Rescuer (III) "Piąty VICTOR"

Rescuer (III) "Piąty VICTOR"6 Stycznia 2025. Miasto N.S. – cmentarz komunalny.
Lidia, otoczona przez najbliższą rodzinę, stała nad grobem swojego męża. Dziś przypadała piętnasta rocznica jego tragicznej, bohaterskiej śmierci. Wnuk Radosław zapalał kolejny znicz i ostrożnie układał go na grobowcu. Kinga stała obok matki, cicho płacząc. Wyprostowany Jakub przyglądał się złożonym wiązankom i kwiatom. Obok jego nogi siedziała suka „Hestia”. Ksiądz opiekujący się cmentarzem przestał się czepiać, że wprowadza tutaj zwierzę. Rok temu Jakub ostro z nim dyskutował, przedstawiając solidne argumenty. Duchowny przyjął to do wiadomości i od tamtej pory miał z nim święty spokój.
— Dzieci, zostawcie mnie z ojcem samą – poprosiła Lidia.
Cała trójka uszanowała wolę matki. Tak było co roku. Zostawała sama, by porozmawiać z duchem męża. Wierzyła, że ją słyszy. Najczęściej odwiedzała grób Radka. Dwie dorosłe osoby i nastolatek ruszyli w kierunku wyjścia z cmentarza. Lidka pozostała sama.
— To już piętnaście lat, mój mężu, piętnaście lat, jak nie ma cię z nami. Pewnie tam jest ci dobrze, może trochę smutno bez nas – zaczęła swoją rozmowę.
Oczy miała wilgotne. Zawsze, gdy z nim rozmawiała, musiała uronić kilka łez.
— Wiem, że mnie słyszysz, wiem, że mi pomożesz i czuwasz nad naszą rodziną. Proszę cię, Radku, spraw, by ten chłopak poczuł prawdziwą miłość. On tylko pracuje, sam wiesz, co człowiek jest wart bez bliskiej, kochającej osoby. Ty to wiesz i ja to wiem. Niech, tak jak my, oszaleje z miłości, niech to uczucie zagości w jego sercu. Zrób to dla mnie i dla niego – zakończyła swoją rozmowę.
Odmówiła krótką modlitwę i dołączyła do dzieci i wnuka. W cmentarnej bramie minęła się z Malwiną i panią Jadwigą. Ta druga, lekko już niedołężna, jak co roku pamiętała o jej mężu. Lidia ucałowała jej dłoń.
— Przestań, dziecko, przestań – rzuciła.
Wymieniły kilka zdań, a Lidia porozmawiała z Malwiną. Dzieci i wnuk również przywitali się. Kątem oka dostrzegła, jak syn sięga do kieszeni po telefon komórkowy. Oddalił się na kilka kroków. Jego mina stała się poważna. Krótko odpowiadał. Wiedziała, że coś się wydarzyło. Pożegnała się i zbliżyła do Jakuba, który nadal prowadził rozmowę telefoniczną.
— Tak, zaraz będę, ile osób? Coś wiemy bliżej? – usłyszała.
Syn miał poważną minę. Zakończył rozmowę. Matczyny zmysł wiedział, że coś się stało.
— Kuba, co się dzieje? – zapytała.
Kinga zbliżyła się do brata. Nastoletni Radek patrzył mu prosto w oczy.
— W Albanii zawalił się tunel drogowy. Ruszamy natychmiast, kompletny brak danych. Turcy po ostatniej akcji nas polecili i „Albańcy” chcą nas. Muszę natychmiast stawić się w remizie. Nasi nauczyli się już po Haiti, że każda zwłoka to śmierć ludzi. Wylatujemy natychmiast – odpowiedział poważnym głosem.
— Kinguś, zawieź brata do remizy, ja wezmę Radusia i pójdziemy jeszcze do ojca, wrócimy na piechotę – szybko podjęła decyzję, całując syna w czoło.
Objęła go czule, jak to matka. Wtuliła się w niego mocno.
— Wracaj cały i zdrowy – rzuciła, zabierając ze sobą wnuka.

**Remiza grupy poszukiwawczo-ratowniczej, piętnaście minut później.
Jakub przybył do remizy jako jeden z pierwszych. Wpadł tylko do domu po dokumenty i niezbędne rzeczy. Olgierd już był na miejscu. Za miesiąc miał iść na emeryturę. Gdy zebrali się wszyscy, rozpoczęła się wstępna odprawa. Najwyższy stopniem i mający dowodzić całą grupą Norbert zebrał wszystkich w sali odpraw.
— Panowie, zawalił się tunel drogowy o długości blisko dwóch kilometrów. Nie wiemy za dużo, lecz jest pewne, że to nie tunel, taki jak się teraz buduje. Budowla z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, i to jeszcze w Albanii, gdzie, jak wiecie, bieda aż piszczała, a normy nie były przestrzegane. Wyznaczyłem grupę dwudziestu jeden osób, kto jedzie, macie na tablicy. Okrawamy skład do minimum. To tylko tunel, nic więcej – rozpoczął.
Jakub spojrzał na tablicę, jego nazwisko było tam widoczne. Znów brakowało psiarczyków. Jak to zawsze w styczniu, część psów pojechała na certyfikację lub z innych przyczyn była wyłączona. Na emeryturę właśnie przeszły dwa labradory, a przewodnicy certyfikowali nowe. Dwa kolejne psy były wyłączone z przyczyn zdrowotnych. Suka „Atena” była po zabiegu związanym z ropomaciczem, pies „Charon” był leczony na alergię pokarmową. Do kompletu brakowało jednego psa.
— Do naszego nowego AMZ-6 ładują się psiarczyki, starsi ratownicy, dowódca zespołu operacyjnego i kierowca z logistyki, reszta do autobusu. Do lądowiska w Ł. jedziemy wszyscy i tam ładujemy się do wojskowego Mi-17, z wyjątkiem kierowcy AMZ i drugiego z logistyki. AMZ zostanie załadowany na Balicach do wojskowego Herkulesa, razem z tą dwójką. Pytań nie widzę, zabierajcie swoje klamoty i do wozów – zakończył w iście ekspresowym tempie.
W przypadku takich nagłych sytuacji mieliśmy zawczasu przygotowane oporządzenie i wyposażenie. Wystarczyło tylko otworzyć szafkę i pobrać z niej niezbędne rzeczy.
— Olgierd, a co z czwartym psem i przewodnikiem? – zapytał Jakub.
— Już dotarła, zaopiekujesz się nią i wprowadzisz w arkana naszej pracy – odparł tajemniczo.
— Nią? – zdziwił się chłopak.
Nim zdołał tę myśl dokładnie przeanalizować, w drzwiach sali odpraw pojawiła się drobna kobieca postać z burzą loków na głowie. Jakub i Sebastian stanęli jak wryci i wcale jej wygląd nie był tego powodem.
— Gaja zmartwychwstała – rzucił Sebastian pamiętający jeszcze Gaję.
Kuba nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Kobieta była przewodniczką gończego słowackiego, kropka w kropkę podobnego do Gai. Na dodatek była z OSP.
— Kurwa, to z Łodzi nie mogli podesłać psiarczyka, tylko jakąś babę z OSP – usłyszał od jednego z młokosów od geofonów.
Odwrócił się na pięcie i chwycił za poły munduru tego chłopaka.
— Masz coś kurwa do OSP – rzucił mu prosto w twarz.
Sebastian odciągnął Jakuba. Najwyraźniej ten nie wiedział, że Kuba wcześniej był w OSP.
— To jest pani Ola z OSP z B., wesprze nas w pracy, dowódcę zespołu operacyjnego proszę o wprowadzenie w sytuację – przedstawił ją „naczelny”.
Dziewczyna dygnęła nieśmiało, widząc tak liczną grupę mężczyzn. Widać było nieśmiałość w jej ruchach. Chciała coś powiedzieć, lecz ta zgrana grupa facetów natychmiast ruszyła, by pobierać swoje oporządzenie. Minęli ją, a niektórzy omietli ją wzrokiem.
— Zabieraj ją do logistyki, niech dadzą jej nasze umundurowanie, jedzie na takich samych wariackich papierach, jak ty wtedy do Haiti, Podobno jest najlepsza u nas w regionie, no i ten pies – usłyszał od Olgierda Jakub.
Kuba stał jak zaczarowany. Przez chwilę nie dochodziło do niego, co mówi jego przełożony. Ten pchnął go delikatnie do przodu w kierunku kobiety. Razem podeszli do niej.
— To jest aspirant Jakub Grabarczyk, zajmie się tobą, ja jestem Olgierd Góral, dowódca zespołu operacyjnego, witamy na pokładzie – przedstawił Jakuba i swoją osobę.
— Aleksandra Sobczyk – dygnęła kobieta, widząc dwóch starszych mężczyzn.
Olgierd dobiegał sześćdziesiątki, Jakub miał trzydzieści cztery lata. Dziewczyna mogła mieć dwadzieścia parę lat. Burza brązowych loków na głowie, piwne oczy i piegi na twarzy to to, co Jakub zapamiętał w pierwszej kolejności. Niska, mierząca około stu sześćdziesięciu centymetrów dziewczyna przypominała „Babe” z kultowego „Dirty Dancing”.
— To suka, czy pies – zapytał Kuba, patrząc na czworonoga.
— Suczka, ma trzy lata, to „Hinata” – odparła dziewczyna.
Jakub zabrał ją  do kwatermistrzostwa. Kierownik tej grupy spojrzał na nią.
— Kuba, skąd ja mam wsiąść mundur na takie chucherko – rzucił.
Kierownik „kwaterki” był równolatkiem Jakuba. Znali się jak łyse konie.
— Kamil, nie pierdol, znajdziesz – odparł.
Znalazł coś na metr sześćdziesiąt pięć. Wydał wszystko, co było potrzebne. Cała grupa czekała już tylko na nich. Nie było czasu na ceregiele, udawanie się do przebieralni, przymierzania. Zabrał ją do najbliższego pomieszczenia i wręczył umundurowanie.
— Przebieraj się – rzucił.
— Może pan wyjść – poprosiła.
Wyszedł na korytarz. Czuł się jakoś dziwnie. Nie wiadomo, czy przez nią, czy przez psa, z jakim się pojawiła. Do pojazdów strażacy ładowali najpotrzebniejszy sprzęt. Całość ekipy była gotowa do drogi, czekali tylko na nich. Kobieta wyszła po chwili. Widać było, że pośpiesznie zakładała umundurowanie. Zatrzymał ją dłonią i podociągał tu i ówdzie to, co przeoczyła. Mundur był nieco za duży, lecz mniejszych nie było.
— Chodź, za mną – powiedział i pociągnął dziewczynę za rękaw.
Dwunastotonowego AMZ-6 „Tur” jednostka dostała parę miesięcy temu. Ten lekki transporter opancerzony w opcji 4x4 był pojazdem ich marzeń. Mocny silnik w układzie V8, połączony z automatyczną skrzynią biegów. Słowem, niezawodny środek transportu i zarazem stanowisko dowodzenia. Jego wyposażenie mogło przyprawić o zawrót głowy. Agregat, wyciągarka, panel dowodzenia, klimatyzacja i inne udogodnienia dawały pełny komfort działania. Opony odporne na przestrzelenia, układ UFW, spełnienie wojskowych norm STANAG odnośnie ochrony przed ogniem i ostrzałem z broni małokalibrowej były jego dodatkowym atutem. Jakub razem z Aleksandrą wpadli jako ostatni do wnętrza tego pojazdu. Kolumna ruszyła.
— Grabarczyk, dobrze usłyszałam? – zapytała Jakuba.
— Tak – odparł mężczyzna.
— Syn, tego strażaka co zginął? – rzuciła bezpośrednie pytanie.
Kuba kiwnął głową znacząco. Zlustrowała go od stóp do głowy. Miała coś w sobie, czego Kuba nie mógł teraz rozkminić.
— Jestem zaszczycona – rzuciła trochę patetycznie.
Chłopaki wewnątrz transportera parsknęli śmiechem. Jakub nic nie odparł. Prowadzeni przez radiowóz na sygnałach mijali miasto. Do lądowiska było jakieś osiemnaście kilometrów. Droga przebiegła szybko. Wjechali na teren aeroklubowego lądowiska. Czekał już na nich wojskowy Mil Mi-17.
— Na Balice i do zobaczenia – krzyknął Olgierd do kierowcy, gdy wszyscy opuścili pojazd.
Śmigłowiec stał na lądowisku z zapuszczonym silnikiem. Jego łopaty mieliły powietrze. Biegiem ruszyli w jego kierunku.  Psy z PSP się nie bały. Wystraszyła się gończa słowacka, tej przewodniczki.
— Bierz „Hestię” ja zajmę się twoim – krzyknął Jakub, widząc, jak pies się stresuje.
— Ona jest nieufna, nie da się – odparła dziewczyna, krzycząc.
Nie zważał na to, oddał jej smycz z „Hestią” i podniósł jej sukę. Mocno przytulił ją do ciała i ruszył w kierunku śmigłowca. O dziwo, psisko wtuliło się w niego i nie drżało, tak jak wcześniej. Głaskał sukę po kusie, mówił do niej. To poskutkowało. Wszyscy znaleźli się na pokładzie Mi-17.
— Trzymaj moją, ja zajmę się twoją – rzucił krótko.
  Śmigłowce konstrukcji Mila nie należały do cichych. Jakub miał doświadczenie, będąc na kursach na zachodzie z Westlandami, Sikorskimi i Augustami. Tam kultura pracy była o niebo lepsza. Mil był toporny i głośny. Piloci podnieśli maszynę w powietrze. Psy strażaków, gdy wyrównano lot spokojnie położyły się na podłodze. Ta kopia „Gai” po chwili zrobiła to samo. Brała przykład ze swych współtowarzyszy.
— Panie aspirancie, jak pan to zrobił – zapytała Jakuba dziewczyna.
— Jak zginął mój ojciec, przejąłem po nim sukę tej samej rasy, też byłem w OSP, potem pojechałem z nią na Haiti i do Nepalu – rzucił.
— Po OSP? – zapytała
— Podobnie jak ty, byłem w OSP, na Haiti pojechałem, tak jak ty – odparł Jakub.
Pokiwała głową nie wierząc. Przytaknął jej kiwając głową. Wzajemnie przekazali sobie psy. „Hestia” położyła się obok „Hinaty”.
— Spróbuj odpocząć, przed nami ciężka robota – rzucił Jakub.
Siedziała obok niego. Patrząc na pozostałych mężczyzn w śmigłowcu, była kruszyną, mniejsze od niej były tylko psy. Jakub po raz pierwszy poczuł coś, czego nigdy w życiu nie czuł, potrzebę opieki nad tą kobietą. Mało tego, od swojego przełożonego dostał takie polecenie, ba, rozkaz. Przemieścił się do Olgierda.
— Coś wiesz więcej, jak robota – zapytał.
Olgierd uśmiechnął się. Przyciągnął go bliżej do siebie. Jeden z „geo” zrobił mu miejsce przy nim. Jakub usiadł.
— To moja ostatnia misja, mam nadzieję, że zostaniesz ze mną i dam ci dowodzić, chce wiedzieć, że przekazuje ludzi w dobre ręce. Wierzę w to, że twój ojciec nas tam z góry wspiera. Teraz ja go zastąpię. Dowodzisz, ja zarządzam z tylnego siedzenia, patrzę co robisz, koryguję. Wierzę, że dasz radę – rzucił Jakubowi.
— Olgierd, tak nie można – odparł Kuba.
— Można, można – usłyszał.
Pogadali jeszcze chwilę. Jakub wrócił na swoje miejsce. Ola podniosła wzrok. Dał jej znak, by spała. Usiadł w fotelu. Po chwili poczuł, jak głowa dziewczyny ląduje na jego barku. Spojrzał na jej psa. To musiała być jakaś siódma woda po kisielu „Gai” Ta suka była jakby jej klonem. Przypomniał sobie ten wzrok byłej jego towarzyszki. Nie widział różnic. Nie wiedząc, dlaczego pogłaskał kobietę po głowie. Sam zapadł w płytki sen.

++++++
Śmigłowiec doleciał tak blisko miejsca wypadku, jak to było możliwe. Góry północnoalbańskie do tego czasu pozostają jednym z ciekawszych terenów do eksploracji. Pilot i tak wykonał koronkową robotę. Znalazł w okolicach wypadku sporą polanę i posadził tam swojego „wiertalota”. Pomogli mu w tym Albańczycy, rozświetlając przygodne lądowisko.
— Wstawaj, wysiadamy – rzucił Jakub swej partnerce.
— Powodzenia – rzucił technik pokładowy, żegnając ich.
Sprawnie wszyscy opuścili przez tylną rampę pokład śmigłowca. Uderzyło w nich przerażające zimno. Wszędzie było pełno śniegu. Dobiegli do stojących w rogu polany Albańczyków. Oficer łącznikowy wraz z dowodzącym akcją przywitali się z nimi. Reszta strażaków ustawiła się w dwuszeregu. Osiemnastu rosłych chłopów i jedna kruszynka. Wyglądała przy nich jak maskotka.
— Dobrze, albańscy koledzy z tłumaczem zabierają grupę operacyjną bez „geo” w rejon akcji, są tam już miejscowi strażacy, ale bez ciężkiego sprzętu, nawaliło tyle śniegu, że mam obawy, czy nasz „Tur” tam dojedzie. Reszta zostaje tutaj. Czekamy na nasz pojazd. Olgierd obejmujesz dowodzenie do naszego przybycia – usłyszeli zebrani.
Grupa liczyła dwudziestu jeden ludzi. Dowodził Norbert, pełnił funkcję dowódcy grupy. Razem z nim w ścisłym dowództwie był oficer łącznikowy i koordynator medyczny. Dwóch chłopaków z logistyki miało dolecieć wojskowym „Herculesem”. Grupa operacyjna stanowiła trzon tych sił i składała się z dowódcy, dwóch geofoniarzy, oficera Haz-Mat, czterech przewodników psów, czterech ratowników i czterech starszych ratowników.
— Za mną – zakomenderował Olgierd i wyznaczone osoby i zwierzęta ruszyły.
Brodzili w głębokim śniegu. Posuwali się za prowadzącymi Albańczykami. Droga prowadząca do tunelu byłą zasypana. Było już ciemno. Lecieli kilka godzin. Na dodatek padał gęsty śnieg. Minęli pozostawione na poboczu wozy strażackie.
— Boże, oni mają jeszcze takie strucle – zdziwił się któryś z młodych ratowników, widząc sprzęt Albańczyków.
Rzeczywiście, byli dobre dziesięć, piętnaście lat za nami. Tak starego sprzętu nie było w najbardziej zapyziałej remizie OSP. Docierali do miejsca wypadku. Widać było ledwo rozświetlone wnętrze tunelu. Psy z trudnością pokonywały głęboki śnieg.
Udali się do rozstawionego namiotu. Zapewniał on ochronę przed zimnem i padającym śniegiem. Wewnątrz było kilku albańskich strażaków, w tym dowodzący akcją. Zajęli miejsca, gdzie tylko mogli. Do dowodzącego Albańczyka podszedł tłumacz i oficer Haz-Mat. Ten drugi zamierzał wyciągnąć jak najwięcej od strażaka z Albanii. Uzyskane informacje miały zadecydować o sposobie i taktyce działania. Jakub spojrzał na kobietę, drżała z zimna.
Młodszy kapitan Paweł Krajan, oficer Haz-Mat rozmawiał długo ze swym albańskim odpowiednikiem. Po jego minie widać było, że sytuacja nie wyglądała kolorowo. Albańczycy mocno gestykulowali i sporo mówili. Pracujący nieopodal agregat tłumił, jednak ich słowa. Ciężko było zrozumieć nawet pojedyncze słowa. Rozmowa przeciągała się. Paweł musiał się dowiedzieć najdrobniejszych szczegółów. Jego zadaniem było ocenienie ryzyka i był ciałem doradczym dla Olgierda. Wszyscy czekali na zakończenie tych rozmów z niecierpliwością. Zdawali sobie sprawę, że każda minuta to potencjalnie stracone ludzkie życie.
— Olgierd, nie jest dobrze – zaczął Paweł.
— Mów, wszyscy słuchać – rozkazał Olgierd.
Wszyscy wyostrzyli zmysł słuchu. Ważna była każda informacja.
— Planów tunelu nie ma. Tu był taki bajzel, jak upadła komuna, że wszystko gdzieś przepadło. Tunel ma 1850 metrów długości, jest na wysokości 1150 metrów nad poziomem morza. Struktura tunelu wykuta w skale bez betonowych elementów wspierających. Budowę ukończono w 1971 roku. Zbocze o skomplikowanej budowie geologicznej. Zawalił się strop na długości około 600-700 metrów. Gruzu i skał sporo, ciężko określić, ile – kontynuował.
Z pierwszych informacji od razu na myśl przychodziła podobna katastrofa, która miała miejsce w Szwajcarii w lutym 2024 roku. Tam, w tunelu mającym ponad pięćdziesiąt lat, zawalił się strop. Wówczas spadło jedynie około dziesięciu metrów sześciennych gruzu. Teraz jednak gruzu z pewnością było znacznie więcej. W Szwajcarii jako przyczynę wypadku podano nagłe odwilże oraz skomplikowaną budowę geologiczną.
— Góra wciąż pracuje, a teren jest zagrożony ryzykiem trzęsienia ziemi. Przez ostatnie dwie doby zanotowano kilka niewielkich wstrząsów o sile nieprzekraczającej 4 stopni w skali Richtera – dodał, przekazując kolejne informacje.
Olgierd zdawał sobie sprawę, że ryzyko jest spore.
— Wewnątrz znajduje się kilkanaście pojazdów. Kamery wjazdowe zarejestrowały ruch, niestety kamera wyjazdowa była zepsuta, więc nie wiadomo, ile pojazdów wjechało od tamtej strony i ile z niej wyjechało. Wejście do środka jest tylko z tej strony, przez wąski przesmyk przy stropie. Ryzyko oceniam na bardzo wysokie, kwalifikuje się na „VICTOR” – zakończył.
Nastała chwila ciszy. Wszyscy spojrzeli na Olgierda. Ten spojrzał na Jakuba.
— Jakub, słuchamy, jaka taktyka? – rzucił do niego.
Kuba nabrał powietrza w płuca.
— Rekonesans dwóch przewodników z psami. Po zlokalizowaniu żywych wchodzi tylko jeden zespół „Tango”. Jeżeli na szczycie góry jest otwór, wprowadzimy tam kamery termowizyjne i dmuchawę. Tylko ochotnicy, procedura „VICTOR”. Pełna ostrożność. Jedne nosze przy przewodnikach. Ratownicy ograniczają do minimum przebywanie w strefie. Zabierają poszkodowanego i przeprowadzają wywiad poza rejonem niebezpiecznym. Ratownicy ograniczają do minimum przebywanie w strefie. Do czasu zakończenia naszych działań Albańczycy przerywają swoje – wyrzucił z siebie.
Olgierd kiwnął głową na znak zadowolenia. Sam by tego lepiej nie ujął. W całości akceptował plan.
— Na górę nikt nie wchodził, Albańczycy próbowali, ale jest cholernie ślisko i niebezpiecznie. Puścili drony, jest niewielki otwór, na tyle duży, by wąska rura od dmuchawy mogła tam wejść – usłyszeli od Haz-Mata.
Tłumacz na bieżąco przekazywał najstarszemu stopniem Albańczykowi, co zamierzają zrobić.
— Co z rannymi, gdzie ich ewakuować? Tu nie ma żadnych karetek? – zapytał jeden z ratowników.
Czekali chwilę na odpowiedź od Albańczyka.
— W drodze są dwa wojskowe transportery M-113, powinny być za jakiś kwadrans, mają nadzieję, że wjadą pod sam tunel. One będą zwozić rannych w dół do miejsca, gdzie są karetki – usłyszeli.
— Przekaż mu, by jego ludzie zaprzestali pracy na czas poszukiwań. My obejmujemy dowodzenie na czas akcji – polecił tłumaczowi Olgierd.
Pozostała kwestia wyznaczenia czwórki ludzi do pracy. Olgierd nawet nie rzucał hasła „Ochotnicy”, bo wiedział, że dłoń podniesie każdy.
— Jakub, wybierz ludzi – polecił swojemu przyszłemu następcy.
Kuba poczuł na sobie wzrok wszystkich zainteresowanych. Te spojrzenia dosłownie go przewiercały. Szybko analizował sytuację. Znał każdego z ratowników i przewodników. Ratownicy działali w standardowych parach, nie chciał mieszać grup, bo takie działanie nigdy nie było mile widziane.
— Zespół „Tango 3” jako główny, „Tango 4” jako zapasowy – wybrał, co zaskoczyło wszystkich.
Nie byli to ratownicy z najdłuższym stażem. Przynajmniej dwójka z nich miała kilka lat służby. Olgierd skrzywił się nieco.
— Przewodnicy to Sebastian i ja – dodał.
To Olgierdowi nie pasowało w szczególności. Miał tu z nim być i dowodzić akcją. Wybrał wejście w niebezpieczny rejon.
— Nie, nie zgadzam się – zaprotestował.
Natychmiast do niego doskoczyła trójka pozostałych przewodników. Wszyscy podeszli do Jakuba.
Szanuję twoje doświadczenie, ale twoje miejsce jest przy mnie – rzucił Olgierd.
Jakub spojrzał na nich wszystkich. Kalkulował ryzyko, a to było spore. Szanował ich wszystkich, byli jak jedna rodzina.
— Kapitanie, to nie jest zwykły „VICTOR”, to „VICTOR” do sześcianu. Nie będą wchodzić na trzy metry pod gruzy, wchodzą do tunelu i będą operować setki metrów od wyjścia. Góra pracuje. Nie zaryzykuję ich życiem. Tomek ma dwójkę małych dzieci, Irek ma jedno, a żona jest w ciąży z drugim. Wybrałem Sebastiana, bo ma już dorosłe dzieci, a siebie, bo jestem kawalerem. W razie czego rodziny łatwiej to zniosą – umotywował swój wybór.
Zaskoczył Olgierda. Argumenty były merytoryczne i właściwe. Ciężko było z nimi polemizować.
— W takim przypadku to ja powinnam być razem z aspirantem Grabarczykiem, jestem panną i mam nad aspirantem Sebastianem przewagę – dołączyła się do rozmowy Aleksandra.
Całość gruchnęła śmiechem. Jakie to dziewczę mogło mieć przewagę nad najstarszym i najbardziej doświadczonym przewodnikiem Sebastianem?
— Co to za przewaga? – zapytał ją z kpina w głosie Irek.
— Jestem szczupła i wszędzie się zmieszczę, jestem lekka, co nie spowoduje zbytniego osuwania się rumowiska. Rzuciłam okiem na tę szczelinę, nim weszliśmy do namiotu. Pan Sebastian tam się najprawdopodobniej nie przeciśnie – rzuciła swoje argumenty dziewczyna.
Fakt, Sebastian to był kawał chłopa. Wzrostu ponad metr dziewięćdziesiąt, o krępej budowie ciała.
— Wykluczone, możesz zostać w odwodzie – zaprotestował Olgierd.
— Ona ma rację, podobnie, jak i Jakub, Olgierd biorę to na siebie, wysyłaj ich, bo szkoda czasu – usłyszeli za plecami głos dowódcy.
Nawet nie zauważyli, jak do namiotu wszedł ich przełożony. Norbert podszedł do nich.
— Olgierd, nie ma czasu, starzejesz się, bracie. Przeciągasz odprawę, ludzie czekają na pomoc, a ty tu deliberujesz – zwrócił mu uwagę.
Komendant przejął dowodzenie. Uwagi i wnioski Olgierda mógł zaakceptować lub nie. Ostateczna decyzja należała do niego.
— Ale ona…. –próbował coś ugrać Olgierd.
— Przypomnij sobie, co zrobiłeś piętnaście lat temu. Wezwałeś go z OSP i dałeś mu psa, puściłeś na gruzowisko, a teraz mamy twojego następcę. Daj szansę dziewczynie. On jej nie zrobi krzywdy – szepnął do niego cicho.
Zbliżył się do Jakuba i Aleksandry. Popatrzył im prosto w oczy.
— Ruszajcie, zabierzcie wszystko, co wam potrzebne, bez zbytniego ryzyka. Opiekuj się nią, to rozkaz – rzucił do Kuby.
Usłyszał od niego zdawkowe „Tak jest” i pociągnął Olgierda za rękaw.
— Pozostają tutaj dwa zespoły „Tango”, reszta za mną do „Tura” – rozkazał.
Jednak „Tur” był niezastąpiony. Wdrapał się po tej ślizgawicy prawie na sam szczyt. Mieli swoje Stanowisko Dowodzenia. Mogli w cieple i pełnym komforcie siedzieć w jego wnętrzu.
— Norbi, jak mu się coś stanie, to jego matka nam tego nie wybaczy – rzucił do przełożonego w nieregulaminowy sposób Olgierd.
— „Szrama” czuwa nad nim i nad nami wszystkimi, pamiętasz wypadek naszego „Defendera” rok po jego śmierci, ten przewodnik od „Aresa” nie pamiętam, jak mu było na imię był tak pokiereszowany i razem z psem wyszli z tego. Zero strat od piętnastu lat, nawet w JRG – przypomniał mu.
Olgierd pamiętał. Wypadek był paskudny. Wywrotka kierowana przez pijanego kierowcę uderzyła w ich służbowy samochód. Z Land Rovera pozostała kupa żelastwa. Stan obu strażaków i psa był określany jako krytyczny, a wszyscy przeżyli. Nie wrócili już do służby, ale ludzie żyli do dzisiaj. Pies umarł, lecz ze starości.
— Obyś miał rację – odparł Olgierd, wchodząc do wnętrza „Tura”.

**********
Jakub był wściekły. Przydzielili mu tę dziewczynę z OSP. Sam zaczynał w OSP i do tej organizacji nie miał żadnych uwag. Jednak oprócz siebie teraz musiał uważać na nią.
— Twój kryptonim to „Foxtrot 4” – poinstruował ją.
Nakazał, by na radiotelefonie ustawiła maksymalną moc nadawania. Wchodzili do zasypanego tunelu, a tam propagacja fal radiowych była diametralnie inna niż na otwartej przestrzeni. Należało się liczyć z tym, że w najgorszym wypadku transmisja będzie przerywana i słabo słyszalna.
— Dowodzę, słuchasz się mnie, jasne – rzucił do niej.
— Tak jest – odparła.
Podniósł wzrok ku górze. Przed wejściem do tunelu spojrzał w niebo.
— Tato, chroń nas – szepnął cicho.
Ruszył pierwszy, wcześniej zdejmując z „Hestii” szelki. Każdy pies miał na łapie wąską opaskę z nadajnikiem GPS. Technika znacznie się rozwinęła. Kobieta spuściła gończego słowackiego, a oni powoli i ostrożnie wspinali się po rumowisku. Zapalone latarki przy hełmach oświetlały teren. Zgodnie z porozumieniem Albańczycy wycofali swoje siły. U podnóża rumowiska pozostała para z „Tango 3”. Jako pierwszy dotarł na szczyt rumowiska. Szczelina między zwałem skał a stropem była rzeczywiście wąska. Psy przeszły pierwsze, a od przewodników otrzymały komendy, by szukać, i ochoczo ruszyły do pracy. Podziwiał tę dziewczynę; miała w oczach coś wyjątkowego. Sebastian z pewnością by nie przeszedł. Czołgał się przez dwa, może trzy metry, ocierając plecakiem przewodnika o strop. Rumowisko powoli opadało. W świetle szperacza dostrzegł pierwsze pojazdy. Gdy tylko sterta skał i kamieni zaczęła się osuwać, postanowił nawiązać łączność. Spojrzał na zamontowany na prawym barku detektor tlenu. Poziom był akceptowalny. Mogli przesuwać się dalej.
— Tu „Foxtrot 1”, sprawdzenie łączności – rzucił w eter.
— Tu „Hotel”, słyszę cię głośno i wyraźnie – odpowiedziała baza.
Odwrócił się. Ola posuwała się parę metrów za nim. Czołgała się jak każda kobieta, z zadkiem nieco zadartym do góry. Widać było, że typowe wojskowe „czołganie przez pełzanie” było jej obce. Oba psy już ruszyły, by szukać żywych ludzi. Znajdowały się w wąskim tunelu, dlatego nie przydzielano sektorów. Po śmierci ojca procedury zostały zaostrzone. Teraz, aby oddać sektor, dwa psy musiały potwierdzić, że nie ma tam nikogo żywego. Jakże technika poszła do przodu przez te piętnaście lat. Jedno pozostawało niezmienne od wieków – psi węch. Żaden geofon, żadna kamera termowizyjna ani inne nowinki nie były w stanie zastąpić tego towarzysza, nawet sztuczna inteligencja.
— Tu „Foxtrot 1” widzę pierwsze pojazdy, psy rozpoczęły pracę – rzucił.
— Tu „Foxtrot 4”, sprawdzenie łączności – usłyszał w radiotelefonie.
— Tu „Hotel”, słyszę cię głośno i wyraźnie – odpowiedziała baza.
Mógł się już podnieść i na czworaka przesuwać dalej. Z kieszeni wydobył chemiczne źródła światła. Miał ich mnóstwo, a w plecaku czekały kolejne. Nie zabierały tlenu, a oświetlały teren. Złamał i rzucił cztery z nich. Po przesunięciu się o kilka kolejnych metrów mógł się wyprostować. Silne światło szperacza na hełmie oświetliło czeluść tunelu. Nie było tak źle, jak myślał. Gruzowisko jawiło mu się jako pasmo górek i dolin. Część pojazdów była całkowicie przysypana, inne tylko częściowo.
— Tu „Foxtrot 1”, dawajcie „Tango” – rzucił, dostrzegając w oddali żywą osobę siedzącą obok samochodu.
Nic ratownika i psiarczyka tak nie motywowało do działania jak widok żywej osoby. Skoro ta przeżyła, to z pewnością musiało być żywych więcej.
— „Tango 3”, przyjął – usłyszał.
Mężczyzna, który tam siedział, powstał i na czworakach ruszył w jego kierunku. Oba psy były przy nim. Jakub przywołał „Hestię”.
— Tu „Hotel”, transporter dotarł – usłyszał.
Pogłaskał psa po pysku. Było tu zimno. Miał na sobie bieliznę termoaktywną i zimowy kombinezon z nomexu. Na razie nie odczuwał dyskomfortu.
— „Tango 4”, na pozycji w odwodzie – usłyszał.
— „Tango 1”, w gotowości do przejęcia poszkodowanego od „Tango 3” – zaskrzeczało w radiu.
Wszyscy byli gotowi. Każda osoba z tego zespołu była gotowa nieść pomoc, włożyć swoje „pięć groszy”, by uratować jak największą liczbę osób. Jakub mógł być dumny. Pomimo że nie był najstarszy w grupie, niedługo miał przejąć pod swoje skrzydła tak zgrany zespół.
Ola klepnęła go w ramię. Dotarła do niego. Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Miała w sobie coś, co przypominało mu o tym, co czuł, gdy po śmierci ojca, pracując na gruzowisku, wskazał ratownikom swoją pierwszą znalezioną ofiarę.
— Wracaj tam do góry i oświetl im teren, żółte światła chemiczne, niech się nie zgubią. Muszą pogłębić nieckę, bo ewakuacja będzie trwała za długo. Jeden pracuje, drugi ubezpiecza – wyrzucał z siebie polecenia.
Ich hełmy uderzyły o siebie. To dziewczę pocałowało go w policzek.
— Dziękuję – powiedziała i cofnęła się, wykonując jego polecenie.
Jej pocałunek był tak niewinny, tak subtelny, że nie zdołał zareagować. Nie wiedział, czy powinien ją zganić za to, co zrobiła. Od dawna tylko praca zajmowała jego serce. Nie miał zamiaru wiązać się z żadną kobietą. Zdawał sobie sprawę, że nie chce nikogo narażać na stres przy każdym swoim wyjeździe na akcję. Miał potrzeby, jak każdy facet. Zaspokajał je w dość banalny sposób: salony masażu, seks za pieniądze z prostytutkami w ich lokalach, a ostateczność – masturbacja przy dobrym pornolu. Dobrze widział, jak matka przeżyła śmierć ojca. Razem z siostrą sugerowali jej, by znalazła sobie partnera. Jak ich wtedy opierdoliła, pierwszy raz widzieli ją w takim stanie, pierwszy raz usłyszeli z jej ust grube przekleństwa.
— Zrobiłam – usłyszał nieregulaminowo w radiu od partnerki.
Machnął na to ręką. Kto z nas jest nieomylny? Nieraz słyszał w radiotelefonie, jak w ferworze akcji starsi koledzy nie przestrzegali przepisów korespondencji radiowej w PSP.
Wyglądający na czterdzieści parę lat facet dotarł do niego. Rzucił w jego kierunku kilka wyuczonych zapytań po angielsku. Tamten nic nie odpowiedział. Zatrzymał go i usadził przy sobie. Wróciła Aleksandra.
— Zabieraj gościa i do szczeliny, niech spróbują poszerzyć nieckę. Jeden robi, drugi ubezpiecza, zrozumiałaś?
— Tak jest – usłyszał od niej po raz kolejny.
Psy w jakiś dziwny sposób znalazły między sobą porozumienie. Najczęściej, gdy w tak wąskim pasie działały dwa psy, wzajemnie się nie uzupełniały. Każdy z psów chciał operować tam, gdzie zapach człowieka był najsilniejszy. „Hestia” z „Hinatą” podzieliły sobie sektory. Jedna od prawej strony przeczesywała teren, druga zaś od lewej. Jakub ruszył do przodu, gdy gończa słowacka dała sygnał przy częściowo przysypanym samochodzie. Był pewny, że ta suczka musiała mieć jakieś geny po „Gai”. Mógł do częściowo przysypanego pojazdu dostać się z boku. W świetle szperacza dostrzegł trzy osoby uwięzione w aucie.
— Szukaj, szukaj dalej – rzucił komendę gończemu.
Suka siedziała jak uparta, za nic na świecie nie chciała ruszyć się dalej.
— Co u licha? – przeszło przez myśl Jakubowi.
Skąd miał wiedzieć, jak wtedy „Gaja” zachowała się na gruzowisku, w dniu, gdy zginął jego ojciec, ratując to niemowlę? Nie był wtedy z nimi. Nie mógł tego wiedzieć. Pozostawało domniemywać, co też to zwierzę miało na myśli.
Wybił szybę w bocznych drzwiach poczciwego opla. Ściągnął rękawiczkę i dotknął pasażerkę pojazdu w okolicach tętnicy szyjnej. Czuł puls.
— „Foxtrot 1”, dawajcie „Tango” – zameldował zadowolony.
Ola znalazła się tuż obok niego. Dał jej krótkie komendy co ma robić. Nie mieli kołnierzy ortopedycznych. Zabrali ze sobą tylko niezbędne wyposażenie.
— Na moją odpowiedzialność, wyciągamy – zadecydował i razem przez tylną rozbitą szybę wyciągnęli nieprzytomną kobietę.
Jakub ocenił ją na „Żółty”. Oba psy zajadle szczekały, dając im do zrozumienia, że pozostali pasażerowie tego pojazdu też są żywi.
— Na oddechu, słabym, ale jest – oceniła Ola.
Była dobra, nie zjadła ją panika. Widział na szkoleniach i w akcji facetów, którzy w takich sytuacjach pękali. W najlepszym wypadku „zacinali się”, jak to mówiono w slangu, i nie mogli działać dalej. W radiu usłyszeli, że teraz wchodzi „Tango 4”. Ratownicy wymieniali się rolami. Najważniejsza rzecz była utrzymana: minimum osób w strefie niebezpiecznej. Na pewno tym cichym bohaterom, jakże niedocenianym, było ciężko. Ileż to razy Jakub wraz z suką słyszał peany na swój temat. On był tylko ogniwem, które znajdowało poszkodowanego. Ciężka, brudna i twarda robota spadała na ratowników. To oni, po znalezieniu poszkodowanego, byli najważniejsi. Określali stopień urazów, decydowali o kolejności ewakuacji i, co najważniejsze, ratowali życie. Kuba miał przeszkolenie z pierwszej pomocy, jak każdy strażak. Jednak to oni, licencjonowani ratownicy, mieli wiedzę i doświadczenie. Ileż to on razy się mylił, przekazując im poszkodowanego. Sugerował „RED”, a było o stopień niżej. Bohaterowie drugiego planu – ratownicy.
— „Foxtrot 1”, dajcie „Tango” – nadał.
— „Tango 2” przyjąłem ruszam – usłyszał Jakub.
Olgierd wymieniał zespoły jak rękawiczki, dbając o to, by każdy poczuł się potrzebny. Podobnie było na Haiti, gdzie doskonale zdawał sobie sprawę, że po pięciu dniach uratowanie kogokolwiek graniczyło z cudem. Pomagali, jak mogli, w szpitalu polowym. Beknął za to brakiem awansu, bo był bezpośredni. Bez ogródek w wywiadzie dla jakiejś telewizji wylał swoje żale i, co najgorsze, wskazał winnych. KG SP może by mu to wybaczyło, ale MSWIA niestety nie. Tkwił z tym cennym doświadczeniem na tym etacie. Jego wniosek o odejście na emeryturę przyjęto z radością. Oni tak, zwykli wyrobnicy, nie. Miał swoje lata, był kilka lat starszy od „Szramy”. Pozbywanie się takiego gościa było debilizmem. Facet z doświadczeniem, z kursami na zachodzie, z papierami instruktora przynajmniej w trzech specjalnościach. W każdej chwili mógł zastąpić psiarczyka, ratownika i oficera Haz-Mat.
Dotarcie ratowników do nich trwało długo. Razem z Aleksandrą wstępnie określali stan rannych. W pojeździe pozostała trzecia osoba – kilkuletnie dziecko. Sprawdził stan, oddychało płytko. Nie dostrzegł żadnych obrażeń.
— Dziecko w pierwszej kolejności, zabieraj je najbliżej wyjścia – polecił przewodniczce.
Zabrała dziecko i, niosąc je na rękach, skierowała się w stronę wyjścia. Było jej ciężko. Zespół „Tango 2” prawdopodobnie czołgał się, pokonując wąski odcinek drogi. Obie suki ruszyły na dalsze poszukiwania. Jakub rozglądał się. Zbliżył się do znajdującego się w pojeździe obok ciała. Znajdujący się tam mężczyzna nie żył. Nienaturalnie wygięte ciało wskazywało na skręcenie karku. Posuwał się za psami. Przewodniczka została z tyłu. Po kilku minutach przekazała dziecko i wezwała kolejny zespół do rannej kobiety.
Psy dotarły do kolejnego zwału gruzu. Sięgał wysoko, prawie pod strop. Jakub powoli wspiął się za czworonogami. Oba psy pokonały już to wzniesienie i były po drugiej stronie. Dało się słyszeć szczekanie. Odwrócił się. Dziewczyna tkwiła przy poszkodowanej. Mieli już kolejnego rannego, a poprzedni nie został jeszcze odebrany.
— Cholera, szybciej, chłopaki, szybciej – pomyślał, poganiając ratowników.
Nie chciał i nie mógł zostawić jej samej. Dziewczyna tkwiła przy poszkodowanej. Nie można było wykluczyć, że stan uratowanej osoby może się pogorszyć. Wyciągnął kolejne chemiczne źródła światła i zaznaczył nimi drogę, jaką się poruszał. W tych ciemnościach było to swoistym drogowskazem dla nich i dla innych ratowników. Czas płynął nieubłaganie. W końcu pojawili się ratownicy. Ola ruszyła w jego kierunku. Psy szczekały po drugiej stronie osuwiska.
Znów czołgali się, szorując plecami o strop tunelu. Zamontowana na hełmie latarka rozświetlała wąski przesmyk. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie osuwisko opadało. Usłyszał specyficzne piszczenie detektora tlenu, ostrzegającego, że poziom tego pierwiastka w powietrzu spadł do dolnej dopuszczalnej granicy.
— Cofnij się, nawiąż łączność z bazą i poproś o dwa tlenowe aparaty ucieczkowe, tam jest niski poziom tlenu, nie możemy ryzykować – polecił dziewczynie.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i rakiem poczęła się cofać. Jakub obawiał się, że tu już może mieć problem z nawiązaniem łączności. Pokonali wszak kolejną zaporę tłumiącą propagację fal radiowych.
Sam ruszył dalej. W radiu usłyszał niewyraźnie, że nawiązała łączność z bazą. Schodząc z gruzowiska cały czas kontrolował poziom tlenu na detektorze. Ten po chwili przestał pikać. Poziom był niewiele poniżej dopuszczalnego minimum. Omiótł teren ręczną latarką. Było osiem może dziewięć pojazdów. W tym miejscu szkody poczynione przez zwały skał i ziemi były mniejsze. Dojrzał oba psy. Podobnie jak wcześniej, mając jakieś psie porozumienie, podzieliły sobie teren. Zarówno „Hinata”, jak i „Hestia” dawały szczekaniem znaki, że znalazły żywe osoby.
— Zuchy, psy – w myślach pochwalił je Kuba.
Powolnym i ostrożnym krokiem doszedł do gończego słowackiego. W leciwym mercedesie za kierownicą dostrzegł mężczyznę w swoim wieku. Facet był przytomny i wydawało się, że nie poniósł większych obrażeń. Zagadał do niego po angielsku. O dziwo, mężczyzna go zrozumiał. Zadał mu standardowe pytania dotyczące stanu zdrowia. Facet kwalifikował się na „GREEN”, oprócz otarć drobnych skaleczeń i potłuczeń nic mu nie było. Poinformował go, że za chwilę do niego wróci, i udał się do swojego labradora. „Hestia” znalazła dwie osoby uwięzione w samochodzie. Tył pojazdu był praktycznie zniszczony, lecz ta para szczęśliwie siedziała z przodu. Obie osoby były nieprzytomne.
— Tu Foxtrot 1: dawajcie „Tango” – krzyknął w radiotelefon.
— T…. Tan…. Fox…. Ż – usłyszał strzępki odpowiedzi.
Postanowił wywołać Aleksandrę. Była bliżej i mogła służyć mu jako stacja przekaźnikowa.
— Tu „Foxtrot 1”, „Foxtrot 4”, zgłoś się – wywołał ją.
— Tu „Foxtrot 4”, słucham – odpowiedziała.
— Niech ratownicy zabiorą wzmacniacz sygnałowy i umieszczą go w tamtej części, tu nie mam z nimi łączności. Przekaż, że mam trójkę poszkodowanych: DWA – RED, JEDEN – GREEN, jak mnie zrozumiałaś. ROGER – przekazał jej.
— Tu „Foxtrot 4”, wzmacniacz sygnałowy umieścić w pierwszym osuwisku, poszkodowani: DWA – RED, JEDEN – GREEN, ROGER – pokwitowała.
Jakub zabrał się za wyciąganie z pojazdu poszkodowanych. Najpierw przez rozbitą boczną szybę wyciągnął kobietę w wieku około trzydziestu lat, potem zabrał się za dość tęgawego starszego jegomościa. Spasował, facet był za ciężki i za gruby. Zaczął niszczyć przednią szybę stareńkiego opla. Cholernie brakowało mu pomocy. Pomimo panującego zimna czuł się spocony. Polecił psu szukać dalej, to samo rzucił do „Hinaty”, lecz ta nadal tkwiła przy tym lekko poszkodowanym facecie. Usłyszał z tyłu odgłosy osuwających się skał. Odwrócił się i dojrzał zbliżającą się dwójkę ratowników i Olę. Poruszając się, rozrzucali „glow sticki”.
— Tutaj, dwoje, jedną wyciągnąłem, z drugim musicie mi pomóc – rzucił „Foxtrot 1”.
— Jakub, masz tutaj kołnierze ortopedyczne, bo okaże się, że poszkodowany ma coś z kręgami lub kręgosłupem i pójdziesz siedzieć – zwrócił mu uwagę Piotrek, najbardziej doświadczony ratownik.
Położył obok niego kilka kołnierzy ortopedycznych. Miał rację. Wyciąganie bez tego rodzaju zabezpieczenia poszkodowanego mogło się skończyć tragicznie. Ranny mógł zejść z tego świata, a Jakub odpowiadać za to karnie.
— Mam – zameldowała się Ola, dzierżąc w dłoniach dwa aparaty ucieczkowe.
— Super, jeden zostaw mi, a drugi noś przy sobie. Jak zapiszczy to urządzenie, to trzeba będzie tego użyć – wyjaśnił jej Jakub pokrótce.
— Jak wzmacniacz? – zapytał chłopaków.
— Dwóch z „Geo” go montuje, Olgierd nakazał im wykonać „VICTOR”, miny mieli nietęgie – odparł szybko Piotr.
Mordowali się z tym grubasem. Jakub wziął z kupki dwa kołnierze i ruszył za „Hestią”.
— Co mam robić? – zapytała Aleksandra.
— Odwołaj psa, tamten facet jest do ewakuacji na końcu, nic mu nie jest, mówi po angielsku, uspokój go i szukamy dalej – rzucił Kuba.
Kobieta ruszyła we wskazanym kierunku. Jakub zostawił ratowników i ruszył za psem. Dało się słyszeć szczekanie.
— A, do dupy z taką robotą – zaklął w duchu, widząc tak małą ilość ratowników.
Nie był chyba gotowy, by dowodzić taką akcją. Dających oznaki życia poszkodowanych było tutaj jak grzybów po deszczu. To cieszyło, bo nic tak nie cieszy jak znaleziony żywy człowiek. Ola też puściła „Hinatę”. Kilka minut i ten psiak sygnalizował kolejnego żywego.
— Tu „Tango 1”, odchodzimy z poszkodowanym, prosimy „Foxtrot 1” o pozostanie przy drugim poszkodowanym – nadali.
— Tu „Foxtrot 1” wykonuje – odparł Kuba.
Nadal był wściekły. Zamiast udać się do kolejnego poszkodowanego, musiał zająć się tą wcześniej wydobytą kobietą.
— „Foxtrot 1” do „Foxtrot 4”, kontynuuj poszukiwania, zwalniam ci również swój rejon – rzucił w eter.
— Przyjęłam, „Foxtrot 4” – usłyszał.
Coraz bardziej fascynowała go ta kobieta. Wielkie serce w małym ciele. Kuba mógł zwalić to zadanie na nią, ale doszedł do wniosku, że zachowałby się nie „fair”. Pomiędzy psiarczykami nie było wyścigu szczurów – kto więcej znalazł. Mogło się trafić na sektor, który z założenia nie rokował szans na znalezienie żywej osoby. Nikt się jednak nie dąsał, nie miał pretensji, a co ciekawe, gdy w takim rejonie znalazł żywą osobę, był to powód do dumy. Dumy – najpierw z psa, a potem z siebie.
— Tu „Foxtrot 4” wzywam „Tango” – rzuciła Ola.
— „Tango 3” w drodze – usłyszeli i było jasne, że wzmacniacz sygnału działa.
Wąskim gardłem były te dwie wąskie szczeliny. Dało się słyszeć, że pierwszy zespół „Tango” z tym grubasem chwilowo utknął w jednej z nich. To było swoiste kuriozum. Duża liczba żywych do ewakuacji, ograniczenia wynikające z ryzyka i wąskie gardła. Jakub błogosławił, że nie dowodził tą akcją. Ruszyłby na żywioł. Przy tak wysokim ryzyku mógłby zbierać słowa uznania lub uczestniczyć w pochówku swoich towarzyszy. Jako przewodnik psa czuł się jak ryba w wodzie.
Spojrzał na kobietę, pochylił się nad nią. Nie wyczuł oddechu. Bez chwili zwłoki przystąpił do reanimacji. Zdjął hełm, sprawdził drożność dróg oddechowych.
— „Foxtrot 1” „PAPA” – „EMERGENCY” – rzucił w eter, dając znać, że reanimuje poszkodowanego.
Nie słuchał, co mówili w radiu. Skupił się na czynnościach ratowniczych, uciskając klatkę piersiową. Zobaczył zbliżającą się Olę.
— Kurwa, zostawiłaś swojego poszkodowanego, wypierdalaj – zbeształ ją, nie przebierając w słowach.
Zawróciła natychmiast, razem z psem. W tej robocie nie było miejsca na gładkie słówka. Czasami ten język kawaleryjskiej stajni działał skuteczniej niż wyszukane frazy. Kontynuował RKO do czasu przybycia sekcji ratowników, którzy przejęli reanimację. Ruszył za „Hestią”. Uparciucha tkwiła przy kolejnym pojeździe. Po raz pierwszy pomyślał, że się pomyliła. Zmasakrowany przód pojazdu był grobowcem dla młodego małżeństwa. Przewodnik przywykł już do takich widoków: odcięte kończyny, zmiażdżone ciała. Na tylnym siedzeniu Jakub dostrzegł jednak dziecięcy fotelik. Labradorka nie myliła się, nie mogła. Było tam żywe niemowlę.
— Kochany psiak, kochany, brawo – pochwalił ją, całując w pysk.
Wybijał tylną szybę fiata. Polecił suce, by szukała dalej, a sam zanurkował do wnętrza pojazdu. Tylna część samochodu była słabo uszkodzona. Nożem, jakim używają skoczkowie spadochronowi, uciął trzymające fotelik pasy bezpieczeństwa. Wyciągnął niemowlę z pojazdu. Było wychłodzone. Ściągnął z siebie nomexową kurtkę i opatulił dziecko. Wyczuł puls i płytki oddech. Przed oczami stanął mu obraz ojca, który zginął, ratując niewiele starsze dziecko.
— Tu „Foxtrot 1” PRIORYTET, dawajcie „Tango” – rzucił w radio.
— Tu „Foxtrot 4” kod „RED”, kobieta w ciąży, dawajcie „Tango” – usłyszał.
Imponowała mu ta dziewczyna. Miała jaja. Znalazła kolejną ofiarę. Poprzednią, za którą ją zbeształ, zabrali ratownicy.
— Tu „Hotel” „EMERGENCY”, wysyłam dwa zespoły „Tango”, zezwalam na „VICTOR”, powtarzam, zezwalam na „VICTOR” – usłyszał głos dowódcy operacyjnego.
Olgierd brał na siebie złamanie wcześniej ustalonych zasad, ten facet miał jaja. Dwa zespoły wracały, dwa kolejne ruszały. Ruch w tym zawalonym tunelu przypominał teraz Marszałkowską w Warszawie w godzinach szczytu. Dziesięcioro osób było realnie zagrożonych. Na odprawie mówiono maksymalnie o czterech. „Hestia” wróciła do Jakuba, „Hinata” do Oli. Dalszych żywych osób tu już raczej nie było.
Tulił dziecko w swoich ramionach. Przykładał co chwila dłoń do zimnego noska i ust. Oddychało. Po chwili obudziło się i zaczęło płakać.
— Płacz, płacz, najważniejsze, że nic ci nie jest – powiedział sam do siebie.
Dwa zespoły ratowników dotarły na miejsce. Przekazał im opatulone w kurtkę dziecko. Oddali mu kurtkę, owijając niemowlę folią NRĆ.
— Kurwa, Jakub, nie nadążamy taczek rozładować – rzucił najmłodszy z ratowników.
Sygnalizator poziomu tlenu dał sygnał ostrzegawczy. Spojrzał na niego i na smartwatcha kontrolującego ciśnienie krwi, natlenienie, temperaturę i puls. Jego parametry były w porządku. Może wskazania pulsoksymetru były poniżej normy, ale reszta była OK. O dupę obijał mu się cały czas aparat ucieczkowy przyniesiony przez Olkę.
— Dobra, to zostanie tylko ten koleś z „GREEN” znaleziony na początku – rzucił do ratowników, gdy zabierali niemowlę.
— Wrócimy – usłyszał zapewnienie.
Olka przekazała kobietę w zaawansowanej ciąży. Zbliżyła się do Jakuba. Patrzyła na niego wzrokiem pełnym podziwu. Traktował ją jak partnerkę. Nie spodziewała się tego. Zapamiętała, jak otulił swą kurtką niemowlę. To było dla niej coś tak pięknego, że przystanęła, patrząc co on dalej zrobi. Delikatnie dotykał dziecka, sprawdzając, czy żyje, a moment, gdy maluch zapłakał, napełnił ją radością.
— Boże, jego przyszła żona to będzie szczęściara, gdzie takich jeszcze produkują – przeszło jej przez myśl.
Nie miała do niego żalu, że ją opierdolił. Miał rację, i jej to się należało. Zostawiła poszkodowanego, co prawda w kodzie „YELLOW”, ale jednak go zostawiła. Zobaczyła jednak, jak do końca walczył o życie tej kobiety. Zaimponował jej.
— Kończymy? – zapytała.
Omiótł ją wzrokiem, takim dziwnym, męskim, ale ciepłym. Tak to odczuła.
— Tak – odparł krótko.
Pozostała ostatnia procedura. Puszczenie psów na ostatnie szukanie. Jakub wydobył tego ostatniego gościa. Powiedział mu, że za chwilę będzie ewakuowany i podziękował za wyrozumiałość. Obydwoje dali komendy psom, by jeszcze raz przeszukały teren. Facet coś powiedział do Jakuba. Zrozumiała, że musi jeszcze z samochodu wyciągnąć jakieś dokumenty. Kuba zezwolił mu. Na dobrą sprawę, po sprawdzeniu terenu, facet mógł się wycofać razem z nimi. Jednak procedury mówiły inaczej. W tej części czuć było zapach benzyny, ropy i LPG, nie mocny, ale… Nie było to dziwne, wszak pojazdy były rozbite, a wszelakie płyny eksploatacyjne wyciekały z rozbitych aut. Psy ruszyły, by po raz ostatni sprawdzić teren. Facet zagłębił się we wraku pojazdu, którym podróżował. Widać było tylko jego nogi.
Czworonogi nie wąchały terenu, psy gruzowiskowe zawsze brały niuch z góry, a gdy schodziły, to dopiero jak typowe psy tropiące chwytały w swe receptory węchu zapach człowieka. Obleciały szybko ten rejon i wracały do przewodników. Było jasne, że nie ma już tutaj żywej istoty. Zgodnie z procedurami potwierdziły to dwa psie nosy.
— Wracamy, fajnie było z tobą współpracować – rzucił do dziewczyny Jakub, patrząc na nią specyficznym wzrokiem.
— Cała przyjemność po mojej stronie, panie aspirancie – odparła.
— Jakub – usłyszała, widząc wyciągniętą dłoń.
— Ola – odparła, chwytając jego dłoń.
„Hinata” dobiegała do nich. „Hestia”, mająca większe doświadczenie, zauważyła we wraku samochodu tego faceta. Zadziałała tak, jak ją uczono. Ruszyła w jego kierunku, myśląc, że nadal jest uwięziony. Mężczyzna wygramolił się z auta i do ust wsadził sobie papierosa.
— No, nie eee – wydarł się Jakub, widząc, jak przykłada do papierosa zapalniczkę.
„Hestia” dobiegała do niego. Jakub pamiętał tylko, jak  gość odpalił zapalniczkę. Dociągnął do siebie Olę i, nakrywając ją własnym ciałem, został podmuchem eksplozji ciśnięty na gruzowisko. Cały tunel zadrżał. Naruszona wcześniej konstrukcja dostała kolejny bodziec. W miejscu, gdzie przebywali poczęły spadać kolejne elementy tunelu. Jakub poczuł, jak na plecy i hełm spadają odłamki skalne. Po chwili jakaś metalowa część utkwiła w jego pośladku. Stracił przytomność.

HQ Polish MUSAR Albania, Góry Północnoalbańskie, moment wybuchu.

Pierdolnęło tak, że było słychać w „Turze”. Olgierd chwycił słuchawkę radiotelefonu.
— „Hotel” do wszystkich, REPORTING – rzucił w eter.
— Tu „Tango 1” – usłyszał.
Tango 2 i 4 potwierdziły, że nic im nie grozi. Z „Tango 3” i „Foxtrot 1 i 4” nie było łączności. Wpadł dowodzący całością Norbert.
— Co się dzieje? – zapytał.
— Norbi, kurwa, sam chciałbym wiedzieć, coś jebnęło – odparł.
Mieli zajebisty wóz dowodzenia, mieli komputery wskazujące pozycje ratowników i przewodników. Najechanie kursorem myszki na punkt wskazywało parametry życiowe każdego z ludzi. Mieli nawet lokalizację psów na panelu dowodzenia. W tym przypadku sensor przekazywał tylko i wyłącznie tempo pracy serca zwierzęcia. Teraz na monitorze komputera zniknęły punkty „Foxtrota 1 i 4”.
— „Foxtrot 1” REPORTING – ponowił wywołanie.
Cisza. W głowie Olgierda przelatywało tysiące myśli. Odganiał je, w szczególności te najgorsze. Wywołał zespół „Tango 3”, odpowiedzieli, choć słyszał ich cholernie słabo.
— Jesteśmy odcięci w pierwszym załomie, była eksplozja w drugim, gdzie byli przewodnicy i jeden poszkodowany, do nich nie mamy też dostępu, zasypało tę szczelinę przy stropie na amen. Zniszczony wzmacniacz radiowy – usłyszał od nich.
Miał odciętych w tunelu dwóch przewodników z psami i dwóch ratowników z rannym dzieckiem. Przy przewodnikach była dodatkowo jeszcze jedna poszkodowana osoba. Jak długo dowodził, tak krytycznej sytuacji jeszcze nie doświadczył. Puknął palcem w ekran monitora. Nic to nie dało. Nie było danych dotyczących przewodników. Zaklął w duchu.
— Tłumacz do mnie, idziemy do Albańczyków, ściągamy wszystkie siły, trzeba odgruzować tych ludzi – rzucił dowodzący i wyszedł z „Tura” razem z tłumaczem.
Olgierd krzyknął po jednego chłopaka od geofonów.
— Siadaj tutaj i monitoruj systemy, jak coś dojrzysz, melduj, idę zapalić – polecił mu.
Musiał zapalić. Wyszedł z wozu. Poczuł zimno i silne podmuchy wiatru. Padał śnieg. Dopadli go dwaj przewodnicy psów.
— Co z nimi? – zapytał Sebastian.
Zrelacjonował im to, co wiedział.
— Bierzemy jednego z Geo i idziemy odgruzowywać – usłyszał od nich.
Nie mógł im zabronić. Nerwowo zaciągał się papierosem. W głowie Olgierda przelatywało tysiące myśli.
— Kapitanie, jest sygnał – usłyszał z wnętrza wozu.
Cisnął na ziemię papierosa i wpadł do wozu. Spojrzał na monitor. Ikonka „Foxtrota 4” migotała. Wzywał pomocy. Kobieta nacisnęła sygnalizator alarmu. Nie był to dobry znak. Jej status wyświetlił się jako „W niebezpieczeństwie”. Wpadł oficer Haz-Mat.
— Olgierd, zabieram wszystkich wolnych, spróbujemy odgruzować dostęp do naszych. Jakub i ta dziewczyna mają aparaty ucieczkowe, jak tam ich zaklinowało w tej niecce, to powietrza im będzie ubywać, wybuch pożarł znaczną część tlenu.
— Nie mam, zniszczyło nam wzmacniacz, mam tylko sygnał od niej z sygnalizatora alarmowego. Zostaw mi jedną osobę, bierz pozostałych, dowodzisz tam akcją – odparł mu szybko.
— Mamy zapasowy wzmacniacz, nieco słabszy, ale jest, niech dwójka z Geo  bierze go i liny. Muszą wspiąć się na szczyt góry, tam gdzie jest ta dziura i niech spróbują wsunąć go w tę szczelinę może zadziała – podpowiedział mu Paweł.
Miał rację, brak łączności z przewodnikami był spowodowany zniszczeniem wzmacniacza. Mieli drugi, o nieco mniejszej mocy. Ryzyko wspinania się na tę górę było spore. Musiał podjąć decyzję.
— Słyszałeś, zabieraj kolegę, wzmacniacz i liny. Do roboty – rzucił do geofoniarza.
— Tak jest – usłyszał.
— Norbi ściąga Albańczyków, obejmij nad nimi dowództwo i patrz, by coś nie spierdolili, pełna pizda, liczy się każda sekunda – rzucił Pawłowi.
Rozpoczynał się wyścig z czasem. To, że tamta dwójka miała aparaty ucieczkowe trochę uspokoiło Olgierda. Zyskiwali dodatkowe trzydzieści minut, gdyby zabrakło tlenu. Nie wiedział jednak, w jakim byli stanie i czy żyją. W jednej chwili ta czwórka bohaterskich ludzi stała się ofiarami. Olgierd poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, by ich uratować. Ich i zwierzęta które z nimi były.
Chwilowy chaos, jaki się wdarł został opanowany. Ruszyła ratownicza maszyna. Wypracowywane latami procedury i taktyka działania musiały dać pozytywny efekt.
— „Szrama” pomóż im – szepnął.

+++++++

Aleksandra ocknęła się pierwsza. W uszach jej dzwoniło, kręciło jej się w głowie. Na niej leżał Jakub. Zasłonił ją własnym ciałem w chwili wybuchu. Nie widziała zbyt wiele. Eksplozja uniosła w powietrze ziemię i drobne kawałki skał. To wszystko wraz z podniesionym pyłem krążyło w powietrzu, ograniczając widoczność i osiadało na nich. Czuła ten pył na każdej, swojej, odkrytej części ciała. W ustach, na twarzy i karku. Snop światła ze szperacza na hełmie ledwo przebijał się przez tę specyficzną mgłę.
— Co się do cholery stało? – zapytała się w myślach.
Delikatnie i powoli poczęła wysuwać się spod ciała mężczyzny. Jakub był nieprzytomny. Udało jej się to po chwili. Szum w uszach ustawał. Dojrzała wystraszoną „Hinatę”. Psisko tkwiło przy nich.
— Nie bój się, chodź – rzuciła.
Pies zbliżył się. Cały drżał ze strachu. Usłyszała sygnał alarmowy sygnalizujący zaniżony poziom tlenu. Nie zdziwiło ją to. Wybuch pozbawił to miejsce sporej ilości powietrza. Rozglądała się za swoim aparatem ewakuacyjnym. Nie dojrzała go. Zdała sobie sprawę, że zostawiła go przy swoim ostatnim poszkodowanym.
Była cała, nie ucierpiała. Miała jakieś lekkie potłuczenia. Poczęła ściągać z pleców Jakuba odłamki skalne i ziemię. Kuba przyjął na siebie cały podmuch eksplozji i lecące w ich kierunku odłamki. Zrzuciła je z jego pleców. Dojrzała kawałek blachy wbity w jego pośladek. Był to najprawdopodobniej kawałek karoserii samochodu. Podniosłą jego dłoń i spojrzała na smartwatcha, który wskazywał podstawowe parametry życiowe. Żył. Serce biło, puls trochę za niski podobnie jak saturacja.
— Tu „Foxtrot 4” – „MAY DAY” MAY DAY” MY DAY – nadała w eter.
Nikt nie odpowiedział. Nacisnęła przycisk cichego powiadomienia na sygnalizatorze alarmu. Nie chciała, by ten przeraźliwy buczek wył jej do ucha. Zdjęła rękawice i zerwała mocowaną na panele velpro apteczkę IFAK. Musiała opatrzyć rannego towarzysza. Chwilę zajęło jej rozpięcie jego nomexowej kurtki. Nie mogła go przewrócić na plecy.
— Na szczęście tylko dupa, tam same mięśnie – oceniła, mówiąc sama do siebie.
Poczęła majstrować przy jego spodniach. Trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu się udało. Szybkim ruchem wyciągnęła kawał blachy z pośladka. Mężczyzna jęknął z bólu.
— Co robisz? – zapytał, odzyskując świadomość.
— Leż, nie ruszaj się, masz ranę na tyłku – odparła.
Założyła nitrylowe rękawiczki. Chwyciła poły spodni i poczęła je zsuwać. Kuba leżał spokojnie. Dochodził do siebie po wybuchu. Zsunęła spodnie poniżej pośladków. Rana krwawiła. Dojrzała krew na bieliźnie termoaktywnej. Zmuszona była ściągnąć ją razem z majtkami.
— Przestań, nic mi nie jest – zaprotestował Kuba, czując, jak zsuwa mu termoaktywne legginsy wraz z bokserkami.
— Leżcie aspirancie, dajcie mi działać – fuknęła na niego.
Odpięła przytroczony do jego pasa aparat ucieczkowy. Przemyła ranę środkiem dezynfekującym. Zasyczał. Nałożyła opatrunek na ranę. Ta nie była duża, miała pięć, może sześć centymetrów długości i nie była zbyt głęboka. Jakub doszedł do siebie. Podniósł się i naciągnął na siebie dolną część ubrania.
— Co się stało? – zapytała.
— Ten debil zapalił papierosa, tam musiał ulatniać się gaz LPG i pierdolnęło – usłyszała.
Wstała. Rozejrzeli się wokół. Gruzowisko powiększyło się i co najgorsze zostali odcięci od wyjścia. Wąski przesmyk tam przy stropie był całkowicie zawalony świeżymi skałami i ziemią.
— Gdzie „Hestia”, „Hestia” piesku chodź – rzucił i ruszył jej szukać.
Potykał się o skały rumowiska. Nerwowo oświetlał szperaczem wszystkie zakamarki. Rozrzucał chemiczne źródła światła.
— „Hestia”, „Hestia” – krzyczał, szukając czworonożnej towarzyszki.
Powłócząc nogami pokonywał kolejne metry. Dojrzał w końcu przy ścianie tunelu czekoladowe futro swojej towarzyszki. Zbliżył się do niej.
— Nieeeeeee – zawył głośno
Ola ruszyła w jego kierunku. Gdy tam dotarła, Jakub klęczał przy suce. Z jego oczu płynęły łzy.
— Wyjdziesz z tego kochana, wyjdziesz – szeptał do psa.
Inteligentne brązowe oczy psiaka patrzyły na niego. Głaskał ją po pysku, z którego płynęła cienka strużka krwi. Ola stanęła za jego plecami. Nienaturalnie poskręcane ciało „Hestii” wskazywało na liczne urazy, w tym wewnętrzne. Na pierwszy rzut oka, kobieta określiła, że czworonóg ma złamany kręgosłup. Ciało zwierzęcia drżało cały czas. Suczka cichutko popiskiwała. Nie wykonywała żadnych ruchów. Patrzyła tylko na niego tym mądrym psim wzrokiem.
— Jakub, to agonia – szepnęła.
Odwrócił się do niej. Miał wściekłość w oczach.
— Nie, nie mów tak, uratuję ja i nas – syknął przez zęby.
Uklękła obok niego i dotknęła jego ramienia.
— Jakub, ona się męczy, cierpi, nic nie zrobisz – powiedziała spokojnym głosem.
Omiótł ją bazyliszkowym wzrokiem. Nie przyjmował tego do wiadomości.
— Wezmę ją tam bliżej miejsca, gdzie przeszliśmy, odgruzujemy wyjście i ją uratują – wyrzucił z siebie, nie dopuszczając myśli, że pies kona.
— Nawet o tym nie myśl, ma złamany kręgosłup, wścieknie się z bólu, jak ją tylko ruszysz – krzyknęła.
Jakub patrzył na kobietę płacząc. Miał zaciśnięte usta i smutny wyraz twarzy. Widać było, że cierpi. Odwiodła go od tego pomysłu. Patrzył bezradny.
Wyciągnęła zestaw IZAS-05. Otworzyła go i wydobyła jedną z czterech autostrzykawek, tą oznaczoną kolorem szarym.
— Co chcesz zrobić? – zapytał ją płaczliwym głosem.
— Ona cierpi, chcę ukrócić jej męki – odparła, mając w dłoni strzykawkę z diazepamem.
— Zabraniam ci, to rozkaz – wyrzucił z siebie.
Dotknęła dłonią jego twarzy i pogłaskała go po policzku, ocierając łzy.
— Chcesz, by konała w męczarniach, chcesz tego? – zapytała.
Kiwnął przecząco głową. Zbliżyła się do psa. Drgawki stawały się coraz mocniejsze, a skuczenie coraz bardziej słyszalne. Wbiła autostrzykawkę w okolice psiego uda. Zawartość po dziesięciu sekundach znajdowała się w ciele czworonoga.
— Za chwilę ustaną drgawki, rozluźnią się jej mięśnie i się uspokoi – opisywała mu co nadejdzie.
Nic nie mówił. Położył pysk psa na swojej dłoni, wcześniej ściągając rękawice. Drugą dłonią głaskał czule „Hestię” po karku. Ola odrzuciła pustą strzykawkę. Należało chwilę odczekać, kilka minut. Potem podać śmiertelną dawkę morfiny z drugiej oznaczonej na czerwono autostrzykawki. Oczy suki stały się delikatnie szkliste. Podany lek zaczął działać. Drgawki ustąpiły po dwóch minutach, przestała piszczeć.
— To już? – zapytał.
Kiwnęła przecząco głową. Przygotowała drugą strzykawkę z morfiną. „Hinata” lizała swoją koleżankę po pysku, zlizywała stróżki krwi.
— Chcesz, ty? – zapytała Jakuba, podając mu strzykawkę z morfiną.
— Nie, nie dam rady – wydukał płacząc.
Dawka silnego narkotyku była wystarczająca, by ukrócić cierpienia tej czworonożnej istoty. Odejdzie na łączkę, za tęczowy mostek bez bólu i cierpienia. Z przedawkowania. To był najlepszy wybór. Szans na ratunek w jej stanie nie było żadnych.
Pochyliła się nad tym czekoladowym cudeńkiem. Kuba objął psa swymi dłońmi i wtulił się w niego. Płakał jak bóbr.
— Przepraszam cię, przepraszam – szlochał, wtulając się w „Hestię”.
Zaaplikowała jej morfinę. Teraz już nie było odwrotu. Objęła swymi dłońmi ciało skulonego mężczyzny i wtuliła się w niego. „Hinata” nadal lizała pysk swej koleżanki. Wzrok „Hestii” stał się mętny, pies odpływał. Potężna dawka narkotyku rozpływała się po jej ciele. Z pewnością nie czuła już bólu, tak jak wcześniej. Jakub poczuł jej ostatnie tchnienie, ten specyficzny ostatni silny skurcz psiego ciała. Rycząc, jak baba zamknął dłonią jej ślepia.
— Już po wszystkim, już dobrze, już jest po drugiej stronie – szepnęła mu do ucha.
Jeszcze chwilę trzymał psa w mocnym uścisku. Po chwili delikatnie ułożył jej ciało i klęczał przed nim. Właśnie stracił partnerkę, zawiódł ją, nie przewidział tego, co się wydarzyło. Miał ogromne wyrzuty sumienia. Jego tępy wzrok i kapiące łzy wyraźnie świadczyły o cierpieniu. Był otępiały, jakby nic do niego nie docierało.
Olka klęczała tuż obok niego. Delikatnie dotknęła jego twarzy, zdjęła mu hełm, a po chwili  swój. Przeżywała to razem z nim, wszak to ona zaaplikowała suce śmiertelną iniekcję. Zbliżyła usta do jego twarzy i zaczęła go całować. On był bierny, jakby obcy, nieswój.
— Musimy stąd uciekać — szepnęła.
Nic do niego nie docierało. Klęczał, wpatrując się w kobietę, nie podejmując żadnych działań. Aleksandra głaskała go po twarzy i znów zaczęła całować.
— Kocham cię, Kuba. Chodźmy stąd — wyznała mu miłość.
Nic nie robił. Jakby się zaciął. Gdy go całowała, był jak posąg. Patrzył na nią, ale jego wzrok był dziwny, nieobecny. W tle ciągle piszczał sygnalizator niskiego poziomu tlenu.
Przestała go całować i potrząsnęła nim.
— Musimy uciekać — powtórzyła.
Oderwał od niej wzrok i spojrzał na zwłoki psa.
— Gdzie masz aparat ucieczkowy? — zapytał.
— Przywaliło go gdzieś przy tamtych samochodach — odpowiedziała, wskazując na sporą pryzmę skał.
Wręczył jej swój aparat. Odepchnęła jego rękę. Zgubiła go, więc musiała cierpieć.
— Jeżeli mnie naprawdę kochasz, to weź go — wreszcie zaczął mówić z sensem.
— Nie mogę, to twój — odparła.
Przyciągnął ją do siebie i mocno objął. Wreszcie się odblokował i mówił z sensem. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Wpychał jej na siłę język do ust. Nie oponowała, całowała go równie namiętnie. Coś w niego wstąpiło, coś, co oderwało go od tej stagnacji, w jakiej tkwił wcześniej. Klęczeli naprzeciw siebie, wzajemnie się całując.
Rozpięła swoją nomexową bluzę i ujęła jego dłonie w swoje. Nakierowała je na swoje niewielkie, ale spragnione pieszczot piersi. Pociągnęła to, co on zaczął. Drobne palce rozpinały jego spodnie. Pragnęła dobrać się do jego męskości. Pociągał ją swym zachowaniem i działaniem. Szybko i bez żadnych oporów rozpięła mu spodnie. Zsunęła je razem z resztą odzieży tam się znajdującej. Było cholernie zimno, nie miała zamiaru rozbierać go do naga. On za to dobierał się dłońmi do jej piersi. Wsunął zimne dłonie pod jej koszulkę, a potem pod biustonosz. Łapczywie obejmował obie piersi, delikatnie, uciskając, a jego palce szukały sutków.
Uchwyciła sterczący organ. Poczuła, że jest wilgotny i bez chwili zwłoki poczęła go masturbować. Jakub pieścił jej piersi, a  twarz opierała się o jej bark. Każdy dostępny kawałek ciała w tym miejscu został przez niego obcałowany. Aleksandra czuła narastające podniecenie. Jakże pragnęła pełnego stosunku. W tej sytuacji nie było to możliwe. Było za zimno, a na dodatek musieli się stąd ewakuować.
Rozpięła swoje spodnie, wzięła jedną z jego dłoni i skierowała ją na  łono. Pragnęła, by popieścił ją tam na dole. Zimna dłoń mężczyzny zagościła w jej gniazdku. Palcami delikatnie dotykał warg sromowych, a potem wsunął palec we wnętrze. Jęknęła cichutko, pozwalając mu na więcej. Zrobił to. Wsunął drugi palec w jej wnętrze, poruszał nim delikatnie i subtelnie, badając jej ciało. Odkrył gotową na pieszczoty łechtaczkę, pieścił ją z niezwykłą delikatnością.
Tkwili oboje, klęcząc przed sobą i masturbując się nawzajem. Nie zwracali uwagi na mijające minuty ani na ostrzeżenia z czujników poziomu tlenu. Nie to było ważne. Zaspokajali się nawzajem. Przypominało to wzajemne poznawanie ciała przez parę nastolatków. Mężczyzna sapał, nerwowo poruszając biodrami. Po chwili sama doszła, stymulowana jego palcami, Wytrysnął, miała na dłonie pierwszą porcję nasienia.
— O, tak, ooooo — wyrwało się jej w momencie osiągania orgazmu.
Czuła przeszywającą falę przyjemności. Pragnęła tego. Wiedziała, że ten facet to nie zwykły, podrzędny dupek, ale ten jedyny.
— Kocham cię — szepnęła.
— Dość — usłyszała od niego.
Zakończyli ten intymny moment. Spełnieni patrzyli na siebie.
— Kocham cię — powtórzyła.
Jakub dochodził do siebie. Po chwili mógł ocenić ich sytuację.
— Idź do góry, ja sprawdzę tu na dole — rzucił.
Był znów tym samym Jakubem, jak przed wypadkiem. Ruszył w kierunku, gdzie był ten nieszczęsny mężczyzna. Ona ruszyła w miejsce, gdzie wcześniej była szczelina przez jaką się dostali. Nałożyła rękawice i zaczęła odgruzowywać to miejsce. Spojrzała na czujnik tlenu. Wskazywał poziom poniżej minimum. Rozpoczynała się ich walka o przeżycie. Nacisnęła jego sygnalizator alarmowy w opcji cichej, gdy tylko wrócił.

HQ Polish MUSAR Albania, Góry Północnoalbańskie.

Olgierd robił wszystko, co mógł. Wysłał wszystkich swoich ludzi i wsparcie ze strony albańskiej do odgruzowywania terenu. Po raz pierwszy widział, jak Paweł, oficer Haz-Mat opierdala Albańczyków za zbyt wolne działania. Gonił ich gorzej niż własnych ludzi. W drodze była ekipa poszukiwawcza z Czarnogóry.
— Tu „Golf 1”, jesteśmy na szczycie, spuszczamy wzmacniacz — usłyszał.
Dotarli, zuchy z chłopaków, to czego albańcy nie mogli, oni zrobili.
— Tu „Hotel”, przyjąłem — rzucił w eter.
Jego przełożony dwoił się i troił, by zapewnić pełne wsparcie. Oba transportery czekały na to, by odebrać rannych i poszkodowanych.
— Tu „Tango 1”, jest szczelina, wchodzimy, proszę o zgodę na „VICTOR” — usłyszał.
— Tu „Hotel”, masz zgodę na „VICTOR” — przekazał.
Żonglował życiem swoich ludzi. Miał czwórkę w krytycznej sytuacji. Lata praktyki podpowiadały mu jedno: jest ryzyko, to do cholery podejmij je. Tak też zrobił. Był dumny ze swoich ludzi, Esencja najlepszych. Jeden za drugiego, gotowi byli sobie oko wydłubać.
— Wodzu, mamy drugi sygnał — usłyszał.
Rzucił okiem na monitor. Migał „Foxtrot 1”. Co by to nie znaczyło, ten gość żył, wrzucając taki sygnał.
— Wypierdalaj do reszty, do roboty — krzyknął na chłopaka z geo.
Ten szybko opuścił wóz dowodzenia, zostawiając Olgierda samego.
— „Szrama”, kurwa, nie zrobisz mi tego — szepnął sam do siebie.
W końcu zameldowali mu, że dotarli do pierwszej szczeliny. Dwójka jego ludzi była uratowana. Przeciskali się przez szparę, jaką zrobili ich koledzy.
— Tu „Tango 4”, uwięziony zespół w naszych rękach, wszystko w porządku — zameldowali.
— Tu „Tango 3”, podejmujemy akcję w stosunku do „Foxtrot 1 i 4”, Roger out — rzuciła ta młoda ekipa, która przed chwilą była w krytycznej sytuacji.
Młodzieńcy ryzykowali wiele. Podjęli decyzję bez zgody „góry”. Olgierd, wściekły w pierwszych minutach, po chwili zrozumiał ich działanie. Wszyscy za jednego. Nie zostawiamy swoich. Przecież do kurwy nędzy to im wbijał do głów. Zawołał przez radio koordynatora ds. medycznych i swojego przełożonego. Nałożył na siebie odpowiednie oporządzenie. Sprawdził radio.
— „Foxtrot 5”, jak mnie słychać?
Cztery najbliższe radiotelefony potwierdziły łączność. Norbert wyszedł razem z nim.
— Kurwa, bierzesz wszystko albo nic — rzucił do siebie Olgierd.
— Wszystko Olgierd – odarł Norbert.
— Jestem kolejny — usłyszał od Norberta.
Zniknął w czeluściach tunelu. Ruszył ku swoim ludziom.
+++++
Jakub i Aleksandra znajdowali się w miejscu, gdzie wcześniej znajdowało się przejście. Powoli i metodycznie odgruzowywali teren, odrzucając na boki kawałki skał i ziemi. Tlenomierze wskazywały poziom 19%. Jeszcze nie było tragicznie, ale już poniżej normy. Nawet „Hinata”, próbowała im pomagać. Rozrzucili wszystkie, jakie im pozostały chemiczne źródła światła. Od czasu do czasu spoglądali na siebie, a Jakub czuł, że coś do niej czuje. Teraz był tego pewny – to nie było chwilowe zauroczenie, lecz prawdziwe, głębokie uczucie. Patrzył na drobne ciało Aleksandry i pragnął, by oboje przeżyli. Marzył o tym, by po wszystkim móc ją przytulić i kochać się z nią szalenie i namiętnie.
Ból po stracie czworonoga wciąż tkwił w jego sercu jak głęboka rana. Teraz najważniejsze było wydostać się stąd. Nie znali skali zniszczeń, jakie spowodował wybuch w tym wąskim przesmyku. Tamten facet nie żył – sprawdził to zaraz po ich pettingu. Nie żałował go, bo przez jego nieodpowiedzialność stracił „Hestię”.
Tlenomierze wskazywały poziom 17%. Zbliżała się wartość, przy której należało założyć aparat ucieczkowy. Musieli to zrobić, zanim wskaźnik pokaże 15%. Ola była drobna, wolał, by założyła go wcześniej. Osłabienie funkcji umysłowych i fizjologicznych mogło nastąpić u niej przy nieco wyższym poziomie. Nie zamierzał ryzykować jej życia.
— Zakładaj aparat ucieczkowy – rozkazał.
Przerwała pracę i spojrzała na niego.
— Nie mogę, jest twój – odparła.
— Nie dyskutuj, to rozkaz – powtórzył stanowczym tonem.
Nim zdążyła coś odpowiedzieć, otworzył urządzenie. Dawało ono dodatkowe trzydzieści minut życia, ale tylko dla jednej osoby, która nie będzie wykonywała żadnej ciężkiej pracy. Chwycił ją za dłoń i spojrzał na smartwatcha na  nadgarstku. Saturacja dziewczyny spadła poniżej 90%, a praca serca wzrosła.
— Będziemy oddychać przez niego oboje, raz ty, a raz ja – zaproponowała, mając wilgotne od łez oczy.
Pogłaskał ją po policzku i kiwnął głową na znak zgody. Po raz pierwszy ją okłamał. To co zaproponowała było głupotą. Aparat był przystosowany do ratowania jednej osoby. Zmiany powodowały straty tlenu i rozbicie tych trzydziestu minut na pół. Nie miał zamiaru tego wykonać. Tliła się w nim nadzieja, że ratownicy zdążą w tym czasie, przynajmniej do niej. Pomógł założyć jej aparat i przystąpił do pracy. Póki jeszcze miał świadomość i był w miarę sprawny, pragnął odgruzować jak największy kawałek prowizorycznego korytarza.
Pracował jak wściekły w wąskiej szczelinie. Ola była za nim i poszerzała wąskie przejście. Słyszał buczek tlenomierza. W tym wąskim korytarzyku stężenie tlenu było jeszcze niższe niż na otwartej przestrzeni. Ciągły sygnał oznajmiał, że poziom spadł do 15%. Mógł spodziewać się pierwszych poważniejszych objawów głodu powietrza, ale nie zaprzestawał pracy. Po około minucie, może dwóch, poczuł lekkie zawroty głowy. Ola uderzała go dłońmi w plecy.
— Jakub, Jakub, teraz ty – usłyszał jej stłumiony głos.
Przerwał pracę i wysunął się na zewnątrz. Odwrócił głowę. Ta głuptula ściągała aparat i podawała go jemu. Założył go na siebie i łapczywie chwycił kilka haustów powietrza. Wystarczyło. Każde przekazanie aparatu wiązało się ze stratą cennego gazu. Szybko i sprawnie nałożył go na nią.
— Pracuj, powoli, ale pracuj, idę poszukać drugiego aparatu, zaraz wrócę – okłamał ją po raz drugi.
Zatrzymała go. Jak mała dziewczynka, objęła go rękoma i nie miała zamiaru puścić. Wtuliła się w niego. Przytulił ja mocno do siebie. Kątem oka spojrzał na swojego smartwatcha – saturacja 88%, szybkie bicie serca. Czuł już lekkie osłabienie i nieco mocniejsze niż wcześniej zawroty głowy.
— Nie idź, zostań – usłyszał.
— Muszę, zaraz wrócę – okłamał ją po raz trzeci.
Zdawał sobie sprawę, że musi odejść, by ona mogła się uratować. Kłamał dla jej dobra, by ona przeżyła. Gdyby został, co chwila zdejmowałaby aparat, dając hausty drogocennego gazu jemu. Straty z tego wynikające powiększały, by się za każdą taką zmianą. Nie mógł na to pozwolić. Wolał odejść, póki miał jeszcze jako taką świadomość i siłę fizyczną. Objawy głodu powietrza, narastały.
Wyswobodził się z jej uścisku i ruszył w dół gruzowiska. Czuł się osłabiony, oddech przyspieszał, stawał się płytki. Schodził powoli. Odwrócił głowę. Na szczęście nie szła za nim. Mózg nie pracował już tak sprawnie. Po minucie powłóczył nogami, potykając się o kamienie. Szedł w sobie znanym kierunku, pragnąc dotrzeć w wybrane miejsce, nim zemdleje lub straci orientację. Zerknął na wskaźnik tlenomierza – 14%.
— Tato, ratuj ją, proszę – wyszeptał wysuszonymi ustami.
Nie skierował się w miejsce, gdzie Ola pozostawiła aparat ratunkowy, zdawał sobie sprawę, że ten tkwił głęboko przywalony ziemią i skałami. Nie znalazłby go, nie w takim stanie.
— „Foxtrot 1”, zgłoś się „REPORTING” – usłyszał w radiotelefonie.
Nie był w stanie nic odpowiedzieć. Ucieszył się jednak, że była łączność. To wskazywało, że ratownicy musieli być blisko. Uśmiechnął się.
Z trudem dotarł do ciała swojej czworonożnej towarzyszki. Wyglądała, jakby spała. Padł na kolana, poczuł nudności i zwymiotował obok niej.
— Idę do ciebie, piesku – wymamrotał.
Z oczu popłynęły mu łzy. Pochylił się i po chwili leżał wtulony w ciało swojej martwej towarzyszki. Rozpiął hełm, wtulił głowę w zimne podbrzusze psa, moszcząc się wygodnie. Czuł, jak powoli odpływa. Nie przeszkadzał mu przeraźliwy pisk tlenomierza. Resztkami sił podniósł rękę, gdzie tkwił smartwatch, chciał dojrzeć parametry. Nie dostrzegł nic, miał zamazany obraz, a dłoń opadła na ziemię. Poczuł cholerną duszność. Stracił poczucie czasu. Przez chwilę miał halucynację. Zdawało mu się, że wyciąga do ojca rękę, by ten go wyciągnął, ale rodzic odpycha go od siebie. Powieki stawały się coraz cięższe. Mroczki latały przed oczami.
— Ty kłamco, obiecałeś, kocham cię, a ty mi to chciałeś zrobić – usłyszał, jakby zza światów.
Równocześnie poczuł, jak na twarz nakładany jest aparat ewakuacyjny. Nie miał żadnej koordynacji ruchowej, nie mógł zerwać go ze swojej twarzy. Łapczywie chwytał powietrze, jakie w nim zostało. Powoli wracała świadomość. Wzrok wyostrzał się. Rozpoznał zapłakaną twarz Oli. Klęczała nad nim, płytko oddychając. Gdy tylko zorientowała się, że dochodzi do siebie, poczęła go swymi drobnymi pięściami okładać po torsie.
— Nigdy tego nie rób, rozumiesz, nigdy! – mówiła płaczliwym głosem.
Jakub podniósł ręce, blokując te uderzenia. Nie biła mocno. Udało mu się w końcu uchwycić jej pięści. Przestała. Podobnie jak on nie miała już siły. Przez maskę dostrzegł, że jej usta sinieją. Wykrzesał z siebie ostatki sił, ściągnął maskę i podał jej.
— Zginiesz, wracaj tam – szepnął.
— Nie zostawię cię tutaj, jeśli mamy zginąć to oboje, kocham cię – usłyszał nim założyła na siebie aparat.
Uciekły kolejne porcje życiodajnego pierwiastka. Powoli podniósł się i klęknął naprzeciwko niej. Odsunął jej hełm do tyłu i pocałował w czoło.
— Jeżeli mnie kochasz, to wróć tam i sprowadź pomoc, oni są już blisko, ja tu zostanę – wyrzucił z siebie błagalnym tonem.
Kątem oka spojrzał na wskaźnik poziomu tlenu w aparacie. Nie pozostało go dużo, może na kilka minut.
— Zostaję z tobą –odparła Aleksandra.
Gdyby miał więcej siły to chwycił by to dziewczę i zaniósł w tamto miejsce, przy okazji dając razy na tyłek. Była uparta i głupia. Łapczywie konsumowała kolejne porcje powietrza. Patrzył na to bezradnie. Gdy zaspokoiła głód tlenowy zdjęła aparat.
— Nie opuszczę cię – rzuciła, podając mu maskę.
— Aż do śmierci – dokończył, zakładając aparat na twarz.
Jakby na komendę, wtulili się w siebie bardzo mocno. Jakub trzymał ją w ramionach tak, jakby ktoś mu ją chciał wyrwać. Oboje płakali. Chwycił parę haustów powietrza i nałożył maskę na twarz Oli. Położyli się na ziemi, nadal spleceni w miłosnym uścisku. Ich głowy spoczywały na ciele „Hestii”. Odczuwająca brak tlenu „Hinata” pozostała przy wlocie odgruzowywanego korytarzyka. Nie miała już siły zejść w dół.
Sygnalizator niskiego poziomu mieszanki w aparacie ucieczkowym zapiszczał. Pozostało powietrza na około minutę, może dwie. Gdy Ola chciała mu podać maskę, zblokował jej dłoń. Przytulił ją do siebie z całych sił.
Oczekiwali na ratunek lub… śmierć.

Jammer106

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i dramaty, użył 13441 słów i 81236 znaków. Tagi: #dramat #soft

5 komentarzy

 
  • Użytkownik Gazda

    Brawo 👏
    Czekam niecierpliwie na kolejną część

    3 godz. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Gazda 1/3 już prawie zrobiona. Tylko czy życie czy śmierć?

    2 godz. temu

  • Użytkownik Qaas

    Reeelacja
    Proszę o kolejna część jak najszybciej  !!!

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    @Qaas życie czy śmierć bohaterów?

    11 godz. temu

  • Użytkownik Qaas

    @Jammer106
    Może odrobina śmierci (kliniczna spotkanie z ojceml) Ale generalnie  Życie w nim jest zabawa

    10 godz. temu

  • Użytkownik Gazda

    @Jammer106 no wiesz, takie pytanie?
    Życie i potem zabawa.
    Tylko nie każ długo czekać

    4 godz. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Qaas kliniczna jest opisana w III Części gdy ojciec go odpycha.

    2 godz. temu

  • Użytkownik Jaśko

    Ja sobie nie życzę, ja rządam 4 części. A tak poważnie to ta seria mogłaby się dla mnie nie kończyć, a przynajmniej nie w ten sposób. Jestem za życiem.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    Jeżeli życzycie sobie 4 część to proszę o informację. Także w jakim kierunku ma pójść opowiadanie. Życie czy śmierć.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Marigold

    @Jammer106 Chcemy happy end! A przynajmniej ja chcę!  ;)

    Przedwczoraj

  • Użytkownik goodies

    @Jammer106 życie... jak najwiecej życia...

    11 godz. temu

  • Użytkownik Slavik1975

    Rewelacja!

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    @Slavik1975 Życie czy śmierć. głównych bohaterów?

    Przedwczoraj