Był ładny wrześniowy dzień. Na trybunach trochę ludzi, nawet sporo jak na mały kameralny stadionik. Zdecydowana większość kibiców to matki i ojcowie młodych hokeistek i hokeistów, którzy uganiają się za piłeczką z kijem w ręku. Nie wtajemniczonych informuje, że mam na myśli hokej na trawie, zwany potocznie laską, gdyż ten kij co to grający trzymają w ręku zwany jest laską. Przyjezdni czekając na mecz rozmawiają między sobą, tak jakby wcześniej się nie znali. Czasami odbędzie się rozmowa międzymiastowa. Korzystam jeszcze z słonecznych promieni. Powoli zbliża się godzina meczu. Starsze juniorki wychodzą na boisko z laskami w ręku. Na trybunach oklaski, gwizdy, sum, gwar cichnie trochę gdy spiker zawodów przedstawia zawodniczki i kluby, które rozpoczną grę. No i gwizdek, no i zaczęło się. Nie tylko na sztuczniej trawie niczym dywan, ale też na trybunach.
- No i jak gwiżdżesz ? Nie w tą stronę – krzyknął kibic białych.
Zastanawiałem się czy sędzia-kobieta, sędzina? Będzie oszczędzona? Odpowiedź pada za chwilę.
- No i jak gwiżdżesz ? Ty. Myśl trochę głową a nie...kuperkiem! – krzyknął kibic pomarańczowych.
Zastanawiam się po co tyle krzyku. Grają przecież pierwszy mecz, no i to jeszcze dzieciaki, no młodzież.
- Ty siódemka, biegaj, biegaj. Co boisz się, że mleczko ci się zważy?
Krzyknął jakiś dowcipny.
W tym całym zamieszaniu pada bramka.
- Kto strzelił? - zapytał młody kibic, który przez chwilę był zajęty ściskaniem nie kciuków, a swojej dziewczyny.
I chyba nie kciuków swojej dziewczyny.
- Siódemka – pada odpowiedź.
Taka ładna cyganeczka z tej siódemki.
Smukła, o ciemnej karnacji. Twarz okrągła nos duży. Kędzierzawa.
- To najlepsza nasza zawodniczka – informuje kibic pomarańczowych - chce studiować pielęgniarstwo, bo z tego sportu nie wyżyje.
- A z pielęgniarstwa?
- Lubi wszystkim pomagać.
Spiker zawodów informuje; Biali – Pomarańczowi 0-1. Tymczasem „dwójka” z białych i „piątka” z pomarańczowych, toczą walkę tuz przy ogrodzeniu oddzielającym boisko od trybun.
Ale zażarte.
- Patrz pan jak tej piątce, cycuszki się trzęsą, jakby włożyła tam te piłeczki.
Może włożyła – odpowiadam niechętnie.
- A pan komu kibicujesz?
-Ja miejscowy, to mi wszystko jedno.
- A ja to od „Skajtka” my gramy jutro z „Victorią”.
Zbliżał się koniec pierwszej połowy, ale i ciemne chmury. Po chwili leje jak z cebra. Wszyscy gdzież pouciekali. Stadionik nie ma zagaszenia. Rozpoczęcie drugiej połowy się opóźnia, ale jest nadzieja. Widać koniec czarnych chmur. Po półgodzinie słońce już świeci. Można grać, to gramy. Zawodniczki przez parę minut mają dodatkowego przeciwnika – kałuże, kilka kałuż. Kibice zaś nie mogą usiąść - mokre krzesełka. Doping po chwili powraca i wzmaga się. Zwłaszcza, że jedna zawodniczka „Białych” wpada w kałużę, nie wiadomo czy się napiła, ale mokra częściowo jest.
- No to będzie teraz miss mokrej podkoszulki.
- Daj spokój Kaziu, ty to tak zawsze tylko głupoty – oburza się żona jednego z kibiców.
Poświęcenie opłaciło się. Koleżanka z numerem 8 strzela gola. Spiker zawodów mówi; wynik meczu 1-1.
- Ta z numerem 8 to przy całej resztce to jak matka – komentuje jeden z kibiców.
- Za to ta z numerem 8 z tej drugiej drużyny taka filigranowa, że dziw bierze jak tym kijem macha – odzywa się drugi kibic.
- Talent, energia i zaangażowanie robią wszystko – tłumaczy kibic w okularach.
Gdzieś tak w połowie, drugiej połowy można usiąść. Słońce wysuszyło krzesełka. Dawniej tu były drewniane ławki na naturalnej górce. Kędzierzawa strzela gola jest 2 do 1 dla Pomarańczowych. Po kilku minutach koniec meczu.
Pamiętam był taki mecz piłki nożnej kobiet. Teraz to już bardziej popularna dyscyplina u niewiast, ale kiedyś jakoś tak było to dziwnie. Grały w kosza, w siatkę, ręczną, ale nie w nożną. No i ten mecz rozgrywał się w deszczu. Nie wielu kibiców oglądało ten mecz. Mając mecze w telewizji, kibice nie poświęcając się tak, a one piłkarki, kobiety, dziewczyny uganiające się za piłką, owszem. Ta dobrze zbudowana, z numerem 8 przypomniała mi, że i w tamtym meczu grała też taka „mama”. I też rozpychała się na boisku, raz zgodnie z regulaminem, a raz nie. Taki sportowy los.
Nagle podchodzi do mnie kobieta. Pyta o imię. Zgadza się.
- Nie poznajesz mnie?
Teraz poznaje. Tak to spotkanie po latach. Lecz skąd ona tu? Tak mijają lata, mijają dni. To było dawno, za młodych lat. Rozmowa się nie klei. Tyle lat. Lecz jakimś cudem udało się spotkać. Nie wiem co powiedzieć. Powoli rozpoczyna się następny mecz. Grają teraz chłopaki, w tym jej syn. Tak to jej syn, a wówczas była taka młoda. Wówczas gdy pracowała jako pielęgniarka w tym... tam ośrodku. No cóż.
Tymczasem mecz się rozpoczyna, na trybunach doping. A ja cofam się do tamtych czasów. Widzę znajomą jak młodą pielęgniarkę w białym fartuchu i w czepku wpiętym w jasnoblond włosy. No i ten uśmiech, pozostał jej do dzisiaj. Taki w ogóle charakterek śmiejący.
Wspomnienia przerywa znajomy kibic.
- Jak grają? - pyta.
- Dopiero zaczęli – odpowiadam - wcześniej grały kobiety.
- Nasze?
- Nasze grają jutro, ale są słabe. Chłopaki lepsze, ale też grają jutro – informuje go, niczym informator, o który organizatorzy nie zadbali.
- Aha – przyjął do wiadomości.
Znajoma pielęgniarka wróciła do kibicowania. Widać, że w tej grupie czuje się dobrze. Nie jeden mecz już wygrali, nie jeden przegrać im przyszło... A ja lubię chodzić na mecze, amatorskie, pół-amatorskie. Przynajmniej wiadomo o co grają. I z jaką ambicją. Tylko czasami „kibice-rodzice” mają przerost ambicji. No i można kogoś spotkać i czasami kiełbasą poczęstują, a i „mięsem” rzucą. Trudno. KONIEC
Przemysław Plitta
Dodaj komentarz