Otwórz oczy... Rozdział 13

- Musze zacząć wszystko od początku. Urodziłam się tu w Lublinie. Mieszkałam z rodzicami i bratem w kamienicy, tej w której mieszkam teraz. Z taką różnicą, że kiedyś było to miejsce pełne radości, miłości i spokoju. I było nasze…
- Cala kamienica należała do Was?
- Tak…
- Ale przecież teraz…
- Właśnie. Jeśli chcesz wiedzieć co się stało to musisz dać mi mówić. Jak mi będziesz przerywał to mogę się nie odważyć kontynuować.
Mówię to i upijam większy łyk wina z kieliszka. Kamil uśmiecha się i prosi abym kontynuowała.
- Jak już wspomniałam, kamienica należała do Nas, ale mieszkaliśmy tylko na piętrze. Parter wynajmowaliśmy trzem rodzinom, między innymi rodzinie Czarkowi. Nie byliśmy bogaczami, ale mogliśmy sobie pozwolić na takie rarytasy jak wycieczki poza miasto, markowe ciuchy. Mama nie musiała pracować, a tata był współwłaścicielem jakiejś firmy zajmującej się sprowadzaniem aut z zagranicy. Interesy prowadził z przyjacielem Danielem, do którego miał zaufanie, więc był spokojny.  Nie mieliśmy zbytnio na co narzekać. Nawet jak tata miał gorszy okres w pracy, to kasa była z wynajmu, a ja dorabiałam sobie w okolicznej kawiarni. Praca była w sam raz dla szesnastolatki, a ja miałam jakieś swoje oszczędności. I tak leciało spokojnie. Jak skończyłam liceum i poinformowałam rodziców, że dostałam, się na studia do Wrocławia to byli w szoku. Byli przekonani, że zostanę w Lublinie i będę studiować na tutejszej uczelni. Musieli zrozumieć, że chcę rozpocząć dorosłe życie, popełniać błędy, podejmować własne decyzje. Po jakimś czasie to zrozumieli, przynajmniej tak mówili, ale ja i tak wiedziałam swoje.  
Gdy wyjeżdżałam były łzy i wzruszenie, jak to matki mają w zwyczaju. Ojciec poklepał mnie po plecach, a mały Kubuś upomniał mnie abym się ciepło ubierała i jadła śniadania. Kochany brzdąc był z Niego. Na samo wspomnienie robi mi się ciepło w sercu.
Gdy byłam na ostatnim roku studiów dowiedziałam się, że u taty w pracy coś się dzieje. I nie koniecznie jest to coś dobrego. Ponoć firma miała jakieś problemy związane ze sprowadzaniem aut i z pomocą przyszedł im niejaki Igor Washinkov, diler samochodowy z Rosji. Pomoc tak naprawdę przyszła w ostatniej chwili i udało się uratować firmę, w zamian za pozycję cichego wspólnika w firmie. I tak zostało i przez jakiś czas było ok. Potem zaczęło się piekło…
- Spokojnie. Wszystko jest już dobrze.
- Nigdy nie będzie dobrze, to zmieniło wszystko. Po jakimś czasie współpracy z Igorem zaczęły się problemy. Okazało się, że Igor przemycał w autach narkotyki. Policja wykryła handel i wszystko ruszyło: policja, prokuratura, zeznania, sprawdzanie ksiąg i rachunków. Po prostu jakiś horror. A wszystko było na ojca i Daniela. Okazało się, że Igor nie jest nigdzie wpisany w dokumentacji, że ma jakiekolwiek powiązania z firmą. Więc w ostateczności firma została zamknięta, a ojciec wraz z Danielem zostali aresztowali na rok oraz obciążeni kosztami w wysokości ponad 500 tysięcy złotych. Skutkiem tego musieliśmy sprzedać kamienicę i się zapożyczyć. Niestety żaden bank nie chciał nam dać kredytu, w końcu nie mieliśmy żadnej zdolności kredytowej. Mama znalazła pracę jako kucharka w szkolnej stołówce, a ja z Kubą żyliśmy w nieświadomości z ogromu problemów jakie nas dopadły. Mama była zmuszona zapożyczyć się u szemranego gościa o niezbyt dobrej opinii – Żylety…
- Co?! Przecież to najgorsze ścierwo! Szuja, która zdziera z ludzi ostatnie pieniądze i nalicza horrendalnie wysokie procenty!
- Wiem. Ale wiesz, każdy orze jak może. A my musieliśmy jakoś wyjść z tego dołka. Nikt nie spodziewał się dalszym problemów. Po roku ojciec wyszedł z więzienia, wiadomo, takie miejsce zmienia człowieka. Znalazł jakąś pracę w warsztacie samochodowym, znał się na tym to jakoś dawał radę. Pewnego dnia w progu naszego mieszkania zjawił się Żyleta z propozycja nie do odrzucenia. Mój ojciec miał pracować dla Niego w zamian za niższe procenty związane z pożyczką. Ojciec w sumie nie miał wyjścia. Bo albo by się nie zgodził i Żyleta by Nas wykończył finansowo, albo mógł się zgodzić mając nadzieję, że będzie dobrze. Wybrał mniejsze zło i pracę dla Żylety. Ojciec zaczął się wdrażać i po jakimś czasie był jednym z Jego zaufanych ludzi. Po pewnym czasie ojciec stres związany z pracą ojciec zaczął wyładowywać w domu, na mnie, na mamie i na Kubusiu. Nie raz mi się oberwało jak wracałam na wakacje do domu. Jak kiedyś nie wróciłam na czas to gorzko to odpokutowałam. Niestety okazało się, że jedna z akcji zaplanowana przez Żyletę była pułapką i go aresztowali. Myśleliśmy, że to koniec. Wszyscy byli pewni, że to wina mojego ojca i wykonali wyrok. Pewnego dnia rodzice wracali z grilla i mieli wypadek samochodowy, zginęli na miejscu. Gdy zadzwoniła do mnie policja właśnie pakowałam swoje rzeczy w pudla. Chciałam zrobić wszystkim niespodziankę powrotem do Lublina. To był najgorszy dzień w moim życiu. Okazało się, że Kuba został wzięty przez pogotowie opiekuńcze. Nawet nie wiem jak się znalazłam w Lublinie. Szybko załatwiałam sprawy związane z Kubą, nie chciałam aby spędził tam choćby minutę więcej niż to nieuniknione. Potem musiałam się zająć pogrzebem rodziców. Ledwo pamiętam tamten czas. Byłam na autopilocie. Miałam wrażenie, że jak zacznę myśleć to pęknę, a nie mogłam sobie na to pozwolić.
Wszystkie niezbędne przygotowania do pochówku, pogrzeb, dokumentacja związana z moją opieką nad Kubą i inne durne moim zdaniem rzeczy zajęły ponad trzy tygodnie i pochłonęły większość moich oszczędności. Rodzice nie mieli ubezpieczenia, jak się później okazało. Pewnego dnia, jak byłam pewna, że Kuba już śpi siadłam i po prostu płakałam. Tama puściła. Straciłam rodziców, miałam teraz pod opieką Kubę. Choć mając 26 lat, musiałam stać się wzorem dla Kuby. Być odpowiedzialna. Być jego podporą.
Tak naprawdę nie wiedziałam zbytnio od czego zacząć. Gdy już mi trochę przeszło, zaczęłam układać plan:
1.     zrobić remont, warunek konieczny, aby zapewnić odpowiedni poziom życia dla Kuby
2.     załatwić formalności w szkole Kuby
3.     znaleźć pracę, w końcu za coś trzeba żyć, a oszczędności już się kończą
4.     skontaktować się z prawnikiem w celu dopięcia wszelkich formalności
Nagle z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Otwieram drzwi i zamieram na widok dwóch goryli, którzy mieli taki uśmieszek, że miałam ochotę uciec z krzykiem. Okazało się, że to chłopaki Żylety i przyszli, aby się rozliczyć z pożyczki. W tym momencie się o wszystkim dowiedziałam. I to z takimi szczegółami, że wolałabym zapomnieć. Przełykam ślinę i się zastanawiam: Skąd ja mam wziąć do cholery ponad 400 tysięcy, które zostały do spłaty?

Mati

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1260 słów i 7037 znaków.

2 komentarze

 
  • ansik

    sprawdzam bloga a tam cisza :(

    21 lip 2016

  • Mati

    @ansik przepraszam Was bardzo. Mam problemy rodzinne, więc mogą być delikatne obsuwy.
    Zgłaszam, że 21 lipca wstawiłam rozdział i mam kolejny, tylko muszę go dopieścić :)

    25 lip 2016

  • Lili

    Kiedy pojawi sie cos na blogu?

    15 lip 2016