Strażniczka Bałtyku ( I ) " Честь имею"

Strażniczka Bałtyku ( I ) " Честь имею"Niniejsze opowiadanie jest kontynuacją serii " Bałtyckiego Rybaka Dusz".

Siedem lat po śmierci chor. Radosława Gancarza. Darłowo.  
Uśmiechnęła się, widząc biegnącego w jej stronę szkraba. Cały Radek, jego ojciec. Miała jego zdjęcia z dzieciństwa. Widziała te podobieństwa. Te same oczy, ten sam uśmiech. Może jak każda matka widziała to, co inni nie dostrzegają lub nie chcą dostrzegać, ale dla niej te podobieństwa były oczywiste. Chłopiec wpadł w jej ramiona, obejmując ją dziecięcymi dłońmi.
— Mamo, mamo, dzisiaj widzieliśmy w lesie sarenki!
Ucałowała syna i mocno przytuliła. Odbierała go z przedszkola, wzięła na ręce i ucałowała. Najpiękniejszy dar, jaki miała od niego. Ich dziecko.
Powolutku przemierzali ulice, kierując się do swojego mieszkania.
— Mamo, ten pan bije pieska — rzucił syn.
Zamyślona, nie zauważyła tego faktu. Natychmiast spojrzała w kierunku, w który patrzył jej synek. Dostrzegła mężczyznę kopiącego niewielkiego kundelka.
— Ej, zostaw go! — wrzasnęła z całych sił.
Facet, wyglądający na podrzędnego żula, odwrócił się w jej stronę, omiatając ją wzrokiem.
— Spierdalaj, paniusiu, chuj ci do tego — odpowiedział wulgarnie.
Coś w niej się zagotowało. Widok katowanej psiny i wzrok syna zadziałały na nią jak zapalnik. Dobiegająca trzydziestki Klaudia nie miała zamiaru odejść, nie reagując.
— Radku, zostań tutaj, nie ruszaj się — poprosiła syna.
Przeszła na drugą stronę ulicy.
— Zostaw go! — wrzasnęła ponownie, widząc, jak żul kopie psince.
Zwierzę zapiszczało. Ten skurwysyn odwrócił się, patrząc na nią z kpiącym wyrazem w oczach.
— Wypierdalaj, nie rozumiesz, dziwko? — zaklął ponownie.
Słowo „dziwka” tylko zdetonowało w niej energię. Śmiałym krokiem zbliżała się do śmiecia. Mężczyzna ruszył w jej kierunku, pozostawiając katowane zwierzę.
— Ty jebnięta jakaś jesteś — rzucił, zamachując się na nią.
Sprawnym ruchem wyminęła zbliżającą się rękę. Nauczona na zajęciach z walki wręcz w jednostce, znalazła się za plecami intruza. Uderzenie w kolana i cios obiema dłońmi w jego małżowiny uszne zrobiły swoje. Zaburzyła jego błędnik. Padł na asfalt jak dziecko. Sprawnie założyła mu dźwignię. Dobiegła do niej starsza kobieta.
— Nic pani nie jest? — zapytała.
— Proszę zadzwonić na policję — poprosiła Klaudia.
Radiowóz przyjechał po kwadransie. Jak na darłowskie standardy, było to szybko. Menel odgrażał się.
— Proszę to zaprotokołować — poprosiła policjantkę.
Policjanci znali ją. W tej małej miejscowości wszyscy mundurowi się znali.
— Spacyfikujcie chuja jak trzeba — poprosiła.
Iwona, bo tak miała na imię policjantka, kiwnęła głową znacząco.
— Wyjaśnienia złożę jutro, dziecko czeka — dodała.
— Jutro w robocie, czy w domu? — zapytała policjantka.
— W robocie — odparła Klaudia.
Wróciła do syna. Patrzył na nią z podziwem. Wzięła go za rękę.
— Mamo, a piesek? — zapytał maluch, patrząc na to biedne zwierzę.
Od dzisiaj oprócz dziecka miała w mieszkaniu psa. Dzieciak był wniebowzięty. Poprosił, by wykąpać ich razem. Nie odmówiła. Rozpieszczała swojego syna. Usnął razem z psiakiem. Spali wtuleni w siebie. Patrzyła na nich i uroniła łzę.
Szkoda, że cię tu nie ma – rzuciła w myślach.
++++
Od tygodnia cała jednostka przygotowywała się na wizytę wiceministra MON. Malowanie trawy na zielono, gruntowne sprzątanie, odprawy, instruktaże, wymyślne scenariusze. Dywizjon zmienił się z bojowego w dywizjon paniki. Stary dowódca już odszedł. Miał swoją wysługę, ale głównym bodźcem był fakt, że nie mógł patrzeć na to, co się w wojsku dzieje. Nieważne było szkolenie, ważne były papiery. Konspekty, plany pracy, prowadzenie terminarzy TEWO, niebieskie i czerwone podkreślenia w dziennikach szkolenia. Coraz więcej niedoświadczonych ludzi trafiało na wysokie stanowiska. Byliśmy w NATO, lecz czy spełnialiśmy ich standardy?
Oficerowie po studiach cywilnych, którzy po roku uczelni wojskowej dostawali pierwszy stopień oficerski, zapełniali braki kadrowe. Nawet ci, którzy przychodzili po Akademiach, które teraz zastąpiły poczciwe WSO, mieli o wojsku pojęcie takie, jak Klaudia o astrofizyce. Liczył się język angielski, a nie chęć służby i zaangażowanie. „Plecaki” lądowały na spokojnych stanowiskach. Wszystko stawało na głowie. Kontraktowi, zawodowi, nadterminowi i zsw. Tylko starzy żołnierze zawodowi trzymali ten bajzel w ryzach.
Powoli, i to pękało. Widząc, jak plecaki pchają się na szczeblach kariery, ci, którzy mieli odpowiednie lata, spieprzali. Jaki był sens zaiwaniać na swoim etacie i uczyć rzemiosła wojskowego młodego „plecaka”? Uczyć i patrzeć, jak idzie w górę, a ty, człowieku, jesteś odstawiony na bocznicę, z której żadna lokomotywa cię nie wyciągnie. Zassany w etaty bojowe jak w bagno, gdzie niestety potrzeba specjalistów.
Po „Starym” nastał na ich nieszczęście „Sztabowy kutas”, który nigdy w bojówce życia nie spędził. Szlak bojowy miał zajebisty – dowódca plutonu na AMW, potem tamże dowódca kompanii przez pół roku, a kolejne etaty to sztabowy hit. Rzecznik dowódcy, oficer sekcji wychowawczej razy dwa (w dywizjonie i w Brygadzie) i rzecznik prasowy MW. No, marynarz i lotnik pełną gębą.
Klaudia pamiętała, jak przyjechał za starego dowódcy z dwiema cipami. Jedna major, druga podpułkownik. Rzeczniczki do spraw kobiet w wojsku. Nawet pizdy nie wiedziały, jakie rajstopy są przewidziane w przepisach ubiorczych SZ RP. Jedna miała błyszczące z lycrą w kolorze niezgodnym, druga delikatne siateczki, co było profanacją munduru i wstydem dla wszystkich kobiet służących w SZ RP. Gdyby ona tak się wystroiła, to by jej były dowódca dał do wiwatu. Latałaby z gołymi nogami.
Była na pożegnaniu starego dowódcy. Pamiętała, jak mocno przyciągnął ją w tańcu do siebie. Nie, to nie było nic z seksualnym podtekstem.
— Chciałem po prostu, po raz pierwszy w życiu, teraz gdy odchodzę, poczuć, jak to jest, jak najlepsza ratowniczka obtula ciało ratowanego — powiedział bezpośrednio i po zakończonym tańcu pocałował ją w dłoń.
Nie rywalizowała z Marzeną. Nie czuła takiej potrzeby. W specyficzny sposób się uzupełniały. Często latały razem na Mi-14.
Wiceminister miał pojawić się o ósmej. Oczywiście ściągnięto ich wcześniej. Od szóstej nad ranem trwały ostatnie poprawki.
— Może byś się, Klaudia, przebrała w wyjściówkę? — zaproponował dowódca.
Spojrzała na niego z politowaniem. Od dziewiątej miała dyżur bojowy. Miałaby ratować poszkodowanych w czółenkach i spódnicy. Nic nie odparł. W wyjściówkę przebrała się ściągnięta przez niego Mariola, oficer sekcji wychowawczej. Pannica po jakiejś bujdo logi stosowanej i rocznym kursie oficerskim.
Wrześniowy poranek miał zamiar być kolejnym ciepłym dniem w tym miesiącu.
— Cześć, Paweł — powitała męża swojej najlepszej przyjaciółki.
Kapitan Paweł Kojtuch „przebranżowił” się na Mi-14. Był drugim pilotem. Ze starych „Michałków” pozostał już tylko jeden – pamiętny „Hoplit 03”. Drugi był tak wyeksploatowany, że poszedł na pomnik przy szkółce w Dęblinie.
Marzena nie latała. Pół roku temu urodziła córkę. Starali się o to dziecko bardzo długo. W końcu zabieg in vitro zapewnił im to szczęście.
— Maja płacze cały czas, wiesz, kolki — usłyszała po chwili.
Była świadkiem na ich weselu i chrzestną Mai. Byli jej najbliższymi. Załogi udały się na odprawę do DKL-a. Dowódca kręcił się jak tampon w piździe. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Co chwila znajdywał jakieś pierdoły.
— Wywal ten kosz, na spodzie leżą jakieś śmieci — zauważył.
Latał po placu jak szalony, cochwila zjawiając się w biurze przepustek. Szczęśliwie nie wpierdalał się w pracę bojową. Gdyby nawet chciał się tam wpierdolić, to co ta biedna kreatura o niej wiedziała?
Dochodziła dziewiąta, a wiceministra wciąż nie było. W końcu z biura przepustek padł sygnał: „Jest”.
Szczęśliwie załogi będące w gotowości nie musiały być obecne na spotkaniu z nim. Klaudia współczuła bosmanmatowi Grzesiowi, który miał dzisiaj dyżur w BP. Wójt, klechy, wojewoda i szerokie grono oficjeli z powiatów zwaliło się tutaj. Obsłuż każdego, wpuść, tłumacz, co i jak. Każdy z nich miał o sobie wysokie mniemanie. Miała dziś okres. Musiała wymienić podpaskę. Po odprawie udała się do izby dla kobiet, wyciągnęła z szafki podpaskę i poszła do łazienki.
Jakież było jej zdziwienie, gdy do łazienki wszedł mężczyzna z MP-5 przy biodrze.
— Przepraszam — rzucił, widząc kobietę w tak niekomfortowej sytuacji.
— Co pan tu kurwa robi!!! — wrzasnęła na przystojnego podporucznika.
Zdołała go omieść wzrokiem. Umundurowanie nie wskazywało na standardowych żołnierzy. Typ broni również. Speszony mężczyzna natychmiast się wycofał, pozwalając jej w spokoju zakończyć to, co zaczęła.
— O co tu chodzi?
— To pomieszczenie zostało wyznaczone dla wiceministra jako zapasowe, sprawdzam tylko — poinformował ją, ściągając z nosa okulary przeciwsłoneczne.
Dostrzegła emblemat na jego ramieniu. Wszystko stało się jasne. To był facet z „Formozy”, polskiego odpowiednika amerykańskich „Navy Seals”.
— Jeszcze raz panią przepraszam — rzucił na wstępie.
Kurczę, jakiś specyficzny ten „specjals”. Nie miała z nimi zbyt wiele do czynienia, ale z opowieści w jej głowie królował wizerunek typowego buca, zadufanego w sobie.
Był młodszy od niej. Tak na oko o trzy cztery lata. Brunet o szczupłej budowie ciała i brązowych oczach. Wzrostu – tak jak Radek, no może nieco wyższy.
Zaskoczył ją zachowaniem. Naprawdę jak dżentelmen. Patrzyła na niego, a w jego wyrazie twarzy wciąż było widać zakłopotanie.
— Kawy, panie poruczniku, skoro pan tu jest? — zapytała go.
Odmówił, tłumacząc się służbą. Zauważyła jednak, że lustrował ją wzrokiem w dość specyficzny sposób. Widziała ten błysk w jego oczach.
Wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ją samą. Zapamiętała jego ksywkę: „Góral”. Taką miał na mundurze, gdzie każdy nosił swoje nazwisko poprzedzone pierwszą literą imienia.
Wizytacja dobiegała końca. Po spotkaniu z kadrą jednostki dostali sygnał z dyżurki służby operacyjnej.
— Dowódca podjął decyzję, że przetransportujecie ministra „śmigłem” do Gdyni.
Na tak. Na szkolenia paliwa nie ma. Śmigłowce stare, ale trzeba dupę pana ministra przewieźć helikopterem do Gdyni. Samochód też tam pojedzie.
— Pan minister chce polecieć Mi-14, proszę przygotować Anakondę do pracy bojowej — wydukał dowódca, szczerząc zęby do polityka.
Ten chodził po SD i przyglądał się pracy. Nikt się nie odezwał. Operacyjni zgodnie z rozkazem przygotowywali Anakondę. W Mi-14 z założenia było dwóch ratowników, w Anakondzie jeden.
— W ministrem poleci jeden ratownik, o ty Klaudio, Darek obstawi „Anakondę” — zadecydował.
Jeden z najlepszych „śmiglaków” miał być dyspozycyjną maszyną dla jebanego wiceministra. Zawsze były dwie w gotowości. Teraz, na życzenie pana wiceministra, burzony był cały system. Ściągano pilotów i załogi. „Anakonda” wchodziła na ich miejsce, a wysłużony Hoplit na „zapasówkę”. Tak zadecydowali operacyjni, na szczęście ludzie z głową. Gdy tylko „Anakonda” zgłosiła gotowość po próbach, wystartowaliśmy.
Nikt się nie odzywał w interkomie. W śmigłowcu było jak w grobowcu. Etatowa załoga (bez drugiego ratownika), dwóch żołnierzy z „Formozy”, jakiś podchujaszczy ministra i on sam.
— Tylko lecimy nad morzem — zażyczył sobie jebaniec.
Pierwszym pilotem był Hubert, stara wyga, co to z niejednego pieca chleb jadł i miał wyjebane na wszystko. Klaudia lubiła z nim latać. Czuła się bezpieczna. Konkretny, fachowy i opanowany pilot. Drugim był Piotr.
Patrzyła przez okno „śmiglaka”. Mieli swoją misję. Zadanie bojowe o kant dupy rozbić.
— Czerwona raca na jedenastej — zauważyła.
Technik rzucił okiem. Potwierdził.
— Darłowo SAR, tu Haze 015. Mam niepotwierdzony sygnał May Day. Podchodzę do rozpoznania – rzucił w eter pierwszy pilot.
— Panowie, ja mam spotkanie na akademii… — rzucił wiceminister.
Hubert zignorował słowa ministra. Zbliżył się do jachtu. Na jego pokładzie stała nastolatka, machająca czerwoną racą.
— Nie ma sensu oznaczać, Klaudia, jesteś gotowa — krzyknął w interkomie.
— Gotowa, zejdź nisko i daj znak — potwierdziła.
— Tu Darłowo SAR. Haze 015, potwierdź – usłyszeli w eterze.
Polityk patrzył na nich wystraszonym wzrokiem. W końcu szturchnął siedzącego obok „specjalsa”.
— Niechże pan coś zrobi, ja mam spotkanie… — rzucił.
— Mam zastrzelić pilota? — zapytał kpiąco.
Klaudia z technikiem wybuchli gromkim śmiechem. Coraz bardziej podobał jej się ten podporucznik. Miał jaja.
— Tu Haze 015. Podejmuję akcję ratunkową. Podaję koordynaty…. – zameldował drugi pilot.
Zatoczyli krąg nad jachtem. Dostali zgodę na przeprowadzenie akcji ratunkowej.
— Co wy robicie, zabraniam panu. Jako wiceminister rozkazuję panu lecieć do Gdyni – wyrzucił z siebie.
— Z całym szacunkiem dla pana, ale dopóki jest pan na pokładzie maszyny, to ja tutaj dowodzę. Jak wylądujemy i opuści pan pokład, to wtedy może mi pan wydawać rozkazy – krótko sprowadził polityka do parteru pierwszy pilot.
Morze było spokojne. Hubert obniżył lot do takiej wysokości, by Klaudia mogła bez ryzyka opuścić pokład.
— Ratownik gotowy — zameldowała, nakładając na twarz maskę.
— Dawaj — usłyszała zgodę.
Wylądowała w wodzie, kilkanaście metrów od jachtu. Nakryła ją fala, ale szybko wynurzyła się i podniosła kciuk ku górze.
— Ratownik w wodzie. Wszystko w porządku – zameldował technik.
Płynęła crawlem, szybko zbliżając się do jednostki. Po chwili dostała się na jej pokład od strony rufy.
— Co się stało? — zapytała przerażoną nastolatkę, ściągając maskę z twarzy.
— Nie wiem, mój tata nie oddycha, leży w kabinie na podłodze — wyrzuciła z siebie zapłakana dziewczyna.
Wzięła z jej dłoni dopalającą się racę i wyrzuciła ją do morza. Biegiem ruszyła w kierunku kabiny.
— Nieprzytomny mężczyzna. Bez oddechu – zameldowała przez radiotelefon.
Oceniła stan poszkodowanego. Nie było oddechu i pulsu. Rozpoczęła RKO.
++++
— Tu Ratownik. Kontynuuję RKO. Potrzebuję pomocy drugiej osoby — usłyszeli w maszynie.
Załoga poznała ją dobrze. Nie odpuszczała. Trzymała się wpojonych zasad: ratujemy do końca, nie poddajemy się. Dopóki jest nadzieja, walczymy o życie rozbitka.
Brakowało drugiego ratownika, a wszystko przez tego jebanego ministra. Lekarz podniósł się z fotela.
— Niech pan siada, ja pomogę — rzucił podporucznik z „Formozy”.
Przekazał koledze swojego MP-5 i począł sprawnie pozbywać się umundurowania.
— Co pan robi? — zapytał go politykier.
— To, co do mnie należy — burknął krótko mężczyzna.
Śmigłowiec ponownie obniżył lot, dotykając praktycznie toni Bałtyku. „Góral” w samych slipkach wyskoczył z jego pokładu.
— Drugi z ratowników w wodzie, wszystko w porządku — zameldował technik.
Szybko płynął w kierunku jachtu. Nikt z załogi nie obawiał się o jego życie. „Formoza” stała nurkami bojowymi. To, że się tego podjął, było najlepszym wyjściem. Sprawnie dostał się na pokład jachtu. Drżąc, dotarł do kabiny.

+++++
Klaudia zdębiałą, gdy zobaczyła faceta z Formozy w samych slipkach. Odsunął spanikowaną nastolatkę na bok i klęknął przy poszkodowanym.
— Daj, przejmuję go, załatwiaj kosz — rzucił.
Jakże on jej teraz zaimponował! Patrzyła na niego wzrokiem pełnym uznania. Była pewna, że za chwilę usłyszy komendę, by pozostać na pokładzie i czekać na przylot drugiego śmigłowca.
— Tu Ratownik, Haze 015, dawajcie kosz z deską — krzyknęła w radio.
Pokwitowali otrzymanie informacji. Śmigłowiec osiągnął odpowiednią wysokość i zaczął opuszczać kosz. Po chwili miała go w dłoniach. Przymocowała go do relingu, by jej nie uciekł. Wróciła do kabiny. Żołnierz cały czas prowadził RKO. Zmieniła go.
— Mała jak masz na imię — zapytał nastolatki, drżąc z zimna.
— Basia — odparła wystrachana dziewczynka.
— Słuchaj, Basiu, ułożymy twojego tatę na desce i zabierzemy śmigłowcem, ale musisz mi pomóc w przeniesieniu go, bo ratowniczka cały czas musi mu masować serce. — tłumaczył jej opanowanym i spokojnym głosem.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Siorbała nosem i ocierała łzy z twarzy. Klaudia na chwilę zaprzestała RKO. Na jego znak unieśli rzem ciało mężczyzny i położyli je na desce. Ratowniczka ponownie rozpoczęła RKO.
— Chodź, Basiu, i weź te nosze tam z tyłu — mówił do dziewczyny, cały czas spokojnym głosem.
Klaudia podziwiała jego spokój i opanowanie. Nie był etatowym ratownikiem, a działał lepiej niż kursanci. Gdy ta dwójka wynosiła ostrożnie poszkodowanego, Klaudia nie przerywała swoich czynności. Udało im się sprawnie ułożyć nieprzytomnego w koszu. Podała żołnierzowi radio.
— Zamelduj, że mogą podnosić — poprosiła, podpinając się do wyciągarki tuż przy koszu.
Nie mogła teraz wykonywać masażu serca, lecz mogła prowadzić sztuczne oddychanie. Miała zamiar robić to do momentu przekazania poszkodowanego w ręce lekarza będącego na pokładzie.
— Tu Haze 015. Podnosimy poszkodowanego z ratownikiem. Drugi z ratowników pozostaje z nieletnim załogantem na jachcie — zameldował drugi pilot.
— Dasz sobie radę z jachtem? — zapytała go pomiędzy jednym wdechem a drugim.
— Spokojnie, mam patent sternika — usłyszała w odpowiedzi.
Wyciągarka powoli podnosiła ich do góry.
— Wrócimy po ciebie — rzuciła pomiędzy kolejnym wdechem.
Uśmiechnął się serdecznie. Dopiero gdy technik przejął ich w drzwiach, mogła spojrzeć w dół. Zauważyła, że narzucił na siebie sztormiaka. Najprawdopodobniej znalazł go lub ta dziewczyna mu go dała.
Poszkodowanego przekazała lekarzowi. Szybko i sprawnie podłączył go do aparatury medycznej.
— Mamy niewielki rytm zatokowy. Podziwiam cię Klaudia, ja bym skapitulował. Uratowałaś mu życie — pochwalił kobietę.
Odlatywali, pozostawiając „specjalsa” z małolatą. Nie było czasu. Tutaj liczyła się każda sekunda.
— Co mamy najbliżej? — zapytał Hubert drugiego pilota.
— Ustkę, ale tam nie siądziemy, najpewniej lecieć do Słupska — odparł mu szybko.
— Panowie, no co wy, jaki Słupsk, mamy lecieć do Gdyni — rzucił najwyraźniej już zdenerwowany wiceminister.
— Pozwoli pan, że to my zadecydujemy — fuknął na niego Paweł.
— Nie, to ludzkie pojęcie przechodzi, ja zaraz zadzwonię… — rzucił wyraźnie zdenerwowany i wyciągnął telefon komórkowy.
— Odłóż ten telefon, już!!! — wrzasnął na niego technik.
Była włączona aparatura medyczna. Działały przyrządy nawigacyjne i pozostała elektronika.
— Pan mu zabierze ten telefon, takie są procedury — zwróciła się do drugiego, ze „specjalsów” Klaudia.
Chorąży z „Formozy” bez chwili wahania zabrał z dłoni polityka komórkę. Zdziwiony jego działaniem wiceminister rozdziawił gębę.
— Ustka SAR, tu Haze 015, mamy poszkodowanego w statusie „EMERGENCY”, powiadomcie szpital w Słupsku, że będziemy tam siadać na lądowisku. Niech czeka tam reanimacyjna z ekipą. Wyślijcie okręt ratowniczy na pozycję… dwoje ludzi do przejęcia i jacht do holowania — poinformował najbliższą stację SAR pierwszy z pilotów.
Klaudia patrzyła na polityka. Na jego twarzy malowała się złość. Nie był najważniejszym. Nie mógł pokazać swojej wyższości. Został zepchnięty do nic nieznaczącej pozycji na pokładzie śmigłowca.
Ustka potwierdziła otrzymanie wiadomości. Po chwili usłyszeli, że szpital w Słupsku jest powiadomiony.
— Paweł, luknij, gdzie to lądowisko i jakie ma parametry, nie siadałem tam jeszcze — poprosił drugiego pilota Hubert.
— Czy może pan nadać, by czekała na mnie w Słupsku moja limuzyna? — zapytał politykier.
— Nie teraz, kurwa, za chwilę — zbył go pierwszy pilot.
Poziom wkurwienia wiceministra rósł. Nawet kutas nie zapytał, co z uratowanym.
— Klaudia, mamy go, mamy oddech i puls, słaby, ale jest — ucieszył się lekarz.
— To może jednak… — rzucił ten dupek.
— Niech pan już nic nie mówi — przerwała mu Klaudia.
Ciskał z oczu gromy w jej kierunku. Nie przeniosła wzroku. Patrzyła w te jego wredne małe oczy. Paweł wprowadził dane nawigacyjne lądowiska i przekazał je pierwszemu pilotowi.
— Co i do kogo mam nadać? — rzucił do wiceministra Hubert.
Polityk ponowił swoją prośbę. Hubert scedował to na drugiego pilota.
— Darłowo SAR, tu Haze 015. Niech pojazd gościa czeka na niego przy lądowisku w Słupsku — rzucił w eter Paweł.
Minęli Ustkę. Hubert wyciągał z maszyny, ile tylko mógł. Wiceminister szeptał coś do ucha swojego podchujaszczego. Po kilku minutach znaleźli się nad Słupskiem. Piloci dojrzeli lądowisko.
— Jest dobrze, możemy zachodzić z każdej strony, wiatr praktycznie zerowy — przekazał Hubertowi Paweł, obserwując rękaw przy lądowisku.
Lądowisko było praktycznie przy szpitalu. Dojrzeli karetkę pogotowia i wóz strażacki. Standardowa procedura. Strażacy byli potrzebni, gdyby coś złego im się wydarzyło. Taka sytuacja jednak nie wchodziła w rachubę, gdy pilotami Mi-14PX były takie dwa asy.
Gładko posadzili śmigłowiec na lądowisku. Sprawnie przekazali poszkodowanego załodze karetki reanimacyjnej.
— Wysiadamy — rzucił do chorążego z Formozy asystent wiceministra.
— Nie, miałem rozkaz z panem lecieć, a nie jechać — krótko odparł tamten.
Technik wyprowadzał te obie sieroty na lądowisko.
— Nie omieszkam przekazać to ministrowi i waszym przełożonym, o was i o panu, panie chorąży — postraszył wszystkich pan wiceminister.
— Odejdź pan, mam robotę do wykonania, a czas leci — rzucił mu przez otwartą boczną szybkę kokpitu Hubert.
Podnosił maszynę. Powinien jeszcze poczekać chwilę, nim te bubki odejdą na większą odległość. Radochę sprawiło wszystkim, gdy dojrzeli, że podmuch od łopat śmigłowca powalił obu tych dupków na kolana.
— Zabierzemy go? — nieśmiało zapytała przez interkom Klaudia.
— A jak myślałaś piękna, lecimy po niego, nie zostawiamy swoich, nie rozliczysz się przecież z radia na koniec służby — usłyszała od Huberta.
Technik klepnął ją w ramię. Podszedł do nich ten drugi z Formozy. Razem z technikiem, ściągnęła słuchawki z uszu.
— Jesteście zajebiści, szacunek dla was — rzucił i uścisnął im dłonie.
— Wy też — odparła Klaudia.
— Ustka SAR tu Haze 015. Podajcie pozycje okrętu ratowniczego – rzucił w eter Paweł.
Cywilny SAR dostawał co chwila potężne dofinansowania z Unii Europejskiej. Unia dawała pieniądze, ale też żądałaby zakupić za nie konkretny sprzęt. Przez te siedem lat dużo się zmieniło. Między innymi to, że teraz w kierunku jachtu zmierzała szybka łódź ratownicza. Jedno;pozostawało niezmienne. Cywilny SAR nie miał swoich śmigłowców.
Otrzymali dane ratowniczej jednostki. Po kilkunastu minutach byli nad nią. SAR-owska łódź miała na holu jacht, a na swym pokładzie dwójkę wcześniej tam będących załogantów.
— Bierzemy go z zawisu, ułóż naszego gościa w koszu, tylko nie nakrywaj go własnym ciałem, bo będę zazdrosny — jak zawsze z dozą lubieżnego humoru, wyrzucił z siebie Hubert.
Ustawił maszynę centralnie nad jednostką ratowniczą. Paweł nawiązał z nimi kontakt radiowy i przekazał, jakie mają zamiary.
— Ratownik gotowy do opuszczenia — zameldował technik.
Klaudia podpięta do kosza jechała w dół. Dojrzała swojego niedawnego partnera. Był okryty folią NRC. Ratownicy na dole przejęli ją sprawnie.
— Zapraszam — rzuciła do podporucznika.
— Bez folii — dodała, widząc, jak zmierza w jej kierunku.
Władował się do kosza. Pociągnęła za linę i poprosiła specjalsa, by oddał jej radiotelefon. Podbiegła do niego ta nastolatka. W podzięce pocałowała go w usta.
— Co z tatą? — zapytała Klaudię.
— Wszystko będzie dobrze, jest w dobrych rękach. Żyje – odparła nastolatce.
Zameldowała załodze, że jest gotowa na podjęcie. Przyciągnęła do siebie kosz. To był ten szeroki, umożliwiający transport rannego w pozycji leżącej.
Już ja ci się odpłacę za poranny nalot – przeszło jej przez głowę.
„Góral” był w samych slipkach. Patrząc mu prosto w oczy, tak objęła kosz, że jej dłoń opierała się o slipki faceta. Wyciągarka ruszyła. Klaudia przysuwała i odsuwała dłoń z pełną premedytacją, ocierając się przedramieniem o jego majtki. Wyczuwała jak jego fallus stymulowany w dość nietypowy sposób, zaczyna nabierać kształtów.
Masz za swoje – rajcowała się, dostrzegając pod slipkami rosnącą męskość.
Został w dwóch miejscach przypięty do kosza. Nie mógł wykonać żadnego ruchu. Był zdany na jej łaskę. Patrzył na nią zakłopotany, a ona nie odwracała wzroku. Uśmiechała się delikatnie do niego. Dopięła swego. Miał pełną erekcję, w momencie, gdy wciągnięto ich na pokład wiropłata. Ależ on był zmieszany. Gdy tylko wyswobodzono go z kosza, natychmiast zaczął na siebie nakładać mundur.
— Dziękuję — rzucił zdawkowo do wszystkich.
— To ja ci dziękuję, bez ciebie nie dałabym sama rady, a ten człowiek by umarł — odparła mu zgodnie z prawdą.
Zgłosili do kontroli obszaru, że podchodzą do lądowania na macierzystym lotnisku.
— Klaudia, jesteś zajebista, stawiam operacyjnemu karton wódy, by planował mnie z tobą — usłyszała komplement od pierwszego pilota.
— Panie kapitanie, zbankrutujesz pan — odparła.
Zakończyli swoją misję. Nie tak, jak była planowana, lecz, tak jak chcieli. Piloci przekazali maszynę technikom. Szarym wyrobnikom, bez których załogi nie byłyby w stanie latać. Odwalali najczarniejszą, niewdzięczną robotę. Od ich zaangażowania i sumienności zależało życie personelu latającego i poszkodowanych. Bohaterowie drugiego planu.
— Cała załoga natychmiast ma się zameldować u dowódcy i ci z Formozy też — usłyszeli na SD.
— Oho, wiceminister nas podjebał — stwierdził sucho Hubert.
Najmłodszy stażem w załodze był lekarz. Latał od dwóch lat. Reszta to stare wygi. Hubert miał dwadzieścia lat służby zawodowej. Wcześniej latał na ZOP-ach. Gdy jego ZOP-a przekombinowali na SAR, przeszedł na ratownictwo i poszukiwanie. Technik też miał już wypracowane piętnaście lat w MON, Paweł deczko ponad piętnaście. Klaudia miała 10 lat zawodowstwa.
Wszyscy jak jeden mąż znaleźli się w sekretariacie dowódcy. Nowy, oczywiście zwolnił poprzednią sekretarkę. Siedziała tu teraz jakaś pinda z jego rodziny.
— Zawiedliście dowódcę — rzuciła, gdy tylko weszli.
— Przestań — zgasił ją krótko Hubert.
Poinformowała dowodzącego, że wszyscy są na miejscu. Po chwili znaleźli się w jego kancelarii. Widać było, że jest wściekły. Łaził po kancelarii, mijając ich co chwila.
— Co wam do głowy przyszło debile wy jedne, by nie wykonać zadania, jakie wam postawiłem? — wrzeszczał.
— Od kiedy to nie respektuje się rozkazu wyższego przełożonego, tylko wiceministrowi mówi się, że jest się panem Bogiem w helikopterze — kontynuował.
Hubert stał się czerwony. Był sporej postury w przeciwieństwie do opieprzającego ich pizdeusza.
— Primo, nie w helikopterze tylko w śmigłowcu, sekundo od czasu, kiedy wprowadzono regulamin lotów, to ja dowodzę statkiem powietrznym. Jak mi się nawet prezydent wpierdoli na pokład, to ma gówno do powiedzenia – jakże dosadnie wyjebał mu Hubercik.
— Czuj się zwolniony dyscyplinarnie. Paweł obejmujesz obowiązki pierwszego pilota – odgryzł się mu ten nasz „boss”.
Paweł chwycił Huberta za rękę, widząc, że ten ma zamiar zripostować.
— Nie mam tyle nalotu, nie mogę mam piętnaście lat służby i dziewięć dni. Petrobaltic płaci półtorej stawki co tutaj, i to na Mi-2. Tam mam wylatane w chuj. Zwolnisz Huberta, wypierdalam ja – walił temu pseudo dowódcy Paweł.
Twarz ich przełożonego stała się cholernie czerwona.
— Ja to też wszystko pierdolę. Śmigłowiec jest do kurwy nędzy w barwach SAR, nie taxi – helikopter – dorzucił technik, niepytany o zdanie.
Komandor podporucznik podszedł do Klaudii. Stanął przed nią w tak małej odległości, że czuła jego oddech.
— A ty? — zapytał.
— Przez to, że nie było na pokładzie drugiego ratownika, o mało co nie straciłam poszkodowanego. Coś pan chcę więcej? – wywaliła z siebie, solidaryzując się z resztą załogi.
Jeżeli wcześniej był wkurwiony, to teraz jego poziom wkurwienia podniósł się do poziomu wrzenia.
Omiótł ją pełnym wkurwienia wzrokiem. Jego ostatnią nadzieją był lekarz pokładowy. Stanął przed nim, pusząc się jak paw. Tylko taki paw, któremu upierdolono ogon.
— A ty? — zapytał.
Lekarz miał wbity w ziemię wzrok. Nie patrzył na tego mundurowego gogusia. Nie znaczyło to, że się go boi. Może tak to wyglądało.
— Niechże pan się od nas odpierdoli. Mam swoje zasady, o których ty gościu nie masz pojęcia. Z tymi ludźmi i z ich pomocą uratowałem życie ludzkie. Ta kobieta walczyła o niego, w momencie, gdy ja bym skapitulował – cedził przez zęby, mając cały czas wzrok wbity w podłogę.
Nagle podniósł twarz i spojrzał temu bubkowi w oczy.
— Wypierdalaj ty stąd, bo tu cię nikt nie lubi. Tyś poprzedniemu dowódcy niegodny rzemyka u sandała rozwiązać – wyrzucił z siebie silnym głosem.
Całą załogę śmigłowca zamurowało. Cichy i spokojnego serca lekarz wyjebał dowodzącemu całą prawdę. Nikt w życiu by się nie spodziewał, że ten cichutki i poczciwy doktorek tam mu teraz dojebie.
— Wyjdź! — wrzasnął komandor na lekarza.
— Jeżeli on wyjdzie, wyjdziemy wszyscy — rzucił Hubert.
Wyprowadzili kutasa z równowagi. Łaził po kancelarii, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
— Panowie byli świadkami tego, co tu się stało, biorę was na świadków… — zwrócił się do specjalsów.
— Nas tu nie ma i nie było — odparł mu podporucznik.
— Pan dzwoni do naszego dowódcy — zaproponował chorąży z Formozy, podając mu swoją komórkę.
Chłopaki z sił specjalnych dobrze wiedzieli, że ta ciota nie zadzwoni do ich przełożonego. O czym ten sztabowy laik miałby z ich typowo bojowym oficerem rozmawiać. „Góral” zaraz po wyjściu ze śmiglaka zdał telefoniczną relację swojemu pryncypałowi. Miał od niego pełne błogosławieństwo i poparcie.
— Deponujemy u was naszą broń, potrzebujemy nocleg w internacie do jutra rana. Czy wyraziłem się jasno? – zażądał teraz ten przystojny oficer z Formozy.
Ostatnia nadzieja tego śmiesznego „kamandira” padła. Miał cichą nadzieję, że ci z wojsk specjalnych staną po jego stronie.
— Zawieszam dzisiaj całą załogę. Od jutra zacznie się postępowanie dyscyplinarne w stosunku do każdego z was – odpalił broń ostatniej szansy.
Miał do tego prawo i skorzystał z niego. Od postępowania dyscyplinarnego można było się odwołać, a także je przeciągać, prosząc o zmianę obrońcy i rzecznika dyscyplinarnego.
Ta podła kreatura nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyni. Zawieszenie załogi oznaczało jej odesłanie do domu i ściągnięcie kolejnej do koszar. Takie sytuacje zdarzały się, ale były ewenementem. Śmierć bliskiej osoby, przymusowe wodowanie lub, uderzając w mocne nuty, rozbicie śmigłowca. Wtedy z automatu cofano całą załogę lub jej członka. Musiał ten chuj doczytać, że i jemu przysługiwało takie prawo. Hubert, długo służąc, nigdy nie spotkał się z takim działaniem.
Podniósł telefon i nakazał dyżurnej służbie ściągnąć załogę w ich miejsce.
— Won — rzucił do wszystkich.
Wszyscy spojrzeli na niego z pogardą. Musiał to dostrzec.
— Bujaj się, frajerze — odparł Hubert.
— Życzę powodzenia za sterami Mi-14 — dodał Paweł.
— Pocałuj mnie w dupę — dorzucił technik.
— A mnie w dupę niekoniecznie — dodała Klaudia.
Dowodzący zacisnął pięści. Totalnie wyprowadzili go z równowagi.
— Nawet o tym nie myśl — zauważył jego reakcję chorąży.
„Góral” stanął przed nim. Blisko, bardzo blisko. Mógł poczuć jego oddech na twarzy. Jego wzrok w tym pizdeuszu wywołał strach.
— Nas tu nie ma i nie było. Nasze duchy widzą, co zrobiłeś. Wypierdalaj, dobrze ci radzę – szepnął tak cicho, że tylko ta pizda mogła to usłyszeć.
— Czołem, panie komandorze! — wrzasnął głośno, wychodząc z jego kancelarii.
Emocje opadały. Cała załoga była wściekła, że zdjęto ją z dyżuru bojowego. Ten dupek nie rozumiał pojęcia pracy bojowej. Na korytarzu Hubert chwycił lekarza i mocno przyciągnął go do siebie.
— Doktor, masz największe jaja z nas — oznajmił reszcie, tuląc go do siebie.
— Ja, one je ma, kurwa Klaudia wymiękam — rzucił.
Oficer z Formozy zbliżył się do kobiety, delikatnie chwytając ją za łokieć.
— Dziękuję, zapraszam na kolację — powiedział szeptem.
— Czy aby nie ze śniadaniem? — zapytała bezczelnie, wprowadzając „specjalistę” w zakłopotanie.
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Patrzył na nią w specyficzny sposób. Dojrzała te iskierki w jego wzroku. Ostatni raz widziała je we wzroku Radka.
— Jeżeli tylko chcesz? — wyrzucił z siebie.
— Magazyn uzbrojenia jest na prawo, zdaj swoją broń, potem pogadamy — zbyła go.
Ten jego uśmiech, te szczere gesty. Rzeczy, które podjął dzisiaj.
— Poczekasz? — zapytał.
— Przebiorę się i zaczekam — odparła.
Sama nie wiedziała, dlaczego tak postępuje. Dlaczego zgadza się na spotkanie z nim? Dotarła do „babińca” — jak faceci nazywali damską strefę. Przebrała się w cywilne ciuchy: dżinsy, bawełnianą koszulę i polar. Pozdrowiła bosmanmata na biurze przepustek. Odczekała chwilę przed bramą jednostki przy polonezie Caro. Tym polonezie Radka. Jego rodzice już dawno nie żyli. Po długiej sądowej batalii wszystko po nim należało się jej.
— Jestem — usłyszała głos „Górala” za swoimi plecami.
Pożerał ją wzrokiem. Patrzył na nią jak na jakąś boginię.
— O której i jaką knajpę polecasz? — zapytał, delikatnie dotykając jej ramienia.
Ten dotyk był subtelny. Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Patrzył na nią cały czas. Pożerał ją wzrokiem.
— Gościniec Zamkowy, ale czy biednego podporucznika stać na taką knajpę? — rzuciła.
Jakże on się pięknie śmiał.
— To do zobaczenia — powiedział, odchodząc w kierunku internatu.
+++++
— Czy ja zwariowałam? — zapytywała się siebie Klaudia.
Stała przed lustrem w mieszkaniu, przymierzając kolejne kreacje. Jej ukochane dziecko było w domu opiekunki. Taki miała z nią układ. Raduś wolał tam być, bo przebywał wśród koleżanek z przedszkola. Oczywiście zabrali też pieska, którego wspólnie nazwali Reksiem.
— Nie, tej nie — odrzuciła błękitną sukienkę, którą kupił jej Radek pod choinkę.
Była jednak ciekawa, czy po ciąży nie przytyła. Ciekawość zwyciężyła. Wsunęła na siebie sukienkę. Pasowała. Nadal mieściła się w rozmiarze czterdzieści.
Wcześniej wzięła kąpiel. Bezwstydnie skierowała silny strumień wody na intymne miejsca. Dlaczego, masturbując się w ten sposób, myślała o tamtym podporuczniku?
Spojrzała w lustro. Sukienka eksponowała jej kobiecość. Zastanowiła się chwilę.
— Nie ma co kombinować — zadecydowała.
Nałożyła delikatny makijaż. Stroiła się przed lustrem jak nastolatka. W końcu ruszyła na spotkanie.
+++
Siedzieli naprzeciw siebie. On w polowym mundurze Formozy, ona w eleganckiej sukience sprzed kilku lat.
— Boże, wyglądasz… — zaczął, wpatrując się w nią.
Zarumieniła się, czując się jak nastolatka na pierwszej randce.
Nie zdradzała Radka. Tego, który poszedł w niebiosa. Miała swoje potrzeby, które zaspokajała wibratorem. Po śmierci Radka wielu starało się ją posiąść. „Posiąść” – tak należało interpretować zaloty ludzi z logistyki i sztabu.
Nie czekała na księcia z bajki. Gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, nie szukała nikogo. Część potencjalnych adoratorów odrzucała myśl, że ma dziecko. „Wpadła, jebana” – szeptali po kątach.
Dlaczego lubiła Huberta – z prostej przyczyny? Jebnął swoisty monolog na placu apelowym przy wszystkich.
„Wy Klaudii dziecku ojca szukacie? Plujcie dalej, wskazujcie tej dziewczynie potencjalnych ojców, gdy wiadomo, kim on jest. Dla was nie ma żadnej świętości. Palicie mu świeczki na grobie, a jednocześnie obrabiacie dupę. Niech was wszystkich piekło pochłonie” – wykrzyczał.
— Kurwa, kurwa i jeszcze raz kurwa, jak ktoś ma coś do niej, to czekam przy swoim śmigle — pamiętała słowa Pawła, gdy zarzucono jej, że sypia z byłym dowódcą.
Te sytuacje nasilały się po objęciu nowego dowództwa, a konkretnie nowego dowódcy. Szef sztabu pojechał na kurs do Anglii, logistyk siedział na kursie w Niemczech.
Pamiętała stwierdzenie tej cipy, która przyszła na rzecznika:
— Skończył się twój lans na tragicznie zmarłym facecie. Chuj wie, kto ci tego dzieciaka zmajstrował? – usłyszała.
Paweł przewiózł tę kobietę swoim Mi-2, tak że zapamiętała to do końca życia. Cała w wymiocinach wysiadła w Gdyni, ku uciesze załogi.
Bojówka, logistyka i pododdziały stały za nią. Sztab, odświeżony przez nowego stały za nim. Miała większość, a ta większość ją szanowała.
— Mają tu dobrą kuchnię niemiecką — poleciła partnerowi.
Nie spuszczał z niej oka. Fakt, była odstrzelona. Kąpiel, fryzjerka i manicure. Nie pamiętała, kiedy tak dobrze wyglądała na spotkaniu z kimś.
— Chciałem…
— Chciałam…
Oboje się zaśmiali. Zjawił się kelner, przynosząc kartę dań. Zgodnie wybrali specjalność zakładu.
— Może przejdźmy na ty — zaproponowała.
Wstała, podając mu dłoń. Uścisnął ją delikatnie i pocałował.
— Klaudia
— Sebastian.
Rozpoczęli rozmowę, czekając na zamówione dania. W restauracji byli tylko oni i personel. Telewizor w rogu sali był włączony na TVN24, odpowiednio wyciszony, by nie przeszkadzać klientom.
Dowiedziała się, że pochodzi z Rabki, dlatego miał ksywkę „Góral”. Dopytywała go, co przygnało go nad morze.
— Od małego kochałem wodę i tak mi zostało. Wodę i góry – usłyszała.
O sobie nie mówiła zbyt wiele. Pochwaliła się swoimi medalami i tytułami pływackimi z liceum.
— Jesteś panną czy rozwódką, bo nie widzę obrączki? — zapytał dość bezpośrednio.
— Wdową — odparła, bo tak się czuła.
— Przepraszam, nie chciałem… — zaczął się tłumaczyć.
— Nie przepraszaj, nie masz za co — przerwała mu.
Kelner przyniósł zamówione dania. Postawił je przed nimi. Przestali rozmawiać, w ciszy pałaszowali porcje smacznej ryby. Nagle jeden z kelnerów pogłośnił telewizor. Przerwali posiłek, obracając twarze w tamtym kierunku.
„Dramatyczna akcja śmigłowca ratunkowego SAR z wiceministrem na pokładzie” – usłyszeli.
Odwrócili się i z zaciekawieniem patrzyli w ekran telewizora.
„Dzisiaj przewożący wiceministra śmigłowiec ratunkowy Mi-14 uratował od niechybnej śmierci czterdziestoletniego mężczyznę. Akcja miała dramatyczny przebieg, lecz wszystko zakończyło się szczęśliwie. Posłuchajmy samego wiceministra, który był uczestnikiem tych działań” – paplał dalej dziennikarz.
Na ekranie pojawiła się ta wredna morda polityka, otoczona wiankiem pismaków i komentatorów, puszyła się jak paw.
— Tak, potwierdzam ten fakt. W czasie przelotu pomiędzy bazą w Darłowie a Gdynią przez okno dojrzałem zapaloną czerwoną racę alarmową na jachcie. Natychmiast poleciłem załodze helikoptera, by podjęła działanie.
— Uszczypnij mnie, bo nie wierzę — poprosiła Klaudia Sebastiana.
Zrobił to, o co poprosiła. Z zaciekawieniem słuchali dalej wywodów pana wiceministra.
— Sytuacja była krytyczna. Ratowniczka, która dostała się na pokład jachtu, reanimowała poszkodowanego i potrzebowała drugiej osoby do pomocy. Bez chwili zastanowienia wydałem rozkaz towarzyszącemu mi oficerowi z ochrony, by jej pomógł – kontynuował swoje kłamstwa polityk.
— A to chuj — wyrwało się „specjalsowi”.
— Cały czas, reanimując tego biednego człowieka, ratowniczka została wciągnięta na pokład maszyny, a ja przez radio nakazałem oficerowi, by pozostał na jachcie razem z nieletnią dziewczynką — to już przekraczało wszelkie granice.
— Podjąłem również decyzję, aby natychmiast przetransportować nieprzytomnego człowieka do najbliższego szpitala. Udało się nam w helikopterze przywrócić mu funkcje życiowe. Pilot na moje polecenie leciał szybciej, niż nakazują to procedury, aby uratować tego nieszczęśnika. Po przekazaniu chorego w ręce ratowników pogotowia nakazałem, by załoga natychmiast wróciła po pozostałego na pokładzie oficera, a ja sam dotarłem spóźniony do Gdyni rządowym samochodem. Nie żałuję podjętej decyzji, gdyż dzięki niej uratowano ojca tej dziewczynki – kończył powoli swoje kłamstewka.
— Jak mu to może przejść przez gardło? — wyrzuciła z siebie Klaudia.
Nie wierzyła, że można aż tak kłamać. Nie mogła ogarnąć tego, co usłyszała przed chwilą.
— Politycy tak mają, a takie kreatury jak ten w szczególności — odpowiedział jej, dotykając dłonią jej dłoni.
Nie cofnęła ręki. Delikatnie ją głaskał. Było to przyjemne. Czuła, jak dostaje gęsiej skórki. Przerażało ją to, a zarazem nie chciała, by przestał.
— „Ze swojej strony, chciałem podziękować bohaterskiej załodze za wzorowe wykonywanie rozkazów i poleceń oraz za wykazany hart ducha i odwagę. Ze swojej strony postaram się wyróżnić ich wszystkich – zakończył.
Klaudia była wyprowadzona z równowagi. Dostrzegła, że Sebastian cały czas przygląda się jej. Nie spuszczał z niej oka. Padały teraz pytania od dziennikarzy do wiceministra. Odwrócili się tyłem do telewizora. Nie interesowało ich, co ma do powiedzenia ten kłamca.
— No kurwa człowiek orkiestra. Dojrzałem, poleciłem, wydałem rozkaz, nakazałem, pozostałem. Szkoda, że nie dodał – pilotowałem, wskoczyłem do wody i reanimowałem – rzucała wkurzona.
— Mnie przeraża ostatnie stwierdzenie. To o tym wyróżnieniu. Nic dobrego to nie wróży. Nasz kłamczuszek coś jeszcze chce ugrać i wcale bym się nie zdziwił, że będziemy tłem w jego kolejnej konferencji. W blasku fleszy będzie nas wyróżniał – zauważył „Góral”.
Dokończyli posiłek. Wypili po lampce dobrego białego wina. Kobieta uspokajała się. Z torebki wyciągnęła telefon komórkowy. Wcześniej słyszała powiadomienia SMS.
— „Słyszałaś buca” — odczytała SMS-a od Huberta.
— „To kutas” — dosadnie określił to Paweł.
Sebastian zapłacił za kolację. Wyszli z restauracji. Ciepła wrześniowa noc otulała nadmorską miejscowość.
— Odprowadzę cię — zaproponował jej.
Kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Dawno nie jadła kolacji w tak miłym towarzystwie. Wziął ją pod ramię. Trzeba było przyznać, że maniery miał przednie. Powoli szli w kierunku jej mieszkania. Zadzwonił jej telefon komórkowy. Dzwonił DKL. Zaklęła w duchu i odebrała telefon.
— Słucham — rzuciła.
— Jutro o 07:30 masz się stawić u dowódcy, ty i cała załoga oraz ta dwójka z Formozy. Oglądałaś?
— Tak, przyjęłam, będę — skwitowała krótko.
Gdy zakończyła, dojrzała, że Sebastian też prowadzi rozmowę telefoniczną. Zakończył ją po chwili. Spojrzeli sobie w oczy. Boże jak on na nią patrzył. Miał w tych oczach jakiś magnes, który przyciągał i jej spojrzenie.
— Chyba mi się pobyt u was przedłuży — poinformował ją.
Znowu ujął ją pod rękę.
— Nie dojrzałam u ciebie obrączki. Kawaler, czy rozwodnik, bo na wdowca nie wyglądasz? – zapytała.
— Kawaler — odparł krótko.
Taki przystojny facet i bez dziewczyny – nie chciała uwierzyć.
Powoli zbliżali się do bloku, w którym mieszkała. Zatrzymali się przed nim.
— Tu mieszkam, dwa pokoje kuchnia i łazienka — rzuciła.
— Chciałem cię przeprosić — usłyszała od niego.
— Za co? — zapytała.
Patrzyła na jego twarz. Był zmieszany. Przypomniał jej się Radek. Wtedy gdy tańczyli w internacie. Był tak samo zmieszany i niesforny jak on teraz. Obaj „twardziele”, a zarazem tacy nieporadni.
— Tam, wtedy w ubikacji — usłyszała.
Uśmiechnęła się.
— Przestań, robiłeś swoje, a poza tym zrewanżowałam ci się za to na wyciągarce — odparła.
Zarumienił się. To stwierdzenie go speszyło. Klaudia nie wierzyła, że ten „zabijaka z Formozy” jest tak nieśmiałym gościem. Coraz bardziej ją zaskakiwał. Nieśmiała istota obleczona w pancerz twardziela.
— No, widać było chyba to po mnie — szepnął.
— I czuć — dodała, wprowadzając go w coraz większe zakłopotanie.
Jakże ją podniecały na swój sposób te gierki. Popatrzył na nią. Cały czas widziała ten wstyd w jego oczach. Nie wiedział biedny co odpowiedzieć. Cała jej wiedza na temat bucowatych typów z wojsk specjalnych legła w gruzach. Sebastian musiał być chyba jakimś ewenementem.
— Przestań, bo teraz ja się głupio czuję, że wprowadziłam cię w zakłopotanie. Nie ma się czego wstydzić, normalna zdrowa reakcja – dodała, gdyż zrobiło jej się żal chłopaka.
— Ta był cudowny wieczór. Dziękuję – wyrzucił z siebie i jakby zachęcony jej ostatnim zdaniem pocałował ją w policzek.
— Też jestem takiego zdania — odparła, odwdzięczając się delikatnym pocałunkiem w usta.
Zaskoczony nie zdążył nic zrobić. Machając mu dłonią na pożegnanie, znikała w klatce schodowej. Zostawiła go przed blokiem. Znalazła się w mieszkaniu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Pragnęła, by za chwilę usłyszeć ciche pukanie do drzwi. Zdała sobie jednak sprawę, że Sebastian nawet nie znał numeru mieszkania.
Ja zwariowałam, zwariowałam totalnie – pomyślała.
Zsunęła szpilki z nóg. Udała się do sypialni. Zdjęła z siebie sukienkę. Podeszła do okna wychodzącego na miejsce, gdzie się rozstali. Celowo nie zapalała światła. Delikatnie odsunęła firankę.
Tkwił tam, patrząc na blok. Być może miał nadzieję, że dojrzy zapalone światło i ją w oknie.
Kobieto, masz dziecko, a tobie takie love story w głowie – zganiła się w myślach.
Delikatnym ruchem dłoni zsuwała z siebie rajstopy. Pozostała w samej bieliźnie. Znów podeszła do okna. Nie było go już tam. Zniknął gdzieś w mroku nocy.
Runęła na szerokie łózko w sypialni. Patrzyła w na sufit i zastanawiała się, dlaczego porównuje tego faceta do Radka. To było nienormalne i chore. Dwie Klaudie biły się w jej ciele.
Nie, nie mogę – mówiła jej ta pierwsza Klaudia.
Masz jedno życie, spróbuj – tłukła jej ta druga.
Byłą kompletnie rozbita emocjonalnie. W głowie miała jeden wielki mętlik. Obaj byli podobni. Jakby Sebastian był jakimś klonem Radka. Starała się analizować swoje zachowanie na chłodno, lecz, będąc tak rozbita psychicznie, nie była w stanie tego zrobić. Zamknęła oczy. Przelatywały jej obrazy ze wspólnego życia ze zmarłym i te dzisiejsze z Sebastianem.
Przecież ja za chwilę zwariuje. Co się ze mną dzieje – mówiła w myślach do siebie.
Wstała z łózka i z torebki wyciągnęła telefon komórkowy. Zauważyła parę nieodczytanych SMS-ów i dwie nieodebrane rozmowy. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej butelkę wina. Nalała sobie i wypiła z kieliszka. Zakorkowała butelkę. Jutro szła do pracy. Zmyła z siebie makijaż i umyła się.
— Dlaczego go nie zaprosiłam? — zapytała się siebie głośno.
— Debilko, przecież masz okres — odpowiedziała sama sobie.
Czuła coś, co ją bardzo przerażało, a zarazem pociągało. Pragnęła podjąć to ryzyko, wszak ryzyko było wpisane w jej pracę. Przebrała się w piżamę. Zmieniła podpaskę. Delikatnie dotykała swoje drażliwe w czasie periodu sutki. W końcu zmęczona nadmiarem emocji usnęła.
++++++
Rano przedzwoniła do niani z informacją, że może zostać dłużej w pracy. Nie wiedziała, po co została wezwana. Mogła się tylko domyślać. Spała jak zabita. Już na biurze przepustek zdała sobie sprawę, że sytuacja jest poważna.
— Pani bosman, ma się pani natychmiast stawić u dowódcy — usłyszała od dyżurnego biura przepustek.
Na parkingu spotkała Huberta.
— Skurwysyństwo najwyższego stopnia. Ja w tym cyrku nie mam zamiaru występować. Tu mam kwit o zwolnienie. Pierdolę to – rzucił jak zwykle w dość bezpośredni sposób.
— Przestań, z kim ja będę latać? — zapytała go.
— Z Pawłem — odparł krótko.
Zmierzali w kierunku budynku sztabu. Na palarni spotkali technika. W dość jasny i wulgarny sposób określił wczorajsze wystąpienie wiceministra w telewizji. Dołączył do nich lekarz i Paweł.
— To jest skurwysyństwo, nazwijmy to po imieniu — rzucił drugi pilot.
— Najwyższego stopnia — uzupełnił doktor.
Weszli do budynku sztabu razem. Jak zgrana załoga, którą byli. Pewnym krokiem kierowali się do kancelarii dowódcy dywizjonu. Przed nią zastali obu „specjalsów”.
— Jeszcze raz żądam wydania nam naszej broni. Inaczej zamelduję to swojemu dowódcy. Ta broń nie jest waszą własnością – wrzeszczał na szefa sztabu dywizjonu Sebastian.
Nie poznawała go. Wczoraj nieśmiały i zagubiony na spotkaniu z nią. Teraz wojownik walczący o swój oręż. Widziała innego faceta. W kwestiach służbowych był naprawdę trudnym przeciwnikiem. Czuł wagę swojego doświadczenia i statusu żołnierza wojsk specjalnych.
Szef sztabu starał się go uspokoić. Na darmo. Wyciągnął swój telefon komórkowy.
— Proszę spotkać się z dowódcą, on panu wszystko wyjaśni — prosił „specjalsa” komandor podporucznik.
Nie był to zły człowiek. Nie trzymał z nowym dowódcą. Wcześniej był oficerem sztabu w dywizjonie. Naprawdę poczciwym człowiekiem.
Klaudia podeszłą do „Górala”. Dotknęła jego ramienia. Odwrócił się. Omiótł ją wzrokiem. Tym wzrokiem służbowym. Nie takim, jakim wczorajszej nocy.
— To człowiek od nas, naprawdę w porządku — rzuciła cicho.
Miał temu oficerowi coś powiedzieć, lecz zdusił w sobie głos. Zauważyła zmianę w jego spojrzeniu. Zsunęła swoją dłoń ku dołowi, chwytając jego dłoń. Czekała na reakcję z jego strony.
— Po spotkaniu chcę widzieć tu naszą broń. Czy pan mnie jasno zrozumiał?– zmienił swoje podejście.
Uścisnął lekko jej dłoń. Znów poczuła to coś. Ten mężczyzna działał na nią w specyficzny sposób i vice versa.
Sekretarka zaprosiła wszystkich do pomieszczenia dowódcy. W przeciwieństwie do wczoraj była w stosunku do nich miła i uprzejma.
— Dowódca zaprasza wszystkich, proszę wejdźcie —zaprosiła, uśmiechając się do nich.
Siedmioro osób znalazło się w pomieszczeniu tego chuja. Ubrany w wyjściowy mundur, szczerzył do nich zęby. Sprawiał wrażenie, jak gdyby nigdy nic nie wydarzyło się wczoraj.
— Proszę spocznijcie, moi bohaterowie wczorajszego dnia — rzucił ku zaskoczeniu wszystkich.
Wszak wczoraj padło słowo „Won’. Teraz zaś nazywał ich bohaterami. Na stole stały szklanki z paluszkami i woda mineralna. Wpadła sekretarka.
— Dla kogo kawę, a dla kogo herbatę? — zapytała.
Jaka jebana milutka była dzisiaj.
— Dla mnie kawkę z mleczkiem — rzucił dowódca, uśmiechając się do nich.
Całe towarzystwo nic nie odpowiedziało. Wczoraj wyjebał ich z dyżuru. Dzisiaj milutki.
— Do brzegu panie komandorze, nie mam czasu, nie jestem pana podwładnym — rzucił krótko Sebastian.
Rozpoczął od przeprosin. Stwierdził, że niepotrzebnie się uniósł i w ogóle to wprowadzono go w błąd. Pierdolił jakieś farmazony o błędnej interpretacji jego słów. Walił typowym bełkotem rzecznika prasowego. Miał w tym doświadczenie. Dużo słów, mało konkretów – zasada rzeczników prasowych. Niewygodne pytania ominąć lub odbić temat do specjalistów. Na niewygodne pytania nie odpowiadać.
— Do brzegu do jasnej cholery! — ponowił podporucznik.
Jakże temu bubkowi to stwierdzenie było nie na rękę. Jakąż minę wywalił po jego stwierdzeniu. Widać było, że z trudem znosi te konkretne zapytanie „specjalsa”.
— Dzisiaj, o czternastej odwiedzi nas pan wiceminister. Chciałby się spotkać z wami, a potem byłby zaszczycony, gdybyście mu towarzyszyli w konferencji prasowej – oznajmił.
Spełniły się słowa Sebastiana. Dobrze określił, że nic dobrego z wczorajszego wystąpienia z telewizji dla nich nie wyjdzie.
— Informuję pana, że w kancelarii jawnej złożyłem swoje wypowiedzenie, więc na mnie proszę nie liczyć, chyba że otrzymam rozkaz na piśmie, gdyż od 09:00 jestem na wolnym. Kurwa, nawet jeżeli taki rozkaz otrzymam to przedstawię zwolnienie lekarskie – wywalił bezpośrednio Hubert.
— Ja w tym cyrku nie będę brał udziału i jak potrzeba, to wszystkim z załogi stosowne zwolnienie lekarskie wystawię. I co mi zrobisz – no lekarz to się dopiero rozkręcał, waląc swoją gadkę.
— Swoje zwolnienie ze służby przedstawię jutro, a zwolnienie lekarskie przedstawię po wystawieniu mi przez kolegę — rzucił Paweł.
Mina tego chuja była dla nich swoistą ambrozją. Patrzył na nich tym swoim głupawym wzrokiem. Tracił grunt pod nogami. Trójka ludzi postawiła go pod ścianą.
— Wiceminister zapewnił wam awanse i medale oraz spore nagrody pieniężne, proszę się zastanowić. Pan, panie kapitanie, może objąć obowiązki… – rzuciła ta menda.
— Wycofam kwit. Tak, zrobię to. Pod warunkiem, że za miesiąc ciebie tu nie będzie. A i tak z tym chujem nie wystąpię – przerwał mu Hubert.
Komandorzyna rzucała wzrokiem na prawo i lewo. Klaudia i technik jeszcze się nie wypowiedzieli.
— Ja to wszystko pierdolę — odpowiedział mu technik w krótkich, żołnierskich słowach.
Zawiesił wzrok na Klaudii. Jego wredny wzrok przewiercał ją na wylot. Bardzo rzadko opuszczała wzrok. Nigdy nie unikała kontaktu wzrokowego. Nawet wtedy, gdy była kursantką, a Radek ją opierdalał. Tak samo było teraz. Z pogardą patrzyła w te wstrętne ślepia oficera.
— Droga Klaudio, na najbliższy kurs oficerski mam zamiar wyznaczyć panią — rzucił.
Zmierzyła go wzrokiem. Patrzyła na niego jak na nic nieznaczącego robaka, którego trzeba rozdeptać, by się nie rozpleniał po domu.
— Za pana dowodzenia nazwano mnie suką. Zarzucono mi, że dawałam dupy staremu dowódcy. Podważano ojcostwo mojego dziecka, a zdjęcie jego ojca  jest w sali tradycji. Ty Radkowi do pięt nie dorastasz.. Chcesz mnie kupić kursem? Ty mały, podły człowieczku? – wyrzuciła mu w twarz.
Podniósł dłoń, chcąc ją uderzyć. Nie spodziewał się, że podporucznik przechwyci jego dłoń i zakładając dźwignię, położy go na stół.
— Jedno zdanie, jeden wyraz, a złamie ci nadgarstek — rzucił, trzymając go.
Reszta załogi podniosła się zza stołu, ale chorąży ze specjalsów powstrzymał ich. Byli w stanie dokonać samosądu na tym kutasie.
— A teraz grzecznie, chuju pierdolony, przeprosisz panią bosman. Tak jak najlepiej umiesz. Czy wyraziłem się jasno? – cedził przez zęby.
— Sebastian zostaw, nie warto — rzuciła Klaudia.
— Nie, nikt nie będzie obrażał tak szlachetnej kobiety — wyrzucił z siebie ku zaskoczeniu reszty towarzystwa.
Dociągnął go tak mocno, że tamten jęknął.
— Czekam — rzucił cicho.
Klaudia patrzyła na to będąc w delikatnym szoku. Słowa Sebastiana były dla niej zaskoczeniem, tym bardziej jego działanie. Szlachetna kobieta? Co on miał na myśli?
— Przepraszam, przepraszam bardzo, nie wiem, dlaczego tak powiedziałem — wyrzucił z siebie ten pizdeusz.
Trzymał go dalej w dźwigni.
— Kończymy tę farsę, w której nikt nie ma zamiaru występować. Nadal będę cię trzymał. Zadzwoń do podoficera kompanii, byśmy mogli zabrać broń. My na temat twojego zachowania zachowamy milczenie, a jak rozegrasz spotkanie z tym politykiem, to twoja sprawa – zakończył.
Dowodzący wykonał telefon do służby dyżurnej, nakazując wydanie broni dla obu gości z Formozy.
— „Pikor”, zabierz naszą broń i wróć tutaj — rozkazał chorążemu z Formozy „Góral”.
Ten wrócił po chwili, dzierżąc w dłoniach ich oba MP-5. Teraz dopiero dostrzegli na jego identyfikatorze napis „PIKOR”.
— My wychodzimy, a wy jak chcecie — rzucił Sebastian, zwalniając uścisk na nadgarstku tego buca.
Pozostawili tę podłą kreaturę samą. Komandor zlał się w portki. Nie dało się tego nie zauważyć. Gdy znaleźli się na parkingu, Sebastian zadzwonił do swojego przełożonego. Rozmawiał z nim chwilę. Klaudia czekała, aż skończy.
— Wiesz co… — zaczęła.
Objął ja wpół i przytulił do siebie. Jego usta dotknęły jej ust. Ten pocałunek był subtelny i niewinny, jakby się czegoś obawiał. Jego mocne dłonie obejmowały jej kibić. Odwzajemniła mu się tym samym, była nawet bardziej odważna. Delikatnie wsunęła swój język w jego usta.
— Chciałbym się z tobą spotkać — rzucił.
— Ja też — odparła bezpośrednio, wprowadzając go ponownie w zakłopotanie.
Nie mógł od niej oderwać wzroku. Teraz ona czuła się zażenowana. Tkwili przed sobą jak zakochani nastolatkowie, żadne z nich nie chciało powiedzieć, co czuje do drugiej osoby. Patrzyła na niego swoimi zielonymi oczami, prześlicznymi, jak zawsze, co określał jej niedoszły mąż. Dociągnął ją mocniej do siebie.
— Przestań, chłopaki patrzą — szepnęła cicho, mając jednak w dupie, co powiedzą inni.
— Niech patrzą, niech wiedzą, że się w tobie zakochałem — szepnął jej do ucha.
Odsunęła go delikatnie. Nie była gotowa na takie wyznanie.
Musiała się zmierzyć sama ze sobą. Widziała, jak wsiada do służbowego pojazdu, jak odjeżdżając, omiata ją wzrokiem. To nie były bajery, aby zaliczyć pannę z dzieckiem. On o dziecku nic nie wiedział.

++++++++++++++

Konferencja wiceministra była jedną wielką mistyfikacją. Za specjalsów wrzucono dwóch starszych matów logistyki. Średnio inteligentny szympans dostrzegłby różnicę w uzbrojeniu i zachowaniu ludzi tego pokroju. Zwykły AKMS nie mógł zastąpić MP-5. Wygląd tych spec-żołnierzy również budził obawy. Rzeczniczka przebrała się w strój ratowniczki, nałożyła maskę, nie chcąc pokazać swojego pięknego lica. Za pilotów i technika ten pizdeusz również znalazł zamienników ze sztabu.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że oni dostali nagrody od dowódcy, a realna załoga od wiceministra. Ten dekiel nie zauważył nawet, że podstawieni ludzie to marne atrapy. Nie dostrzegł lub dostrzec nie chciał.
Gdy wszystko ucichło, cała ekipa dostała przeniesienie służbowe na trzy miesiące do Babich Dołów. Najbardziej uderzyło to w Klaudię i Pawła.
— No i co warto było, gdybyś się zgodziła, tobyś była już na kursie oficerskim — rzuciła jej ta pizda rzeczniczka.
— Честь имею (mam honor) — odpowiedziała jej po rosyjsku Klaudia.
Takie głupie piździsko tego nie było w stanie zrozumieć. Klaudia patrzyła jej prosto w oczy, gdy odbierała rozkaz wyjazdu. Tamta jakoś dziwnie uciekała wzrokiem.
— Dobrze ci kisi, czy tylko mu w gębę bierzesz? — zapytała Klaudia.
Dojrzała wkurwienie tamtej.
— Baczność, bosmanie!!! — rzuciła do Klaudii.
— Uspokój się, zewrzyj wargi u góry i tam na dole i te małe i te duże, jeżeli je masz. Nie jestem na służbie dzisiaj. Zabolało, co? – dojebała jej.
W Babich Dołach był normalny dowódca. Tutaj Radeczek miał przedszkole, nianię, pieska i wszystko. Była dla niej najważniejszy. Z bólem serca zadzwoniła do swojej mamy. Pamiętała, jakie zarzuty rzucała jej po śmierci młodszego brata.
— Przyjadę, córeczko, nie ma problemu — usłyszała.
Miała numer telefonu do Sebastiana. Wtedy, gdy żegnali się na parkingu, wymienili się numerami. Nie odebrał od razu, oddzwonił po chwili.
— Super, że możemy się spotkać — usłyszała.
Czuła, że coś zmieni się w jej życiu, nie była tylko pewna, co.

Jammer106

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i miłosne, użył 10150 słów i 61444 znaków, zaktualizował 24 mar o 15:57. Tagi: #bezseksu #akcja #miłosne #soft

9 komentarzy

 
  • Użytkownik Pumciak

    Początek opowiadania bardzo ładny tyko prosze nie utop znowu kogoś

    Wczoraj 18:56

  • Użytkownik Czytelnik 2

    Wspaniale się czytało ale jest jedno małe ale - "Podważano ojcostwo mojego dziecka, którego zdjęcie jest w sali tradycji, a któremu ty nie dorastasz do pięt." - zdjęcie dziecka?

    Wczoraj 15:37

  • Użytkownik Jammer106

    @Czytelnik 2 Słuszna uwaga. Dziękuję za zwrócenie uwagi. Postaram się poprawić. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

    Wczoraj 15:54

  • Użytkownik andkor

    Duża łapa w górę.

    Wczoraj 15:33

  • Użytkownik shakadap

    Brawo. Jak zwykle świetna robota!

    Wczoraj 13:27

  • Użytkownik kigu

    Serial sie rozkreca,mozna go ciagnac w nieskonczonosc.Prawie jak saga.Ale ciekawie sie czyta,choc mnie troche raza wulgaryzmy zwlaszcza w wykonaniu kobiet w opowiadaniach.Czyzby na sluzbie zatracaly kobiecosc?

    Wczoraj 13:21

  • Użytkownik Jammer106

    @kigu samotna kobieta z dzieckiem. Musi walczyć o swoje. Po siedmiu latach przesiąkła tym wojskowych brudem. Na dodatek w służbie bojowej wśród samych mężczyzn. To nie sztabowa lala. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

    Wczoraj 13:39

  • Użytkownik kigu

    @Jammer106 Tak.Ja tez w czasie 2 letniej zasadniczej sluzby nauczylem sie uzywac wielu niecenzuralnych slow.Dlatego pewnie wielu Polakow zamiast przecinka uzywa slowa na k..
    Ps.
    Czytalem tez Twoja opowiesc na ,,Pokatne".Az 9 komentarzy.

    Wczoraj 15:03

  • Użytkownik Jammer106

    @kigu Którą?

    8 godz. temu

  • Użytkownik Marcin 78

    I znowu nie zawiodłeś

    Wczoraj 13:02

  • Użytkownik Jaśko

    Dziękuję, zrobiłeś mi dzień.

    Wczoraj 10:34

  • Użytkownik AndAndronikus

    Zakończ chociaż raz szczęśliwie.
    Wrócę jak będzie całość , nie na moje nerwy czekanie .
    Pozdrawiam

    Wczoraj 9:01

  • Użytkownik Hart

    Zapowiada się na bardzo ciekawą historię. Już czekam na cdn. 😊

    Wczoraj 7:32