Akcja toczy się w latach 80-tych XX wieku, co nie ma większego znaczenia tak jak i imiona i nazwiska.
***
O godzinie dwudziestej pierwszej trzydzieści pięć, wyszła ze swojego małego mieszkanka, by udać się na dyżur do Całodobowego Ośrodka Rehabilitacyjno–Ortopedycznego . Dokładnie dwa lata temu rozpoczynała ostatni rok w liceum medycznym, teraz idzie na nocny dyżur. Rozpoczyna drugi rok pracy. Ponieważ rozpadało się solidnie, postanowiła skrócić sobie drogę przez park. Trochę się tego bała, w niewielkim parku pełno jest zakamarków. Jednak okrężna droga przez centrum miasteczka była trzy, czterokrotnie dłuższa. Więc szybkim krokiem mijała budynek szkoły podstawowej i liceum. Nie, nie jej. Ona uczyła się w szkole pielęgniarskiej w innym mieście. Tu, w tym miasteczku pracowała, gdyby tu był medyk to miała by bliżej, a tak musiała dojeżdżać 70 kilometrów z rodzinnej wioski, ale nie mieszkałaby za to w internacie gdzie spędziła ciekawe lata. Czasy szkolnej młodości i miłości, choć dziś była jeszcze sama, bo były chłopak ostatecznie ożenił się z jej koleżanką. Różnie się układają losy. Tymczasem minęła park miejski i przeszła przez ulicę, jeszcze złożyła parasol i weszła do budynku ośrodka. Podpisała się na liście obecności, była godzina 21.47. następnie udała się do szatni. Tu zostawiła kurtkę i parasol, ubrała biały fartuch z wyszytymi na górnej kieszonce inicjałami D.K. Na nocnym dyżurze pielęgniarki nie wkładały czepka, fartuch też miała nie zapięty. Zabrała jeszcze kolorową torbę, w której miała czepek. I ruszyła po schodach na drugie piętro. Tam w dyżurce czekały już dwie pielęgniarki kończące dyżur. Jedna z nich szybko opuściła dyżurkę, a druga pozostała by zdać raport z dyżuru i jeszcze chwilkę porozmawiać z D.K. Znały się z liceum. Pracują razem, mieszkają w tym samym domu, ale pogadać zawsze można. Wreszcie po kilkunastu minutach koleżanka siostra Bożena opuściła dyżurkę. Na korytarzu napotykając się na młodocianych pacjentów.
- A wy nie powinniście spać? - zapytała dodając - co tak łazicie po nocy?
- Do WC idziemy – odpowiedział pacjent z amputowanymi rękoma – Do widzenia siostro.
- Dobranoc, a i siusiu i spać.
- I paciorek – odpowiedział jeden z nich.
Gdy weszli do WC, Antek wyjął paczkę papierosów. Zapalił i wsadził w usta Marcina. Następnie otworzył okno. Deszcz uderzał po rynnach i parapetach.
- Powiew świeżego powietrza.
Powiedział Marcin, wypuszczając dymek ust, jednocześnie trzymając w ustach papieros.
Tymczasem D.K., po zapoznaniu się z raportem, zajrzała do świetlicy, gdzie w telewizji kończył się mecz, który oglądała grupka młodzieży.
- Jak się skończy, to wyłączyć i spać – powiedziała nieco szorstko.
- Dobrze siostro – powiedział wysoki blondyn.
- Dobry wieczór – powiedział krępy.
- Dobry wieczór.
Odpowiedziała i weszła do pokoju z małymi dziećmi. Może trochę niepotrzebnie, bo dopiero teraz jakby część dzieci rozbudziła się.
- Spać, spać mi !
Próbowała ratować sytuację, lecz za późno.
- Siusiu siostro, siusiu – powiedział jeden malec.
- Ja też chcę - powiedział drugi malec.
- No i ja, siostro, ja – powiedziała dziewczynka.
No to narobiłam – pomyślała i poszła po kaczki i basen.
Minęło kilkanaście minut zanim obrobiła dzieci i mogła spokojnie usiąść na krześle w dyżurce. Tymczasem mecz się skończył i jeden z uczestników wspólnego oglądania meczu, wszedł do dyżurki.
- Co tam u siostry słychać? - zapytał, chcąc zagaić.
- A co może być słychać od wczoraj. Nie wyspałam się i tyle. Po wczorajszym dyżurze położyłam się po siódmej, a tu dwóch takich, przed dziewiątą stanęło pod moimi oknami i gadają, gadają. Gada sobie jeden z drugim takim. No jak tak można...
- To siostra mieszka na parterze? - zapytał - Myślałem że na piętrze.
- To dlatego zadzierałeś głowę, obserwowałam ciebie jak chodziłeś na ulicy naprzeciwko domu w którym mieszkam.
- Nie na ulicy, tylko po chodniku.
- O! och. Jaki dowcipny – zaśmiała się.
W dyżurce znalazł się także chłopak, który wcześniej odwiedził WC. Gdy usiadł na kozetce spadł mu kapeć.
- O! Jakie masz duże paznokcie – zauważyła - Obetnę ci. Daj.
- Nie trzeba jeszcze.
- No daj. Daj – po chwili zaczęła nucić - Daj mi nogę, daj mi nogę... daj mi nogę daj mi nogę bo bez nogi, bo bez nogi żyć nie mogę, ja ci nogi dać nie mogę.
Nuciła sobie, będąc w dobry humorze. Gdy usiadła obok niego z nożyczkami złapała jego nogę.
- No takie małe nie są – powiedziała, patrząc na jego palce – co byś chciał? - Zapytała retorycznie - by były takie jak u babć w szpitalu. Jak byłam na praktykach to musiałam obcinać takie żółte paznokcie pokręcone, zaniedbane, ach! - zakończyła uśmiechem.
Tak. Ona miała taki „śmiejący charakterek”. Delikatny lub szeroki uśmiech rzadko schodził z jej bladej twarzy. Małe, głębokie oczka też jakby się śmiały.
- A jak tam było w medyku? - zapytał wysoki blondyn.
- Fajnie, pięć lat jak z bicza trzasnął.
Tymczasem chłopak, który siedział w małym fotelu zaczął zwijać bandaże, które leżały w kartonie. Robiąc wcześniej herbatę poprosiła go o to. Więc rolował, a ona obcinając paznokcie Marcinowi, zaczęła wspominać;
- W środę w szpitalach są odwiedziny. No i posadzono mnie przy stoliku, przy drzwiach wejściowych na oddział. Miałam sprawdzać, by do jednego pacjenta nie weszło więcej niż dwóch odwiedzających no i po około półgodzinie przychodzą do Malinowskiego, a mam na kartce, że tam już dwóch jest i trzeba poczekać. A oni że to nie możliwe. No i wówczas zastąpiła mnie salowa i kazała iść na salę numer 7, no i tam poszłam. Patrzę, a u Malinowskiego nikogo, za to u Nowaka cała rodzina. Ludzie umieją kombinować.
- My Polacy umiemy kombinować...
- My Polacy - trochę go przedrzeźnia – ale rzeczywiście umiemy. A wy też. Zamiast spać to tu siedzicie. Jak wejdzie doktor...
Nie przyjdzie on śpi na dyżurze, lepiej niech siostra coś opowie.
- Coś opowie. Mmmh – uśmiechnęła się.
I przez półgodziny opowiadała o swoich praktykach w liceum medycznym. W pewnym momencie przerwała.
- Cicho, ktoś chodzi – wyjrzała na korytarz – to Asia.
- Zna siostra ten dowcip; Dziewczyna przestawia się na zabawie w remizie mówiąc Joanna, a chłopak odpowiedział „Jo Andrzej”.
Uśmiechnęła się lekko i powiedziała;
- Joanna to moja siostra.
- Też pielęgniarka? - zapytał Marcin, który stał już przy drzwiach.
- Nie. Maturzystka w gastronomiku – odpowiedziała.
Gdy Joanna wyszła z WC, Marcin ruszył za nią jeszcze rzucił;
- Dobranoc siostro.
- Dobranoc. I niech każdy idzie do swojego pokoju.
Tymczasem z cicho grającego radia, wydobył się głos;
Tu Warszawa w programie pierwszym. Jest północ 2 września. Następnie popłyną hymn polski. W czasie hymnu poszła do sali nr 2 gdzie przebywały dzieci. Obudziła jednego z nich i na rękach przyniosła go do dyżurki, by podać jemu tabletkę. Posadziła go na kozetce, wyjęła z szklanej szafki tabletkę i podała mu, lecz on zacisnął zęby.
- No Mariuszek, no weź to do buzi.
Prosiła. lecz mały uparcie nie chciał. Kręcił główką w "te i wefte".
- Co ja z nim mam. Ciągle to samo.
- A siostrze Dorocie to wziął i łyknął jak cukierka – powiedział chłopak.
- Tak? - zdziwiła się – może... on Kamiński, ona Kamińska, to łykną jak cukierka – spojrzała na malca – No, to panie Kamiński...łykamy jak cukierka.
Uśmiechała się. Lecz malec się uparcie bronił. Przestała się uśmiechać. Nacisnęła na policzki. Mariuszek otworzył pyszczek i nieoczekiwanie łyknął. Miną wyraził swoje niezadowolenie. Niemal się rozpłakał. Wzięła go na ręce, udobruchała i zaprowadziła z powrotem do sali.
- Siusiu siostro, siusiu – powiedział jeden malec gdy weszła.
- Ja też chcę – powiedziała dziewczynka.
- A ja kupę – powiedział inny malec.
Posadziła malca na nocnik.
- Ja wiem czemu siostra jest zła – powiedział malec.
- Nie jestem zła.
Nie wiedziała czemu malec wyczuwa od niej jakąś złość, lecz malec wystrzelił;
- Bo siostra ma miesiączkę – odparł ku jej zaskoczeniu.
- Cicho bądź.
Powiedziała i pomyślała co za dziecko. Rozśmieszył ją jeszcze gdy mu podcierała, zapytał; czy ładną ma pupę?
Minęło kilkanaście minut zanim obrobiła dzieci. Weszła do dyżurki i wzięła rolkę papieru.
- No idziesz już ? - zasugerowała chłopakowi, bo chciała, by już sobie poszedł.
- Tak, tak - zrozumiał – idę.
Odpowiedział niechętnie, gdyż lubił z nią rozmawiać. Ona lubiła wspominać czasy szkoły pielęgniarskiej, ale tego wieczoru miała już go dość.
- Już kwadrans po dwunastej.
- Dobranoc siostro.
- Dobranoc.
On poszedł do swojej sali numer 2, ona do WC. Po chwili wyszła, było cicho. Gdy weszła do dyżurki stanęła przed lustrem. Ręką poprawiła swoje blond loczki. Z kolorowej torby, która leżała obok czepka, wyjęła pożyczoną z miejskiej biblioteki, książkę „Pięć lat kacetu” Grzesiuka. Mogła teraz spokojnie usiąść w foteliku, nogi wygodnie położyła na krześle. Otworzyła na 99 stronie, tam było zdjęcie jako zakładka. Zdjęcie przedstawiało cztery uczennice medyka przed budynkiem szkoły. Wśród nich była i ona w granatowo-białym fartuszku z białym czepkiem z jedno-pionowym czarnym paskiem.
Po chwili zaczęła czytać. Lubiła takie biograficzno-historyczne książki, Po kilkunastu przeczytanych kartkach, przywróciła w pamięci swoich nauczycieli od historii. Najpierw uczyła je, taka starsza pani, która po pierwszym roku poszła na emeryturę. Lubiły ją; miła, spokojna, niewymagająca. Szła im na rękę, pytała kiedy one chciały i były przygotowane. W drugiej klasie zastąpiła ją, młoda nauczycielka. Miała silne parcie na przedmiot. Przy tym była szorstka, nieprzyjemna. Z czasem nawet obrażała uczennice. Wulgarna. Udało się ją jakoś usunąć. Po dwóch miesiącach zastąpił ją młody przystojny nauczyciel, mężczyzna. Po latach ożenił się nawet z jedną z uczennic. Niestety nie z nią. Bożenka była dwa lata starsza od niej. Więc jak już pracowała, to się pobrali, ach!
Wróciła do czytania. Słyszała jak ktoś się kręci. Wędrówki do WC – pomyślała i nie wstała. Po chwili znów był spokój. Słyszała też, że przed wojną w tym budynku, Niemcy zamordowali kilkanaście zakonnic – powiesili je! Brr. Co za historie. Legendy. Wróciła do czytania. Po kilku kartkach znów przeniosła się do szkolnych lat. Przypomniała sobie analogiczną sytuacje do historyków, z nauczycielami z języka polskiego. Z tym, że ta młoda – nowa, była fajna, taka cicha, spokojna. Nazywali ją - „myszka”. I... niespodziewanie po półtora roku... umarła. Taka młoda! Zastąpiła ją inna. W średnim wieku. To już nie było to.
Wróciła do czytania.
Tu polskie radio. Warszawa w programie pierwszym. Minęła godzina trzecia – płynął głos z radia.
Poderwała się. Zrobiła sobie herbatę. Posmarowała trzy kromki przez niektórych nazywane sznytkami, pasztetówką – koleżanki zostawiły jej to, plus kiszonego ogórka z kolacji. Taki był tu zwyczaj. Dobry zwyczaj i dobre koleżanki. Następnie przeszła się po długim korytarzu. Koniec korytarza przylegał do drugiego, nieco krótszego. Tam spotkała swoją koleżankę, pełniącą również nocny dyżur na innym oddziale. Pogadały sobie. Po kwadransie powróciła do dyżurki i do książki. Po następnych dwóch godzinach poroznosiła termometry po salach, wypełniła formalności. I czekała na pierwszą zmianę. Pierwsza zjawiła się oddziałowa. Zdała jej raport. Potem Halinka. Jeszcze zdążyły pogadać sobie.
Następnie opuściła oddział. Schodami zeszła do szatni, gdzie się przebrała i bocznymi drzwiami wyszła na miasto. Było rześko, kolejny wrześniowy dzień budził się do życia.
KONIEC
Przemysław Plitta
Dodaj komentarz