Nocny pociąg z rudzielcem, czyli na zdrady nie ma rady - wersja 2020 (1/2)

Nocny pociąg z rudzielcem, czyli na zdrady nie ma rady - wersja 2020 (1/2)Po dłuższej nieobecności powracam do publikowania reworków starszych prac - w tym przypadku będzie to opowiadanie, którego powstaniu przyświecał zasadniczo jeden cel: sprawdzenie, jak bardzo mocną, dosłowną i naturalistyczną historię można opowiedzieć, pozostając wciąż w ramach "zwyczajnego" seksu - bez przemocy, bez tematyki BDSM i innych podobnych. Czy się udało... cóż, pod oryginałem wybuchła swego czasu dość zażarta dyskusja, więc zakładam, że przynajmniej częściowo tak.

Bez dalszego przeciągania zapraszam do miłej (albo i nie) lektury:


***

     Nie, w żadnym wypadku nie czułem zdenerwowania czy choćby lekkiej irytacji. Byłem istną oazą spoko… ni chuja! Rozsadzało mnie wszechogarniające, namacalne wręcz wkurwienie. Bryzgałem gniewem niczym doprowadzony do wrzenia wulkan, czekający na byle pretekst do erupcji. Trzęsło mną od momentu, w którym dowiedziałem się, że jeden z teoretycznie niezastąpionych przydupasów dyrektora zawalił projekt i ktoś musiał dokończyć jego pracę. Postawiono mnie więc przed faktem dokonanym… to znaczy zgłosiłem się na ochotnika, by nie tylko ogarnąć srogi pierdolnik w dokumentach, lecz także dymać na drugi koniec kraju, celem podpisania ważnej umowy z jeszcze ważniejszym klientem. Udając z przyklejonym do ryja uśmiechem, że mam pojęcie, czego dokładnie dotyczy kontrakt oraz jak poprowadzić finalne negocjacje.
     Gdybym jeszcze mógł usiąść spokojnie we własnym domu, zrelaksować się i wypocząć, ale nie! Bo jeden syn poszturchał się z kumplem o jakąś bzdurę i zaraz wielkie lamento! Ileż to razy ja wracałem z budy z obdartymi pięściami, względnie nosem, i nikt rejwachu nie robił? Bo drugi, najwyraźniej zazdroszcząc pierwszemu atencji, postanowił wleźć na płot i widowiskowo z niego spaść. Wprost w wypielęgnowany żywopłot sąsiada. And last but not least, bo żona. Piękna, inteligentna… humorzasta, interesowna, zazdrosna do przesady, przedkładająca dobro swoje i dzieci ponad męża. Oraz cyniczna. Złośliwa. Wredna wręcz. Jak mało która. Mszcząca się za mój nieoczekiwany wyjazd – oraz związaną z tym konieczność zarywania wieczorów nad papierami – bezczelnym odmawianiem nie tylko seksu, ale i jakichkolwiek czułości. Pod byle pretekstem. Przez prawie dwa tygodnie.
     Jakby tego było mało, czekała mnie całonocna podróż. Szefostwo bowiem przypomniało sobie o istnieniu genialnego wynalazku zwanego wagonem sypialnym, dzięki któremu oni mieli zaoszczędzić na hotelu, a ja na czasie... Próbowałem ich odwieść od tej bzdury prośbą i groźbą, jednak bez rezultatu. O tyle dobrze, że chociaż zarezerwowali mi najlepszy dostępny przedział double i jeśli nawet miałem trafić na idiotę, to tylko jednego.

*
  
     Wzbiera we mnie ledwo hamowana ochota, by się na kimś wyżyć, ale jak na złość: taksówkarz okazuje się miły, dworzec czysty, a skład punktualny. Targam walizy przez korytarz, zatrzymuję się przed drzwiami przedziału, pociągam za klamkę i… Wita mnie nie najszczuplejsza trzydziestokilkulatka z rudawymi, spiętymi w niedbały kok włosami. Ubrana w porozciąganą, pasiastą bluzę i ze zdecydowanie zbyt dużymi oprawkami na nosie.
     – Przepraszam panią, szukam numeru… – zbity z tropu próbuję jakoś się wytłumaczyć.
     Sprawdzam jeszcze raz, ale wszystko się zgadza. Ona patrzy na mnie, ja wyciągam bilet, wspólnie gapimy się tępo w tabliczkę na drzwiach, aż w końcu rzucam soczystym „kurwamaciem” w bliżej nieokreśloną czasoprzestrzeń i wołam konduktora. Jak się okazuje – także płci ładniejszej.

     Parę telefonów i kilkanaście zdań później wiemy już wszyscy, że sytuacja jest patowa. I ja, i rudzielec mamy ważne bilety w tym samym przedziale. Tego samego wagonu. Na tej samej trasie. Najwidoczniej sekretarka w przypływie niezmierzonej inteligencji zarezerwowała bilet bez określenia płci. Lub na siebie samą, kto ją tam wie? Ewentualnie kolejowy chochlik postanowił zrobić wszystkim psikusa. W każdym razie ani mnie, ani okularnicy nie ma dokąd przenieść, bo wszystkie pozostałe miejscówki są zajęte. Zastanawiam się, w jaki sposób wybrnąć z zamieszania, nie mordując nikogo postronnego, gdy głos zabiera współtowarzyszka niedoli:
     – Pani mundurowa, co gdybym zgodziła się na podróż z obecnym tu panem? Mnie on nie będzie przeszkadzał. A z tego, co widzę – zwraca się bezpośrednio do mnie – wysiadamy na sąsiednich stacjach i na pewno jakoś się dogadamy!
     Konduktorka marudzi jeszcze o przepisach i temu podobnych pierdołach, lecz ostatecznie dochodzi do jedynego słusznego wniosku, że i tak nie ma innego wyjścia. Po czym szybko oddala się nerwowymi kroczkami, udając, że nigdy jej tu nie było.
     – Z góry przepraszam za niedogodność, ale obiecuję pani, że postaram się w niczym nie uwłaczać swą nieplanowaną obecnością! – tłumaczę się niezgrabnie, siląc na grzeczność, i wciągam bagaże do przedziału. – Jestem zmęczony i szybko się położę.
     – Nie ma sprawy. Czasami nic nie dzieje się tak, jakbyśmy tego chcieli… – odpowiada filozoficznie tycjanowy koczek, wyciągając dłoń ozdobioną paznokciami pod kolor okularów. – A w ogóle, to żadna pani. Proszę mi mówić Mirella!

*

     Jestem na tyle zmęczony, że opróżniam duszkiem butelkę wody, przebieram się możliwie dyskretnie i mimo wyraźnych prób zagajenia rozmowy zawijam w przekrochmaloną pościel. Może i chciałbym jeszcze niezobowiązująco pogawędzić, zwłaszcza że Mirella wydaje się całkiem miła oraz – co udowodniła –  uczynna, lecz oczy same mi się zamykają. Ignorując zarówno irytujący hałas pociągu, jak i nie najciszej krzątającą się sąsiadkę, momentalnie odpływam.

     Wstać? Nie wstać? Chęci chęciami, lecz nadmiar płynu wypity przed snem daje o sobie znać wzmożonym parciem na wizytę w toalecie. Uchylam powieki, dostrzegając półleżącą naprzeciwko Mirellę. Rozjarzoną zimnym blaskiem laptopa, którego jedną ręką podtrzymuje na kolanach, a drugą… jestem aż tak rozkojarzony, czy może dopowiadam sobie zbyt wiele? Dyskretnie próbuję skupić wzrok.
     Nie, nie mylę się! Nawet w tym świetle dostrzegam rozszerzone oczy, zaognione policzki i dłoń, gmerającą nadto jednoznacznie na wysokości bioder. A przede wszystkim odbijający się od gładkiego panelu za łóżkiem obraz z ekranu, na którym widać… zaraz, bo szczegóły mi się rozmazują… Fellatio? Obciąganko? Robienie laski? Zaiste interesujące!
     Wstać? Nie wstać? Oto dopiero w tym momencie jest pytanie! Niechęci niechęciami, ale naprawdę nie mam innego wyjścia. Poza tym, jeśli wsadzę łeb pod kran, może uda mi się ochłonąć? Przeciągam ręce nadto ekspresyjnie, na co amatorka cyfrowej golizny w panice wyciąga rączkę spod kołderki, składa laptop i wyszarpuje słuchawki z uszu.
     – Nie przeszkadzaj sobie – chrypię z autentyzmem godnym paradokumentów i celowo wstaję bardzo powoli – ja tylko do łazienki.
     Oblewam twarz lodowatą wodą, starając się opanować nie tylko srogi burdel w głowie, ale i dziwny niepokój poniżej pasa. Mam się przyznać Mirelli, co widziałem? Bez żartów! Ostatnim, czego mi trzeba, są nocne rozmowy o współpasażerskiej masturbacji. Trzeciego wyjścia nie znajduję, więc wybieram drugie w postaci udawania, że kompletnie o niczym nie wiem. Jakby nigdy nic wracam do przedziału, życzę dobranoc siedzącej w pozie najniewinniejszego niewiniątka współpasażerce i wskakuję do łóżka.

     Nie, to na pewno nie jest szum zza okna, skrzypienie materaca ani cokolwiek innego poza pojękującą w jednoznacznie seksualnym kontekście kobietą. Ale wytrzymam! Dam radę! Wszystko skończy się za pięć minut. Może kwadrans. Albo dopiero nad ranem? Wcisnę głowę pod poduszkę, pomyślę o wylegujących się leniwie na plaży foczkach, względnie systemie zmiennych faz rozrządu silnika spalinowego o dwóch wałkach i czterech zaworach na cylinder, dzięki czemu za chwilę spokojnie zasn…
     – Oooaaa!
     Tym razem odgłosy ekstazy roznoszą się po chyba całym wagonie. Odrzucam pościel na podłogę i nie zważając, że mam na sobie tylko slipki i żonobijkę, staję między łóżkami.
     – Mirella! Czy ciebie nie pojeb… nie zapominasz się czasem? No, co się gapisz? – rzucam z nieukrywaną irytacją, choć ze względu na okoliczności staram się mówić możliwie cicho. – Myślisz, że cię nie słyszę? Nie widzę, co wyrabiasz? Pogięło cię do reszty, durna babo? – Przygryzam się w język, ale przepraszać za jawne chamstwo nie mam zamiaru. – Mam taką propozycję, bo nie uśmiecha mi się znowu wstawać: wyjdę na powiedzmy pół godzinki, ty zrobisz, co uważasz, a potem grzecznie pójdziemy lulu. Rano się ogarniemy, pożegnamy i zapomnimy o całej sprawie. O sobie nawzajem zresztą też. Pasuje?
     Nie czekając na odpowiedź, narzucam spodnie i koszulę. Wciskam bose stopy w buty, chwytam telefon i bez silenia się na grzeczność trzaskam drzwiami.

     Dwie podkręcone ciastem kawy później żałuję tylko jednego: że nie mam przy sobie choćby piersiówki. Niestety najmocniejszym, co można kupić na miejscu, jest cienkie piwo. Nerwowo stukam obrączką o ekran smartfona, gapiąc się bezmyślnie na zdjęcie dwóch roześmianych chłopców w wieku wczesnoszkolnym, otoczonych czułym objęciem szczupłej, eleganckiej brunetki. Odliczam minuty, starając się zbytnio nie roztrząsać bieżącej sytuacji.
     Ostatecznie, o czym miałbym myśleć? O pozornie szczęśliwym, lecz dźwięczącym pusto niczym cymbał małżeństwie, w którym wszyscy żyjemy niby razem, a przecież jakże osobno? Czy może o pracy, w której stałem się może i sowicie opłacanym, ale jednak jawnym pomiotłem? Owszem, miewam czasami ochotę jebnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady czy inną Kamczatkę, jednak przecież moje problemy nie wykraczają specjalnie poza typowe nieprzyjemności i niewygody dnia powszedniego, które musi znosić znakomita większość cywilizowanego społeczeństwa. A już na pewno nie są pretekstem do rozważania stosunków pozamałżeńskich! Nawet z kobietą, która nie tak wcale dawno robiła sobie dobrze dosłownie metr ode mnie. Zwłaszcza z nią. A może jednak? Okoliczności sprzyjają mi na pewno, kandydatkę znalazłem – czy raczej sama się znalazła – bardzo prawdopodobnie, co mnie więc powstrzymuje przed skokiem w bok? Jednorazowym, niezobowiązującym oraz, z czego nie jestem dumny, nie pierwszym w moim życiu. Ani zapewne nie ostatnim. Niestety.

     Po upływie zapowiedzianych dwóch kwadransów wchodzę ponownie do przedziału i  zamieram w pół kroku. Nie, nie mogę! Nazwijcie mnie, jak tylko chcecie: słabeuszem, chwiejem, ciepłą kluchą, kimkolwiek innym. Może jestem podstępną i zdradziecką, męską świnią, ale nic nie rozczula mnie równie mocno, co kobiece łzy. Wylewane właśnie przez skulonego w kącie łóżka, potarganego rudzielca.
     – Czy wszystko w porządku? – Po cholerę pytam, skoro widzę, że nie. – Ja naprawdę nie chciałem…
     Oszołomiony nagłym wybuchem histerycznego płaczu, wypadam przez niedomknięte drzwi z powrotem na korytarz.

*  

     Po raz bodaj trzeci wracam do mojej tymczasowej sypialni, po drodze gęsto przepraszając pasażerów z sąsiedniego przedziału, wyraźnie nieukontentowanych naszym niegodnym zachowaniem. Jakimś cudem uniknąwszy srogiego wpierdolu, stawiam na stoliku największą kawę oraz porcję słodkości, jakie udało mi się kupić w bufecie.
     Przysiadam na krawędzi łóżka i zamieram w oczekiwaniu na twój ruch, Mirello. Jeśli czujesz taką potrzebę, wypłacz się. Powiedz, o czym tylko chcesz, lub przeciwnie: zmilcz i do końca podróży nie odezwij się ni słowem. Wybierasz bramkę numer jeden? Twoja wola!
     Niezgrabnie podaję ci chusteczkę i czekam cierpliwie, aż wytrzesz nos, oczy oraz szkła okularów i zaczniesz snuć opowieść. O sobie samej. O losie, który obchodził się z tobą raczej mało subtelnie i nieraz zamiast nadzieją obdarowywał cierpieniem. O niedostatku, wręcz biedzie. Problemach ze zdrowiem, wyglądem, samoakceptacją. Zaniedbującym cię mężu, który dawno zapomniał, czym jest nie tylko pożądanie, lecz także jakiekolwiek głębsze uczucie. Upragnionym synku, wypełniającym twój świat nie tylko radością, ale też troskami i bólem. O…

     Ujawniasz przede mną takie sekrety, aż czuję się niezręcznie. Co gorsza, nie jestem najlepszym słuchaczem. Przytakuję, rzucam czasami jakimś pytaniem, lecz coraz częściej gubię wątki i zaczynam uciekać myślami w kierunku pobocznych, zupełnie niezwiązanych z tematem spraw. Już mam zamiar ci przerwać, gdy na powrót zbaczasz ku relacjom małżeńskim. W sposób, którego absolutnie się nie spodziewałem.
     – Wiem dobrze, że nie jestem atrakcyjna. Mocno przytyłam w ciąży, brałam silne leki na depre… – odkasłujesz, jakbyś chciała wypluć resztkę niedopowiedzianego słowa – złe samopoczucie. Zdaję sobie sprawę, że mężowi też nie było łatwo, ale on po prostu mnie odrzucił! Odepchnął jak zużytą zabawkę, która mu zbrzydła! W momencie, w którym najbardziej potrzebowałam jego ciepła, nie próbował mnie zrozumieć! Wesprzeć! Pomóc mi! – Nakręcasz się coraz silniej. – Rozumiesz, jakie to uczucie, gdy najbliższa osoba nie akceptuje cię w łóżku? Nie pragnie? Nie pieści? Nawet nie przytula? Nie mam idealnego ciała, ale czy to znaczy, że potrzeb także? A może jestem chętna, otwarta na eksperymenty i pragnę spełniać swoje fantazje seksualne? Nawet te najbardziej odważne?
     – Wybacz, Mirello, ale chyba mówisz mi za dużo! – Próbuję przyhamować twój osobliwy wywód. – Jestem przecież obcym facetem i naprawdę dziwnie się czuję, słuchając o twoich preferencjach… erotycznych, które, jakie by nie były, są twoją prywatną sprawą! Twoją i tylko twoją! – powtarzam zaimki dzierżawcze jak najbardziej celowo, dodatkowo pomagając sobie palcem wskazującym. – Przykro mi, że nie masz jak ich zaspokoić, ale akurat na to nic ci nie poradzę!
     Dla rozluźnienia atmosfery zarzucam pozornie niewinnym, podkreślonym zalotnym uśmieszkiem żarcikiem. Popełniając pierwszy z serii katastrofalnych błędów.

     Ożywiasz się podejrzanie i wbijasz we mnie spojrzenie wciąż zaczerwienionych oczu, które wyjątkowo mi się nie podoba.
     – A gdybym poprosiła cię, żebyś mi jednak pomógł? Chociaż troszkę? – rzucasz nagle.
     – Nawet o to nie pytaj! Mam żonę i dzieci! Nie będę ukrywał, że akurat nie dzieje się między nami najlepiej, ale zależy mi na nich! – przerywam jawny, wręcz bezczelny podryw, choć nie tak zdecydowanie, jak planowałem. Oraz powinienem.
     – Ja też mam męża. I dziecko. I oni też są dla mnie ważni. Tylko… co z tego? – pytasz szczerze zdziwiona, jakby nie było to specjalnie istotne.
     – Mirella, dość! Ponownie przepraszam za przykrość, którą ci sprawiłem, ale postaw się w mojej sytuacji! Jestem przemęczony i cały w nerwach, bo jadę na ważne spotkanie biznesowe, że nie wspomnę o całym tym zamieszaniu z przedziałem! A tymczasem ty… zaraz koło mnie… – próbuję kulawo wybrnąć z tej gmatwaniny. – Twoje zachowanie naprawdę było mało komfortowe i przyjemne, wiesz?
     – Nieprzyjemne? Jak dla kogo! – prychasz, znów posuwając się o krok za daleko, lecz tym razem nie mam zamiaru cię przystopować. O dziwo.
     – Dobrze już, dla ciebie może i było, ale mnie jakoś nie bawi widok mastur… palców…
     Czy nazwanie tej czynności wprost jest tak trudne, że płomień zawstydzenia ogarnia mi policzki?
     – Brzydka jestem, prawda?
     Teraz żeś wystrzeliła jak filip z konopi! Rakietowy.
     – A co to ma do rzeczy? Powiedzmy, że nie jesteś do końca w moim typie! – Niby jeszcze się bronię, ale myślami znów skręcam ku niebezpiecznemu „co by było, gdyby” i uśmiecham dwuznacznie. – Bez urazy!

     Najwyraźniej nie czujesz się zbytnio dotknięta, bo wstajesz z łóżka i sprawdzasz, czy zamek jest zaryglowany. Zapalasz wszystkie światła, aż oszołomiony nagłą jasnością mrużę oczy. Stajesz naprzeciw, łapiesz krawędź spranej, mającej najlepsze czasy dawno za sobą koszuli nocnej i jednym pociągnięciem ściągasz ją przez głowę. Prezentujesz się jeszcze przez moment przodem, po czym obracasz, drepcząc w miejscu. Na koniec klepiesz dłonią w wypięty pośladek.
     Tak samo nagi, jak i cała reszta twojego ciała. Za wyjątkiem okularów, wciąż ozdabiających nos.

*

     – A teraz powiedz mi prawdę. Tylko szczerze! – rzucasz bezczelnie. – Czy mogę jeszcze podobać się mężczyznom z takim wyglądem? Z moimi kształtami? Ciałem? Twarzą?
     Niby mogłem spodziewać się rozemocjonowanej reakcji, ale nie aż takiej! Tym bardziej nie rozumiem, jak i dlaczego z zapłakanej, roztrzęsionej istotki przemieniłaś się w jawnie prowokującą kusicielkę? Niemniej, skoro zapytałaś, odpowiem! A przynajmniej się postaram, bo cóż właściwie mam ci odrzec, Mirello? Czy jesteś atrakcyjna? Zdaję sobie sprawę, że są gusta i guściki, a ładne nie jest to, co ładne, a co się komu podoba, więc… nie. Nieszczególnie. Obiektywnie, subiektywnie, jakkolwiek cię nie ocenię.
     Choć mogłabyś! I nawet nie w tym rzecz, że się ewidentnie zaniedbujesz czy ubierasz jak kilka rozmiarów tęższa kuzynka, która nie zauważyła, że moda na grunge skończyła się ze dwadzieścia lat temu. Powód leży znacznie głębiej. Teoretycznie masz zadatki na bycie jedną z najpiękniejszych kobiet, jaką kiedykolwiek poznałem. Praktycznie coś poszło nie tak. Bardzo. Jakby Stwórca ułożył dopracowany w najdrobniejszych szczegółach plan i na jego podstawie opracował doskonały projekt ponętnie krągłego rudzielca, lecz zlecił jego wykonanie byle remiesze, dając mu jako tworzywo materiały trzeciego sortu. I tak właśnie, niczym Wenus z piany morskiej… czy w tym przypadku najtańszej, cukrowej pianki z dyskontu oblanej wyrobem czekoladopodobnym, zrodziłaś się ty.

     Na głowie zamiast napuszonych, gorejących fal, sterczy ci raczej skołtuniony pęczek przywiędłej marchewki. Z grzywką. Brwi masz wyregulowane, ale chyba kombinerkami i po ciemku. Twój nos jest nieco za duży, a usta, choć pociągająco kształtne, ściąga nieprzyjemnie smutny grymas. Goszczący na nich najwidoczniej na tyle często, że zdążył trwale odcisnąć zmarszczki w kącikach.
     Jedynym, co posiadasz autentycznie ślicznego, są oczy. Ogromne, cudownie wykrojone, podkreślone gęstymi rzęsami, o tęczówkach kojarzących się ze wzburzoną morską tonią. Wpatrujesz się nimi we mnie tak przenikliwie, że ostatecznie odpuszczam nierówny pojedynek, uciekając zawstydzonym wzrokiem.
     Zatrzymuję się dopiero na piersiach. Dużych, apetycznych, ukoronowanych sporymi aureolami. Ale też wyraźnie opadłych, naciągających swym niemałym przecież ciężarem zmęczoną skórę dekoltu, pod którymi odznacza się wydatny brzuch, przechodzący w ciężkie biodra i niezgrabne nogi o grubych kostkach.
     Nie wiem właściwie dlaczego, bo widzimy się przecież pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, ale czuje smutek. Żal. Może nawet litość? Chciałbym ci skłamać i pocieszyć, że jesteś taka ładna, seksowna i zdecydowanie przesadzasz w samobiczowaniu. Jednak nie powiem nic, czego sam nie uważam za najszczerszą – choćby nie wiadomo jak bolesną – prawdę. Niczego też wbrew sobie nie uczynię. Nawet jednego, najdrobniejszego gestu.

*

     Dlatego właśnie podnoszę się z łóżka, stając na wyciągnięcie ręki naprzeciw całkowicie nagiej, nie najmłodszej ani tym bardziej nie najpiękniejszej, praktycznie nieznajomej kobiety. Ciebie, Mirello. Rozpinam koszulę i zsuwam spodnie, zostając w samych slipach. Przez jedną, wypełnioną nerwowym wahaniem chwilę zerkam na nie, by w drugiej nie mieć już absolutnie niczego do ukrycia.
     Podchodzę bliżej i obejmuję cię za nadgarstek. Obracam go spodnią stroną ku sobie, oglądając niewielki tatuaż, przyuważony już w trakcie rozmowy. Jakby celowo zrobiony w miejscu niby będącym na widoku, a przecież tak łatwym do ukrycia. Na pewno zetknąłem się już z tym symbolem, podobnym do yin-yang, lecz składającym się z trzech elementów, jednak za nic nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie oznacza… Choć mam wrażenie, że nie stanowi jedynie ozdoby.
     Drugą ręką przeciągam powoli po całym twoim ciele: od jasnopomarańczowej, nastroszonej kępki pomiędzy udami, przez pofałdowane boczki, po nasadę szyi. Za każdym pokonanym centymetrem nabierając pewności, że za moment wszystko się skończy. Odskoczysz spłoszona, w gniewie uderzysz mnie w twarz, zwyzywasz od ostatniego chama i czym prędzej ubierzesz. Albo ja wreszcie stchórzę i zrejteruję haniebnie, siejąc pożałowania godne zgorszenie na korytarzu, za które tym razem na pewno ktoś obije mi papę.
     Lecz tymczasem sięgam palcami do szczęki. Przesuwam je dalej na policzek. Za ucho. Zagarniam po drodze opadające swobodnie włosy, pachnące lakierem i… czyżby papierosami?
     Masz lekko spierzchnięte, niespokojne usta o posmaku kawy, ciasta oraz – czego jestem już pewien – pewnego paskudnego nałogu. Jakże inne od delikatnych, zadbanych warg, którym ledwie parę godzin wcześniej przysięgałem, że nie pozostaną zbyt długo samotne. Muskając je podówczas jakże czule… i kłamliwie.

     Uderza mnie lodowata fala otrzeźwienia. Kim ja właściwie jestem i co najlepszego wyprawiam? Czy postępujące wypalenie, przemijanie starych podniet oraz brak nowych w jakikolwiek sposób mnie usprawiedliwiają? Jak nisko trzeba upaść, by z nieprzymuszonej woli znaleźć się o dosłownie krok od zdradzenia żony? Niesamowicie seksownej, czułej oraz całkowicie wiernej, czego o jej mężu powiedzieć się już niestety nie da? Oszem, może czasem zbyt wyrachowanej, skupionej na dzieciach czy karierze i bywającej bez żadnego powodu wredną suk… lecz przecież szczerze kochającej! Pytanie, czy kochanej?
     Mógłbym zrzucić winę na nerwy, gorszy nastrój czy stres, ale bez przesady! Nie raz bywało ze mną znacznie gorzej, a mimo tego dawałem radę się powstrzymać przed skokiem z bok! Alkohol? Odpada, jestem trzeźwiutki jak prosię. Może więc przedłużająca się, wymuszona przez wspomniane humory wspomnianej żony przerwa w pożyciu? A co ja, królik w rui jestem, że myślę tylko o pierdoleniu?
     I to jeszcze z kim? Przecież gdybym zobaczył cię na zdjęciu, Mirello, lub nawet poznał w bardziej typowych okolicznościach, nie zwróciłbym na ciebie większej uwagi. A przynajmniej nie zbytnio pozytywnej. Tymczasem nie mogę przestać ci się przyglądać, myśleć o tobie i wyobrażać, jak…

     Przerywam pocałunek. Słyszę świszczący oddech, przebijający się przez miarowy stukot kół. Wciągam do płuc ciężkie powietrze, wysycone duszącym aromatem tanich perfum, potu oraz żądzy tak namacalnej, że przeżera pory skóry.
     Wbijam palce obu dłoni głęboko w twój miękki tyłek i na powrót przysiadam na łóżko, ciągnąc cię za sobą. Jesteś sporo cięższa, niż przewidywałem, oraz najwyraźniej jeszcze bardziej napalona. Bez najmniejszego słowa zachęty obejmujesz mnie za szyję i przytulasz mocno, wciskając twarz w biust. Choć właściwie nie zaczęliśmy nawet porządnej gry wstępnej, dyszę głośno wprost w ściśnięte ramionami piersi. Poddaję się naporowi pełnego brzucha, pożądliwych bioder i wilgotnych ud. Osaczasz mnie nimi. Atakujesz wabiącą lepkością niczym doświadczona łowczyni, kusząca zdezorientowaną, nieświadomą zagrożenia ofiarę obietnicą rozkoszy absolutnej.

     Jeśli teraz cię nie odepchnę, nie wstanę i się nie ubiorę, nic mnie już nie powstrzyma.
     – Mirello – Zaczynam nerwowo, czując narastającą gulę w gardle – jeśli teraz nie wstanę i się nie ubiorę, nic mnie już…
     Spoglądam w twe oczy, chcąc podkreślić wagę deklaracji kontaktem wzrokowym. I popełniam kolejny błąd. Być może największy od momentu wejścia do pociągu. Na peron. Wyjścia z domu. Zgodzenia się na ten przeklęty wyjazd!
     Tylko czy na pewno? Może wcale nie robię źle? Albo z pełną premedytacją chcę tak właśnie postąpić?
     – Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy, że mąż mnie nie zaspokaja – przerywasz znacznie pewniejszym tonem – i nie akceptuje moich skłonności? Jestem nieustannie napalona i tak rzadko mogę dać ujście swoim żądzom… Ja lubię ostro, rozumiesz? Chcę, żeby mężczyźni mnie wykorzystywali! Mocno, brutalnie, bez litości. Pragnę tego! Sprawia mi przyjemność, kiedy mnie biją! Duszą! Drapią! Gryzą! – wypluwasz jedno słowo za drugim niczym w amoku. – Uwielbiam, jak wciskają swoje wielkie, nienasycone chuje w moją spragnioną pizdę, w gardło, w…

     Jakim cudem w ciągu kolejnych paru chwil z może i prowokatorki, ale jednak tylko prowokującej, stałaś się… kim? Jak mam nazwać ową z założenia efemeryczną relację między dwojgiem przypadkowych nieznajomych, do której najwyraźniej dążysz? Przychodzą mi do głowy różne pojęcia: od masochizmu i uległości, po sadyzm i dominację, ale co właściwie o nich wiem? Poza suchą, encyklopedyczną definicją oraz mocno przekłamanym obrazem, zbudowanym przez wątpliwej jakości czytadła i jeszcze bardziej tandetne filmidła dla znudzonych gospodyń domowych, w zasadzie niewiele.
     Milkniesz na moment. Jakbyś zastanawiała się, czy jeszcze coś dopowiedzieć, ale boisz się reakcji. Do czasu.
     – Albo teraz, w tym przedziale, weźmiesz mnie na wszelkie możliwe sposoby, albo wypier…

*

     Poderwałem się roztrzęsiony, calutki mokry od potu, boleśnie uderzając nadgarstkiem o bok łóżka. Omiotłem wzrokiem przedział, próbując się upewnić, czy przebywałem w dokładnie tym samym miejscu, stanie oraz towarzystwie, w którym się położyłem. Rozpoznałem zaciemnione okno, spoczywającą spokojnie na półce własną walizkę, a naprzeciwko, oświetlone słabiutką lampką sufitową, drugie posłanie. Puste. Przykryte wyraźnie używaną, byle jak złożoną pościelą. Wciąż nie będąc do końca pewnym, co się dzieje, odrzuciłem kołdrę i sięgnąłem ręką do majtek.
     Były na swoim miejscu, czyste i pachnące! Odetchnąłem z ulgą. Niby byłem zmęczony i jeszcze bardziej zestresowany, ale taki sen – czy raczej koszmar – to już jakaś gruba przesada! Choćbym musiał tłumaczyć się szefowi, używając środków przymusu bezpośredniego, już nigdy i nigdzie nie pojadę nocnym pociągiem! Zwłaszcza takim, w którym mogą się napatoczyć puszyste, nieprzesadnie ładne rudzielce!
     Przeciągnąłem palcem po zdjęciu dwóch cudownych urwisów i ich fantastycznej matki, sprawdzając godzinę. Było nieco zbyt wcześnie, ale może i dobrze? Czekał mnie jeszcze prysznic, solidne śniadanie, ostatnie przejrzenie najważniejszych dokumentów… oraz koniecznie telefon. Długi i wyjątkowo osobisty.
     Chciałbym powiedzieć sobie i wszystkim zainteresowanym, że finalnie cała historia okazała się tylko wytworem mej rozchwianej wyobraźni. I jedynym, czego pragnąłem, był jak najszybszy powrót do domu.
     Bardzo bym chciał, ale nie mogłem.

     Nie mogę.

***

Tekst (c) Agnessa Novvak
Okładka (c) Peopie Sober_Wine

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 17.10.2019, a w wersji z remasterowanej jako "Nocny pociąg z rudzielcem, czyli zdradzający wciąż zdradzają" 17.10.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

1 komentarz

 
  • Użytkownik Tomek Belfa

    Sposób pisania bardzo ciezki

    7 lutego

  • Użytkownik AgnessaNovvak

    @Tomek Belfa bo i fabuła nie należy do lekkich, łatwych ani specjalnie przyjemnych.

    7 lutego