Empiria – rozdział 22

Empiria – rozdział 22Darren postanowił zatrudnić jedną z dziewczyn, które ostatnio szkoliłam — wybrał tę cichszą, która nieco przypominała mi mnie — ale wyraźnie chciał zwerbować kogoś jeszcze i przysyłał kolejne dziewczyny do szkolenia, więc dalej bawiłam się w panią nauczycielkę i miałam pełne ręce roboty. Na szczęście Pam była pojętna i dużo zapamiętywała, więc momentami nawet ona tłumaczyła nowym różne rzeczy i w efekcie rzadko musiałam cokolwiek powtarzać. Cała poranna zmiana minęła mi w mgnieniu oka. W drzwiach minęłam się z Julie, która była zestresowana, bo na popołudniowej zmianie miała być z Brianem, a później szli na randkę. Puściłam jej tylko oczko, bo byłam zajęta zastanawianiem się, kiedy powinnam powiedzieć Darrenowi o ciąży. Niby jeszcze niczego nie było po mnie widać, ale wiedziałam, że prędzej czy później brzuch zacznie rosnąć i wtedy będzie ciężko to ukrywać. Wątpiłam, że powie coś Gavinowi; wiedział, że jeśli jeszcze raz naruszy zasadę o nieudostępnianiu osobom trzecim prywatnych danych pracowników, nie będzie miał do zatrudnienia jednej nowej osoby, ale trzy. Zwlekałam jednak, bo dalej byłam niepewna tego, co miałam robić. Wciąż biłam się z myślami.  
Wracałam na piechotę, bo pogoda była tak piękna, że żal było wracać autobusem. Środek maja był ciepły i kolorowy. Świat wyglądał tak przyjaźnie, że ciężko było uwierzyć, że w ogóle działy się w nim złe rzeczy. I że istnieli źli ludzie, tacy jak mój mąż. Poprawka — były mąż. Uwolniłam się od niego. Po tylu bezsennych nocach, groźbach, płaczach i pustych obietnicach, w końcu byłam wolna. Dlaczego więc wcale się tak nie czułam?
Przesuwałam wzrokiem po okolicy, ulicach, które tak dobrze znałam. Tak bardzo chciałam tu zostać. Na myśl o wyprowadzce chciało mi się płakać. Chciałam zaczynać od nowa, ale nie dosłownie. Nie chciałam zmieniać pracy, bo ta, którą miałam, była bezpieczna i znajoma. Nie chciałam snuć się po nowych ulicach, nie znając trasy, gubiąc się po drodze do sklepu. Nie chciałam pakować walizek i wyprowadzać się z daleka od rodziny i przyjaciół. Tu był mój dom, nawet mimo tego, co przeżyłam. To Gavin powinien się stąd wynieść i nigdy nie wracać. Tak byłoby sprawiedliwie. Nawet nie śmiałam o tym marzyć, tymczasem to faktycznie się działo. Jedynym problemem było to, że nie miałam żadnej pewności, że już nigdy tu nie wróci. To była sytuacja bez wyjścia. Żadne nie było idealne. Nie chciałam się wyprowadzać, ale musiałam przecież myśleć o bezpieczeństwie swoim i dziecka. Byłam jednak rozdarta, bo wciąż myślałam o słowach mamy i Kiry. Gavin nie chciał sądu. Wiedział, że miałam dowody. Nie wytaczałby nawet procesu o opiekę, bo wiedziałby, że go nie wygra. Prawda?
Nie czułam pewności. Czułam tylko strach. To wszystko były tylko ostrożne przypuszczenia. Nie wiedziałam, co siedziało w jego głowie. Nie dało się racjonalizować jego socjopatycznych działań. Wiedziałam, że nigdy nie poczuję się pewnie. Czułabym się tak tylko gdyby Gavin umarł. Ta myśl mnie przerażała, bo mimo wszystkiego, co mi zrobił, nie życzyłam mu śmierci. Nie byłam taką osobą. Chciałam tylko, by zgnił w więzieniu, ale już wtedy przekonałam się, że sprawiedliwość nie stała po mojej stronie. Dlaczego więc sądziłam, że teraz będzie inaczej?
Myślałam o tym, by znowu się z nim skonfrontować. Załatwić sobie zakaz zbliżania, a jemu powiedzieć, że ma już nigdy więcej się do mnie nie zbliżać albo wykorzystam wszystkie dowody przeciw niemu — i może by to zadziałało. W końcu przysłał papiery rozwodowe i właściwie przestał ingerować w moje życie. Nagle jakby zapadł się pod ziemię. Tak jakby mówił prawdę i jakbym już przestała go interesować.
Tylko że tu nie chodziło już tylko o mnie. Chodziło o dziecko, którego chciał od początku i nigdy tego nie ukrywał. Co, gdyby o nim wiedział? Co, gdyby chęć posiadania dziecka przyćmiłaby wszystko inne? Co, gdyby jednak postanowił walczyć? Co, gdyby mi je odebrał?
Miałam dość. Głowa bolała mnie od ciągłych rozmyślań, oczy wylały już stanowczo zbyt dużo łez. Chciałam tylko, by ktoś zdecydował za mnie, powiedział mi, co mam robić, znalazł rozwiązanie, które nie rozerwie mi serca na pół.
Po powrocie do mieszkania wstawiłam pranie i zabrałam się za przygotowywanie obiadu. Z każdym kolejnym dniem czułam się lepiej, przynajmniej fizycznie. Mijało ciągłe zmęczenie i mdłości, za co byłam wdzięczna. Mogłam znowu czuć się jak człowiek. Zastanawiałam się, jak Julie radzi sobie w pracy z Brianem obok i co wydarzy się na ich pierwszej randce. Czułam się nieco samotna, ale odpychałam od siebie tę myśl, bo przecież życzyłam im szczęścia. To nie była ich wina, że wpakowałam się w coś takiego i moje życie było teraz jednym wielkim bagnem.  
Gdy wieszałam pranie, rozległo się pukanie do drzwi, niezmiennie wywołujące u mnie przyspieszony puls. Nieufnie wyjrzałam przez drzwi na korytarz i musiałam powstrzymać jęk, gdy zobaczyłam Sheilę. Strach zastąpiła irytacja. Dlaczego nie mogła choć raz zadzwonić i uprzedzić, że wpadnie? Dlaczego w ogóle tu przychodziła? Miała już Harveya. Czego jeszcze chciała?
Mimo wszystko wpuściłam ją do środka. Jak zwykle wręczyła mi pączki, na które wyjątkowo miałam ochotę, zwłaszcza po wytrawnym obiedzie. Wybrałam pączka z jabłkową marmoladą, kątem oka obserwując Sheilę, która mimo swojej standardowej paplaniny wydawała się jakaś nieswoja. Podejrzewałam, że choć ten jeden raz jej wizyta nie była do końca bezinteresowna.
— Chcesz kawy? — zapytałam w końcu. — Bezkofeinowej? — dodałam, bo dziwnie podrygiwała.
— Nie, dzięki. — Potrząsnęła głową. Dziś bujne włosy miała związane w wysokiego kucyka. — Chciałam cię tylko o coś zapytać.
— O co?
— O Harveya.
— Co z nim?
— Rozmawiałaś z nim ostatnio?
— Nie. — Potrząsnęłam głową, zastanawiając się, o co mogło jej chodzić. — W ogóle nie gadaliśmy od ostatniego spotkania. A co?
Sheila zaczęła wyłamywać sobie palce.
— Sama nie wiem. Jest jakiś dziwny. Nieswój. Pomyślałam, że coś go gryzie, tylko że może nie chce mi o tym mówić, ale tobie na pewno powiedział i…  
— Nawet gdyby tak było, powinnaś to uszanować. — Zdziwił mnie mój ostry ton głosu. — Nie powinnaś mnie o niego pytać. Gdyby coś się działo, powiedziałby ci, a nawet jeśli nie, to powinnaś zaczekać, aż będzie gotowy sam ci o tym powiedzieć.
Posłała mi dziwne spojrzenie. Chyba się nie spodziewała z mojej strony tak ostrej reprymendy. Zresztą, sama po sobie się jej nie spodziewałam.
— Bardzo go bronisz — stwierdziła, ale to nie brzmiało jak komplement.
— To nie jest kwestia Harveya, tylko tego, że jeśli ktoś nie jest gotowy o czymś rozmawiać, należy to uszanować.
— Czyli jednak coś się dzieje?
— Nie wiem. Harvey niczego mi nie mówił. Nawet z nim nie rozmawiałam.  
Po moich słowach zapadło milczenie. Dlaczego Sheila myślała, że Harvey “na pewno” coś mi powiedział? Chyba raczej było kompletnie odwrotnie. Zwykle to ja byłam ostatnią, która dowiadywała się o ważnych rzeczach.  
— Wiem o waszej umowie — powiedziałam nagle, a Sheila gwałtownie uniosła głowę. — Twojej i Harveya. Dotyczącej… mnie. — Skrzyżowałam ręce na piersi, zastanawiając się, co we mnie wstąpiło. — To dlatego byłaś dla mnie taka miła, prawda?
Przeszywała mnie wzrokiem przez dłuższą chwilę, aż w końcu westchnęła i opadła na krzesło.
— To był… jedyny sposób, bym mogła się do niego zbliżyć. Nie zrozum mnie źle. — Spojrzała na mnie błagalnie. — To nie tak, że cię okłamywałam albo że to wszystko było podstępem… zależało mi na nim, a widziałam, że jemu zależało na tobie, więc miałam dwa wyjścia: być cholernie zazdrosna i uprzykrzyć mu życie albo okazać wsparcie. Chciał ci pomóc uwolnić się od psychicznego męża, kto by go za to winił? Poznałam twoją historię, potem ciebie i też chciałam ci pomóc. Nadal chcę. Możesz na mnie liczyć. Jesteś ważna dla Harveya, a więc też dla mnie.  
— Nie sądzę, bym była dla niego ważna — powiedziałam odruchowo, będąc lekko zdumiona jej szczerością. — Harvey po prostu… lubi pomagać swoim problematycznym byłym.
— Ty przynajmniej na to zasługujesz. Kira już nie do końca. — Sheila skrzywiła się gwałtownie, a ja poczułam się dziwnie urażona.
— Też nie lubiłam Kiry, ale ona też nie miała łatwo. — Kolejna osoba, której broniłam, w dodatku Kira. Kto by pomyślał?
— Nieważne. — Sheila westchnęła. — Pomyślałam po prostu, że rozjaśnisz mi sytuację, bo przecież się przyjaźnicie, ale skoro nawet z nim nie rozmawiałaś…  
— Nie rozmawiałam. Nie wiem, co się z nim dzieje. Może po prostu go zapytaj, zamiast wypytywać mnie o jego sprawy. — Zabrzmiało to ostrzej niż chciałam. Byłam zdumiona własnym zachowaniem. Nie brzmiałam jak ja. Brzmiałam jak… ktoś kompletnie inny. — Jestem pewna, że wszystko ci powie. W końcu… jesteś jego dziewczyną. — Te dwa słowa zapiekły mnie boleśnie.
Popatrzyła na mnie i skinęła powoli głową.
— Masz rację. Jestem.  
Chciałam, by już sobie poszła. Odechciało mi się pączka i tej rozmowy. Miałam wrażenie, że Sheila zaczynała powoli zrzucać swoją maskę i nie byłam pewna, czy mi się to podobało.
W końcu znowu zostałam sama, ale już nie wiedziałam, jak miałam się czuć. Harvey był “nieswój” i dlatego musiała aż przyjść do mnie, by wybadać, czy coś wiedziałam? Myślała, że coś jej powiem? Byłam dziwnie wkurzona. Nią, nim, wszystkim. Nie myślałam, co robię. Po prostu wzięłam komórkę i wybrałam numer Harveya. Odebrał niemal od razu i chyba był zdziwiony.
— Halo?
— Co się dzieje? — zapytałam, nie zaprzątając sobie głowy powitaniem. — Coś się stało? Poważnego?
— Nie — odparł zdumiony. — Dlaczego niby miałoby się…  
— Twoja dziewczyna właśnie przyszła zapytać mnie, czy znam powód, dla którego jesteś ostatnio “dziwny” i “nieswój”. Niezbyt podoba mi się rola jakiegoś łącznika między wami. Nie jestem żadnym komunikatorem. Jeśli coś się dzieje, powiedz jej o tym. A jeśli nie… to też jej powiedz. Nie mieszajcie mnie w to.
— Uspokój się. Co dokładnie Sheila od ciebie chciała?
— Przecież mówię. Przyszła zapytać, czy wiem, co cię gryzie. Bo ponoć jestem dla ciebie ważna i jeśli coś by się działo, na pewno bym to wiedziała. Bo jesteśmy “przyjaciółmi”. — Wzięłam głęboki oddech. — Tymczasem ty nie odzywałeś się do mnie od czasu podwójnej randki, a ja mam dość niepewności. Kim dla siebie jesteśmy? Znajomymi? Przyjaciółmi? — Umilkłam, by złapać oddech. Przez jedną, krótką chwilę miałam nadzieję, że Harvey nagle powie, że nie, nie byliśmy przyjaciółmi; że jemu też na mnie zależało i dlatego Sheila wyczuwała, że był inny. Miałam nadzieję, która powoli gasła, bo Harvey milczał, a gdy w końcu się odezwał, powiedział tylko:
— Tak. Jesteśmy przyjaciółmi. I zawsze możesz na mnie liczyć. Przepraszam za Sheilę. To się więcej nie powtórzy.
Cała oklapłam i nagle miałam ochotę się roześmiać. No tak. Przyjaciele. Jak mogłam mieć nadzieję na coś więcej? I po co w ogóle pozwalałam takim myślom wchodzić do mojej głowy? Mało miałam problemów?
— Skoro tak mówisz — wydusiłam tylko, po czym się rozłączyłam. Musiałam wziąć parę głębokich oddechów, by się uspokoić. Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale nie lubiłam tej wersji mnie.  
Sheila i Harvey nie byli moim problemem. Nie musiałam się nimi przejmować. Nie mogłam się nimi przejmować, myśleć obsesyjnie o tym, czy Harvey coś do mnie czuł, bo tylko robiłam sobie bezpodstawną nadzieję.  
Może jednak przeprowadzka nie byłaby taka zła?
Zrobiłam sobie herbatę i poszłam z parującym kubkiem zakopać się pod kołdrą. Zapaliłam lampkę przy łóżku i przyciągnęłam do siebie obszerny poradnik dla przyszłych mam. To tym musiałam się teraz zająć.

Gdy Julie wróciła z randki, była strasznie podekscytowana i wiedziałam, że moje małe kłamstwo się opłaciło. Nie sądziłam, że to podziała, że przyjaciółka faktycznie zacznie patrzeć na Briana inaczej, a tu taka niespodzianka. Opowiadała mi, że poszli do restauracji i że na początku było dość niezręcznie przez ostatni pijacki pocałunek, ale w pewnym momencie “przypomnieli sobie”, że przecież dobrze się znają i wcale nie musi być między nimi tak dziwnie. Potem poszło już z górki. Cieszyłam się jej szczęściem. Cieszyłam się, że póki co im wychodziło. To był dobry początek. Gdy wróciła, siedziałam z laptopem i przeglądałam mieszkania w okolicznych miastach, ale bez przekonania. Nie wiedziałam, czego właściwie szukałam i gdzie. Nadal nie potrafiłam podjąć decyzji. Myślałam nad zadzwonieniem do komisarz Fox i porozmawianiu z nią o zakazie zbliżania się, ale wiedziałam, że to nie załatwi sprawy. Musiałam w końcu się na coś zdecydować — albo się wyprowadzałam, albo zostawałam, i wiedziałam, jakie mogę tego ponieść konsekwencje. Myślałam, by nawet porozmawiać o tym z Kirą, która zapewne wyraziłaby swoje stanowcze stanowisko i przy okazji mnie ochrzaniła, ale przecież nie byłyśmy przyjaciółkami. Pomogła mi, to prawda, ale później już się nie odzywała. Miała swoje życie. Coś nas połączyło, ale nie zamierzałam biegać do niej z każdym problemem.  
Na porannej zmianie byłam z Julie i Pam, która właściwie nie robiła za dużo, ale dalej obserwowała i czasem coś mi podawała. Byłam wściekle głodna i przygotowując dla klientów śniadania, miałam ochotę sama je zjeść. Smażyłam właśnie omleta, w międzyczasie układając na talerzu grube kromki pszennego chleba i sałatkę, kiedy Julie nagle zajrzała do kuchni.
— Ktoś do ciebie — rzuciła. — Możemy się zamienić. Dokończę tego omleta.
Ktoś do mnie? Na pewno nie chodziło o Gavina, bo wtedy Julie na pewno nie miałaby takiego spokojnego tonu. Wyraźnie nie chciała mówić, o kogo chodziło, bo obok mnie stała Pam. Boże, tylko nie Sheila. Jeśli po raz kolejny przyszła z pączkami, chyba tego nie wytrzymam.
Wyszłam do przodu i aż zamrugałam ze zdziwienia na widok Harveya, który stał przy blacie i wyglądał, jakby na kogoś czekał. Uśmiechnął się lekko na mój widok.  
— Cześć.  
— Cześć — powiedziałam, nadal zdumiona, że w ogóle tu był. — Co tu robisz?
— Przyszedłem na kawę.
— No tak, ale… nie jesteś w pracy?
— Mam dziś wolne i chciałem z tobą porozmawiać.  
— Nie mogę teraz…  
— Wiem. Przyszedłem zobaczyć, czy jesteś w pracy i o której kończysz.  
— O czternastej — odparłam odruchowo, choć zastanawiałam się, o czym nagle chciał ze mną rozmawiać. O Kyle’u? O cholera, właśnie sobie uświadomiłam, że w końcu zapomniałam mu odpisać.  
— W porządku. Odprowadzę cię do domu po pracy.
— Jest dopiero jedenasta. Jeszcze trochę tu posiedzę.
— To poczekam. Wezmę też późne śniadanie. — Przesunął wzrokiem po menu. — Jajecznica i tosty brzmią dobrze. Do tego espresso.
Wbiłam na kasę wszystko, co chciał i niemal automatycznie dorzuciłam mu też mój rabat pracowniczy. To było dziwne. O czym tak bardzo chciał ze mną porozmawiać, że chciał tu siedzieć przez trzy godziny i na mnie czekać? Wręczyłam mu paragon.
— Zaraz przyniosę ci kawę.  
— Ok. — Posłał mi ciepły uśmiech, na widok którego coś przewróciło mi się w żołądku. Rzeczywiście był inny, ale wcale nie nieswój, jak mówiła Sheila. Po prostu… dawno nie widziałam tego uśmiechu. Obserwowałam, jak idzie do stolika, po czym poszłam powiedzieć Julie, co ma przygotować. — Jajecznica i tosty.
— Co chciał? — zapytała krótko.
— Nie mam pojęcia. Chce o czymś ze mną porozmawiać.
— Może zerwał z Sheilą?
Wywróciłam oczami.  
— Szczerze wątpię. — Wróciłam się do przodu i prawie dostałam zawału na widok Pam, która już czekała na mnie przy ekspresie. — Jezu, Pam, wystraszyłaś mnie. Nie byłaś w kuchni z Julie?
— Kazała mi się tu przenieść — powiedziała krótko.
— Ok, w porządku. Pamiętasz, jak się robiło espresso?
Zrobiła kawę szybko i tak jak powinna, więc uznałam, że chyba spisałam się dydaktycznie. Chciała zanieść filiżankę Harveyowi, ale przejęłam ją od niej i powiedziałam, że sama to zrobię, a ona miała zanieść omleta do odpowiedniego stolika. Harvey już czekał, rozpostarty na krześle tak, jakby przychodził tu codziennie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że na oparciu wisiała jego czarna skórzana kurtka, więc chyba przyjechał motocyklem. Nadal uśmiechał się do mnie ciepło i to mnie rozpraszało, tak samo jak jego czarne włosy, opadające nieco na czoło, które aż prosiły się, by je z niego odgarnąć.
— Proszę. — Delikatnie postawiłam przed nim filiżankę.
— Dzięki. — Przyciągnął ją do siebie. — Jak się czujesz?
— Dobrze. — Przynajmniej fizycznie. — Powiesz mi chociaż, o czym chcesz ze mną porozmawiać?  
— To temat na dłuższą rozmowę, bo domyślam się twojej odpowiedzi.
— Ale… — Chciałam zacząć z nim dyskutować, ale właśnie przyszedł klient, więc musiałam iść do kasy. Westchnęłam. — No dobrze. Zaraz przyniosę ci jajecznicę i tosty.
Wróciłam do pracy, czując się trochę dziwnie, kiedy Harvey tu był. Niby nie śledził mnie wzrokiem, ale i tak czułam się obserwowana. Cóż, jego obecność była o stokroć lepsza niż Gavina. Ciekawość mnie zżerała i nie mogłam się już doczekać końca zmiany.
W końcu dotrwałam do czternastej. Harvey nadal tu był. Poszłam zdjąć fartuszek i przemyć twarz, a później do niego podeszłam. Czytał coś w komórce, ale zauważył, że się zbliżyłam i podniósł na mnie wzrok.
— Możemy iść.
— W porządku. — Wstał i podniósł z podłogi kask, którego wcześniej nie zauważyłam. — Nie kłamałem, gdy mówiłem, że cię odprowadzę, ale może to sparafrazuję: mogę cię odwieźć. Co ty na to?
Zawahałam się. Pewnie nie powinnam wsiadać na motocykl w ciąży… ale to wciąż był jej wczesny etap, nie było nawet widać brzucha, więc ryzyko było mniejsze. I przecież wiedziałam, że Harvey nie jeździł szybko ani niebezpiecznie. Mogłam mu zaufać. Tęskniłam za jazdą na motocyklu, za obejmowaniem go. Z uśmiechem przejęłam od niego kask.
— Pewnie.
Chwilę później usta same rozciągały mi się w uśmiechu, gdy czułam wiatr we włosach. Przez chwilę czułam się jak dawniej. Jak za czasów, kiedy jeszcze nic nie było aż tak skomplikowane, kiedy Harvey i ja byliśmy razem. Miałam wrażenie, że to było bardzo dawno temu. Wspomnienia się zacierały, tak jakby to był sen, a nie rzeczywistość.  
Jechał umiarkowanie szybko i ostrożnie, jak zawsze. W końcu zaparkował przed mieszkaniem i mogliśmy iść na górę. Było całkiem ciepło, więc wyciągnęłam z lodówki zrobioną wcześniej mrożoną herbatę i przelałam ją do dwóch wysokich szklanek. Harvey usiadł przy stole w podobny sposób jak wcześniej, szeroko rozpostarty. Nadal miał na sobie czarną kurtkę. Cholera, ależ był przystojny. Musiałam się pilnować, by zbytnio się na niego nie gapić.
— No więc… o czym chciałeś porozmawiać? — zapytałam w końcu, siadając naprzeciwko niego.
— Przede wszystkim chciałem cię zapytać, co planujesz. Ostatnio nie rozmawialiśmy i czuję się nieco… wyłączony. Co z dzieckiem? Jak się czujesz?
— Wszystko dobrze — odpowiedziałam odruchowo. — To znaczy, z dzieckiem wszystko w porządku, ze mną… właściwie też. Względnie dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności. Ale co do planów… nie mam pojęcia, co robić.
— To znaczy?
Zaczęłam mu wszystko opowiadać — o planach wyprowadzki, o szukaniu mieszkań, o tym, że Gavin wyjeżdżał… i że bardzo chciałam tu zostać, ale się bałam. Mówiąc o tym wszystkim, czułam się coraz bardziej bezradna. Zaczynało do mnie powoli docierać, że to, czego ja chciałam, nie miało znaczenia. Musiałam myśleć o dziecku i o jego bezpieczeństwie. Harvey słuchał, aż zamilkłam. Wtedy upił łyk herbaty i powiedział:
— Nie chcę dokładać ci problemów, mam nadzieję, że trochę je zmniejszę. Mam dla ciebie propozycję. Podejrzewam, że od razu się nie zgodzisz, ale chociaż mnie wysłuchaj.
— Ok… — mruknęłam niepewnie.  
— Jeśli zdecydujesz się na wyprowadzkę, nie musisz szukać nowego mieszkania — powiedział, a ja zmarszczyłam brwi.
— Dlaczego?
— Bo mogę ci zaoferować niewielki domek, który dostaliśmy w spadku po ciotce. Wiem, co powiesz — dodał szybko, widząc moją minę. — Że nie chcesz pomocy, że to za dużo, że nie chcesz być na mojej łasce, czy coś jeszcze innego. Ale zastanów się. Potrzebujesz pieniędzy. Naprawdę chcesz płacić za wynajem i jednocześnie spłacać kredyt kogoś innego? Bo to tak naprawdę wyrzucanie pieniędzy w błoto. Domek należy do mojej rodziny, więc nie musiałabyś za nic płacić oprócz rachunków. Jest półtorej godziny drogi stąd, więc nie kosmicznie daleko, ale jednak z daleka od centrum… to niemalże wieś, więc jest spokój, ale ma różne lokale, jeśli chciałabyś znaleźć pracę podobną do obecnej. Mogę ci pomóc, bo wszyscy mnie tam znają…  
— Harvey — przerwałam mu, otwierając szeroko oczy. — Nie, przestań, to za dużo.
— Wiedziałem. — Uśmiechnął się krzywo. — Nie, to wcale nie jest za dużo. Prawdę mówiąc, chciałbym zrobić więcej. — Pochylił się ku mnie. — Proszę, zanim kompletnie odrzucisz ten pomysł, chociaż się zastanów. Mogłabyś zaoszczędzić pieniądze. Nie byłabyś bardzo daleko od domu, ale zminimalizowałabyś ryzyko, że Gavin cię znajdzie, a już na pewno, że cię przypadkiem zobaczy.  
— Tak, ale… — To dziwne. To właśnie chciałam powiedzieć. Miałabym zamieszkać w domu, który należał do rodziny Harveya? Tak po prostu?  
— Ten dom stoi pusty — przerwał mi. — Ciocia umarła i przepisała go nam, ale my z niego nie korzystamy, bo nie mamy takiej potrzeby. Wbrew pozorom nie jest to żadna stara rudera, jest tam wszystko, czego potrzeba do życia. Nie musiałabyś podpisywać żadnej umowy na wynajem, jeśli za jakiś czas zmieniłabyś zdanie mogłabyś się po prostu spakować i przenieść gdzie indziej, bez żadnych problemów.  
Boże, to brzmiało tak kusząco. Domek, który nie pochłonąłby moich oszczędności, byłby dalej od miasta, ale wciąż stosunkowo blisko… Miałabym miejsce dla dziecka, nie musiałabym kisić się w jakimś małym mieszkaniu…  
— Proszę. Chcę chociaż tak wynagrodzić ci wszystko, co zrobiłem.
— Ty niczego mi nie zrobiłeś, Harvey.  
— Zrobiłem. — Spojrzał mi prosto w oczy. — Nie ochroniłem cię wcześniej. Pozwól mi zrobić to teraz.
— Jak sobie to wyobrażasz? — zapytałam cicho. — Że tak po prostu wprowadzę się do domu, który należy do twojej rodziny i nie będę za to płacić?
— Dokładnie tak sobie to wyobrażam. Będziesz miała wystarczająco wydatków, kiedy dziecko się urodzi. Naprawdę chcesz za coś płacić tylko dla zasady?
— Ale przecież…
— Rozmawiałem o tym ze swoimi rodzicami. Oczywiście, nie mają nic przeciwko temu. Moja mama powiedziała, że jeśli ja cię nie przekonam, ona zrobi to osobiście. — Uśmiechnął się, a ja poczułam skurcz w żołądku. Jego rodzice. Nigdy ich nie poznałam. Zbyt krótko byliśmy razem. Nie wiedziałam nawet, czy wiedzieli o moim istnieniu. Teraz najwyraźniej już tak. To, co powiedziała jego mama, brzmiało… miło. Jakby naprawdę się o mnie troszczyła.
Biłam się z myślami. Z jednej strony nadal czułam się dziwnie, ale z drugiej… to było prawie idealne rozwiązanie. To nie był czas na zgrywanie bohaterki. Miałam zostać mamą i to o dziecku musiałam myśleć, o jego bezpieczeństwie, o jego dobru. Co byłaby ze mnie za matka, gdybym kierowała się własną dumą, a nie tym, co było najlepsze dla mojego synka lub córeczki? Harvey chyba też potrzebował, żebym przyjęła tę propozycję. On naprawdę lubił pomagać i w tym momencie chciał tylko pomóc mi. Ja jednak nie potrafiłam sobie tego wyobrazić — siebie, samej z dzieckiem, w domu na odludziu. Bo przeczuwałam, że coś już się zmieniło i Julie wcale się ze mną nie wyprowadzi. Deklarowała się, że to zrobi, ale przecież właśnie zaczęła spotykać się z Brianem. Nie oczekiwałam przecież, że go tu zostawi, a i on nie mógł nagle zmieniać całego swojego życia tylko dlatego, że ja musiałam się wyprowadzić, a przyjaciółka chciała mi w tym towarzyszyć. Cholera… Jeden problem rodził kolejny. Byłam skołowana, nie wiedziałam już, co miałam robić. Przyłożyłam rękę do brzucha, ale to wcale mnie nie uspokoiło.
— Mogę… to przemyśleć?
— Pewnie. — Harvey odchylił się na oparcie krzesła. — Ale lepiej myśl szybko, bo nie wyjdę, dopóki nie usłyszę odpowiedzi.
Zdołał mnie rozśmieszyć.
— Pewnie jeszcze odpowiedzi twierdzącej? — zasugerowałam.
— Zgadłaś. Lepiej rozłóż mi jakiś śpiwór. Albo możesz się ulitować i po prostu się zgodzić.
Chciałam. Naprawdę chciałam się zgodzić, ale powstrzymywała mnie jedna myśl — ta straszna, przerażająca myśl, której nie chciałam nawet wypowiadać na głos — że będę tam całkiem sama i że zwyczajnie zwariuję od tej samotności.
— Chcę się zgodzić, Harvey, ale to nie takie proste.
Westchnął.
— Nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. — Milczał przez chwilę, po czym się podniósł. — Dobra, nie będę dłużej ci przeszkadzał. Zostawię cię, żebyś mogła to przemyśleć. Nawet jeśli się nie zgodzisz tam przeprowadzić… oferta będzie wciąż aktualna. Jeśli chciałabyś na jeden dzień uciec gdzieś z miasta albo w spokoju pomyśleć.  
— Dlaczego to robisz? — Usłyszałam swój głos, choć wcale nie miałam zamiaru o to pytać. — Dlatego, że jestem kolejną byłą w potrzebie?
Spojrzał na mnie poważnie.
— Już ci mówiłem. Po prostu chcę ci pomóc, bo częściowo przeze mnie jesteś w tej sytuacji. — Wyglądał na tak autentycznie zmartwionego, że przez chwilę chciałam wstać i go przytulić.  
Przez chwilę żadne z nas nic nie mówiło, aż w końcu odezwałam się:
— Nie żałuję.
— Co? — Spojrzał na mnie jak na wariatkę.  
— Nie żałuję — powtórzyłam, wstając z krzesła i stając naprzeciwko niego. — To znaczy, oczywiście, chciałabym, żeby Gavin nigdy nawet na mnie nie spojrzał… żeby nie wmanipulował mnie w małżeństwo, na które nie byłam gotowa… żeby w ogóle nie istniał. Ale wtedy nie miałabym tego dziecka. — Ponownie objęłam brzuch dłonią. — I nie poznałabym ciebie — dokończyłam. — Tego nigdy nie będę żałować.
Jego rysy złagodniały. Wziął jeden głębszy oddech i tylko na mnie patrzył. Poruszył się, tak jakby chciał się pochylić. Przez chwilę miałam wrażenie… jakby chciał mnie pocałować. Wytrzymałam tak kilka sekund, po czym odsunęłam się i uciekłam spojrzeniem w bok.
— Powinieneś już iść — powiedziałam cicho. Serce kłuło mnie boleśnie, ale to była najlepsza decyzja.  
Miałam już na głowie wystarczająco dużo.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 4981 słów i 27934 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.