Dano mi również możliwość nadobowiązkowego uczestnictwa w terapiach grupowych z rezydentami tegoż ośrodka. Jako praktykantowi. Początkowo zaszokowany, a później pokorny, słuchałem opowieści i historii ludzi, którzy dosłownie kradli pieniądze na jedzenie swoim dzieciom, żeby tylko mieć na działkę. Albo sprzedawali wszystko, co mieli w domu, żeby tylko mieć kasę na towar. Pralkę, telewizor, stół, łóżko, buty. Czasem nawet siebie, niestety.
Przez ten okres miałem wgląd w najgłębsze zakamarki tego fragmentu ludzkiej duszy, która stoczyła się na samo dno piekła i beznadziei. Eksplorowałem regiony, gdzie leżą pokotem trędowaci, wyrzuceni przez społeczeństwo. Słuchałem zalewanych wstydem, gniewem i niewyobrażalnie potworną żałością wyznań tych, którzy wiedzieli, że chociaż metrykalnie są młodzi, to już w zasadzie swoje życie przegrali. Że to koniec. I aż do złotego strzału, albo w najlepszym przypadku zejścia z powodu choroby, skazani są na wieczną walkę z demonami uzależnienia.
Do przerażającej lub utęsknionej śmierci.
Takie historie zmieniają dotychczasowe postrzeganie swojego życia i swoich problemów. Zwłaszcza, gdy słyszy się to od matki dwójki małych dzieci, które były miłością i sensem jej życia, ale zostały jej odebrane przez opiekę społeczną, bo nie mogła przestać ćpać, a na terapię trafiła z wyroku sądu. Albo silnego niegdyś mężczyzny, który dziś na twarzy ma czopy po heroinie i zapadnięte, mętne oczy, a z dawnej siły, na której niósł w świat całą swoją rodzinę, pozostały mu tylko trzęsące się w delirce ręce i pusty kąt w kartonie gdzieś pod mostem. A czasami (gdy jest trzeźwy) prycza w przytułku u brata Alberta przy ulicy Styki.
Pamiętam historię młodej dziewczyny o twarzy pokrytej papierową skórą, udekorowaną worami pod oczami i świeżo wygojonymi zajadami. Ze wstydem muszę przyznać, że nie pamiętam jej imienia. Miała chyba osiemnaście, maksymalnie dwadzieścia lat. Według metryki, bo z wyglądu trudno było naprawdę stwierdzić. Wyglądała na czterdzieści, może więcej. Ale nawet w takim stanie dało się zauważyć to, że kiedyś musiała być bardzo piękną dziewczyną. Zachwycającą. Kiedyś. Bardzo, bardzo dawno temu. Chociaż tak naprawdę zaledwie niedawno.
Pamiętam, że złapałem z nią kontakt. A ona trochę beznamiętnie dzieliła się swoją historią z całą grupą.
Podczas rozmowy indywidualnej, oczywiście pod nadzorem terapeuty, wyznała coś. Patrzyła cały czas w podłogę. Jej pogarda i wstręt do siebie samej były tak wyraziste, że aż skręcało mnie z zażenowania. Ale głupio mi było wyjść w środku sesji. Wtedy, patrząc na nią, pojąłem rozumem coś, co wiele lat później przyszło mi pojąć sercem – że czasem tylko strach przed śmiercią nie pozwala na to, by natychmiast ze sobą skończyć.
Człowiek jest – ciach – nie ma go.
Dziewczyna bezustannie, nerwowo tarła dłonie, jakby były zbrukane czymś, co musi zmyć, oczyścić. Patrzyłem na jej drżące ręce i obgryzione do krwi paznokcie. Miała takie tiki nerwowe, które co i rusz rzucały jej głowę na prawo. W kierunku okna z namalowanym widokiem sąsiedniego bloku mieszkalnego, pełnego rodzin, dzieci, perspektyw i przyszłości.
Chociaż sesje prowadził terapeuta, postanowiła w końcu zwrócić się do mnie osobiście.
– Wydawało mi się, Paweł – mówiła – że to tylko marycha. Tylko maryśka. Nic wielkiego. Buch i tyle. Zaciągnąć się dla relaksu. Co w tym złego? Co złego, żeby chcieć się zluzować? To mniej, niż papieros, co nie? A fajki w każdym Ruchu kupisz, co nie? Ale później doszły inne rzeczy. Inne towary. Ale nie od razu, nie – próbowała się usprawiedliwiać. – Pojawiło się towarzystwo, które w kieszeniach miało nie tylko gandzię. A ja? Nie chciałam być gorsza. Nie chciałam odstawać. Rozumiesz, co nie? – kiwałem, że rozumiem. – Nie miałam nikogo innego. Tylko ich. W domu chujnia i bieda, no i co miałam zrobić? Wzięłam. Bałam się, nie powiem. Ale nic się nie stało. Lekki rausz. Nic wielkiego. Nawet było fajnie, nie powiem. Nie było się czego bać. No to głupia wzięłam znowu. I znowu. A gdy się zorientowałam, że tego chcę bardziej, że mogę mieć problem, musiałam już brać. Po prostu musiałam, rozumiesz?
Kiwnąłem głową, ale nie rozumiałem. Nie widziała tego. Patrzyła w podłogę.
Czasami aż człowieka skręca, gdy widzi, jak ktoś niewyobrażalny wstyd sam przed sobą czuje. Wstręt i odrazę do siebie samego. Widziałem to w niej tego popołudnia.
Mówiłem już, że nie zapamiętałem jej imienia? Może to imię już przepadło w nicości…
– I to był początek końca. A teraz tu jestem – zamilkła na długo wpatrzona w swoje dłonie – żeby uratować. Nie to, co zostało ze mnie, bo ze mnie już nic nie ma – otarła zawilgotniałe oko suchą ręką i pociągnęła nosem – i nic już ze mnie nie będzie. Ze mną już koniec i dobrze – zakłuło mnie lekko na te słowa. – Ale chcę powiedzieć innym, żeby tego gówna nie brali. Zaczyna się łatwo i miło. Jest śmiech, zabawa. Relaks. Prestiż. Jak ja błyszczałam, mówię ci, Paweł. Byłam kiedyś ładna – uśmiechnęła się gorzko do wspomnień z innego życia. – Wtedy miałam, mówię ci, całe tabuny kumpli i kumpelek. Chłopaków dookoła ile chciałam. Imprezowaliśmy do rana. A te imprezy, to były takie, że nie uwierzyłbyś. A w domu nie interesowali się, gdzie i z kim chodzę. Wydawało mi się, że świat leży u moich stóp. Serio. To takie dziwne, jak teraz na to patrzę… No i brałam. Wspólnie z nimi. Najpierw oni mnie zachęcali. Później to ja zachęcałam ich. Ale, cholera, w ostateczności, na końcu, zostaje się samemu. Bierzesz – jest super. Jest haj. Ale później budzisz się w szambie – i jesteś sam. Tak strasznie sam. A wierz mi, że najbardziej się chce wziąć, gdy człowiek jest sam. W pustych ścianach, które napierają ze wszystkich stron, a cisza aż świdruje uszy. I chcesz wziąć. Z nudów. Z beznadziei. Z przegrania. Z chęci skończenia ze sobą, bo po co to ciągnąć dalej? Ale co ja tam będę uczyć? Za głupia jestem. Ja tylko mówię, co przeżyłam. A każdy ma swój rozum. Tak, jak ja miałam. Też była mądra. Wszystkie rozumy zjadłam. Wiedziałam, co robię. Tak mi się przynajmniej wydawało. Ale moje życie – machnęła ręką w kierunku okna, w kierunku bloku pełnego rodzin, dzieci i miłości – moje marne życie zmarnowane. Przepadło. Nie wróci.
Dalszej rozmowy nie przytoczę. To zbyt osobista historia. Ale spojrzenie tej dziewczyny mówiło więcej, niż całe biblioteki opasłych książek z życiowymi mądrościami. A nie musiała wypowiadać ani jednego słowa. Rozmowa z nią w pokoju terapeutycznym, w którym wyposażeniem były wyłącznie sterty wygniecionych poduszek i szare materace, stanowiło lepszą lekcję, niż wykłady noblistów w najlepszych aulach wybitnych uniwersytetów.
To była nasza pierwsza i ostatnia rozmowa. Nie pojawiła się więcej w ośrodku, chociaż o nią wypytywałem. Znikła. Wsiąkła. Jakby jej nigdy nie było. Jakby świat o niej zapomniał. Jakby… rozpuściła się w nicości. Mnie zależało. Ale wszechświat miał to gdzieś.
Personel powiedział mi, że to normalne. Żeby się nie przywiązywać. I niczego nie oczekiwać. Bo do ośrodka terapii uzależnień nie prowadzi ludzi zdrowy rozsądek ani chęć szukania pomocy. To rzadkość, ale z reguły to nie tak. Im pozwala przyjść lekkie poluzowanie sił nałogu, który trzyma w kleszczach ich umysły, życia i co najgorsze – dusze. Narkotyk czasami pozwala przyjść, gdy dramat jest tak wielki, że aż nie można go już znieść.
Kilka procent tych ludzi, którzy za ludzi się już nie uważają, wraca na łono społeczeństwa. To znaczy – na jego margines, żeby być bardziej dosłownym. Tych po odwyku, żeby było jasne. A na odwyk trafia ledwo promil. Tych właśnie nielicznych czeka tytaniczna praca. Jaka? To inna historia.
A później?
Wracają do pustych mieszkań. Do schronisk. Do opustoszałych po rozwodzie pokoi. Do zegarów z wyczerpanymi bateriami, które nie dzwonią pobudką do pracy. Bez środków do życia. Bez możliwości zatrudnienia.
Wracają.
Do życia bez miłości i sensu. Do życia pozbawionego przyszłości.
Do bezsensu, który otrzymali w zamian za działkę, a którego brak do tej działki z powrotem ich ciągnie.
Terapeuci mówili mi to samo, co chorzy: człowiek zawsze chce dobrze. Zawsze chce robić dobrze. I mając dobre intencje oraz chcąc robić dobrze, czasami robi coś potwornie złego.
Człowiek chcąc dobrze, czyni niewyobrażalne zło.
Sobie, rodzinie, światu, marzeniom.
I nawet nie wie kiedy, ale nagle ma poważny problem.
Ale nie taki zwykły problem.
PROBLEM.
I pewnego ranka okazuje się, że oto nastał dzień smutny, bo narodził się pierwszy poranek z ich ostatnich.
Nie mam zamiaru nikogo pouczać i nawracać. Opisuję tylko moje przeżycia i osobiste wnioski. Są warte tyle, ile zostanie nadane im wartości. Nie więcej.
A często znacznie mniej.
Zresztą… Każdy ma swój rozum, co nie?
Swoją drogą dziwne, że im za większego mądralę człowiek się uważa, tym głupszym się okazuje.
Ale każdy wie, czy wziąć i kiedy przestać.
Tak samo, jak wiedzieli to ci, których miałem okazję i pokorny zaszczyt słuchać.
Wstyd mi, że tak mi ich żal. Tych żyć zmarnowanych…
Kończę ten wątek, bo wraca coraz więcej wspomnień. Dość!
Setki albo i tysiące razy, co przez całe życie uważałem za klątwę, ludzie którzy sięgnęli dna, dzielili się ze mną swoimi historiami. Takich opowieści wysłuchałem mnóstwo. Nie facebookowych, nie instagramowych. Prawdziwych. Czy wiesz, co się czuje, gdy ten, co miał skoczyć, podnosi się znad krawędzi i pochylając się pod drutami kładki nad Wisłokiem wraca do żywych? Po czym (płacząc) tuli się, jakby został co najmniej wyratowany z głębi? To uczucie jest takie… a nieważne.
Dla takich ludzi właśnie… byłem emocjonalnym i duchowym konfesjonałem.
Inna historia (wiem, że to niefajnie, że w jednym wątku, ale trudno).
Ostatnio, gdy z synem przebywałem w szpitalu, podczas wędrówki do szpitalnej restauracji, musieliśmy iść schodami (akurat tym razem winda okazała się być zepsuta) i na piętrze, na którym mieści się SOR zagadnął nas człowiek. Windą byśmy go ominęli. Schodami nie dało rady. A on siedział na płytkach. Trzeźwy. Bezdomny. A może dodatkowo bez miejsca na ziemi? Cały dobytek miał w reklamówce za pięćdziesiąt groszy.
Poprosił o coś do jedzenia.
Może jestem bezduszny i nieczuły, ale staram się nigdy nie dawać ludziom za darmo pieniędzy. To znaczy – bezpośrednio. Pomijam akcje typu pomagam.pl, gdzie mogę anonimowo pomóc. Ale bezpośrednio – nie daję (!) kasy. Uważam, że to umniejsza godności człowieka. Potrafię jednak doskonale sprzedawać, więc czasami sprzedaję im moje pieniądze (lub np. jedzenie) za coś. Handel wymienny. W zamian za coś konkretnego. Najczęściej za przysługę. Za solidny uścisk dłoni. Historię. Radę. Zdrowaśkę. Cokolwiek. Czasami za głębokie spojrzenie w oczy. Zawsze coś mi na miejscu przyjdzie do głowy. Dzięki temu oni czują, że nie żebrzą, tylko robią ze mną interes. I nie czują, że ktoś się nad nimi lituje.
No więc razem z synem spełniliśmy prośbę tego mężczyzny. A raczej: pohandlowaliśmy. W zamian za ….. zł dowiedziałem się, jaka była jego droga. Był mnichem i misjonarzem w Ameryce Południowej. Miał pieniądze. Uznanie. Misję życiową. Gorliwą wiarę. Wierzył w Boga. W Watykan. W biskupów. W ewangelizację. W nawracanie. W to, że robi dobrze. Albo lepiej (co skwitował gorzko) w to, że CZYNI DOBRO. Miał mnóstwo ludzi nad sobą i pod sobą. Mnóstwo do opieki, jak to określił – dusz. Później wrócił do Polski. Był kimś. I nagle poczuł zew serca i przejrzał na oczy. Zrozumiał, o co tu naprawdę chodzi. A później (długa historia) przez nieprawdopodobne koleje losu, podpadnięcie reżimowi, spadł z naprawdę wysokiego konia na sam twardy bruk rzeczywistości. Ludzie, dawni przyjaciele i przydupasy, którym podpadł, przekręcili go tak, że wylądował na ulicy. Skazany na zapomnienie. Trafił do rynsztoka. I paradoksalnie właśnie tam odnalazł swoją osobistą Prawdę. Tam, jak to wyznał – odnalazł Boga.
Dziś jest sam, jak palec. Wszyscy go zostawili. Błąka się. Nie ma niczego, poza nieskończonym niebem nad głową i bezkresną drogą przed sobą. I często bywa głodny. Ale głód – jak to kreślił – nie zabija. To brak miłości jest śmiertelny.
Być może opowiem o nim kiedyś więcej. Teraz nie czas na to. Chcę natomiast coś podkreślić.
Ludzie, którzy wylądowali na dnie, nie wybrali swojej drogi do zatracenia świadomie. Nie wybrali jej nawet niechcący. Przecież każdy chce dobrze, co nie? Mechanizmy, które roztrzaskały ich o chodnik życia i sprowadziły na margines są zaprojektowane w taki sposób, by przez dawanie uczucia przyjemności, luzu, prestiżu, wyjątkowości, uznania i władzy, działać w rezultacie na zgubę człowieka. Karmią ego, pompują pychę i arogancję. Wiem to. Oj, wiem. I bywa, nawet nie wiadomo kiedy, że człowiek budzi się rano sam. A przed nim tylko pusta ściana. A on nie ma powrotu. Nie przykleisz wydartej karty z kalendarza. Nie cofniesz wczorajszego dnia. Dzisiejszy dzień nie pamięta o wczorajszych decyzjach.
Miałem wątpliwy „przywilej” widzieć tych „zwycięzców”. Niejeden „bohater życia” zarzekał się, jaki to on niezniszczalny. Jaki wielki i władczy. Świat leży u jego stóp. Jest gieroj i przechuj. I niestety, część z nich musiała odebrać lekcję pokory. Niestety. Wielu znałem dobrze.
Dlaczego tak się dzieje?
A bo ja wiem? Co ja, mędrzec jakiś, czy co? Nie mam pojęcia.
Ale wiem jedno.
I gadaj sobie co chcesz, ale świat nigdy nie był, nie jest i nigdy nie będzie sprawiedliwy.
Według ludzkiej miary, oczywiście.
Ale może z perspektywy tego, kto być może wszystkim tym steruje, wszystko jest cacy i legitne?
Kto wie?
Chyba pora kończyć te przemyślenia.
Wystarczy.
Wystarczy, że będziemy starali się wybierać dobrze.
Nawet, jeżeli doprowadzi to do złych konsekwencji.
Bo nikt tak naprawdę nie chce źle.
Prawda?
A może kieliszek? Na zdrowie. Tylko jeden… Jeden nie może zaszkodzić.
1 komentarz
Sapphire77
Smutne, ale prawdziwe. Mieszkam w Kelowna. Jest tu sporo narkomanów. Z drugiej strony więcej procentowo Ferrari i Lamborghini niż w bogatym Vancouver. Przed olimpiadą, w powyżej wymienionej mieścinie, przybyło w moim mieście narkomanów. Dlaczego? Przywieźli ich z V do K. Proste, nie muszę pisać, dlaczego. Wspomniałeś na końcu o Kontrolerze. Czy dla Niego jest w porządku? Nie jest. Niestety lub stety aby Go zrozumieć, trzeba czasem być Nim. Podobnie jak w innych sprawach za to, opisane przez Ciebie zło odpowiadają rodzice. W jakim stopniu, to wie Kontroler. Ciekawe czy odważysz się napisać o Polsce. Oj, czy się odważysz. Z tego co wiem dwoje ultra lewaków poszło precz. Może preparat im pomógł, jeżeli tak, to i tak żal, ale temat śliski, niebezpieczny. A o Dawidzie 19 nie radzę, chyba, że masz zdanie, jak ministerstwo zdrowia. Pozdrawiam. Wkrótce opublikuję opowiadanko o Kontrolerze, chociaż w wielu o Nim wspominam.