Październikowy dzień budził się powoli. Była godzina 7.00. Pogodnie. Temperatura około 10 stopni. Młoda blondynka otworzyła piekarnie. Schwiebuch & Grochomallec, rok założenia 1918. Była prawnuczką Ferdynanda Schwiebuch'a obywatela miasteczka, pochodzenia niemieckiego, który latem 1918 roku założył piekarnie. Ona nazywała się Sylwia Listek. Sama nie wiedziała czego chciała w życiu. Jako mała dziewczynka to tak normalnie pielęgniarka, przedszkolanka, rehabilitantka potem się zmieniało. Chciała nawet przeprowadzić się do większego miasta by prowadzić tramwaje. Prowadzić wycieczki też było fajnie. Spojrzała na drugą stronę ulicy, tam było biuro podróży „Union-Touring 365”. Było jeszcze zamknięte. Kędzierzawa Marlena Kogut jeszcze nie przyszła. Poznała ją bo wpada po bułki na drugie śniadanie. Marlena wiedziała czego chce. Studiowała geografię, ukończyła też pedagogikę.
- Otwarte? Można?
- Zapytała wysoka, dobrze zbudowana kobieta w mundurze policjantki.
- Tak oczywiście.
Odpowiedziała Sylwia i wpuściła ich do środka. W parze z posterunkową, był jeszcze aspirant Grzegorz Stasiak, który został na zewnątrz.
- Bułka cebulowa, jak zwykle? - zapytała Sylwia - Pani posterunkowa.
- Starsza posterunkowa Julia Lipiec – poprawiła Sylwię – Jak zwykle, bułka cebulowa.
Po chwili piekarnia była znów pusta. Po układała chleby i bułki. Chleby też pokroiła. O ósmej co kilka dni zjawiała się pewna starsza pani. Idąc z kościoła wstępowała czasami po chleb. Zwłaszcza w poniedziałek po weekendzie. Więc z dużą pewnością dziś wejdzie w progi piekarni. Tymczasem za oknami młodzież przechodziła do pobliskiego liceum. Niektóre uczennice wchodziły do piekarni po bułki czy pączki z marmoladą. Tak też było tym razem, trzy uczennice weszły do piekarni po rogale z makiem. Weszła tam też smukła szatynka. Gdy weszła gwar ucichł.
- Dzień dobry – powiedziała – rogala z makiem, po proszę.
- Dzień dobry.
Odpowiedziała nie tylko Sylwia, ale też uczennice, bowiem smukła szatynka – to nauczycielka angielskiego, niespecjalnie lubiana przez uczniów.
- Zobacz jak ona się ubiera.
- Jak zakonnica.
- To dobra krzywka dla niej.
I tak obgadując nauczycielkę wyszły z piekarni. Po chwili weszła starsza pani. Jak zwykle wracała z porannej mszy. Gdy kupowała chleb krojony, do piekarni weszła młoda dziewczyna, ubrana skąpo. Ubrana skąpo, to mało powiedziane. Na sobie miała sweter wprawdzie zakrywające uda. Było też widać, że pod sweterkiem jest gołe ciało. Krótkie spodenki nie wiele zmieniały.
- Dwie bułki i rogala, poproszę – powiedziała dziewczyna.
Gdy Sylwia obsługiwała młodą, starsza pani jakby zastygła. Tymczasem do sklepu weszła Marlena, ta z biura podróży „Union-Touring 365”.
- Widziała pani. co za gołodupiec. Bezwstydna. Tu chodzą dzieci. Młodzież do szkoły oburzała się starsza pani ubrana na czarno.
Marlena tylko wzruszyła ramionami, co jeszcze bardziej oburzyło starszą panią.
- To w gruncie rzeczy dobra dziewczyna. Sierota. Studiuje zaocznie matematykę czy informatykę.
Ni to informowała, ni to tłumaczyła dziewczynę Sylwia, lecz starsza pani już nie słuchała.
Tymczasem Marlena kupiła bułki i rogala. Wychodząc z piekarni zwróciła się do Sylwii;
- W padnij do mnie jak będziesz miała czas.
Po chwili otworzyła biuro. Marlena Kogut, wysoka, smukła kobieta po studiach geograficznych i ukończeniu Wyższej Szkoły Ekonomii i Zarządzania przyjechała do miasteczka gdzie dostała pracę w jednej z filii biura podróży. Czuła się samotna, więc po pracy trenowała ping-ponga w miejskim klubie sportowym.
Tymczasem za ladą w piekarni stanęła ciocia Sylwii, czterdziestodwuletnia Katarzyna Grochomallec, średniego wzrostu, krępa brunetka, była wnuczką wspólnika założyciela piekarni Adolfa Grochomalleca.
Rano wysłała do liceum swoją 17- letnią córkę Magdę, która niedługo obchodzić będzie 18-stkę i 13-sto letniego syna Pawła do szkoły podstawowej.
Przez kilkanaście minut obsługiwały razem, bowiem ustawiła się kolejka. Chlebki, rogale lub bułki kupowały; nauczycielka biologii z pobliskiego liceum, pani bibliotekarka z miejskiej biblioteki, zegarmistrz i zakonnica zakonu Elżbietanek.
- Patrz pan taka młoda. Twarzyczkę ma jeszcze dziecięcą – powiedział krępy w średnim wieku.
- Może nie wiedziała co ze sobą zrobić – zastanawiał się starszy, wysoki pan.
- Panowie przestańcie może miała powołanie – powiedziała starsza pani.
- Powołanie, e tam, powołanie. Też mi coś. Chłopa jej trzeba – uciął starszy pan.
Tymczasem młoda, niskiego wzrostu zakonnica po zakupie pięciu rogali z makiem, wyszła z piekarni, bez słowa. Ostatnią w kolejce była wysoka blondynka z aparatem fotograficznym na szyi. Agata Biletter pracowała w studiu fotograficznym „Biletter”.
Robiła zdjęcia do gazety lokalnej, okazjonalne; z chrzcin, pierwszej komunii. ślubne, zakochanych i i tym podobne.
- Co tam słychać? Już zaczynasz pracę? - zapytała Sylwia.
- Tak. Za półgodziny u Burmistrza jest spotkanie z delegacją z Łotwy. A co u ciebie?
- Po staremu, nic się nie zmienia.
- Jak sama nic nie zmienisz, to się nie zmieni. To może wpadniesz na treningi ping-ponga. - Trochę sportu ci nie zaszkodzi, a nie tylko te papierosy.
- No właśnie – wtrąciła Katarzyna.
- W sobotę idę do Willi „Spotkania” na wieczorek integracyjny. W padnij może poznasz jakieś ciacho – kontynuowała Agata.
- A nie idziesz z Bonifacym?
Zapytała Sylwia. Bonifacy to narzeczony Agaty.
- Nie. Tym razem sama. Boni wyjechał na tydzień zdobywać szczyty.
Do Francji. Z tą swoją paczką.
- Może. Z dzwonimy się jeszcze – Sylwia wykonała gest sugerujący rozmowę przez telefon.
- Może zrobić wam zdjęcie jak pracujecie?
- Nie, nie – powiedziała Kasia.
- Tak! – powiedziała Sylwia.
Po zrobieniu zdjęcia Agata wyszła z piekarni i szybkim krokiem udała się do urzędu burmistrza.
Tymczasem pod piekarnią spotkały się dwie kobiety.
- Wie pani co się stało? - zapytała starsza kobieta o niskim wzroście.
- Nie. Coś poważnego ?, bo mówi pani takim tonem - odpowiedziała również nie wysoka starsza kobieta w moherowym berecie.
- Ksiądz proboszcz od św. Marii Magdaleny umarł dziś nagle, rano.
- No co też pani powie....
- Tak to prawda – przytaknęła dobrze zbudowana kobieta w średnim wieku – umarł przy ołtarzu...
- Nie, nie. Nie wstał z łózka. W nocy umarł – twierdziła starsza kobieta o niskim wzroście.
- Co też pani. Mówię pani odprawiał msze i nagle się przewrócił i już nie wstał. Patrz pani, trzydzieści lat był w parafii proboszczem. W roku, w którym został proboszczem u św. Marii Magdaleny ja zaczynałam pracę w szpitalu jako pielęgniarka po medyku. Po liceum medycznym, na Łąkowej się mieściło.
- Pamiętam, tam na przeciw mieszkała moja ciotka Aniela, też już nie żyje – powiedziała wysoka.
- A ja pochowałam chłopa. Tyle lat jestem wdową po moim Hendryczku. To był chłop jak dąb, ale padł jak stał. Umarł w butach, tak nagle w samo Boże Ciało.
- On przyszedł po tym księdzu Dederkowskim co w czasie wojny kolaborował z Niemcami. - Tak mówili – powiedziała starsza kobieta o niskim wzroście.
- No co też pani. Ksiądz Gerwazy Dederkowski i owszem współpracował, ale z podziemiem. Co też ludzie gadają. Niedługo Wszystkich Świętych – zmieniła temat.
- W ubiegłym roku w przeddzień, pojechałam wieczorem z synem i z wnusiem Piotrkiem. Tak bał się wejść, gdy zobaczył migające lampki w ciemnościach cmentarza, że rozpłakał się.
Gdy kobiety tak dyskutowały przed piekarnią, kolejne uczennice, tym razem starsze z klas maturalnych, weszły do piekarni, weszła też nauczycielka, tym razem starsza emerytowana.
- Dzień dobry pani profesor – powiedziała Sylwia
- O, Sylwia. Jak się masz – odpowiedziała emerytka.
Uczyła Sylwię w technikum gastronomicznym.
- Dobrze, jakoś leci.
- No dobre z ciebie było dziecko.
- E, tam. Przecież wiemy, że dokazywałam. I to nie mało – Sylwia poczuła się jak uczennica, która znów przyznaje się do przewinienia.
- Palisz? - zapytała nauczycielka.
Sylwia trochę się zafrasowała.
- Pali? Kopci – odpowiedziała za Sylwię, Ewa.
Ewa, wysoka blondynka, obecnie pracująca w gastronomii. Szkolna koleżanka Sylwii.
- O! Ewa Niemirska – rozpoznała kobietę emerytowana nauczycielka.
- Ewa, Ewa, pani profesor, tylko już nie Niemirska, a Szymańska.
- A to gratuluje, a dzieci...
- Będą...
Tu pogłaskała się po brzuchu, wskazującym na piąty miesiąc.
- No to szczęścia życzę, a ty Sylwia?
- Ja? - zmieszała się Sylwia, którą uratował pan z bródką.
- Proszę pań, ja też chcę kupić. I się spieszę do pracy.
- Tak, tak już wychodzimy.
- To co pan zamawia – zapytała Katarzyna.
- Cztery bułki i rogala z makiem, tak zwanego „maczka – smaczka”.
Pan z bródką to Tomasz Wanat urzędnik z urzędu burmistrza, a po nim zjawiła się stomatolog Zofia Witkowska.
- Cześć Kasia to jutro będziesz u mnie?
- Tak oczywiście. O 17.30?
- No tak. To poproszę pięć bułek i jednego rogala.
- Pani doktor, a może by tak Sylwię.
- Nie oczekiwanie powiedziała Kasia.
- Ja? Nie. Mam zdrowe zęby – broniła się Sylwia
- Przyjdź, przyjdź. To zobaczymy – powiedziała dentystka, wychodząc przypomniała – jutro o 17.30.
W drzwiach minęła się z Neomi Malwińską pracującą w kancelarii prawniczej „Uchoński & spółka”.
- Co tam słychać Ptysia?
Zapytała Sylwia. Znała Neomi od dziecka, mają wspólne korzenie. Wspólnego pradziadka. A „ptysia” ? Takie miała kiedyś przezwisko, bowiem jako nastolatka, lubiła Ptysie. Najlepiej z kremem budyniowo-śmietankowym.
- Jakoś leci, obecnie dużo pracy w kancelarii. Jak się uspokoi to pogadamy.
Może się spotkamy? To co podać?
- Trzy bułki z makiem i dwie Kajzerki – poprosiła Neomi.
Aha, spotkamy się – pomyślała wątpiąco Sylwia.
Małomówna Neomi, stroniła od towarzystwa. Wychodząc z piekarni napotkała listonosza, pana Arka z nim lubiła porozmawiać, więc wdała się w kilkuminutową dyskusję.
W tym samym czasie do piekarni dotarła lekko kulejąc Anita Worytz urzędniczka, kiedyś dobrze zapowiadająca się tancerka. grała też w amatorskim teatrzyku. Miała szanse zagrać epizody w filmach. Niestety wypadek samochodowy przekreślił karierę. Sylwia sprzedała jej cztery bułki i zakończyła pracę. Za nim wstąpiła do biura podróży by porozmawiać trochę z Marleną, wypaliła papierosa. Wchodząc do biura, krzyknęła
- Kukuryku!
Marlena popukała się po czole. Po rozmowie z Marleną udała się do biblioteki by wymienić książkę, przejrzeć gazety i porozmawiać.
Gdy wychodziła niedaleko piekarni, stanął „grajek” i grając na harmonii, śpiewał;
Ojciec rudy
Matka gruba
Syn garbaty
Córka długa
Ciotka miała. łeb goryla.
To ci bracie famielija.
- Mógłby pan śpiewać coś innego? - zapytała kobieta idąca z przedszkolakiem.
- Mógłbym – odpowiedział „grajek”. I zaczął znaną piosenkę;
Chryzantemy złociste
W kryształowym wazonie
Stoją na fortepianie,
Kojąc smutek i żal.
poprzez łzy srebrnomgliste....
Po chwili malec powiedział,
- A w przedszkolu, to słyszałem taką piosenkę;
Jestem głupi
Mam pierdolca
W uchu kolczyk
W dupie stolca.
- Fuj! Piotrusiu, kto cię tego nauczył? To oburzające. Nigdy tego już nie powtarzaj. Muszę jutro porozmawiać z panią Malwiną.
- Dobrze babciu. Już nie będę – zarzekał się malec – ale kupisz mi rogala?
Po chwili weszli do piekarni, gdzie babcia z wnuczkiem zostali wpuszczeni po za kolejką.
W piekarni sprzedaż prowadziły Katarzyna Grochomallec i Agnieszka Wons, która zastąpiła Sylwię Lisek. Wówczas do piekarni weszła córka Kasi, Magda. Przyszła z swoim chłopakiem Antkiem, który nie podobał się Kasi, ale tym razem nie dała tego poznać, zapytała tylko;
- Co tam w szkole?
- Normalnie czyli nijak. Nuda – odpowiedziała Magda – wziąć coś do domu?
- Nie, tylko kup po drodze ziemniaki.
- Jak zwykle dwa kilo kartofli ?
- Tak.
Pod wieczór zjawili się dwaj bezdomni, którzy dostali po dwie bułki. A kilkanaście minut po nich narzeczony Agnieszki. Andrzej.
Andrzej był przez dłuższy czas bezrobotny, co powodowało konflikty. Tak też było tym razem. Sytuacje próbowała ratować Kasia. Prosząc by swoje osobiste sprawy załatwiali poza piekarnią. Agnieszka wyszła na chwile z narzeczonym. Tłumaczyła. Że nie ma czasu przyjeżdża do niej Marta i będzie u niej nocowała. Antek nie lubił siostry Agnieszki, Myślał więc, że ją zbywa. Po pięciu minutach rozstali się. Kto wie czy nie na zawsze. Po kwadransie zjawiła się wysoka, szczupła, właściwie wychudzona szatynka. Marta leczyła się z anoreksji.
- Masz klucze i czekaj na mnie w domu – powiedziała po serdecznym przywitaniu z siostrą – chcesz kajzerkę czy rogala?
Marta dostała i kajzerkę i rogala, którymi na miejskim placu nakarmiła gołębie.
Nad miastem zapadał półmrok. Do piekarni wszedł jeszcze mecenas Doroteusz Uchański, a po chwili pastor Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Następnie Marlena Kogut z biura podróży „Union-Touring 365”, które zamknęła przed chwilą. I jeszcze kilka osób. Wreszcie o osiemnastej Agnieszka i Kasia zamknęły piekarnie.
KONIEC
Przemysław Plitta
* wiersz o familij autorstwa nieznanego
** wykorzystałem słowa piosenki „ Burdel”(Dezerter)
*** imiona i nazwiska fikcyjne
2 komentarze
scorpions70
Długie
dzin
fajne