Czerwiec 1989. Wojewódzki Szpital Zespolony w N.S.
Siedząca w swoim pomieszczeniu pielęgniarka oddziałowa Jadwiga właśnie rozpoczynała swój dyżur. Była jakoś dziwnie niespokojna. Co chwila zerkała na zegarek, a następnie na znajdujący się w pobliżu aparat telefoniczny. Oczekiwała na telefon od swojej córki, uczennicy pierwszej klasy Liceum Medycznego. Była dumna, że córka wybrała tę samą szkołę, w której kiedyś uczyła się ona. Chciała zobaczyć się z nią przed wyjściem do pracy. Od tragicznej śmierci męża i syna, gdy wychodziła na dyżur zawsze całowała ją w czoło i mocno obściskiwała. Tak sobie przyrzekła po tym tragicznym zdarzeniu, jakie dotknęło jej rodzinę. Pamiętała, że wtedy kiedy po raz ostatni widziała obu mężczyzn nie pożegnała się z nimi. Rzuciła tylko zdawkowe „Pa” zajęta domowymi obowiązkami.
Zginęli obaj w wypadku samochodowym. Miał to być ich, męski wypad na ryby. Specjalnie zakupili wędki i odpowiedni sprzęt. Pamiętała, jak bardzo obaj najbliżsi jej mężczyźni cieszyli się na ten wyjazd. Była szarówka, nieco ślisko na jezdni. Jadący z naprzeciwka ciągnik siodłowy ciągnący niską naczepę na zakręcie w wyniku gwałtownego hamowania stanął w poprzek drogi. Uszkodzone lampy obrysowe nie działały. Pędzący duży fiat dosłownie wbił się pod naczepę. Obaj „jej chłopcy” zginęli na miejscu. Tylko to, że ma jeszcze córkę, trzymało ją przy życiu. Po krótkim urlopie wróciła do pracy. Rzucając się w wir pracy nie miała czasu rozmyślać nad tym, co się stało. Praca i córka Malwina – to był cel życia. Ile obie przepłakały razem w poduszkę; trudno by zliczyć. Tragedia ta jednak scementowała więź matki i córki. Malwina stałą się jakaś dojrzalsza, ułożona i bardzo odpowiedzialna.
Dzisiaj właśnie wcześnie rano jej ukochane dziecko wraz z grupą koleżanek ze szkoły i opiekunką pojechało autokarem na wycieczkę do jednego ze specjalistycznych szpitali. Normalne zajęcia na koniec roku szkolnego by zabić czas i jakoś uatrakcyjnić zajęcia. Odległa o sto kilometrów znamienita placówka szczyciła się pionierskimi jak na te czasy zabiegami i kadrą medyczną. Umówiła się z córką, że ta zadzwoni, zaraz, jak dojdzie do domu. Powinna być już z dobre pół godziny temu.
— Może korki na drogach – przeszło jej przez myśl.
Zajęła się stawianiem zadań podległemu personelowi. Miała zasadę, żeby stawiać proste i zrozumiałe komendy według zasady „minimum słów maksimum muzyki”. Zarządzała na oddziale intensywnej terapii, elitarnym w każdym szanującym się szpitalu. Największa odpowiedzialność i największe zarazem ryzyko popełnienia błędu w sytuacjach zagrażających życiu. Dobierała personel starannie. Tu ważyło się życie ludzkie, nie było mowy o fuszerce i półśrodkach. Sprawdziła stan zaopatrzenia w leki i materiały opatrunkowe. Gdy tylko zakończyła zadzwonił telefon u niej i w sali pielęgniarek.
— Oddziałowo, mamy Sajgon, dzwonili z pogotowia, wszystkie karetki poszły do jakiegoś dużego wypadku samochodowego, pełna gotowość – usłyszała od pełniącego z nią dyżur młodego stażem doktora Piotra.
Serce jej mocniej zabiło.
— Coś doktor bliżej wie? – zapytała.
— Wypadek autobusu z osobowym, wszystkie karetki poszły w ten rejon, na razie tyle – usłyszała i nogi jej się ugięły.
Sama nie wiedziała, w jaki sposób postawiła wszystkim ludziom zadania. Lata praktyki sprawiły, że działała jak robot. Nawyki, wbite procedury i co najważniejsze doświadczenie sprawiły, że działała profesjonalnie. Dobiegła do telefonu i drżącymi dłońmi wybrała numer domowy.
— Malwina odbierz dziecko, proszę – mamrotała do siebie, słysząc sygnał wybierania w słuchawce.
Nikt nie podniósł słuchawki po drugiej stronie. Rzuciła słuchawkę na widełki. Słychać było, że na podjazd wjeżdża pierwsza z karetek. Ci z pogotowia od razu ciężkie i średnie przypadki kierowali na oddział. Spojrzała przez okno. Z poczciwej sanitarnej nyski transportowano do nich pierwszego pacjenta.
— Mężczyzna lat około siedemdziesiąt, zatrzymanie akcji serca, reanimacja w karetce, podano…… – usłyszała standardowo przekazywane informacje.
— Sylwia, bierzesz go i pod defibrylator – zakomenderował lekarz, który teraz grał główne skrzypce.
Nysa 522R po wyładowaniu pacjenta natychmiast zwolniła miejsce na podjeździe. Tym razem dla Fiata 125p kombi w wersji sanitarnej.
— Chłopak, około 18 lat, poparzenia drugiego stopnia obu dłoni, głęboka rana cięta od ucha do żuchwy strona lewa, poparzenia pierwszego stopnia okolicy uda, krwawi, uraz w okolicy oczodołu lewego… –relacjonował z personelu sanitarki.
Wybiegła z pomieszczenia, tyle lat miałby teraz jej syn, gdyby żył.
— Przejmuję – krzyknęła.
— Siostro Lidko, bierzemy go – dodała.
Momentalnie przy niej pojawiła się siostra zakonna. Młoda mająca dwadzieścia trzy lata zakonnica miała ukończone Liceum Medyczne i papiery pielęgniarskie. Lubiła ją. Gdy wtedy była w dołku po śmierci syna i męża, ta „święta baba” wspierała ją duchowo i nie tylko. Była chodzącym dobrem.
Chłopak był przystojnym brunetem. Wzrostu około metr osiemdziesiąt, szczupłej budowy ciała o wysportowanej sylwetce.
— Oddech? – zapytała tego z karetki, rozpoznając w, nim Jerzego, dobrego kolegę.
— Jest, płytki, nawdychał się dymu, ale na moje oko wydoli – usłyszała.
— Jerzy, co tam się stało? – zapytała.
— Zastawa jebnęła w autobus i się zapaliła. Uderzyła na wysokości drzwi przednich i je zablokowała, tak że nikt z autobusu nie mógł wyjść, tylne były zepsute. Masakra – zrelacjonował jej w ekspresowym tempie.
Obie kobiety z pomocą sanitariusza przerzuciły chłopaka na przygotowane łóżko i wjechały z nim do pustej sali. Miał częściowo nadpalone spodnie i podkoszulek. Nie mogła ocenić stanu rąk, na nich były metry bandaży. Na twarzy bandaż przesiąkał już krwią. Chłopak oddychał, lecz bardzo płytko.
— Rozcinaj ubrania, podłączam go pod tlen – rzucała polecenia jak robot.
— Wpisuj, czas zgonu ……. Po reanimacji trwającej dwadzieścia minut w karetce i piętnastu minutach u nas – usłyszała za plecami głos doktora.
— Co tu mamy? – zapytał.
Zrelacjonowała mu w telegraficznym skrócie to, co wiedziała i dostrzegła. Chłopak był już na wspomaganiu tlenowym. Zakonnica sprawnie pozbawiała młodzieńca ubrania. Po chwili tkwił już na łóżku w samych bandażach i opatrunkach.
— Dobra tu na udzie lekkie oparzenie pierwszego stopnia, rozwijajcie bandaże, chcę zobaczyć dłonie i twarz tego chłopaka – rzucił lekarz.
Wyrabiał się. Był lepszy niż jego poprzednik co dając dupy spieprzył na internę. Młody, ale jeszcze z tym czymś. Chciało mu się i czerpał z tego satysfakcję. Obie z Lidką rozplątywały bandaże i opatrunki. Całe jego dłonie kwalifikowały się na II stopień oparzenia, miejscami nawet na III. Czerwone, nabrzmiałe wyglądały fatalnie. Dłonie nie były jednak tą najgorzej poszkodowaną częścią jego ciała. Głęboka rana cięta praktycznie od lewego ucha po brodę wyglądała jeszcze gorzej. Rozpłatany policzek krwawił cały czas.
— Oczyścić i szyjemy – zadecydował lekarz.
— Mężczyzna około 50 lat, uraz głowy, najprawdopodobniej połamane żebra, podejrzenie przebicia płuca, na ambu – usłyszał za plecami.
— Na chirurgię z nim – rzucił i odszedł od nich.
— Jadzia przygotuj do szycia. Zaraz wrócę. Te ręce muszą go cholernie boleć. Na razie petydyna, standardowo – rzucił w drzwiach.
Wszyscy chodzili na wysokich obrotach. Salowe, pielęgniarki, sanitariusze i lekarze. Kto był wolny został ściągnięty z domu. Oczekiwano na kolejnych poszkodowanych. Karetek, jednak nie było widać. Dotarła jeszcze jedna z poszkodowaną kobietą w wieku około 40 lat.
— Jezu, nie – jęknęła Jadwiga, poznając jedną z nauczycielek jej córki.
Lidka ją podtrzymała, bo sama by chyba zemdlała. Poszkodowana kobieta była przytomna z podejrzeniem złamania żeber.
— Co z Malwiną, powiedz co z Malwiną – wyrzuciła z siebie.
— Nic niej nie jest – odparła poszkodowana i straciła przytomność.
Na oddział przybywało wezwane wsparcie. Pojawiła się Ola, jej koleżanka, która zeszła z poprzedniej zmiany. Widząc, że Lidka podtrzymuje na wpół przytomną Jadwigę doskoczyła do kobiet. Wrócił doktor po przekazaniu rannego kierowcy – bo ten wcześniejszy poszkodowany, nim był. Zadecydował, by na wpół przytomną Jadwigę położyć w jej pomieszczeniu na łóżku. Leżąc powoli dochodziła do siebie. Ustał jęk kogutów karetek reanimacyjnych. Trzy osoby poszkodowane i jeden martwy mężczyzna; żniwo dzisiejszego wypadku. Jak przez mgłę słyszała odgłosy na korytarzu. Konkretne polecenia swej koleżanki, spokojny i rzeczowy głos doktora. Wstała i puściła wodę w umywalce znajdującej się w pomieszczeniu. Obmyła twarz zimną wodą. Powoli dochodziła do siebie.
— Jest dobrze Jadźka, jest dobrze – wymamrotała.
Uspokoiło ją to stwierdzenie, że jej córka jest bez urazów. Już wiedziała, że nic jej nie jest. Nie wyobrażała sobie sytuacji, że mogła by ją stracić. W drzwiach spotkała się z doktorem.
— Co się stało? – zapytał krótko.
— Moja córka jechała tym autobusem – odparła płytkim głosem.
— Nie ma więcej poważnie poszkodowanych, wojsko uruchomiło procedurę wsparcia, reszta pasażerów już tu jedzie, wysłali autobus – odparł i nie wiadomo, dlaczego przytulił ja do piersi.
Rozpłakała się. Ryczała w najlepsze, nie bacząc, że on na to patrzy. Przez otwarte okno usłyszała jak pod podjazd dla karetek podjeżdża cięższy wóz. Natychmiast podbiegła do okna. Zielony „trepowski” autobus zatrzymał się i z jego wnętrza poczęły wysiadać pojedyncze osoby.
— Leć, Ola cię zastąpi – powiedział.
W tych pielęgniarskich chodakach o mało nie wybiła sobie zębów, zbiegając po schodach. Wybiegła na podjazd, rozglądając się za córką.
— Mamo – usłyszała jej głos.
Odwróciła się i wpadły sobie w ramiona. Tuliła ją tak mocno jak tylko mogła. Dziewczyna po chwili wyrwała się z jej objęć.
— Mamo, jak ten chłopak, co z nim? – zapytała.
— Żyje, jest oparzony i ma pokancerowaną twarz, ale żyje – odpowiedziała.
Nastolatka rozpłakała się i przykucnęła. Jadwiga przykucnęła obok niej.
— Curuś, dlaczego o niego pytasz, jechał z wami? – zapytała swą pociechę.
Dziewczyna podniosła zapłakane oczy. Łzy spływały jej po policzkach. Ryczała w najlepsze.
— Mamo, to ty nic nie wiesz? –zapytała łkając.
— Nie – szepnęła do córki.
— Mamo, on nas uratował, gdyby nie on, to nie wiem, co by się stało, odciągnął tę osobówkę, stał w tych drzwiach, a myśmy wszystkie uciekały, potem wszedł do pojazdu, by wyciągnąć pana Wojtka, Nie zrobiłyśmy nic. Rozumiesz mamo, my przyszłe pielęgniarki nie zrobiłyśmy nic. Walił nogą o te cholerne harmonijkowe drzwi, a my stałyśmy zamiast mu pomóc, w końcu je, rozwalił i wtedy mu ten kawałek blachy uderzył w buzie – usłyszała relację od córki.
– Już, spokojnie, już – rzuciła i przytuliła ją do siebie.
— Nie, nic nie jest spokojnie, nic, mamo ratuj go – rzuciła nastolatka.
Jadwiga teraz zobaczyła, że córka ma zakrwawione ręce i częściowo ubranie. Przeraziła się tym.
— Chodź, lekarz cię przebada, to twoja krew? – zapytała.
Malwina powstała. Podobnie zrobiła Jadwiga.
— Nic mi nie jest, to jego krew, jakiś kierowca przyniósł apteczkę z auta, On leżał jak wyciągnął pana Wojtka, nawet ja głupia pizda nie umiałam mu dobrze założyć opatrunku na buzię, dupa jestem nie pielęgniarka – rzucała dziewczyna, będąc w szoku.
Podszedł jakiś żołnierz ze służby zasadniczej i okrył Malwinę szarym kocem. Na izbie przyjęć dziesięć nastolatek czekało na przyjęcie z podejrzeniem podtrucia. Jedenastą była córka Jadwigi.
— Mamo, weź mnie do niego, błagam – rzuciła.
Oddział Intensywnej terapii miał swoje prawa. Żadne postronne osoby nie mogły tam ot tak sobie wejść. Zero tolerancji na takie działania. Teraz, jak to się Jadwidze wydawało była sytuacja nadzwyczajna. Widziała rozchwianie emocjonalne swojej córki. Była gotowa ją tam wprowadzić, nawet kosztem utraty pracy.
— Chodź – powiedziała i pociągnęła córkę za rękaw bluzki.
Obie pokonywały schody, udając się na oddział. Na korytarzu wpadła na lekarza. Zatrzymał je obie. Stanowczo i w bardzo kulturalny sposób wyjaśnił, że na razie wstępu dla jej córki tu nie ma. Delikatnie wziął ją pod rękę i zaprowadził do swojego gabinetu celem przebadania. Jadwiga dochodziła do siebie. Po tej huśtawce emocjonalnej czuła, że jest w stanie podjąć dowodzenie podległym jej personelem. Wracała do akcji. Mogła teraz, wiedząc, że córka jest bezpieczna dać z siebie wszystko. Sytuacja powoli się stabilizowała. Początkowe obawy, że za chwilę tu będą mieli podręcznikowy przykład z medycyny katastrof, ustały. Alarmowo ściągnięty personel kierowano na stację pogotowia. Tam byli oni bardziej potrzebni. Jadwiga odetchnęła głęboko i ruszyła w kierunku, gdzie przebywał ten młodzieniec. Wpadła do sali i zastała w niej kapelana i siostrę Lidkę.
— Ja już coś mówiłem siostrze na temat takiego zachowania, to jest lubieżne i niegodne siostry zakonnej – usłyszała, wchodząc do pomieszczenia.
Lidka nakładała poszkodowanemu na twarz i pozostałe pokiereszowane części ciała jałowe opatrunki. Postępowała zgodnie z procedurą i wytycznymi. To, że pacjent leżał przed nią kompletnie nagi, nieprzytomny i na dodatek pod tlenem nie było jakąś fanaberią.
— A ksiądz, po co tu przyszedł? – zapytała na razie grzecznie.
— Chciałem dać ostatnie namaszczenie, temu biedakowi – odparł.
Jakże go Jadzia nie lubiła. Nadęty młody bufon, parę lat po seminarium i już kapelan szpitalny. Przeklinały go koleżanki z ginekologii, położnictwa i patologii ciąży. W najmniej odpowiednich chwilach wpadał, w momencie gdy matki karmiły, miały specyficzne zabiegi w intymnych miejscach. Ten, jak niby nigdy nic, w swoim mniemaniu, będąc drugim po ordynatorze bez krępacji wpadał na damskie oddziały, lustrując piersi i krocza.
— No to źle ksiądz trafił, ten tu z pewnością wyżyje, moja już, w tym głowa – rzuciła na wstępie.
— Siostra Lidia robi to, co jej poleciłam i nie widzę w tym nic lubieżnego, jest pielęgniarką z dyplomem i w przeciwieństwie do księdza jest personelem medycznym równym mi – dodała.
Nie była by sobą, gdyby nie „dojebała” klesze na koniec.
— Na oddziale dowodzę ja, tak ja u księdza biskup, siostra Lidia podlega pod względem formalnym mi i będzie wykonywać to, co ja zlecę. Uwagi, wnioski – do lekarza dyżurnego. Dyrektor szpitala przyjmuje w sprawie skarg, próśb i zażaleń w każdy wtorek od 14:00 -16:00. – wywaliła mu formułkę.
— A sakrament? – zapytał.
— Pani Leokadia na internie pytała się o księdza, czwarty raz namaszczenie chorych jej nie zaszkodzi – wypaliła z pełną premedytacją.
— Ja się na panią poskarżę do dyrektora – rzucił, wychodząc z sali.
— Proszę bardzo – odparła.
Zakonnica Lidia siedziała przy poszkodowanym stłumiona i zawstydzona.
— Niepotrzebnie – rzuciła.
— Potrzebnie moje dziecko, nawet nie wiesz, co ten chłopak dla mnie zrobił, on uratował wszystkich z tego autobusu, w tym moją córkę – odparła i razem z zakonnicą przystąpiły do swoich zadań.
36 godzin później.
Poczułem jak jakieś dłonie operują w okolicach mojego krocza. Nie, nie była to żadna stymulacja, jaką zaznałem nieraz ze swoją dziewczyną Laurą. Czułem się cholernie podle. Jakby przybity, nieobecny, przytłumiony. Poczułem, że na twarzy mam jakąś maskę. Byłem wypluty, zmęczony i całkowicie bezsilny. Otworzyłem oczy, a konkretnie jedno oko. Drugie było przysłonięte jakąś gazą lub opatrunkiem., nim dojrzałem, gdzie jestem usłyszałem przytłumiony kobiecy głos.
— Mamo, on się obudził
Coś obok piszczało niemiłosiernie. Począłem lustrować otaczające mnie otoczenie. Najpierw dojrzałem śliczną twarzyczkę jakiejś nastolatki, Kruczoczarne długie włosy, miły uśmiech i radość w oczach. Potem bardzo młodą kobietę w tym czymś na głowie, co noszą zakonnice. Była równie cudna jak tamta.
— Trafiłem do raju – pierwsze co mi przyszło przez myśl.
— Boże, wróciłeś, wymodliłam to – usłyszałem.
Nie, to nie był raj. Wróciłem do żywych, na ten padół. Chciałem ręką zrzucić tę maskę, lecz zamiast palców dojrzałem gałgan bandaży na obu moich dłoniach. Młodszy mój anioł zniknął. Ta, w tym zakonnym welonie pozostała i pocałowała mnie w policzek.
— Bogu niech będą dzięki – wyrzuciła z siebie.
Że nie jestem w niebie lub raju przekonała mnie trzecia z istot. Starszawa mającą grubo ponad czterdzieści lat kobieta właśnie pochyliła się nad moim ciałem. To nie mógł być anioł. Tak starych aniołów chyba w raju nie ma. Został tylko ten najstarszy anioł, reszta gdzieś się rozbiegła. Ściągnęła mi maskę z twarzy. Odetchnąłem świeżym powietrzem.
— Dzień dobry Radku – usłyszałem.
Patrzyłem jak cyklop na nią tym jednym okiem. W gardle było tak sucho, że nie mogłem nic odpowiedzieć. To nie był anioł, to była pielęgniarka. Tylko, dlaczego leżałem kompletnie nago przed nią. Bacznie lustrowałem otoczenie. Po chwili wiedziałem, że jestem w szpitalu. Najpierw zmoczyła jakiś kawałek patyczka owiniętego w watę i podała mi do ust. Potem przez słomkę łapczywie wypiłem pół szklanki wody.
— Gdzie ja jestem? – zapytałem z trudem.
— W szpitalu, spokojnie, wszystko jest dobrze – usłyszałem.
Te dwie bosko piękne istoty wróciły. Usłyszałem, tylko że powiadomiły moich rodziców i milicję. To drugie mnie przeraziło. Czy ja coś nawywijałem? Starałem sobie przypomnieć coś, co było wcześniej. Jakieś mroczki przed oczami mi przeszły, w momencie gdy pojawił się po raz pierwszy facet. Nie wyglądała na świętego Piotra, był za młody. Zadał kilka banalnych pytań, na które z trudem odpowiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że jestem otępiony lekami. Całą moja lewa strona twarzy była zabandażowana. Czułem, że jakiś opatrunek mam na udzie. Moje obie dłonie to był jeden wielki gałgan. Czułem co prawda palce rąk, lecz nie mogłem nimi poruszać.
— Jest dobrze, odstawiamy petydynę, zobaczymy jak zareaguje – usłyszałem.
Kołatało mi się w głowie. Powoli starałem sobie przypomnieć wszystko to, co było przed tym tutaj. Z trudnością mi to przyszło. Otępiały narkotykiem umysł pracował cholernie wolno.
— Można mnie nakryć – poprosiłem, zdając sobie sprawę, że przed tymi trzema kobietami i facetem świeciłem genitaliami.
Nakryto mnie. Ta w habicie na bok odłożyła jakąś miskę z wodą i gąbkę.
— Dziękuję, dziękuję, dziękuję – usłyszałem i na moim policzku wylądował pocałunek najmłodszej z kobiet.
Poczułem, że prócz pocałunku na mój policzek spadły krople jej łez. Nie wiedziałem, o co chodzi. Byłem jeszcze za słaby, nie kumałem jak to się mówi bazy.
— Podajemy, benzodiazepiny nie jest jeszcze za dobry, niech odpocznie – usłyszałem.
Poczułem po chwili ukłucie w ramię. Ta najmłodsza z kobiet płakała. Nie wiedziałem dlaczego.
+++++
Obudziłem się gdzieś późno w nocy. Nie wiedziałem, która jest godzina. Wiedziałem, tylko że na dworze jest ciemno. Na fotelu tuż przy moim łóżku spała zakonnica. Światło księżyca oświetlało jej piękne lico. Zastanowiłem się, po co tak atrakcyjne i piękne kobiety idą do zakonu. Miała, że sto sześćdziesiąt pięć, może osiem centymetrów wzrostu, piękne szare oczy i jak dla mnie śliczną twarz. Delikatne dłonie, piękne usta, smukła szyja kwalifikowały ją do konkursu Miss Polonia w kolejnym roku. Jak długie miała włosy, jak krągłe piersi i jak zgrabne nogi – tego nie widziałem. Habit skrywał jej atrybuty przed mym wzrokiem. Czułem się lepiej, choć ból dłoni poczułem od razu po przebudzeniu. Na lewym policzku też cholernie piekło. Szczęśliwie, nie będąc podłączony do żadnej aparatury mogłem ruszyć dupsko z łóżka. Sam się dziwiłem sobie, że przez te czterdzieści osiem godzin nie czułem żadnego parcia na stolec i potrzeby opróżnienia pęcherza. Nie chcąc paradować po szpitalnym korytarzu nago, narzuciłem na siebie prześcieradło. Cichutko jak tylko mogłem wymknąłem się ze szpitalnej sali i lustrując teren zorientowałem się, gdzie jest toaleta. Prawie na palcach doszedłem do niej. Łokciem otwarłem drzwi i znalazłem się w jej wnętrzu. Stanąłem nad pisuarem i z lubością oddałem mocz.
— Dlaczego wychodzisz nic nie mówiąc? – usłyszałem zapytanie damskim głosem.
Odwróciłem się będąc nadal nakryty tym prześcieradłem.
— Bo dam sobie radę – odpowiedziałem.
Za plecami stała ta najstarsza z kobiet, jaką wtedy widziałem.
— I ptaszka też sobie sam otrzepiesz po siku? – zapytała.
Może i bym dał jakoś radę, może by mi się to udało, lecz nie ukrywajmy było by to trudne.
Pielęgniarka zbliżyła się do mnie i bez pardonu uchwyciła mojego penisa. Takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewałem. Poczułem wstyd, kiedy mój członek począł nabierać kształtów. Nim tak się stało zdołała otrzepać członka z pozostającego na nim moczu. Gdy dostałem erekcji po prostu odsunęła swoją dłoń.
— Przepraszam – bąknąłem i tylko to mi przyszło do głowy.
— Chcesz, potrzebujesz się rozładować, powiedz, jestem tutaj – usłyszałem.
Co ta kobieta chciała? Czy tak teraz wygląda służba zdrowia? Czy w tych bandażach stałem się jakimś erotycznym demonem dla starszych pań? – tego nie wiedziałem. Chciałem się tylko odlać. Fakt, że z trudem mi to wyszło, ale jakoś wyszło.
— I tak nad ranem masz mieć zmieniony opatrunek, choć, nie kąpałeś się już prawie dwa dni, tylko byłeś podmywany – rzuciła.
— Ale co? – zapytałem zdziwiony.
Nie odpowiedziała nic. Trzymając mnie za łokieć doprowadziła do jednej z kabin prysznicowych.
— Dobrze, spokojnie, co pani robi? – zapytałem po raz kolejny.
— Mam się rozebrać, czy wystarczy ci jak będę ubrana? – zadała kolejne dla mnie głupie pytanie, zamykając drzwi od łazienki na klucz.
Byłem zszokowany. Czy ja występuję w jakimś filmie dla dorosłych i o tym nie wiem, Czy być może trafiłem do szpitala leczącego jakieś babskie fanaberie. Te pytania były niedorzeczne i cholernie nie na miejscu.
Kobieta zdjęła czepek i zaczęła się powoli rozbierać. Nadal nie wiedząc o co chodzi miałem zamiar grzecznie zapytać.
— Proszę pani, co tu się dzieje i dlaczego? – zapytałem.
Zsunęła swe białe rajstopy do połowy nóg i popatrzyła na mnie dziwnie.
— Radku, dzisiaj uratowałeś moją córkę i dziesięć innych dziewcząt, wyprowadzony przez ciebie kierowca żyje, zmarł tylko ten z osobówki, nauczycielka miała tylko obrzękł płuc – usłyszałem po raz pierwszy co zrobiłem.
— Co? – wyrzuciłem z siebie.
— Straż pożarna dojechała po pół godzinie, milicja podobnie, najbliżsi kierowcy tylko się zatrzymali i patrzyli, jedynie ty zrobiłeś coś wielkiego. –dodała.
Powoli zaczynałem sobie szybko przypominać tamte wydarzenia. Wracałem swoim Simsonem z wspinaczki na pobliskich skałkach. Pamiętałem, jak minął mnie niewielki autokar. Potem usłyszałem huk. Zatrzymałem motorower i odwróciłem się. Dojrzałem, że w bok autobusu uderzyła na skrzyżowaniu osobówka. Zawróciłem. Mocniej docisnąłem manetkę gazu i po minucie, może dwóch znalazłem się na miejscu wypadku. Spod maski osobowej zastawy wydobywały się kłęby dymu i języki ognia. Uderzyła w autobus, w niefortunnym miejscu, przy przednich składanych w harmonijkę drzwiach. Rzuciłem motocykl i podbiegłem do tylnych drzwi. Były zablokowane i nie dałem rady ich otworzyć. Przez szyby patrzyły na mnie przerażone postacie młodych dziewcząt. Dał się słyszeć wrzask, krzyki i płacze. Stanąłem bezsilny, nie wiedząc co czynić. Pożar, tam z przodu narastał. Jęzory ognia były coraz większe. Dopadłem do osobówki. Musiałem ja jakoś odsunąć od autobusu. Zastawa nie była ciężkim pojazdem.
— Luz, trzeba wrzucić na luz – powiedziałem sam do siebie i otworzyłem drzwi pojazdu od strony pasażera.
Kierowca był nieprzytomny, a jego głowa spoczywała na kierownicy. Pchnąłem gałkę skrzyni biegów do pozycji neutralnej. W ułamku sekundy znalazłem się za pojazdem. Chwyciłem mocno za tylny zderzak i z całych sił próbowałem ruszyć samochód. Niestety, nie drgnął ani o centymetr. Zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę odsunąć ten pojazd od autokaru to muszę pchać go od przodu. Tam jednak szalał pożar.
Wrzaski uwięzionych we wnętrzu autokaru kobiet narastały. Nabrałem powietrza w usta, zrobiłem dwa kroki w tył i następnie z całą siłą ruszyłem w kierunku maski rozbitej osobówki. Obie dłonie uderzyły w silnie rozgrzaną blachę karoserii. Wyjąć z bólu odsuwałem jeden pojazd od drugiego. Ogień trawił moje dłonie, parząc je niemiłosiernie. Z zaciśniętymi zębami, płacząc z bólu odsunąłem zastawę na dobre trzy metry od drzwi pojazdu. Z buta począłem walić w harmonijkowe drzwi przednie. Nie chciały puścić. Nie wiem, w jaki sposób zdobyłem się na to, by wsadzić poparzone dłonie pomiędzy dwie części gorących harmonijkowych drzwi autokaru. Wyłem niemiłosiernie z bólu, rozsuwając obie części drzwi na boki. Wsunąłem swe ciało między drzwi i zaparłem się.
— Wysiadajcie – krzyknąłem z całych sił.
Nie pamiętam, ile osób mnie minęło wychodząc na bezpieczny teren. Wiem, tylko że poprosiłem dwie ostatnie, aby zabrały nieprzytomna starszą kobietę ze sobą. W pojeździe pozostał tylko nieprzytomny kierowca. Jego tułów bezwiednie leżał na kierownicy autobusu. Ruszyłem w jego kierunku. Drzwi zamknęły się, w momencie gdy tylko się ruszyłem. Zaplotłem swoje ręce za karkiem mężczyzny i ciągnąłem go za sobą. Posadziłem go na siedzeniu obok i z buta począłem walić w drzwi. Wtedy poczułem jak jakiś kawałek metalu rozcina mój policzek. Zawyłem jak ranione zwierzę. Z otwartej rany zaczęła sączyć się krew. Słabłem. Ktoś wybił szybę tuż obok nas.
— Tędy, dawaj tędy – usłyszałem.
Podałem im najpierw kierowcę. Potem sam zbliżyłem się do rozbitego okna i przechyliwszy się wypadłem z niego. Ostatnie co pamiętałem to cholerny ból w okolicy lewego oczodołu. Straciłem wtedy przytomność.
— Nie, niech się pani nie rozbiera –rzuciłem po dłuższej chwili.
Pozostała w bieliźnie. Puściła ciepłą wodę i poczęła namydlać moje nagie ciało. Czułem przyjemny dotyk kobiecych dłoni. Członek nadal tkwił w pozycji na baczność.
— Na pewno, nie chcesz, może jednak? –zapytała, myjąc tę część ciała.
Zsunęła mi napletek. Sprawnym ruchem dłoni zebrała będąca tam mastkę. Poczułem przyjemność. Dotykała delikatnie penisa, robiąc te wiadome ruchy dłonią.
— Może – szepnąłem, zamykając oczy.
Biernie poddawałem się tej masturbacji. Pielęgniarka sprawnie operowała dłonią na moim członku. Druga dłonią stymulowała mosznę. Wreszcie mogłem poczuć coś przyjemnego. Wcześniej czułem tylko stłumiony lekami ból.
— Ouuuu, aaaa – wydałem z siebie i strzeliłem porcją nasienia.
Zrobiła jeszcze kilka ruchów dłonią. Skierowała na mój organ strumień ciepłej wody.
— Lepiej? – zapytała
— Tak, dziękuję – odpowiedziałem.
— Nie dziękuj, jestem twoją dłużniczka do końca życia, jeżeli coś będziesz potrzebował, nawet coś bardzo skrytego i niemoralnego to mów. – odpowiedziała, wycierając ręcznikiem moje ciało.
Ubrała się i zaprowadziła mnie do łóżka. Zniknęła na chwilę. Wróciła z męską koszulą nocną. Wolałbym piżamę, lecz wytłumaczyła mi, że ten rodzaj odzienia będzie praktyczniejszy. Razem z zakonnicą, która się obudziła pomogły mi założyć to na siebie.
– Zmienimy opatrunki, leż spokojnie. – usłyszałem.
++++++++++++++++
Podczas porannego obchodu dowiedziałem się, że dziś będę miał sporo gości. Zaraz po obchodzie miał przyjść milicjant, potem moim rodzice i na końcu wreszcie moja ukochana Laura. Miałem lekki wyrzuty sumienia, że przyzwoliłem tej oddziałowej na ręczną masturbację, lecz po chwili siebie rozgrzeszyłem. Zwaliłem to na działanie leków. Zakonnica przekazała mi, że pojawi się po południu, jak tylko jej przełożona wyrazi zgodę. Lekarz nakazał jeszcze, by wstrzymać się ze ściągnięciem szwów do jutra. Krwiak na oczodole podobno ładnie się wchłaniał. Najgorzej chyba było z dłońmi. Zwiększyła się powierzchnia oparzeń III stopnia co nie rokowało dobrze. Po zmianie opatrunków czekałem na przybycie milicjanta. Pojawił się nieco po ósmej ze służbowym notatnikiem. Wypytywał co i jak. Odpowiadałem zgodnie z prawdą. Był z drogówki.
— A co było przyczyną wypadku – zapytałem.
— Prawdopodobnie kierujący zastawą miał zawał serca, to tak nieoficjalnie, dobrze, że zająłeś się autobusem, on już chyba po uderzeniu w niego nie żył – dowiedziałem się.
Spisanie moich zeznań nie zajęło mu dużo czasu.
– Dziękuję za bohaterską obywatelską postawę, wojewódzka wystąpiła z wnioskiem o odznaczenie pana „Medalem za Ofiarność i Odwagę”, podobno umotywowali to, tak że przejdzie na sto procent – rzucił, wychodząc i zasalutował.
Wolałbym zamiast tego medalu nie mieć tak pokancerowanej twarzy. Nie widziałem jej jeszcze w lustrze bez opatrunku. Jakoś nie pragnąłem tego widoku. O ile teraz z sikaniem to nie miałem problemu i mogłem to zrobić sam, to gorzej było z wypróżnieniem kiszki stolcowej. Stolec trzymałem już od wczoraj i czułem parcie. Sprawa była prozaiczna, musiał mi ktoś wytrzeć tyłek, w tych gałganach na dłoniach nie mogłem tego zrobić. Na oddziale były same kobiety, byli mężczyźni, ale to byli chorzy. Drzwi na korytarz miałem otwarte i dojrzałem w nich kapelana.
— Proszę księdza – krzyknąłem z całych sił.
Usłyszał, bo po chwili wparował na moją salę. Uśmiechnął się dziwnie.
— Co, wyspowiadać się chcemy? – zapytał.
Spowiedź była ostatnią rzeczą w tej chwili, jaka przyszła by mi do głowy. Miałem bardziej przyziemny problem.
— Nie, nie o to chodzi – odparłem.
Zrobił zdziwioną minę. Gdy wytłumaczyłem mu o co go śmiem prosić odskoczył od łóżka na trzy kroki.
— Co za tupet, jestem tutaj od posługi kapłańskiej, a nie od wycierania gołej dupy – wyrzucił z siebie, z nutą obrzydzenia.
— O ty chuju – przeszło mi przez myśl.
Wyszedł szybko coś, furcząc pod nosem. Musiałem się wypróżnić, czułem, że nie wytrzymam już długo. Po chwili byłem w toalecie. Zastałem w niej starszawą salową. Właśnie opróżniała kaczki i baseny. Zdobyłem się na odwagę i poprosiłem ją o pomoc w tej krępującej czynności.
— Leź tam do kabiny, jak skończysz krzyknij to ci pomogę, to ty jesteś ten od autobusu? – odparła i zadała pytanie.
Kiwnąłem głową, że tak. Pogładziła mnie po ramieniu. Po kilku minutach lżejszy o wagę stolca wróciłem do sali. Dla tej kobiety taka czynność była normą i zrobiła to bez żadnych oporów. Na salę wpadła nowa oddziałowa, młodsza od tamtej.
— Przenosimy cię do sali obok, tę muszę zwolnić – oznajmiła.
Przewieźli mnie z łóżkiem do jednoosobowej sąsiedniej sali. Nie było tam tak specjalistycznego sprzętu, jak w tej poprzedniej, było jednak mnóstwo wiązanek kwiatów, bombonierek, czekoladek i jakiś maskotek.
— O co chodzi? – zapytałem zdziwiony.
— No, to wszystko dla ciebie za to, co zrobiłeś, do tamtej sali nie można było to tutaj, to umieściliśmy. Brawo chłopcze, Jadzia mi mówiła, że jakbyś coś potrzebował to mam wytrzasnąć to spod ziemi – odparła, parkując moje łózko pod oknem.
Miałem nadzieję, że nie mówiła tej kobiecie o tej mojej potrzebie, jaką zaspokoiła. Podziękowałem i zostałem w izolatce sam. Zapach goździków i róż unosił się w całym pokoju. Było to miłe i łechtało moje ego. Czekałem na wizytę rodziców. Byłem jedynakiem. Dobrze ustawionym jedynakiem, rodzice po studiach dobrze zarabiali. Nie byli co prawda elitą w tym mieście, ale zapewnili mi dobry standard życia. Miałem dwie pasje – wspinaczkę skałkową i psy. Podarowana mi na szesnaste urodziny suka „Yumi”, urocza dobermanka skradła moje serce, a ja jej. Nawiązałem z tym psem swoistą więź. Każde nasze rozstanie było dla nas nieprzyjemne. Gdy wracałem to pies wariował. Lizała mnie po twarzy, po dłoniach, a ja odwdzięczałem się głaskaniem i tarmoszeniem jej sierści. Wygłupów i zabaw wtedy nie było końca.
Wspinać i chodzić po górach uwielbiałem. Czułem się wtedy wolny i spełniony. Patrzyć w dół, będąc ekstremalnie wychylonym na stromej ścianie – to było coś. Człowiek czuł się podobny ptakom. Niestety, moja dziewczyna Laura nie cierpiała zwierząt, z obrzydzeniem patrzyła na te przecudne psie ślepia. Nie podzielała też mojej drugiej pasji.
— Pozbądź się jej – rzuciła kiedyś.
Nie wiedziałem, dlaczego tak jest. Nie wyobrażałem sobie życia bez czworonoga. Dbałem o kondycję fizyczną. Zajęcia z dżudo, pływanie, badminton. Byłem wysportowanym osiemnastolatkiem. Miałem grono kolegów i koleżanek. Technikum Samochodowe, do którego uczęszczałem dawało pewny fach. Miałem zamiar iść na studia, na Politechnikę. Na razie nie miałem sprecyzowanego wydziału.
Rodzice byli już u mnie wcześniej, zaraz po przebudzeniu. Spałem jednak wtedy i upewniwszy się, że mojemu życiu nic nie zagraża opuścili szpital. Dzisiaj przybyli punktualnie.
— Ale nam napędziłeś strachu – rzuciła mama delikatnie, tuląc mnie.
Ojciec pocałował mnie w prawy policzek. Chciał uścisnąć mi dłoń, lecz zorientował się, że tam jest tylko gałgan z bandaży.
— Jestem dumny z ciebie, wiesz, że jesteś na ustach całego miasta – rzucił.
Rozmawialiśmy z dobrą godzinę. Gdy już zbierali się do wyjścia w drzwiach stanęła Malwina.
— Przepraszam, państwo są rodzicami pana Radka? – zapytała, dygając po kobiecemu.
— Tak, dziecko – odparła zaskoczona moja mama.
Podbiegła do nich i rękoma objęła moją matkę. Moi rodzice byli zaskoczeni taką reakcją. Dziewczę przedstawiło się.
— Państwa syn uratował mi życie – rzuciła i rozpłakała się.
Mama głaskała ją po głowie. Ojciec stał zaskoczony tą sytuacją.
— Przyszłam zobaczyć jak pan Radek się czuje i pomóc mu w razie czego – oznajmiła cel swego przybycia.
Ta nastolatka była mi tu i teraz potrzebna jak dziura w płocie. Za godzinę miała przyjść Laura. Rodzice poinformowali mnie, że idą do lekarza i pozostawili mnie z Malwiną sami.
— Jak się czujesz, potrzebujesz czegoś? – zapytała.
— Nie, mam do ciebie prośbę, za chwilę będzie tu moja sympatia, no i wiesz – rzuciłem prośbę.
Popatrzyła na mnie, jakby zasmucona. Zbliżyła się do łóżka i dotknęła mojego policzka z opatrunkiem.
— Boli? – zapytała.
— Tak, ale już mniej – odparłem.
Nie wiem, dlaczego, ale pocałowała mnie w usta.
— Przestań, co robisz? – zapytałem.
— Nic, już uciekam, zazdroszczę twojej dziewczynie, pa – rzuciła i wyszła z pokoju.
Jej zachowanie nie zwiastowało nic dobrego. Miałem obawy, że nastolatka się we mnie zabujała. Szczęśliwie jednak opuściła tę salę.
Laura jak zwykle nie grzeszyła punktualnością. Wysoka smukła blondynka z prawniczego domu była od roku moją sympatią. Nieco wyniosła, zadufana w sobie, wiedziała, czego chce. Pragnęła zostać prawniczką jak jej rodzice. Zawsze odstrzelona w szałowe ciuchy i elegancka. Koledzy zazdrościli mi takiej dziewczyny. Bezpruderyjna. Współżyliśmy już i zdałem sobie sprawę, że nie byłem jej pierwszym chłopakiem. W seksie szalona, otwarta na nowe doznania. Lubiła czasami dominować. Miewała szalone pomysły. Uczennica I liceum ogólnokształcącego w naszym mieście o profilu humanistycznym. Obracała się w gronie koleżanek i kolegów na jej poziomie. Brzydziła ją biedota i jak to ona nazywała „plebs”.
— Szczęść Boże Radku – usłyszałem i do pokoju weszła siostra Lidia.
— Dzień dobry siostro – odpowiedziałem.
Nie byłem zbytnio religijny. Chrzest, komunia, bierzmowanie i koniec. Ostatnimi czasy do kościoła zaglądałem rzadko. Imprezy rodzinne, Boże Narodzenie, Wielkanoc i msza na Wszystkich Świętych na cmentarzu.
Jej miła, roześmiana twarz zbliżyła się do mnie. Pocałowała mnie w czoło.
— Co te baby dzisiaj takie – przeszło przez myśl.
— Jadzia prosiła, bym zmieniła ci opatrunki na dłoniach, musisz mieć zmieniane trzy razy dziennie, żeby się dobrze wygoiło – oznajmiła mi powód swego przybycia.
Byłem jej wdzięczny za troskę. Za chwilę jednak mogła wpaść Laura.
— Siostro, a możemy to zrobić później, czekam na ważnego gościa – poprosiłem.
Popatrzyła na mnie swymi przecudnymi oczami. Tak pięknych oczu w życiu nie widziałem. Była naturalna, bez żadnego makijażu. Gładka alabastrowa skóra, cudne usta i filuterny nosek.
— Nie, moja przełożona dała mi tylko godzinkę, wyprosiłam to u niej – odparła.
Poczęła rozwiązywać moje bandaże na dłoniach. W tym czasie weszła Laura.
— Cześć kochanie – rzuciłem.
Stanęła w drzwiach, patrząc na mnie. Ubrana była na biało. Markowy T-shirt, krótka tenisowa spódniczka i białe markowe adidasy.
— Cześć – odparła nieco ozięble.
Lustrowała mnie wzrokiem. Po kilku chwilach znalazła się w sali.
— No co chciałeś? – zapytała.
— Ja? – zapytałem.
— Tak, ty, twoi rodzice mówili mi, że coś chciałeś – odpowiedziała.
Siostra Lidia właśnie smarowała moje poparzone dłonie przepisaną maścią. Robiła to tak delikatnie i subtelnie, że nie czułem żadnego bólu. Wzrok Laury przeniósł się przez chwilę w to miejsce. Wzdrygnęła się widząc stan moich rąk.
— Boże, co to jest, co ty zrobiłeś? – zapytała.
Lidia podniosła wzrok i skierowała go w kierunku nastolatki.
— Uratował tylko kilkanaścioro osób – rzuciła Laurze.
— A pani mniszki, to ktoś się pytał o zdanie? – wsiadła na nią Laura.
— Laura – wyrzuciłem z siebie.
— Nie jestem mniszką – cicho odpowiedziała zakonnica.
— Co Laura, co Laura, co ona tu w ogóle robi? – zapytała wkurzona.
Przeginała. Podniosłem się z łózka.
— Zostań proszę, muszę dokończyć bandażowanie – poprosiła Lidia.
— Co ty masz na sobie, ty pedał jesteś jakiś? – rzuciła Laura, widząc mnie w nocnej koszuli.
— Tak mu jest wygodniej – powiedziała Lidia.
— Pytał się ciebie ktoś o zdanie? – odburknęła Laura.
Tego już było za wiele. Musiałem jakoś zareagować.
— Kurwa, Laura, zamknij się – syknąłem wściekły.
Obie kobiety podniosły wzrok. Laura odwróciła się na pięcie i skierowała się do drzwi. Nie zważając na to, że zakonnica bandażuje mi dłonie wstałem z łózka i ruszyłem za nią. Dorwałem ją na korytarzu.
— Laura kochanie, co ci jest, czemu jesteś taka? – zapytałem.
Zatrzymała się i popatrzyła na mnie.
— Mam okres, jestem drażliwa, przepraszam – rzuciła.
Ten jej okres to było wytłumaczenie wszystkiego. Gdybym zapisywał, kiedy ma okres za każdym razem to byłoby, to coś około trzydziestu w roku.
— Laura, choć tu jest obok ubikacja, pragnę byś mnie popieściła jak ostatnim razem – zaproponowałem.
Uśmiechnęła się dziwnie.
— Zwariowałeś, zobacz, jak ty wyglądasz, jak jakiś zombie, przestań, wydobrzejesz to pomyliśmy, pa, idę na tenisa – rzuciła, zostawiając mnie samego.
Patrzyłem jak oddala się. Zrobiło mi się cholernie smutno. Czort, z tym seksem. Pragnąłem, by, choć pogłaskała mnie po policzku, objęła, powiedziała coś miłego. Wróciłem do pokoju. Zakonnica czekała.
— Niech siostra dokończy i zostawi mnie samego, dobrze – poprosiłem.
Kiwnęła głową na znak, że rozumie. Zrobiła swoje i wyszła z sali.
Dzień następny.
Obudziła mnie pani Jadwiga. Ubrana w służbowy fartuszek życzyła mi miłego dnia. Podziękowałem. Jakoś brakowało mi tej zakonnicy. Wiedziałem, że ma przyjść na noc. Na porannym obchodzie lekarz obejrzał moje rany. Trwało to chwilę. Przysiadł obok mnie na łóżku. Nie rokowało to dobrych informacji.
— Szczerze panie doktorze, bez zbędnych nadziei – poprosiłem, widząc jego zachowanie.
Najwyraźniej mu ulżyło. Nabrał powietrza w płuca i wypuścił je.
— Zacznę od dobrych. Na udzie oparzenia goją się „jak na psie”, zero blizn, jesteś młody, skóra da sobie radę. Na twarzy nic nie naruszone z przylegających organów, ale ta blizna zostanie. Teraz jest paskudna, ale z czasem się zmniejszy. Medycyna idzie naprzód, za parę lat zrobisz sobie operację i będzie po kłopocie – rozpoczął.
— Najgorzej dłonie, każda dłoń to jeden procent ciała. Na wstępie braliśmy, że III stopień zajął około 0,2 procenta, wyszło ponad 0,5. Nie ukrywam, bo rozmawiałem z twoimi rodzicami, ale z wspinaczki skałkowej musisz zrezygnować. Ryzyko przykurczy, owszem na dwa trzy metry, no może pięć to dasz radę, dalej to śmiertelne ryzyko. Dłonie się zagoją, będą może przez pewien okres takie szorstkie, brzydkie, minie parę lat i będzie dobrze. Może jakieś przebarwienia na skórze, ale wątpię. Jesteś młody, tu skóra da sobie radę. Niestety, ale z wspinaczki nici – usłyszałem wyrok.
Wychodziłem od lekarza, jakbym był naćpany. Usiadłem przed gabinetem na stołku.
— Masz głupi chuju za swoje bohaterstwo – mruknąłem sam do siebie.
Musiałem siedzieć dość długo, bo podeszła do mnie oddziałowa Jadwiga.
— Co się stało? – zapytała.
Musiałem się komuś wygadać. Musiałem to wyrzucić z siebie.
— Uratowałem trzynaścioro osób i spierdoliłem życie samemu sobie – podsumowałem.
Zrobiła mi kawę na dyżurce. Popatrzyła na mnie tym swoim dojrzałym wzrokiem.
— Powiedz mi szczerze, tylko tak szczerze jak na spowiedzi, gdyby można było cofnąć czas to minąłbyś ten autobus i pojechał dalej, wiedząc to, co teraz do ciebie dotarło, tylko szczerze – rzuciła pytanie.
— Nie wiem – odparłem.
— W tej sytuacji nie ma odpowiedzi nie wiem albo stajesz, albo jedziesz – uzmysłowiła mi.
Znałem siebie zbyt dobrze.
— Zatrzymałbym się – odparłem.
Pogłaskała mnie po głowie i przypomniała, że jeśli coś będę potrzebował lub chciał to ona zrobi wszystko. Poprosiłem ją o możliwość porozmawiania z Laurą. Chciałem to zrobić wieczorem. Nie mogłem jaj nie przekazać tak ważnych informacji. Powiedziała, że nie ma problemu. Z lewego policzka ściągnięto mi opatrunek. Gdy zobaczyłem, jak wygląda rana o mało co nie zemdlałem. Kilkanaście szwów scaliło mój lewy policzek od ucha do podbródka. Wyglądałem w tej chwili, tak że mógłbym bez charakteryzacji grać w horrorach.
— Goi się bardzo dobrze, nie wdało się zakażenie – usłyszałem.
Poprosiłem panią Jadzię, by nikt mnie z rodziny nie odwiedzał. Przystała na to. Zostałem jeszcze chwilę na jej dyżurce. Rozmawialiśmy o nurtujących mnie sprawach. Po godzinie dwudziestej wybrała mi numer telefonu do Laury. Trzymała mi słuchawkę przy uchu. Była bardzo blisko.
— Słucham – usłyszałem męski nieznany mi głos.
Z pewnością nie był to głos jej ojca. Z nim nieraz rozmawiałem.
— Mogę prosić do telefonu Laurę? – zapytałem.
— A, kto mówi? – usłyszałem zapytanie.
— Kolega z klasy – wypaliłem.
Przez chwilę nastała cisza w słuchawce.
— Kochanie, ktoś do ciebie – usłyszałem.
— Przecież się kąpie Damian, musiałeś odbierać ty mój ogierze – dało się słyszeć w tle.
— Proszę odłożyć, rozłączyć się – poprosiłem Jadwigę.
Wszystko było jasne. Moja ukochana właśnie przygotowywała się na kopulację z Damianem. Podejrzewałem, co to za koleś. Podobny snob, jak ona. Jadwiga wszystko słyszała. Objęła mnie obiema dłońmi i przytuliła do piersi.
— Nie była ciebie warta, uwierz mi – rzuciła.
Mój świat się załamał. W przeciągu jednej doby straciłem sympatię i hobby, o jakim marzyłem.
— Masz głupi chuju, bohaterze jebany – wyzywałem sam siebie w myślach.
— Chcesz pogadać? – zapytała Jadwiga.
Nie chciałem z nikim rozmawiać, miałem wszystkiego dość. Teraz zdałem sobie sprawę, w jakiej jestem sytuacji. Panna kochała mnie jak byłem chłopcem z obrazka. Pasowało jej mieć takiego przy boku. Jak stałem się jakimś mutantem, to spierdalaj, mam innego.
— Oby cię kurwo jebana Murzyni jebali w dzień i w nocy – życzyłem jej.
Wyszedłem na korytarz. Nie paliłem nałogowo, lecz potrzebowałem zapalić papierosa. Pani Jadzia wyszła za mną.
— Chcę zapalić – rzuciłem.
Pociągnęła mnie za łokieć do pokoju. Zagłębiła dłoń w drugim z fartuszków i wydobyła paczkę „Caro”. Odpaliła mi papierosa zaciągnąłem się i zacząłem kasłać.
— Co jeszcze chcesz? Spadło na ciebie dużo. Jestem tutaj, mów – rzuciła.
Myślała pewnie, że teraz rzucę, rozbieraj się, zaraz cię wyrucham. Zgasiłem papierosa. Może zaciągnąłem się raz, może dwa razy. Straciłem wszystko, tak mi się wtedy wydawało. Urodę, ulubione hobby, sens życia.
— Da radę ściągnąć tu moją sukę, ona jedyna mnie kocha – rzuciłem.
— Nie ona jedyna – usłyszałem w drzwiach dyżurki pani Jadwigi.
Odwróciłem głowę. Stałą tam w tym swoim habicie siostra Lidia.
— A kto jeszcze, może siostra? – zapytałem.
Podeszła do mnie. Ucałowała w czoło i zrobiła krok w tył.
— Gdybym nie była zakonnicą to w najbliższą niedzielę byłyby zapowiedzi – rzuciła śmiało.
Jadwiga wybierała numery telefonów. Po chwili zadowolona spojrzała na mnie.
— Na Limanowskiego przy sklepie niech czeka ktoś z twoim czworonogiem, podjedzie nasza karetka co teraz tam jest i zabierze psa. Problem jest tylko jeden. Kto odbierze psa w garażach karetek? – rzuciła problem.
— Ja odbiorę – rzuciła Lidia.
Zadzwoniłem do domu. Ojciec chciał wiedzieć o co chodzi. Podałem mu tylko adres, gdzie ma dostarczyć psa i potem, gdzie ma czekać na odebranie. Nie dopytywał o co chodzi. Około północy zagwarantował podwózkę psa.
— To jest doberman – uprzedziłem ją.
Około 23:55 zakonna siostra weszła do budynku szpitalnego z psem rasy doberman. Czarny podpalany psiak na smyczy przemierzał kolejne metry z nią. Ważącą blisko trzydzieści pięć kilogramów suka szła sobie obok siostry zakonnej na smyczy. Patrzyły sobie w oczy i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, udawały się do wskazanego miejsca. „Yumi”, z założenia nieufna do obcych obwąchała Lidkę i pozwoliła jej się prowadzić Szły jak najlepsze przyjaciółki. Gdy otwarto drzwi do mojego pokoju, „Yumi” zwariowała. Te jej susy, by znaleźć się przy swoim przyjacielu. Bez ogródek wskoczyła na szpitalne łózko i poczęła mnie lizać po twarzy, zabandażowanych dłoniach i ramionach. Była po kursie, więc rzuciłem odpowiednią komendę by była cicho. Pies szalał. Była szczęśliwa, że widzi mnie, a ja ją. W końcu położyła się na mnie, jakby nie chciała mnie nikomu oddać.
— Tylko ty mi jedna pozostałaś, jedyna która mnie kocha – rzuciłem, tuląc się do psiego pyska.
Z oczu leciały mi łzy.
— Nie mów tak, nie wolno, to nieprawda – usłyszałem od zakonnicy.
Też miała mokro w kącikach oczu. Czas mijał nieubłaganie. Godzina minęła bardzo szybko.
— Radku, już czas – stwierdziła Jadwiga.
Kazałem suce zejść z łóżka. Zrobiła to niechętnie. Zakonnica zapięła ja na smycze. Byłem zdziwiony, że „Yumi” tak jej się podporządkowała. Najwidoczniej swym szóstym zmysłem wyczuwała dobrą osobę.
— Chodź, piesku – rzuciła i wyszły z izolatki.
Odprowadzałem je wzrokiem.
— Idź do łazienki, zmiennie pościel, bo pełno pozostawiała kudłów, ty też musisz się wykąpać – zadecydowała.
Wykonałem jej polecenie bez żadnego oporu. Miałem cholernie zły nastrój. Rozbity, załamany, porzucony przez kochającą osobę. Czekałem na przyjście pielęgniarki.
— No, dobrze, czas na prysznic – usłyszałem głos Lidii.
Trochę mnie to zaskoczyło. Spodziewałem się oddziałowej.
— A gdzie pani Jadzia? – zapytałem.
— Poszła na siódemkę, coś z pacjentem tam nie tak – odparła i chwyciła dolny skraj koszuli nocnej. Nim zdołałem coś zrobić, uniosła go do góry na wysokość moich pach. Mój penis począł powoli nabierać kształtów. Podniosłem obie ręce do góry i wyprostowałem. Ściągnęła ją. Obróciłem się do niej plecami.
— Nie wstydź się, ja już cię widziałam nago – stwierdziła.
Może i widziała, ale nie z erekcją. Nie chciałem, by patrzyła na moją szkaradną twarz.
— Siostra tak się nie brzydzi, myć takiego maszkarona, przecież to musi być dla siostry straszna męka? – zapytałem.
Chwyciła mnie dłońmi i obróciła przodem do siebie. Patrzyła mi prosto w oczy.
— Nie, jesteś piękny, bardzo piękny – odpowiedziała.
— Niech się siostra nie sili na tanie komplementy, widziałem się w lusterku i wiem, jak wyglądam – rzuciłem.
Trzymała mnie za łokcie. Mocniej zacisnęła na nich swe dłonie.
— Twarz to nie wszystko, rana się zagoi i blizna pozostanie mała, Masz piękne i dobre to, co w mężczyźnie najważniejsze – rzuciła tajemniczo.
— Tak, wszystkie polecą na mojego fiuta, ale chyba, gdy założę na łeb papierową torbę – odparłem.
Spojrzała w dół na mojego stojącego fallusa. Uśmiechnęła się delikatnie.
— Ale ja nie o nim myślałam, myślałam o sercu – odparła i palcem wskazującym dotknęła skórę w okolicach mojego serca.
Zaskoczyła mnie tym. Nic nie odparłem. Kazała mi wejść pod prysznic. Puściła wodę i wyregulowała odpowiednią temperaturę. Zmoczyła moje ciało i zakręciła wodę. Podwinęła rękawy swojego habitu i namydliła dłonie. Stałem tyłem do niej. Poczułem jej delikatne drobne dłonie na moim karku. Powoli i delikatnie namydlała mnie. Szyja, kark, okolice uszu były przez nią pieszczone lekkim subtelnym dotykiem. Dostałem gęsiej skórki. Jej delikatne opuszki palców muskały moje ciało. Miała ciepłe i delikatne dłonie. Czułem narastające podniecenie. Jeszcze nikt nigdy nie dotykał mnie w tak sensualny sposób. Schodziła coraz niżej. Kolistymi ruchami namydlała moje plecy. Czułem mrowienie i narastające podniecenie. Przymknąłem oczy. Pragnąłem, by ten spektakl trwał dalej. Przesunęła dłonie na biodra, potem na pośladki. To było bardzo przyjemne i podniecające. Delikatnie trąciła mosznę. Jeden z jej palców wsunął się pomiędzy moje pośladki. Odpływałem. Penis był wilgotny i sztywny jak drut.
— Odwróć się – wyrwała mnie z tego błogiego stanu.
Wykonałem co poleciła. Namydlała dłonie i dostawałem kolejne bodźce. Z przerażeniem zauważyłem, że moje maluteńkie sutki sterczą. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Były przez to bardzo wrażliwe na dotyk. Musnęła je najpierw delikatnie koniuszkiem palca, a następnie całą dłonią. Grała moim ciałem jak wytrawny wirtuoz. Laura nigdy nie była tak subtelna i delikatna. Owszem, lubiła delikatne pieszczoty, ale nie odwzajemniała mi się tym samym. Chwytała od razu za fujarę i tarmosiła moje jądra. Lidia namydlała teraz wewnętrzną stronę moich ud. Poczułem ekstazę. Penis pulsował, drżał. Czułem mrowienie na całym ciele. Nieznane mi wcześniej fale przyjemności przechodziły przez moje ciało. Jedna z jej dłoni dotykała teraz moją mosznę. Wydawało mi się, że owłosienie tam się znajdujące jest w jakiś sposób naelektryzowane. Przymknąłem całkowicie oczy. Gdzieś słyszałem, że kobiety przeżywać mogą orgazm sutkowy bez penetracji pochwy. Czułem, że ja za chwilę dojdę bez stymulacji prącia. Dotykała mnie w okolicach członka. Namydlała moje owłosienie łonowe. W końcu ujęła jedną dłonią członka, a drugą wprowadziła pomiędzy moje uda. Poczułem ten stan, kiedy mężczyzna już wie, że nawet przerwanie stymulacji doprowadzi do wytrysku. Zsunęła mi napletek i drugą dłonią dotknęła delikatną strukturę żołędzia.
— Tak, tak, kocham cię – wyrzuciłem półprzytomny z siebie i mimowolnie począłem ruszać biodrami.
Nim się zorientowała, co się dzieje zdołałem wykonać trzy, może cztery ruchy frykcyjne. To wystarczyło. Sapiąc i wydając z siebie głośne „aaa” ejakulowałem. Puściła mojego członka, a ja targany konwulsjami orgazmu wydalałem kolejne porcje nasienia. Jak długo żyłem nie miałem tak silnego orgazmu. To było coś niesamowitego. Nogi stały się jak z waty. Potężna fala przyjemności przeszyła moje ciało. Oparłem się o ścianę kabiny prysznicowej i osunąłem się po niej. Siedziałem cały namydlony w kucki. Z członka tryskały ostatnie porcje nasienia. Tak spełniony nie byłem nigdy.
— Jezu, co ja zrobiłam, przepraszam – usłyszałem przytłumiony jej głos.
Powoli dochodziłem do siebie. Próbowałem podnieść się lecz namydlone plecy ślizgały się po kafelkach. Musiała to zauważyć. Weszła do brodzika i pomogła mi wstać.
— Przepraszam – wyrzuciłem z siebie i czułem jak się rumienie.
— Nie, to ja cię przepraszam, to moje wina, to mój grzech – odparła.
Penis malał. Zawstydzony tym, co się stało nie mogłem wydusić z siebie słowa. Patrzyłem na nią. Jej lico również się zarumieniło. Żadne z nas nie spodziewało się czegoś takiego.
— Zmyje z ciebie mydło – powiedziała i puściła wodę.
Mocny strumień wody uderzył w moje ciało. Spływał ze mnie detergent i wydalone nasienie. Szybko zakręciła wodę. Dała mi do zrozumienia bym wyszedł spod prysznica. Po chwili delikatnie wycierała kąpielowym ręcznikiem moje nagie ciało. Znów robiła to delikatnie i z wyczuciem. Czułem narastające podniecenie. Patrzyłem na nią i dojrzałem w niej tę specyficzną piękność. Dojrzałem atrakcyjną wspaniałą i niewinną kobietę. Moje słowa „kocham cię” nie były rzucone ot tak. Dobroć, ciepło, jakie z niej biło i ta niewinność mnie fascynowały. Zdałem sobie sprawę, jaka przepaść dzieliła Laurę od niej. Rozpieszczona, próżna i zadufana w sobie nastolatka, kontra ta emanująca dobrocią i naturalnością dwudziestoparoletnia kobieta.
— Zrobię to ostrożnie, przepraszam za tamto – usłyszałem, gdy zaczęła wycierać moje strefy intymne.
Musiała dostrzec, że mój ptaszek znowu się podnosi. Tak szybkiego powrotu do stanu gotowości to ja nigdy nie miałem. Założyła na mnie świeża nocną koszulę.
— Lidia…. kocham cię – zdobyłem się na wyznanie.
— Przestań, podnieciłeś się przeze mnie i gadasz głupoty – zbyła moje wyznanie.
Nie drążyliśmy razem dalej tematu. Na korytarzu spotkała nas pani Jadzia.
— Lepiej? – zapytała mnie.
— Tak, stanowczo lepiej – odparłem.
Poprosiłem Lidkę, by została jeszcze przez chwilę ze mną w sali. Chciałem poważnie z nią porozmawiać. Przystała na moją prośbę. Usiadłem na łóżku, ona na taborecie obok. Rozpoczęło się od przeprosin. Za zaistniałą sytuację winiliśmy się oboje. Potem ja się otworzyłem. Zasypałem ją komplementami i podziękowaniami. Przyrównywałem do Laury i za każdym razem wskazywałem, że to ona jest lepsza. Słuchała mnie z wypiekami na policzkach. W końcu powiedziałem, że ją kocham.
— To niemożliwe, jestem poślubiona Panu – odparła krótko.
Coś tam gdzieś słyszałem o tych ślubach zakonnic.
— A ile zakonnic jest na cały świecie? – zapytałem.
— Nie wiem, setki tysięcy – odparła.
— I wszystkie kochają jednego, to przecież poligamia, nie wiem, czy twój Pan by sobie tego życzył i czy wybrałby wszystkie z was? – zapytałem.
— To jest inna miłość, czysta, nieporównywalna do tej cielesnej, nie zrozumiesz tego – wykrętnie odparła.
Rzucała tymi wpojonymi jej w zgromadzeniu ogólnikami. Trudno było rozmawiać mi z nią na poziomie metafizycznym. Widząc, że chwilowo przerwałem zadawanie jej pytań, ona zaczęła mówić. Wyjaśniła te swoje śluby, rzuciła stekiem komplementów na mój temat, za wszelką cenę nie chciała rozmawiać o moim uczuciu do niej. Spokojnie słuchałem jej. Gdy zakończyła zadałem jej tylko jedno pytanie.
— Gdybyś nie była zakonnicą, byłabyś w stanie zakochać się we mnie, widząc, jak wyglądam?
Myślałem, że pomyśli, jakoś obejdzie to pytanie.
— Tak, jak ci wcześniej powiedziałam, za tydzień ogłaszali by nasze zapowiedzi – odparła bez chwili wahania.
Sama ucięła naszą rozmowę. Było już późno. Pocałowała mnie w ten szkaradny policzek.
— Wierzysz, że to nie problem, ważne jest wnętrze, a nie cielesna powłoka – dodała i wyszła z pokoju.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że to kobieta mojego życia. Usnąłem momentalnie.
++++++++
Jadwiga od razu wyczuła, że podczas prysznicu do czegoś doszło. Zbyt dużo w życiu przeszłą, by nie dostrzec tych rumianych policzków i tej chemii między tymi dwojga. W głębi duszy pragnęła, by ta para miała się ku sobie. Ten chłopak przeszedł dzisiaj za dużo, a Lidka w jakiś sposób go odmieniła. To porozumienie z tym dobermanowatym psiskiem, te ich wzajemne patrzenie na siebie. Zdolność do bezinteresownej pomocy. Pasowali do siebie. Miała obawy, że chłopak może targnąć się na swoje życie. Dostał dziś taką porcję negatywnych wiadomości, że najtwardszy facet mógłby wymięknąć. Nieliczni chorzy na jej oddziale już spali. Była ciekawa, o czym rozmawiają. Lidkę traktowała jak córkę. Co tak wspaniała i empatyczna osoba robiła w zakonie, było dla niej zagadką. Pchana ciekawością cichutko podeszłą pod drzwi sali. Karcąc siebie w myślach podsłuchiwała ich rozmowy. Gdy skończyli, sprawnie usunęła się do swojej kanciapy. Lidka wyszła od niego.
— Dobranoc pani Jadziu, widzimy się na następnym dyżurze – pożegnała się zakonnica i opuściła teren szpitala.
Do końca dyżuru miała święty spokój. Zakonnica wróciła do siebie, a chłopak spokojnie spał w swoim łóżku. Nawet nie poczuł, jak pogłaskała go po włosach. Rozmowa z Lidką wpłynęła na niego lepiej niż najlepszy środek nasenny.
— Gdybym była młodsza, to nie zastanawiała bym się, chodzące dobro – pomyślała o nim.
Swojej zmienniczce poleciła, by miała baczenie na Radka. Tak, na wszelki wypadek.
Wróciła do domu. Córka właśnie wstała. W kusej nocnej koszuli paradowała po domu.
— Mamo, co tam u Radka? – zapytała.
Nie miały przed sobą tajemnic. Tak sobie obiecały.
— Źle, dostał wczoraj, takie informację, że by mamuta powaliły – zdawkowo odparła na pytanie córki.
— Mów, jestem ciekawa – rzuciła Malwina.
Jadwiga krótko zrelacjonowała diagnozę lekarza i rozmowę z narzeczoną.
— Mamo, to dobrze – rzuciła zadowolona nastolatka.
Jadwiga była w szoku. Jej córka cieszyła się z tego, że jej wybawiciel właśnie dowiedział się o zdradzie.
— Dziecko, ty słyszysz co mówisz? – zapytała zaskoczona.
Nastolatka spojrzała na matkę.
— Mamo, bo ja go kocham – wyznała.
Jadwiga mogła się tego spodziewać. Ulegając córce zgodziła się, by ta była przy nieprzytomny chłopaku. Razem z Lidką opiekowały się nim. Podeszłą do córki i razem poszły do dużego pokoju. Usadziła ją na wersalce i usiadła w fotelu.
— Wierzę, uratował ci życie i wierzę, że go kochasz, ja też bym temu chłopakowi uchyliła nieba – zaczęła.
Malwina skrzywiła się. Matka robiła rozbiegówkę do dalszej rozmowy.
— Miłość to wielkie uczucie. Prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie niczego już nie oczekujemy w zamian. Chcesz mu dać uczucie w zamian za uratowane życie. Tak to odbieram. Jego poznałam chyba dobrze. W twojej głowie kotłuję się bardzo szlachetna postawa. Tylko czy on takiej chce? Czy zastanowiłaś się, czy nie robisz to z litości? Postaw się w jego sytuacji. Młoda dziewczyna zakochuje się w oszpeconym chłopaku. Dlaczego? Jest piękna, jest powabna. Obok tylu pięknych facetów. Znam męskie podejście, samiec alfa to nie tylko siła i moc, to także uroda i wdzięk. My kobiety patrzymy na to inaczej. Czułość, delikatność, zrozumienie – tak ten chłopak to ma w nadmiarze i mógłby się tym podzielić z innymi. Kochasz go, dobrze, tylko czy on kocha ciebie. Czy razem, będąc w łóżku i robiąc to, co się tam robi on nie zastanowi się dlaczego. Dlaczego tak atrakcyjna nastolatka chce kochać się z takim gościem – zaczęła wykład Jadwiga.
— Mamo, ale zdanie innych osób mnie nie interesuje –rzuciła Malwina.
Wstała i podeszła do córki. Uchwyciła ją za ramiona i potrząsnęła.
— Zrozum, że nie robisz krzywdy sobie, robisz na całe życie krzywdę jemu. On nigdy, ale to nigdy nie będzie wiedział, czy twoja miłość to taka litość za co zrobił. Powiem ci brutalnie. Gdybyś była zgwałcona, chciałabyś, żeby ktoś cię kochał tylko z litości czy nie? –rzuciła najtwardszy argument, jaki miała.
— Nie mamo, nie – odparła dziewczyna po chwili.
Skończyły rozmowę. Malwina poszła do szkoły, a Jadzia po dyżurze walnęła się do łóżka Musiała odespać tę noc.
======
W kolejnym dniu odwiedził mnie pan z ubezpieczalni. Należało mi się odszkodowanie i miałem razem z nim wypełnić jakieś formularze. Zwykłą formalność zajęła mi trochę czasu. Ajent stwierdził, że procedura wypłaty powinna być szybka, gdyż okoliczności wypadku nie budziły żadnych wątpliwości.
— Nie śmiałbym też stwarzać problemy takiemu bohaterowi jak pan, to byłoby podłe z mojej strony – dodał po wszystkim.
Zadecydowałem, że pieniądze dostarczy mi do ręki. Chciałem mieć trochę swojego grosza, a na dodatek pisanie upoważnień notarialnych na rodziców wydłużyło by procedurę odszkodowawczą. Zauważyłem, że każdy mój ruch był bacznie obserwowany przez oddziałową Olę. Snułem się po korytarzu, tam i z powrotem, Nie chciałem w pokoju przebywać sam. Stojąc w oknie dojrzałem zmierzającą do szpitala Lidię. Od razu zrobiło mi się jakoś raźniej. Postanowiłem odczekać chwilę. Cieszyłem się na spotkanie z nią. Długo jednak nie przychodziła. Udałem się do oddziałowej.
— Pani Olu, zakonnica Lidia to jest dzisiaj w pracy? – zapytałem.
Kobieta rzuciła okiem na grafik.
— Nie, jest u nas jutro, a co? – odparła.
— Widziałem, jak wchodziła do szpitala – odpowiedziałem.
— Jak wchodziła to na sto procent jest na noworodkach, ona by stamtąd w ogóle nie wychodziła – usłyszałem.
Bardzo chciałem się z nią spotkać. Wymienić choćby jedno zdanie. Zobaczyć jej uśmiech.
— A, ja mogę tam iść? – zapytałem nieśmiało.
Kobieta podniosła wzrok bacznie mi się przyglądając.
— Normalnie to nie, ale w drodze wyjątku zaprowadzę cię tam, chodź bohaterze – odparła i ruszyła przodem.
Byłem jej niezmiernie wdzięczny. Pokonywaliśmy szpitalne korytarze. Po chwili byliśmy na oddziale noworodków. Dojrzałem ją. Skupiona miała dziecko na ręku i karmiła go butelką ze smoczkiem. Ten widok był cudny. Mówiła coś do tego bobasa, uśmiechała się do niego. Patrzyłem na to wraz z oddziałową przez szybę.
— Też się zastanawiam co ona robi w tym zakonie, przecież to dusza człowiek, kocha te maluszki jak swoje – usłyszałem.
Nie mogłem powstrzymać emocji. Z oczu poczęły mi płynąć łzy.
— Ej co ty, ty płaczesz? – dojrzała to.
Nic nie odpowiedziałem, patrzyłem na ten cudowny obraz. Gardło miałem ściśnięte.
— Choć, musimy wracać – usłyszałem po paru chwilach.
Do końca dnia prócz wizyty rodziców nic ważnego się nie wydarzyło. Położyłem się spać, mając obraz Lidki przed oczami.
++++++++++
Obudziłem się wcześnie rano. Wiedziałem, że dzisiaj jest zmiana Lidii i Jadwigi. Gdy one były dni wydawały mi się takie bardziej radosne. Znów poczułem parcie na stolec. Nie wypróżniłem się wczoraj. Nie spotkałem tej poczciwej salowej, a prosić o pomoc inną osobę się wstydziłem. Gdy tylko dojrzałem je obie wyszedłem z sali. Przywitały mnie miłym uśmiechem.
— Jak się czujesz? – zapytała zakonnica.
Powiedziałem jej o trapiącym mnie problemie. Uśmiechnęła się ponownie.
— Nie możesz tak trzymać, to niezdrowo, zawsze proś kogoś o pomoc, chodź pomogę ci – odparła.
Zrobiłem, tak jak ostatnio. Gdy zakończyłem zawołałem ją do kabiny. Pomogła mi w tej krępującej czynności. Otworzyła drzwi od kabiny i wyszła. W toalecie przy pisuarze stał kapelan. Kończył właśnie załatwianie swoich czynności fizjologicznych.
— A co to ma znaczyć, co siostra robi w męskiej toalecie? –zapytał z oburzeniem w głosie.
Wyszedłem z kabiny po chwili.
— Pomagam pacjentowi – odparła spokojnie.
— W czym? – zapytał podniesionym głosem.
— W tym, w czym ksiądz nie chciał mi pomóc, bo było to poniżej kapłańskiej godności –wypaliłem.
Zlustrował mnie wzrokiem. Miał to coś podłego w swym spojrzeniu. Pychę, zadufanie, poczucie wyższości.
— Ja już siostrze mówiłem nieraz, od tego są salowe, siostra postępuje niezgodnie ze ślubem czystości, zmuszony będę… – zaczął swój wywód.
— Nie widzę, żeby siostra była brudna – przerwałem mu.
— Nie bluźnij gówniarzu – wrzasnął na mnie.
— Niech się ksiądz uspokoi i zapnie rozporek i bez przekleństw przy kobiecie jasne – starałem się usadzić klechę.
— Radek, przestań – poprosiła mnie Lidia.
— Nie tym tonem, mówisz do osoby duchownej – napuszył się.
— No właśnie, gdyby nie to to już dawno dostałbyś w pysk – odparłem.
Jego twarz stała się czerwona ze złości. Widać było, że dopiekłem mu do żywego. Zapiął rozporek.
— Siostra tego jeszcze pożałuje, ja tego tak nie zostawię – rzucił na odchodne.
Podkurwił mnie niemiłosiernie. Chciałem ruszyć za nim, lecz Lidia mnie zatrzymała.
— Zostań, proszę cię zostań – szepnęła, trzymając mnie za łokieć.
Wyszliśmy z toalety. Udaliśmy się do mojego pokoju. Przyniesiono śniadanie. Lidia karmiła mnie. Wspomniałem jej, że wczoraj widziałem ją na noworodkach. Wspomniałem co wtedy czułem i jak się wzruszyłem. Zawstydziła się. Opuściła wzrok.
— Kocham te dzieciaki, są takie bezbronne i piękne – szepnęła.
— A ty jesteś dobrym i wartościowym człowiekiem, twoja przyszła wybranka na pewno będzie szczęśliwą osobą – dodała.
— Moja przyszła wybranka siedzi tuż obok mnie – odparłem.
Wstała ze stołka. Nie chciała kontynuować tej rozmowy. Rzuciła krótko, że ma coś jeszcze do załatwienia i wyszła. Pozostałem sam. Wróciła na zmianę opatrunku po jakiejś godzinie.
— Nie gniewaj się, naprawdę cię kocham, wiem o tym – szepnąłem.
— Nie, nie możesz, ja nie mogę, jestem poślubiona, komu innemu – odparła, chcąc uciąć rozmowę.
Nie próbowałem kontynuować tego tematu. Bałem się, że zniknie na dobre i tyle ją będę widzieć. Jadwiga zaprosiła mnie na kawę. Skorzystałem. Rozmawiałem z nią o Lidce, o tym, że ją kocham. Poczułem w tej starszej kobiecie bratnią duszę. Słuchała mnie ze skupieniem i dawała mądre rady.
— Wiesz, że moja Malwina się w tobie zakochała – rzuciła nagle.
Jednak moje przypuszczenia się sprawdziły. Nastolatka zapałała do mnie uczuciem. Niestety z mojej strony nie mogła liczyć na odwzajemnienie.
— I co? – zapytałem.
— Z bólem serca wybiłam jej to z głowy, ja widzę, kto gości w twoim sercu – odparła jak zawsze mądrze.
Dzień mijał jak każdy poprzedni. Obiad, popołudniowy obchód, kolacja. Po tym ostatnim posiłku Lidia powiedziała, że idzie na oddział noworodków. Pragnęła, choć chwilę tam pobyć.
— Wrócę niedługo to zmienię ci opatrunek, kwadrans, góra dwadzieścia minut i będę z powrotem – oznajmiła.
+++++++++
Lidia wracała z oddziału noworodków. Jakże ona lubiła tam być, oglądać te małe bezbronne i niewinne istotki. Tuląc ich ciała, odczuwała to coś. Gdy tylko mogła prosiła Jadzię o zgodę i udawała się tam. Każda spędzona tam chwila sprawiała jej przyjemność. Przyjemność, ale innego rodzaju sprawiało jej przebywanie z Radkiem. Przyciągał on ją jakimś specyficznym magnesem. Sposób, w jaki na nią patrzył, jak się zachowywał był dla niej kłopotliwy, a zarazem przyjemny. Weszła do dyżurki oddziałowej.
— Dziewczyno, rzuć ten habit, masz takiego adoratora, przecież widzę, że jak wracasz z noworodków to jesteś całą w skowronkach – zauważyła oddziałowa.
— Co też pani mówi – zbyła ją.
— Słuchaj, salowe jak zawsze gdzieś wywiało, a zabrało się trochę brudnej pościeli. Weź wynieś ją do brudownika i z magazynu pobierz świeżą zmianę – dostała polecenie.
Kiwnęła głową na znak, że rozumie. Przeszłą się po salach i zebrała ułożone brudne komplety pościeli. Skierował swe kroki do pomieszczenia potocznie zwanego „brudownikiem”. Zamknęła za sobą drzwi i poczęła opróżniać kosz. Usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Odwróciła się. W drzwiach dostrzegła sylwetkę kapelana. Cicho zamknął drzwi za sobą i ruszył w jej kierunku. W jego wzroku było coś dziwnego, coś, co napawało ją strachem.
— A, ksiądz jeszcze tutaj, tak późno? – zapytała.
— Tak, specjalnie dłużej zostałem, bo muszę z siostrą poważnie porozmawiać – odparł, zatrzymując się jakieś dwa kroki od niej.
— Już ja siostrze nieraz zwracałem uwagę na te bezwstydne rzeczy z tym chłopakiem, to niegodne siostry zakonnej – rozpoczął.
Mówił to stanowczym głosem.
— Jestem pielęgniarką, to należy do moich obowiązków – odparła.
Uśmiechnął się w jakiś dziwny sposób. Językiem zwilżył usta.
— Nie przestrzega siostra dwóch złożonych ślubów; czystości i posłuszeństwa. Jest siostra zepsuta i niezdyscyplinowana, i już ja się postaram nauczyć siostrę pokory wobec stojących wyżej w hierarchii kościoła – kontynuował.
Lidia nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi. Słowa o zepsuciu i braku dyscypliny bardzo ją zabolały.
— To księdza zdanie, ja nie mam sobie nic do zarzucenia – odpowiedziała.
Klecha zrobił krok do przodu. Stał teraz tak blisko, że czuła jego oddech. Zrobiła krok w tył i oparła się o ścianę. W jego spojrzeniu dojrzałą wściekłość i furię.
— Nie, a te bezeceństwa, zamykanie się z nim w toalecie, fascynacja jego kutasem to co? – zapytał.
Lidia coraz bardziej się bała. Strach ją paraliżował.
— Nic złego nie robię, to nie księdza sprawa – rzuciła.
— Ty podła zdziro –odparł i otwartą dłonią uderzył ja w policzek.
Natarł na nią ciałem i dopchnął do ściany.
— Lubisz to, lubisz obmacywać kutasy, przyznaj się, podnieca cię to – szepnął jej do ucha.
— Niech ksiądz przestanie – zaoponowała.
— A może już jego fiut gościł w twojej wąskiej szparce, przyznaj się ladacznico – szeptał nadal te lubieżne słowa.
Trzasnęła go z otwartej dłoni w twarz. Zaskoczyło go to, a zarazem wyzwoliło u niego jakiś dziki szał.
— Pożałujesz dziwko, pożałujesz – ryknął.
Chciała krzyczeć, lecz momentalnie zatkał jej usta swoją prawą dłonią.
— Już ja cię nauczę pokory, teraz i później, jak przeniosą cię do mnie – szepnął.
Druga z jego dłoni poczęła rozpinać spodnie. Robił to szybko i sprawnie. Lidia chciała się wyrwać, lecz byłą za słaba. Przygniótł ja swoim ciałem. Zsunął do kostek spodnie i majtki.
— Zaraz zakosztujesz prawdziwego mężczyzny – szepnął.
Łapczywie i bez żadnej delikatności całował jej ucho i szyję. Kobieta krzyczała, lecz dłoń na ustach tłumiła wszystko. Broniła się jak mogła. Czułą jak łapsko kapelana podnosi dół habitu. Ta dłoń obmacywała jej nogi poprzez fakturę rajstop. Posuwała się coraz wyżej i wyżej. Złączyła nogi, by to utrudnić. Klecha wyrwał swą dłoń spomiędzy zwartych ud i obłapił jej wewnętrzną stronę prawego uda. Wierzgała całym ciałem, nie chcąc dopuścić do gwałtu. Zdała sobie sprawę, do czego zmierza pleban. Ten, uchwyciwszy górną część rajstop i majtek kobiety stanowczym ruchem ściągnął je do kolan.
— Broń się broń, to mnie jeszcze bardziej kręci – szeptał i zębami delikatnie kąsał jej szyję.
Uchwycił swój organ dłonią i napierał nim w wiadome miejsce. Lidia poczuła jego stojącego kutasa w okolicach wzgórka łonowego. Odkryta żołądź pozostawiała tam preejakulat. Płakała. Byłą bezsilna. Czuła jak próbuje wcisnąć pomiędzy jej nogi swoją. Zdawała sobie sprawę, że jej opór potrwa tylko kilka chwil.
+++++++++
Wyszedłem z sali na korytarz. Lidki nie było już dość długo. Czułem jakiś dziwny niepokój. Ruszyłem do pokoju oddziałowej.
— Siostro, gdzie jest Lidka? – zapytałem.
Jadwiga wypełniała jakąś dokumentację. Przerwała i spojrzała na mnie.
— Wysłałam ją z brudną pościelą i też zastanawiam się, dlaczego tak długo jej nie ma, powinna już dawno wrócić –odparła.
To co usłyszałem utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.
— Chodźmy jej poszukać – zaproponowałem.
Wyszliśmy na korytarz.
— Gdzie ten brudownik? – zapytałem.
— O tam, ostatnie drzwi na lewo, za kiblami – Jadwiga wskazała mi palcem.
Szybkim krokiem ruszyłem w tym kierunku. Oddziałowa podążała za mną. Nie pukając nacisnąłem klamkę drzwi i śmiałym zdecydowanym ruchem je otwarłem. Widok, jaki zastałem mnie przeraził.
Ten jebany klecha dociskał zakonnicę do ściany. Miał ściągnięte do kostek spodnie z majtkami. Jedną dłonią zakrywał kobiecie usta, drugą najwyraźniej majstrował coś przy swoim przyrodzeniu.
— Zabije cię skurwysynie – ryknąłem wściekle i bez chwili namysłu ruszyłem w jego kierunku.
Odwrócił się przez lewy bok. Nadal zatykał usta Lidki. Analiza sytuacji zajęła mi ułamek sekundy.
Był nieco wyższy i więcej ważył. Miał sprawne obie dłonie. Opuszczone do kostek spodnie wykluczały jego ruch i użycie nóg w walce. Lekki brzuszek sugerował słabą sprawność fizyczną.
Nie mogłem walczyć dłońmi, on nie mógł nogami. Byłem sprawniejszy, on górował wzrostem i wagą. Byłem w ruchu, on stał. I rzecz najważniejsza – miałem przypływ adrenaliny i wolę walki, on przypływ spermy w jajach i wolę ruchania.
— Wyjść! – wrzasnął, stojąc do mnie frontem i wyprostował lewą dłoń, jakby chciał mnie zatrzymać.
Dojrzałem jego sterczącego kutasa.
Szybkim ruchem lewej ręki zbiłem jego wyprostowaną kończynę. Będąc teraz w bezpośredniej bliskości mocnym ruchem głowy walnąłem go czołem w nos. Jęknął, jak raniony bawół i dłońmi zakrył twarz.
— Jezu, co tu się dzieje – usłyszałem głos Jadwigi.
Zgrabnym ruchem znalazłem się za jego plecami i stopą uderzyłem w zgięcie jednego z kolan. Zadziałało. Był na kolanach. Nadal trzymał się za krwawiący nos. Uwolniona Lidia natychmiast ruszyła w kierunku oddziałowej. Uciekała z opuszczonymi do kolan majtkami i rajstopami.
Zadałem kolejny cios nogą w jego plecy. Silny i zdecydowany. Padł na ryj jedną dłonią, amortyzując upadek. Leżał na brzuchu. Tryumfowałem. Furia, jaka we mnie tkwiła przeraziła obie kobiety. Stałem przy jego boku i zadawałem kopniaki na tułów. Słyszałem tylko jęknięcia, gdy kolejne ciosy spadały na jego ciało.
— Przestań, błagam cię przestań, zabijesz go – usłyszałem krzyk zakonnicy, poczułem jak obejmuje mój tułów rękoma i odciąga mnie od klechy.
Przestałem dawać mu razy. Zmęczony stałem objęty przez Lidkę. Trzymała mnie mocno, wtulając swoją głowę w mój tors.
— Do sal, wracamy do sal – Jadwiga najwyraźniej odganiała potencjalnych gapiów.
Kapelan powoli dochodził do siebie. Podparł się dłońmi i unosił swoje ciało. Uniósł głowę, z nosa lała mu się krew. Twarz była zakrwawiona.
— Wykończę ciebie i tę kurwę – wycedził przez zęby.
Jeszcze nie wyprostował się całkowicie. Wyrwałem się zakonnicy. Podkurwił mnie nie na żarty. Zrobiłem krok, może dwa i potężny kop wylądował na jego kroczu. Zwalił się z przeraźliwym jękiem. Zasłaniał dłońmi krocze. Wiedziałem, że centralnie trafiłem go w jaja. Uderzałem gołą stopą. Leżał na ziemi, zwijając się z bólu. Znów znalazłem się za nim. Momentalnie usiadłem okrakiem na jego plecach, wysoko, na wysokości łopatek. Zwarłem mocno uda, by zablokować jakikolwiek ruch. Prawą ręką założyłem mu duszenie na szyję. Z wyczuciem pociągnąłem go do siebie. Wygięty jęknął z bólu. Pochyliłem twarz w kierunku jego ucha.
— Słuchaj skurwysynu jebany, słuchaj dokładnie, bo powiem to tylko raz – zacząłem, cedząc każdy wyraz przez zęby.
Lidka przerażona płakała. Jadwiga odpędzała nielicznych pacjentów. Dbała o to, by nie było świadków.
— Teraz przeprosisz siostrę zakonną za swoje słowa i zachowanie. Rozumiesz! – rozkazałem.
W tej pozycji miałem nad nim pełna kontrolę. Mój jeden mocniejszy i zdecydowany ruch ku górze mógł spowodować złamanie kręgosłupa, silniejsze duszenie gwarantowało, że utraci przytomność.
— Nie słyszę kurwa – rzuciłem i delikatnie pociągnąłem go ku górze.
Jęknął.
— Przepraszam, bardzo przepraszam – dało się słyszeć.
— Radek, udusisz go, przestań, błagam cię – dał się słyszeć płaczliwy głos Lidii.
Nie skończyłem jeszcze z tym ścierwem. Nie po tym, co zrobił.
— Jutro jebany klecho złożysz u dyrektora szpitala rezygnację, co tam napiszesz to mnie gówno interesuje, ma być przekonująco. Jasne! – kontynuowałem.
— Tak – usłyszałem.
— Jeżeli tego nie zrobisz to pojutrze przyjeżdża do mnie miejscowa telewizja. Program będzie na żywo. Nie będę miał żadnych skrupułów powiedzieć, że jak byłem uziemiony na łóżku to mnie obmacywałeś i kazałeś brać swego obleśnego fiuta do ust. Staniesz się gwiazdą na cały kraj. Chyba mi uwierzą, no bo kto nie uwierzy bohaterowi – dalej przedstawiałem wizję swoich działań.
O programie dowiedziałem się od rodziców. Telewizja skontaktowała się z nimi. Wyraziłem na to zgodę.
— Jeżeli gdzieś przeniosą Lidkę, poskarżysz się na nią, dozna jakiś szykan lub nieprzyjemności to jak mi Bóg miły dopadnę cię w ciemnej ulicy i zabiję. Sklecisz pismo pochwalne do zakonu, gdzie służy i wychwalisz ją pod niebiosa. Czy wszystko zrozumiałeś, czy coś mam powtórzyć jebany gwałcicielu – zakończyłem.
— Tak –wyszeptał.
Miałem pianę na ustach. Powoli uspokajałem się.
— Teraz wstanę. Potem ty wstaniesz i spokojnie stąd wyjdziesz. Jeden gwałtowny ruch, jeden gest lub słowo i zmasakruje ci te wydmuszki, a potem wsadzę ci w dupę kij od szczotki i wepchnę go tak głęboko, aż ci gardłem wyjdzie – ostrzegłem.
Wstałem z jego pleców. Stanąłem przy Lidce i przesunąłem ją za moje plecy. Jadwiga wyszła na korytarz. Moje ciało było naprężone, gotowe do walki. Śledziłem wzrokiem każdy jego ruch. Podnosił się w ślimaczym tempie. Wstał, wciągnął na siebie majtki i spodnie. Dojrzałem grymas bólu i wściekłość na jego twarzy. Bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Gdy zniknął Lidzia wybuchła głośnym płaczem. Objąłem ją rękoma.
— Już wszystko dobrze kochana, zrobił ci coś? – zapytałem.
— Nie, nie zdążył – szepnęła szlochając.
Miał szczęście. Gdyby było inaczej, pognałbym za nim i z pewnością zabił. Jadwiga głową dała znak, że opuścił oddział. Podeszła do nas.
— Chodź dziecko, już po wszystkim, wszystko będzie dobrze – szepnęła, zabierając ją z moich ramion.
Pozostałem sam w brudowniku. Powoli wracałem do normalnego stanu. Poczułem jak boli mnie stopa. Wyszedłem z pomieszczenia i udałem się do Jadwigi. Zapukałem do drzwi. Otworzyła i stanęła w nich.
— Daj mi chwilę, ona musi dojść do siebie, dam jej coś na uspokojenie – usłyszałem.
— Możesz mi dać papierosa – poprosiłem.
Dała mi zapalniczkę i paczkę „Caro”. Zbliżyłem się do okna na końcu korytarza i otworzyłem je. Dojrzałem jak klecha wsiada na parkingu do swojego „poloneza”. Przeciągając, nerwowo wypaliłem papierosa. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wróciłem do swojej sali. Usiadłem na łóżku. Na łokciu dojrzałem krew, nie była moja. Gałganem bandaża wytarłem ją. Walnąłem się na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit.
Po jakimś czasie usłyszałem kroki na korytarzu. Ktoś otworzył salę obok mojej. Po chwili znów trzask drzwi. Uchyliły się drzwi od mojej izby. Poznałem oddziałową. Zamknęła drzwi i usiadła obok mnie na łóżku.
— Pięknie go załatwiłeś, gdzieś ty się tak nauczył bić, działałeś, jak robot – rozpoczęła cichym głosem.
— Nieważne, co z nią? – zapytałem.
— Dałam jej coś na uspokojenie i na sen. Śpi tutaj obok – odparła.
— Na pewno nic jej nie zrobił? – zapytałem ponownie.
— Nie zdążył, ale niedużo brakowało – odpowiedziała.
Odetchnąłem z ulgą. Najważniejsze, że nic jej nie było. Jadwiga głaskała mnie po włosach.
— Walcz o nią, ona cię kocha, tylko trudno jej to powiedzieć – szepnęła.
— Ja też ją kocham – odparłem.
— Kibicuję wam, teraz jest najlepszy moment, jest w rozterce, ma wątpliwości, jeżeli jej nie przekonasz teraz to już chyba nigdy – usłyszałem.
— Ale jak, przecież ona cały czas zapatrzona w ten kler, nic do niej nie dociera – odpowiedziałem.
Jadwiga westchnęła.
— Wiem, mówiłam jej, żeby zgłosiła próbę gwałtu, kategorycznie odmówiła, bądź taki, jaki jesteś, miły, czuły delikatny. Nic na siłę. Postaram się ją urobić na twoją stronę. Tym, co zrobiłeś dzisiaj przechyliłeś szalę na swoją stronę. – dodała mi otuchy.
Wstała i skierowała się do drzwi.
— Ale, z tym kijem w dupie to mnie rozbawiłeś, masz perwersyjne pomysły – rzuciła, stojąc w drzwiach i roześmiała się.
Zostałem w pokoju sam. Wziąłem sobie jej rady do serca. Zamierzałem jutro na poważnie porozmawiać z Lidią. Zamknąłem oczy, starając się zasnąć.
++++++++++++++
Lidia leżała na łóżku cała się trzęsąc. Podany lekki środek uspokajający i tabletka nasenna jeszcze nie działały. Cały czas w jej umyśle przesuwały się kadry z tego, co działo się w brudowniku. Czuła zapach kapelana, czuła dotyk jego podłych łapsk na swym ciele. Przerażenie, strach, niemoc i paniczny lęk nie opuszczały jej. W samej bieliźnie i w welonie na głowie mocno przykrywała się szpitalnym kocem. Słyszała te jego lubieżne stwierdzenia, te wulgaryzmy i raniące ją stwierdzenia. Nie rozumiała, dlaczego tak się stało. Chciała uciec ze szpitala, lecz Jadwiga wybiła jej to z głowy. Zadzwoniła do klasztoru i nakłamała, że jest natłok pracy i Lidia jest niezbędna. Groźby tego podłego klechy cały czas dźwięczały jej w uszach. Co ona mu takiego zrobiła? Za co ją chciał ukarać w ten haniebny sposób? Dlaczego to chciał zrobić? Podniosłą na niego rękę, uderzyła go w twarz, ale to on pierwszy ją spoliczkował. Wszystkiego się spodziewała, jednak do głowy by jej nie przyszło, że zostanie tak potraktowana przez księdza.
Chciała się modlić, lecz nie potrafiła się skupić. Z oczu płynęły łzy. Czuła się jak zaszczute zwierzę. Nie chciała zgłaszać tego, co się stało. Jadwiga ją namawiała. Twierdziła, że tak trzeba, bo może skrzywdzić kolejną kobietę. Nie mogła tego zrobić. Skalała by własne gniazdo, wspólnotę, w której była. Księżom wybaczano dużo. Szybko odwrócono by kota ogonem i stwierdzono, że wiodła klechę na pokuszenie. Cała nadzieja była w tym, że podporządkuje się temu co obiecał Radkowi.
— Boże, gdyby nie on – szepnęła.
Uchronił ją. Nie dał zhańbić, poniżyć i zdeptać. Jeżeli Pan go przysłał jej z pomocą to, kto przysłał kapelana – diabeł? Odgoniła tę myśl. To było nielogiczne i nie trzymało się kupy. Jeżeli to miała być kara, to za co? Za tę przypadkową masturbację tego chłopaka? Nie zrobiła tego celowo, nie miała takiego zamiaru. Im więcej pytań sobie zadawała, tym bardziej nie rozumiała, dlaczego tak się stało. Jej mózg prawie się gotował od tych ciągłych pytań i odpowiedzi. Nic nie kleiło się w jakąś logiczną całość. Stek nawzajem wykluczających się rzeczy. Nie pojmowała tego. Jak będzie dalej? Co począć?
Poczuła się zmęczona i senna. Podane środki farmakologiczne zaczęły działać. Skulona, w pozycji embrionalnej powoli zapadała w sen. Był to najlepszy lek na jej skołatane nerwy. Sen dawał ukojenie i potrafił odpędzić te wszystkie złe emocje. Usnęła.
+++++
Przebudziła się. Miała koszmarny sen. Nagi kapelan zdzierał z niej szaty zakonne. Przerażona spojrzała na zegarek. Było po trzeciej. Za oknem świecił księżyc. Znów wracały demony z ostatniego wydarzenia. Bała się, panicznie się bała. Patrzyła na drzwi, obawiając się, że stanie w nich postać ze snu. Zdawała sobie sprawę, że pozostając sama za chwilę wpadnie w paranoję. Potrzebowała kontaktu z drugą osobą. Nie chciała pozostawać sama. Nigdy w życiu nie odczuwała takiego lęku. Wstała z łóżka i wyszła w samej bieliźnie na korytarz. Powoli skierowała się do dyżurki oddziałowej. Nacisnęła na klamkę. Pokój był zamknięty. Lęk się pogłębiał. Rozglądała się naokoło szukając wzrokiem Jadwigi. Nie dostrzegła jej.
— Boże, ja za chwilę zwariuję – przeszło jej przez myśl.
Była jeszcze jedna osoba, przy której mogła czuć się bezpieczna. Najbezpieczniejsza na świecie. To był on. Coś pchało ją w kierunku jego sali. Nacisnęła klamkę i weszła do jego izby. Zamknęła drzwi za sobą.
++++++
Skrzypniecie drzwi wyrwało mnie z płytkiego snu. Otworzyłem oczy. Nie wiedziałem, czy dalej śpię, czy to, co zobaczyłem dzieje się naprawdę. W słabym świetle księżyca dojrzałem postać Lidii. Była w samej bieliźnie i welonie na głowie. Bosa, drobnymi kroczkami zbliżała się do mnie. Nie, to nie był sen.
— Przytul mnie mocno i nie puszczaj, boję się – szepnęła i usiadła na łóżku.
Zrzuciłem z siebie szpitalny koc i przesunąłem się robiąc jej miejsce. Natychmiast położyła się, twarzą do mnie. Całą drżała. Dostrzegłem łzy cieknące jej po policzkach. Objąłem ją ramionami. Zabandażowane dłonie nie pozwalały przytulić ją mocniej.
— Już, jestem tutaj kochanie, nie płacz – szepnąłem.
Byłem zaskoczony. Nie wiedziałem, z jakim zamiarem przyszła. Objęła mnie dłońmi i mocno wtuliła się w moje ciało. Miała dreszcze.
— Mocniej, przytul mnie mocniej – szepnęła.
— Zdejmij mi bandaże z rąk, inaczej nie dam rady – odparłem.
Uczyniła to. Wiedziałem, że moje dłonie częściowo pokryte są jeszcze bąblami i są szorstkie. Z pewnością były obrzydliwe. Nie zważałem na to. Mocno, przezwyciężając lekki ból przytuliłem Lidkę mocniej.
— Tak, tak dobrze, nie puszczaj mnie, proszę – prosiła szeptem.
Jakże wielki uraz zostawiło w jej psychice zachowanie klechy. Żałowałem, że go nie zabiłem. Serce mi pękało, widząc, jak ona cierpi. Byłą tak blisko, że czułem jej oddech i zapach. Począłem ją całować po policzkach. Wyczułem słony smak jej łez.
— Tak, tak, nie przestawaj proszę – prosiła nadal.
Mój penis począł nabierać wielkości. Dawała mi silne bodźce. Nigdy nie widziałem jej w samej bieliźnie, nigdy nie była tak blisko mnie. Bałem się jak zareaguje na moją erekcję. Nie chciałem jej. Przecież parę godzin wcześniej inny mężczyzna z wzwiedzionym penisem chciał jej zrobić krzywdę.
Odwzajemniła moje pocałunki. Delikatnie, muskała ustami mój policzek.
— Kocham cię – szepnąłem.
Nie doczekałem się odpowiedzi. Swymi ustami zamknęła moje. Nasze języki splotły się. Całowałem ją coraz bardziej namiętnie. Nie protestowała. Dłońmi mierzwiła moje włosy. Dostałem gęsiej skórki. Poziom podniecenia rósł.
— Dziękuję ci, dziękuję – usłyszałem, a jej pocałunki przeniosły się na szyję.
Nie drżała już, tak jak wcześniej. Przestała płakać.
Nadal nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Gdy jej dłonie uniosły moja nocną koszulę, aż po same pachy, nie wiedziałem, co robić. Opuchniętymi dłońmi tuliłem ją do siebie. Poczułem jak językiem muska moje brodawki.
— Lidia, ja płonę, nie wytrzymam – rzuciłem cicho.
Miałem nadzieję, że da mi jakiś sygnał, znak, jak daleko mogę się posunąć. Przestałą pieścić moje sutki. Ujęła moje dłonie i wsunęła je pod miseczki białego, bawełnianego biustonosza. Pomimo słabego czucia poczułem delikatną skórę jej cudownych piersi. Rozpięła haftki stanika i pozbyła się go. W poświcie księżyca dojrzałem teraz jej średniej wielkości biust.
— Proszę cię, nie wsadzaj tylko, nie mogę –szepnęła.
Straciłem głowę. Dawała przyzwolenie bym ją pieścił. Wstała z łóżka i zsunęła swoje bawełniane figi. Patrzyłem na to z niedowierzaniem. Gdy ściągała ze mnie nocną koszulę, poddałem się temu bez oporu. Byliśmy oboje nadzy, no Lidia może niekoniecznie, bo miała na głowie welon.
— Obiecujesz? – zapytała.
Kiwnąłem głową znacząco. Nie przekroczyłbym tego, o co mnie prosiła. Ułożyła się obok mnie. Nasze ciała splotły się w miłosnym uścisku. Postanowiłem przejąć inicjatywę. Nie chciałem pieścić jej tam na dole swymi ohydnymi dłońmi. Nie chciała penetracji członkiem. Pozostawało mi pieścić ją oralnie. Moja głowa zsuwała się powoli w dół jej ciała. Delikatnie całowałem każdy kawałek jej ciała. Piersi, sutki, brzuch były wilgotne od moich pocałunków. Język muskał sterczące brodawki. Wyprostowane dłonie dotykały jej piersi. Czułem jej przyśpieszone tętno, coraz głębszy oddech. Coraz mocniej mierzwiła moje włosy.
Twarz w końcu znalazła się pomiędzy jej lekko rozwiedzionymi udami. Poczułem ten specyficzny zapach kobiety. Językiem musnąłem jej wargi sromowe.
— Aaaa – usłyszałem.
Delikatnie i z wyczuciem operowałem językiem w jej wnętrzu. Na szczęście miałem doświadczenie w seksie oralnym. Laura, moja była dziewczyna uwielbiała tego rodzaju pieszczoty. Koniuszkiem języka delikatnie dotknąłem jej nabrzmiałej łechtaczki.
— Och – jęknęła z rozkoszy.
Przestała mierzwić moje włosy. Zagryzała wargi. Po chwili zatkała sobie usta dłonią. Musnąłem mocniej, Zadrżała. Jej wnętrze poczęła delikatnie pulsować. W nozdrzach miałem zapach, a kubełki smakowe delektowały się smakiem jej wydzieliny. Każde liźnięcie, ssanie, dotknięcie językiem powodowało u niej specyficzne drgawki. Miała gęsią skórkę chyba na całym ciele. Odchyliła głowę maksymalnie do tyłu.
Jakże to ciało było wrażliwe na bodźce. Jak bardzo musiało tego pragnąć. Każde moje działanie to był jakby impuls elektryczny, który raził jej ciało. Pojękiwała, przewracała głowę z prawa na lewo. Drżała, ale nie ze strachu, a z rozkoszy. Skurcze pochwy stały się coraz mocniejsze. Ciepło, jakie biło z wnętrza jej cipki czułem na ustach. Wiła się cała.
— Taaa, taaa – dało się słyszeć.
Nie przestawałem, zwiększyłem nawet tempo stymulacji. Zdawałem sobie sprawę, że dochodzi.
— Uuu, Aaaa, Ooo – wydawała z siebie nieartykułowane dźwięki tłumione zagryzaną dłonią.
Ruszała biodrami, po chwili zacisnęła uda. Spazm orgazmu przeszył jej ciało. To nie mogło być udawane. Przeżywała rozkosz. Wygięła się w łuk, wydając głośny jęk rozkoszy.
— Tak, kocham cię – wyrwało jej się z ust.
Chciałem ją dalej pieścić.
— Nie, dość – poprosiła.
Zaprzestałem zaspokajać ją oralnie. Podniosłem się i tkwiłem na czworakach. Lustrowałem jej piękne ciało. Uspokajała oddech, tętno też malało. Naprężone ciało, stawało się bardziej wiotkie. Głowa nie była już tak bardzo odchylona. Nadal miała przymknięte oczy. Przyglądałem się jak dochodzi do siebie. Jak jej piersi zmniejszają objętość, jak wargi sromowe stają się mniej wydatne.
— Boże, to było niesamowite, co ja robię, dziękuję – wyrzuciła z siebie chaotycznie po jakiejś chwili.
Patrzyła mi prosto w oczy. Ten jej wzrok był jakiś taki szczęśliwy. Wyraz twarzy mówił wszystko. Była spełniona. Położyłem się obok niej. Podniosła się na łokciach.
— Teraz ja – szepnęła.
Z lubością poddałem się jej pieszczotom. Jakże ona robiła to delikatnie i bez automatyzmu. Ta jej nieporadność była atutem. To nie było to, co z Laurą. Przewidywalne i wyuczone ruchy. Uczyła się mojego ciała, i to było, w tym wszystkim najbardziej podniecające. Dodatkowo ta wola, by odpłacić się za to, co ja jej dałem. Można porównać to tylko do tego pierwszego razu dwojga niedoświadczonych partnerów. Subtelność i ostrożność, z jaką to robiła były najlepszym afrodyzjakiem dla mnie. I ten dotyk jej koniuszków palców i delikatnej skóry dłoni. Nie miałem żadnego punktu odniesienia do tych doznań. Całowała mój brzuch, pępek i schodziła coraz niżej. Poczułem jak musnęła końcówką języka mojego członka. Otworzyła usta.
— Nie, nie bierz go do ust, nie chcę, zrób ręką – poprosiłem.
Seks oralny w moją stronę zawsze kojarzył mi się z klęczącą Laurą. Ten widok zawsze kojarzył mi się jako coś upokarzającego dla kobiety. Dodatkowo te kropelki spermy w kąciku ust po ejakulacji. Dobra dla kogoś, kto chce dominować nad kobietą, a nie traktować ją jako równorzędnego partnera. Nie chciałem tak zapamiętać tego aktu. Lidii z moim nasieniem w ustach. Sprofanowałbym najsłodszą istotę, jaką znałem. Zdałem sobie sprawę, że ona też chyba jeszcze tego nie robiła. Sposób, w jaki uchwyciła mojego członka przed próbą wprowadzenia do ust mnie w tym utwierdził. Na dodatek miałem tendencję do szybkich i gwałtownych ruchów przed wytryskiem. Obawiałem się, że może się zacząć dławić i kasłać.
Owszem, delikatne muśnięcia i pocałunki członka i moszny traktowałem w grze wstępnej jako normalność. Takie pieszczoty dopuszczałem i bardzo lubiłem.
Ruchy dłoni Lidia na moim fallusie stały się nieco szybsze. Ponownie całowaliśmy się w usta. Subtelnie i delikatnie, tak jak lubiłem. Wilgotny i sztywny fallus masturbowany przez nią był coraz bardziej wilgotny. Preejakulat dawał naturalny poślizg. Głaskane jądra przesuwały się w mosznie. Czułem nadchodzącą falę orgazmu. Oddech mi przyśpieszał, jęczałem cichutko, tętno rosło i penis pulsował.
— Aaaa – jęknąłem i poczułem przeszywający spazm orgazmu.
Sperma trysnęła na mój brzuch i klatkę piersiową.
— Już, dość – poprosiłem.
Zaprzestała. Padłem zmęczony.
— Dziękuję, kocham cię – wyrzuciłem z siebie po chwili.
Leżeliśmy obok siebie przez kilka minut bez słów. Byłem szczęśliwy. Pomimo faktu, że nie odbyłem pełnego stosunku płciowego czułem, że bliżej mi do przekonania jej o odejściu z zakonu.
+++++
Po tym jakże subtelnym i zmysłowym pettingu leżeliśmy obok siebie. Podziwiałem tę cudna i nagą postać Lidki. To co się stało tylko upewniło mnie w uczuciu do niej.
— Kocham cię – powtórzyłem nie wiem już, który raz.
Patrzyła na mnie w dość specyficzny sposób. Czułem, że bije się z myślami. Coś w niej zakiełkowało, lecz nie wiedziałem, czy ma zamiar to ziarno pielęgnować.
— Nie, nie mogę – szepnęła
— Dlaczego? – zapytałem.
— Złożyłam śluby, tylko na rok, ale złożyłam – odparła.
— Tak, wiem ubóstwa, czystości i posłuszeństwa – wyrecytowałem.
Kiwnęła głową. Jej oczy były szkliste.
— Proponuję ci coś więcej niż ślubowanie, proponuję ci przysięgę – wyrzuciłem z siebie.
Patrzyła mi głęboko w oczy, gdy to mówiłem.
— Nie, to w moim przypadku niemożliwe – odparła.
Dobrze wiedziałem, że zakonnice niemające ślubów wieczystych mogą odejść z zakonu.
— Czy miłość, wierność i uczciwość oraz deklaracja trwania przy tobie, aż do śmierci jest słabsza niż ubóstwo, czystość i posłuszeństwo? – zapytałem filozoficzne.
To pytanie ją zaskoczyło. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jeszcze jej tam do końca nie wyprali mózgu.
— Radek, ja już mam oblubieńca, nie mogę mieć dwóch… – odpowiedziała, nie znalazłszy tego brakującego wyrazu.
— Odpowiedz – poprosiłem.
— To nie tak, muszę być posłuszna… – odparła.
— Spojrzyj kobieto na oczy, ty masz żyć w ubóstwie, a biskupi mają ociekać złotem, ty masz żyć w czystości, a oni pierdolą się na prawo i lewo. Trafisz do, takiego jak ten jebany kapelan i zmuszona zostaniesz do posłuszeństwa. Ten system to jedna wielka manipulacja. Chęć zrobienia z ciebie poddanej. Poddanej sterowanej przez kler, a nie przez Boga – wyrzuciłem z siebie, przerywając jej.
— Pan mnie obroni – dalej uderzała w te mistyczne treści.
— Tak, to gdzie był ten twój oblubieniec, kiedy o mało co nie zgwałcił cię ten obleśny klecha? – zapytałem mocnym tonem.
— Widocznie na to zasłużyłam – wypaliła.
Zdenerwowałem się na dobre. Nie mogłem już słuchać tych regułek. Nabrałem powietrza w płuca.
— Powiem ci, na co zasługujesz, zasługujesz na to, żeby być kochana, mieć dzieci, które tak bardzo kochasz, wiernego i uczciwego męża, żyć na normalnym poziomie, cieszyć się seksem i mieć własne zdanie. Na to zasługujesz, bo jesteś niesamowicie dobrą i szlachetną kobietą – uderzyłem z grubej rury.
Zamilkła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miała rozbiegany wzrok. Z oczu zaczęły płynąć łzy. Przysunąłem się do niej i pocałowałem w policzek.
— To moje poświęcenie, to moja droga –wyszeptała.
Krew się we mnie gotowała. Rzucałem jej konkretne argumenty, a one do niej nie przemawiały.
— Nie mów mi o poświęceniu, bo ja coś najlepiej na ten temat wiem. Poświęciłem swoje marzenia, straciłem dziewczynę, jestem na tyle szkaradny, że żadna mnie nie zechce, chyba że z litości i o mało co nie straciłem życia. Gdybym, jednak mógł cofnąć czas, zrobiłbym to samo – rzuciłem w dość brutalny sposób.
Podniosłą się z łózka i poczęła się ubierać. Zdałem sobie sprawę, że być może uderzyłem w nią za ostro.
— Muszę już iść – oznajmiła odziana tylko w bieliznę i welon.
Traciłem ją. Musiałem wytoczyć najcięższe działa.
— Lidko, zostając w zakonie bezpowrotnie tracisz to, co jest marzeniem każdej kobiety – macierzyństwo. Nigdy nie doznasz tego cudu. Pierwszych ruchów dziecka, pierwszego dotyku swej pociechy. Nie wtulisz w swe ramiona swojego dziecka, nie przyłożysz go do piersi. Nie usłyszysz słowo „Mamo” – mówiąc to uderzyłem w jej chyba najczulszy punkt.
— Przestań – krzyknęła i zanosząc się płaczem wybiegła z mojej izby.
Usłyszałem jak trzasnęły tylko drzwi w sali obok. Poszła do siebie.
Targały mną rozterki, Byłem wściekły na siebie, że powiedziałem jej o pewnych sprawach mocno i dosadnie. Wydobyłem argumenty najgrubszego kalibru.
Z drugiej strony, walczyłem o nią, o jej miłość. Nie wyobrażałem sobie związku z inną kobietą. Jaką? Która by chciała, takiego jak ja? Zaloty tej małolaty odrzucałem. To była litość, nie miłość. Co taka smarkula mogła wiedzieć o miłości. Skrzywdziłbym ją i jej matkę. Jakoś udało mi się założyć nocną koszulę samemu. Położyłem się na łóżku i gapiłem się w sufit cały czas, analizując, czy dobrze postąpiłem.
++++++++
Lidia po powrocie do swojego pokoju padła na łózko. Słowa Radka były cholernie przykre, ale prawdziwe. To wszystko, co mówił było prawdą. Wściekała się, że tym pettingiem rozbudziła w nim nadzieję. Po tym wszystkim, czego doznała, potrzebowała kontaktu z inną osobą. To wszystko wyszło spod jej kontroli. Od dawna, gdy go poznała to nie poznawała siebie. Noworodki i on to były jej cele. Patrzyła teraz w sufit, płacząc cichutko.
Wychowana w wielodzietnej rodzinie nigdy nie zaznała luksusów. Ojciec zostawił rodzinę jak miała dziesięć lat. Razem z matką i licznym rodzeństwem wspólnie walczyli o godny byt. Imała się różnych zajęć, by wesprzeć rodzinę. Własnemu uporowi zawdzięczała to, że ukończyła Liceum Medyczne. Nie oglądała się za chłopakami, ich też nie interesowała biedaczka z okolicznej wsi. Podczas nauki w Liceum zapisała się do scholi. Prowadziła je zakonnica. To ona opowiadała jej o zaletach życia w zakonie i rozbudzała w młodej jeszcze nieukształtowanej emocjonalnie nastolatce wizję życia w zgromadzeniu. Pamiętała spotkania z innymi młodymi zakonnicami. Wesołe, uśmiechnięte, grające na gitarze, zachwycone Stwórcą. Cóż, mogło ją czekać w rodzinnej wsi; bieda, ożenek z nadużywającym alkoholu kawalerem i gromadka dzieci, spłodzonych nie z miłości, lecz po etanolu.
Nie chciała takiego życia. Sytuacja na rynku pracy też nie była kolorowa. Praca w szpitalu, pokój w hotelu pielęgniarskim. Zakon gwarantował darmowy wicht i opierunek plus później jakieś grosze kieszonkowego. Pragnęła odciążyć swą rodzinę. Jedna gęba do wyżywienia mniej. Targana myślami, bombardowana wizja poświęcenia się Bogu, wybrała tę drogę.
Pierwsze dwa lata nie były złe. Zapoznała się z zakonnymi regułami. Po tych dwóch latach nastały dwa lata nowicjatu. „Serce nowicjatu bije w kaplicy” – to było przewodnie hasło kolejnych dwóch lat. Poznała, co to posłuszeństwo. Nauczono ją tego, aż za dobrze. Zero intymności, najgorsze prace, wysiłek ponad siły. Przełożone w można było porównać do amerykańskich instruktorów musztry. Poznała, co to poniżenie. Zagryzła wtedy zęby i ukończyła ten etap. Pierwsze śluby terminowe złożyła po zakończeniu nowicjatu. Teraz była junioratką. Junioratką od półtora roku. Z Założenia pięć lat junioratu miało umocnić jej wiarę i powołanie. Wcale jednak tak nie było.
Z radością przyjęła ofertę pracy w szpitalu. Mogła mieć kontakt z dwoma różnymi światami. Gdy tylko mogła, to pozostawała w szpitalu. Ileż to razy pani Jadwiga kłamała jej przełożonej, że są braki, że obecność zakonnicy jest niezbędna.
Ta sielanka jednak nie trwała długo, część zakonnic patrzyła na to z oburzeniem. Upominano ją, że zaniedbuje sprawy duchowe. Nieraz po powrocie z nocnego dyżuru musiała kosztem snu nadrabiać „duchowe zaległości.” Raz tylko przeszłą jej przez głowę myśl o opuszczeniu zakonu. Zabiła tę myśl bardzo szybko. Co by powiedziała rodzina, znajomi. Gdzie, ona prosta dziewczyna by się odnalazła. Zdawała sobie sprawę, że jest nieprzygotowana do normalnego świeckiego życia.
Zahukana, łatwowierna, skłonna do manipulacji, uległa, z wysoce ukształtowanym poziomem posłuszeństwa była łatwym kąskiem dla różnego rodzaju nieodpowiednich mężczyzn.
— Panie mój, powiedz co robić – szepnęła.
Gdy poznała Radka wszystko stanęło jej na głowie. Podziw dla jego odwagi, szacunek, jakim ja darzył, miłość do zwierząt, dobroć – to były cechy, jakimi jej zaimponował. Nigdy nie wywyższał się, nie chełpił się statusem materialnym swoich rodziców. Był też konsekwentny, silny i zdecydowany.
Gdyby nie on, tam wtedy w brudowniku została by zgwałcona. Nie czuła by się już czysta. Przeraziło ją, a zarazem zafascynowało to, że dla niej gotowy był zabić człowieka. Przecież, gdyby nie ona, to skopałby tego księdza na śmierć.
Nie, to nie był młodzieniaszek pragnący skosztować zakazanego owocu – seksu z zakonnicą. Delikatność, z jaką się z nią obchodził, czułość i dobre serce temu zaprzeczały. Czułą coś do niego, coś, czego nigdy wcześniej nie doznała. Pragnęła z nim rozmawiać, pragnęła jego dotyku, uśmiechu, spojrzeń. On naprawdę ją kochał.
Podczas pettingu poczuła też pierwszy raz tę cielesną przyjemność. Było to dla niej fascynujące doznanie. Targana myślami nie mogła usnąć. Spojrzała na zegarek, mijała piątą. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Wyszła z pokoju i skierowała swe kroki do dyżurki oddziałowej.
++++++++
Delikatne pukanie do drzwi obudziło drzemiącą Jadwigę.
— Proszę – rzuciła, podnosząc się z kozetki.
Drzwi otworzyły się i do dyżurki weszła zakonnica. Jadwiga przeciągnęła się i przetarła oczy.
— Już lepiej moje dziecko? – zapytała.
Lidka kiwnęła głową „na tak” i usiadła na krześle. Byłą jakaś nieswoja. Jadwiga dojrzałą to natychmiast.
— Co cię trapi dziewczyno, mów – zapytała ponownie.
Wstała z łóżka i wstawiła wodę na kawę. Zakonnica milczała, patrząc na stół.
— Muszę podjąć ważną decyzję, to nie jest takie łatwe – odpowiedziała.
Oddziałowa uśmiechnęła się dyskretnie. Wiedziała, że Lidia była w nocy u Radka. Około wpół do czwartej przebudziła się i postanowiła sprawdzić co u niej. Nie zastała jej w pokoju. Dostrzegła złożony na krześle habit i buty. Lidka musiała być w budynku. W pierwszej chwili pomyślała, że jest w toalecie. Postanowiła sprawdzić co u Radosława. Gdy zbliżyła się do drzwi jego pokoju usłyszała przytłumione jęki. Nie otworzyła drzwi, podsłuchiwała. Po chwili wszystko stało się jasne. To były odgłosy miłosnych igraszek.
— Zmądrzałaś dziewczyno – pomyślała.
Odeszła od drzwi i poszła do siebie. Podsłuchując czuła się jakoś nieswojo.
— Co zamierzasz? – zadała Lidii kolejne pytanie.
Lidka wypiła dwa łyki kawy. Odłożyła szklankę.
— Nie mogę tu dalej pracować. Kapelan się zemści – zaczęła zakonnica.
Jadwigę mało krew nie zalała, miała nadzieję usłyszeć zgoła co innego.
— Nic nie powie, nie wróci tutaj, to tchórz i cykor, jakich mało. Wystraszył się na dobra. Jeżeli, nawet by się odważył to ja powiem, że próbował mnie zgwałcić – wypaliła oddziałowa.
Zakonnica z przerażeniem w oczach popatrzyła na Jadwigę.
— Przecież to kłamstwo – stwierdziła.
— Półprawda, próba gwałtu miała miejsce, tylko kto inny był ofiarą –wyjaśniła jej.
Lidia siorbała kawę. Nic na to nie odpowiedziała. Widać było, że ma gonitwę myśli.
— Powiem ci dziewczyno co masz zrobić. Wrócisz do zgromadzenia i zakomunikujesz, że odchodzisz. Odstrzelisz się w szałową kieckę, zrobisz się na bóstwo i pójdziesz do niego. Powiesz, że go kochasz i chcesz z nim być – podpowiedziała jej.
— Nie, poproszę o przeniesienie do zakonu zamkniętego. Tam będę bezpieczna. Tak, tak zrobię – wyrzuciła z siebie dziewczyna.
W oddziałową, jakby piorun trzasnął. To co teraz usłyszała wyprowadziło by nawet świętego z równowagi.
— Słuchaj Lidka, gdybyś byłą moją córką to teraz zlała bym cię pasem po gołej dupie. Dlaczego to robisz jemu i sobie? – Jadzia, prawie wrzasnęła.
— Muszę go chronić, nie wiesz jacy księża potrafią być mściwi. Muszę bronić jego i siebie. W zamkniętym klasztorze będę bezpieczna – próbowała wyjaśnić motywy swej decyzji zakonnica.
Pielęgniarka nie mogła już dłużej słuchać tego, co plotła Lidka.
— Oj ty głupia, siebie może ochronisz, a jego doprowadzisz do szaleństwa, a pamiętaj, szalony mężczyzna potrafi zrobić głupoty – odparła.
Lidia dopiła kawę. Odłożyła szklankę na stół.
— Tak, to najlepsze wyjście – oznajmiła zakonnica za nic, biorąc sobie podpowiedzi Jadzi.
— Skoro tak chcesz zrobić, to po co byłaś u niego w nocy? Rozgrzać biednego chłopaka i porzucić jak zepsutą zabawkę – walnęła Jadwiga z grubego kalibru.
Zakonnice słowa Jadźki zelektryzowały. Nie spodziewała się, że tamta wie o jej wizycie u Radka.
— Wiesz? – zapytała.
— Tak, podsłuchiwałam pod drzwiami i cieszyłam się, że zmądrzałaś – przyznała się pielęgniarka.
Lidka zarumieniła się. Wstała od stołu i skierowała się do drzwi.
— Lidka, nie zabijaj tej miłości, nie tłum jej w sobie – usłyszała, stojąc w drzwiach.
— Nie mogę, nie mogę – odparła i wyszła na korytarz.
Roztrzęsiona zbiegła po schodach.
Obie kobiety nie wiedziały, że stojąc pod drzwiami podsłuchiwałem, o czym rozmawiają. Wróciłem do pokoju przed końcem ich rozmowy, wtedy kiedy usłyszałem, że moja ukochana podjęła decyzję o przejściu do zamkniętego klasztoru.
++++++
Wstawał piękny słoneczny dzień. W uszach miałem cały czas słowa Lidii o odejściu. Zdałem sobie sprawę, że przegrałem walkę o jej miłość. Moje życie straciło sens. Jedyna iskierka nadziei zgasła.
Gdy odwiedziła mnie w pokoju Jadwiga starałem nie dać po sobie poznać, że wiem o ich rozmowie. Zbywałem jej pytania półsłówkami. Zwaliłem swe zachowanie na ból głowy i złe samopoczucie.
— Dzwonił jakiś gościu z ubezpieczalni i mówił, że wpadnie z rana –poinformowała mnie.
Skojarzyłem, że pewnie przyniesie mi pieniądze z ubezpieczenia. Nie cieszyło mnie to, ogólnie nic mnie nie cieszyło. Podjąłem już decyzję co dalej zrobić.
— Coś jesteś nieswój, co cię gryzie? – dojrzała moje zmienione zachowanie.
— Ten klecha, muszę wiedzieć, czy złożył rezygnację i napisał pismo do zgromadzenia – odparłem.
Musiałem zabezpieczyć Lidzię. Przed tym, co planowałem, musiałem mieć pewność, że ten klecha jej już nigdy nie skrzywdzi. Oddziałowa spojrzała na mnie badawczym wzrokiem. Musiałem lepiej się maskować.
— Dobrze, zadzwonię koło południa do sekretariatu i oddzwonię do ciebie, tu na oddział. Do sióstr też mam numer. Spodziewaj się telefonu koło trzynastej – zaproponowała pomoc.
Podziękowałem. Jadwiga udała się do siebie. Śniadanie, poranny obchód, zmiana opatrunku. Po tych określonych porządkiem dnia czynnościach pojawił się facet z ubezpieczalni.
— Zgodnie z obietnicą przynoszę panu kwotę odszkodowania z naszego zakładu ubezpieczeń – powiedział, wręczając mi grubawą kopertę z pieniędzmi.
Położył kopertę na malej szafce przy łóżku.
— Dziękuję, gdzieś mam pokwitować? – zapytałem.
Zrobił dziwną minę.
– Nie przeliczymy, to spora kwota – zapytał.
— Ufam panu – odparłem krótko.
Wyciągnął długopis i blankiet. Rozbandażował częściowo prawą dłoń bym mógł uchwycić długopis. Podpisałem we wskazanym miejscu. Odłożyłem kopertę do szuflady, gdy wyszedł. Czekałem tylko na telefon od pani Jadwigi.
Na zewnątrz robiło się parno i duszno. Wszystko wskazywało na to, że po południu porządnie lunie. W radiu zapowiadali nawet gwałtowne burze. Leżałem na plecach ze wzrokiem wpatrzonym w sufit. Nie wiem, jak długo to trwało. Wyciszałem się i układałem plan dalszych działań.
— Radku, Jadwiga dzwoni, chodź do telefonu – wyrwał mnie z zamyślenia głos oddziałowej Oli.
Zerwałem się na równe nogi i szybkim krokiem ruszyłem za nią. Przyłożyła mi słuchawkę do ucha.
— Radek, słucham – rozpocząłem rozmowę.
— Kapelan o jedenastej złożył w sekretariacie wypowiedzenie, dyrektor przyjął i od pierwszego będzie u nas inny kapelan… – usłyszałem.
— Kurwa, dopiero od pierwszego – przerwałem jej.
— Nie przerywaj mi. Do tego czasu wybiera zaległy urlop –kontynuowała.
Odetchnąłem z ulgą.
— Do zgromadzenia dostarczył pismo wychwalające Lidkę pod niebiosa. Wzięłam tę ich przełożoną pod włos i sama się wygadała – dodała.
Byłem zadowolony. Załatwiłem już wszystko, co miałem załatwić. Mogłem spokojnie realizować swój plan.
— Dzięki – rzuciłem w słuchawkę.
Poprosiła mnie bym dał do telefonu Aleksandrę. Tak też się stało.
— Dobra, zwrócę uwagę – usłyszałem Olę, wychodząc z dyżurki.
Wróciłem do sali. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Czekałem na popołudniowy obchód. Stawało się już tak duszno, że trudno było to znieść. Powietrze było gęste jak zupa. Wreszcie pojawił się młody lekarz.
— No jeszcze tydzień i zwolnimy cię do domu, opuchlizna spod oka zeszła, dłonie dochodzą do siebie, ale jeszcze potrzeba czasu, blizna na policzku po zdjęciu szwów ładnie się goi. Wszystko idzie ku dobremu – usłyszałem ocenę mojego stanu zdrowia.
— Chciałem wypisać się na własne żądanie, dzisiaj – rzuciłem.
Zrobił wielkie oczy. Najwyraźniej był zaskoczony moją decyzją.
— To wykluczone, może za cztery, pięć dni, ale nie dzisiaj – odparł.
— Nalegam, mam takie prawo i chcę z niego skorzystać – twardo trwałem przy swoim.
— Może siostra mu wytłumaczy i przemówi do – zwrócił się do oddziałowej.
— Proszę o formularz, wychodzę dzisiaj – powiedziałem stanowczym tonem.
— Pana wola, ale to głupi pomysł, tu w szpitalu…. – zaczął znowu.
— Formularz – powtórzyłem podniesionym głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Lekarz machnął ręką i coś tam mruknął pod nosem. Udał się do kolejnej sali na obchód. Polecił, by oddziałowa przyniosła stosowny formularz. Po chwili byłą z nim przy moim łóżku.
— Słuchaj… – zaczęła, lecz omiotłem ją takim wzrokiem, że zaraz zamilkła.
Poprosiłem, by zdjęła mi bandaż z prawej dłoni i pozostawiła wszystkie palce bez niego. Zrobiła to, o co prosiłem. Ująłem długopis i z postawiłem swój autograf we wskazanym miejscu.
— Przyniesie mi siostra ubrania? –zapytałem grzecznym tonem.
Kiwnęła głową znacząco. Miałem czystą zmianę ubrań. Rodzice przynieśli je podczas ostatniej wizyty. Były w szpitalnym depozycie. Po kilku minutach ciuchy i buty miałem w sali. Obok nich tkwił plecak, który miałem ze sobą tamtego dnia. Z trudem przebierałem się w dostarczone ciuchy. Robiłem to jedną dłonią. Najgorzej było z butami. Pomogła mi je zawiązać salowa, którą spotkałem na korytarzu. Udałem się do oddziałowej po wypis.
— Mogę prosić o kartkę i długopis? – zapytałem.
Patrzyła na mnie dziwnie, wręczając to, o co prosiłem. Wypis nie był jeszcze gotowy. Wróciłem do sali. Ująłem niezgrabnie długopis i napisałem pierwsze słowo – „Najukochańsza”.
+++++
Lidia jak szalona pędziła chodnikiem w kierunku szpitala. W głowie cały czas miała słowa Jadwigi.
— „Jeżeli on sobie coś zrobi to bądź przeklęta” – to tłukło jej się w głowie.
Radek na własne życzenie opuszczał szpital. Nagle, niespodziewanie i stanowczym tonem zażądał formularza i go podpisał. Ola pouczona przez Jadźkę natychmiast zadzwoniła do niej. Ta wykonała telefon do Lidii. Nic chłopakowi nie przemawiało do rozumu. Był pełnoletni i nie można go było siłą zatrzymać. Podobno pozostawił u oddziałowej jakąś kopertę. Zakonnica biegła co sił i płakała.
— Co ja narobiłam – szeptała.
Zdawała sobie sprawę, że każda chwila jest na wagę złota. Gdy zadzwoniła Jadwiga, chłopak był jeszcze w szpitalu. Ola za wszelką cenę starała się opóźnić jego wyjście. Nie mogła jednak przeciągać tego w nieskończoność.
Zrozpaczona stanęła na jezdni i wyciągnęła przed siebie ręce. Z piskiem opon zatrzymał się przed nią biały polonez.
— Błagam, niech mnie państwo podrzucą do szpitala – poprosiła starsze małżeństwo podróżujące tym pojazdem.
Przystali na jej prośbę. Szybko wsiadła do samochodu. Droga do szpitala dłużyła się niesamowicie. W głowie zakonnica miała kołowrót myśli i jedną nadzieję – zdążyć, nim on opuści szpital.
Uprosiła siostrę przełożoną o wyjście. Ta przystała na to po pochwalnym piśmie od kapelana. Lidia w duchu modliła się, by go zastać. Wysadzili ją na parkingu przy szpitalu. Podziękowała i jak szalona pokonywała schody. Z impetem otwarła drzwi dyżurki.
— Jest? – zapytała zdyszana.
— Nie, nie mogłam już go dłużej zatrzymać, wyszedł kilka minut temu, poszedł na postój taksówek –oznajmiła jej oddziałowa Ola.
Lidia przysiadła na chwilę. Zastanawiała się co robić dalej.
— Tu jest ta koperta dla ciebie – usłyszała i odebrała z rąk pielęgniarki grubawą kopertę.
Drżącymi dłońmi otworzyła ją. Wewnątrz była spora ilość banknotów i złożona na pół kartka. Zorientowała się, że to list do niej.
„Najukochańsza. Chciałem zasypiać i budzić się przy Tobie do końca swoich dni. Skoro nie będzie mi to dane, to moje życie nie ma już sensu. Jesteś miłością mojego życia. Zostawiam Ci trochę pieniędzy. Tam gdzie się wybieram nie będą mi potrzebne. Kocham Cię. Radek” – przeczytała.
Mroczki stanęły jej przed oczami. Odłożyła kartkę i zalała się łzami. Zdała sobie sprawę, że to pożegnalny list. Chłopak chciał zakończyć swój żywot.
— Gdzie ten postój? – zapytała płaczliwym głosem.
Aleksandra wskazała jej to miejsce. Lidka wyciągnęła z koperty dwa banknoty o wysokim nominale i wypadła z dyżurki jak szalona. Ola coś do niej krzyczała, lecz nie zwracała na to uwagi.
— Boże, niech on tam będzie – błagała Stwórcę w myślach.
Niestety a postoju go nie dojrzała. Stałą jedna taksówka, do której wsiadał starszy jegomość. Dopadła go.
— Błagam, niech mnie pan przepuści, ja muszę – rzuciła błagalnym tonem.
— Pani kochana, każdy się spieszy – odparł tamten.
— Zapłacę, to dla pana – nie dawała za wygraną, wręczając mężczyźnie jeden z banknotów.
— O, jak tak, to proszę – odparł, zabierając pieniądze.
Wsiadła do taksówki i trzasnęła drzwiami. Zaskoczony taryfiarz przez chwilę nie bardzo wiedział, co powiedzieć.
— Dokąd jedziemy? – zadał po chwili standardowe pytanie.
No, właśnie dokąd? Radek mógł pojechać wszędzie. Chciała przeprowadzić jakąś analizę, lecz miała mętlik w głowie.
— Wsiadł tu taki chłopak, osiemnaście lat z blizną na policzku i zabandażowanymi dłońmi, nie wie pan, gdzie pojechał – wyrzuciła z siebie.
Kierowca uśmiechnął się pod nosem.
— Siostro, może wy duchowne osoby macie taki dar, ale ja zwykły grzesznik tego nie mam – odparł.
— Błagam, niech pan coś zrobi, to sprawa życia lub śmierci – wyrzuciła z siebie.
Taksówkarz zdał sobie sprawę, że jest to coś poważnego. Chwilę pomyślał. Widział, w jakim stanie jest zakonna siostra.
— Chwila, może się uda – mruknął pod nosem i do ust przyłożył gruszkę od CB-radia.
— Koledzy, wiózł ktoś z was chłopaka z blizną na policzku i bandażami na dłoniach? – rzucił w eter.
W 1989 roku CG-radio przebojem weszło na polski rynek. Kierowcy ciężarówek i taksówkarze byli najliczniejszą grupą, która miała ten sprzęt.
— Tak, wiozłem, a co? – zacharczało w głośniku.
— Gdzie go wiozłeś kochany? – zapytał taksówkarz.
— Wysadziłem przy kładce nad rzeką. Miał plecak z linami, to chyba poszedł na skałki – odparł tamten.
— Jedźmy tam – rozkazała Lidia.
Duży fiat z piskiem opon ruszył przed siebie. Zaczął padać deszcz. Ponownie droga dłużyła się niemiłosiernie. Każdy postój na światłach, każde hamowanie przed zwalniającymi pojazdami trwało według zakonnicy za długo. W końcu dotarli do kładki.
— Poczeka pan? – zapytała.
— Zależy, ile i za ile – odparł konkretnie.
Tu pieniądze nie grały roli. Miała zamiar Radka uratować. Wręczyła mu banknot i z szyi ściągnęła złoty medalik. Dała to kierowcy.
— Wystarczy? – zapytała.
— Kochana, teraz to ja tu mogę stać do wieczora – odparł.
Opuściła samochód. Zaczynało coraz mocniej padać. Nie zważała na to. Biegła co sił w kierunku tych skałek.
— Boże, nie pozwól na to, zabierz mnie, oszczędź jego – mówiła sama do siebie płacząc.
Z dala dało się słyszeć złowrogi pomruk burzy. Biegła przemoczona, namoczony habit stawał się coraz bardziej ciężki. Wpadła w ścieżkę prowadzącą ostro pod górę. Sandały, ślizgały się na gliniastym podłożu. Opadła, ocierając sobie kolana. Podniosłą się szybko i szła dalej. Ścieżka biegła przez las i stawała się coraz bardziej wąska. W pewnym momencie jej welon zahaczył się o wystająca gałąź i spadł jej z głowy. Nie wróciła się po niego. Parła nadal ku górze. Miała nadzieję tam go zastać. Upadłą drugi raz, kalecząc dłonie. Nie zważała na to. Szybko powstała i szła dalej.
— Błagam kochany nie rób tego – szepnęła płacząc.
Powoli docierała na szczyt. Była kompletnie przemoczona. Bielizna lepiła jej się do ciała. Rozglądała się wokół. Nigdzie nie było widać jego postaci.
— Nie, tylko nie to – szepnęła, mając przed oczami najtragiczniejszy scenariusz.
W końcu znalazła się na szczycie. Dojrzała go. Żył, stojąc tuż nad przepaścią.
+++++
Wszystko miałem rozplanowane. Gdy wysiadłem z taksówki wiedziałem, że już się nie wycofam. W szpitalu ociągali się z tym wypisem, jakby chcieli odwieść mnie od powziętego planu. Po drodze poprosiłem taksówkarza, by zatrzymał się przy monopolowym. Kupiłem pół litra wódki „Baltic” i papierosy. Wspinając się na szczyt skałek wypaliłem jednego papierosa. Gdy go osiągnąłem zaczął padać deszcz.
— Bardzo dobrze, poślizgnąłem się, lina pękła – mówiłem sam do siebie.
Ściągnąłem z dłoni bandaże i spojrzałem na te paskudne łapska. Z trudem odkręciłem zakrętkę od butelki wódki. Pociągnąłem spory łyk tego płynu. Skrzywiłem się. Była ciepła. Założyłem na siebie uprząż. Końcówkę liny przymocowałem do sporego drzewa, drugi koniec do uprzęży. Z plecaka wyciągnąłem nóż. W połowie długości liny, przeciąłem ją.
— Wspinałeś się Radziu, lina pękła i spadłeś w dół, piękna śmierć – powiedziałem sam do siebie.
Nie chciałem robić wstydu rodzicom. Żyli by z piętnem syna-samobójcy. Nieszczęśliwy wypadek to co innego. Wypił, wspinał się, zginął – krótka bajka. Nikt w takiej sytuacji nie będzie badał śladów. Prokuratura zamknie wszystko od razu. Z daleka słychać było pomruki burzy.
— Dobrze, nikt tam na dole nie będzie łaził – pomyślałem.
Pociągnąłem kolejny łyk wódki. Piłem, bo na trzeźwo bym tego nie zrobił. Przez chwilę zastanawiałem się, czy samobójstwo to akt tchórzostwa, czy odwagi.
— To zależy od sytuacji – odpowiedziałem sam sobie.
Wiedziałem, że sprawie ból rodzicom, że już więcej nie zobaczę „Yumi”. Jednak dalsza moja egzystencja byłaby wielkim pasmem bólu dla mnie. Ni pokochałam bym żadnej kobiety. Kurwa, a jaka by mnie chciała z tą facjatą i tymi wstrętnymi łapskami. Chyba jakaś desperatka. Straciłem sens życia.
Deszcz lał coraz mocniej. Chciałem jeszcze zapalić, lecz paczka papierosów zamokła. Całkowicie przemoczony podszedłem do krawędzi ściany. Spojrzałem w dół. Upadek, stąd, gwarantował pewną śmierć. Podniosłem twarz ku górze.
— Już czas – powiedziałem sam do siebie.
Kolejny, ostatni łuk wódki. Smakowała coraz bardziej podle, lecz dawała odwagę. Odrzuciłem opróżnioną w trzech czwartych butelkę na ziemię.
— Radek, błagam cię nie rób tego – usłyszałem kobiecy krzyk.
Cofnąłem się od przepaści i wzrokiem począłem szukać tej osoby.
Zamurowało mnie. Kilka metrów od miejsca, gdzie tkwiłem stała Lidia. Kompletnie przemoczona w habicie, lecz bez welonu. Po raz pierwszy mogłem zobaczyć jej długie, sięgające do łopatek brązowe włosy.
— Jak mnie do cholery znalazła – przeszło przez myśl.
— Odejdź, zostaw nie w spokoju – krzyknąłem do niej.
— Nie rób tego błagam cię, chodź do mnie – usłyszałem.
Jakże mi to cholernie nie pasowało. Chciałem to zrobić bez świadków, a teraz była się ona.
Zrobiła krok, może dwa w moim kierunku.
— Stój tam, jeszcze jeden krok i skoczę – ostrzegłem.
Zatrzymała się. Płakała. W jej oczach dojrzałem smutek.
— Jeżeli coś kiedyś do mnie czułaś to błagam cię teraz ja, odejdź i zostaw mnie w spokoju – rzuciłem, nie chcąc mieć świadków.
Pomimo że wypiłem, zdawałem sobie sprawę, po co przyszła. Odwieść mnie od tego, obiecać wszystko, a potem pozostawić i udać się do klasztoru.
— Radek, kocham cię – rzuciła.
Właśnie zaczynała swoją gierkę. Ratować mnie za wszelką cenę, a potem myk do klasztoru.
— Nie kłam, robisz to w wiadomym celu, ty masz swego oblubieńca – odparłem.
— Radek, kocham cię, naprawdę cię kocham, uwierz mi – usłyszałem.
Ona miała swój cel, ja swój. Zdawałem sobie sprawę, że robi to tylko bym nie targnął się na swoje życie. Zrobiłem krok do przodu. Po tym, co wtedy podsłuchałem nie wierzyłem już w nic. Chciała zrobić tylko dobry uczynek.
— Jeżeli skoczysz, skoczę za tobą – ostrzegła mnie.
— Nie skoczysz, religia ci tego zabrania – odparłem, wiedząc, jak traktuje się samobójców w rzymsko-katolickim obrządku.
— Idź do tego klasztoru i zostaw mnie – rzuciłem.
— Jeżeli mnie naprawdę kochasz, bo ja ciebie kocham, to zrób krok w tył, błagam – płaczliwym głosem poprosiła mnie.
Zrobiłem krok w tył. Zawsze mogłem zrobić dwa, trzy kroki w przód i runąć w dół. Jednak do końca byłem głupi. Ona grała na moich uczuciach, pieprząc mi dyrdymały o miłości. Miało to tylko jedno na celu. I dobrze zdawałem sobie z tego sprawę.
— Dobrze wiem o co ci chodzi, odejdź proszę – rzuciłem.
Lało jak z cebra. Byłem kompletnie przemoczony. Nie miałem zamiaru dalej tak tkwić. Co jak co, ale ileż można zwlekać z podjętą decyzją. Chciałem przynajmniej umrzeć, nie czując dreszczy z zimna. Zrobiłem krok do przodu.
— Ty cholerny, egoistyczny dupku – usłyszałem.
Zelektryzowało mnie to. Spojrzałem na nią. Ściągała z siebie przez głowę habit. Byłem w szoku. Zrobiłem krok w tył.
— Z całych sił starałam się kontrolować moje serce i cholera się nie udało, bo cię ty cholerny dupku kocham –dodała, ściągając z siebie biustonosz.
Patrzyłem na nią i nie wiedziałem, co robić.
— Nigdy nikogo tak nie pragnęłam jak ciebie ty cholerny egoisto – dodała, ściągając bawełniane figi.
Odrzuciła bieliznę na bok. Stała kompletnie naga parę metrów ode mnie. Gdybym wypił więcej może bym uwierzył, że mi się to śni. To jednak działo się tutaj, i to nie był sen. Nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Żadnej nawet sylaby. Jak zaczarowany patrzyłem na jej nagie ciało. Zsunęła sandały ze stóp.
— Może moje usta potrafią kłamać, ale ciało nie. Kocham cię, mówię ci to kolejny raz, jeśli nie wierzysz dotknij mnie, a będziesz wiedział, że mówię prawdę. – dodała.
Ruszyłem w jej kierunku. Odwiodła mnie od najgorszej decyzji w moim życiu. Tymi swoimi paskudnymi łapskami objąłem jej krągłe piersi. Jej sutki sterczały, letni deszcz obmywał jej ciało. Z deszczu silnego zrobiła się ulewa. Nasze usta spotkały się w miłosnym namiętnym pocałunku. Rozpinała moja uprząż, potem ściągnęła ze mnie podkoszulek. Fala deszczu lała się na nasze ciała. Grzmoty stawały się coraz bliższe. Nie wierzyłem, że to dzieje się w realu.
— Pragnę cię, tu i teraz – szepnęła, mając mnie w swoich ramionach.
Położyłem ją delikatnie na trawie. Bez żadnej gry wstępnej, gdy tylko pozbyłem się odzienia wsunąłem członka do jej pochwy.
— Ał, ał wyrzuciła z siebie, gdy penis zagłębił się w jej dziurkę.
Kochaliśmy się po misjonarsku. Boże, jaki ja byłem szczęśliwy. Miałem ją pod sobą i mogłem patrzeć jak przeżywa ten seksualny akt. Poprosiłem, tylko, by swymi nogami oplotła mnie na wysokości bioder. Najpierw spokojnie, a potem z narastająca siłą penetrowałem jej wnętrze. Ciepły czerwcowy deszcz obmywał nasze ciała. Spętani w tym miłosnym akcie byliśmy szczęśliwi.
— Kocham cię, kocham cię – szepnęła pierwsza, dochodząc do orgazmu.
Obok, gdzieś niedaleko pierdyknął piorun, Ziemia zadrżała dokładnie w tym momencie, gdy Lidia doznała orgazmu. Jej ciało wiło się w ekstazie. Paznokcie kobiety do krwi wbiły się w moje ciało. Jęczała, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki. Chwilę później ładunek nasienia znalazł się w jej pochwie. Przeżyłem orgazm, taki jak nigdy wcześniej. Cholernie mocny, intensywny i boski. Wykonałem jeszcze parę frykcyjnych ruchów i zwaliłem się na bok. Nie chciałem przygniatać swym ciałem swej partnerki. To było jakieś mistyczne, nienormalne. Kopulowaliśmy na szczycie górek w czasie burzy.
— Kocham cię – uprzedziła mnie.
Patrzyłem na tę cudowną istotę. Tymi wstrętnymi dłońmi objąłem ją z całych sił.
— Nie rób tego więcej, nie wiedziałaś, że dla ciebie zwariowałem z miłości – powiedziałem.
— Nie, to ja dla ciebie zwariowałam z miłości – odparła, całując mnie w usta.
Pioruny biły dość blisko.
Zauważałem krew na jej wewnętrznej stronie ud. Przeraziłem się. Ona zgodziła się na seks mając okres.
— Przepraszam nie mówiłaś, że masz okres –przeprosiłem.
— To nie okres, straciłam dziewictwo z tobą – odparła.
Jak ja się poczułem głupio, gdybym wiedział, że mam do czynienia z dziewicą byłbym bardziej delikatny.
— A twoi rodzice, co na to?
— Nic, zaakceptują decyzję syna i tyle, lubią cię, dużo im o tobie mówiłem – odparłem zgodnie z prawdą.
— Co teraz? –zapytała ponownie
— Mam kasę, dzisiaj do domu cię nie wezmę, bo wypiłem, zostaje nam hotel, chyba że kasę, jaką ci dałem zaniosłaś do zgromadzenia to wtedy jest problem. – odparłem.
Ubrani zeszliśmy w dół. Taksówka czekała na nas, jednak honor taryfiarza coś znaczył w tym mieście.
— Do hotelu, dobrego hotelu – rzuciłem.
— Nie najpierw tutaj, a potem pod szpital i do hotelu. – poprawiła mnie Lidia.
Dojechaliśmy do szpitala. Lidka wysiadła, Zostałem z kierowcą sam.
— Nie jesteś przypadkiem tym gościem co uratował ostatnio te licealistki, kierowcę i wychowawczynię? – zapytał.
— Tak, a co? – zapytałem.
Odwrócił się do mnie, patrząc jakimś dziwnym wzrokiem.
— Kurwa, uratowałeś mi szwagra, byłbym chujem, gdybym od ciebie wziął, choćby złotówkę – wypalił.
Oddał mi banknot łańcuszek Lidki
— Bierz człowieku –odparłem.
Widziałem ten jego wzrok, Wzrok nieznoszący sprzeciwu. Spasowałem. Lidka wróciła po chwili z kopertą w dłoni, Dała mi ją.
— To twoje – stwierdziła.
— Niestety to twoje – odarłem.
Podjechaliśmy pod blok Jadwigi. Lidia wybiegła na chwilę i wróciła szczęśliwą. Samochód zawiózł nas pod hotel. Z recepcji przedzwoniłem do rodziców, Uwierzcie mi na słowo, padłem na ryj w hotelowym pokoju.
Trzy miesiące później, Warszawa, Belweder.
Stałem wyprostowany jak struna. W moim kierunku podążał sam prezydent PRL, generał Wojciech Jaruzelski. Towarzyszył mu ktoś z jego kancelarii.
— Gratuluję młody człowieku, Wykazałeś się wielką odwagą, ratując życie tym ludziom. Jestem zaszczycony, mogąc uścisnąć ci dłoń – powiedział mocno ściskając moją dłoń.
Uścisk był mocny, męski i dłoń nieco mnie zabolała. Czułem jeszcze czasami ból po urazie. Nie dałem jednak tego po sobie poznać,
— Dziękuję Panie Prezydencie – odparłem.
Przypiął mi medal do klapy garnituru. Pękałem z dumy. Odeszli. Spojrzałem w bok. Lidia w czarnej obcisłej sukience mini uśmiechnęła się do mnie. Jakże ona cudnie wyglądała. Delikatny makijaż podkreślał jej urodę. Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia i krótka rozmowa. Trwało to chwilę. Podziękowano za przybycie i wskazano drogę do wyjścia.
Opuściliśmy Belweder. Czułem, że stres i zdenerwowanie ze mnie uchodzą.
— Gratuluje ci, mój bohaterze – rzuciła Lidia i pocałowała mnie w policzek.
— Zapraszam cię do dobrej restauracji, musimy to uczcić – zaproponowałem.
Niedaleko, na Belwederskiej 2 była restauracja „Lotos”. Udaliśmy się tam. O tej porze ruch był niewielki i z łatwością znaleźliśmy wolny stolik. Kelner podał nam kartę dań.
— Proszę, wybierz – poprosiłem Lidkę.
Wybrała de volaille, z którego słynął ten lokal i zupę pomidorową.
— Coś na deser? – zapytał kelner.
— Zdaje się na pana – odparła Lidia.
— Poprosimy jeszcze dwie lampki dobrego półsłodkiego wina – dodałem.
— Jedną – poprawiła mnie Lidzia.
Zaskoczyła mnie. Nie była abstynentką. Przez te trzy miesiące nieraz raczyliśmy się winem, czasami jakąś wódeczką. Wiedziałem, że nie lubi piwa. Kelner przyjął zamówienie i zniknął nam z oczu.
— Kochanie, co się stało, nie napijesz się? – zapytałem.
Popatrzyła mi prosto w oczy. Czułem, że ma mi coś ważnego do przekazania.
— Mam dla ciebie radosną nowinę. Zostaniesz tatą – powiedziała cichutko.
Ta informacja tak mnie zaskoczyła, że aż zaniemówiłem. Rozdziawiłem gębę i patrzyłem na nią.
Gdy to do mnie dotarło, podniosłem się z krzesła i uklęknąłem przed nią, opierając głowę o jej brzuch. Przez materiał sukienki złożyłem pocałunek.
— Wspaniałą wiadomość, pieprzyć order, Jesteś pewna? – wyrzuciłem z siebie.
— Tak, trzeci miesiąc, byłam u lekarza – odpowiedziała i dała mi znak bym wstał z kolan.
Chciałem krzyczeć na cały świat, jaki jestem szczęśliwy, bo w tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
— To wtedy, tam na skałkach? – zapytałem.
— Tak, tak, tak – odparła równie szczęśliwa jak ja.
Dodaj komentarz