Sunbird - cz. 5

Siedziała na betonowej podłodze, z kolanami pod brodą, opierając się plecami o ścianę. Przepocona, brudna, cholernie śmierdząca, zmęczonym i zdołowanym wzrokiem wpatrywała się w przeciwległy kąt celi.

Była skończona. Jak w banku dostanie dożywocie. O ile przeżyje tutejsze więzienie za nielegalne przekroczenie granicy. Jedyne, dlaczego nie skończyła jeszcze ze sobą, to dlatego, że w tej chwili nie miała jak.  

Drugi dzień ją już trzymali tutaj. Na posterunku miejscowej policji, na który trafiła prosto z portu. Powinni już się dogadać z polską ambasadą, ale najwyraźniej nie spieszyło im się. Zresztą, co to za różnica... I tak było jej już wszystko jedno.

Drzwi celi otwarły się i dwóch tajskich policjantów wyprowadziło ją z niej. Nie byli wobec niej w żaden sposób niemili czy agresywni. Po pierwsze, było nie było, była obcokrajowcem z europejskiego kraju, więc nie traktowali jej jak miejscowych. Po drugie, tutejsza policja przyzwyczajona była do osób "trzeciej płci", czyli, jak to tutaj określano: "kathoey". W przeciwieństwie do większości świata, w której najczęściej nie tolerowano takich jak ona, wielu Tajlandczyków miało do tej sprawy diametralnie inne podejście, wierząc, że kathoey to ludzie, którzy muszą odpokutować za swe grzechy popełnione w poprzednim wcieleniu. Tym samym byli oni traktowani nie gorzej niż reszta społeczeństwa. Już choćby z podświadomych obaw, że złe potraktowanie kathoey, ściągnie taki sam problem na kogoś, kto ją źle potraktował, w jego przyszłym wcieleniu i to on z kolei będzie musiał odpokutować. Poza tym olbrzymia rzesza żyjących w tajskim społeczeństwie transwestytów, transseksualistów i shemale powodowała, że społeczeństwo tym normalniej ich traktowało, im więcej, przez rosnącą od wieków ich liczbę, miało z nimi codziennej styczności. W efekcie, od dawna było to uznawane w Tajlandii za normalny stan rzeczy i nikt się temu w żaden sposób nie dziwił.

Eskortujący ją policjanci zaprowadzili ją do jednego z pomieszczeń, wyglądającego na pokój służący do przesłuchań. Niewielki stół, dwa krzesła przy jego przeciwległych sobie bokach oraz stolik ze sprzętem nagrywającym pod jedną ze ścian, stanowiło cały wystrój wnętrza.  

Posadzono ją na jednym z krzeseł za stołem. Policjanci stanęli przy drzwiach. Kilka minut siedziała tak bezczynnie, z braku laku wpatrując się w blat. Przerwało to dopiero otwarcie się drzwi i wejście jakiegoś wysokiego faceta w ciemnych spodniach z dobrego materiału oraz jasnoniebieskiej koszuli, trzymającego w ręku tablet. Białego.

– Cześć, piękna! – usłyszała najczystszą polszczyznę z odrobiną szyderczej ironii w glosie faceta, który wszedł do pomieszczenia.

Cień zaskoczenia przemknął jej szybko po twarzy, mina jednak wkrótce wróciła do zdołowano–ponurej, a wzrok z powrotem utkwił w blacie. Lecz trybiki w głowie szybko zaczęły pracować.  

– Dobrze się śmiać... – burknęła w końcu.
– Noooo..., nie ma co się tak krzywić. Taki piękny, słoneczny dzień... Choć okoliczności poznania faktycznie nie najlepsze – rozejrzał się po ścianach.
– A ja cię chcę poznać?
– Nie wiem, czy chcesz, ale pewnie zechcesz... księżniczko – nie mógł sobie odmówić szpili kolejnego szyderstwa.
– Spierdalaj.
– No, no... Damie nie wypada... – roześmiał się. – Zwłaszcza rozsądnej... – uśmiech zniknął, zastąpiony przeszywającym spojrzeniem. – A jesteś rozsądna, kotku, prawda?
– Pierdol się.
– A fe... takie słownictwo... I to poza sypialnią. – zakpił. – Nie przyłożono się do twojego wychowania... Cóż... Nadrobimy to jakoś...
– My?
– Tak, kotku. My.
– Jacy, "my"?
– My, którzy podamy ci pomocną dłoń, wyciągając z tego szamba, w które się wpakowałaś. I oferując... no może nie świetlaną, ale jednak przyszłość.
– Ale nie za darmo...
– Ej, kotku... – roześmiał się. – Przecież jesteś dużą... – zlustrował ją wzrokiem – dziewczynką i wiesz, że nic nie ma za darmo.

To jej wystarczało. Wiedziała już, co teraz nastąpi. Corrida...

"Widzisz, Wetter... Rozmowa z takim człowiekiem to jest... corrida. Najpierw różni pomocnicy gonią byka po arenie. Drażnią..., kłują.... A dopiero wtedy, kiedy jest wykrwawiony, osłabiony, kiedy ledwo trzyma się na nogach, dopiero wtedy... wchodzi na arenę torreador i zadaje jeden, jedyny, śmiertelny cios... Właśnie tego mi brakuje...

Żeby był bez oddechu, na kolanach. Żeby, kiedy podsuniesz mu pod nos ten tajny rozkaz, żeby miał tylko siłę jęknąć."

Cóż... Zobaczymy, jaką mają płytę...

– Jesteś... Marta, tak? Co tu porabiasz, tak daleko od domu, z którego przez całe życie się prawie nie ruszałaś?  

Wiedziała już, że przynajmniej jest cień szansy na wyjście z tego gówna, a złapawszy się tego, powróciła do jako takiej równowagi psychicznej, co pozwoliło na bardziej normalne dla niej myślenie. Popatrzyła na niego kpiąco.  

– Zaczął pociągać mnie duch przygody.
– No, pociągać to ty zaczęłaś co innego... – mruknął w odpowiedzi. – Tylko dlaczego dałaś mu w czapę? – przyjrzał się jej badawczo.
– Nie wiedział, że dyskrecja jest cnotą. Do rzeczy może, co?
– Śpieszy ci się gdzieś? Wygląda na to, że najbliższy grafik będziesz miała na parę lat zajęty sporą ilością medytacji... I pewnie nie dostarczą ci tam ulubionej szminki, chłopcze. Choć koledzy spod celi pewnie z radością powitają takiego lubiącego robić za kobietę...  

Milczała, patrząc pustym wzrokiem w jego stronę, ale utkwionym gdzieś na ścianę za nim.  

– To co zamierzałeś?
– Rozpocząć nowe życie – ocknęła się.
– Tutaj?
– Nie.
– Więc gdzie? Przestań dukać i mów, do cholery. Oszczędzisz nam czasu, zmarnowanego na głupie zagrywki.
– Gdziekolwiek.
– Po co więc przyjechałeś do Tajlandii?  
– Mają duże doświadczenie w korekcie płci, jest tu taniej przeprowadzać takie zabiegi i łatwiej tu się dostać a potem zniknąć. Zwłaszcza z listem gończym na głowie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
– A co potem?  
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się.

Zapadła dłuższa cisza.

– Mamy dla ciebie propozycję.
– Domyślam się.
– Zorganizujemy ci, co potrzebujesz i zaczniesz to "nowe życie", rozpoczynając pracę w naszej firmie.
– Nie będę pytać, ile płacicie...
– I słusznie – wszedł jej w słowo.  
– ...ale zapytam – tak dla formalności – kim jesteście i co robicie.
– Dowiesz się, gdy powiesz: "tak". A co do kasy, to mamy napięty budżet. Kokosów nie będzie, etatu także nie. Ale jakieś małe kieszonkowe ci wpadnie, żeby jakoś związać koniec z końcem. O resztę musisz martwić się sama. Jak to u was mówią? Ciężkie życie, chleb po osiem?
– A co później? – pominęła jego ostatnią uwagę, najwyraźniej mającą świadczyć, że nie jest jej rodakiem.
– Kiedy?
– Później. Za x lat.
Popatrzył na nią uważnie.
– Z tego się już nigdy nie wychodzi.
– Myślałam, że są przewidziane jakieś emerytury...
– Tylko dla naszych etatowych pracowników, a ty nigdy nie będziesz na naszym etacie.
– Dlaczego?
– Bo nie ma takiej potrzeby. Jesteś w sytuacji, w której każde wyjście jest złe. Ja tylko proponuję najmniej dotkliwe... W Polsce grozi ci dożywocie. Nawet jeśli sąd weźmie pod uwagę jakieś okoliczności łagodzące, to wyjdziesz po wielu latach. O ile wyjdziesz...  

– Anyway – kontynuował po krótkiej chwili. – Przy optymistycznym scenariuszu, najwcześniej wyjdziesz, mając z 50 lat, lub nawet i więcej. W innym już świecie. Tak jak stoisz, nie mając gdzie pójść i mając blisko do emerytury, na którą nie będziesz mieć odłożone. Przy czym to jest wariant optymistyczny. Zawsze przecież możesz pójść siedzieć tutaj... Za nielegalne przekroczenie granicy dostaniesz parę lat... Z tym, że w tutejszym pudle nie wytrzymasz roku. Albo cię zaciukają, albo zarażą jakimś syfem, albo sam się powiesisz. A nawet jak jakimś cudem wyjdziesz, to stare problemy pozostaną – o ile nie dojdą do nich jakieś choroby – Będziesz w obcym kraju, po wyroku i bez środków do życia. Gdzie pójdziesz? Do ambasady? Morderstwa się nie przedawniają... Zresztą, oni zawsze cię mogą deportować po odsiadce tutaj, i to pewnie zrobią.

Znów umilkł.

– Także widzisz... – kontynuował po chwili – I swoją drogą, dziwię się, że musiałem ci to mówić. Według ocen, jesteś co najmniej na tyle bystry, że sam to doskonale wiesz. Więc nie bawmy się dłużej i decyduj: "tak", i resztą się zajmiemy,  albo "nie", i resztą zajmą się oni. – wskazał głową na stojących przy drzwiach tajlandzkich policjantów.

– Aha, i jeszcze jedno... – dodał. – Choć o tym pewnie także wiesz. Nie zmuszaj nas, byśmy byli niezadowoleni z twojej pracy...

Podsunął jej włączony tablet, na którym wyświetlony był artykuł pod tytułem: "Kolejne morderstwo w Parramatta" i zdjęcie kobiety–topielca wyciągniętej z Sydney Harbour. Zerknęła na ekran, a potem popatrzyła na niego na pół pytająco na pół świadoma, jaka będzie odpowiedź.

– Musieliśmy zrezygnować z jej usług – wzruszył ramionami. – To jak będzie?

MEM

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i kryminalne, użyła 1584 słów i 9488 znaków. Tagi: #trans #kryminał #służby

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Coraz ciekawiej się to rozwija.  Zobaczymy co dalej. Pozdrawiam  i zestaw na tak.

    13 paź 2018