Twarze miasta.

Cicha uliczka starówki. Tu pod numerem 99 mieści się piekarnia, w której to pracuje młoda blondynka. Okrągła, drobna twarzyczka. Małe stylowe okulary. Włosy spięte w „koński ogon”. Sympatyczna. Sprzedaje świeże pieczywo. Świeżo po szkole? Technikum Spożywcze? A może Gastronomiczne? Nie wiem. Teraz już nie ważne. Może inna szkoła, a pracę może dostała po kądzieli. Ale ciekawe jak się uczyła. Sylwetka filigranowa, raczej nie sportowa.  Nie wiadomo  więc czy uciekała z wf. czy nie. Teraz sprzedaje pieczywo.  
W kolejce ustawiła się kędzierzawa. Kędzierzawa  pracuje na przeciw w biurze podróży. Na chwilę go zamknęła. Nikt więc nie poleci do Honolulu ani nie pojedzie do Pacanowa. Poprosiła o bułki z makiem i wróciła do biura. Na razie pustego, interesanci przyjdą później. Chociaż nie! Właśnie weszła młoda para, młoda w sensie wieku. Nie będzie to raczej podróż poślubna. Chociaż kto wie? Kędzierzawa usiadła przy biurku. Przez zamknięte okno nie słychać gdzie chcą się udać młodzi, a przez kraty w oknie ledwie widać pracę kędzierzawej. Kraty są stylowe, bo też kamienica zabytkowa.  
Zrobiłem kilka kroków dalej. Pod zabytkowym murem pojawiła się  studentka sztuk pięknych, filigranowa okularnica. Zdumienie budzi, że przytachała to wszystko potrzebne do malowania. Przyglądam się jak   rozkłada przyrządy do malowania. Pogoda dobra do malowania. Nie za ciepło, nie za zimno. Słonecznie.
Może kiedyś dowiem się co „zmalowała” filigranowa studentka. Na razie wychodzę z tej uliczki. Wychodzę z uliczki i widzę starszego, no może w średnim wieku pana prowadzącego księgarnie. Ostatnią w tej części miasta. A kiedyś... mój Boże! I tania książka była i antykwariat. Antykwariat „Na strychu” prowadził taki starszy, wysoki pan. Emeryt. Czego tam nie było!! Oprócz książek, chyba ponad tysiąc tytułów! Gazety z dawnych lat i ulotki, informatory i mapy. O Panie! Czego on nie miał. Dziś nie ma, ani tego antykwariatu, ani jego pana.  
No nic, idę dalej. Mijam trzy młode, roześmiane dziewczyny w mundurach. Teraz to popularne. Czasami mam wrażenie, że w mundurach jest więcej jasnowłosych niż chłopaków. Ciekawe czy one czytają papierowe książki?  
Przechodzę obok kiosku z gazetami. Teraz nie mówi się kiosk tylko... no właśnie jak?
Zresztą ten punkt jest nie tylko z gazetami, ich jest już coraz mniej. Więcej gadżetów. Można nawet kupić przekąski. Na chwilę zatrzymuję się. Wchodzę. Kupuję program TV na dwa tygodnie. Przy okazji patrzę która  sprzedaje, czy ta ruda przy kości, czy ta smukła szatynka. Szatynka. Przypomina mi trochę taką młodą psycholog z klubu „Jesteś>My”.
Klub działał przy jednym z Towarzystw działającym w mieście.  
W cotygodniowych spotkaniach uczestniczyli uczniowie, studenci, emeryci i bezrobotni. Oficjalnie zaczynały się one od tego, że każdy opowiadał o tym co przeżył w tygodniu, jak się czuje. Spotkania prowadziła smukła szatynka w okularach. Niedawno ukończyła pedagogikę.  Pomagała jej taka ruda studentka psychologii. Przychodził  młody mężczyzna. Przeżył zawód miłosny. dużo palił, mało mówił.  Odwrotnie niż pewna starsza pani na wózku inwalidzkim, ona mimo niepełnosprawności była wszędzie,  na każdym wernisażu, wystawach. Lubiła towarzystwo. No cóż każdy był inny i przez jakiś czas spotykali się, a potem się rozeszli. Może niektórzy spotykali się prywatnie w parku na ławkach lub w kawiarniach.
Siadam na ławce na skwerku. Przeglądam kupiony program TV. Dużo jest sportu, kiedyś tyle nie było. Podoba mi się to, chociaż telewizja zabiera dużo czasu i robi z człowieka samotnika. Zerkam zza gazety, wysoka blondynka o okrągłej twarzy, robi zdjęcia. Jest z lokalnych gazet. Jak to się mówi „znam ją z widzenia”. Przychodzi na mecze miejscowych drużyn. Przychodzi zrobi parę fotek i... odchodzi. Pewnie sport ją tak nie interesuje, ja bym został. Pracujesz, zarabiasz, a jeszcze meczyk za darmo. Inna sprawa to, że nie które mecze są gratis. Kibic nie płaci, płacą sponsorzy. Kiedyś na meczach jednej z dyscyplin, sponsor rozdawał kiełbaski z rożna „za fryko”. Przychodzili wówczas również bezdomni, bezrobotni, którzy nagle zafascynowali się hokejem na trawie.  
- Patrz ta ma zęba, że mogłaby nim kapsle otwierać.
Powiedział do mnie jeden znajomy kibic. Rzeczywiście, taka rozczochrana, która nagle zafascynowała się hokejem, by dostać kiełbaskę, miała jakieś takie dziwnie uzębienie.
A co do tych zdjęć robionych przez wysoką blondynkę czyli panią fotograf, to po meczu w następnym tygodniu szukam siebie i czasami znajduję. Na portalach społecznościowych, widać że inni robią podobnie.
Pewnego dnia wsiadam do autobusu. W autobusie spotykam panią rehabilitantkę.  
- Dzień dobry, po pracy?
- Tak  
Odpowiada z ulgą. Pewnie goniła autobus nr 13.
- Do domu? - pytam
- Nie, jeszcze do wnusia. Synowa musi wyjść do kosmetyczki i muszę Jasia popilnować. A pan do domu?
- Nie. Do fryzjera jadę.
Patrząc na kobietę, nie mogłem uwierzyć że to babcia. Wygląda młodo. No  i dogoniła ten autobus. A tymczasem na następnym przystanku widzę kątem oka, jak dwie nastolatki gonią autobus, ale... za dużo fast foodu za mało wuefu. Przy mnie stoją młode studentki. Jedna wysoka, smukła. Druga   mała, krępa rozgadana. Stąd wiem, że studentki. Po kilku przestankach wysiadam idę do fryzjera.
Tam na fotelu siedzi młoda koszykarka z miejscowego klubu. No jak siedzi to nie widać, że taka wysoka. Widać okrągłą miłą, młodą twarzyczkę i tatuaż na ramieniu.    
Młoda korpulentna, pulchna fryzjerka zapytała miłym głosem.  
- Pan do strzyżenia?    
Niektórzy uważają, że   pulchni,  korpulentni są nieprzyjemni, gburowaci. Nic bardziej mylnego.  
- Tak - odpowiedziałem  
- Chwilunia. Zaraz pana przyjmę.      
Przez tą "chwilunie" zamiatała włosy po poprzednim kliencie.  
- Proszę – powiedziała, miłym głosem zapraszając na fotel.  
Usiadłem na czarnym fotelu. Popatrzyłem w lustro. Odbijała się tam moja i jej okrągła twarz.  
- Jak strzyżemy? – zapytała swoim delikatnym głosem.  
- Maszynką na krótko – odpowiedziałem – na trzy.  
- Na trzy milimetry? – upewniła się – nie za krótko.  
- Nie, nie. Proszę tak – odpowiedziałem.    
- No dobrze – wzięła do ręki maszynkę i spojrzała w okno – słoneczko wychodzi, a wczoraj była niedziela i cały dzień padało i padało. Niech to jasny szlak.
Maszynką goli się szybko. Więc gdy skończyła, mogłem przypadkowo stanąć przy koszykarce. Wyglądałem jak... kurdupel. Po chwili wyszliśmy razem. Niestety to tylko przypadek. Nasze drogi natychmiast się rozeszły. No cóż... za młoda. Za wysoka, e...  Zobaczę ją dopiero na meczu.
- Panie. Ja tyle lat pracowałem, a teraz co mi zostało... Tylko sobie popatrzeć. Emeryturka cienka jak barszcz.  
Mówi do mnie starszy kibic. Emeryt. Tym razem na meczu siatkówki. Gra tu jedna co przypomina mi trochę młodą aktorkę z serialu „Dziewczyny ze Lwowa” może dlatego zwróciłem na nią uwagę.
Tymczasem starszy pan dalej żalił się na niską emeryturę. Wymieniał zakłady gdzie pracował.
- I gdzie to wszystko jest? - zapytał retorycznie.
Przeminęło z wiatrem – odpowiedziałem.        
- Niestety. Patrz jak gra ta z trójką...
- Kieracka.
- No właśnie. Taka korpulentna, jak moja żona Aniela. Nie żyje od czterech lat. Było za co złapać...  
Przeminęło z wiatrem – pomyślałem.  
A teraz co mi zostało niech chociaż sobie popatrzę – zakończył kibic.
Niektórzy kibice przychodzą by... sobie popatrzeć” No cóż. Ciekawe czy jakiś naukowiec zajął się zagadnieniem erotyki wśród kibiców?    
A moja pupilka „ta ze Lwowa” siedzi niestety na ławce. Wpuść ją na KONIEC nich sobie po patrzę.
                                                                                                              CDN?

przemastt24

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i inne, użył 1375 słów i 7907 znaków.

Dodaj komentarz