… ale czy bez sensu ?
Najgorzej jest gdy się chce pisać, a nie ma o czym, to znaczy nie ma tematu - klimatu, albo nie ma jak to ugryź. Zęby bolą. Po paru minutach jest jakiś temat. Piszę kilka minut, może przez godzinę dwie, i... znów utknąłem.
I znowu nie wiem o czym pisać, brr...
*
Ostatnio pojechałem do pewnego miasteczka z znajomymi. Starsza znajoma chciała zobaczyć miejsca swojej młodości Jechaliśmy przez główną ulicę.
- Tu była komenda milicji – powiedziała.
- A teraz jest policji – odpowiedziałem.
- Wszystko się zmienia – wtrąciwszy znajoma kierująca fiatem.
- Tu chodziłam do pracy, a tu do ogólniaka – wspominała znajoma kontynuując – tu do podstawówki, a naprzeciwko było przedszkole.
Chronologia życia ułożyła się przeciwnym kierunku jak jedziemy – pomyślałem. Potem były „odwiedziny” na cmentarzu. Rodzinne korzenie zawsze są na cmentarzu. A ja pomyślałem, że chętnie pojechałbym do miasteczka, w którym spędziłem sumie rok jako pacjent Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego w Świebodzinie. No, ale długość kilometrów robi różnice. Potem jeszcze odwiedziliśmy dom rodzinny znajomej. Teraz mieszkała tam młoda sympatyczna kobieta z rodziną. Akurat była z dziećmi w ogródku i zaciekawieniem przyglądała się naszej czwórce. Gdy dowiedziała się o co nam chodzi, wpuściła ją do środka, a ja zostałem na zewnątrz. Nie moja historia, nie mój dom, nie moje myszy. Po półgodzinie przyjechał mąż kobiety, był zaskoczony i chyba niezbyt zadowolony z tej naszej wizyty, lecz ona dobiegała końca. Potem jeszcze małe coś niecoś i... powrót do domu.
**
Byłem na meczu o mistrzostwo III ligi kobiet, właściwie to dziewcząt należałoby napisać, patrząc na zawodniczki, które biegały za piłką. Tylko jedna była trochę bardziej rozbudowana anatomicznie. Kiedyś na takie osoby szkolnych klasach mówili; „matka”. „Matka” trzymała się raczej obrony i słusznie, bo jej postura ograniczała nieco pole, przez które piłka mogła wpaść do bramki. Trzeba przyznać jednak, że zamiast wcinać kolejną paczkę cheepsów, ambitnie walczyła o piłkę. Pozostałym dziewczętom – zawodniczkom też nie brakowało temperamentu, woli walki. Mimo przenikliwego zimna potęgującego wiatrem, walczyły o każdą piłkę i o każdą pięść (sztucznej) trawy, tak, że w pewnym momencie rozległ się krzyk, bardziej jeszcze przenikliwy niż to zimno. To jedna z zawodniczek sfaulowana upadła tak nie fortunne po za trawą na brukową kostkę, że aż przykro było widzieć jak się zwija. Ale wszystko dobrze się skończyło, wola walki zwyciężyła. Zawodniczka, po kilku minutach powróciła do gry. Telefon do pogotowia anulowano. Mecz toczył się dalej. „Chrobotanie” kości jeszcze nie raz można było usłyszeć. Walka o piłkę trwała dalej, do samego końca. Mecz zakończył się ostatecznym gwizdkiem pani sędzi. Potem była już tylko radość zawodniczek Gwiazdy/Kani, które pokonały 3-0 Mustangi. Po meczu przyszło mi na myśli jak to dobrze, że amatorski sport nie zaginął, że może sprawiać jeszcze tyle radości… I cóż z tego, że o najlepszy z różnych ekstraklas, że o NBA czy NHL nie wspomnę, rozpisują się gazety. Czasami warto zobaczyć jak walczą amatorzy nie tylko w piłce nożnej, ale w innych dyscyplinach sportowych. Bo „najważniejszą rzeczą (…) jest nie zwyciężyć, ale wziąć (…) udział, podobnie jak w życiu nie jest ważne triumfować, ale zmagać się z organizmem”- jak brzmi motto olimpijskie
Podobnie jest też po za sportem… w życiu. Nie wszystko, co najlepsze, (prze)reklamowane jest godne uwagi i poświęcenia czasu.
***
Pewnego dnia byłem na innym amatorskim wydarzeniu. Bardziej artystycznym. Teatralnym wystąpieniu grupy integracyjnej. Integracyjnej bo występują tam osoby na wózkach, niepełnosprawne i zdrowe – normalne. Normalne? Czy ktoś w ogóle jest w pełni normalny. Dobra, wchodzę na zbyt niebezpieczny, (nienormalny?) temat. Sztuka teatralna dotyczyła czerwonego kapturka. Dowolna, kolejna dowolna interpretacja bajki, wywodząca się z baśni ludowych, a opisana po raz pierwszy przez Charles’a Perraulta.
Wówczas sobie przypomniałem jak kiedyś widziałem swoistą interpretacje.
Wilk spotyka czerwonego kapturka i mówi;
- Dokąd idziesz mała idiotko?
- Nie mów do mnie tak nieładnie – powiedziała dziewczynka – jestem Czerwony kapturek i idę do chorej babci...
- A gdzie masz koszyczek? - zapytał wilk.
- O ja... głupia mała idiotka zapomniałam.
Tym razem bohaterowie mieli komórki. I kiedy wilk połknął babcie, to dzwoniło jej w brzuch, bo ta mała idiotka dzwoniła, by powiadomić babcie, że się spóźni bo zapomniała kiełbasę.
A swoją drogą ciekawe o jakiego wilka chodzi, jest ich kilka gatunków i podgatunków. A co do grupy - to ta grupa zmieniającym się składem gra już ponad 10 lat. Kiedyś grała tam aniołka pewna nastolatka. Dziś niestety sama jest aniołkiem. Glejak.
****
Gdy codziennie chodzisz do tego samego sklepu, chodzisz tą samą drogą to jakbyś oglądał ten sam film. Chodź zawsze można zobaczyć, dostrzec coś innego, bo film się nie zmienia, ale my tak, z książkami jest tak samo. W piekarni chleb podaje młoda kobieta w małych okularach, które pasują do jej drobnej twarzyczki, włosy spięte w kitka. Wygląda jak uczennica technikum lub liceum. Co innego jej koleżanka... ale co tam pisać. Na przeciw piekarni (ulica jest wąska) w biurze turystycznym siedzi kędzierzawa około trzydziestki. Kiedyś widziałem ją na rowerze, gdy wracała pewnie z pracy, było po południu. Po kupieniu dwóch bochenków chleba, oglądam jeszcze książki na wystawie nie daleko piekarni. Wracam, patrze, a drobna, filigranowa popala sobie papierosa, taka z niej „uczennica”. Widać, że za ladą zastąpiła ją jeszcze inna, taka szatynka w średnim wieku. Sprzedawała kiedyś na kasie w jednym z supermarketów. Tymczasem kędzierzawa z biura turystycznego stanęła w kolejce. Ciekawe co kupi? Bułki czy rogala? Zamknęła biuro. Przez chwilę nikt nie poleci do... San Eskobar albo Saint Kitts i Nevis lub nie pojedzie do Pikutkowa. Ja wracam do domu. Jeśli jest wtorek lub czwartek to na przestanku będzie wysoka, smukła uczennica w tych dniach ma popołudniu do szkoły.
**
No i o czym tu jeszcze pisać?
C.D.N ?
Nastąpiło w poniedziałek
Pewnego dnia jechałem autobusem. Siedziałem z tyłu, na ostatnich miejscach. Kiedyś mówiło się, że tam na szkolnych wycieczkach siedziała „klasowa elita”. Teraz obok mnie, a właściwie przy przeciwnym oknie siedzi facet w brudnych Jeansach, pewnie wraca z pracy. Koszula też jakoś krzywo zapięta. Przed nim tak bokiem siedzi dwóch mężczyzn. Facet gapi się na nich, co irytuje chudego. Ja na wszelki wypadek patrzę w okno. Mijamy hotel, kościół... Facet znów gapi się na rozmawiających mężczyzn. Irytuje ich. Autobus wjeżdża w zatoczkę. „ Chudy” łapie faceta za wymiętą pobrudzoną koszulę i wyrzuca faceta z autobusu linii 13.
Niestety nikt nie reaguje, ja też nie.
Morał; nie gap się na bliźniego swego.
***
Innego dnia byłem na pikniku, było fajnie. Zjadłem zupę, kiełbaski, pogadało się trochę i... pograło się w ping-ponga. Szkopuł tylko w tym, że to nie był piknik tylko.... olimpiada osób niepełnosprawnych. No i jak poszedłem na ping-ponga to się okazało, że nie wszyscy mogą grać bo jest... za dużo chętnych. Więc niektórzy muszą odejść, a i tak organizatorom się spieszyło i po kilku meczach zamiast do 11 graliśmy do 6. Fajnie nie? Tylko po co (?) nazywać coś, czym nie jest?
**
Pewnego dnia byłem na cmentarzu. Pomodliłem się i zadumałem nad moim zmarłymi, gdy wychodziłem poczułem ucisk czyli wołanie o WC. Niestety na tym małym starym cmentarzu nie było. Gdy jest ten ucisk, człek ma kłopoty z logicznym myśleniem. Jednak wysiliłem się. Wracam do współczesnego świata. Myślę szybo, choć ucisk utrudnia. Trzeba dojechać do dworca kolejowego. Na przestanku jak nigdy wyczekiwałem autobusu z napisem „Dworzec Mokre”. Tylko żeby nie mieć mokro w gaciach – pomyślałem. Wreszcie jest. Dojechałem. Na dworcu biegam tu i tam. Wreszcie znalazłem. „Wejściówka” trzy złote. Inflacja. Kabina zajęta. Jeszcze chwilka. Wreszcie ulga. Chyba naprawdę nie mam o czym pisać.
C.D.N,
Przemysław Plitta
Dodaj komentarz