Strażniczka Bałtyku (X) "Cisza przed burzą"

Strażniczka Bałtyku (X) "Cisza przed burzą"Rosyjska Baza Morska Tartus, Syria, świt tego samego dnia.

Klaudia nie spała przez całą noc. Oparła głowę na torsie Radka i przyłożyła ucho do serca mężczyzny. Obawiała się, że znów może wydarzyć się to, co miało miejsce na plaży, gdy zmuszona była go reanimować. Wsłuchując się w rytm jego serca, miała pewność, że wszystko z nim w porządku. Co więcej, czując, jak rytmicznie unosi się klatka piersiowa ukochanego, była pewna, że oddycha.
Nie przeszkadzało jej, że bił od niego zapach alkoholu. Wybaczyłaby mu więcej, dużo więcej. Najważniejsze było to, że go odnalazła i że żył. Jego serce biło dla niej. Z oczu Klaudii kapały łzy szczęścia, cichutko pociągała nosem, by go nie obudzić. Czuła ciepło męskiego ciała, od czasu do czasu delikatnie głaskała klatkę piersiową partnera.
„Jesteś mój, mój na zawsze, nie oddam cię nikomu”.
Gdy dotarli do kontenera, ułożyła Radka na łóżku. Był całkowicie pijany i miała ogromną trudność, by dotaszczyć go w to miejsce. Gdy mijali wartownika przy posterunku, ten tylko delikatnie się uśmiechnął i dał wolną drogę. Miała nadzieję, że nikt z bazy, poza tym młodym matrosem, ich nie widział.
Na stoliku położyła pistolet i sprawnie pomogła mu pozbyć się ubrań, rozbierając go całkowicie. Chciała napawać wzrok nagim ciałem Radka. Zaciągnęła rolety w oknach i przekręciła klucz w drzwiach.
Rozebrała się do naga i położyła obok niego. Usnął momentalnie. Nim to uczynił, zdążył tylko wyrzucić z siebie:
— Kocham cię.
Jej życie wywróciło się do góry nogami. Leżąc wtulona w niego, analizowała wszystko, co się wydarzyło. Próbowała to robić na chłodno, ale nie była w stanie. Nadal nie wierzyła, że ma go tu i teraz przy sobie. To było trudne do zrozumienia i to, że się spotkali, graniczyło z cudem. Graniczyło! To był cud! Przeżyła zbyt wiele emocji, zbyt wiele wrażeń, jak na jedną noc, a to miłosne uniesienie na plaży było nie do opisania.
Nie pamiętała, kiedy miała tak silny i boski orgazm. Przez chwilę myślała, że wpadła w trans. Fale przyjemności przelewały się przez jej ciało, a gdy w pewnym momencie chciała Radka zrzucić z siebie, kolejna dawka ekstazy dopadła ją. Wyła z rozkoszy, pragnąc więcej i więcej. Przeszywające dreszcze, wygięcie w łuk i nieopisane uniesienie, jakie przeżyła, nie miały sobie równych. Do szczęścia brakowało tylko tego, by zatrzęsła się ziemia.
Gdzież Sebastianowi było do Radka? Odczuwała z młodszym partnerem przyjemność z seksu, ale zawsze kończył pierwszy i zaspokajał ją oralnie. Nim wyszedł z intymności, a potem kontynuował to ustami, mijały chwile, a ona stygła i znów musiała być na nowo podgrzewana.
Radek tej nocy nie był delikatny; był dziki i nieprzewidywalny. To ją tak niesamowicie podnieciło i dało swoistego kopa. Nie, nie było w tym nic z brutalności. Zapytał, przeprowadził krótką grę wstępną. Nie musiał tych pieszczot dłużej kontynuować. Była już wtedy mocno podniecona. Przystąpił do właściwego zadania w odpowiednim czasie i po odpowiednim przygotowaniu. Wziął ją szturmem, z zaskoczenia, bo nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Inicjatywa w działaniu, śmiałość i odwaga — to były kluczowe warunki, by natarcie odniosło sukces.
Odniósł zwycięstwo, zdobył w tym miłosnym szale i podporządkował sobie. Wcale nie narzekała, że poddała się i padła. Ba, gdyby zawsze czerpała z tego taką przyjemność jak ostatnio, to napraszałaby się o kolejne takie ofensywne działania.
Spojrzała na niego, leżał na plecach, spokojny, a jego klatka piersiowa unosiła się miarowo. Miał płytki oddech. Poprawiła głowę i delikatnie musnęła jego skórę na torsie.
„On ma blisko czterdzieści lat i nadal jest taki jurny” — oj, te wspomnienia ostatnich harców pozostały i tkwiły w pamięci Klaudii.
Zatopiła się we wspomnieniach. Całkowicie ze swoich myśli usunęła Sebastiana. To było chyba naturalne. Gdy poznała Górala i się w nim zauroczyła, Radek zniknął. Teraz gdy w cudowny sposób powrócił ten jej jeden jedyny, momentalnie podświadomość wyrugowała młodego podporucznika.
„Boże, jak dobrze, że się z nim nie zaręczyłam” — błogosławiła swoją decyzję.
Zmęczenie dawało o sobie znać. Oczy kleiły się i mimowolnie zamykały. Próbowała z tym walczyć, lecz organizm potrzebował odpoczynku. Mimo że bardzo chciała być nadal opiekunem snu Radosława, wpadła w objęcia Morfeusza.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłem oczy i ku swojemu przerażeniu zobaczyłem Polkę wtuloną we mnie. Byłem całkowicie nagi, podobnie jak ona.
„Jezu, co ja narobiłem?”
— Wiktorze, żyjesz? — poznałem głos „Akuły”, dobiegający zza drzwi.
— Żyję, kurwa, żyję, ale co to za życie — odparłem mocno skacowanym głosem.
— Otworzysz? — padło pytanie mojego obecnego zastępcy.
— Poczekaj, muszę się ogarnąć — grałem na zwłokę.
W dość brutalny sposób obudziłem Klaudię, szarpiąc ją za ramię. Przyłożyłem jej palec do ust. Otworzyła cudne oczy i spojrzała na mnie zdziwiona.
— Ciii — szepnąłem, delikatnym ruchem głowy wskazując na drzwi wejściowe. — Weź swoje ubrania i schowaj się w kibelku — dodałem, starając się mówić szeptem.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Mieszkałem w jednym z nielicznych campów „deluxe”, z umywalką i ubikacją. Drugi z takich zajmował właśnie „Akuła”, a wcześniej „Wołk”.
Kobieta zebrała swoje umundurowanie, buty i bieliznę, i na paluszkach udała się we wskazane miejsce. Narzuciłem na siebie slipki i tielinaszkę, a gdy upewniłem się, że wszystko jest w porządku, przekręciłem klucz w zamku. Nacisnąłem na klamkę i otworzyłem drzwi.
Oślepiło mnie silne słońce, które waliło prosto w twarz. Przymknąłem oczy.
— Ojoj, Wiktorze… — przywitał mnie w specyficzny sposób „Akuła”.
— Aż tak źle? — zapytałem, przerywając mu.
— Sponiewierałeś się okrutnie, ale wcale ci się nie dziwię, sam też bym tak zrobił — już wiedziałem, że wyglądam jak sto nieszczęść.
Waliło ode mnie jak z gorzelni, w głowie miałem mętlik, i to niekoniecznie z powodu alkoholu, choć ten też swoje w moim czerepie narozrabiał. Byłem rozbity zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Kac dawał znać o sobie. Łeb napieprzał niemiłosiernie, a w ustach miałem swoistą suszę.
— Co się stało? — wyrzuciłem z siebie cicho.
— Polka nie wróciła na noc, nie ma jej w kontenerze, wiesz coś o tym?
— Wysłałem ją do izby chorych po prochy, no wiesz, była zabujana w tym kutasie, co do mnie mierzył, zaraz powinna wrócić. A w nocy, może łaziła po bazie, bo ją chandra zżerała, kto tam za babami trafi. Ma do mnie przyjść za chwilę, jeszcze ją przemagluję — mówiąc to, otrzeźwiałem, przynajmniej na chwilę.
Tego nas uczono na szkoleniach. Jeżeli kłamiesz, to przekonująco i bez chwili zastanowienia. Mów naturalnie, bez zbędnej intonacji w głosie, tak jakbyś mówił prawdę.
W tej sytuacji, będąc jeszcze nawalony, byłem nad wyraz przekonujący dla mojego kamrata. Po drugie — on zawsze nie potrafił mnie rozkminić.
— Podowodzisz dzisiaj? Muszę dojść do siebie — poprosiłem.
— No jasne, zabieram chłopaków nad morze, tak jak ty zawsze — dostrzegłem, że się ucieszył — Tylko nie wiem… — tu na chwilę się zatrzymał.
— Śmiało, mów.
— Czy z tym maglowaniem to dobrze robisz?
— Mi powie to, co wam by nie powiedziała — odpowiedziałem nieco filozoficznie.
Odetchnąłem ulgą, gdy go spławiłem. Był zadowolony, że chwilowo objął dowodzenie. Zdawałem sobie sprawę, że rywalizuje z „Wołkiem”. Teraz gdy ten był ranny, a ja miałem szansę zająć miejsce Fiodora, wyczuwał, że to ten moment, by się wykazać i zająć moje miejsce.
— Poszedł, możesz wyjść — zwróciłem się do Klaudii.
Pojawiła się, okryta tylko moim ręcznikiem. Boże, jaka ona była piękna. Kojarzyłem co nieco z wczorajszych rozmów. Film mi się urwał w momencie, gdy dowiedziałem się, że niekoniecznie jestem Wiktorem Graczowem, a Radosławem Gancarzem, polskim ratownikiem śmigłowcowym.
Na razie przypomniało mi się tyle i aż tyle.
Na jej twarzy zagościł uśmiech i bosa zbliżyła się do mnie.
— Ja nadal nie wierzę w to, nadal nie wierzę, że ty żyjesz — rzuciła i objęła mnie dłońmi za szyję.
Ręcznik upadł na ziemię, objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Tkwiliśmy tak w bezruchu przez chwilę. Zdałem sobie sprawę, że ona płacze. Stanęła na palcach i pocałowała mnie w usta. Wyraz oczu Klaudii mówił sam za siebie — spełnione marzenie i tęsknota.
— Słyszałaś wszystko, o czym z nim rozmawiałem? — zapytałem i delikatnie odsunąłem ją od siebie.
— Tak.
— Odczekaj kilka minut, moi ludzie zaraz pójdą na zaprawę poranną i nikt tu nie zostanie. Zbajeruj Janę i wróć za pół godziny — mówiąc to, patrzyłem, jak się ubiera.
Na wpół pijany lustrowałem ciało Klaudii. Była zgrabna, śliczna. Zatrzymałem wzrok na opatrunku. Spostrzegła to.
— Kto ci to zrobił? — zapytałem.
— Poniósł karę, zabiłeś go, choć o mały włos, on zabiłby ciebie, pies go dorwał — odpowiedziała, zapinając guziki mundurowej bluzy. — Dobrze się czujesz? — zapytała.
Prócz kaca, to ze mną wszystko w porządku — odpowiedziałem.
— Wczoraj straciłeś przytomność i zatrzymało ci się serce. Reanimowałam cię. Przepraszam, to wszystko przez mnie — powiedziała prawie szeptem.
Miałem przebłyski z wczorajszej nocy, spędzonej na plaży. Nie pamiętałem wszystkiego, ale kojarzyłem pojedyncze wydarzenia. Dostałem za dużo naraz. Tak naprawdę, wszystko po tym, jak położyłem ją na piasku i zacząłem całować, jakoś wymazało się z pamięci. Musiałem zadać to pytanie, musiałem wiedzieć.
— Czy my wczoraj… no wiesz… — ledwo przeszło mi to przez gardło.
Jakże ona uśmiechnęła się serdecznie i przybliżyła się.
— Tak, kochaliśmy się jak dzikie zwierzęta… — odpowiedziała i pocałowała mnie w usta — I byłeś niesamowity — dodała.
Opuściła kontener, pozostawiając mnie w niezłej rozterce. Z jednej strony, kamień spadł mi z serca, bo gdzieś w głębi duszy obawiałem się, że mogłem to zrobić wbrew jej woli, a tego bym nie zniósł.
„Zdradziłem Katie, zdradziłem swoją żonę” — wreszcie to do mnie dotarło i wcale nie czułem się z tym dobrze.
Pozostałem sam, klapnąłem na łóżko, nie wiedząc, co począć. Naszły mnie cholerne wyrzuty sumienia. Dłońmi zakryłem twarz.
„Kim ja kurwa do cholery naprawdę jestem?” — jak bumerang  powróciło trapiące mnie pytanie.
Zdawałem sobie sprawę, że w pracy jestem swego rodzaju zabójcą, a w domu kochającym mężem i ojcem — czułym i troskliwym facetem. To rozwaliłem po pewnym czasie, lecz nieraz zastanawiałem, jak mogę mieć takie dwie twarze i osobowości, i czy jest to normalne.
Teraz dostałem specyficznego drugiego, zajebiście mocnego gonga — Czy jestem kapitanem Wiktorem Aleksandrowiczem Graczowem, czy też chorążym sztabowym Radosławem Gancarzem? I dzisiaj — do którego mi bliżej i kim chcę być.
Rozwikłanie tamtej „zagwozdki” było bajecznie proste w porównaniu do tego, co czekało mnie teraz.

Wróciłem po dwudziestu minutach. Musiałem się odświeżyć. Strugi zimnej wody podziałały tak, jak powinny. Orzeźwiłem się i poczułem lepiej. Odpaliłem czajnik i do kubka nasypałem dwie kopiaste łyżeczki kawy.
Jeżeli ta Polka mówiła prawdę, w co coraz bardziej wierzyłem, to co ja miałem teraz zrobić? Nie docierało to do mnie, byłem jeszcze lekko nawalony. Kąpiel dała chwilową ulgę, ale z organizmu alkohol wydala wątroba. Można się wesprzeć jakimiś kroplówkami, farmakologią, ale nic w minutę nie wysiuda wódki z ciała. Zdałem sobie sprawę, że nie teraz mi na czynniki pierwsze rozbijać to, co usłyszałem, i analizować, co mi wbito do głowy po wypadku.  
„Nie teraz i nie w takim stanie”.
Usłyszałem pukanie. Czułem podskórnie, że po drugiej stronie stoi Klaudia.
— Tak, proszę — sam się sobie zdziwiłem, że nie dałem prostego „Wejść”.
Nie myliłem się, to była ona. Odświeżona, z nieco jeszcze mokrymi włosami, stała w drzwiach.
— Wejdź, proszę, chcesz kawy? — zaproponowałem.
Promieniała, widziałem różnicę w jej wyglądzie i zachowaniu. Zbliżyła się i pocałowała mnie w policzek. Szybko zamknąłem drzwi.
— Nie rób tego więcej, przynajmniej nie tutaj — fuknąłem.
Spochmurniała, patrzyła dziwnym wzrokiem.
— Dlaczego? — zapytała.
— Dla bezpieczeństwa, nie chcę plotek.
Twarz jej spoważniała. Przyglądała mi się bacznie, zdziwionym wzrokiem.
— Radek…
Otwartą dłonią przymknąłem jej usta. Pochyliłem się i skierowałem usta w kierunku prawego ucha kobiety.
— Podsłuch, nie wykluczam, że może tu być, mów do mnie Wiktor lub kapitanie, te sprawy obgadamy na zewnątrz, dobrze? — szepnąłem.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Odetchnąłem z ulgą. Usiadła za stolikiem i poprosiła o przyrządzenie kawy.
Zacząłem rozmowę. Poinformowałem jaki ma status w bazie i na czym będzie polegać jej zadanie. Słuchała mnie w skupieniu, lecz po chwili drobna dłoń dotknęła mojej położonej na stole ręki. Nie odsunąłem swojej, delikatnie dotykała mnie palcami, chcąc w ten sposób poczuć bliskość. Nie zadawała zbyt wiele pytań, starałem się wszystko tłumaczyć w przystępny sposób. Jeszcze raz zadałem pytania dotyczące „bosa” i przedstawiłem sporządzony według jej wytycznych portret pamięciowy.
— Podobny? — zapytałem, gdy odłożyła kartkę.
— Prawie.
Kawa dobrze mi zrobiła, słabiej odczuwałem kacowe dolegliwości i myślałem jaśniej. Byłem jednak rozkojarzony. Naginałem przepisy, nie powinienem przesłuchiwać osoby, z którą byłem związany emocjonalnie, a zarazem nie mogłem się do tego przyznać. Nie do końca też wierzyłem we wszystko, co mi powiedziała. Zawsze chciałem mieć twarde dowody, a moje sny, przypuszczenia, flashbacki nimi nie były, podobnie jak i jej opowieści. Dowiedziałem się jakieś strzępy informacji, z niby mojej przeszłości. Urwane epizody. Coś tam się kleiło w spójną całość, podobnie jak to wszystko, co wtłoczono mi do głowy po wypadku w Rosji. Te drugie były perfekcyjnie dokładne i podparte zeznaniami konkretnych osób. O mojej polskiej przeszłości miałem informację jedynie od niej.
Gdy poszła skorzystać z toalety, zadzwonił telefon na moim biurku.
— Graczow, Wympieł, słucham — rzuciłem w słuchawkę.
— Kancelaria tajna, porucznik Jakuszyn, Panie kapitanie, są dokumenty dla tej Polki, a z Czernickiego nasi odebrali jej osobiste rzeczy z UNIFIL-u. Gdyby pan mógł ją podesłać z kimś po odbiór, byłbym wdzięczny — usłyszałem w słuchawce.
— Oczywiście, zaraz będziemy, dziękuję za informację — odpowiedziałem i odłożyłem słuchawkę na widełki.
Nawet mi to było na rękę, gdyż nie miałem jej już nic więcej do przekazania. Przypomniałem sobie, że zaraz po akcji Polacy wystąpili do UNIFIL-u z prośbą o transport osobistych rzeczy odbitej zakładniczki na swój okręt. Gdy nasi przetransportowali tam „Formozę”, odebrali spory zasobnik i walizeczkę z rzeczami kobiety.
— Idziemy do kancelarii, przyszły twoje rzeczy z kontyngentu — poinformowałem ją.
— Super, wreszcie założę stanik, bo u was w magazynie nie mają — odpowiedziała bezpośrednio, uśmiechając się serdecznie.
Wyszliśmy z kontenera. Moi chłopcy kręcili się wśród campów, byli po śniadaniu i teraz mieli czas na poranną kawę.
— Dziś dowodzi „Akuła”, nie chcę słyszeć od niego o jakichś problemach. Jasne! — Rzuciłem im swoiste dzień dobry.
— Tak toczna — usłyszałem w odpowiedzi.
Klaudia pociągnęła mnie za rękaw, zatrzymałem się.
— Chciałabym im podziękować. Mogę?
— Mam nadzieję, że nie tak, jak mi zaraz po akcji? — dopiekłem kobiecie. — „Akuła”, zrób zbiórkę — rozkazałem zastępcy.
— Ruchy, ruchy — poganiał żołnierzy ich dzisiejszy dowódca.
Stanęli w szeregu, niektórzy w pełnym umundurowaniu, inni tylko w spodniach i tielniaszkach.
— Idź — zachęciłem ją, zostając na miejscu.
Stanęła przed zabijakami z „Wympieła”.
— Dziękuję wam… — po tych słowach głos jej się załamał. — Nigdy wam tego nie zapomnę… — te słowa mówiła już płaczliwym głosem. — Uratowaliście mi życie — kończąc, rozryczała się.
Otoczyli płaczącą istotę. Każdy z chłopaków chciał ją przytulić i uspokoić. Zaimponowała mi, mówiąc po rosyjsku, dlatego też może i moi podwładni zareagowali tak emocjonalnie.
Patrzyłem, jak klepią ją po plecach, przytulają do siebie, głaszczą po włosach i twarzy.
„A jeżeli ona mówi prawdę? Co ja mam zrobić?”
— No już koniec, bo przyleci Góral i nas wszystkich powystrzela — przerwałem te czułości.
Odstąpili od niej. Rozmazana, ze łzami w oczach wróciła do mnie i… wbiła swe usta w moje.
— Uuu uuu – usłyszałem swoiste wycie moich podwładnych.
Odciągnąłem ją po chwili. Nie byłem z tego zadowolony, prosiłem, a ona odwaliła taki numer.
— Musiałam, gdyby nie on i pies to byłoby po mnie — rzuciła moim ludziom, jakby się usprawiedliwiając — Musiałam — szepnęła do mnie.
— Prosiłem – odpowiedziałem szeptem i ruszyliśmy w kierunku kancelarii tajnej.
Weszliśmy do pomieszczenia, kierownik zaprowadził mnie do siebie, zasiedliśmy za stołem.
— Paszport Federacji Rosyjskiej na nazwisko Kławdia Aleksandrowa Iwanowa, zamieszkała w Gusiewie, obwód kaliningradzki, córka Aleksandra i Iriny, wiek zgodny z tym, jaki podali nam Polacy. Książeczka wojskowa – ratowniczka śmigłowcowa, sierżant Floty Bałtyckiej, przydział służbowy – eskadra ratownicza w Donskoje. Wszystko wyjaśni pani kapitan z Wympieła — porucznik mówił spokojnym głosem, kładąc na stół dokumenty.
Zobaczyłem, jak otworzyła usta ze zdziwienia. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie słowa.
— Skąd mieliście moje zdjęcia, i to takie sprzed lat? – zapytała po chwili.
— Z Polski, wasz MON nam je podesłał. Chyba korzystnie na nich pani wyszła? — porucznik był bezpośredni i miał poczucie humoru.
Roześmiała się, a jej uśmiech był naprawdę piękny.
— Pani prawdziwy dowód osobisty, paszport, telefon komórkowy i aparat fotograficzny pozostają u mnie. Zero kontaktów z rodziną do końca zadania. A nawet gdyby pani chciała to zrobić, to im też zabrano telefony w Polsce. Pani rodzina jest bezpieczna. Tutaj ma pani przepustkę na teren bazy oraz nieśmiertelnik — dodał, wręczając Klaudii wskazane rzeczy.
Zabrała je i popatrzyła na mnie. Zdawałem sobie sprawę, że jest zaskoczona.
— Witamy w szeregach Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej pani sierżant — wypaliłem i wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem.
Pokwitowała odbiór, wszystkiego co dostała, nałożyła nieśmiertelnik na szyję.
— Kapitanie, przyszedł szyfrogram z Moskwy, pokwituje pan tutaj — zwrócił się teraz do mnie.
Machnąłem podpis i otrzymałem zalakowaną kopertę.
— Jeszcze to pan podpisze — poprosił, dając mi kolejny dokument.
Rzuciłem okiem; był to protokół zagubienia broni podczas działań bojowych. Złożyłem parafkę.
— Formalność, Moskwa i tak już napisała, że było to uzasadnione, to taka podkładka — mruknął i dał mi do zrozumienia, że jesteśmy wolni.
Udaliśmy się do drugiego budynku, gdzie znajdowały się depozyty. Przywitała nas młoda kobieta w stopniu młodszego sierżanta.
— Depozyt z polskiego okrętu — rzuciłem krótko.
— Tak jest — usłyszałem w odpowiedzi.
Przytaszczyła po chwili zasobnik piechoty górskiej i podręczną walizeczkę.
— Muszę przeszukać. Takie procedury i dobrze, że pan jest, bo do protokołu potrzebne mi są trzy osoby — w ten sposób zostałem zmuszony do przeglądania zawartości bagażu Klaudii.
Co też tam nie było! Majtki, rajtki, biustonosze, suszarka do włosów, jakieś sukienki i spódnice, sterta kosmetyków, świecidełka i prezenty wszelakiego rodzaju. Słowem, od typowo wojskowych elementów umundurowania po podpaski.
Błogosławiłem fakt, że w domu mam same osoby płci żeńskiej, bo w przeciwnym wypadku podpisałbym to jako laik, nierozpoznający biustonosza typu bardotka od sportowego. Musiałem przyznać, że miała niezły pierdzielnik w bagażach, a może ją tak na szybko pakowali, bo nie było to w żaden sposób posortowane w logiczny jak dla faceta sposób, tylko na „jebał pies”. Rzuciło mi się w oczy oprawione w niewielką ramkę zdjęcie chłopca. Miał cholera moje oczy i dostrzegłem podobieństwa w rysach twarzy.
„Powiedziała, że ma syna, ale i ten dupek z Formozy mówił, że mają dziecko” — przeszło mi przez myśl.
„Nie, to nie może być jego dziecko” — stwierdziłem, analizując wiek chłopca.
Dzieciak miał z siedem-osiem lat, tamten dupek maksymalnie dwadzieścia pięć. Teoretycznie mógłby zmajstrować Klaudii syna, ale w wieku 17-18 lat? Teoretycznie, a ta teoria mi nie leżała.
Taszcząc zasobnik, odprowadziłem ją do kontenera Libanki. Jana wyskoczyła, gdy tylko mnie dojrzała.
— Coś z „Wołkiem”? Mów, proszę — zapytała, a jej oczy zrobiły się szkliste.
— Wszystko z nim w porządku, jest w Damaszku, w szpitalu. Dochodzi do siebie — uspokoiłem dziewczynę.
Objęła mnie dłońmi i przytuliła do siebie. Kątem oka dostrzegłem, że Klaudii to się nie za bardzo spodobało.
„To żem się wpierdolił, zaraz tu będzie wojna macic” — stwierdziłem w myślach.
Mózg pracował szybko, musiałem coś wymyślić, by te obie baby nie wzięły się za kudły, gdy odejdę. Polka mogła coś w nerwach palnąć bez zastanowienia.
— Zabieraj Kławdia stąd swoje rzeczy, dostajesz ten ostatni kontener, ten numer sześć – tylko to mi przyszło do głowy.
Libanka zdziwiła się, dostrzegłem to w wyrazie twarzy Arabki. Odsunąłem ją delikatnie od siebie.
— Rozkaz z góry — wytłumaczyłem.
Klaudia sprawnie i szybko spakowała w jakąś reklamówkę swoje rzeczy, nie miała ich dużo, wszak tylko to, co wydano, gdy przybyła po udanej akcji.
— Ona się mizdrzy do ciebie — rzuciła z wyrzutem, gdy znaleźliśmy się w kontenerze numer sześć.
Była zazdrosna, nie wierzyłem, ona naprawdę wierzyła w to, że jestem Radkiem Gancarzem. Nigdy nie udało mi się rozgryźć kobiecej psychiki, pomimo faktu, że w domu miałem babiniec. No może Tamarkę byłem w stanie rozszyfrować, ale reszty ni w ząb.
— Pocałuj mnie — poprosiła i stanęła na palcach, zamykając oczy.
Szybko i bez uczucia złożyłem całusa na czole, dojrzałem wyraz niezadowolenia, gdy otworzyła oczęta.
— Podsłuch, rozumiesz, a może nawet kamery — szepnąłem.
— Spotkamy się dzisiaj. Błagam — wyszeptała, patrząc wzrokiem, który rozpuściłby biegun północny.
Też chciałem się z nią spotkać i zadać pytania. Przystałem na tę propozycję. Wyciągnąłem ją na zewnątrz.
— Po północy, wyjdź o 23:45, ja będę kwadrans po północy, tam, gdzie wczoraj — na dworze mogłem mówić swobodnie.
— Dostanę pistolet? Jako sierżant powinnam? — zapytała na odchodne.
— Chyba na wodę — odparłem i uśmiechnąłem się.
Wróciłem do swojego „domku”. Wysłuchałem, co ma mi do powiedzenia „Akuła”. Na spokojnie usiadłem i otworzyłem wręczoną mi kopertę.

Do dowódcy wydzielonych sił grupy „Wympieł”.
Rozpoznanie agenturalne i działania wywiadowcze donoszą, że w przeciągu najbliższych czterech dni odbędzie się spotkanie trzech przywódców grup terrorystycznych, gdzie zostaną określone działania aktywne w stosunku do obywateli Federacji Rosyjskiej i Polski, w odwecie za akcję „Pik”.
Polecam przeprowadzić wyprzedzające działania mające na celu likwidację przywódców tychże organizacji. Operacja otrzymuje kryptonim „Hydra”.
Utrzymywać w wysokim stopniu gotowości siły i środki wyznaczone do fizycznej likwidacji. Stosowne dane przesyłane będą do komórki wywiadu, z którą koordynować działania. Kod działania 002.
Tu następowały podpisy i rozdzielnik.
Zdałem sobie sprawę z wagi tego przedsięwzięcia, to nie było proste działanie polegające na likwidacji lokalnego watażki. Mieliśmy sprzątnąć wierchuszkę tych organizacji. Zaczynała się poważna gra, mieliśmy upierdolić głowę tej specyficznej, terrorystycznej Hydrze.
Zebrałem ludzi i zapoznałem ich z rozkazem. Zmęczony walnąłem się spać, ustawiając budzik na kwadrans przed północą.

Rosyjska Baza Morska Tartus, Syria, kwadrans po północy. Plaża „pustelnia”.

Czekała na mnie, ubrana w długą, sięgającą kostek arabską sukienkę. Z rozpuszczonymi włosami i delikatnym makijażem. Dostrzegłem go dopiero, gdy zbliżyłem się do niej na odległość kilku kroków.
„Zwariowała, co ona robi?”
Dopadła mnie i wbiła swe usta w moje. Przez chwilę całowaliśmy się namiętnie. Nie mogłem, a prawdę powiedziawszy, nie chciałem tego przerwać.
— Ledwo wytrzymałam. Wiesz? — rzuciła, gdy wreszcie zakończyliśmy pocałunki.
Miałem być jak „Wołk” — soplem lodu, a tu masz, misterny plan poszedł w pizdu. Nie potrafiłem być taki, nie umiałem. Co ze mnie za funkcjonariusz służb specjalnych FSB, skoro po pierwszym pocałunku i jej miłych słowach cały mój plan spotkania diabli wzięli.
— Zwariowałaś, paradujesz w sukience na terenie bazy, gdy jest ogłoszona podwyższona gotowość bojowa i możemy się spodziewać ataku? Chcesz się zdemaskować? — wypaliłem po chwili, gdy ochłonąłem.
Omiotła mnie chłodnym wzrokiem. Nie wiedziałem dlaczego.
— Sukienka ci się nie podoba, czy ja? A może bardziej podoba ci się ta Libanka? — oj, jakże ona stała się teraz małą żmijką.
Nie, nie żmijką. W tym klimacie występują węże zwane „Palestynkami”, które często robią sobie gniazda pod opuszczonymi kontenerami. Sam byłem świadkiem na poprzedniej zmianie, jak potrafią odbić się od ziemi i kąsać, gdy naruszy im się teren.
— Rozumiem, sukienka. Zaraz ją mogę ściągnąć — palneła, całkowicie mnie zaskakując tym śmiałym stwierdzeniem.
— Nie! – wydobyłem wreszcie z siebie.
No głupia się śmiała, a mi wcale do śmiechu nie było. Zrobiłem poważną minę i chyba zdała sobie sprawę, że dalsze żarty są nie na miejscu. Usiedliśmy na piasku, patrzyła na mnie jak w obrazek.
— Opowiedz mi wszystko, co o mnie wiesz, ja nic nie pamiętam od czasu, gdy mnie uratowano, nawet z dzieciństwa – poprosiłem.
Jej oczy stały się duże i wilgotne. Wyciągnęła obie dłonie i delikatnie dotknęła mojego zarostu, z trudem powstrzymując łzy. Nie, nie wierzyłem, że to, co mi powie, to będzie kłamstwo. Usta potrafią kłamać, ciało nigdy. Tego też mnie nauczono na kursach.
— Biedaku ty mój kochany, opowiem ci wszystko, co chcesz, tylko przytul mnie znowu — poprosiła.
Zamknęliśmy się w czułym uścisku. Żadne z nas nie chciało się z niego oswobodzić. Czułem jej ciepłe ciało i zdawałem sobie sprawę, że i ona potrzebuje mojego dotyku, gładzenia po skórze, a może nawet więcej. Z trudem powstrzymałem się od bardziej śmiałych działań
— Mów, proszę — zachęciłem.
Wsłuchiwałem się w każde zdanie, starając się analizować każdy wyraz. Dawkowała mi to powoli. Przerywałem, chcąc mieć wszystko uporządkowane chronologicznie, by móc to sobie poukładać w głowie. Cały czas patrzyła na mnie swoimi przecudnymi oczami, a ja zrozumiałem, że nie chce mnie przytłoczyć ogromem informacji naraz, by nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniej nocy.
— To jest twój syn, Radek, tak mu dałam na imię po twojej śmierci. Boże, co ja gadam, przecież ty żyjesz — powiedziała, podając mi zdjęcie chłopczyka wyjęte z ramki. — On codziennie rano i wieczorem modli się za swojego tatusia i jest z niego dumny — dodała.
Głos ugrzązł mi w gardle, gdy przekazała mi zdjęcie. Syn to było moje marzenie, jeżeli nie kłamała, spełniło się.
W marnym świetle księżyca patrzyłem na fotografię i dostrzegałem podobne do moich rysy twarzy.
— Jest taki sam jak ty z dzieciństwa, a wszyscy w jednostce mówią, że to wykapany tata — dodała, a ja wciąż wpatrywałem się w zdjęcie dziecka.
— Wystarczy Klaudia, wystarczy — poprosiłem, aby dzisiaj nie opowiadała mi już nic więcej z mojej polskiej przeszłości.
— Nie możesz powiedzieć „kochanie”, tak jak kiedyś? — usłyszałem.
Wstała i jednym sprawnym ruchem zsunęła sukienkę. Siedziałem, patrząc na jej piękne ciało, okryte jedynie bielizną.
— Chodź wykąpiemy się, przecież woda to nasz żywioł — zaproponowała.
Zwariowałem, przystając na to. Odpiąłem pas z pistoletem, pozbyłem się munduru i tielinaszki. Zostałem w samych slipkach.
— Nago, wykąpmy się nago, nie mamy bielizny na zmianę — rzuciła, chwytając gumkę moich majtek.
Nie zdążyłem zareagować. Zsunęła moje majtasy do kostek. Penis swobodnie zwisał, ale szybko zaczął nabierać długości i objętości.
Pozbyła się bielizny, nadzy skierowaliśmy się w kierunku morza.
— Kocham cię Radku i już nigdy nikomu cię nie oddam — wyznała, i w momencie, gdy byliśmy zanurzeni powyżej pasa, natarła na mnie ciałem.
Języki splotły się jak winorośl. Całowaliśmy się namiętnie. Objęliśmy się dłońmi, przywarła do mnie ciałem, czułem jak fale nas obmywają.
— Chcę. Pragnę – usłyszałem i poczułem, jak swoją dłonią kieruje penisa w kierunku cipki.
Jeżeli to ja miałem być twierdzą, to padłem po pierwszym ataku. Zaplotła nogi wokół moich bioder, rękoma objęła moją szyję i składając namiętne pocałunki napraszała się o to, bym przystąpił do aktywnych działań.
Pieściłem piersi, trzymając ją mocno w ramionach, a woda pomagała mi utrzymać ten słodki ciężar. Klaudia objęła mnie mocno. Czułem jej oddech w okolicy prawego ucha. Szeptała tylko „Tak, tak”, a ja przyspieszałem ruchy biodrami. Nigdy nie kochałem się z kobietą w wodzie, a może się kochałem, tylko nie wiedziałem, bo nikt mi tego nie przekazał. Będąc zanurzonym w wodzie od pasa w dół, nie osiągniesz ruchów frykcyjnych jak na wolnym powietrzu; czujesz opór, zbawienne spowolnienie dla faceta.
Od wczoraj czułem pieczenie na plecach, a teraz Klaudia ponownie orała je paznokciami. Fale pomagały mi w tym miłosnym akcie. Zauważyłem, że zamyka oczy, czułem specyficzne skurcze pochwy.
— Radku, Radku — wyła, głosem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem.
Nie przestawałem, czułem, że jestem blisko. Przyśpieszyłem ruchy bioder. Nadchodziła fala przyjemności, ciało przeszedł dreszcz ekstazy.
— Nie, dość — Klaudia najwyraźniej nie chciała, ja wpadłem w ten moment, w którym wycofanie się jest niemożliwe.
Kilka mocnych pchnięć i było po wszystkim. Ledwo utrzymywałem partnerkę na rękach.
Czułem, jak biją nasze serca, jak obydwoje ciężko dyszymy. Opleciony kobiecym ciałem, dochodziłem do siebie.
Całowała moją szyję, a na plecach znów poczułem szczypanie – z pewnością zostawiła nowe, krwawe ślady.
— Kocham cię, dziękuję — wyszeptała mi do ucha, całując płatek małżowiny.
Wyszliśmy z wody. W pośpiechu nałożyłem na mokre ciało bieliznę i mundur. Kątem oka dostrzegłem, że Klaudia narzuciła na siebie jedynie sukienkę, a bieliznę zwinęła w drobny kłębek, trzymając go w dłoni. Schyliłem się po zdjęcie chłopca i podniosłem je.
— Mogę je zabrać? — zapytałem nieco nieśmiałym głosem.
Zbliżyła się i objęła moją twarz obiema dłońmi,  pocałowała mnie w usta.
— Oczywiście, po to je tu przyniosłam — szepnęła.
Znów naszły mnie wyrzuty sumienia. Byłem podłym draniem, zdradzając Katie. Jeśli za pierwszym razem mogłem wytłumaczyć swoje zachowanie wypitym alkoholem, to teraz nie mogłem zrzucić winy na czynniki zewnętrzne.
— Idź pierwsza — poleciłem, nie chcąc, by po raz kolejny widziano, jak razem wracamy z „pustelni”.
— Przyjdź do mnie. Błagam. Nie chcę tej nocy być sama — powiedziała, a jej błagalny wzrok mówił sam za siebie.
Nie wiem, dlaczego kiwnąłem głową twierdząco. Ta kobieta działała na mnie jak narkotyk, a może rzeczywiście była moją niedoszłą żoną sprzed ośmiu lat, a dziecko ze zdjęcia było moim synem? Kolejne pytania, na które nie znalazłem odpowiedzi.
Odprowadziłem ją wzrokiem, a gdy sylwetka zniknęła w ciemnościach nocy, usiadłem na piasku. Objąłem dłońmi twarz. To wszystko zaczynało mnie przerastać.
„Czy ja dowiem się kiedyś, kim naprawdę jestem?” – to pytanie zadawałem sobie kilka razy dziennie i jak na razie nie znalazłem odpowiedzi.
Patrzyłem na zdjęcie chłopca, wesołego siedmiolatka ubranego w jasną koszulę, uśmiechniętego i pogodnego. Sam już nie wiedziałem, czy dostrzegam w nim podobieństwo do siebie. Nie miałem zdjęć z dzieciństwa. Gdy moi bliscy zginęli w wypadku, złodzieje obrabowali mieszkanie. Nie zdziwiło mnie to — dzielnica, w której się wychowałem, nie należała do elitarnych, a według zapewnień sąsiadów kradzieże zdarzały się tam często.
„Tylko po co ktoś miałby kraść rodzinny album?” — po raz pierwszy zadałem sobie to pytanie.
Położyłem się na plecach i patrzyłem w rozgwieżdżone niebo. Tkwiłem tak przez kilka minut, po czym podniosłem się, schowałem do kieszeni mundurowej bluzy zdjęcie i ruszyłem w kierunku swojego kontenera.
Nie poszedłem do niej. Nie chciałem ryzykować. Już to dzisiejsze spotkanie nie powinno mieć miejsca. Przesuwałem się pomiędzy campami jak kot, tak aby nikt mnie nie dostrzegł. W umundurowaniu runąłem na łóżko. Pachniało jeszcze nią, po poprzedniej nocy. Zapadłem w głęboki sen.

Kolejny dzień zaczął się jak większość moich dni tutaj. Poranna toaleta, potem zaprawa fizyczna z podległym mi personelem. Dowodzenie „Akuły” trwało tylko dwadzieścia cztery godziny. Alkohol wyparował, choć wolałbym, by ten pozostał, a znikły trapiące mnie pytania, na które nie znalazłem odpowiedzi.
Po śniadaniu udałem się na odprawę na „Kuzniecowa”. Skoro ją ogłoszono, spodziewałem się konkretnych informacji i rozkazów dotyczących dalszych działań.
Widząc, jak szerokie jest grono zebranych, zdałem sobie sprawę, że coś drgnęło.
— Panowie i panie, mamy już pierwsze owoce naszych działań wywiadowczych. Do naszego skarbnika odezwał się jego boss. Mamy nakładkę na jego telefonie, tak że oryginalny telefon skarbnika pracuje w okolicach domu, skąd go pojmaliśmy, a tu w bazie jest nakładka. Technicznych aspektów, jak to działa, nie będę tłumaczył — rozpoczął kapitan z wywiadu.
Cały zamieniłem się w słuch.
— W spotkaniu uczestniczyć ma przedstawiciel Al Kaidy na ten rejon, niewykluczone, że będzie to najważniejszy przywódca regionalny, nasz boss i ktoś z organizacji Osbat al-Nour. …
— Dlaczego nic o tym nie wiedziałem, mógł przekazać jakieś słowo klucz i ostrzec tych sukinsynów… — przerwałem, wkurzony.
— Spokojnie, kapitanie „Poliak”, uczymy się od najlepszych. Tym razem z pistoletem przystawionym do głowy przy tej rozmowie obecna była jego żona. Błagała go, nim zaczął, by nie robił żadnych głupot — uspokoił mnie kierownik sekcji wywiadowczej, przerywając mi.
Przeprosiłem za swoje zachowanie i poprosiłem jednocześnie, by w takich sytuacjach budził mnie i „Prioma”. Przyjął to ze zrozumieniem.
— Spotkanie odbędzie się w przeciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin, tu na terenie Syrii, co w znacznym stopniu ułatwia nam zadanie. Nasz skarbnik dostał propozycję, by uczestniczyć w nim i przystał na to. W ciągu kilkunastu godzin ma nastąpić ponowny kontakt — zakończył.
Wreszcie coś drgnęło, marzyłem o tym, by w ten sposób zakończyć powierzone mi zadanie. Uciąć łeb tej jednej z terrorystycznych Hydr.
— W zależności, gdzie odbędzie się spotkanie, to jest, w jakim rejonie i jaka będzie struktura zabudowy i terenu oraz liczebność przeciwnika przewidujemy trzy warianty działań. Pierwszy — atak z powietrza przy pomocy bomby kierowanej laserowo. Grupa kapitana „Poliaka” podświetli cel znacznikiem laserowym, a nasze sokoły zrzucą bombę. Druga — zniszczenie budynku przy pomocy naziemnych kierowanych środków ogniowych, które zabierze ze sobą wskazana grupa, i trzecia, najbardziej ryzykowna — atak bezpośredni na obiekt sił grupy „Wympieł” wspartej posiłkami ze specnazu — teraz przedstawiał swoje informacje oficer rozpoznania.
Modliłem się w myslach, by ta pierwsza opcja się spełniła. Tkwilibyśmy gdzieś w ukryciu, podświetlili cel i bum. Potem tylko wejście do ruin, fotki nieboszczyków i ewentualna likwidacja rannych lub tych, którzy przeżyli to piekło.
„Kto by przeżył eksplozję kierowanej bomby KAB-500L, która jebnie w dom? Chyba Terminator”..
— Najważniejszym zadaniem jest wizualne rozpoznanie naszego „bosa”. Nie na darmo została z nami Polka, która jako jedyna widziała jego twarz. To, że zgodziła się z nami współpracować, jest sukcesem. Mamy jakiś portret tego gościa, ale to nic nam nie daje, takich facetów tutaj jest na pęczki. Ona jest kluczem do sukcesu, nie wiemy, kto przyjedzie z tamtych organizacji terrorystycznych, mamy fotki ich głównych wodzów, ale nie lokalnych. Syryjczycy dwoją się i troją, ale dostajemy dane nic nieznaczących płotek, które nie zaprowadzą nas do przywódców. Nim uderzymy, musimy mieć pewność, że atakujemy właściwych ludzi. Za dużo było tu w Syrii przypadkowych ofiar — przedstawił swoje informacje oficer operacyjny.
— Kapitanie „Poliak”, proszę przedstawić, co pan wydobył z tej Polki i jakie są pana potrzeby — wywołano mnie.
Podniosłem się z fotela i nabrałem powietrza w płuca. Rozglądnąłem się po pozostałych i zacząłem mówić.
— Ratowniczka z Polski opisała mi bossa jako niewysokiego mężczyznę o rysach arabskich. Z tego, co utkwiło jej w pamięci, to specyficzny wyraz jego oczu, i tylko ona potrafi ten wyraz rozpoznać. Opisuje go jako zimny i przenikliwy, tego w portrecie pamięciowym nie można ująć. Wzrost określam na około 170 centymetrów, wagę 70-75 kilogramów, szczupłej budowy ciała. Plan działania – gdy będziemy mieć przypuszczalne miejsce, stworzyć mocny scenariusz, który wymusi postawienie w tym rejonie posterunków kontrolnych, na których mężczyźni zmuszeni będą odsłonić twarz. Nasi ludzie bądź zaufani Syryjczycy ze służb specjalnych, podkreślam, ze służb specjalnych, a nie z policji i wojska, muszą być obecni na każdym z nich, z kamerą dyskretnie zamontowaną w umundurowaniu. Transmisja na żywo do mojego SD, gdzie będę z Polką. Rozpoznaje typa, puszczamy wolno i dajemy za nim obserwatorów, lub bezpieczniej śledzimy satelitarnie…
— Kapitanie, James Bond to nie u nas, niech pan patrzy realnie — przerwał mi dowodzący odprawą.
Rzeczywiście, z tym satelitą to się zapędziłem. Te miały ważniejsze cele do śledzenia niż jakiś ruch pojazdu w zapiździałej Syrii. Nabrałem powietrza nosem i byłem gotowy referować dalej.
— Puszczamy ogon i śledzimy, gdzie się udaje, ewentualnie, gdy znamy miejsce docelowe, to moi ludzie już tam czekają. W przypadku pierwszej opcji potrzebuję podświetlacza celu i na wszelki wypadek „Korneta” plus trzy, cztery pociski do niego. W trzeciej opcji, w zależności od ilości ochrony, wsparcie z powietrza i ludzkie. Przynajmniej dwie grupy Specnazu, powtarzam, Specnazu lub z WDW muszą być w odwodzie, w tym jedna z „Plamją”. W ostateczności piechota morska, ale elita, sami zawodowi — zakończyłem.
Dojrzałem zimny wzrok dowódcy komponentu piechoty morskiej bazy. Nie miałem dobrych wspomnień ze współdziałaniem z nimi w Rosji. Może trafiłem na słabszych ludzi z tej formacji, może dowodzący nie miał ikry.
Poproszono o zabranie głosu dowódcę komponentu lotniczego z bazy sił powietrznych. Słuchałem jego wypowiedzi, notując sobie najważniejsze dane.
Byłem optymistą. Wierzyłem, że czarną robotę za nas wykonają „Wojenno Wozdusznyje Siły”. My będziemy tylko tymi, którzy potwierdzą wykonanie zadania i poprawią ewentualne niedoróbki.
Ważnym było, co mają do powiedzenia ludzie z logistyki. Logistyka, toż to zupaki, nic nieznaczące wojsko. Błąd. Czasy się zmieniły i pole walki też. Na każdego walczącego realnie z przeciwnikiem pracuje troje ludzi z logistyki. Walczysz i jesteś pewny, że po powrocie do bazy otrzymasz amunicję, sprzęt, żarcie, środki czystości i resztę, która ci się należy. Zastanawiasz się, jak to jest możliwe, że to jest? Nigdy. Ma być, żądasz, by to było, tylko nigdy nie zastanawiasz się, kto to dostarczy? Kto to przywiezie? Od skarpet po zestaw „Kornet”, który sobie teraz zażyczyłem, plus cztery pociski do niego ekstra i jeszcze je sobie wybiorę z szerokiej gamy tychże. Tak, oni, te niedoceniane dupki z logistyki, zapewniają mi i moim ludziom to, co jest potrzebne. Nie dostaną odznaczeń za męstwo, nie zginą w glorii na polu walki, polegną cichutko, przy rozładowaniu amunicji lub co gorsza, skarpet i gaci. Jak to do rodziny napisać? Niósł karton gaci i zginął.
Tylko bez tych gaci, skarpet, mydła i powidła, to my bojowe oddziały i pododdziały nie damy rady walczyć. Bez broni, amunicji, kwaterunku i gównianego papieru do dupy i do drukarki. Pociągniemy tydzień, może dwa i stoimy, bez paliwa, smarów, patronów, środków opatrunkowych, a i dla bab, których jest coraz więcej w armii, podpasek i tamponów.
Niewidzialni bohaterowie naszych działań, niedoceniani specjaliści drugiego, ba trzeciego planu, bez których nie ruszalibyśmy dupy do przodu. Zawsze gdzieś z tyłu, zawsze pomijani.
Po odprawie dowodzący kazał mi i kapitanowi wywiadu zostać. Gdy wyłączono wszelkie rzutniki i komputery, zabrał nas w kąt sali.
— Na was ciąży główna odpowiedzialność, zdajecie sobie z tego sprawę? — usłyszeliśmy.
— Tak toczna — odpowiedzieliśmy prawie równocześnie.
— Pan działa na pełnych obrotach i przekazuje wszystkie dane dowódcy z „Wympieła” — zwrócił się do dowódcy wywiadowców. — Pan, panie kapitanie, ma zrobić wszystko, powtarzam, wszystko, by ta Polka nie zmieniła zdania i nie wystawiła nas do wiatru. Ma rozpoznać tego kutasa i przekazać to panu. Nie wiem, czy to ważne, ale wniosek o awans na majora i zajęcie miejsca Fiodora to kwestia tego zadania. On idzie wyżej i namaścił pana na swojego zastępcę, grasz kapitanie o dużą stawkę — usłyszałem.
Poraziło mnie to. Coś wcześniej wspomniano, gdzieś usłyszałem plotki, ale teraz, bezpośrednio z ust dowódcy zgrupowania, to brzmiało zupełnie inaczej. Specyficzny szok.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przyjąłem tylko postawę zasadniczą i uścisnąłem dłoń starszego stopniem. Pozostałem na miejscu razem z kapitanem wywiadu.
— Wyciągnij z niej wszystko, jak i trzeba, to ją wyruchaj, likwidacja tych kutasów jest rzeczą najważniejszą. Trochę im zajmie odbudowanie struktur, jak tak jebniemy — usłyszałem od niego, był na swój sposób bezpośredni.
Gdyby wiedział, że już to zrobiłem, dwukrotnie, i nie dla chwały Rosji, tylko… No właśnie? Dlaczego?
„Kim ja kurwa jestem?” — nie liczyłem już, ile razy zadałem w myślach sobie to pytanie.

Wypiłem kawę i zebrałem ludzi. Miałem im do przekazania wszystko, co usłyszałem na odprawie, Polce zamierzałem przekazać jedynie okrojoną wersję.
— Od dzisiaj jeden jest przy tych kutasach z wywiadu. Niby od nas przejęli metody, ale kurwa…
— Wodzu, nie dostaliśmy informacji od nich, ja nic nie wiedziałem… — zaczął tłumaczyć się mój zastępca, przerywając mi.
— Przewiduj kurwa, przewiduj „Akuła” — zgasiłem go momentalnie.
— Biorę Polkę w obroty i żeby nie było głupich gadek, czasami posiedzi u mnie do późna w nocy, a i wy morda w kubeł na temat akcji, bo nasi przyjaciele chuj wie, co w tych campach zostawili. Jasne! — rzuciłem.
— Tak toczna tawariszcz kapitan — usłyszałem z ich ust.
— Loszka, przyprowadź mi Polkę — rozkazałem medykowi.
Kiwnął głową na znak, że zrozumiał, i udał się po nią. Zwolniłem pozostałych ludzi, którzy rozeszli się do swoich zadań. Nad nami przeleciał potężny Mi-26, mający przyczepionego na linach pod kadłubem Ka-27PS, którym dostaliśmy się tutaj w czasie pamiętnej akcji. Podejrzewałem, że transportuje go na pokład lotniskowca.
Klaudia pojawiła się po kilkunastu minutach, ubrana w długą arabską sukienkę, z makijażem i pachnąca markowymi perfumami. Włosy miała upięte w kok, a na paznokciach dostrzegłem czerwony lakier.
— Czy ty zwariowałaś? W przeciągu czterdziestu ośmiu godzin odbędzie się akcja, a ty… — powitałem ją chyba zbyt ostro.
— Dlaczego nie przyszedłeś? Czekałam — odpowiedziała, wchodząc do mojego kontenera.
Zamknąłem drzwi i się odwróciłem. Nim zdołałem coś odpowiedzieć, objęła mnie dłońmi i pocałowała w usta. Poczułem smak szminki i aromat perfum. Skądś znałem ten zapach. Kogoś mi przypominał. Tylko kogo?
Odsunąłem ją od siebie, mając zamiar zakończyć te czułości. Moja głowa była zajęta akcją, na niej musiałem się skupić, a nie na amorach z Polką.
— Nie mogłem — odparłem krótko. — Prosiłem cię o coś — dodałem, wskazując palcem na sufit i ściany campu.
Z  wyrazu twarzy wywnioskowałem, że nie była zadowolona. Usiadła za stolikiem.
— Kawy? — zaproponowałem.
Podziękowała. Przedstawiłem jej w skróconej wersji to, czego dowiedziałem się na odprawie, koncentrując się głównie na roli, jaką miała odegrać w działaniach. Słuchała w skupieniu, na razie nie zadawała pytań, ale cały czas lustrowała mnie wzrokiem.
— To wszystko, masz jakieś pytania? Chcesz, żebym coś wyjaśnił dokładniej, czegoś nie zrozumiałaś? — zapytałem na koniec.
— Rozumiem, że dostanę broń? — zaskoczyła mnie tym pytaniem.
— Tak, pistolet — odparłem po dłuższej chwili zastanowienia — Mam nadzieję, że strzelałaś? — dodałem.
Kiwnęła znacząco głową. Miałem nadzieję, że nie kłamie. Jeśli nawet, to był jeszcze czas, by to sprawdzić.
„Zabierz ją na strzelnicę teraz” — przeszło mi przez myśl.
— Sprawdzimy, i to za chwilę — oznajmiłem.
Dojrzałem zaskoczenie w jej wyrazie twarzy. Najwyraźniej nie spodziewała się tego. Zastanawiałem się tylko, jaką broń będzie dla niej właściwa. Wybór był spory: CZ-75, Giurza, standardowy Stieczkin, rewolwer Osh lub Tariq, który dałem jej podczas akcji.
— Strzelałam z P-64, kałasza i peemu wzór 63 — wyprzedziła moje kolejne pytanie.
Zadecydowałem za nią, przecież do cholery to ja dowodziłem.
— Widzimy się za kwadrans. Przebierz się w umundurowanie, bo baza to nie rewia mody, i zmyj ten lakier z paznokci oraz makijaż z twarzy — rozkazałem.
Pochmurniała. Patrzyła na mnie zimnym wzrokiem, jakbym kazał jej przebrać się w wór pokutny. Czułem, że za chwilę wybuchnie.
Wstała, zbliżyła się do mnie, delikatnie nachyliła się i skierowała usta blisko mojego ucha.
— Dla ciebie się tak wypiękniłam, dla ciebie, Radku — szepnęła, a następnie obróciwszy się na pięcie, wyszła z kontenera.
Nie byłem sobą; ta kobieta powodowała u mnie rozkojarzenie. I ten miły zapach perfum. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie spryskała się jakimiś feromonami, bo działały na mnie jak afrodyzjak.

Baza morska Tartus, Syria, strzelnica kontyngentu, pół godziny później.

Waliła z „Tariqa” w tarcze ustawione na odległości 50 metrów. Gdy wystrzelała dwa magazynki po osiem naboi każdy, podszedłem, by sprawdzić wyniki.
Do normy specnazu było jej daleko, ale nie było też tragicznie. Czternaście pocisków trafiło w cel, jeden tkwił poza figurą, a jeden musiała posłać Panu Bogu w okno.
— I jak? — usłyszałem jej zapytanie.
Podniosłem kciuk do góry. Przez plecy przerzuconego miałem standardowego AKMS-a. Postanowiłem sprawdzić ją i z tej broni. Strzelnica była bezpiecznym terenem do prowadzenia naszych prywatnych rozmów. Przeniosłem figury bojowe na odległość 100 metrów.
Wróciłem do Klaudii i ściągnąłem z pleców „kałacha”.
— Zabezpieczony, nie przeładowany, strzelasz na moją komendę — pouczyłem, wręczając jej karabinek.
Zastosowała się do mojej wcześniejszej prośby. Paznokcie były w naturalnym kolorze, a na twarzy nie dostrzegłem makijażu.
„Ona naprawdę wierzy, że ja to ten jej Radek”.
Tylko czy ja w to wierzyłem? Czy byłem kimś innym? Nie Wiktorem, tylko ratownikiem z Polski, jej niedoszłym mężem?
Te myśli i niepewność mnie przerażały. Starałem się odpychać to wszystko, ale nie byłem w stanie. Powracało to do mnie jak bumerang.
— Ognia!!! — wydałem komendę.
Strzelała ogniem pojedynczym, starając się wypieścić każdy strzał.
— Zmiana stanowiska! — podałem kolejny rozkaz.
Chciałem ją sprawdzić we wszystkich postawach strzeleckich. Zaczęła od leżącej z podpórką, potem z klęczącej, a na końcu ze stojącej.
— Przerwij ogień. Zabezpiecz. Do przejrzenia broń!!! — ryknąłem głośno.
W każdej szanującej się armii zasady obchodzenia się z bronią są takie same. Różnią się tylko komendy, ale procedury są jednakowe. Musiałem przyznać, że wpojone nawyki opanowała perfekcyjnie.
— Przejrzałem! — podałem ostatnią komendę, a gdy wręczyła mi karabinek, mogliśmy ruszyć do tarcz.
— Nie bądź taki, proszę cię. Ja cię kocham — zdobyła się na to wyznanie w połowie dystansu do celów i rzuciła mi się na szyję.
Wbiła swe usta w moje, nie dając mi szans na żadne działanie. Objąłem ją rękoma i mocno wtuliłem w siebie. Tkwiliśmy w tym miłosnym uścisku długą chwilę. Całowaliśmy się namiętnie jak nastolatki.
— Klaudia, ja nie wiem, jestem skołowany, nie wiem, komu wierzyć, wywróciłaś moje życie do góry nogami — zdobyłem się wreszcie na szczerość.
— Ty moje też. Pochowałam cię osiem lat temu — odpowiedziała ze łzami w oczach.  
— Nie wiem, co jest prawdą, wmówiono mi po wypadku jedno, ty mówisz mi co innego. Tamten scenariusz jest podparty dowodami w postaci zeznań sąsiadów, ratowników i innych ludzi, którzy mnie znali. Ty nie masz takich dowodów, to tylko twoje słowa — wyrzuciłem z siebie, czując ulgę.
— Dowody mam w domu!!! Twoje fotografie, dokumenty i najważniejsze — żywą istotę, której jesteś ojcem!!! — ona nie mówiła, to był krzyk pomieszany z płaczem.
— Już, już, zrozum mnie — starałem się ją uspokoić.
Przyciągnąłem Polkę do siebie bliżej i oplotłem ramionami. Sam nie wiem, dlaczego, zacząłem ją całować po włosach. Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy.
— Czy tego nie widać? Czy naprawdę nie widzisz, że cię kocham?
Największego twardziela takie wyznanie, wyraz wzroku i ton, w jakim to mówiła, by przekonał.
„Ona nie kłamie” — to był pewnik — „Nawet najlepszy agent nie potrafi odegrać takiej roli” — dodało moje wewnętrzne ja.
— Chodźmy, sprawdzimy i porozmawiamy później — zaproponowałem.
Trafiła wszystkie trzy figury. W kwestii obycia z bronią byłem o nią pewny. Dochodziła jednak rzecz najważniejsza. Jak zachowa się, gdy to nie będą tarcze, a żywi ludzie? Czy tak samo łatwo naciśnie na spust, wiedząc, że jej strzał zakończy czyjś żywot? Tego nikt nie jest pewien do momentu, gdy nie zabije pierwszego człowieka. Czasami pomaga sytuacja, nie masz wyboru, walisz w typa, bo albo on cię zabije, albo ty jego. Każdy pamięta swojego pierwszego do końca życia.
Przypomniałem sobie to skrzyżowanie w Osetii Południowej, prawie rok przed Biesłanem. Blokada na drodze i pędzące ku nam „Żiguli”. Byłem w najlepszej pozycji i wystrzelałem w pojazd dobre pół magazynka z AK-74. Zabiłem po raz pierwszy, ukatrupiłem jebanego czeczeńskiego terrorystę. Jego twarz prześladowała mnie w snach przez kwartał, może dłużej. Potem akcja, gdy dostałem w kamizelkę i z pistoletu zabiłem kolejnego szubrawca. Ostre, mocne, bo jego krew obryzgała mnie. Szok, bo widzisz, jak gość kona na twoich oczach. Kolejnych nie pamiętałem, bo co innego pozostawało w głowie – moi zabici towarzysze i martwi zakładnicy. Tego widoku nie wymażesz z pamięci, te twarze pozostają ci na całe życie.
Wyjątek z późniejszych zabitych stanowił ten, który zasłaniał się Tamarą. Tego chuja zapamiętałem ze szczegółami.
„On odszedł z tego świata i byłem ostatnią osobą, którą widział, ja odejdę z tego świata, tylko dobry Boże nie pozwól, bym w tamtej chwili ten szubrawiec tkwił w mojej świadomości” – takie było moje życzenie.
— Pragnę cię, Radku — wyrzuciła z siebie i pociągnęła za rękaw w kierunku niewielkiego pomieszczenia, gdzie podczas strzelania kryli się tarczowi.
— Klaudia… — zdołałem tylko tyle powiedzieć i dojrzałem, jak rozpina mi guziki mundurowej bluzy.
Wciągnąłem na maszt czerwoną flagę, co było znakiem, że na polu strzelnicy ktoś jest i ją użytkuje, lecz to do końca nie gwarantowało bezpieczeństwa. Słowem – ktoś mógł pomyśleć, że zapomniano ściągnąć flagi i zacząć strzelać. Niby powinien wysłać ludzi na rozpoznanie, ale w sytuacji, gdy strzelały dwie osoby, nikt tego nie robił, ba nie zrobiłem tego sam.
Wpadliśmy do „tarczowni”. Zdołałem tylko zamknąć za sobą prowizoryczne drewniane drzwi i nic więcej nie byłem w stanie zdziałać. Polka nie rozbierała mnie, ona zdzierała ze mnie ubrania. Nim się zorientowałem, byłem pozbawiony bluzy. Jak pipa nie robiłem nic, zaskoczony jej działaniem. Dominowała, ale tylko przez chwilę.
Gdy ściągnęła do kostek moje spodnie wraz z majtkami, przejąłem inicjatywę w działaniu. Obróciłem ją, tyłem do siebie i nie pytając o zgodę, sprawnym ruchem zdarłem z niej w podobny sposób jak ona ze mnie spodnie wraz z figami.
Oparła  dłonie o blat stolika, poddając się. Pochyliła się, wypinając zadek. Nakierowałem sterczący organ i bez żadnej gry wstępnej wsunąłem go w intymność.
— AAch — wydała z siebie specyficzny jęk.
Nie było w nas nic z subtelności i sensualności. Natarłem na nią mocno biodrami i począłem nicować wilgotną cipkę. Usta łapczywie całowały jej kark, dłonie powędrowały pod marynarkę munduru, szukając krągłych piersi.
To był seks ludzi dzikich. Bez słów, bez miziania, bez gry wstępnej. Jeżeli ktoś widział, jak kopulują króliki, to szybkość moich ruchów frykcyjnych była zbliżona do męskiego osobnika króliczej rasy.
— Radek, Radek — słyszałem głos partnerki i wcale nie zwolniłem ruchów bioder.
Dłonie ugniatały piersi dziewczyny i wcale nie były to delikatne działania. Palcami podszczypywałem sutki, ustami delikatnie kąsałem małżowiny Klaudii.
— Kocham cię — po raz pierwszy wyrwało mi się to wyzwanie z ust, gdy poczułem, że za chwilę dojdę.
Jęczała z rozkoszy, oddychała szybko i płytko co wskazywało na to, że i ona za chwilę wejdzie w stan nirwany. Nie byłem w stanie przestać, przekroczyłem ten moment, kiedy można to zrobić.
Orgazm był niesamowity i przeszył moje ciało jak włócznia. Mocne pchnięcia i kolejne spazmy przyjemności. Specyficzne odczucie, połączone z wytryskiem nasienia, te ostatnie ruchy, jakże teraz wolniejsze niż wcześniej. Szczytowałem, czując błogą przyjemność.
— Radku, ja jeszcze nie — usłyszałem, gdy począłem wyciągać fallusa z intymności kobiety.
Miejsce penisa zastąpił paluszek, najpierw ten wskazujący, a potem ten najdłuższy. Sprawnie wymacałem nabrzmiałą łechtaczkę i począłem drażnić czuły organ. Poczułem przechodzące przez jej ciało spazmy rozkoszy, pulsujące wnętrze. Gdy opadła na ten podły stolik skonana nie przestałem.
Nie wiem, dlaczego starałem się przeciągnąć orgazm partnerki. Wewnętrzne coś podpowiadało, by tak zrobić.
— Już, już, przestań, proszę — błagała mnie, a ja za wszelką cenę chciałem przedłużyć jej rozkosz. Sam nie wiedziałem dlaczego.
Opadłem na nią. Oddychałem szybko, serce biło jak szalone. Klaudia ledwo stała na nogach, gdyby nie blat, pewnie runęłaby na ziemię. Czułem, jak jeszcze drży jaj ciało, byłem w nią wtulony od tyłu. Rytm naszych oddechów po chwili się zsynchronizował. Zapach perfum nadal mi coś przypominał. Zamknąłem oczy, starając się sobie przypomnieć. Przeleciała mi przed oczami twarz pięknej blondynki, której nie znałem. Otworzyłem ślepia.
— Powiedziałeś to — usłyszałem z jej ust.
— Co?
— Kocham cię, powiedziałeś to Radek — uzmysłowiła mi, odwracając się do mnie twarzą.
Jej oczy lśniły, a ich wyraz był cudowny. Namiętnie pocałowała mnie w usta, nim zdołałem, cokolwiek odpowiedzieć…
Miły nastrój przerwał świst pocisków. Najwyraźniej ktoś, nie upewniwszy się, że strzelnica jest pusta, rozpoczął strzelanie. Klaudia mimowolnie się skuliła.
— Dawaj pod stolik i leź tam! — wrzasnąłem, w biegu wciągając portki na dupę.
Pojedyncze strzały i krótkie serie. Ktoś walił z kałacha, bo z czego by innego.
„Jedno stanowisko ogniowe” — uzmysłowiłem sobie.
Kopem otwarłem prowizoryczne „warota”, czołgając się, dotarłem do prowizorycznego wału. Nie, nie miałem zamiaru się na niego wspinać. Chuj wie, jaki geniusz ogniowego szkolenia prowadził strzelanie. W myślach liczyłem strzały.
„Trzydzieści to kałasz, musi wymienić magazynek, a to potrwa, chyba że jakiś łebski i ma dwa zlepione taśmą, to szybciej”.
Doliczyłem trzydziestu. Przewaliłem się na plecy i z kabury dobyłem CZ 75. Wyjebałem w powietrze trzy naboje. Potem kolejne trzy.
— Nie strieliat — wydarłem się na całe gardło.
— Ja nie striejlaju — usłyszałem po chwili w odpowiedzi.
Powstałem i biegiem ruszyłem na rubież otwarcia ognia. Dojrzałem dwóch gości z piechoty morskiej i jakąś panienkę ze służby zdrowia, dzierżącą w dłoni AK-74.
— Ty debilu jeden, skurwysynu jebany, nie widzisz czerwonej flagi — wydobyłem z siebie i dopadłem porucznika z piechoty morskiej.
— No ja… — nie dokończył, gdyż potężny prawy sierpowy wylądował na jego twarzy.
Od tyłu objął mnie jeden z jego asystujących. Gwałtowny ruch głowa w tył, równoznaczny z uderzeniem w twarz tego bubka spowodował, że ten zwolnił uścisk rąk. Trzeci z piechoty morskiej zdołał przeładować broń. Nie zdołał swego oręża skierować we mnie. Sprawny kop lewą nogą w lufę karabinka spowodował, że ten wypadł mu z dłoni. Działałem jak robot. Dostał pięścią w podbródek, tak mocno, że odskoczył i zwalił się na plecy.
Wydobyłem z kabury pistolet i skierowałem go w kierunku zalanego krwią drugiego z szeregowych, tego, który wcześniej objął mnie ramionami.
— Jeden ruch i zajebię!! — ostrzegłem.
Kątem oka analizowałem sytuację. Porucznik leżał, mamrocząc coś, panienka z izby chorych odrzuciła na bok AK-74, żołdak, który we mnie miał zamiar strzelić, był nieprzytomny, a ten drugi podniósł ręce do góry w geście poddania.
— Napadłeś na oficera piechoty morskiej, odpowiesz za to — próbował mnie zastraszyć porucznik, który powoli dochodził do siebie.
— Na glebę! Powiedziałem na glebę! Wykonać!!! — wrzeszczałem na szeregowego, którego miałem na muszce.
Padł momentalnie. Oficer począł się podnosić i zaczął sięgać do kabury. Wycelowałem w niego broń.
— Nawet się nie waż!!! — ostrzegłem, widząc, co ma zamiar zrobić.
Nie posłuchał. Wstawał z klęczek i mój cios nogą w twarz powalił go z powrotem na glebę.
— Nie, Nie, zabijesz go!!! — usłyszałem przeraźliwy głos Klaudii.
Nie zadałem kolejnego ciosu nogą, choć moje ja mówiło, aby to zrobić. „Morskij desantnik” był jeszcze przytomny i mógł mi zagrażać. Pochyliłem się tylko nad nim i z jego kabury wydobyłem pistolet. Cisnąłem Stieczkina gdzieś przed siebie.
— Zapłacisz za to — usłyszałem, odchodząc z Klaudią.

Pomieszczenie dowodzącego operacjami specjalnymi, Baza Tartus, Syria, dwie godziny później.

— Czy was wszystkich już pojebało!!! Czy ja mam was odesłać do Rosji, by was tam ukarano?!!? — grzmiał na nas komandor — Słucham co macie mi do powiedzenia? — dodał nieco spokojniejszym głosem.
Prócz porucznika i mnie w pomieszczeniu znajdował się major z piechoty morskiej – dowódca tego komponentu. To na jego ręce, pobity lejtnant złożył meldunek.
Byłem starszym stopniem pobitego oficera z „morskiego desanta”, więc miałem prawo pierwszy zabrać głos.
— Prowadziłem zajęcia ze szkolenia strzeleckiego z Polką. Ma brać udział w akcji, a tam może się wszystko zdarzyć, dostanie broń. Muszę mieć pewność, że nie skrzywdzi nią moich ludzi, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wywiesiłem czerwoną flagę i po strzelaniu udałem się, by ocenić jej poziom wyszkolenia. Mieliśmy zamiar nakleić kolejne tarcze i dlatego udaliśmy się do „tarczowni”. Wtedy padły strzały — zacząłem.
— Dlaczego po przerwaniu ognia spacyfikował pan moich trzech ludzi? — padło pytanie od dowodzącego piechota morską.
Co mu miałem odpowiedzieć? Że jeden kapitan z „Wympiełu” rozjebał jego trzech ludków. Że szkolenie jego ludzi to fikcja, skoro czterdziestoletni facet z sił specjalnych jest w stanie pokonać trzech wyszkolonych ludzi z równie elitarnej jednostki, bo tak się przedstawiali, a w moim odczuciu piechota morska to był przerost formy nad treścią.
— Jeden z pańskich podwładnych przeładował broń i miał zamiar skierować ją przeciwko mnie. Wystarczy — odparłem, patrząc młodszemu niż ja majorowi prosto w oczy.
— Nie było żadnej wywieszonej flagi — wtrącił porucznik.
— Kłamiesz! — wyrzuciłem z siebie.
— Cisza, panowie, cisza! — uspokoił nas dowodzący.
— Skąd ta pewność, że po przeładowaniu nie miał zamiaru strzelić w powietrze, by pana ostudzić?
— Majorze, w mojej profesji nie ma strzałów ostrzegawczych. Przeładujesz, masz zamiar strzelić i zabić. To nie Rosja, a i tam nieraz nie ma czasu na te pierdoły. Strzelasz i likwidujesz albo jesteś ładunkiem dwieście — chyba za ostro to powiedziałem.
— Nie ma pan racji… — zaczął odpowiadać dowódca komponentu morskiej piechoty.
— W czym? Był pan kiedyś w realnej walce? Widział pan, jak pana ludzie giną? — przerwałem mu.
Oj, ubodło to majora, musiało zaboleć. Zauważyłem jego minę i specyficzną mimikę twarzy, zwiastującą tylko jedno:
„Uważaj, nie wiesz, z kim grasz” – tak to odebrałem.
„Z gościem z Wympieła, dupku, tam, gdzie ty byś w przedbiegach odpadł” — dodałem sobie w myślach.
— W carskiej Rosji wyzwałbym cię na pojedynek! — zaskamlał porucznik.
Omiotłem go wzrokiem pełnym pogardy. Skoro mu wpierdoliłem, jemu i jego ludziom, to z kim ta kreatura chciała się mierzyć.
— Naprawdę poruczniku, nie sądzisz, że nie za wczas umierać? — dopiekłem mu ostro.
— Cisza!!! — przerwał te nic niewnoszące gadki dowodzący. — Podajcie sobie dłonie, a to, co się stało, nie miało tu miejsca. Jasne? — dodał, chcąc zakończyć tę farsę.
Z bólem serca wyciągnąłem pierwszy dłoń. W razie konfliktu to starszy stopniem wykonuje taki ruch jako pierwszy. Czekałem na ruch porucznika, kutas nie wyciągnął dłoni.
— Poczekam na decyzję sądu oficerskiego… — zaczął swe wyrzygi.
— Majorze Pietrow, zabrać porucznika i spierdalajcie mi obaj z oczu. Czy wyraziłem się jasno?! — przełożony wkurwił się na dobre.
Zostałem sam z komandorem. Wstał z fotela, wyprostowałem się przyjmując postawę zasadniczą.
— Jak miły Bóg, wyjebie go z tymi jego pociotkami. Przyjechali, by mieć epizod dowódczy, a potem sio na szkółkę, pierdolić farmazony rekrutom, jaki to ja nie byłem w Syrii — podsumował obu.
— Nie chcę wsparcia piechoty morskiej, nie z tym…
— Dostaniesz specnaz i nurków. Pasuje? – zapytał.
— Tak toczna — odparłem, oddając honor.
— Jesteście wolni kapitanie i proszę, bez burd. Niepotrzebne to nam — rzucił na odchodne.
— Rozkaz, to się nie powtórzy — zapewniłem przełożonego.

Gdy dotarłem do campu, wszyscy moi ludzie czekali na mnie. Powitały mnie brawa, a „Akuła” mocno mnie uścisnął.
— Wympieł rządzi, kurwa, nie będą nam tu dupki z morskiego desantu podskakiwać — stwierdził.
— No już, dobrze, dobrze — uciszyłem lekką wrzawę. — Jakieś nowe wieści? — zapytałem.
— „Ural” siedzi z naszym skarbnikiem, na razie cisza. Był porucznik z uzbrojenia, „Korneta” mamy z czterema pociskami, kiedy tylko sobie zażyczymy. Pytał, co jeszcze nam potrzeba. No i Syryjczycy puścili bajkę o dwóch dezerterach, co to są niebezpieczni — zreferował mi „Akuła”.
„Dobrze, syryjska maskirowka ruszyła”.
— No i ktoś czeka na wodza w kontenerze — dodał z uśmieszkiem „Locha”.
— Dobra, dobra, do roboty. Wyczyścić broń, moja też, sprawdzić radia. Nie wiadomo, kiedy coś się ruszy. Musimy być gotowi w każdej chwili — odparłem, wręczając im kałacha i „Tariqa”.
Otworzyłem drzwi od campa, Klaudia podniosłą się zza stolika i przywitała mnie pięknym uśmiechem.
— Nie poznaję cię, jesteś urodzonym kilerem — rzuciła.
Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem naprzeciw niej. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
Czułem potrzebę, by z nią porozmawiać, musiałem jednak zmienić przepoconą bluzę i podkoszulek. Zrzuciłem z siebie górę umundurowania.
— Jezu, co ty tu masz? — zapytała, podnosząc się i zbliżając do mnie, palcem dotknęła mojego barku.
— Pamiątka z Biesłanu — odparłem krótko.
— Ty tam byłeś?
— Byłem — odpowiedziałem, otwierając metalową szafkę ubraniową.
— Jezu, nie, to nie może być prawda!!! — wyrzuciła z siebie cichutko, z przerażeniem w głosie.
Odwróciłem się gwałtownie i dostrzegłem paniczny strach w jej oczach. Patrzyła na wnętrze szafki, gdzie tkwił zapasowy mundur polowy, nowa kamizelka kuloodporna i czarny kombinezon płetwonurka.
Nagi od pasa w górę, chwyciłem ją mocno i przyciągnąłem do siebie. Nie wiedziałem, co jej jest, cała drżała, nie odrywając wzroku od wnętrza szafki.
— Co? Co się stało, co cię przeraziło!? Mów!
— Ten kombinezon, ja cię w nim widziałam, ty byłeś tam, jak uciekałam z 828 — mówiła, jakby była niespełna rozumu.
„Jaki kurwa 828? Gdzie miałem być w tym kombinezonie? Jak mogła mnie widzieć i kiedy?”
Wtuliłem ją mocno w siebie, nie wiedząc co począć. To był zwykły czarny kombinezon płetwonurka bojowego z napisem „Russian Federation” i flagą Rosji, standard w jednostkach morskich, i to niekoniecznie w specjalnych.
— Już, już, spokojnie, wszystko mi opowiesz, pójdziemy na molo, na sam koniec mola, tam, gdzie stoi Kuzniecow — starałem się ją uspokoić.
Zamknąłem szafkę, gdy dobyłem z niej wieszak z mundurem. Usadziłem spanikowaną kobietę na krześle i pospiesznie nakładałem mundur. Ta jej reakcja była prawdziwa, nikt nie potrafi tak zagrać, przerażenia w oczach i całego ciała. To było naturalne, sam nie potrafiłbym tego zrobić.
— Chodź! — zadecydowałem i pociągnąłem ją za rękaw, nie pytając o zgodę.
— Jestem na molo, przy lotniskowcu — poinformowałem „Burana”.
Przez całą drogę nic nie mówiła, a gdy dotarliśmy do końca wcinającego się w morze kawałka betonu, zdołała z siebie wyrzucić pytanie.
— Ty tam byłeś? Wtedy, gdy zatonął 828, na Bałtyku? Gdy wynurzałam się z Sebastianem, z 66 metrów?
Przypomniałem sobie tę informację, była w biuletynie floty i w meldunkach operacyjnych. Polski okręt podwodny poszedł na dno. Nasi chcieli pomóc w akcji ratowniczej, ale Polacy zanurzyli się, a szczątkowa załoga ewakuowała się przez wyrzutnie torpedowe. Podziwiałem ich odwagę. Raz w życiu wychodziłem w ten sposób w realu, ale z dwudziestu metrów, treningowo, plus kilkukrotnie na trenażerze. Jedno z nieprzyjemnych przeżyć.
— Ty tam byłaś?
Kiwnęła głową na tak. Podziwiałem odwagę Klaudii. Nie za bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie mogła mnie widzieć. Po szybkiej analizie zdałem sobie sprawę, że w tym czasie byłem na kursie specjalistycznym w Petersburgu.
Drżała nadal. Mocno wtuliłem ją w siebie.
— Nie mogłem tam być, to był jakiś morski duch, byłem w tym czasie w Sankt Petersburgu, w szkole morskiej — zapewniłem.
— Widziałam cię, widziałam w tym kombinezonie, pływałeś wokół mnie — mówiąc to, nadal drżała w moich ramionach.
— Opowiedz mi o tym wszystkim — poprosiłem.
Usiedliśmy na krańcu mola. Z początku milczała, lecz wkrótce otworzyła się i zaczęła opowiadać mi, co wtedy tam przeżyła. W pewnych chwilach aż otwierałem usta ze zdziwienia i podziwu. Starałem się wczuć w sytuację, jak mocne i traumatyczne przeżycie ją dotknęło, i ten Polak – Sebastian. Miał cholera jaja ze stali. Przez chwilę, poczułem się głupio, że tak go potraktowałem.
„Młody, bez doświadczenia. Nie mogłem inaczej. Byłby zagrożeniem” — szybko się rozgrzeszyłem.
Czas płynął nieubłaganie. Usłyszałem jak „Góral” pomógł jej wyzbyć się tych lęków, biorąc ją na trenażer. Ponownie jego postawa zasługiwała na pochwałę.
— Przecież ty go kochasz — stwierdziłem, gdy na chwilę zawiesiła głos.
Omiotła mnie tym swoim specyficznym wzrokiem.
— Nie, to było chwilowe zauroczenie, teraz to wiem, teraz gdy odnalazłam cię — oj, przeszyła tym stwierdzeniem moje twarde żołnierskie serce.
Znów nie byłem sobą. Nie chciałem jej pocałować, a jednak to zrobiłem. Nasze języki splotły się jak winorośl. Trwaliśmy w tym miłosnym uścisku i pocałunku długą chwilę.
— Potrzebowałam kogoś bliskiego, a on był… — zaczęła.
— On cię kocha, szalenie — przerwałem jej.
— Ale ja kocham ciebie — odpowiedziała.
Nie, nie mogłem jej tak dalej zwodzić. To, że do tej pory nie zapytała mnie o prywatne życie, było dla mnie dziwne. Cały czas przypominała mi epizody Radka. Skołowany już nie za bardzo wiedziałem, kim tak naprawdę jestem. Biły się we mnie dwie postacie i każda z nich chciała wygrać. Miałem wrażenie, że to jakiś sen, z którego za chwilę się wybudzę.
— Chodź — poprosiłem i ująłem ją za rękę.
Wstała i posłusznie ruszyła ze mną. Zadawałem pytania dotyczące rodziców, znajomych. Wcale mnie to nie interesowało, ale starałem się, by to, co chciałem jej przekazać, usłyszała na osobności i nie w tym miejscu. Potrzebowałem jednego urządzenia.
— Nie zostawiaj mnie dzisiaj samą w nocy. Proszę — usłyszałem i sam nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Gdy dotarliśmy, poprosiłem, by została na zewnątrz. Zapytałem tylko „Akuły”, czy jest coś nowego, i upewniwszy się, że na razie nie ma żadnych nowych danych, wszedłem do pomieszczenia. Z sejfu wydobyłem swój telefon komórkowy, a z brudnej bluzy munduru zdjęcie Tamary.
— Będę na boisku sportowym, gdyby coś — poinformowałem „Patrona”.
Kiwnął tylko głową, że zrozumiał. Klaudia ruszyła za mną.
— Dlaczego mi nie odpowiedziałeś? Dlaczego nic nie mówisz? Co się stało? – bombardowała mnie pytaniami.
Usiadłem na sfatygowanej ławce. Rozejrzałem się wokół, nie było żywej duszy.
— Usiądź, proszę i posłuchaj mnie, i proszę, nie przerywaj mi — poprosiłem.
Przyglądała mi się uważnie i badawczo. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, co mam zamiar obwieścić.
— Nie pytałaś mnie, więc nie odpowiadałem, ale teraz muszę… — zacząłem i nabrałem głęboki haust powietrza.
Zdawałem sobie sprawę, że to, co usłyszy, nie będzie dla miłe. Nie mogłem jednak inaczej. Była mi za bardzo bliska. Otworzyła delikatnie usta i patrzyła na mnie, ten wzrok mnie przewiercał na wylot.
— Mam żonę i dwójkę dzieci, a trzecie jest w drodze — wywaliłem z siebie.
Jej oczy stały się ogromne, szeroko otworzyła usta. Obawiałem się, że ta informacja może u niej wywołać swoisty szok i czort wie, co jeszcze. Pamiętałem jej reakcję, gdy dojrzała moją twarz w śmigłowcu, wtedy po akcji. Postanowiłem kontynuować.
— To jest moja najstarsza córka Tamara — oznajmiłem, dając jej do ręki zdjęcie.
— Ona nie może być twoją córką, jest za duża — odpowiedziała. — Wtedy byłeś w Polsce — dodała, słusznie określając wiek dziewczynki.
Miała przerażenie w oczach, argument w postaci zdjęcia Tami do niej nie docierał. W telefonie komórkowym nacisnąłem opcję „zdjęcia” i wyświetliły mi się pliki graficzne fotek moich dziewczyn. To był prywatny telefon, karta SIM zdeponowana była w kancelarii jawnej, tak na wszelki wypadek, gdyby do głowy mi wpadło zadzwonić do bliskich.
— To jest moja żona Katia, to najmłodsza córka Nadia, ma teraz trzy latka, a Demon był jej najlepszym przyjacielem… — zadawałem jej tymi stwierdzeniami kolejne rany w sercu.
Bacznie obserwowałem zachowanie kobiety. Wciąż wydawało się, że nie może uwierzyć w to, co widzi na zdjęciach w telefonie.
— Ale ta starsza nie jest twoim dzieckiem — wyrzuciła z siebie po chwili.
— Tamarę uratowałem w Biesłanie, ale okaleczyłem ją na całe życie. Nie trafiłem precyzyjnie i pocisk wystrzelony z mojej broni rozwalił jej rączkę powyżej łokcia. Nosi protezę, a razem z Katią jesteśmy jej rodzicami zastępczymi. Jej cała rodzina zginęła tam, w sali gimnastycznej — mój głos załamał się, a tamte obrazy wróciły.
— Nie zmienili cię do końca, nie wierzyłam w to, jest w tobie mój Radek, dobry, szlachetny i czuły — wyrzuciła nagle z siebie i wbiła swe usta w moje.
Telefon wypadł mi z dłoni i upadł na ziemię. Znów całowaliśmy się namiętnie. Nie chciała przestać, siłą musiałem się uwolnić od pocałunków. Podniosłem aparat i pokazałem Klaudii kolejne zdjęcia.
Płakała, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Prawdopodobnie jeszcze nie docierało to do niej.
— Nie mogę ich zostawić, nie mogę — zakończyłem, odkładając telefon i zatapiając twarz w dłoniach.
Czy mężczyzna może kochać dwie kobiety jednocześnie? Nie, nie matkę i żonę, nie żonę i córkę, bo ta miłość jest inna. Taką prawdziwą miłością, dwie kobiety, zupełnie obce sobie? W pewnym sensie byłem martwy, a jednak żywy. Czy moje serce mogłoby podzielić się na pół, dając Klaudii prawą komorę, a Katii lewą?
„Czy mnie kurwa, za dużo teraz nie spotkało? I kim ja kurwa naprawdę jestem? Co ja mam zrobić do chuja?” — wariowałem na swój sposób.
— Kochasz mnie, czy ją? — wywaliła Klaudia.
Wstałem. Na to pytanie nie znałem odpowiedzi. Omiotłem ją chłodnym wzrokiem, takim służbowym, nieznoszącym tego rodzaju pytań.
— Co odpowiesz Sebastianowi, gdy zada ci identyczne pytanie? — ot, szkolenia z psychologii wreszcie mi się przydały.
— Radek, mamy syna — nie uderzyła tam, gdzie powinna.
— Z Katią mam dwie córki i trzecią w drodze — odpowiedziałem bez zastanowienia.
Nie mogła być z wywiadu, co mnie wcale nie pocieszyło. Gdyby tak było, nie poległaby na tak prostej grze słownej. Od początku tak podejrzewałem, teraz byłem pewien.
— Nie jesteś jej mężem, brałeś ślub, nie będąc sobą — nie odpuszczała.
Jezu, jak ta istota musiała mnie kochać! Jak silne było jej uczucie, że po moich słowach nadal nie skapitulowała i nie otrzymałem od niej siarczystego policzka.
— Wiktorze!!! — usłyszałem krzyk „Akuły” i poczułem chwilową ulgę, że wyzwolił mnie z dalszej rozmowy.
— Wracaj do kontenera, coś się stało — powiedziałem, podnosząc się i machając dłonią w kierunku swojego zastępcy.
— Przysięgnij, że do mnie przyjdziesz. Przysięgnij!!! — prawie zawyła, mając wzrok pełen bólu.
Po raz kolejny mnie złamała. Pomimo faktu, że przysięgałem sobie, że już się z nią nie spotkam, uległem.
— Przysięgam — usłyszała z moich ust, a ja poczułem się podle.

Sala konferencyjna na lotniskowcu „Admirał Kuzniecow”, pół godziny później. Tartus, Syria.

Do naszego skarbnika odezwał się jego boss. Błogosławiłem fakt, że wtedy „Buran” miał swoistą wartę przy tym dupku. Mój „mięśniak” zagroził mu w dość brutalny sposób. Jedno nieodpowiednie słowo, zdanie, a na jego oczach zgwałci mu obie córki. Przesłuchiwał naszego „ptaszka” wcześniej, więc ten mógł się spodziewać, że mój podwładny nie rzuca słów na wiatr.
— Jutro z rana podadzą mu lokalizację miejsca spotkania. To omówione jest na siedemnastą. Udało nam się wstępnie ustalić miejsce, skąd dzwonił ten jego kutas, ale już komórka tego chuja jest nieaktywna. Kilkanaście kilometrów od granicy z Irakiem. Zażądali jego obecności, razem ze sporą ilością kasy. Tą przejęliśmy, gdy ta służąca podała nam jego inne mieszkania w Libanie i Syrii. Nasz agent z jego telefonem już przekroczył granicę libańsko-syryjską i zatrzymał się na nocleg — przedstawił mi oficer rozpoznania i towarzyszący mu kierownik sekcji łączności.
— Dwa Su-24M są gotowe do wykonania zadania, każdy z jedną bombą KAB-500L. Czekamy tylko na rozkaz i podświetlenie celu przez naziemnych obserwatorów — zameldował dowódca z bazy lotniczej.
— Logistyka czeka na złożenie zapotrzebowania przez dowodzącego działaniami. Wstępne ustalenia z kapitanem „Poliakiem” zrealizowane — szef sekcji logistyki tylko czekał na nasze zachcianki.
— Kapitanie „Poliak” jak Polka? Nie zmieniła zdania, da radę? — usłyszałem zapytanie dowodzącego akcją.
— Nie, moja już w tym głowa, jeszcze się z nią spotkam wieczorem po odprawie — odparłem. — Potrzebuję na jutro wóz specjalistyczny z podglądem i komplety umundurowania syryjskich sił zbrojnych, plus dwa pojazdy. Wiadomo, wszystkie papiery i dokumenty — odpowiedziałem.
— Logistyk, słyszał? — zapytał „kamandir”.
— Tak toczna, na jutro rano będą — odparł zapytany.
— Moi ludzie gotowi, by wesprzeć „Wympieła”, zgodnie z wytycznymi - „Plamja” i dwa kaemy gotowe wesprzeć atak plus dwunastu ludzi — krótki meldunek złożył porucznik ze specnazu.
— Jeden ratowniczy Ka-27PS gotowy do potencjalnej ewakuacji rannych, więcej nie mam po ostatniej akcji, dwa Ka-29 gotowe wesprzeć ogniowo działania grupy specjalnej — zameldował dowódca eskadry śmigłowców z „Kuzniecowa”.
— Pytania? — usłyszeliśmy wszyscy od prowadzącego odprawę.
Nikt nie miał pytań. Nakazano pozostać mi i dowódcy ze specnazu.
— Od rana w pełnej gotowości — padł rozkaz. — Polka rozpoznaje, działacie, naprowadzacie i po wszystkim. Pan dowodzi całością działań na lądzie — zdałem sobie sprawę, że to nie przelewki.

Przekazałem chłopakom, że jutrzejszy dzień będzie tym, który zapamiętają pewnie na całe życie. Omawialiśmy wstępny plan działania przez dobre dwie godziny. Nie traktowałem nawet trywialnych pytań jak pierdoły. To, co dla mnie wydaje się proste, dla moich podwładnych mogło być skomplikowane. Sam nieraz łapałem się na własnych skrótach myślowych, które tylko ja rozumiałem. Razem działamy i musimy rozumieć, czuć i wiedzieć, co mamy robić. Nie można tego przejść po łebkach, nie, gdy od tego może zależeć nasze życie.
Miałem zamiar walnąć się spać, ale pamiętałem, że Klaudii coś przysiągłem. Przysięga to przysięga, choć Katii przysięgałem uczciwość małżeńska i co? Poległem na całej linii. Mogłem się wewnętrznie wytłumaczyć z masażu Karimy, bo zadanie było ważne, bo nie było penetracji bezpośredniej.
A teraz? Jak święty Piotr zdradziłem trzy razy i co gorsza, po północy zmierzałem do jej kontenera.
„Podły skurwysyn” — oceniłem siebie.
Nakazałem chłopakom spać, sam tego nie robiąc. Jutro mogłem iść w bój zmęczony, a jak ćma do lampy tak ja, zmierzałem do jej campu. Coś mnie pchało i sam nie wiedziałem, co to jest.
Zapukałem trzy razy. Otworzyła je, będąc kompletnie naga.
— Wiedziałam — rzuciła na przywitanie i obejmując moją szyję rękoma.
Chwyciłem ją w dłonie i uniosłem. Wbiła usta w moją szyję i całowała ją bez opamiętania. Drzwi same się zamknęły. Z jej pomocą w pośpiechu pozbywałem się ubrań i bielizny.
— Tak, chcę — wyszeptała.
Zwarliśmy się w miłosnym uścisku. Tkwiła pode mną gotowa na przyjęcie sterczącego organu. Ten zagościł w jej wnętrzu po chwili. Jęknęła cichutko, gdy to zrobiłem. Oplotła mnie rękoma i nogami, dociskając do siebie. Zwarci, w tym miłosnym uścisku, zaczęliśmy seksualny akt.
Poruszała biodrami, najpierw wolno, a potem coraz szybciej, mając mnie w miłosnych kleszczach. Pojękiwała cichutko, czując, jak fallus, to się zagłębia, a to wysuwa. Moje biodra też zaczęły poruszać się szybciej i po chwili wpadliśmy we wspólny rytm. Całowałem ją łapczywie po karku, włosach, małżowinach usznych. Dłonie objęły jej plecy, pieszcząc łopatki. Miałem ją w ramionach, cudowną, kobiecą postać, całkowicie mi poddaną i pragnącą więcej.
Nie zwracałem uwagi na to, że coraz bardziej paznokcie Klaudii wbijają się w moje ciało. Na razie tylko pozostawiały delikatny ślad na skórze, nie naruszając jej powłoki.
Przyspieszyłem ruchy miednicą, podobnie jak ona, chcąc jak najszybciej poczuć ekstazę. Uderzałem w nią coraz mocniej, nicując pulsujące wnętrze. Oddychałem głęboko, wydając jęki rozkoszy.
Byłem wyposzczony. Nie współżyłem z Katią od momentu, gdy dowiedziałem się, że jest w ciąży. Męska obawa, by nie zrobić tej kochanej istotce, która tkwiła w jej wnętrzu, krzywdy. Delikatny petting, masturbacja w moją stronę. Żadnych ofensywnych działań z mojej strony. Wyczuwałem, że tego nie chciała, a ja nie zrobiłbym nic bez jej zgody.
Teraz dochodziłem, podobnie jak moja partnerka. Czułem, jak paznokcie wbijają się w moje ciało, jak coraz silniej pulsuje wnętrze Klaudii. Płytki, przyspieszony oddech Klaudii, pojękiwania i przyspieszenie ruchów bioder.
— Kocham cię, kocham cię, o tak — jęczała.
Nie wiem, czy w tym czwartym stosunku osiągnęliśmy pełną harmonię i naraz szczytowaliśmy, ale tak to mogło wyglądać. Nigdy nie wierzyłem, że dwie rzeczy mogą zdarzyć się jednocześnie. Zawsze jedna wyprzedzała drugą o ułamek sekundy.
— Klaudia, Klaudia — wydobyłem z siebie, kiedy pierwsza porcja nasienia strzeliła w jej wnętrze.
— Och, ooo — słyszałem odgłosy spełnienia Klaudii.
Pięć, może sześć, a może i jedenaście pchnięć, mocnych, konkretnych i było po wszystkim.
Opadłem na nią. Cali spoceni leżeliśmy przez chwilę w bezruchu. Nasze ciała dochodziły do siebie, kołaczące serca, stabilizowały swe uderzenia. Czułem każdy ruch jej ciała, każdy spazm rozkoszy, który przeszedł wcześniej.
Zsunąłem się na bok, nie chcąc jej przygniatać. Leżeliśmy obok siebie, uspokajając oddech, patrzyliśmy w sufit. Otarłem pot z czoła i podniosłem się, siadając na łóżku. Klaudia przyglądała mi się bacznie.
— Odpowiedz na moje pytania, te dotyczące mojej przeszłości, jeżeli będę to wiedział, łatwiej mi będzie sobie coś przypomnieć i poukładać w głowie — poprosiłem — Ale nie tutaj, chodźmy na boisko — dodałem i zacząłem nakładać bieliznę.
— Dobrze — odpowiedziała, wstając z pościeli.
Po kwadransie siedzieliśmy tam, gdzie wcześniej się rozstaliśmy. Gładziłem delikatnie jej włosy.
— Chcesz, zaplotę ci warkocz — zaproponowałem.
— Żartujesz sobie? — zapytała z niedowierzaniem w oczach i uśmiechnęła się ślicznie.
— Nie, nauczyłem się tego dla Tamary, ma śliczne długie czarne włosy. Jaki rodzaj chcesz?
Rozpłakała się, nic nie odpowiadając. Patrzyła mi głęboko w oczy, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Wyciągnęła drobną dłoń i zaczęła mnie głaskać po policzku, z lubością przyjmowałem tę pieszczotę.
— Angielski, w nim będzie ci najładniej — zadecydowałem za nią i ująłem przecudne rude włosy kobiety.
Gdy się uspokoiła, zadałem pierwsze z wielu nurtujących mnie pytań…

3 komentarze

 
  • Użytkownik Dantei74

    Kolejna część coraz bardziej wciąga mnie w czytanie Brawo za ciągłe trzymanie w napięciu akcji opowiadania Czekam na dalsze losy Klaudi i Radka ( Wiktora) Pozdrawiam serdecznie

    2 godz. temu

  • Użytkownik Hart

    Teraz to będzie prawdziwy rollercoaster. A może postanowiłeś jeszcze w czymś namieszać. Znając ciebie nic nie może być proste, ale za to szczególnie lubię to co piszesz. Dla mnie bomba👍🏻

    4 godz. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Hart oj trochę się jeszcze namiesza. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

    2 godz. temu

  • Użytkownik Pumciak

    Namieszałeś okropnie teraz niewiem jak ty to rozplątasz zrobiło się bardzo ciekawie czekam niecirpliwie na jeszcze serdecznie pozdrawiam

    6 godz. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Pumciak jakoś spróbuję to częściowo rozplątać. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

    2 godz. temu