,, Gdybym tylko wiedziała" Cz.13

Cz. 13
Sandra

Obudziłam się coś przed szóstą rano i pierwsze, co zrobiłam, to pognałam pędem do pokoju Ani. Byłam przekonana, że coś się zmieniło. W nocy miałam sen, w którym Ania uciekała przed straszliwym psem, który chciał ją zagryźć na śmierć. Ja siedziałam na ogromnym kamieniu i przyglądałam się, jak biegnie w moim kierunku krzycząc, abym jej pomogła się wspiąć, bo sama nie da rady. Krzyczała tak przeraźliwie, a ja jedyne, co mogłam zrobić, to wyciągnąć w jej kierunku ręce, aby ją wciągnąć na górę, lecz im ona była bliżej mnie, tym bardziej kamień, na którym siedziałam się oddalał. Zupełnie jakby ona i ten pies biegli na jakiejś bieżni, która wciąż się poruszała. Zdesperowana krzyczała coraz głośniej i bardziej przeraźliwie, a ja płakałam, że nie potrafię jej pomóc. Potem sen urwał się i obudziłam się cała zlana potem. Jedyne, co miałam w głowie, to udać się jak najszybciej do jej pokoju i sprawdzić, czy czasem nie wróciła. Złudne to było, ale musiałam mieć jakąś nadzieję. Dzisiaj był  poniedziałek, a po niej wciąż ani śladu. Nie dopuszczałam jednak złych myśli do siebie, bo to by oznaczało, że straciłam wiarę, a przecież wciąż wierzyłam, że ona wróci.
Drzwi do jej pokoju były otwarte i wszystko w tym samym miejscu, co wczorajszego dnia. Odsłoniłam jej zasłonki, które były niedbale pozasuwane i przyjrzałam się widokowi na zewnątrz. Ulica świeciła pustkami. Dzień zaczynał się słonecznie, choć było jeszcze wcześnie. Znane mi było to złudne słońce, które nawet w ziemie sprawiało wrażenie, że jest, co najmniej dwadzieścia stopni ciepła, a termometr w cieniu wskazywał plus dwa. Niespodziewanie spojrzałam na dom Krzyśka, który jeszcze świecił pustkami, lecz niewykluczone było, że może już nie spał.
Na jabłoń przed domem przyleciał jakiś ptaszek, ćwierkając tak wspaniale, że aż zapragnęłam posłuchać go z bliska. Lecz gdy tylko otworzyłam okno natychmiast odleciał, uraczając śpiewem innych ludzi. Wraz z odlotem ptaszka wpadło do pokoju bardzo zimne powietrze, więc natychmiast zamknęłam okno. Jak widać miałam rację, co do temperatury na dworze. Z dreszczykiem na skórze, spojrzałam na aloesy Ani i nawet nie zastanawiając się dwa razy, poszłam do łazienki i podlałam je wszystkie kubkiem pozostawionym na umywalce. Trochę wody rozlało mi się na płytki, ale nie przejmowałam się tym, wiedząc, że wszystko zaraz wyschnie. Umyłam ręce i już chciałam wytrzeć je w ręcznik Ani, kiedy ujrzałam w rogu przy ręczniku dość dużą pajęczynę.
- Oj Ania, czy ty nigdy nie sprzątasz?- Powiedziałam na głos, zdając sobie sprawę, że istnieje jakaś szansa, że już nigdy nie posprząta swojego pokoju.- Posprzątam za ciebie, zresztą jak zawsze. Wiem, że ty nigdy o tym nie wiedziałaś, ale to nie mama sprzątała ci w pokoju. Nie ona układała ci ubrania, ani nie ona układała je w półkach. Gdybyś wiedziała, jak na mnie krzyczała za to, że robię to za ciebie, to może byś mnie tak nie traktowała.
Mówienie do siebie na głos było najgorszą rzeczą, jaką mogłabym zrobić i jaką właśnie robiłam. Przynajmniej pomagało mi jakoś znieść tą samotność i ciszę ogarniającą nasz dom. Biorąc szmatę z rogu, namoczyłam ją we wodzie i umyłam kran, który zdawał się być już sporo zakurzony. Na koniec przemyłam też lustro. Potem wzięłam szczotkę i przetarłam wszystkie pajęczyny w łazience i w pokoju, spuszczając w kiblu trzy pająki. Nigdy nie odważyłabym się zabić pająka, bo to przynosiło pecha. Musiałam je jednak gdzieś lokować, więc zawsze wywalałam je do sedesu i spuszczałam tak długo, aż nie znikały pod wodą, i nie płynęły gdzieś tam w rurach do ścieku.
Po skończonym rytuale, zamknęłam jej drzwi do pokoju, aby wciąż miała swoją osobistość, jak zwykła mówić i cichutko zeszłam na dół. Perspektywa chodzenia w ciszy była teraz niepotrzebna, ale tak bardzo przypominała mi zwyczajne dni, kiedy rodzice były w domu, a Ania smacznie spała, że nie mogłam się powstrzymać. W szlafroku zrobiłam sobie kawę i usiadłam przy pustym stole nie przejmując się swoim wyglądem.  
Po dwóch łykach przetarłam twarz rękami. Podparłam się pod brodę, patrząc, przed siebie w nieokreślony punkt, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Cześć- powiedział Krzysiek trzymając w dłoniach jakąś małą torebeczkę.
- Cześć- rzuciłam zawiedzona, że to nie moja siostra. Dostrzegł moją minę, ale nie obraził się, tylko delikatnie uśmiechnął.
- Przyniosłem ci kanapki z serem, szynką i pomidorem, w razie gdyś nie miała siły sama sobie przyrządzić.
Podniósł torebeczkę do góry na wprost moich oczu i czekał na zaproszenie. Obciągnęłam się mocniej szlafrokiem i przepuściłam go przez próg, na którym leżała jakaś koperta. Pewnie gdyby nie Krzysiek, nigdy bym jej nie zauważyła. Podniosłam ją do góry i jeszcze bardziej wytracona z równowagi, rzuciłam na mały stoliczek.
- Rachunek za prąd- powiedziałam na głos, idąc do czajnika i ponownie stawiając go na gazie.- Kawy?
- Ale słabą. Jedną już dzisiaj piłem- dodał lekko wesołym głosem, chcąc bardziej mnie rozweselić, niż samemu okazać euforię.
- To, o której dzisiaj wstałeś?- Zapytałam, odwracając się do niego z pojemnikiem na kawę.
- A- machnął ręką.- Coś tam po piątej. Jakoś tak nie mogłem spać.
Wsypałam do kubka z napisem MAMA łyżeczkę kawy, po czym dosypałam dwie łyżeczki cukru. Pamiętałam, że ostatnim razem właśnie tyle słodził, więc szczędziłam mu pytań. Gdy woda się zagotowała, zalałam mu kawę i postawiłam na stole, gdzie już leżały rozłożone cztery kanapki.
- Smacznego- powiedział, widząc moją zdziwioną minę, że jest ich aż tyle.
- Ale, ja tyle nie zjem- powiedziałam zanim pomyślałam, że mogę go tym zranić.
- Wiem, ale chyba nie sądzisz, że zrobiłem je tylko dla ciebie. Ty masz dwie i ja też. Bóg kazał się dzielić.
Zaśmiałam się lekko mimo naszej sytuacji. Krzysiek chciał mnie rozweselić i mu się udało. Kolejny raz cieszyłam się, że jest moim przyjacielem, choć coraz rzadziej tak o nim myślałam. Nie chcąc widzieć swoich myśli, które uparcie krążyły w mojej głowie, napiłam się porannej kawy trochę kręcąc nosem. Nieco wystygła, ale jakoś musiałam to przeboleć. Krzysiek zauważył to, bo podniósł się, natychmiast dolewając mi odrobinę gorącej wody z czajnika, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
- Nie musiałeś. Sama bym wstała.
- Nie myśl sobie, że zawsze będę na twoje zachcianki młoda damo. Ciesz się, co masz, bo za chwilę znów zaczniesz gadać i znów kawa ci wystygnie, a ja nie zamierzam robić kilometrów w twoim domu.
- Że, niby dużo gadam?- Obruszyłam się.
- Że niby lubię słuchać jak mówisz- odrzekł i natychmiast oblał się rumieńcem. Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się, ale za nic w świecie nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa. Niespodziewana trema oblała mnie całą, zamieniając mój żołądek w jedną wielką gulę, która rosła wraz z narastającym napięciem ciszą. W końcu odchrząknęłam nieco za głośno, lecz zamiast coś powiedzieć wciąż milczałam. Krzysiek spojrzał na mnie z malutkim uśmieszkiem na twarzy, patrząc wprost w moje oczy. Chciałam wytrzymać jego spojrzenie, ale jakoś tam odruchowo zerknęłam na jego szklankę, ciesząc się, że mogę przerwać niezręczną ciszę.
- Chcesz jeszcze kawy?
- Nie, dzięki. Może później, bo teraz mógłbym paść na zawał.
Odstawił szklankę na bok, po czym wstał idąc w kierunku zlewu. Natychmiast wyobraziłam sobie, że fajnie by było budzić się u jego boku, gdy nagle zadzwonił telefon.  
Boże spraw, żeby to nie była mama!  
Podniosłam słuchawkę, nie wiedząc, jakim kłamstwem teraz uraczyć rodziców, gdy głos w słuchawce przywitał mnie smętnie.
- To ty Aniu?
- Nie mamo. I jak tam pierwsza poważna noc?
Musiałam szybko zmienić temat, bo jeszcze chwila i bym sama się wydała. Krzysiek przysłuchiwał się rozmowie, gdyż mama miała bardzo głośny głos. Nie odeszłam na bok, choć pewnie kiedyś bym tak zrobiła. Miałam nadzieję, że gdy wejdziemy na trudny dla nas temat, Krzysiek pomoże mi z niego wybrnąć. On nawet nie miał pojęcia, jaki był mi potrzebny.
- Mogłoby być lepiej. Twój ojciec zaszalał i zjeżdżając z wysokiego stoku na nartach nie utrzymał dobrej równowagi i złamał sobie nogę. Mówi, że to przez mnie, bo chciał pokazać, co potrafi, ale ja tam wiedziałam, że popisy nic dobrego nie dają.
- O kurcze! I co teraz? Czy byłaś z nim w szpitalu?
Nutka niecierpliwości zdała się do mojego głosu, gdyż ich przyjazd mógł się opóźnić, albo przyspieszyć. Z opóźnieniem, jakoś bym sobie poradziła, ale jeśli chodziło o wcześniejszy powrót, to czułam się ugotowana.
- Byłam i powiedzieli mu, że miał wielkie szczęście, bo złamanie nie jest tak bardzo poważne, jak nam się wydawało. Musi jedynie poleżeć w gipsie około dwóch tygodni, bo kostka tak szybko się nie zrośnie, a potem, co tydzień do lekarza na kontrole. Mówię ci, aż mi się nie chce już tu siedzieć.
- Więc macie zamiar pozostać tam aż dwa tygodnie?
To było pytanie za sto punktów, gdzie tylko jedna odpowiedź by mnie zadawalała. Ale oczywiście los miał dla nas inne plany.
- No coś ty kotku! Dwa tygodnie w tym mrozie i sama pozbędę się nóg. Nie sądziłam, że może tu być aż tak zimno. W tej chwili z ojcem żałujemy, że nie pojechaliśmy z wami nad morze. Tam przynajmniej tata wciąż mógłby chodzić.
- Więc zmarnujecie taką szansę? Przecież sama przyznasz, że wyjazd w góry nie zdarza się corocznie.
Jedno spojrzenie na Krzyśka powiedziało mi, że możemy mieć kłopoty. I to nie byle, jakie, jeśli wrócą najbliższym kursem. Musiałam wymyślić coś, aby ich tam zatrzymać jak najdłużej. Tylko jak miałam to zrobić, gdy nigdy nie byłam na kursie aktorskim? W normalnym życiu nie kłamałam, bo tego nie lubiłam, a teraz nie pozostało mi nic innego, jak tylko łgać i martwić się, aby w te moje łgarstwa uwierzyli.
- No tak córeczko, ale powiedz, co nam teraz zostało? Ojciec wciąż narzeka na nogę, a ja latam wokół niego jak ćma wokół lampy. Daję mu tabletki, a ten tylko narzeka, że gdyby nie pokrzyżował Ani planów, to byśmy byli już opaleni jak mulaci i wypoczęci jak muchy w słońcu.
- Chyba nie jest aż tak źle?
- Zaczekaj, już ci daję tatę.
W słuchawce nastąpiła chwila ciszy, jakieś szmery i potem strapiony cierpieniem głos ojca.
- No cześć skarbie. Co u ciebie?
Mówił tak wolno, jakby miał operację na usta, a nie na nogę, ale spokojnie wyczekałam jak wszystko wypowie. Zupełnie jak słuchanie dziecka.
- Wszystko dobrze, choć mama uraczyła mnie złymi wiadomościami.
- A no widzisz, sss…- zajęczał, jakby dawano mu zastrzyk.- Oj nawet nie wiesz jak bardzo to boli…
- Wiem tato i współczuję ci. Powiedz mamie, żeby wymasowała ci plecy, to może, choć na chwilę zapomnisz, że tak mocno cię boli.
Marne pocieszenie, ale słuchając, co rusz jego ssyków, ałajciów i innych wyrazów mówiących o jego bólu, z wolna zaczynałam gubić wątek rozmowy.
- Masarz, dziecko, nie w tych warunkach. Twoja matka miała szczęście, że nie zjechała wtedy ze mną.
- Pewnie tak- wyjąkałam sprowadzając rozmowę do momentu naszego pożegnania. Nie chodziło o to, że nie chciałam z nim rozmawiać, ale o to, że wciąż nigdzie nie znaleźliśmy Ani, a czułam w kościach, że ich powrót może się nieco przyspieszyć.- To wiesz, co tatuś, poleż sobie i odpocznij. Przynajmniej nie wymarzniesz na dworze jak inni- rzuciłam mając nadzieję, że żart był trafny, lecz nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.
- Córcia, muszę już kończyć, bo przyszła pielęgniarka. Jutro wypisują mnie do domu, więc pojutrze powinniśmy być już z wami.
- Ale tato…
- To do zobaczenia, pa!
Nawet nie zaczekał na moją odpowiedź. Zwyczajnie się rozłączył, pozostawiając przeciągły sygnał piiiiiiiiiiiiiii po drugiej stronie słuchawki. Zdenerwowana i zdesperowana spojrzałam na Krzyśka, który podzielał moją minę. Nawet nie wiem, kiedy, a już stał obok mnie i tulił jak dziecko, które było tak smutne, że brakowało mu sił na łzy. Objęłam go w pasie, czując zapach mydła i jego skóry i nie wiedzieć, czemu, ale chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie. Potem spojrzałam na niego zasmuconymi oczami, pytającymi ,,i co my teraz zrobimy?’’, gdy nagle nie wiem, kiedy Krzysiek nachylił się i mnie pocałował…  
Spragniona jego pocieszenia oddałam pocałunek, czując jak mięknie mi serce i nogi. I gdy już się od siebie oderwaliśmy, każde z nas zobaczyło w oczach drugiego właśnie to coś, co zwie się zauroczeniem. Może krótkim, może nieśmiałym, ale na pewno prawdziwym. I pomyśleć, że kiedyś marzyłam o takiej chwili z chłopcem, który będzie wart mojej uwagi. Lecz nigdy by mi do głowy nie przyszło, że to będzie właśnie on…
Chłopak z naprzeciwka.  
Sąsiad.  
Przyjaciel.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2532 słów i 13314 znaków.

Dodaj komentarz