Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Gala z pompą w lubelskim hotelu

Gala z pompą w lubelskim hoteluWieczór zapowiadał się dla mnie nadzwyczajnie. Gala z pompą, w Hotelu Alter, w samym sercu lubelskiej starówki. Miałam wygłosić króciutki spicz o roli edukacji historycznej w budowaniu tożsamości lokalnych społeczności. Jako nauczycielka historii byłam przyzwyczajona klas, kredy, podręczników... nie do srebrnych kieliszków, lśniących pod żyrandolami z kryształu.
Ale skoro już założyłam tę srebrną suknię — tę, która opinała się na mnie jak druga skóra i miała z tyłu subtelne rozcięcie, przez które czułam chłód powietrza na udzie — postanowiłam chłonąć klimat. W tej eleganckiej kiecce, do której założyłam białe pończochy, czułam się bardzo kobieco. A nawet… seksownie.
Już przy wejściu wyczułam jego wzrok. Ten specyficzny rodzaj męskiego spojrzenia — nie nachalnego, nie pospolitego — ale takiego, które przeszywa na wskroś.
Zbliżył się chwilę później. Starszy, wytworny, z doskonale przyprószonym siwizną skroniami i spojrzeniem, jakby był przyzwyczajony do tego, że każda kobieta w końcu się przed nim zatrzyma.
Nachylił się, jego głos był ciepły, miękki jak kaszmir.
— Nie sądziłem, że na balu w Lublinie spotkam kobietę, która wygląda jak legenda... Pani musi uczyć historii.
Zaśmiałam się, lekko onieśmielona. Spojrzałam mu w oczy — a on nie odwrócił wzroku.
— Tylko niech pan nie mówi, że z wyglądu przypominam Bony Sforzy.
Uśmiechnął się kącikiem ust, jakby coś sobie przypomniał.
— Nie... Raczej Marię Antoninę. Tylko piękniejszą. I, mam nadzieję, znacznie bardziej szczęśliwą.
Poczułam ciepło, które nie miało nic wspólnego z ogrzewaniem w tej stylowej sali. Coś mi mówiło, że ten wieczór może zakończyć się czymś więcej...
Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło — jego słowa, czy to, jak bardzo ich potrzebowałam.
Niecodziennie spotyka się tak uroczych starszych panów…. Na co dzień jestem „panią od historii” — wiejską nauczycielką, co przyjeżdża do miasta starą Toyotą i nosi torby wypchane sprawdzianami.
Ale tamtego wieczoru... byłam kimś innym. I on to mi ukazał.
Nie cofnął się. Przeciwnie. Wciąż nachylony, szeptał coś o kobiecie z klasą… damie… Jego słowa muskały mnie jak jedwabna chusteczka.
A ja... chciałam tego. Chciałam czuć, że jestem zdobywaną. Że on — mężczyzna z innego świata, pewny siebie, dojrzały, elegancki — właśnie mnie wybrał.
Gdy uniósł dłoń, nieśpiesznie, i ledwo zauważalnie musnął moje ramię, przeszły mnie ciarki. Czułam, że “poluje” na mnie powoli, bez pośpiechu, jak ktoś, kto lubuje się w delektowaniu się smakami łowów.
— Niech mi pani wybaczy śmiałość, ale... ta suknia wygląda, jakby została stworzona dla pani. I tylko dla pani.
Pochyliłam głowę, udając zawstydzenie, ale dobrze wiedziałam, że właśnie tego pragnęłam — by adorował mnie jak kobietę z klasą.
— A pan wygląda, jakby miał doświadczenie w składaniu niebezpiecznie skutecznych komplementów, — odpowiedziałam, zerkając na niego spod rzęs.
Uśmiechnął się.
— Bo pani wygląda, jakby zasługiwała na jeszcze więcej.
Chciałam więcej. Chciałam czuć, że mnie pragnie. Chciałam, żeby patrzył na mnie nie jak na prowincjonalną nauczycielkę, ale jak na damę, i to taką, którą warto zdobyć. I on właśnie tak patrzył. Wyraźnie omiatał wzrokiem mój biust… Dekolt tej sukni był dość wydatny i sporo ujawniał… Pomyślałam - Ciekawe, czy podoba mu się, że mam tak obfite piersi?
Czy zatańczymy? Czy przyciągnie mnie do siebie w takt jakiegoś wolnego, jazzowego kawałka i przytuli tak, że zapomnę, jak się oddycha?
A może zaprosi mnie gdzieś w ustronne miejsce?
Przez chwilę milczeliśmy. Wokół dźwięki jazzu sączyły się z głośników, a rozmowy gości stawały się jedynie tłem. On był blisko. Jego spojrzenie było jak promień światła skupiony tylko na mnie.
I wtedy to zrobił.
Delikatnie, prawie niezauważalnie, wsunął dłoń na moje plecy. Nie śpieszył się. Palce dotknęły skóry między łopatkami, tuż przy linii sukni. Jej wycięcie było głębokie — w końcu miała zachwycać, miała odsłaniać, miała kusić.
Nie drgnęłam. Nie cofnęłam się. Przeciwnie — pozwoliłam, by jego dłoń prowadziła mnie powoli przez salę, jakbyśmy tańczyli bez muzyki, jakbyśmy należeli tylko do siebie.
Jego ciepło przesiąkało przez moją skórę.
— Marto… — powiedział, po raz pierwszy wypowiadając moje imię z taką czułością, jakby smakował je na języku. — Chciałbym, żeby ten wieczór był wyjątkowy...
Spojrzałam na niego. Na jego siwiznę przy skroniach, na starannie zawiązany krawat. Jego dojrzałość jakość szczególnie mnie przyciągała.
— Onieśmiela mnie pan, — wyszeptałam.
Jego dłoń zacisnęła się lekko na moich plecach.
— Jak panią ośmielić?... — powiedział z uśmiechem. — Na górze jest loża z widokiem na całe Stare Miasto. Tam, przy lampce czerwonego wina, moglibyśmy dokończyć tę rozmowę.
I wtedy poczułam, jak powietrze staje się gęste. Jak wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Liczył się tylko on. I to, że adoruje mnie.
Zatrzymałam się na moment, spojrzałam na niego spod lekko zmrużonych powiek.
— Na górze? — powtórzyłam przeciągle, niby niepewnie. — A nie sądzi pan, że to zbyt... szybkie?
W moim głosie było zawahanie, ale tylko dla pozoru. Bo było oczywiste, że pójdę. Że chcę, żeby prowadził. W myślach sama siebie upominałam: Marta, naprawdę? Ty już jesteś gotowa iść z nim na górę jak jakaś…
Ale druga część mnie, ta zawstydzona i podniecona, mówiła: Właśnie dlatego idziesz. Bo nigdy nikt nie prowadził cię tak pewnie, tak zdecydowanie. Nikt nie adorował cię z takim smakiem.
— Nie wiem sama... — mruknęłam, pozwalając, by kącik moich ust uniósł się w półuśmiechu.
Jego spojrzenie zrobiło się ciemniejsze, bardziej głodne. Dłoń, która spoczywała na moich plecach, przesunęła się o centymetr niżej.
— Marto… każda chwila, w której panią prowadzę, to dla mnie już nagroda. A loża… to tylko miejsce. Reszta zależy od pani.
Zrobiłam krok. Jeden, potem drugi. Udawałam, że się waham, że jeszcze myślę. Ale tak naprawdę… każda cząstka mojego ciała już była po stronie kapitulacji.
Czułam się jak upolowana zwierzyna — tylko że ja tego właśnie chciałam.  
Kiedy wjechaliśmy windą na najwyższe piętro hotelu, czułam, jak serce mi bije. Nie z lęku. Z oczekiwania. On nie mówił wiele. Tylko patrzył. A jego dłoń nie opuściła moich pleców ani na moment — jakby chciał upewnić się, że naprawdę idę z nim, że jestem blisko.
Loża znajdowała się za ciężkimi, drewnianymi drzwiami z grawerowanym napisem „Privé”. Gdy je uchylił, zobaczyłam wnętrze, które wyglądało jak mieszanka luksusowego apartamentu i zacisznej biblioteki. Niskie światło. Miękkie skórzane fotele. Mahoniowy stół. I szerokie okna wychodzące na Starówkę, rozświetloną ciepłym światłem latarni.
Podał mi rękę. Weszłam.
Zamknął drzwi.
Cisza. Tylko odległe dźwięki muzyki z dołu, ledwie słyszalne, jak echo.
Stanęłam przy oknie. Przez chwilę udawałam, że podziwiam panoramę Lublina, ale tak naprawdę czułam, że on stoi tuż za mną.
Jego cień otulał mnie jak płaszcz.
— Dziękuję, że przyszłaś, — powiedział cicho. Nie „przyszła pani”. Już ty.
Nie odpowiedziałam.
Wiedziałam, że jeśli coś powiem, zdradzę, jak bardzo jestem gotowa. Ale on i tak to wiedział. Zbliżył się o krok. Czułam jego ciepło na plecach, jego oddech na szyi.
— Wiesz, że wyglądasz jak ktoś, kogo pragnie się latami?
Zamknęłam oczy. A potem… jego dłoń znów wsunęła się na moje plecy. Tym razem wolniej. Od karku w dół, do linii sukni. Potem lekko wsunął palce pod materiał. Jakby sprawdzał, czy nie zaprotestuję. Nie zaprotestowałam.
Pochylił się i musnął ustami moją szyję. Czułam się, jakby dotykał mnie prądem.
— Marto… — szepnął. — Pozwolisz mi na więcej?
Nie odpowiedziałam od razu.
Wiedziałam, że wystarczy jedno słowo. Ale chciałam, żeby jeszcze przez chwilę czuł, że musi mnie zdobywać. Że jeszcze przez moment jestem tą, która stawia granice… tylko po to, by je powoli zaczął przekraczać.
W końcu odwróciłam się twarzą do niego. Spojrzałam mu w oczy.
— Próbuj… — wyszeptałam. — Zobaczymy, jak bardzo potrafisz mnie przekonać.
I w tej sekundzie… wiedziałam, że właśnie zaczęłam się poddawać.
Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć.
W jednej chwili jego ręce objęły mnie mocno, zdecydowanie, niemal zuchwale. Wciągnął mnie w swoje ramiona tak, jakby przez cały wieczór tylko na to czekał. I może rzeczywiście czekał.
Jego usta spadły na moje z nagłą namiętnością, z pragnieniem, które nie pytało o zgodę — tylko ją zakładało.
Nie był delikatny. Nie był czuły. Był głodny.
I właśnie tego chciałam.
Moje ciało poddało się od razu, ale umysł jeszcze przez ułamek sekundy próbował się buntować. Marto, nie tak… nie tak od razu... — jęknęło coś we mnie. Ale było już za późno.
Jego dłonie zjechały na moje biodra, ścisnął je mocno, przysunął mnie do siebie tak, że poczułam jego napięcie, jego siłę, jego gotowość.
Westchnęłam głęboko. Nie dlatego, że byłam zaskoczona. Tylko dlatego, że tego pragnęłam z całych sił.
Wyszeptał mi do ucha, z chrapliwym od pożądania głosem:
— Nie udawaj, że tego nie chcesz. Cały wieczór byłaś gotowa. Czekałaś, aż ktoś wreszcie przestanie pytać i zacznie brać.
I miał rację.
Chciałam, żeby mnie rozszarpał z tego, co miałam na sobie.
Żeby był silniejszy ode mnie.
Żeby nie zostawił mi wyboru.
Byłam jego zdobyczą.
I w tym była cała słodycz tej chwili — że on dominował...
Jego usta nie znały już litości. Całował mnie jak ktoś, kto nie miał w planach się zatrzymać. Jego język wdarł się między moje wargi gwałtownie, natarczywie, a dłonie…
Och, dłonie zjechały po moich plecach, zahaczyły o suwak i bez żadnego pytania zaczęły go rozpinać.
Srebrna suknia powoli opadała, centymetr po centymetrze, a ja oddychałam coraz szybciej.
Nie protestowałam.
Nie byłam już nawet zdolna do udawanego oporu.
Tkanina zsunęła się z moich ramion, osunęła się z piersi, jakby sama chciała ustąpić jego dłoniom. A potem…
Ten dźwięk.
Ten szelest koronki mojego stanika.
Jego palce bezceremonialnie wsunęły się pod materiał, a ja jęknęłam, gdy zaczął go zsuwać z taką siłą, jakby każda przeszkoda między mną a nim była profanacją.
— Nie będę czekał, — warknął mi do ucha. — Nie zasługujesz na czekanie. Jesteś zbyt boska, zbyt ponętna, zbyt gotowa. Cały wieczór o tym mówiłaś swoim spojrzeniem. I teraz… jesteś moja.
Objął mnie w talii i niemal rzucił na miękki skórzany fotel. Upadłam na plecy, rozchyliłam uda — jakby nie było już żadnej potrzeby grać.
On rozpiął marynarkę, rzucił ją gdzieś na bok, potem krawat… szedł po mnie jak drapieżnik.
A ja?
Leżałam tam, w koronkowej bieliźnie, oddychając ciężko, czując wilgoć między udami i myśląc tylko jedno:
Niech mnie bierze. Mocno. Bez pytań. Teraz.
Zbliżył się do mnie jak zwierz. Bez cienia niepewności. Bez słowa.
Gdy nachylił się nade mną, jego ręce nie były już czułe — były głodne. Jedną dłonią chwycił moje nadgarstki, uniósł je nad moją głowę i przycisnął do oparcia fotela. Drugą wślizgnął się między uda, tak mocno, że niemal westchnęłam z bólu — ale w tym bólu była rozkosz.
— Marto… nie będę pytał. Teraz po prostu cię wezmę.
Wbił się ustami w moją szyję, zostawiając ślady. Nie pieścił — znaczył teren. Przesunął językiem aż do dekoltu, zębami szarpnął koronkę stanika i odsłonił piersi bez najmniejszej delikatności. Jęknęłam. Ciało wyprężyło się samo, jakby czekało na ten moment od dawna.
— Te cycki... są jak stworzone do tego, bym się nimi zajął, — warknął, zanim wpił się w nie ustami. Ssał je. Ssał jednocześnie starając się lizać. Wreczie przygryzał mi sutki, gryzł, całował je tak zachłannie, jakby chciał je mieć całe dla siebie.
A ja się nie opierałam. Zresztą - jakże bym mogła, kiedy tak władczo trzymał mnie za nadgarstki. Czułam się taka zniewolona… Cała w jego władaniu…  
Tylko oddychałam coraz szybciej, coraz głośniej. Wzdychałam.
— Ach… achhh.
Jego palce wsunęły się pod koronkowe majtki jednym ruchem, a on jęknął:
— Boże… jesteś mokra jak marzenie. I nawet nie musiałem się starać.
Potem spojrzał mi w oczy. Surowo. Męsko. Panował nade mną całkowicie.
— Rozchyl się dla mnie. Tak. Jeszcze bardziej. Chcę widzieć, jak jesteś oddana.
Rozchyliłam. Jeszcze. I w tej chwili… wszystko, co jeszcze we mnie gotowe było opierać się, rozpadło się na kawałki.
Byłam jego.
Zdobyta.
Brana.
Z dzikością, jakiej pragnęłam.

Jęknęłam, gdy jego palce rozsunęły materiał moich majtek z taką siłą, że koronka puściła — i już nie było nic, co nas dzieliło.
Oparł kolano między moje uda, przygwoździł mnie do fotela swoim ciałem. Sapał. Ciężko sapał.
Jakby właśnie miał mnie pochłonąć.
— Ty chciałaś, żebym był dżentelmenem? — warknął wprost do mojego ucha. — Za późno. Teraz będę zwierzem. Agresywnym. Pożrę cię, bo jesteś bezbronna.
Wsunął palce w moją wilgoć — głęboko, gwałtownie, nie czekając na żadną reakcję.
Zgięłam się pod nim, cała, jak struna napięta do granic wytrzymałości. On nie zatrzymywał się nawet na sekundę.
— Słyszysz, jak jęczysz? Jak postękujesz? A przecież jeszcze mnie w sobie nie miałaś... — szepnął z dziką satysfakcją, rozpinając pasek i zrzucając spodnie jednym, gwałtownym ruchem.
Był gotowy. Twardy. Ogromny. Niecierpliwy.
Wszedł we mnie gwałtownie. Mocno. Bez uprzedzenia.
— Aaaaaaaaaa!  
Krzyknęłam — z szoku, z ekstazy, która nie dawała już oddychać.
— Tak właśnie... tak się bierze kobietę, wiejską nauczycielkę, damulkę — sapał, poruszając się we mnie jak zwierzę.
Każde jego pchnięcie wbijało mnie głębiej w fotel. Każde było jak uderzenie lawiny.
Nie całował mnie już. Gryzł moje ramię, łapał zębami kark, trzymał za biodra, jakby się bał, że ucieknę — choć przecież cała byłam jego.
— Boże, Marta, twoja damulkowa cipa jest stworzona, żeby być tak brana. Tak właśnie. Brutalnie. Bez słów. Aż do ostatniego jęku.
A ja... już nie byłam nauczycielką. Nie byłam nikim. Byłam krzykiem. Byłam rozkoszą. Byłam jego łupem.
I właśnie tego chciałam.
Jego ruchy były coraz głębsze, coraz mocniejsze, coraz bardziej desperackie. Jakby wcale nie chodziło już tylko o przyjemność, ale o zdobycie wszystkiego, co we mnie kobiece, ciepłe, uległe.
Słyszałam własny oddech — urywany, pomieszany z jękami, które nie brzmiały już jak moje.
On trzymał mnie mocno, biodrami wbijając się we mnie z taką siłą, że przesuwał całe moje ciało po fotelu.
— Jesteś tak ciasna... tak cudownie podatna… — sapnął, jego usta przyklejone do mojego ucha. — Każdy twój skurcz to jak błaganie: jeszcze… więcej… głębiej… mocniej.
Nie odpowiadałam. Tylko krzyknęłam — to nie był już głos nauczycielki, szanowanej pani pedagog, damy z klasą. To był głos kobiety, która została bez pardonu wzięta w posiadanie.
Jego dłonie zacisnęły się na moich nadgarstkach. Mocno. Brutalnie.
Przyciskał mnie, trzymał, nie dając najmniejszej chwili wytchnienia. Jakby chciał się mną napawać.
— Nawet nie próbuj uciekać. Jesteś moja. Teraz i tu. Cała. Ty i twoja nauczycielska cipa.
Szarpnął mnie lekko, zmieniając pozycję, jakby układał mnie pod siebie dokładnie tak, jak chciał — i rzeczywiście, ułożył mnie jak swój łup, jak trofeum, które należało do niego w każdym calu.
Mój kark był napięty. Nogi drżały. A wnętrze... pulsowało.
Zatrzymał się na chwilę, wszedł we mnie głęboko, aż po sam koniec i zatrzymał biodra. Napawał się chwilą.
Zamrugałam zdezorientowana. I wtedy, twardym głosem, sapnął:
— Powiedz mi, że chcesz być moja, zupełnie moja. Że twoja cipa należy do mnie!
A ja… spojrzałam na niego. W oczach miałam błaganie. W ciele – ogień. W duszy – pełną kapitulację.
— Chcę… — wyszeptałam. — Chcę być w pełni twoja.
I wtedy on naprawdę przestał się kontrolować.
Złapał mnie za biodra, pociągnął mocno, tak, że nasze ciała zderzyły się z siłą burzy. I nie zwalniał już ani na sekundę.
Jego oddech był ciężki, spocony, gardłowy. Mój – urywany, desperacki.
Całe ciało drżało. Każdy mięsień był napięty. Każdy nerw pulsował w rytmie jego pchnięć.
Już nie szeptał. Warczał. Jęczał. Mruczał coś niezrozumiale — jakby sam nie wiedział, co się z niego wydobywa.
A ja?
Zaciskałam palce na skórzanym oparciu fotela. Wgryzałam się w wargę. Czułam, że się rozpadam. Że nie dam rady. Że zaraz…
I wtedy to przyszło.
Eksplozja.
Fala, która przetoczyła się przez moje ciało jak trzęsienie ziemi. Zgięło mnie, wyrwało z piersi krzyk, o który nie podejrzewano by wiejskiej nauczycielki.
Wbił się we mnie ostatni raz, najgłębiej, najgłośniej, szarpnięciem tak nieludzkim, że miałam wrażenie, że czas się zatrzymał.
Zamarł.
A potem… Jego dłoń nadal trzymała moje nadgarstki. Jego usta jeszcze drżały przy moim uchu.
I szept.
— Marto… jeszcze nigdy tak nie oszalałem.
A ja leżałam pod nim, zupełnie rozłożona, zdobyta.
W pełni zdobyta. Cała.

1 komentarz

 
  • Użytkownik WersPer

    Marto, przechodzisz w tym opowiadaniu samą siebie. Stwarzasz doskonale atmosferę  i cała oddajesz się czytelnikowi. Brak słów i można tylko w milczeniu marzyć...

    6 godz. temu