Cz. 12
Krzysiek
Gdy zobaczyłem, że Sandra usnęła, a ja miałem już koniec brudu na stole, postanowiłem wybrać się do Rafała osobiście. Siedzenie w domu nie było moim ulubionym zajęciem, a zaginięcie Ani faktycznie zaczynało mnie martwić coraz bardziej. Przeprosiłem mamę za moje częste wypady, ale nie miała nic przeciwko nich. Jak zawsze wspierała mnie jak tylko mogła. Dzisiaj jednak zjadła dwie kanapki mniej niż ostatnio na kolację, choć zapewniła mnie, że nie ma się, czym martwić. Po prostu leżąc, nie potrzebowała już tyle jedzenie, co kiedyś, więc jej uwierzyłem. Nigdy przecież mnie nie okłamała, więc nie miałem powodów do zmartwień. Zawsze jej wierzyłem, nawet, gdy czułem, że o czymś mi nie mówi.
I teraz tak właśnie było.
Idąc ulicą kopałem napotykane kamyki, winiąc się za swoją bezsilność. No, bo co z tego, że dawałem jej wszystko, co chciała, skoro nie miała tego, czego być może potrzebowała. Nasza ostatnia wizyta u lekarza była sporo czasu temu, więc obiecałem sobie, że gdy tylko znajdziemy Ankę, natychmiast umówię ją na wizytę domową, tak na wszelki wypadek. Strzeżonego Pan Bóg strzeże sobie powtarzałem, gdy nagle nie wiedząc, kiedy, znalazłem się przed domem Rafała. Już miałem zapukać, gdy drzwi same się otworzyły i wyskoczyła z nich jakaś małolata, robiąc wielgachne oczy na mój widok i stojąc jak wryta.
- No idź, bo staży zaraz będą- usłyszałem za jej plecami, zanim pojawił się ich właściciel.
- Już spadam- krzyknęła omijając mnie szerokim łukiem i znikając zaraz za ogrodzeniem.
- A ty, czego tu?
Stał w krótkich spodenkach moro z ledwo naciągniętą koszulką polo, jeszcze przekrzywioną na bok, co samo w sobie sugerowało, co robili.
- Numer czterdzieści?- Zapytałem żartem, choć krew buzowała we mnie na myśl, że dzisiejsze dziewczyny nie rodzą się z mózgiem, tylko z pustą skorupą zwaną głową.
- A co ci do tego? Kim ty właściwie jesteś, żeby wpadać do mnie bez zaproszenia, co?
Ordynarny, jak świeżo zgolone włosy na drugi dzień. Choć swoje miał ułożone na bok. Grzywka sczesana lekko na bok, uwydatniała jego ładne duże oczy, którymi niesprawiedliwie Bóg go obdarzył. Opalone ciało i białe zęby wskazywały na brak zajęcia, a ręce złożone pod boki krzyczały, że są jedynie ginekologiem, który musi dbać o dziewiczość młodych dam. Gdyby nie to, że martwiliśmy się o Anię, już dawno bym go spoliczkował i zakończył nasze spotkanie swoją nogą w jego kroczu, ale póki, co rąbałem siekierką drewno w mojej głowie, żeby, choć odrobinę ulżyć swoim emocjom.
- Byłeś na imprezie u Ani, pamiętasz?
Przeleciał oczami w kółko, jakbym kazał mu sobie przypomnieć o niezakupionym pomidorze, którego nawet nie lubił.
- Może, nie wiem. A czemu pytasz?
- Bo to akurat jest -oby jeszcze była- moja sąsiadka, która zaginęła w środku zabawy.
Starałem się być poważny, choć nieco przewyższał mnie wzrostem. Obnażone mięśnie mówiły, że albo dużo ćwiczy, albo bierze jakieś tabletki na sztuczne muły. Ale jakoś tak nie chciałem, aby przedstawił mnie z nimi z bliższej odległości.
- Zaginęła? Znowu?
- Jak to znowu?
- Na imprezie też mnie ktoś o nią pytał.
Dureń! Przecież to byłem ja! Duże muły, mały rozum.
- To ja się o nią ciebie pytałem, z jej siostrą, bo nikt jej od tamtego czasu nie widział.
- I po co mi to mówisz? Myślisz, że będę czekał za jakąś lalunią z urodą brzyduli?
Ale miałem ochotę go kopać bez przerwy w genitalia, które potem bym zalał kwasem i za które bym go powiesił na najbliższym drzewie! To, że przelatywał panienki, jak grzebieniem po swoich włosach, wcale nie oznaczało, że mógł do woli sobie obrażać, kogo chciał. Musiałem jednak dla dobra Ani zachować się jak głupek i zignorować obrazy, bo inaczej nici ze wszystkiego. Sandra by mi tego nie wybaczyła.
- Więc mówisz, że wtedy nie przyszła?
- Nie.
- I nie widziałeś jej już potem?
- Przecież mówię ci, że nie. Zapytaj jej siostruni. Jak na mnie skakała nic nie było widać.
Chciał mnie zdenerwować i udało mu się, ale gdy już miałem go walnąć, stanął mi przed oczami obraz mamy, która zakazywała mi się bić z osobami, które nie mają zbytniej inteligencji.
, , Też przyduś ich słownie’’, powtarzała i wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Wiesz, co? Walnąłbym cię, ale ta ostatnia blondyna z imprezy, miała rzeżączkę, więc sorry, ale nie zaryzykuję.
Zostawiłem go świadom, że mama miała rację, choć nie powinienem wplątywać w to tamtej dziewczyny. Słowo rzeżączka wyczytałem w gazecie mamy, więc dobrze się składało, bo tą chorobę miały przeważnie panny, które często zmieniały partnerów. A, że tu chodziło o Rafała, to byłem pewien, że prędzej czy później zawita u lekarza. Niech będzie to dla niego ostrzeżeniem.
*
Wiaterek tego dnia był prawie znikomy, więc spokojnie kroczyłem ulicą, rozglądając się dookoła, choć o tej godzinie świat świecił pustkami. Ludzie w domach pozasłaniali zasłony w oknach i zapewne przygotowywali się do snu, podczas gdy ja byłem bardziej niespokojny, niż wczoraj. W sklepie spożywczym była jakaś starsza pani, która mocowała się z zakupami, a której udawała, że nie widzi sprzedawczyni. Westchnąłem bezgłośnie, bo nie lubiłem takich sytuacji, kiedy starsze osoby były pozostawione na pastwę losu.
Przekroczyłem ulicę podchodząc pod sklep, gdy wtedy staruszka otworzyła drzwi laską.
- Może pani pomóc?- Zapytałem uśmiechając się ciepło.
- Nie, nie, niech pan idzie, bo zawołam policję!- Wydarła się niespodziewanie, trzymając zakupy tak mocno, jak tylko umiała.
- Ale ja nic pani nie zrobię. Wszyscy mnie tu znają- starałem się znaleźć wzrokiem sklepową, która akurat gdzieś wyszła na zaplecze.
- Nie! Uciekaj mi stąd, bo liczę do dwóch i wydrę się tak, że każdy mieszkaniec na wsi usłyszy!
Babinka miała około siedemdziesiątki. Duży siwy kok na czubku głowy przypominał mi gniazdo, a podomka w czerwone kwiaty uświadamiała mi, że nie każdemu musi dopisywać szczęście.
- Ale jest pani ciężko…
- Policja!- Wydarła się na cały głos, więc wściekły i zrezygnowany zarazem, odszedłem od niej, zmierzając do swojego domu. Uchodząc kilka kroków odwróciłem się za siebie i zobaczyłem jak ciągnie po chodniku swoje trzy torby z zakupami, podpierając się laską. Była aż nadto zgarbiona i choć przed chwilą miałem ochotę powiedzieć jej, co o niej myślę i w jakim jest błędzie, to jednak na taki widok zrobiło mi się przykro. Przecież było widać, że torby były ciężkie, a ja chciałem jej tylko pomóc. Bóg mi świadkiem, że nigdy nie wyrządziłem nikomu krzywdy, a już na pewno nie osobom starszym, ale nie było nikogo, kto by mógł jej to uświadomić. Potem nagle jedna z toreb zerwała jej się i wyleciały z niej jabłka i marchewki, i coś jeszcze. Choć naprawdę bym jej pomógł, to jednak odwróciłem swój wzrok wiedząc, że niekiedy ludzie nie chcą niczyjej pomocy. W każdym człowieku potrafią zobaczyć złodzieja i wroga, ale czy powinienem się im dziwić? Ja sam byłem oskarżany o rzeczy, których nie popełniłem i za moją pomoc otrzymywałem ciosy od losu.
, , Gdy masz miękkie serce, musisz mieć wtedy twardy tyłek’’, mawiała kiedyś mama i teraz wiem, że miała rację. Okrutną, ale jednak.
Będąc tuż przed domem Sandry, wpadłem jeszcze na moment do niej sprawdzić, czy coś wiadomo. Niestety Ani wciąż nie było, a i nikt z obecnych na przyjęciu nie widział niczego i nikogo poza sobą.
Twarz Sandry już się poprawiła i oczy mniej były krwiste, toteż pożegnałem się z nią obiecując, że od jutra zaczniemy prawdziwe poszukiwania. Niedziela dobiegała końca, a ich rodzice wracali w sobotę. Mieliśmy, zatem pięć całych dni na znalezienie dziewczyny, która wniknęła w ziemię jak kamfora i która była siostrą Sandry. Kładąc się do łóżka czułem, że będzie trzeba powiadomić policję, choć tego bałem się najbardziej. W Mieście Bez Nazwy wszystko mogło się zdarzyć.
Ania
Okruchy ciastek maślanych nie były takie złe, jak mi się wcześniej wydawało. A i bałagan w moim pokoju się przydał, bo gdybym schludnie mieszkała, to z pewnością nie znalazłabym nitki na mojej szafce, a tak, to mogłam spokojnie posłużyć się nią, jako liną i zwyczajnie zeszłam na dół. Nitkę pozostawiłam nietkniętą, gdyż nie wiadomo czy jeszcze nie będę potrzebowała jej do wspięcia się na górę, choć to było raczej złudzenie. Zejść za pomocą liny, to jeszcze nie był wielki wyczyn, ale wejść po niej tą samą drogą, graniczyło z cudem.
Nigdy nie musiałam niczego takiego robić, bo zwyczajnie nigdy nie miałam centymetra wzrostu, w co wciąż nie potrafiłam uwierzyć. Gdybym tylko wiedziała, że coś tak nieprawdopodobnego mi się w życiu przydarzy, z pewnością wszędzie pozostawiłabym nieco jedzenia i picia. I tu w tej chwili musiałam przyznać mamie rację, gdy mówiła o podlewaniu kwiatków. Bo gdybym je podlała, to na pewno zostawiłabym nieco wody w misce na dnie. Tak na wszelki wypadek, gdyby znów trzeba było coś podlać zanim odbierze mi kieszonkowe. A tak, miska leżała pusta i najmniejsza wilgoć, jaką mogłabym spożyć, znajdowała się w łazience!
Dojście do niej zajmie mi chyba całą noc, ale czy miałam inne wyjście? Na dodatek wszędzie było pełno kamieni w dywanie. Wcześniej jakoś sobie nie przypominałam, abym miała jakieś tu przynosić. Zresztą poza mną nikt nie wchodził do mojego pokoju, oczywiście zanim zrobiłam się maleńka.
Mijając kamień za kamieniem i puch mojego dywanu, dziękowałam lampie przydrożnej, że świeciła mi w okno. Dzięki niej mogłam spokojnie przejść przez tor przeszkód, jakim był mój dywan, czy raczej gruzowisko niewiadomego pochodzenia. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewna sytuacja, którą omal nie przypłaciłam życiem.
Gdy doszłam do końca dywanu prawie całkiem opadałam z sił. Ległam na puszku, który zebrał się na końcówkach dywanu i wyciągnęłam się, chcąc rozprostować swoje obolałe nogi. W pierwszej kolejności zdjęłam szpilki, które wciąż miałam na nogach, bo dziwnym przypadkiem nie tylko ja się zmniejszyłam, ale i wszystko to, co miałam na sobie. Tak bardzo żałowałam, że nie miałam wtedy adidasów, ale sama myśl, że mogłabym przewidzieć taką sytuację, już sama w sobie była absurdalna. Równie dobrze mogłabym się znaleźć w krainie czarów i tam walczyć o przeżycie. W każdym bądź razie, rzuciłam w puch swoje buty i biorąc kilka oddechów, zakrztusiłam się suchością w ustach. Brak wody oznaczał wykończenie w organizmie, a tym samym byłam na dobrej drodze do odwodnienia. Chcąc nie chcąc wstałam i resztę drogi zaczęłam pokonywać pieszo.
Gdy doszłam już do drzwi łazienki, przecisnęłam się pod nimi, targając swoje włosy na wszystkie strony, bo zaczepiły mi się o ich spód. A gdy w końcu znalazłam się na znajomym terenie, na moje oczy spadła pustka i ciemność. To, że był chyba środek nocy zdążyłam się dowiedzieć, ale tam w pokoju przynajmniej było nieco światła, a tutaj całą łazienkę ogarniała czarniejsza od nocy ciemność! Już sam fakt, że chyba nigdy nie uda mi się wejść na umywalkę był dość zniechęcający, ale to, co po chwili ledwo dostrzegłam…
Nie zdążyłam nawet zrobić kroku do tyłu, gdy coś porwało mnie w swoje owłosione szpony i zaczęło mną targać w niewiadomym kierunku. Zaczęłam krzyczeć i piszczeć, kopiąc przy tym nogami, ale to coś było dużo silniejsze ode mnie. Już sama myśl o tym, że to mógł być ten pająk, który czyhał na mnie najpierw na parapecie, a potem na żyrandolu, była niezwykle przerażająca, a co dopiero czas, który mi pozostał do końca…
Czego?
Śmierci?
Jeszcze nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak jedzą pająki, o ile w ogóle ktoś się nad tym zastanawiał. Teraz jednak strach przeistoczył się w przerażenie, że to coś pożre mnie żywcem! Nie wiem, czemu, ale przez cały czas krzyczałam jak najgłośniej imię Sandry, bo wierzyłam, że gdzieś tam musi być. Gdzieś tam siedziała, a być może spała, a ja miałam zaraz zostać pożarta przez pająka, który nawet nie zatrzymał się ani na moment. Wlókł mnie w powietrzu trzymając, kolcami? Szczypcami? Rękami? Odnóżami? Nie wiem, co to było, ale w każdym razie trzymał mnie tym czymś w pasie, nie zwracając uwagi na to, że go kopię i uderzam pięściami we wszystko, co było właśnie nim. Potem przyszła mi do głowy tak przerażająca i tak obrzydliwa myśl do głowy, że aż sama na jej zamysł omal nie zemdlałam. Ale co miałam do stracenia? W tym właśnie czasie toczyła się walka na śmierć i życie pomiędzy mną, a pająkiem. Czy czymś takim, co zamierzało mnie przeistoczyć w jego obiad. Zaklęłam w duchu i obiecałam sobie, że gdy tylko przeżyję i wrócę do siebie, to pierwsze, co zrobię, to pozbędę się pająków i pajęczyn. Żadne małe żyjątko nie będzie mi mieszkało w pokoju i wdzierało się na moje życie. Tak, więc ogromną wściekłością i bólem brzucha, bo ten robal ściskał mnie coraz bardziej, przeżegnałam się i wydzierając swoje wszystkie płuca krzykiem, wgryzłam się w to coś z całych sił.
Potem wszystko potoczyło się tak szybko, że gdyby określić mój czas działania, to nie wiem nawet czy byłaby to setna sekundy. A przynajmniej tak mi się wydawało. Będąc maleńką nie umiałam obliczyć czasu.
Zwierzę, czy też to coś zaskomlało z łoskotem i przeraźliwym piskiem, puszczając mnie w pasie. Upadłam pewnie na płytki, ale tak szybko się podniosłam, że uderzenie pioruna trwałoby dłużej. Pędem ruszyłam przed siebie, plując na boki kwaśne coś, co zostało w moich ustach. Nie wiedziałam, czy biegnę w dobrym kierunku. Rzuciłam się w świat ucieczki, gdzie przetrwanie było dla mnie priorytetem.
Dodaj komentarz