajętym samochodem poszukiwać jakiegoś lokum choćby na trochę, zanim znajdziemy coś własnego. I tak poznaliśmy państwa Bogackich, mieszkając z nimi zaledwie trzy miesiące. Potem już zanim zamierzałem powiedzieć mamie, że szukam czegoś innego do mieszkania, znalazłem dom, dość opuszczony, w Rzymsku, ale i stamtąd nas przegoniono. Nie dość, że nikt w nim nie mieszkał i był w opłakanym stanie, to na dodatek, gdy ktoś zauważył, że tam mieszkam, y dzwonili na policję, z którą po dogadaniu się, nie doszło do zatrzymania, ani żadnej kary. Nakazano nam znaleźć coś innego i najlepiej gdzie indziej, bo tam już się rozeszło, że jesteśmy wędrującą rodziną, która to okrada innych i zabiera domy. Co nigdy nie było prawdą.
Policja zawiozła nas do miejscowości, która zwała się Linne i zaproponowali nam zamieszkanie w małym walącym się pałacyku, ale zdatnym jeszcze do zamieszkania, pod warunkiem, że zaraz po szkole, do której miałem pięć kilometrów (lecz na szczęście dojeżdżał tam autobus, który zabierał mnie spod domu), musiałem pobierać nauki na Leśniczego. Był to taki mały kurs, jak się później dowiedziałem, gdzie policja musiała znaleźć dziesięciu ochotników, chcących w przyszłości zostać Leśnikami, bo jeden z prowadzących policjantów był właśnie bratem tego Leśnika, i tam mieliśmy codziennie po trzy godziny uczyć się zachowań w lesie. Szukać, gdzie ukrywają się lisy, bo był wtedy na nich sezon i takich tam innych bzdur, na które uczęszczałem ze względu na mamę. No i na ten pałacyk, którego nie wolno nam było remontować, bo był zabytkowy.
Mieszkaliśmy w Linnym trzy lata, podczas których zbierałem mamie grzyby i opału było pod dostatkiem. Od znajomego później sąsiada dostawaliśmy mleko w zamian za wyprowadzanie i przyprowadzanie jego trzech krów do obory. Oczywiście to wszystko robiłem sam, ale sama świadomość, że mama miała mleko, z czego nauczyłem się robić ser, masło i do wypicia pozostałą maślankę napawał mnie optymizmem. Za znalezione grzyby okoliczni przejezdni płacili mi trzydzieści pięć złotych za koszyk zdrowych i świeżych grzybów, więc odkładałem te pieniądze wiedząc, że kiedyś mogą nam się przydać.
Teraz jestem pewny, że wszystko, co miało się zdarzyć później nie było tylko zwykłym przypadkiem.  
Jesienią 1994 roku, gdy jak co przed wieczorem szedłem wzdłuż dobrze znanej mi drogi prowadzącej przed gęstwiny do naszego pałacyku niespodziewanie natrafiłem na wystająca z ziemi jakby pustą, ale zakręconą butelkę, chyba po mleku. I praktycznie gdyby nie rosły borowik ze swoją liczną gromadką nie przykuł mojej uwagi, to nigdy bym nie wpadł na tak idiotyczny pomysł zainteresowania się tą butelką. Wyglądało, jakby ktoś ją wkopał w ziemię, choć równie dobrze mógł ją pozostawić jakiś zbieracz grzybów, chcąc pozbyć się szkła, które mu przeszkadzało. W każdym bądź razie podszedłem do tej butelki i zwyczajnie chciałem ją podnieść, lecz niespodziewanie wyślizgnęła mi się z ręki, zupełnie jakby ziemia trzymała ją i nie chciała wypuścić ze swoich objęć. Z ciekawości pociągnąłem kolejny raz do siebie, ale znów prawie ani drgnęła. Mając w dłoni scyzoryk, bez którego nigdy nie wychodziłem z domu, bo zbierając grzyby podcinałem nóżki, aby ziemia wydała ich więcej, zacząłem kopać.  
Rozdrapując już jakiś czas odgarnąłem mech, kawałki ziemi i chyba bardziej zdziwiłem się na jej widok, niż gdyby teraz przede mną pojawił się dzik. Otóż do tej butelki był przywiązany zwykły sznurek, takim, co przewiązuje się siano i ten sznurek też tkwił gdzieś tam głęboko w ziemi. Mając już butelkę w dłoni, całą brudną i dość starą jak na swój widok pociągnąłem ten sznurek najpierw lekko, a potem, gdy to nic nie dało już dużo mocniej. Gdybym jednak wtedy już zajrzał najpierw do butelki, nie musiałbym tracić zbędnego czasu na rozkopywanie terenu, tylko od razu zawiadomiłbym znajomych policjantów. Być może wtedy wciąż bym tam mieszkał.
Ten, kto mówi, że ciekawość, to pierwszy stopień do piekła ma rację. Dużo lepiej jest nieraz niczego nie wiedzieć, niż wiedzieć za dużo. No i oczywiście ja byłem wtedy tym, co chciał wiedzieć za dużo, czego teraz bardzo żałuję. Nie potrafiłem jednak nie dowiedzieć się niczego o wszystkim wiedząc, że gdzieś tam w świecie wciąż jest mój ojciec, który zwyczajnie zostawił moją matkę, gdy tylko okazało się, że spodziewa się mnie.  
I to wszystko, co o nim wiem.
Więcej ciocia Celina nie chciała mi powiedzieć, a mamę, to nawet nigdy o to nie zapytałem, bo dosyć już miała przeze mnie kłopotów. Być może gdyby nie ja on wciąż by przy niej trwał. Być może byłaby teraz szczęśliwa, a nie, zamyślona i samotna, bo pomimo swoich czterdziestu pięciu lat wygląda na przeszło pięćdziesiąt. I jest strasznie chuda. Jak … patyk.
Tak, więc kierowany chciwością ciekawości wykopałem tym scyzorykiem i własnymi rękoma dół na głębokość pół metra i szerokość około metra i gdy tylko moim oczom ukazało się coś na kształt kości do której przywiązany był ten sznurek natychmiast zamarłem i znieruchomiałem. Oto przed moimi oczami zapewne był zakopany jakiś nieboszczyk, którego zapewne zamordowano, bo przecież nikt tak bez powodu nie chowa człowieka pod ziemią i do tego przywiązując mu dłoń do sznurka, a ją do szklanej butelki, która wystawała z ziemi. Natychmiast też wyrzuciłem zebrane wcześniej grzybki, bo myśl, że czerpały wodę z ciała tego człowieka napawała mnie obrzydzeniem. Pędem ruszyłem przez las potykając się, co rusz, bo zmierzch zapadał coraz szybciej i nie zatrzymałem się ani na krok dopóki nie dotarłem do sąsiada i dopóki ten nie powiadomił znajomego policjanta.
- Co tam takiego znalazłeś?- Dopytywał się sąsiad, podczas gdy ja nie umiałem wykrztusić z siebie ani słowa.
- To… To…- jąkałem się nie wiedząc, czy szepnąć coś na ucho sąsiadowi, czy zaczekać do przyjazdu policji, która to zapewne pierwsza powinna się o wszystkim dowiedzieć.
- No gadaj zdrów- ponaglał mnie sąsiad, lecz wciąż wahałem się nad odpowiedzią.
- No…
- No weź, zadzwoniłem szybko jak prosiłeś, a teraz możesz chyba puścić nieco farby, co?
- Trup- wyrwało mi się samo z siebie.
- Matko przenajświętsza!- Przeżegnał się zostawiając mnie samego. Tuż przed zamknięciem swoich drzwi powiedział tylko, że w razie, czego nic mu nie mówiłem, a on nie chciał o nic pytać i zamknął za sobą wrota zupełnie jak gdyby był czemuś winny.
A ja? Zostałem sam dopóki policja nie zjawiła się na miejscu. Oczywiście musiałem ich tam zaprowadzić, lecz nie byłem pewny, czy trafię tam po raz drugi. Nie tyle, że nie pamiętałem drogi, bo przecież chadzałem tam codziennie, ale bałem się widoku, jaki tam zastanę. Chcąc nie chcąc, gdy doszliśmy do tego miejsca, a drugi z policjantów wyzbierał grzyby, które wyrzuciłem z koszyka nagle zwymiotowałem. Nie zbliżając się ani na krok czekałem w bezpiecznej odległości, aż któryś z nich łaskawie do mnie podejdzie. Potem, gdy ten grubszy zapisał wszystko, co pamiętałem zabrał mnie do domu starając się delikatnie dać do zrozumienia, że najlepiej by było, abym znalazł sobie inne lokum.
- Ale dlaczego? Przecież ja nic złego nie zrobiłem? I nawet gdyby nie te grzybki, to nie znalazłbym tej butelki, a on tkwiłby tam w nieskończoność.
- Dla własnego dobra kolego. I chyba lepiej by było, gdyby ten, co tam jest nigdy nie został odnaleziony.
Że co? Odnalazłem jakieś ciało, a oni zamiast mi podziękować wolą, aby najlepiej ktoś go tam z powrotem wsadził? Co to by za gościu?
MAFIOZA?
Tylko to przychodziło mi do głowy. Oczywiście nic więcej się nie dowiedziałem. Mamie niewątpliwie nie mogłem niczego opowiedzieć, bo wystarczająco wiele miała zmartwień. Pozostało mi tylko znaleźć jutro coś innego. Coś, co posłużyłoby nam za dom, a mamie za miejsce odpoczynku. Nawet nie próbowałem sobie wyobrazić jak zareaguje, gdy dowie się, że czeka nas kolejna przeprowadzka.  
O dziwo zniosła to ze spokojem. Zauważyła, że coś musiało się stać, ale o nic na szczęście nie zapytała. Kochałem ją za to jeszcze bardziej. Następnego dnia przyszedł do nas sąsiad dziękując mi, że nie wmieszałem go w nic. Zaproponował nam mieszkanie komunalne w Dobrej, gdzie mieszkała jego siostra, która jutro miała się wynieść do Warszawy w poszukiwaniu sławy i pieniędzy. Czynsz miał wynosić dwieście pięćdziesiąt złotych i do tego w całym bloku była wspólna woda i prąd. Nie zależnie od tego ile byśmy nie zużyli wody, czy też prądu wszyscy płaciliśmy po tyle samo.
Zgodziłem się bez wahania. Świadomość, że mógłbym się kąpać codziennie była bardziej przekonująca, niż perspektywa szukania czegoś innego. A, że nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele przeprowadzka następnego ranka zajęła nam dwie godziny.
W mieszkaniu wszystko było stare. Stary stół, stare krzesła, które najpierw dobrze zbiłem młotkiem pożyczonym od sąsiada z przeciwnych drzwi, bo bałem się, że gdy mama spróbuje wstać i na nim usiąść może się połamać. Oczywiści było to złudne życzenie, bo poza przeprowadzkami rzadko wstawała z łóżka bojąc się praktycznie wszystkiego, ale wolałem być przezornym.  
Mieliśmy jeden pokój, w którym było jedno pojedyncze łóżko i mała toaletka i kuchnię długości czterech kroków na trzy. W pokoju jedliśmy, spaliśmy, mama na łóżku, a ja na dywanie, który pozostał po właścicielce, ale lepsze to było niż nic. Praktycznie wszystko tu było stare, ale zdatne do mieszkania, na co wcale żadne z nas się nie uskarżało, lecz była w nim jedna mała wada, która miała swój minus.  
Wspólna woda.
Praktycznie, gdy tylko wybijała godzina siedemnasta prawie natychmiast w kranie woda leciała bez żadnej siły. Ledwo, co trochę, bo praktycznie każdy w podobnych chwilach a to prał, a to się kąpał. A u nas nie było nawet łazienki. Nie wiem jak można było mieszkać w domu, w którym nie było ani ubikacji, ani żadnego pomieszczenia służącego do mycia. Musiałem nieźle się natrudzić, aby nieco wyburzyć kawałek ściany z kuchni do pokoju i tam pociągnąć rurę, aby przechodziła do rogu pokoju, w którym ustawiłem małą wannę kupioną na wyprzedaży, gdzie mama mogła się wykapać. Po skończonym myciu wypuszczałem wodę podstawiając pod wannę miski i tak mijały nam dnie.  
Pokój znacznie nam się zmniejszył, ale nie mieliśmy z tym problemu, ponieważ i tak praktycznie nikt do nas nie przychodził. A nawet, gdy sąsiadka z poniższego piętra czasem zaglądała do mamy, to i tak miała na czym usiąść, a miejsce, gdzie stała wanna było zakryte zasłoną, którą przybiłem do ściany. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że po roku czasu siostrze naszego sąsiada coś się odwidziało i wróciła.  
Nie trzeba było dodawać dwa do dwóch.
I tak prowadząc wędrowniczy tryb życia wylądowaliśmy w małej wiosce Kaczki Plastowe. Żwirowe drogi i rześki klimat wiejskiego powietrza skłonił mamę, aby to tutaj właśnie zamieszkać. I mieszkaliśmy całe dwa dni w opuszczonej stodole.  
Nie tak krótko miała trwać nasza tułaczka, bo gdy tylko doszły słuchy, że ktoś tutaj zamieszkał i to nie legalnie natychmiast zaczęto nas nachodzić, abyśmy się stąd wynieśli, bo to nie miejsce dla nas. Ktoś gdzieś szepnął, że ja jestem tym, który znalazł ciało starego Żyda, którego to osobiście sam komendant policji poćwiartował i tak uznano mnie za winnego. Mama oczywiście niczego nie rozumiała, ale jasne było to, że trzeba jak najdalej stąd uciec. Nie ważne gdzie, ważne, aby w bezpieczne miejsce.
I tak sprowadziliśmy się do Miasta Bez Nazwy. Wynajęliśmy podniszczony dom, obok jednej starszej pani, której wcale nie przeszkadzała choroba matki, ani ja. Tutaj nikt nie interesował się, kto gdzie mieszka i jak, a przynajmniej tak nam naopowiadała Greta Sztaba, która jako jedyna okazała nam nieco serca. Niestety po sześciu miesiącach zmarła na raka kości. O dziwo, w spadku to nam zapisała swój dom i tym samym sprawiła, że w końcu mogliśmy znaleźć własne miejsce. Odtąd mieszkam z mamą w starym domku, który staram się, co jakiś czas odremontować tak, aby mama miała wszystko, czego jej potrzeba.  
Oczywiście ludzie tutaj zamieszkali znają inna historię. Praktycznie sami ją sobie wymyślili, a ja nie zamierzałem im w tym przeszkadzać. Niech mówią sobie, co chcą. Ważne, aby dali nam spokój, bo jest tak bardzo potrzebny mojej mamie i mnie.
W miesiąc później poznałem Anię. I gdyby nie pewna sytuacja pewnie nawet nie zwróciłbym na nią uwagi.  
Było to w środę, gdy poszedłem do sklepu po marchewkę. Chciałem mamie ugotować ją na miękko z dodatkiem masła, a brakowało mi kilku sztuk, więc poszedłem do sklepu znajdującego się najbliżej naszego domu. Oczywiście wybrałem kilka pęczków marchwi i już wyciągnąłem ostatnie sto złotych, gdy nagle zza moich pleców wyszła czyjaś ręka, która migiem zabrała pieniądze z lady i wybiegła na dwór. Pognałem za tym kolesiem jak tylko mogłem najszybciej, ale gdy udał się w jakąś uliczkę nagle straciłem go z oczu. Potem usłyszałem jakiś krzyk zza ściany i skierowałem się tam, gdy nagle zza rogu wyrosła przede mną postać pewnej dziewczyny trzymającej się za głowę. Obok leżał ten koleś, co mi ukradł pieniądze, więc szybko wyrwałem mu z rąk banknot zostawiając go w spokoju, lecz interesując się tą kobietą, która wgapiała się na mnie jak sroka na gnat.
- Skąd wiedziałaś, że go ścigam? Zabrał mi ostatnie pieniądze, ale na szczęście ty go zatrzymałaś.
I wtedy za mną pojawił się jakiś chłopak, na widok, którego oczy dziewczyny pojaśniały.
- Aaa- machnęła ręką.- To nic takiego. Akurat przechodziłam i gdy ujrzałam, że biegnie z pieniędzmi w dłoniach domyśliłam się, co zrobił i podłożyłam mu nogę. Tylko uderzył mnie w głowę ramieniem, więc mu oddałam i wtedy ty się zjawiłeś.
Dziewczyna mówiła bardziej do tego chłopaka niż do mnie, ale dla mnie liczyło się tylko to, że odzyskałem swoje pieniądze. Podziękowałem jej za to i odszedłem nie chcąc im przeszkadzać. Następnego dnia w szkole dowiedziałem się jak się nazywa i gdzie mieszka.  
Była to głupia sytuacja, bo chłopcy nie wypowiadali się dobrze na jej temat, ale nie zwracałem na to uwagi. Dzięki niej moja mama i ja mieliśmy, co jeść i tylko to się dla mnie liczyło. A gdy zdałem sobie sprawę, że to ona mieszka naprzeciwko nas i dość często wygląda przez okno, nie wiem czemu, ale zakochałem się w niej. Uratowała moją mamę od głodu. Moja wdzięczność dla niej nie miała końca.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3164 słów i 16833 znaków, zaktualizowała 7 cze 2018.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Tym razem za szybko napisane i wkradł się chaos, o innych drobiazgach nie wspomnę. Historia ciekawa , choć ten tekst o Żydzie pocwiartowanym przez komendanta to rodem  jak legenda o Czarnej Wołdze z PRL-u. No i to zdanie"Gdybym tylko wiedział jak będzie mnie traktowała Ania, to pewnie nigdy bym się w niej nie zakochał" . Miłość jest ślepa i nie można jej uniknąć.
    Pisz dalej tylko rób korektę przed opublikowaniem.  
    Pamiętaj że pośpiech jest wskazany jak ma się rozwolnienie lub przy łapaniu pcheł. Pozdrawiam Stały Czytelnik

    7 cze 2018

  • Ewelina31

    @AnonimS Czas tak szybko gonił, że wszystko wyszło na oślep :blackeye:

    7 cze 2018

  • AnonimS

    @Ewelina31 .... pozdrawiam

    7 cze 2018