Bez wyjścia cz.1

Siedziałem w kawiarni zerkając co chwilę na zegarek. Spóźniała się już dwadzieścia minut. Irytacja wzrastała z każdą sekundą. Powtarzałem sobie w duchu, że na pewno przyjdzie. Musiała przyjść. Za oknami robiło się coraz ciemniej, a do zamknięcia lokalu została nie więcej niż godzina. Próbowałem opanować rozdrażnienie i wysilić się na pogodny wyraz twarzy. Mogła wejść w każdej chwili, więc musiałem zadbać o to, by nie domyśliła się, jak bardzo jestem wściekły. Widząc zaciekawione spojrzenie kelnerki, zamówiłem jeszcze jedną herbatę. Zaczerwieniona zniknęła za drzwiami zaplecza. Zaśmiałem się pod nosem. Bez większego wysiłku, mogłaby być moja. Spojrzałem na siebie w odbiciu szyby. Zbyt długie, roztrzepane blond włosy prezentowały się tak, jakbym układał je pół dnia, a przenikliwe spojrzenie, lekko onieśmielało, jednocześnie zapraszając do rozmowy. Niejednokrotnie słyszałem, że wyglądem przypominam rozgniewanego anioła i nieskromnie musiałem się z tym zgodzić. Tym bardziej, dziwił mnie fakt, że dziewczyna, z którą się tu umówiłem, wciąż nie dotarła. Nie zadzwoniła, nie napisała. Szczerze nie potrafiłem w to uwierzyć. Takie rzeczy się nie zdarzały, dlatego czekałem dalej. Nieznacznie zacząłem kręcić się na krześle, czując jak dostaję migreny. Sparaliżował mnie strach, gdy za uchem usłyszałem męski szept:
- Kończy ci się czas...
Błyskawicznie się odwróciłem i zobaczyłem kelnerkę, która zastygła w bezruchu. Zmrużyłem oczy próbując złapać ostrość, rozmazującego się obrazu.
- Coś pani mówiła? - spytałem.
- Tak. Kończy się czas, za pół godziny zamykamy. - odrzekła.
- Oh, oczywiście. - przytaknąłem, upijając łyk herbaty.
- Dobrze się pan czuje? - zainteresowała się.
- Tak, tak. Wszystko świetnie. - kiwnąłem głową.
Nie było sensu dalej łudzić się, że jednak przyjdzie. Zapłaciłem rachunek i wyszedłem na zimne powietrze. Wziąłem kilka głębokich wdechów i, gdy poczułem się lepiej, ruszyłem w stronę samochodu.
- Daj mi czas do północy. - mruknąłem pod nosem, chwytając za klamkę.
- Oli! Olivier! Poczekaj! - ktoś krzyknął z oddali.
Ujrzałem roztrzepaną, czerwonowłosą dziewczynę, która biegła w moim kierunku.
- Agata, już myślałem, że nie przyjdziesz. - uśmiechnąłem się.
- Najmocniej cię przepraszam. Zatrzymali nas na uczelni i jeszcze na dodatek rozładował mi się telefon. Słaby początek naszej pierwszej randki, dlatego jeszcze raz przepraszam... - spuściła wzrok, przygryzając wargę.
- Daj spokój, nic się nie stało. Wsiadaj, jeszcze młoda godzina. - puściłem jej oko.
- To gdzie jedziemy? - spytała.
- Czekam na twoją propozycję. - wzruszyłem ramionami.
- Nie zdążyłam się przebrać, także restauracje odpadają. Może pojedziemy na punkt widokowy? O tej godzinie powinniśmy być tam sami. Chyba nie masz nic przeciwko? - uniosła brew.
- Jasne, że nie. Tylko twoje towarzystwo mnie interesuje. - chwyciłem ją za dłoń. Wiedziałem, że właśnie na taką odpowiedź liczyła. W jej oczach pojawił się wesoły błysk. Zapewne dotychczas spełniałem jej oczekiwania. Rozluźniła się i zaczęła opowiadać o tym jak minął jej dzień. Zmuszałem się do tego, by nie przewrócić oczyma. Droga ciągnęła się w nieskończoność, a ona podekscytowana każdym słowem - nie milkła.
- I co o tym sądzisz? - zapytała nagle.
- To... świetnie. - wydukałem, nie mając pojęcia o co właściwie chodzi.
- Tak myślisz? - zdziwiła się. - Może rzeczywiście są też pozytywy.
- W każdej sytuacji warto dostrzegać te dobre strony. - odrzekłem, niemal krzywiąc się na swój filozoficzny ton.
- Masz rację. Absolutną rację. - przytaknęła, a ja powstrzymałem wybuch śmiechu.
- Jesteśmy na miejscu. - zauważyłem.
- To może teraz opowiesz coś o sobie? - przyklasnęła.
- Jasne. Co chciałabyś wiedzieć? - lekko się uśmiechnąłem.
- Uczysz się? Pracujesz?
- Pracuję w bibliotece. - skłamałem. - Nic o czym warto opowiadać. To dosyć nudne zajęcie.
- Mieszkasz sam? - drążyła dalej.
- Tak. Wynajmuję mieszkanie. Cenię sobie własną przestrzeń.
- To rodzice muszą być z ciebie dumni. Jesteś bardzo niezależny jak na dwudziestolatka. - zauważyła.
Zapadła cisza, którą po krótkiej chwili przerwałem.
- Niestety nie żyją.    
- O matko! Jak to się stało? - pisnęła, przyciskając dłonie do twarzy.
Przez moment poczułem się jak na przesłuchaniu i powoli miałem tego dosyć.
- Wiesz, jakoś nie mam ochoty o tym opowiadać. To dosyć smętny temat, jak na randkę.
- Bardzo mi przykro, naprawdę. Ale masz jeszcze jakąś rodzinę?
- Nie. - warknąłem, rozdrażniony jej ciekawością.
- Popsułam ci humor? Ja jak coś czasem powiem... - machnęła ręką. - W takim razie, opowiedz mi, dlaczego tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? Dziewczyny z wydziału jęczą z zazdrości. - zachichotała.
Prawdę mówiąc nie miała w sobie nic interesującego, a swoją postawą denerwowała każdą komórkę mojego ciała, ale zwalczyłem chęć zmrożenia jej wzrokiem i dalej odgrywałem rolę zauroczonego adoratora.
- Jesteś inna niż wszystkie. - szepnąłem jej do ucha. - Wyrazista, ciekawa, piękna. Mam wymieniać dalej?
- Przestań! Na pewno tak nie uważasz. - zatrzepotała rzęsami.
Zastanowiłem się czy rzeczywiście aż tak bardzo to widać, czy po prostu jest rządna dalszych komplementów.
- Intrygujesz mnie. Od momentu kiedy cię zobaczyłem, musiałem cię poznać. - chwyciłem niesforny kosmyk jej włosów i go poprawiłem.
Zarumieniła się, a ja ubolewałem nad wypowiadanymi, tandetnymi formułkami. Słowa coraz ciężej przechodziły mi przez gardło. Sam nie potrafiłem tego słuchać, lecz ona spijała każdy wyraz z moich ust.
- Taki facet jak ty, zwrócił uwagę na mnie? Nigdy bym się tego nie spodziewała. - mruknęła nieśmiało.
- I słusznie. - pomyślałem rozbawiony.
- Jak jutro o tym opowiem to koleżanki padną! - szeroko się uśmiechnęła.
- Mówiłaś komuś, że się ze mną dzisiaj widzisz? - niby niewinnie zapytałem.
- Nie zdążyłam. Znajomi wiedzą, że miałeś się odezwać, ale nie mają pojęcia, że już to zrobiłeś.
- Rozumiem. - zadowolony przytaknąłem. - Wracając do twoich zalet: gustuję w niegrzecznych dziewczynach, a ty do nich zdecydowanie należysz.
- Skąd ten pomysł? - zachichotała.
- Nie masz pojęcia ile o tobie wiem. - zniżyłem głos. - O każdym przewinieniu, wykroczeniu, złamaniu prawa. O każdej chorej, sadystycznej rzeczy, jakiej się dopuściłaś.
- O czym ty mówisz? - odskoczyła przestraszona.
- Nie udawaj niewinnej. Jestem twoją karmą. - zaśmiałem się cicho.
- Jesteś jakimś psycholem! - chwyciła torbę i wyskoczyła z samochodu.
- Nie bądź taką hipokrytką! - odkrzyknąłem za nią.
Odprowadziłem ją wzrokiem, aż zniknęła w ciemnościach. Odpaliłem samochód, a kiedy do moich uszu dotarł jej błagalny wrzask, podgłosiłem muzykę.
- Olivier! Ratunku! Pomocy! Czy ktoś mnie słyszy?! - zdzierała na próżno gardło.
- "Take me down to the paradise city..." - odjechałem, beznamiętnie nucąc piosenkę Guns N' Roses.
- Prawie na ostatnią chwilę. - mruknął męski głos. - Jak zawsze.
- Jest twoja, tylko to powinno cię interesować. - odburknąłem i nagle poczułem powrót migreny. Zatrzymałem się na czerwonym świetle i oparłem czoło o kierownicę.
- Zmień ton. - syknął. - W domu czeka na ciebie dokumentacja kolejnej osoby. Masz tydzień.
Ból głowy zniknął, a wraz z nim mój towarzysz.
Kiedy dotarłem do mieszkania, przejrzałem dokumenty, które leżały na stole. W środku znajdowały się zdjęcia jakiegoś trzydziestoletniego mężczyzny wraz z jego życiorysem i aktualnym harmonogramem dnia. Od samego czytania jego przestępstw, włos zjeżył się na mojej głowie. Kto by przypuszczał, że tak brutalne czyny, sprowadzą go do czołówki najlepszych biznesmenów w Europie.
- Jakim cudem mam to wykonać? - zmarszczyłem brwi. - Z tego co widzę, jutro wylatuje do Włoch, a o powrocie nic nie wiadomo. Nie wyrobię się w tydzień. Nie ma szans. - powiedziałem sam do siebie.
- Nie masz wyboru. - usłyszałem trzask zamykanych drzwi i kroki zmierzające w moim kierunku.
Spuściłem głowę i wziąłem kilka głębokich wdechów. Serce zabiło mi szybciej ze strachu.
- Czym zawdzięczam twoją wizytę? - spytałem cicho.
- Od jakiegoś czasu, w coraz wolniejszym tempie wykonujesz narzucone ci zadania. Dwóch nawet nie wykonałeś. Niepokoi mnie to.
- Być może dlatego, że są coraz trudniejsze?
- Cóż za nonsens. Dawniej bardziej ci zależało. Efekty to jedynie potwierdzają. Spróbuj wytłumaczyć się ponownie. - usiadł w fotelu i rozpiął swój ciemny płaszcz.
Zająłem drugi, naprzeciwko niego i spojrzałem w jego czarne, puste oczy. Wyglądał na pogodnego pięćdziesięciolatka. Siwe włosy, broda, spokojny wyraz twarzy i lekki uśmiech, którym nie potrafił wzbudzić mojej sympatii. Z łatwością nabierał ludzi na swoje udawane opanowanie i życzliwość. Kiedy kilka lat temu podszedł do mnie, proponując pomoc, nie przeszło mi przez myśl, jaki kryje się w nim potwór.
- Coraz częściej myślę, że chciałbym się wycofać z tego układu. - mruknąłem.
- Doskonale to rozumiem. - przytaknął. - Ale obaj wiemy, że na dzień dzisiejszy nie jest to możliwe. Podpisałeś umowę...
- Która w moje dwudzieste pierwsze urodziny wygaśnie. - przerwałem mu.
- Zatem zostało ci kilka miesięcy pracy, a ewentualnie później zastanowimy się co dalej. - odparł rzeczowo.
- Czy jest jakaś szansa na to, że pozwolisz mi odejść? - zacisnąłem szczęki, wpatrując się w ziemię.
- Myślę, że to rozmowa na inny termin. Wyśpij się i tym razem przyłóż do obowiązków.
Kiedy podniosłem wzrok, już go nie było. Rozwścieczony kopnąłem stolik, który z wielkim łoskotem przewrócił się na podłogę. Skierowałem się do sypialni i rzuciłem na łóżko. Sen nadszedł momentalnie.
Nad ranem zdecydowałem, że albo załatwię to teraz albo po raz kolejny poniosę porażkę, która zakończy się nieprzyjemną karą. Skoro zamierzałem się od tego wszystkiego uwolnić to nie mogłem ignorować poleceń. W stosie papierów znalazłem wizytówkę biznesmena i wiedząc, że niedługo wyrusza na lotnisko, zadzwoniłem do niego. Jak mogłem się łatwo domyślić, nie odbierał. Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w garnitur. Chwyciłem kluczyki od samochodu i ruszyłem na parking. Po dziesięciu minutach stałem pod jego bramą. Dom był niesamowicie duży i piękny. Zdecydowanie robił wrażenie i onieśmielał. Nie wiedziałem jak mam się zachować, co zrobić, co powiedzieć. Nagle ujrzałem postać zbliżającą się w moim kierunku i po chwili rozpoznałem twarz. Wysiadłem z samochodu i otworzyłem tylne drzwi. Kiwnął witająco głową i wślizgnął się do środka.
- Jesteś przed czasem. - rzucił, nie odrywając wzroku od gazety.
- Najmocniej pana przepraszam. - odparłem cicho.
W lusterku zauważyłem nadjeżdżający samochód, więc pośpiesznie odjechałem. W duchu cieszyłem się, że szczęście tym razem mi dopisało. W drodze na lotnisko, gorączkowo zastanawiałem się co mam zrobić z tym mężczyzną. Nie dostałem wskazówek i nie zdążyłem o nie zapytać. Ktoś taki jak on, bardzo łatwo może zorientować się, że coś jest nie tak. Starałem się nie spanikować, lecz biznesmen odłożył gazetę i zaczął lustrować mnie zaciekawionym wzrokiem.
- Z tego co mi powiedziano, ktoś inny miał po mnie przyjechać. - zauważył.
- Nastąpiła nagła zmiana. Próbowano się z panem skontaktować, ale nie odbierał pan telefonu.
- Czyżby? - zmrużył oczy. - Moje wyjazdy są zazwyczaj tajne. Rozmawiałem z poprzednim szoferem i wiedział dokąd wyruszam. Jeżeli trafnie pan odpowie cóż to za miejsce, nie będę miał więcej zastrzeżeń.
- Włochy. - odparłem bez namysłu.
Twierdząco kiwnął głową i zaczął sprawdzać coś w telefonie. Do końca podróży nie odezwał się słowem. Byliśmy coraz bliżej celu, a ja dalej nie rozwiązałem swojego problemu. Burza mózgów trwała w najlepsze, stres z każdą minutą stawał się coraz większy. Dostałem migreny i pierwszy raz powitałem ją z ulgą. Szept w mojej głowie, wspominał coś o limuzynie. Dojeżdżając do celu, uważnie rozglądałem się i rzeczywiście jedna stała zaparkowana nieopodal. Zatrzymałem się obok niej, na co mój pasażer zareagował dosyć nerwowo.
- Dlaczego tak daleko? Nie można znaleźć miejsca nieco bliżej?
- Bardzo mi przykro, ale dalej nie jestem w stanie podjechać.
Z oburzoną miną wysiadł i głośno trzasnął drzwiami. Z zaciekawieniem obserwowałem co się zaraz wydarzy. Drzwi od limuzyny otworzyły się i bez trudu wciągnęły biznesmena do środka, zagłuszając jego okrzyk zdziwienia.
- Jedź. - rozkazał cichy głos.
Posłusznie zawróciłem.
W domu spostrzegłem, że stolik, który uprzednio niemal połamałem, teraz stał na swoim dawnym miejscu. Podszedłem bliżej i zauważyłem nową teczkę. Po otwarciu wysunęły się dokumenty kolejnej osoby. Wściekły, wydałem z siebie głośny wrzask.
- Potrzebuję czasu! Chwili przerwy! Nie mogę tak z dnia na dzień porywać kolejnych osób!
Zdenerwowany wyjąłem z szuflady zapałki i podpaliłem wszystkie dokumenty. Wrzuciłem je do zlewu, a po chwili zalałem wodą. Została z nich jedynie czarna bezkształtna masa. Oddychałem łapczywie wciągając powietrze, po mojej twarzy spływały krople potu. Wcześniej dostawałem zlecenia raz na miesiąc, z czasem pojawiało się ich więcej. Lecz ostatnio było to ponad moje siły. Psychicznie przestawałem sobie z tym radzić. Doskonale wiedziałem gdzie wiozę tych wszystkich ludzi. Na egzekucję. Na śmierć. Nie byłem wcale od nich lepszy. Nagle zastygłem w bezruchu. Głowa zaczęła pulsować w narastającym bólu, z nosa poleciała mi krew. Osunąłem się na kolana, czując, że z ust także zaczyna wypływać. Obraz coraz bardziej się rozmazywał, nie byłem w stanie wypowiedzieć słowa.
- Nie kwestionuj moich rozkazów! - twardo syknął męski głos. - Masz robić to co ci każę albo już nigdy nie będziesz mógł liczyć na wolność.
Krztusiłem się, czując, że tracę dopływ powietrza i przytomność. Opadłem na ziemię wprost we własną kałużę krwi. Przez myśl przemknęło mi, że muszę wytrzymać te ostatnie miesiące, że nic nie może mnie złamać, bo nie dam rady tego znosić przez kolejne lata. Krwotok ustał. Do moich uszu dotarł dźwięk szorstkiego śmiechu.
- Już skończyłeś się buntować?
Chwiejnie podniosłem się z podłogi. Oparłem się o blat i zdjąłem brudne ubrania. Odwróciłem się, by umyć ręce, lecz wewnątrz zlewu leżały teczki. Czyste i bez żadnej skazy.

mrsandrea

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użyła 2744 słów i 14996 znaków. Tagi: #fantasy #miłość

2 komentarze

 
  • Prunella

    Więcej więcej :)

    14 wrz 2017

  • Somebody

    Świetne! :bravo:

    14 wrz 2017