Strażniczka Bałtyku (IX) " Kim ja naprawdę jestem"

Strażniczka Bałtyku (IX) " Kim ja naprawdę jestem"Gdy tylko dojrzałem, jak Polka traci przytomność i opada na fotel, odłożyłem mojego już martwego czworonożnego przyjaciela i doskoczyłem w do niej. Nie wiedziałem, co było tego przyczyną. Podejrzewałem, że zauważyła, jak skracam męki swemu towarzyszowi, i to ją tak bardzo przeraziło.
Nie mogłem postąpić inaczej; nie mogłem pozwolić, by konał w bólu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to morderstwo, że nie powinienem tak postąpić. Zaprzeczę – nie wolno pozwolić, by ktoś umierał w mękach, patrząc na cierpienie, gdy nie ma żadnej szansy na ratunek.
„Demon” już był w psim raju, byłem tego pewien. Wszystko, co uczynił na tym ziemskim padole, gwarantowało mu drogę do „Tęczowego Mostku”. Tak, wierzyłem, że każda istota żywa trafi do swoistego raju, czyśćca lub piekła. Zastanawiałem się jednak, czy w zwierzęcym piekle nie ma zbyt wielu wolnych miejsc, w przeciwieństwie do ludzkiego. Pan Bóg chyba musi dobudować jakąś część albo założyć filię ludzkiego piekła, bo złych zwierząt spotkałem mało, a podłych i niegodziwych ludzi całą masę.
— Lekarz, dawaj, zemdlała — wrzasnąłem na pokładowego doktora, który rozmawiał z pilotami.
Trzymałem ją w ramionach i dopiero teraz zauważyłem, że ma zakrwawioną bluzę mundurową w okolicach piersi.
„Niemożliwe, żeby oberwała”.
Sam dostałem w kamizelkę, dwa razy: raz z przodu, a potem z tyłu, gdzie to Demon przyjął na siebie śmiercionośne pociski. Gdy ją ładowałem do panelu, nie była ranna. Skąd więc ta krew? Kiedy oberwała i dlaczego tego nie zauważyłem?
„Postrzał w pierś to ciężka rana, śmierć” — coś mi tu nie grało.
— Rusz dupę i ściągnij psa z kozetki! — wrzasnąłem na wystrachanego Aloszę, drugiego z uratowanych, który jakby był w innym świecie.
Nawet nie mrugnął oczami. Tkwił na swoim fotelu jak przyspawany, z mętnym wzrokiem wbitym w jakiś punkt.
„Lekarz, kurwa, jakaś podróbka lekarza, felczer jebany”.
„Priom” zrobił to, o co prosiłem. Wziął w swoje dłonie psie ciało, zwalniając miejsce. Trzymał martwego Demona. Nim pokładowy lekarz zdołał ruszyć cztery litery, przeniosłem nieprzytomną kobietę na leżankę. Sprawnie i szybko zacząłem rozpinać guziki mundurowej bluzy. Nie miała nic pod nią. Dostrzegłem płytką, ciętą ranę na piersi, która się otworzyła.
„To małe krwawienie, nie mogła z tego powodu zemdleć”.
Śliczne, jędrne piersi, nie za duże i nie za małe. Podobne do tych, które miała Katia. Ktoś musiał Polkę zranić wcześniej.
„Jebane ciapate bydlaki” — złość we mnie buzowała.
Wyciągnąłem z kieszeni kamizelki taktycznej opatrunek osobisty. Rozerwałem opakowanie.
— Zostaw, mam tu opatrunki, zrobię to — usłyszałem głos lekarza pokładowego.
Cofnąłem dłoń z piersi. Stałem z boku, patrząc na jej ciało. Medyk sprawnie opatrywał ranę. Miała zamknięte oczy, oddychała, co dostrzegłem po ruchach klatki piersiowej.
— Co z nią? —zapytałem.
— Żyje, nic jej nie jest, psychika siadła z nadmiaru wrażeń — usłyszałem.
Znów flashbacki. Jakieś wspomnienia, których nie miałem wcześniej. Ja z nią w morzu, pocałunki. Tylko ja byłem młodszy i ona również. Teraz to mi zakręciło się w głowie. Ledwo trafiłem na niewygodny fotel.
— Wiktor, kurwa, Wiktor, co się dzieje? — usłyszałem „Prioma”.
— W porządku, w porządku — wyrzuciłem z siebie i chwilowo straciłem przytomność.


Ocknąłem się. Ile czasu byłem nieprzytomny, nie wiedziałem.
— Gdzie jesteśmy? — zapytałem lekarza.
— Spokojnie, dolatujemy do bazy, jak ten nasz strucel da radę, bo oberwał — odpowiedział.
Leżałem na podłodze. Tuż obok mnie tkwił martwy Demon. Przynajmniej zadbali, bym był w dobrym towarzystwie.
— 033, odmawiam, dociągnę do Tartus na jednym silniku, powiadomcie że lądowanie w trybie niebezpieczeństwa — usłyszałem.
Chciałem się podnieść, lecz „Priom” zatrzymał mnie.
— Leż wodzu. Leż, zrobiłeś swoje, pilot ma jaja, dociągnie, daliśmy radę, wracamy wszyscy w kupie.
Zdałem sobie sprawę, że zdjęto ze mnie kamizelkę. Rzuciłem wzrokiem na bok, leżała obok mnie. Dwa pociski utkwiły w tyle, kolejne dwa z przodu. Te z tyłu prawie przebiły kevlarową ochronę.
— Uratowałeś mnie Demon, wygrałeś, oddaje ci punkt. Wygrałeś. — wyszeptałem do leżącego obok ciała.
— KOŁOMA 67 do 033, masz wolne podejście na lądowisko, służby powiadomione, zamelduj widoczność lądowiska.
— 033 potwierdzam, widzę lądowisko. Podchodzę od LIMA.
— Jak ona? — zapytałem, patrząc na leżącą na kozetce „Biełkę”, bo tak ją nazwał ten uratowany lekarz.
— Dobrze, wszystko z nią w porządku — usłyszałem od doktora przypisanego do załogi tego śmigłowca.
— A reszta? — rzuciłem pytanie, czując ból w klatce piersiowej.
— Idą obok, razem z „Ryczagiem”, i mamy zajebistą asystę, dwa Migi-29 z lotniskowca. Jak Air Force One — uspokoił mnie „Priom” — My podchodzimy pierwsi, czuj się jak prezydent — dodał i obaj wybuchliśmy śmiechem.

Lądowisko przy rosyjskiej bazie morskiej Tartus, Syria, kilkanaście minut później.

Wysiadali ze śmigłowca i wyglądali jak sfora wilków po walce z przeważającą grupą hien lub szakali. Część kuśtykała, część ledwo szła, ale trzymali fason. „Buran” wraz z „Andkorem” podtrzymywali rannego „Jaśka”. „Hart”, trafiony w ramię, był niesiony za ręce i nogi przez dwóch moich ludzi.
Stałem i patrzyłem na tych poranionych, pokąsanych Wolfów, czując dumę w sercu. Personel techniczny zajmował się postrzelanymi maszynami, sanitariusze i medycy dopadli moich ludzi.
— Jest pan ranny? — zaszczebiotała do mnie jakaś dziewuszka ze służby zdrowia.
— Spierdalaj, tamci potrzebują pomocy — odparłem z patosem.
Pierwszy zespół lądował na „Kuzniecowie”, tam trafił „Wołk” i zabici.
Doszedł do mnie „Andkor”.
— Wiktorze… — zaczął.
— Przestań kurwa, daliśmy radę — przerwałem mu i objąłem jak brata. — Tylko nie klep mnie za mocno i nie przytulaj, bo chyba znów mi żebra połamali — dodałem.
Nie posłuchał. Mocno klepnął mnie w plecy, tak, aż zawyłem.
Personel medyczny zajął się rannymi. Pozostali zebrali się wokół mnie.
— Smirna!!! — krzyknąłem, gdy z pokładu śmigłowca wynosili zabitego Demona.
Wszyscy zwrócili się twarzą w tym kierunku. Każdy przyjął postawę zasadniczą. Przyłożyłem prawą dłoń do głowy, pragnąc mu oddać honor. Pozostali zrobili to samo.
— Stójcie kutasy, zatrzymajcie się, pomóżcie mi — wrzeszczał „Jaśko”.
— Pomóżcie mu, chce oddać poległemu honor! — krzyknąłem po rosyjsku do sanitariuszy.
Łzy lały mi się z oczu, gdy zobaczyłem, jak ranni Polacy – „Jaśko” i „Hart” pomimo ran i przy pomocy innych stanęli na baczność i zasalutowali, oddając cześć zwierzęciu.  
Ostatnia podzięka dla czworonożnych operatorów, wysuniętych zwiadowców i czasami niedocenianych aktorów drugiego planu. Tych, którzy my, ludzie, wysyłaliśmy na pierwszą linię walki, sami się bojąc tam udać.
„Co ja powiem Nadii? Jak to wytłumaczę?” – może pomyślałem niegodnie, tylko o tym, jak to przekażę córeczce, ale w tej chwili tylko to mi przyszło do głowy.
Całe szczęście, że nieśli go na noszach i jeszcze nieopakowanego w czarny worek. Leżał sobie spokojnie i z pewnością patrzył na nas z Gwiazdozbioru Wielkiego Psa, bo zaiste wielkim psem był.
— Wolna!!! — podałem komendę spocznij.
Podeszła do mnie Polka. Odzyskała przytomność, a ja miałem nadzieję, że chce nam podziękować.
— Jak mogłeś!!! Jak mogłeś mi to zrobić!!! – ona nie krzyczała, ona wyła, i jednocześnie poczułem, jak z otwartej dłoni, dostałem w twarz.
Chwyciłem jej dłoń, a „Andkor” przejął kobietę i zabrał na bok.
„Masz kurwa wdzięczność zakładniczki”.
Pojawiali się kolejni sanitariusze i medycy, którzy zabrali ją ze sobą.  
W swoim życiu ratowałem wielu ludzi i spotykałem się z różnymi reakcjami, ale jeszcze nigdy nie dostałem w twarz od uratowanej osoby.
— Przepraszam za nią, to szok, dużo przeszła, wybacz jej — zaczął za kobietę tłumaczyć się „Andkor”.
Machnąłem ręką, choć w głowie wciąż tłukło mi się pytanie, skąd ją znam? Teraz gdy usłyszałem jej głos, byłem na sto procent pewien, że gdzieś ją spotkałem.
Zdaliśmy broń, ale nie nakazałem jej czyszczenia. To mogło poczekać. Najważniejsi byli ludzie.
— Do lekarza, już, raz, dwa — rozkazałem.
Pakowaliśmy się do podstawionego autobusu. Lądowisko znajdowało się na drugim końcu bazy. W pojeździe czekał na mnie oficer wywiadu i dwóch z rozpoznania.
— „Akuła”, przekaż zebrane dokumenty i resztę sprzętu, który zabraliśmy — poleciłem.
— Ilu? — kapitan z rozpoznania był bezpośredni.
— Dwunastu macie sfotografowanych, potem walka na dystansie, gdzieś ponad dwudziestu, ilu położyliśmy, nie wiem…
— Przestań, przyszły majorze, akcja oceniona wysoko. Gratuluję – przerwał mi i mocno uścisnął dłoń. — Kurwa, podziwiam was — dodał.
Polkę zabrał osobny minivan razem z odbitym lekarzem.


Rentgen wykazał na szczęście tylko pęknięcie dwóch żeber. Zdałem sobie sprawę, że gdyby nie Demon, miałbym dwa pociski w korpusie i status czerwonego w klasyfikacji rannych. Czarny był równie prawdopodobny albo poległy na polu walki. Udałem się do kostnicy. Niewielkiej, bo nikt nie przewidywał dla tego kontyngentu dużych strat.
— Jeżeli do Denisa, to jeszcze go tu nie ma, śmigłowiec wystartował z nim i będzie za chwilę — usłyszałem od żołnierza, który tam był.
— Do psa, do mojego partnera — wyszeptałem, mając łzy w oczach.
Zaprowadził mnie niezwłocznie i wysunął z lodówki ciało czworonoga.
— Zostawię pana samego — zrozumiał w lot, o co chciałem go poprosić.
Głaskałem czarną sierść przyjaciela i płakałem. Zastanawiałem się, czy nie pomodlić się za niego. Ostatni raz wtuliłem się w jego ciało, zimne, stężałe, bez życia.
— Nigdy ci tego nie zapomnę — wyszeptałem i wsunąłem ciało do chłodni.
Naszpikowany środkami przeciwbólowymi wróciłem do pawilonu szpitalnego. Usłyszałem wrzaski na korytarzu. Rozpoznałem głos Polki.
— Nie, nie wyrażam zgody, nie chcę, zostawcie mnie!!! — darła się na całe gardło.
Przyspieszyłem kroku i szybko znalazłem się na korytarzu. Szarpała się z dwoma pielęgniarzami. Nadal tkwiła w tym śmierdzącym mundurze. Miała jakiś szał w oczach i niewiarygodną siłę.
„Wariatka, zwariowała w tej niewoli”
Takie sytuacje się zdarzały, ludzie tracili rozum, ba, nawet popadali w „syndrom sztokholmski”. Może rzeczywiście, ona na swój sposób straciła panowanie nad sobą.
— Zamknij się, do kurwy nędzy!!! — wrzasnąłem po polsku i przyspieszyłem kroku.
Wpadłem pomiędzy obu sanitariuszy i odepchnąłem ich. Sprawnie chwyciłem ją za gardło i dopchnąłem do ściany.
— Żyjesz, kurwa! Żyjesz, więc uspokój się!!! JUŻ!!! – teraz darłem się jeszcze głośniej niż ona.
Nie odczuwałem bólu w klatce piersiowej po podanych mi prochach. Zauważyłem, jak kobieta patrzy na mnie z przerażeniem w oczach i staje się na swój sposób spokojniejsza.
— Radek, puść mnie, Radek — wyszeptała.
Bredziła. Odpływała ponownie. Wrzasnąłem na sanitariuszy, by przynieśli wózek. Nim straciła przytomność, zdołałem ją na nim usadowić.
— O co chodziło? Zabierajcie ją – rzuciłem.
Z gabinetu wypadł lekarz. Prawie zderzył się ze mną.
— O co chodzi z tą Polką? — zapytałem go.
— Odmówiła badania ginekologicznego, w przypadku kobiet i w sytuacji uprowadzenia ja muszę — przedstawił problem.
„Zgwałcili ją i jeszcze na nią się odlali. Skurwysyny” — buzowała we mnie krew.
— Teraz jest nieprzytomna, niech pan to zrobi, nim się ocknie i bez zbędnego personelu — zrozumiałem jej opór — I delikatnie. Proszę – dodałem.
„Kim ja kurwa jestem? Dlaczego go proszę? To nie powinno mnie obchodzić” — tłukło się w głowie.
Stawałem się coraz bardziej nieswój. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nic to dobrego nie zwiastowało. Zadanie wykonane dobrze, awans w kieszeni, a mętlik w głowie.
— Dowódco, przywieźli „Wołka”, chce widzieć cię — usłyszałem głos „Prioma”.


Mój łącznościowiec prowadził mnie do sali, gdzie położono „Wołka”. Leżał w łóżku, a gdy weszliśmy, w jego oczach ujrzałem radość. Podszedłem i chwyciłem jego zdrową dłoń.
— Dałeś radę stary druhu — rzuciłem.
Nie mógł mówić, pociski naruszyły żuchwę i rozorały policzek po lewej stronie, kolejny pocisk trafił go w lewy bark. W ręku trzymał długopis, gestem poprosił „Prioma”, by ten podał mu notatnik.
„Jana, obiecaj mi. Proszę” — naskrobał.
— Zaraz tu do ciebie przyjdzie — odparłem bez zastanowienia.
Kiwnął głową przecząco. Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem i znów zaczął pisać.
„Nie, nie może mnie takiego zobaczyć”.
Nie wiem, ile jeszcze miałem łez w zapasie, ale czułem, że dużo. Oczy zaszły mi mgłą i stały się wilgotne. Mój zastępca pisał dalej.
„Jak reszta i zadanie? Jak Polacy? Daliśmy radę?”.
Głos uwiązł mi w gardle. Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Patrzyłem na niego szklistymi oczyma. Nieważne było dla niego, że miał zmasakrowaną twarz, teraz okrytą bandażami. Ważne było dla niego to, czy wszyscy wrócili w całości. Żołnierz z krwi i kości.
— Wszyscy cali i zdrowi, Polacy trochę tam poobcierani, ten fajny od nich to palca małego stracił w lewej ręce, ale da sobie radę wytrzepać jakby co, dwójka zakładników uratowana. No i chyba jeden Kamow do remontu – zastąpił mnie łącznościowiec.
Oczy „Wołka” uśmiechnęły się do nas. Nie widzieliśmy jego mimiki twarzy, miał prawie całą obandażowaną twarz, z wyjątkiem oczu i czoła.
— Demon zginął, ale uratował mi życie, moje i zakładniczki — że też ja musiałem przekazywać mu smutne wieści.
Zastępca mocno uścisnął moja dłoń. Trzymał mocno.
Pojawił się lekarz.
— Panowie, przepraszam, mamy zgodę na transport do Damaszku. Tam wyciągną kulę z barku waszego kolegi, za kwadrans syryjski śmigłowiec siądzie na lądowisku. Musimy się spieszyć.
Spojrzałem na „Prioma”. Zrozumiał mnie bez słów. Odwrócił się tylko i szepnął „Jana”. Kiwnąłem głową znacząco. Wyszedł.
— Trzymaj się wilku, reszta watahy trzyma kciuki — pochyliłem się i pocałowałem go w czoło.
— Dziękuję — dało się słyszeć spod bandaży.


Wracałem do kontenera. Niedane mi było jednak do niego wejść. Cała ekipa wraz z niepokancerowanymi Polakami tkwiła przed nim.
— Panowie, co jest?
„Andkor” wysforował się na czoło. Patrzył mi prosto w twarz.
— Podobno to wy, Ruscy, chlejecie na potęgę, ale to my zapraszamy na popijawę — rzucił bez ogródek.
— Ochujałeś Andrzej?
Zdębiał. Patrzył na mnie jak na jakiegoś gościa z innej niealkoholowej galaktyki.
— W godzinach służby, choć jednak po robocie, ale w wysokim stanie gotowości, z potencjalnym przeciwnikiem, na terenie rosyjskiej bazy, która jest enklawą trzeźwości… — zacząłem.
Nie mogłem opanować śmiechu, patrząc, jak on coraz bardziej staje się poważny i nie wie, co począć, Z trudem powstrzymałem jego wybuch. Wziął to sobie chyba naprawdę do serca i miał zamiar się wycofać z tego pomysłu.
— Z wielką przyjemnością, Andrzeju — przestałem go stresować i wybuchnąłem śmiechem.
— Oż ty kurwa — usłyszałem i znów mnie mocno klepnął w plecy, aż to odczułem.
Dwójce naszych poleciłem, by jeszcze przez chwilę pozostali trzeźwi. Chodziło o Janę. Gdy dowiedziała się, że „Wołk” jest ranny, pragnęła się z nim zobaczyć. Nie chciałem angażować w to innych ludzi.
Na terenie bazy znajdowała się specyficzna pustelnia. Kawałek za ostatnim molem, była niewielka plaża, tuż przy końcu bazy. Zaproponowałem, byśmy się tam udali. Jak to w nieformalnych ustaleniach bywa, któryś z naszych musiał pozostać trzeźwy w bazie. Patron zgłosił się na ochotnika.
Gorzałka lała się strumieniami, a rozmowy były luźne, pełne opowieści i wzajemnych przekomarzań. Ta walka zbliżyła nas do siebie. Żałowałem, że pojutrze pożegnam ich i pewnie nigdy się nie spotkamy. „Andkor” zameldował swoim, że wszystko w porządku, a za mnie zrobił to wyznaczony człowiek z bazy.  
Po godzinie dołączyli do nas „Hart” i „Jaśko”. Mieli gadane, zbajerowali dwie siostrzyczki z izby chorych i, zasięgając informacji od „Patrona”, dotarli z kolejnym ładunkiem alkoholu. Oczywiście sanitarką, bo ta nie była kontrolowana przez posterunki. Jakich argumentów użyli i czy siostry po tych argumentach nie odczuły przyjemności – nie to mi dochodzić. Siostry były młode, ładne i stanu wolnego, a „Hart” i „Jaśko”, mimo ran, sprawni fizycznie i przystojni. Siostry wyglądały na zadowolone, Polacy również.
Suma summarum, karetka z kierowcą w postaci jednej z siostrzyczek czekała w rejonie „naszych działań”.
Gdy już sporo wypiliśmy wpadł „Patron”. Zadałem mu pytanie, a on wskazał mi stojącą z tyłu, w cieniu Janę. Podniosłem się z piachu i podszedłem do niej. Miała smutne oczy. Ubrana w sukienkę długości midi, patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
— Przetłumacz mu, błagam, przetłumacz mu, że ja go kocham. Niech on to zrozumie i jego rana na buzi nie ma nic do tego. On jest… — łkała, mówiąc to.
— On jest dobrym człowiekiem. Nie bój się, polecisz z nami do Rosji, on to taki twardziel, ale cię kocha — odparłem, przytulając ją do siebie. — Usiądź. Zostań tu z nami.
Mieliśmy już nieźle w czubie, gdy zadzwonił mój telefon. Odebrałem.
— Podniesiono stan gotowości bojowej we wszystkich bazach w Syrii. Po waszej akcji szaleją. Analiza zdjęć mówi, że nie było tam głównego bossa tego odłamu, wyjechał dwie godziny wcześniej i te skurwysynki coś szykują. Kontraktuj się z rozpoznawczym, podobno ta Polka widziała twarz ich przywódcy. Przesłuchać ją, przytrzymać, daliście do wiwatu. Mają się wszyscy spotkać, cała śmietanka tych skurwysynów w tym rejonie. Zostajesz z ludźmi, potrzebujesz wsparcia? – wolno kodowałem to, co usłyszałem.
— Nie potrzebuje wsparcia, Wykonam.
— Dalsze dane przez inny kanał transmisji, jutro o ósmej.
— Przyjął.
Wstałem i w dość brutalny sposób zakończyłem imprezę.
— Wiktor, co jest? — zapytał mnie polski kapitan.
— Jeżeli masz łączność z UNDOF-em, przekaż im, że nie jest fajnie. Niech wzmocnią ochronę. Ruszyliśmy gniazdo os, uderzyliśmy i odbiliśmy zakładników. Będą się chcieli zemścić, na nas i na was — przedstawiłem w telegraficznym skrócie.
— Wiktor, zostaniemy… — zaczął.
Przerwałem ogólnie przyjętym gestem w siłach specjalnych. Zamilkł.
— Koniec imprezy, do campów — rozkazałem. – Jutro to my stawiamy – dodałem.
— Szkoda, Wiktor…
— Nie gadaj, obyśmy nigdy w siebie broni nie skierowali — przerwałem.
Do kontenera zaprowadził mnie mój podwładny. Zapadłem w głęboki sen.

Lotniskowiec Admirał Kuzniecow, kilka godzin wcześniej. Dwie mile morskie od portu Tartus, Syria.

Sebastian chodził jak na szpilkach. Za wszelką cenę chciał dostać się na ląd i wydawało mu się, że Rosjanie za wszelką cenę mu to uniemożliwiają.
Najpierw, po wylądowaniu ratowniczego Ka-27PS z rannym „Wołkiem”, zabitym Denisem i zwłokami „Czarta”, miał nadzieję, że razem z przybyłymi na tym pokładzie „Pikorem” i „Lochą” wkrótce uda mu się dotrzeć do bazy morskiej. Stanowczo mu odmówiono. Rosyjski „Spasatiel”, po zatankowaniu, zabrał na swój pokład poranionego „Wołka”, który, na lotniskowcu został tylko wstępnie opatrzony. Z poszkodowanym miał lecieć „Locha”.
— Zostajesz, leci etatowa załoga, medyk z Wympieła i ranny. Nie ma miejsca — odprawiono go z kwitkiem.
Po jakiejś godzinie udał się do dowódcy zespołu koordynującego akcję. Przedstawił swoją prośbę.
— Nadleci za chwilę nasz Mi-8 z bazy lotniczej po ciało poległego Denisa i po psa — usłyszał.
Ucieszył się, ale rosyjski kapitan rozwiał szybko jego nadzieję.
— Nie, nie możesz. Procedury. Ciało żołnierza jest w początkowej fazie rozkładu. Przepisy zabraniają. Przykro mi.
Sebastian odszedł i zaklął pod nosem. Zbliżył się do niego „Pikor”.
— Seba, najważniejsze, że ona żyje — pocieszył kompana.
Wiedzieli, że akcja zakończyła się sukcesem. Pamiętał, jak się bał o nią, gdy dotarła informacja, że leci w postrzelanym śmigłowcu, który utracił jeden z silników. Przez chwilę miał nadzieję, że właśnie ten ratowniczy Ka-27PS wyląduje na lotniskowcu. Wściekał się, gdy pilot zameldował, że dociągnie do lądowiska w bazie.
Jakże Góral pragnął ją objąć, przytulić i całować, mieć ją w swoich ramionach i nie wypuszczać do końca życia.
Odburknął coś do „Pikora” i skierował swe kroki do przedziału dowodzenia. Zaczepił dowódcę eskadry śmigłowców. Po angielsku przedstawił mu prośbę.
— Przykro mi poruczniku, wszystkie wyloty mam w morze, mam uziemiony w Tartus jeden ratunkowy Ka-27, nic nie pomogę — usłyszał.
— A kiedy wracamy do portu? — zapytał.
— Ćwiczenia kończą się o szóstej rano.
Przypadkowego matrosa poprosił o papierosa. Palił go nerwowo, stojąc na pokładzie lotniskowca. Odnalazł go „Pikor”.
— To wszystko przez tego Wiktora, jebany pewnie kazał im, by mnie trzymali tutaj! — wybuchnął.
Przyjaciel spojrzał mu prosto w twarz zimnym wzrokiem. Nabrał powietrza w usta i wypalił mu prosto z mostu.
— Opanuj się do kurwy nędzy! Jestem twoim podwładnym i gdyby nie to, walnąłbym ci w ryja! Byłem tam! Walczyłem z nimi krótko, ale na temat tego kapitana złego słowa nie dam powiedzieć, choć też mnie zjebał!
Góral nie wierzył w to, co usłyszał. Znał „Pikora” już kilka lat i ten nigdy się tak nie zachowywał. Dojrzał w wyrazie twarzy kolegi gniew, zobaczył jego ściśnięte w pięści dłonie.
— Dużo byś się od niego mógł nauczyć, oj, bardzo dużo! Wiesz co, spierdalam! – zakończył chorąży Formozy i obróciwszy się na pięcie, zniknął Sebastianowi z oczu.
To zadziałało na podporucznika jak zimny kubeł wody. Siadł w kucki, nie wiedząc co począć. Był zły, że nie poleciał, wściekły, że nie brał udziału w walce. Zdał sobie sprawę, że sam do tego doprowadził. Przeklinał Wiktora, a zarazem mu zazdrościł. Podświadomie chciał być taki jak on, lecz w głębi serca go nienawidził. Tylko za co? Za to, że uratował Klaudię? Nie, kurwica go brała, że to nie on, polski specjals tego nie zrobił. Urażona duma i to, że teraz jako jeden z nielicznych nie powąchał prochu, były przyczyną tej frustracji i wściekłości.
„Dupa z ciebie, a nie komandos” – pomyślał, patrząc w fale morza.


Szpital polowy w rosyjskiej bazie morskiej w Tartus, Syria, około 02:45.

Klaudia wybudziła się z głębokiego snu. Czuła, że jest nieco otępiona środkami uspokajającymi. Leżała na łóżku, ubrana w coś, co przypominało jednorazowy cieniutki fartuch lekarski i była przykryta szarym kocem. Starała sobie przypomnieć, co działo się wcześniej. Pamiętała twarz Radka, to, jak mocno trzymał ją za szyję i dociskał do ściany. Miał wtedy takie same złe oczy jak duch w Bałtyku, w czarnym kombinezonie nurka. Przypominało jej się, jak szarpała się z sanitariuszami na korytarzu szpitalnym, i znów miała przed oczami twarz Radka na pokładzie śmigłowca, gdy po raz pierwszy go zobaczyła ponownie. Nie, to nie mógł być on, przecież ten kapitan z zimną krwią wbił nóż w serce psa. Radek taki nie był, on ratowałby każdego za wszelką cenę.
„Jezu, ja zwariowałam, to się nie dzieje naprawdę”.
Powoli dochodziła do siebie. Była całkowicie rozbita psychicznie. Fizycznie też czuła się podle. Bolała ją głowa, całe ciało było obolałe, a zadrapania na twarzy szczypały. Nacięta pierś okryta była opatrunkiem.
I ten smród moczu, czuła go cały czas. Zdała sobie sprawę, że została przebadana ginekologicznie. Przypomniała sobie, że to przed tym badaniem tak się broniła. Sama nie wiedziała dlaczego. Ta akcja komandosów, ten kapitan o twarzy i sylwetce Radka. Kojarzyła już sporo.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i zdała sobie sprawę, że jest sama. Tuż przy łóżku, na taborecie, leżał złożony w kostkę tropikalny mundur rosyjski, podkoszulek i damskie figi. Spojrzała pod łóżko i dostrzegła nowe buty wraz ze skarpetami. Na szafce po drugiej stronie łóżka zauważyła dwa ręczniki, mydło, pastę i szczoteczkę do zębów.
Powoli podniosła się z łóżka. Ujęła w dłonie przybory toaletowe i boso skierowała się w stronę drzwi. Nacisnęła klamkę i wyjrzała na korytarz. Był oświetlony słabym światłem, rozejrzała się. Po drugiej stronie korytarza dostrzegła napis na drzwiach: „Wannaja komnata”. Nie zastanawiając się długo, ruszyła w tamtym kierunku.
Kąpiel pod prysznicem trwała długo. Szorowała ciało tak mocno, jak nigdy wcześniej, starając się zmyć z siebie smród, który czuła. Robiąc to, miała cały czas przed oczami, tych trzech sikających na nią sukinsynów.
„Nie daruję im tego, nie daruję” — powtarzało się w jej głowie, lecz po chwili zdała sobie sprawę, że dwóch z nich już nie żyje.
Pozostał ten trzeci. Tamta dwójka poniosła karę za jej upokorzenie.
„Wrócę i zesram się na ich grób, a tego chuja zajebię” — pomyślała, przerażona własnymi myślami.
Zakręciła kurki i zaczęła wycierać się szorstkim ręcznikiem. Jak w każdej armii, te nie grzeszyły delikatnością w dotyku. Przywykła do tego. Owinęła się większym ręcznikiem, a mniejszy umieściła na głowie.
„Jak mi tego brakowało”.
Na paluszkach wróciła do sali. Powiesiła ręczniki na oparciu łóżka i narzuciła na siebie podkoszulek oraz figi. Przeszkadzał jej mokry opatrunek na piersi. Nie chciała go ściągać, obawiała się, że rana się otworzy.
Zapaliła niewielką lampkę na szafce; jej delikatne światło nie raziło. Podniosła rosyjską bluzę mundurową. Zaskoczona dostrzegła łuczek na lewym rękawie na wysokości barku.
„Спасатель”.
Nie mogła uwierzyć, to nie mógł być przypadek. Ten wyraz w tłumaczeniu na polski znaczył „Ratownik”.
Odłożyła mundur na bok i zgasiła lampkę. Po raz pierwszy od trzech dni zasnęła spokojnie. Powróciły w snach obrazy z przeszłości. Wypad z Radkiem na Mogielnicę i ich miłosne tam uniesienia. Miłość z Radkiem, nie z Sebastianem.


Rosyjska baza morska Tartus, Syria, wczesne godziny poranne.

Pobudka o szóstej trzydzieści nie należała do najprzyjemniejszych. Podniosłem głowę i spojrzałem na „Akułę”. Jeżeli ja wyglądałem tak jak on, to byłem obrazem nędzy i rozpaczy.
— Zbieraj ludzi, Polaków oszczędź, kąpiel w morzu za dziesięć minut — rozkazałem to, co nikt z moich na wpół pijanych towarzyszy nie chciał słyszeć.
— Rozkaz — ton głosu mówił sam za siebie.
Po kwadransie wszyscy podlegli mi ludzie truchtali, gdyż trudno to było nazwać biegiem, w kierunku morza. Kąpiel nas ocuciła, szczególnie uczestników wczorajszej imprezy. Widziałem szelmowski wzrok „Patrona” i „Lochy”, miał w sobie coś ze współczucia.
Poczułem się lepiej, choć od jedzenia mnie odrzucało. Piłem tylko niegazowaną mineralną wodę, i to w sporych ilościach. „Patron” zrobił mi kawę.
— Jak Jana? Jak „Wołk”? — zapytałem.
— Gdybyś to Wiktorze widział, uwierzyłem w miłość i nie poznawałem Wołka. To takie Love Story po naszemu, kurwa, mało co się sam nie rozryczałem – zreferował mi. — O właśnie, Jana stoi tam z boku — dodał po chwili, kierując wzrok w jej kierunku.
Teraz dopiero ją dostrzegłem. Wstałem i skierowałem się ku niej. Uśmiechnęła się do mnie, lecz raczej smutno.
— Przetłumacz mu, proszę cię, przetłumacz mu… — zaczęła, płaczliwym głosem.
— Co? — przerwałem jej.
— On mi powiedział, że teraz, jak on tak wygląda, to, że to nie miłość, tylko litość, a ja go kocham — dziewczę prawie ryczało.
Wziąłem ją za delikatną dłoń i pociągnąłem na bok, tak, by nie być na widoku. Dostrzegłem, jak reszta moich ludzi patrzy, co uczynię. Stanęliśmy za opuszczonym kontenerem.
— Zobacz, co mi napisał — powiedziała, wręczając mi karteczkę z notatnika.
„Quasimodo”.
Patrzyłem w jej oczy, które były zaszklone. Położyłem dłoń na barku Libanki.
— A wiesz, co mi napisał, jak do niego przyszedłem? Jana, obiecaj mi. Proszę. On cię kocha, tylko teraz… — zabrakło mi słów.
Objęła mnie swoimi dłońmi i wtuliła się. Objąłem ją również, dociskając do ciała. Mimowolnie pocałowałem jej włosy.
— My tacy jesteśmy, a on cię kocha, wiem o tym — szepnąłem.
Stanęła na palcach i pocałowała mnie w usta. To dla niej nie było z pewnością przyjemne, bo sam czułem od siebie zapach alkoholu.
— Wydam mu rozkaz, a mi nie odmówi, za dobrze go znam — zażartowałem.
Pocałowała mnie w policzek. Zobaczyłem, że z jej oczu płyną łzy. Chciałem coś powiedzieć, lecz uprzedziła mnie.
— Jesteście dobrymi ludźmi, ja to wiem.


Wydzielone pomieszczenie w bazie Tartus, godzinę później.


Musiałem przesłuchać Polkę i tam się teraz kierowałem. Standardowo zaczęli z nią rozmawiać ludzie z wywiadu. Tuż przed wejściem do budynku zaczepił mnie podporucznik od „Andkora”.
— Muszę się z nią widzieć. Rozumiesz! — usłyszałem, a w jego oczach dostrzegłem jakąś dzikość.
— Nie teraz, za godzinę — zbyłem go.
Chwycił mnie za poły munduru i dociągnął do siebie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
— Muszę! — wydobył z siebie.
Idący za mną „Locha” przystanął na chwilę. Wiedziałem, że jest gotowy doskoczyć młodzieniaszkowi do gardła.
— Ochujałeś, jesteś w rosyjskiej bazie, szarpiesz oficera Federacji Rosyjskiej — cedziłem przez zęby.
Jego oczy miały nienaturalny wygląd, nie, nie był naćpany. To był inny wyraz wzroku.
— Puść! — krzyknąłem — I do kurwy nędzy uspokój się! — dodałem, odpychając go od siebie.
Spasował. Stał, patrząc jak wchodzę do budynku. Chciał iść za mną, lecz wartownik go zatrzymał.
Reszta moich ludzi czyściła broń. Dowodził nimi teraz „Akuła”. Poleciłem mu zebrać broń i amunicję od naszych polskich towarzyszy i wydać im z magazynu uzbrojenia broń, którą przywieźli. Jutro z rana mieli być dostarczeni na ORP „Czernicki”, który operował na Morzu Śródziemnym, a jak później miano ich przetransportować do kraju, to mnie już nie interesowało.
Zatrzymałem się przed pomieszczeniem przesłuchań. „Locha” klepnął mnie w ramię. Miałem zapukać, lecz otworzyły się drzwi.
— Jak? — zapytałem kapitana z wywiadu.
— Coś mamy, ale chce gadać z tobą, wyciągnij wszystko, co możliwe. Mamy zgodę z Polski, by pozostała. Ona tylko widziała tego kutasa, nikt inny.
Czułem jeszcze, że mam w czubie, niedużo, ale zawsze. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Znów dostrzegłem jej duże oczy; patrzyła na mnie jak na jakiegoś ducha, jakby zobaczyła kogoś z zaświatów. Wstała z fotela.
— Kapitan „Poliak”, grupa specjalna FSB „Wympieł”, mam język polski opanowany w stopniu perfekcyjnym, zależy nam na ważnych wiadomościach — przedstawiłem się i cel swojego przybycia.
— Czy ty nie poznajesz mnie, czy tylko udajesz? — dostałem zapytanie.
„Kurwa, dalej obłąkana albo jeszcze na prochach” – stwierdziłem w myślach.
— Poznałem panią wczoraj, gdy uratowaliśmy panią, ja i moi ludzie. Poznaję panią i nic nie udaję.
— Co z tobą, nie znasz mnie?
— Znam cię tylko i wyłącznie z danych dostarczonych mi przez wywiad i polską stronę — odparłem.
— Jak możesz tak mówić, jak możesz? — i to powiedziawszy, rozpłakała się.
Wstałem i zbliżyłem się do niej. Siedziała na fotelu i patrzyła na mnie zalana łzami. Potrafiłem zabić płaczącą kobietę, która wcześniej lub później stawała się bojowniczką, najczęściej uzbrojoną w pas szahida. Polka była inna, była szczera w tym płaczu. Z trudem powstrzymałem się, by jej nie przytulić.  
Nie byłem sobą, twardym skurwielem w czasie pracy, odpornym na błagania i łzy. Stawałem się, nie wiadomo dlaczego, miękką „fają”.
Cofnąłem się na fotel i usiadłem.
— Dlaczego mi to robisz Radku!? Dlaczego? — zapytała, płacząc coraz bardziej.
Jaki Radek? Co ona bredzi? Jest nadal na psychotropach? Przecież gadali z nią, ludzie z wywiadu, a to nie byle kto. Rozpoznaliby że jest na prochach? Pytania kłębiły mi się w głowie, byłem coraz bardziej skołowany.
— Mów co wiesz — rzuciłem krótko.
— Obiecaj mi, że porozmawiasz ze mną, nie tak, jak teraz. Obiecaj — prosiła błagalnym tonem.
Boże, co się ze mną dzieje? Sam nie wiedziałem. Patrząc na nią, zdałem sobie sprawę, że już gdzieś ją widziałem. Te przecudne oczy, ta krągła pierś, którą widziałem w śmigłowcu, ten głos, to jak we mnie się wtuliła w czasie ewakuacji. Wtedy poczułem to specyficzne ciepło, coś, czego nie potrafiłem sobie wytłumaczyć.
Przypomniałem sobie sny, które mnie męczyły. I ten, wtedy gdy Tamarka miała pierwszy okres. Nie, to nie śniła mi się ta Polka, tylko jakaś piękna kobieta o blond włosach. Była w podobnym wieku, co Kławdia, ale to nie była ona.
„Co się ze mną dzieje, kim ja naprawdę do chuja jestem?”- To tłukło mi się w czerepie już od dawna.
— Obiecuję — odparłem po chwili.
— Przysięgnij — zażądała.
— Masz oficerskie słowo. Przysięgam. — zapewniłem — A teraz powiedz mi, co wiesz i co zapamiętałaś, Mów to, czego nie powiedziałaś tym z wywiadu, a że za dużo nie powiedziałaś, to wiem — dodałem.
Słuchałem jej w skupieniu. Po kilku minutach poprosiłem, by przerwała. To było po tym stwierdzeniu, że przywódca zanotował jej adres i wiedział że ma dziecko i rodziców.
— Dawajcie „Andkora”, natychmiast!!! — wrzasnąłem w słuchawkę telefonu.
— „Andkor”, czy Góral tu jest? — zapytała, podsłuchując rozmowę.
— Jest, czeka przed budynkiem, by się z tobą spotkać. Nie dopuszczę do waszego spotkania, nim nie dowiem się wszystkiego, nawet tego, czy cię zgwałcili — zagrałem ostro.
Ten bazyliszkowy wzrok, te pełne wkurwienia oczy – dały mi odpowiedź. Gotowała się w sobie, a co najgorsze, musiała podjąć decyzję.
— Ty nie możesz być moim Radkiem, on nie był taki — rzuciła.
Kurwa, jakim Radkiem? Co ona bredzi? Ubzdurała sobie coś w głowie i plecie farmazony.
— Bosmanie do brzegu — rzuciłem, używając dobrze znanego polskiego stwierdzenia. — Wrócimy do rozmowy za chwilę — dodałem, słysząc pukanie do drzwi.
Miałem potrzebę wyjścia. Rozmowa z nią zabierała mi siły w specyficzny sposób. Na korytarzu stał Andrzej.
— Ewakuujcie jej rodzinę i dziecko, mają jej adres. Leć do stacji łączności utajnionej i proś, by cię połączyli z twoim dowództwem, potem…
— Mam połączyć się z jej rodziną, nie informować nikogo i ewakuować ich. Kurwa, Wiktor, ja to wiem, za kogo mnie bierzesz? – przerwał mi, a w jego oczach dostrzegłem złość.
— Andriej. Na wszelki wypadek i ksiądz kutasa nosi. Przypominam – odparłem.
— Czy ty naprawdę jesteś Rosjaninem?
— Tak, pomimo polskich korzeni. Tak — odpowiedziałem, mając w pamięci to, co mi wtłoczono po wypadku.
Przed drzwiami wejściowymi dostrzegłem „Górala”. Stał, paląc papierosa. Wiedziałem, że chce wejść. Z pełną premedytacją zamknąłem mu drzwi przed nosem. Byłem chujem, dobrze sobie z tego zdawałem sprawę. Jednak tu chodziło o coś więcej.
— Słucham? — rzuciłem do niej.
Widziałem, jak wewnętrznie walczy, jak jej jest ciężko. To było widać po zachowaniu. Niejednego w życiu przesłuchiwałem, a byli to zarówno przeciwnicy, jak i swoi. Musiałem wydobyć z niej wszystkie szczegóły.
— Dlaczego? Dlaczego ty taki jesteś? — zadawała mi niezrozumiałe pytania.
— Przed chwilą wysłałem człowieka, by wykonał telefon do twojej rodziny. Nakazałem mu ewakuację twoich bliskich. Jeden z moich ludzi jest ranny i być może jest operowany w szpitalu. Nie wiem, kurwa, czy wyjdzie! Jeżeli tak, to z pokancerowaną twarzą na całe życie. Dwóch moich operatorów zginęło, dwóch żołnierzy ze wspierającej nas jednostki jest poranionych. Czy mam ci jeszcze coś dorzucić?! — prawie wrzeszczałem na tę ślicznotkę.
Podniosła wzrok i patrzyła na mnie w jakiś dziwny sposób. Znałem ten wzrok, coś mi prześwitywało w głowie. Czułem się nienormalnie. Powinienem zakończyć to przesłuchiwanie i poprosić o zmianę.
„Poproś Polaków, daj spokój” — przeszło w pierwszej chwili przez myśl.
„Nie powiedzą ci wszystkiego, kontynuuj” — zanegowałem pierwszą myśl.
— Nie zaczniesz mówić, cofnę swój rozkaz, nikt nie będzie chronił twojej rodziny w Polsce — zaszantażowałem.
Wstała, podniosłem się również. Miałem obawy, że znów walnie mnie w twarz, a tego bym nie zniósł.
— Ty chyba nie jesteś nim, on nie był taki, on ochraniałby swojego syna — usłyszałem.
Nie, psychotropy tak długo nie mogły działać. Co ta Polka plotła? O co jej chodziło? Jaki syn? No kurwa, nie wiedziałem.
Podniosłem słuchawkę aparatu telefonicznego i wybrałem numer na węzeł łączności. Zgłosił się dyżurny.
— Jest tam ten kapitan z Polski?
— Przestań!!! Przestań! Powiem co chcesz!!! — krzyknęła.
Dłońmi ocierała łzy z oczu. Złamałem ją. Odłożyłem słuchawkę na widełki. Odczekałem chwilę. Gdy dojrzałem, że się uspokoiła, zadałem pytanie.
— Kawy, herbaty, wody?
— Kawy, poproszę — wyszeptała.
Byliśmy sami. Odpaliłem czajnik, nasypałem kawy do kubka.
— Filiżanek nie mam.
Wreszcie uśmiechnęła się choć przez łzy. Zalałem kubek wodą. Podałem jej go i przysunąłem bliżej cukierniczkę.
Patrzyłem, jak powoli delektuje się napojem. Nagle uderzyły we mnie jakieś nieznane mi wcześniej obrazy. Ona i ja, jakieś lądowisko, przynoszę jej kawę. Ona mnie całuje. Byliśmy jacyś młodsi i piękniejsi. Wyglądaliśmy na parę, parę zakochanych w sobie ludzi.
„Zwariowałem, kurwa, co się dzieje?”
Odwróciłem się, by nie dojrzała tego, co się teraz ze mną działo. Gdy doszedłem do siebie, zwróciłem się twarzą do niej.
— Mów, słucham. Mów wszystko, co wiesz i zapamiętałaś — poprosiłem.
Alkohol wyparował z organizmu. Zaczęła mówić. Siedziałem naprzeciwko i notowałem co ważniejsze rzeczy. W pewnym momencie zatrzymała się. To było parę godzin przed naszym atakiem. Podejrzewałem, co to może być. Musiałem zadać to pytanie.
— Z badania ginekologicznego wynika, że nie zostałaś zgwałcona — zacząłem — Muszę zadać to pytanie. Czy oni zmusili cię do…?
— Nie, odlali się na mnie, to było straszne — odparła — Nie daruję im tego — dodała i dojrzałem w jej wzroku, to coś — Nic więcej — zakończyła odpowiedź.
Usłyszałem pukanie do drzwi. Zezwoliłem na wejście. Dojrzałem „Akułę”.
— Co? — zapytałem.
— Pakują tego ze specnazu, „Ładunek 200”, nasi gotowi, a potem czternastkę i piętnastkę wrzucają do ognia, polecą razem — usłyszałem.
Za jego plecami stał „Andkor”, widziałem smutek w oczach kapitana. Kobieta podniosła się.
— Denis?
Kiwnąłem głową. Chwyciła mnie za rękaw munduru.
— Chce tam być. Pozwól mi, byłam ostatnią osobą, jaką widział. Błagam — wyrzuciła z siebie.
— Wiktor, moi ludzie, ci wszyscy którzy mogą, też chcą — rozwalił mnie „Andkor”.
Zdołałem tylko kiwnąć głową, że przystaje. Nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa.


Nie tak wyobrażałem sobie koniec życia i pochówek naszych czworonożnych towarzyszy broni. Nie w krematorium dla zwierząt, zamocowanym na Kamazie. Nie można było inaczej. Pochować te psiaki tutaj, na obcej ziemi – niedopuszczalne. Lepiej tak. Zostały spalone razem, będzie im raźniej. Prochy Demona i Czarta połączyły się i zostały nam przekazane. „Locha” wrzucił je do urny i na kartce napisał „Operatorzy »Demon« i »Czart« z jednostki „Wympieł”. Polegli, wykonując zadania bojowe w Syrii, w dniu…" Nie psy, operatorzy jak każdy z nas. Staliśmy przy ciężarówce z przodu, Polacy z tyłu. Wiedziałem, że tak samo, jak i my, oddali honor, gdy te dwa bohaterskie zwierzaki stawały się prochem.
— Wolna! — krzyknąłem, gdy ta pierwsza ceremonia dobiegła końca.
Podziwiałem tę kobietę. Stała obok nas. Płakała.
Denisa pożegnano z wszelakimi honorami. Starałem się go sobie przypomnieć, bo miałem krótki epizod w szkoleniu rekrutów. Być może gdzieś mi mignął, ale nie kojarzyłem kiedy, być może przez pewien okres, nasze drogi się skrzyżowały.
Klaudia podeszła do trumny okrytej flagą. Ubrana w rosyjski mundur pochyliła się i złożyła pocałunek na niej. Ładunek 200 – czyli wracasz do domu jako poległy. Tkwisz w wewnętrznej, metalowej, zaspawanej trumnie, okrytą tą drugą, drewnianą, pokrytą flagą. Procedury.
Pożegnany z honorami Denis udawał się w ostatnią podróż. Z naszej bazy do bazy lotniczej, a potem samolotem do Rosji. Towarzyszyć mu miały prochy naszych dwóch psich operatorów.
W samym końcu kaplicy stał „Góral”. Widziałem, jak bardzo pragnął się zbliżyć do Kławdii, jak z niecierpliwością czekał na zakończenie ceremonii. Mogłem, za to, jak się do mnie odnosił, zabronić spotkania z narzeczoną. Taki pstryczek w nos i pokazanie, kto tu jest ważniejszy. Nie chciałem tego zrobić. Cierpiał, to łatwo dostrzegłem. Ona też ukradkiem rzucała spojrzenia w jego stronę.
— Po ceremonii masz kwadrans na spotkanie z twoim chłopakiem. Kwadrans, bo potem znów wezmą cię w obroty ludzie z wywiadu — szepnąłem jej do ucha.
Ciało zmarłego wyprowadzono z kaplicy w asyście czterech żołnierzy piechoty morskiej. Wychodząc, zbliżyłem się do polskiego podporucznika.
— Masz kwadrans, potem zabieram ją ze sobą. Zrozumiałeś? — szepnąłem.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Chciał podać mi rękę, ale nie wyciągnąłem swojej.
— Kwadrans, ani minuty dłużej — przypomniałem.
Klaudia z Sebastianem pozostała w kaplicy. Stałem za otwartymi drzwiami i przyglądałem się im.
Mężczyzna, mocno tulił jej ciało, a ona, nie pozostając obojętna, oplótłszy go ramionami, mocno dociskała do siebie. Wzajemnie gładzili się po twarzy, całowali, nie zważając na sakralne otoczenie.
Rozmawiali, szepcząc coś do siebie. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać, odwróciłem się tyłem. Kontrolowałem czas. Gdy minął wyznaczony kwadrans, ruszyłem w ich kierunku.
— Jeszcze pięć minut, proszę — usłyszałem od niego.
Kiwnąłem głową przecząco. Nie spodobało się to mężczyźnie.
— Im szybciej ją przesłuchają ludzie z wywiadu, tym szybciej się spotkacie — wyjaśniłem.
— Co ci szkodzi… — zaczął.
— „Biełka”, chodź — nie miałem zamiaru wdawać się w dalsze rozmowy.
Dotknąłem ramienia kobiety. Zareagował nerwowo, chwytając mnie za dłoń. Omiotłem go zimnym wzrokiem. Co ten gówniarz sobie wyobrażał?
— Zabierz rękę i krok w tył!!! Już! — wrzasnąłem.
— Bo co? Nie jest twoją własnością, jest obywatelką Polski i nie możesz jej rozkazywać — fuknął na mnie.
— Jesteśmy w rosyjskiej bazie, Polska jest kilka tysięcy kilometrów stąd. Podlegasz mi. Wydałem ci rozkaz — odparłem, ledwo tłumiąc w sobie wkurzenie.
— Żaden ruski nie będzie mi rozkazywał — hardo się odszczeknął.
Powinienem go zdzielić w ryja, ale opanowałem się tylko ze względu na to, że byliśmy w kaplicy.
— Sebastian, uspokój się. On uratował mi życie — wtrąciła się Klaudia, wyswobadzając się z objęć Sebastiana i zbliżając do mnie. Puścił moją dłoń.
— Jeszcze jeden taki numer, a wyjebię cię do UNDOF-u. Natychmiast — zagroziłem.
Został wściekły w kaplicy.
— Wybacz mu. Proszę. On nie jest taki — poprosiła błagalnym tonem, patrząc na mnie swoimi przecudnymi oczami.
Zatrzymałem się. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Patrzyła na mnie w taki sposób, że nie mogłem jej odmówić. Nie odpowiedziałem nic, kiwnąłem tylko głową znacząco.
— I chciałam ci podziękować, bo chyba o tym zapomniałam — to mówiąc, pocałowała mnie w policzek.
Znów jakieś wspomnienia z przeszłości. Takie, których wcześniej nie miałem. Byłem razem z nią w jakiejś kancelarii, ona po cywilnemu, ja w polskim mundurze. Subtelny pocałunek w tańcu.
„Kurwa, co jest?”
Wróciliśmy do sali przesłuchań. Dwóch oficerów wywiadu czekało na nią. Przekazałem im swoje notatki. Czekało ją dalsze maglowanie, polegające na tym, że wyświetlą jej wszystkie fotografie zdefiniowanych terrorystów z Syrii, Libanu i Iraku. Dobre kilkaset zdjęć. Miałem nadzieję, że rozpozna wśród nich tego przywódcę i jutro odeślę ją z resztą Polaków do kraju. Błogosławiłem fakt, że nie muszę jej dalej przesłuchiwać; byłem psychicznie wykończony. Wróciłem do kontenera i walnąłem się na łóżko. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.


Obudziło mnie szturchnięcie w ramię. Otworzyłem oczy i dojrzałem „Akułę”.
— Co jest? — zapytałem, na wpół zaspany.
— W Rostowie udaremniono atak samobójczy, posterunek UNDOF-u został ostrzelany, UNIFIL wprowadził podwyższoną gotowość — zaczął.
Przetarłem oczy i podniosłem głowę z poduszki. Chciałem w pełni świadomy przyjąć kolejne informacje.
— Przyszedł rozkaz z Moskwy, nasi towarzysze z Polski mają ewakuować się o północy. Nasi nie chcą mieć obcych, gdyby nastąpił atak na bazę. Wszystkie wyjazdy poza nią chwilowo wstrzymane, z wyjątkiem tych niezbędnych. Kąsają jebańcy po tym, jak daliśmy im w pizdę — zreferował mi wszystko co wiedział.
To było do przewidzenia. Każda akcja kończy się reakcją strony przeciwnej. Proste jak drut i przewidywalne.
— Polacy wiedzą? — zapytałem.
— Tak, przekazałem im.
— A ta Polka, rozpoznała tego ich przywódcę?
— Nie.
Zakląłem w myślach. Chętnie bym się jej pozbył. To komplikowało sytuację. Jako jedyna widziała jego twarz. Zdawałem sobie sprawę, po co nas tu jeszcze trzymali. Chodziło o likwidację tego szubrawca.
Wodą z butelki postawionej przy łóżku przemyłem twarz i wytarłem ją w poszwę.
— Jeszcze jakieś wieści? — zadałem pytanie.
„Akuła” uśmiechnął się. Zdałem sobie sprawę, że ma mi do przekazania już tylko dobre wiadomości.
— „Wołk” po operacji, wyjęli kulę z ramienia i zadrutowali szczękę. Wyliże się z tego. No i… — tu zatrzymał głos.
— No mów — pogoniłem go.
— Tę Polkę wypisali z izby chorych. Spałeś, więc zadecydowałem, żeby umieścić ją z Janą. Chyba dwóm babom będzie raźniej? — dodał.
Zrobiłem krzywą minę, mając na celu zestresowanie go. On nigdy nie wiedział, kiedy mówię serio, a kiedy się z nim droczę. Tyle ze mną przebywał, a jeszcze mnie nie rozgryzł.
— No i spierdoliłem — rzucił, widząc mój wyraz twarzy.
Nie mogłem powstrzymać wybuchu śmiechu. Zauważył to.
— Bardzo dobrze zrobiłeś.
— Kurwa, Wiktorze, ja przy tobie to nerwicy się nabawię — skwitował.
Wstałem i spojrzałem na zegarek. Prezent na pierwszą rocznicę ślubu od mojej żony. Wydała majątek na markowy czasomierz.
— Niech odmierza ci szczęśliwe chwile. Patrz na niego i wiedz, że czekamy na ciebie — pamiętałem jej słowa.
Spałem kilka dobrych godzin. Zregenerowałem się. Ten sen był dla mnie zbawienny.
— Idę do niej, jeżeli nie zechce zostać, to jej nie przymusimy. Nic nam nie powie, a wtedy jest zbędna tutaj — oznajmiłem, co zamierzam zrobić.
— Przekonaj ją, bez niej będzie ciężko, a mamy chyba z tym skurwysynem rachunki do wyrównania — usłyszałem, wychodząc z kontenera.
Szybko dotarłem w to miejsce. Zapukałem i usłyszałem głos Jany. Otworzyłem drzwi.
— Coś z „Wołkiem”? Powiedz mi — rzuciła Libanka z przerażeniem w głosie.
— Wręcz przeciwnie, jest po operacji i ma się dobrze — uspokoiłem ją. — Kazał powiedzieć, że tęskni za tobą — tu ewidentnie skłamałem, ale w dobrej wierze.
Klaudia podniosłą się z łóżka. Na podkoszulek założyła mundurową bluzę. Zdołałem dostrzec, że pod podkoszulkiem nie miała biustonosza, gdyż jeden z sutków odznaczał się pod bawełnianym materiałem.
— Musimy poważnie porozmawiać Biełka — powiedziałem to poważnym tonem. — Na zewnątrz — dodałem.
Udaliśmy się za jeden z niezamieszkałych kontenerów. Nauczony doświadczeniem, nigdy nie wierzyłem w to, że w tych pseudodomkach nie ma podsłuchu. Mógł być nasz, ale równie dobrze syryjski.
— Powiem otwarcie, jak to po polsku, prosto z wiaduktu...
— Z mostu — poprawiła mnie.
— Potrzebujemy cię, „Formoza” dzisiaj wylatuje o północy. Tylko ty wiesz, jak wygląda ten boss. Bez twojej pomocy trudno będzie go zlikwidować. Nie chcemy sprzątnąć niewinnego człowieka. Groził ci i twojej rodzinie. Zrozum, jego śmierć to twój spokój — zacząłem.
Patrzyła na mnie z otwartymi ustami. Chyba nie spodziewała się tego.
— Tak — tylko tyle zdołała z siebie wydobyć.
— Jest zgoda twojego rządu, byś została tu z nami i pomogła nam. Nie będziesz brała udziału w bezpośredniej likwidacji, masz tylko potwierdzić, że ten gość to właśnie on. Decyzja należy do ciebie. Odmówisz, zrozumiem, zostaniesz, będę wdzięczny. Pamiętaj, że jego ludzie zabili Denisa, a ja straciłem dwóch operatorów. Ja wiem, że to są tylko psy, ale dla mnie to tacy sami członkowie zespołu jak ludzie — kontynuowałem.
Była odważna. Dojrzałem to wtedy podczas akcji. Alosza, ten lekarz, był posrany, a ona nie.
— Jak ta Libanka? W porządku? — zmieniłem nagle temat rozmowy, ale miałem w tym ukryty cel.
— Fajna, bardzo ciepła i … — złapała się na mój lep.
— Zakochała się w moim zastępcy, a on został ranny. Zmasakrowane pół twarzy. Załamał się. Wiem, bo z nim rozmawiałem. Jej nie zadawałbym takiego pytania, bo odpowiedź…
— Wiem, mówiła mi. Zostaję. Mam z tą bladzią rachunek do wyrównania — przerwała mi. — Ale spotkamy się dzisiaj, ja muszę coś wiedzieć — przystała i postawiła warunek.
Nie podejrzewałem, że pójdzie tak łatwo, że kilka zdań i sprawdzone działanie zakończy się sukcesem. Podejrzewałem podstęp, ale serce mówiło mi, że tak nie jest. Ta maszyna przepompowująca krew u człowieka nigdy mnie jeszcze nie zawiodła. Zawsze, gdy kierowałem się sercem, nie ponosiłem porażek.
Znów uderzyły we mnie jakieś zablokowane wcześniej wspomnienia. Tym razem takie „mokre”. Ona w basenie, ja jako instruktor. Podpływa do krańca basenu, rozmawiam z nią.
— Zgadzam się, kapitanie, słyszysz mnie? — jej głos wyrwał mnie z przemyśleń.
— Tak, spotkamy się jeszcze dzisiaj, jak tylko odprawię Polaków — wyrzuciłem z siebie — O twojej zgodzie nie mów nikomu, nawet Sebastianowi. Musisz przysięgnąć, to dla dobra akcji, nie chcę strat — dodałem.
— Przysięgam, nikomu nie powiem — odparła bez chwili zastanowienia.
Odprowadziłem ją, a potem ruszyłem w kierunku swojego kontenera. Byłem zadowolony. To, że zostawała, dawało cień nadziei, że dorwiemy tych sukinsynów. Przerażały mnie tylko te flashbacki z przeszłości. Coś, głęboko ukryte w zakamarkach podświadomości, ruszyło się. Zaczynałem się bać samego siebie. Nie pasowało to do tego, co wbito mi w głowę po wypadku. Nie kleiło się w jedną logiczną całość.


Rosyjska morska baza wojskowa w Tartus, Syria. Wieczór tego samego dnia. Plaża przy końcu strefy.  

Siedzieliśmy tak jak wtedy przed akcją, w kółku na piachu przy końcu strefy. Czuliśmy się dłużnikami wobec naszych polskich towarzyszy broni. Tak, towarzyszy broni, bo z większością z nich byliśmy „skąpani w boju”. Mieliśmy spory zapas alkoholu, ale biorąc pod uwagę, że skrócono im pobyt tutaj, postanowiłem postawić tylko piwo. W odwodzie pozostawała wódka, lecz oni wracali do domu, a nas mogli wezwać na akcję. Terroryści szaleli. Z Centrali przyszedł meldunek, że w Ufie przechwycono ładunek TNT wysłany pocztą na adres komendy milicji. Wszystkie grupy antyterrorystyczne postawiono w stan najwyższej gotowości.
— Wiktorze, będziemy się teraz licytować, kto więcej postawił? W takiej sytuacji? – uspokoił mnie Andrzej.
Nie decydowałem, kto siądzie obok, kogo, ale gdy zobaczyłem, że była to istna szachownica, zdałem sobie sprawę, że dobrze zrobiłem.
Byli wszyscy z naszej grupy – ci, którzy brali udział w walce, jak i ci, którzy byli w odwodzie. Otworzyliśmy tureckiego „Efesa”, piwo, które królowało na Bliskim Wschodzie. Poranieni Polacy dochodzili do siebie. „Jaśko”, lekko kuśtykając, przyjął do wiadomości, że stracił prawie cały piąty palec lewej dłoni, a „Hart” miał lekką ranę barku – pocisk rozerwał tylko mięśnie. Ranny, ale zdolny do walki – tak to określiłem.
Uprzedziłem „Andora”, że na spotkaniu będzie Klaudia. Chciałem dać tej dwójce bliskich sobie osób czas na pożegnanie. Normalny ludzki odruch.
Siedziała z „Góralem”, który co chwila ją dotykał i całował. Zachowywał się, jakby chciał ją mieć tylko i wyłącznie dla siebie. Patrząc na jej zachowanie, zdałem sobie sprawę, że ona przyjmuje to z przyjemnością, ale ma już tych czułości dość. Co innego tłukło jej się w głowie – tego byłem pewien. Zemsta – tego nie da się ukryć. Ukryjesz wiele uczuć — potrzeby rewanżu, dorwania wroga, to potrafią tylko ukryć zawodowcy i nawet wtedy jest to trudno w sobie stłumić,
— No to za braterstwo broni — wzniosłem pierwszy toast.
Tak piwem to przepić było głupio, ale jaki teren i sytuacja, taki alkohol. Z kucek powstał „Andkor”.
— Za drużbu — kalecząc język rosyjski, wzniósł kolejny.
Moi ludzie uśmiechnęli się. To, że polski oficer, równy mi funkcją i stopniem, w naszym języku zrobił coś takiego, było szokiem.
Patrzyłem na nich, na ich wszystkich. „Akuła” gadał z „Andkorem”, „Hart” z „Lochą”, „Jaśko” jako najciężej poszkodowany miał swoich wielbicieli w postaci „Prioma” i „Burana”, obok siedział „Pikor”, po lewicy „Pumciaka” „Ural”. Mnie pozostał „Brysiek”, z którym rozpocząłem rozmowę.
Ktoś musiał przerwać tę sielankę i niestety to byłem ja. Oni odlatywali, a my pozostawaliśmy tutaj, w miejscu, gdzie atak był wielce prawdopodobny.
Nie zwracałem się do wszystkich. Zawsze dowódca zwraca się do dowódcy, a każdy podwładny o tym wie.
— Przelaliście krew, osłaniając nas. Nie znam większej daniny, niż krew towarzysza broni, Dziękuję. Obyśmy nigdy w stosunku do siebie nie skierowali broni – patetycznie podziękowałem Polakom za współpracę.
Wszyscy stali. Mój odpowiednik nabrał powietrza w usta i spojrzał po wszystkich.
— Oddać życie, jakiekolwiek życie, to większa danina. Straciłeś dwóch operatorów ze swojej sekcji, polegli na polu chwały i nie jest ważne, czy byli czworonożni, czy też nie. Cześć ich pamięci, i to musimy wypić wódką. Tak się nie godzi – zaskoczył mnie.
Mało się nie rozpłakałem. „Buran” z bagażnika samochodu wyciągnął „twardy alkohol”. Polał. Wypiliśmy.
— Za spokój duszy Denisa — wzniósł toast „Kola”.
Drugi kielon wypiłem bez przepitki. Zdałem sobie sprawę, że to spotkanie musi się skończyć. Wstałem i skierowałem się do Andrzeja. Ten rozłożył dłonie i serdecznie mnie uścisnął. Poklepaliśmy się po plecach.
— Nigdy przeciwko sobie – wyszeptałem.
— Nigdy — odparł cicho.
To było coś niesamowitego, moi operatorzy całowali się z Polakami, coś tam sobie szeptali. Do odlotu śmigłowca, który miał ich dostarczyć do „Czernickiego”, było jeszcze z godzinę.
Musiałem to powiedzieć im tutaj i w tym miejscu.
— Klaudia zostaje z nami. Wasz rząd się zgodził i nam jest tu potrzebna.
— Nie, nie i po moim trupie!!! — wrzasnął Sebastian, a ja dostrzegłem, jak z udowej kabury zaczyna dobywać Berettę 92SBF.
Szedł w moim kierunku. Zareagowałem momentalnie, wyciągając swoją Cezetę 75.
O ułamek sekundy wcześniej wycelował we mnie. Nie byłem dłużny, kierując swoją broń w niego.
Staliśmy od siebie w odległości trzech metrów, z bronią wycelowaną w siebie. Żadnemu z nas nie drżała dłoń. Na tym dystansie i przy takim poziomie wyszkolenia nie mogło być mowy, że któryś spudłuje.
Wszyscy powstali. Nauczone nawyki zadziałały. Pełny automatyzm – tu nie zastanawiasz się, co robić, to są nabyte odruchy, wyuczone, niezależne od ciebie.
Cały czas miałem go na oku, lecz zdawałem sobie sprawę, że moi ludzie również dobyli krótką broń. Z pewnością celowali w kierunku Sebastiana. Polacy, nauczeni podobnie, swój oręż skierowali z pewnością w moją stronę.
— „Akuła”, każ ludziom opuścić broń, to rozkaz!!! — wrzasnąłem i podniosłem lewą dłoń do góry.
— Opuścić broń!!! JUŻ – usłyszałem „Andkora”.
Patrzyłem w oczy podporucznika. Dojrzałem w nich wściekłość i jakąś zawiść, jakbym mu coś złego zrobił. Tkwiliśmy naprzeciw siebie jak wojownicy. Miał zacięte usta i poważny wyraz twarzy. Nie przestraszyłem się, choć zdawałem sobie sprawę, że za chwilę mogę zginąć. W myślach błogosławiłem fakt, że „Demon” był już w psim raju; gdyby siedział obok mnie, bez komendy rzuciłby się temu Polakowi do gardła.
— Nie! Nie zostanie tutaj!!! Już dość się wycierpiała. Nie pozwolę na to!!! – wrzeszczał.
— Odłóż broń, a zapomnę o tym, co zrobiłeś — wycedziłem spokojnym głosem przez zęby.
— Nie. Nie zostanie tutaj. Poleci z nami. Nie jest twoją własnością – usłyszałem w odpowiedzi.
— „Akuła”, wykonany rozkaz? — zapytałem.
— Tak toczna.
— Sebastian… — usłyszałem głos polskiego kapitana.
— Andrzej, zamknij się! — przerwałem mu.
— Co, myślisz, że to, że jak kogoś zabiłeś, to możesz decydować o jej życiu? Wiesz, przez co ona przeszła? No przyznaj się, ilu ludzi zabiłeś? – wyrzucił z siebie Sebastian.
Nie rozumiał pewnych rzeczy. Był za młody. Może w jego wieku chełpienie się tym, ilu ludzi się zabiło w walce lub poza nią, to był powód do dumy i chwały. Typowe podejście młokosa. Nie wiedział, co w tej robocie było najważniejsze, co zostawiało najgłębsze rany, co było koszmarem nawiedzającym cię od czasu do czasu w snach.
— Ty jebany duraku, myślisz, że dla mnie liczba zabitych jest ważna? Nie dorosłeś jeszcze młokosie. Straciłem siedmiu ludzi i pięciu zakładników, i ta cyfra jest dla mnie ważna — odparłem, pieszcząc każde wypowiedziane słowo.
Tkwił nadal z bronią wycelowaną we mnie, lecz zauważyłem, że te słowa jakoś na niego podziałały. Być może dały mu dużo do przemyślenia, lecz nie miał zamiaru opuścić spasować.
— Zginiemy obaj, zważ czy warto? — dodałem.
— Sebastian, błagam, odłóż broń — usłyszeliśmy przeraźliwy głos Klaudii.
— Nie, nie pozwolę na to, żebyś tu została. Nie pozwolę, byś nadal się narażała, bo on tak chce. Mamy dziecko, a ja cię kocham — odpowiedział.
Obaj mimowolnie przez ułamek sekundy kątem oka spojrzeliśmy na kobietę.
— Odłóżcie broń, błagam! — zawyła i ruszyła w naszym kierunku.
— STÓJ!!! — obu nam wyrwało się z gardeł.
Nie miała do przebycia długiego dystansu, biegła.
— Zatrzymać ją! — rozkazałem i zdałem sobie sprawę, że ta komenda padła za późno.
Zdołała znaleźć się na linii ognia pomiędzy nami, odwrócona twarzą do mnie, patrzyła błagalnym wzrokiem.
— Klaudia, odejdź! — wyrzucił z siebie Sebastian.
— Nie zabijaj go, błagam — poprosiła mnie, a w jej oczach dojrzałem przerażenie i łzy.
Stała na linii strzału, w odległości metra ode mnie. Praktycznie zasłaniała mi cel.
— Chowam broń — oznajmiłem, opuszczając wyciągniętą dłoń uzbrojoną w pistolet.
— Sebastian, ja sama tak zadecydowałam, nikt mnie nie zmuszał — powiedziała w momencie, gdy twarzą odwróciła się do mojego przeciwnika.
— Dlaczego Klaudia? Dlaczego mi to robisz? Wracaj z nami — zadał pytanie i opuścił broń.
Pierwsi dopadli go „Andkor” z „Pikorem”. Sprawnie obezwładnili swojego kompana. Miałem dość atrakcji na dzisiaj.
— Wypierdalajcie na Kutuzowa, NATYCHMIAST!!! — wrzasnąłemi w ten sposób rozładowałem napięcie, jakie we mnie tkwiło.
Zabezpieczyłem przeładowany pistolet i wsunąłem go do kabury. Czułem, jak puszczają mnie nerwy.
— „Akuła”, zaprowadź Polaków na lotniskowiec — wydałem rozkaz.
— Tak toczna — ten głos był taki, jakbym mu kazał w grudniu nago kąpać się w przerębli.
Polka stała z boku i patrzyła na to wszystko z przerażeniem.
„Buran” zbliżył się do mnie i delikatnie klepnął w ramię.
— Ja bym mu przyjebał na koniec — usłyszałem szept mojego podwładnego.
— Pomóż mu — odparłem, wskazując wzrokiem na „Akułę”. — „Priom”, zabierz ją — dodałem.
„Pikor” i „Pumciak” trzymali podporucznika, a „Andkor” zbliżył się do mnie.
— Kurwa „Poliak”, kurwa, przepraszam. Odpowie za to — rzucił. — Gwarantuję — zapewnił.
— Właśnie skierowaliśmy przeciwko sobie broń — odpowiedziałem sucho.
— Nawyk, uwierz nawyk, ja tego nie zrobiłem — odparł.
Wyciągnął dłoń i czekał na moją reakcję. Nie wiedziałem, czy to, co powiedział, było prawdą. Kątem oka spojrzałem na „Urala”, a ten kiwnął głową znacząco.
— Zabieraj swoich ludzi — poleciłem, podając mu dłoń.
Poczułem mocny uścisk. Taki męski, prawdziwy. Zrobił w tył zwrot i zebrał swoją ferajnę. Prowadzeni przez „Akułę” mieli jeszcze zabrać swoje klamoty z campów i długą broń z magazynu uzbrojenia.
— Powodzenia — wyrzuciłem z siebie do polskiego kapitana, gdy odwrócił się do mnie twarzą tuż przy płocie.
Stanął na baczność i oddał honor.

+++

„Akuła” z „Buranem” wrócili, gdy odprawili Polaków. Każdy z nas przeżywał to, co się wydarzyło, na swój sposób.
— Kurwa, wodzu, nie wpierdalaj mnie w takie rzeczy — rzucił „Akuła”.
— Miałem ich sam zaprowadzić i pomachać na koniec? — zapytałem.
— Ta Polka czeka, chce porozmawiać — oznajmił mi.
Jeszcze to, jakby mi na dziś było mało.
— Ty, zgodnie z procedurami jesteś moim zastępcą, więc wypad z kontenera na miejsce „Wołka”. Procedury — przypomniałem sobie, a tak po prawdzie to chciałem zostać sam.
Nie chciałem mieć świadka tej rozmowy, choć po dzisiejszych emocjach nie widziało mi się z nikim rozmawiać. Jednak obiecałem jej i miałem zamiar dotrzymać słowa.
Spodziewałem się, że zacznie bronić swojego kochasia. Slogany, że bardzo ją kocha i podobne. Wysłucham, pokiwam głową i dobranoc.
Karnie odczekała, aż mój zastępca zabierze swoje klamoty i z nimi ruszy na nowe miejsce. Zapukała w drzwi. Rzuciłem proste „Wejść” i poprawiłem się na krześle.
— Możemy? — zapytała, zamykając za sobą drzwi.
Kiwnąłem głową znacząco. W lodówce miałem dwie butelki wódki i tak po prawdzie to miałem po tych stresach dzisiejszego dnia obalić jedną z „Akułą”. Spotkanie z nią pokrzyżowało nieco moje plany.
— To, co zrobiłaś, było… — zacząłem.
— Głupie i debilne, wiem — przerwała mi.
— Jeżeli masz zamiar go bronić, to wybacz, nie mamy o czym rozmawiać — starałem się ją zbyć.
Wstała z krzesła i zbliżyła się do mnie. Podniosłem się również.
— Zgrywasz się, czy co? Starałam się zrozumieć, że zachowujesz się tak, bo jesteś teraz tu, gdzie jesteś — zaczęła, patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
O co jej chodzi? Co u licha ona chce mi powiedzieć?
— Czy możesz przestać już zachowywać się, jakbyś mnie nie znał? — zapytała — Naprawdę mam uwierzyć, że mnie nie pamiętasz, że nie wiesz, co między nami było? — dodała — Czy ty mnie nie chcesz znać? A jeżeli tak, to dlaczego? I co ja ci złego zrobiłam? — to ostatnie pytanie wyrzuciła z siebie, prawie płaczącym głosem.
Poprosiłem, by usiadła. Nabrałem powietrza w płuca. Nie bardzo rozumiałem, co te pytania mają ze mną wspólnego.
— Nie powinienem ci tego mówić, ale skoro pytasz, to odpowiem. Wiktor Aleksandrowicz Graczow, kapitan jednostki specjalnej „Wympieł”, służący poprzednio w 45 pułku specnazu, a jeszcze wcześniej w 313 specjalnym otriadzie Specnazu Floty Bałtyckiej. Mylisz mnie z kimś, nigdy nie spotkaliśmy się — rzuciłem.
— Boże, co oni z ciebie zrobili, nie wierzę — odparła.
— Kto? Co ze mnie zrobił? Kobieto, bredzisz. Rozumiem, twój narzeczony prawie zwariował, kierując we mnie broń, ale ja jeszcze nie zwariowałem — odpowiedziałem.
Patrzyła na mnie przepięknymi zielonymi oczami. W tym wzroku widziałem prawdę, a nie fałsz.
— Jeżeli nie jesteś tym, o kim myślę, to nie masz czterech sznytów na lewym ramieniu i blizny po operacji przepukliny po lewej stronie pachwiny. Tak! — rzuciła.
Wbiła mnie w fotel tym stwierdzeniem. Skąd mogła wiedzieć o tym? Dokumentacja medyczna była ściśle tajna. Nikt, prócz moich przełożonych, lekarzy i małżonki, nie miał do tego dostępu i o tym nie wiedział.
— Jesteś z wywiadu? — wypaliłem, wcale w to nie wierząc.
— Radku, jestem twoją niedoszłą żoną, mamy syna, ma na imię tak jak ty. Trzy tygodnie po twojej śmierci mieliśmy brać ślub.
Za dużo się na mnie zwaliło. Nie mogłem już tego słuchać. To nie mogło się dziać naprawdę. Czyli te wszystkie sny, uderzenia flashbacków to była prawda.
„Kim ja naprawdę kurwa jestem?” — wcześniej zapytywałem się siebie, w kontekście czułego męża i ojca, a w robocie killera, teraz doszło co innego.
— Przestań, nie chcę tego słuchać — rzuciłem i, wydobywszy z lodówki butelkę „Smirnoffa”, ominąłem kobietę i, otworzywszy drzwi, wybiegłem na zewnątrz.
Biegłem, trzymając w dłoni alkohol. Jedyne miejsce, gdzie się zatrzymałem, to posterunek kontrolny, który prowadził do miejsca, gdzie była ostatnia impreza.
— Kapitan Graczow, Wympieł, tu masz legitymację służbową — rzuciłem.
Polka dobiegła do mnie.
— Jestem z nim — rzuciła po rosyjsku.
Kiwnąłem głową, na znak, by i ją przepuścił. Młody szeregowy z piechoty morskiej zrozumiał i dał wolną drogę.
Nie wiem, po co za mną szła. Pragnąłem być teraz sam i przetrawić to, co usłyszałem przed chwilą. Z drugiej strony ona była kluczem do rozwiązania zagadki tych dziwnych snów i flashbacków. Sam nie wiedziałem, dlaczego pozwoliłem wartownikowi, by ją przepuścił. Parłem do przodu, nie zwracając uwagi na otoczenie, słyszałem jej słowa, ale nic z tego nie rozumiałem. Zatrzymałem się dopiero na linii brzegowej, tak że morskie fale moczyły mi buty.
— Stój, poczekaj, proszę — wyrzuciłem z siebie i odkręciłem nakrętkę od butelki wódki.
Pociągnąłem spory łyk alkoholu, potem drugi. Przez głowę przelatywały tysiące myśli, te jej stwierdzenia uruchomiły jakieś skrywane pokłady wspomnień. Coś, co wcześniej było gdzieś głęboko zakopane w pamięci, uaktywniło się. Zamknąłem oczy i pociągnąłem kolejny łyk wódki. Była zimna i wchodziła gładko.
Jakieś wzgórze i ja z nią, kochaliśmy się nadzy. Potem kolejny obraz - ona stojąca w szeregu na jakiejś ceremonii mianowania. Przelatywały mi te kadry, a ja nie umiałem ich poskładać. Tonący kuter i ja leżący na pokładzie, patrzący, jak Klaudia jest unoszona z jakąś inną osobą przez śmigłowiec. Nagle jakaś cudowna blondynka i seks z nią w koszarach. Wszystko mi się już mieszało. Mózg nie nadążał z analizą. Czułem, jak „paliły mi się styki” w głowie.
Znów łyk alkoholu. Odstawiłem butelkę na ziemię i pochyliłem się, nabierając wodę w dłonie. Morską wodą począłem ochlapywać gorącą twarz.
„Kim ja tak naprawdę jestem?”
Dotknęła moich pleców, delikatnie i subtelnie. Stała za mną. Powstałem, podniosłem butelkę i odwróciłem się do niej. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
— Ja nic, ja kurwa nic nie pamiętam — wydobyłem z siebie — Przysięgam — dodałem.
Patrzyła na mnie specyficznym wzrokiem, jakby mi współczuła. Wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie czule po twarzy. Nie mogła z siebie wydobyć słowa. Miała zaciśnięte usta.
— Osiem lat temu miałem wypadek, podczas ćwiczeń na Bałtyku spadłem ze śmigłowca i uderzyłem o kadłub okrętu podwodnego. Był niezły sztorm. Poszedłem pod wodę, częściowo sparaliżowany, nim ruszyła po mnie ekipa ratunkowa, minęło dużo czasu. To cud, że mnie uratowali. Reanimacja trwała czterdzieści minut… — zacząłem mówić.
— To było 31 października — przerwała mi.
— Tak, skąd wiesz? — zapytałem i byłem pewien, że jest z wywiadu.
Tylko, dlaczego rozpracowuje gównianego kapitana z „Wympieła”. Znałem jakieś tam tajemnice, trochę agentury na Bliskim Wschodzie. Byłem jednak zwykłym pionkiem. Nie mogła przewidzieć, że tu przylecę, by odbijać zakładników, równie dobrze mogli być to chłopaki z „Alfy”. Nic mi się nie kleiło. Nic nie miało sensu.
— W tym dniu zaginął ratownik SAR, chorąży sztabowy Radosław Gancarz. Przyleciał, by ratować mnie i moją ranną przyjaciółkę z pokładu tonącego kutra. Spadł z masztu kutra, gdy rozplątywał linę wyciągarki i uderzył o pokład jednostki, po chwili ta poszła pod wodę. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, a plotki mówiły, że być może uratowała go rosyjska łódź podwodna. Rozumiesz teraz? – usłyszałem i zaczęło mi się robić słabo.
Padłem na kolana i objąłem obiema dłońmi twarz. Zamroczony wypitym alkoholem powoli kojarzyłem to, co mi chciała przekazać. Zdałem sobie sprawę, że być może nie jestem żadnym Wiktorem Graczowem.
„A może to taka gra operacyjna, może chce mnie podejść?”
To, co wpojono mi po wypadku, było jasne i klarowne. Babcia Polka, a także moja matka, mówiły po polsku. Cała moja rodzina zginęła w wypadku samochodowym, gdy byłem w szkole oficerskiej. Pokazano mi mieszkanie, sąsiedzi mnie poznali, a nawet spotkałem dwóch ratowników z okrętu, którzy mnie wyłowili. Po co ktoś miałby mnie ratować, jakiegoś tam nic nieznaczącego ratownika z Polski? Styki mózgowe osiągały powoli poziom wrzenia.
Tylko skąd te nocne mary? Skąd te przebłyski, w których pojawia się ona i jakaś blondynka? Kurwa, to było dla mnie za dużo. Jeśli byłem Polakiem, to jak nauczyłem się języka rosyjskiego w takim stopniu? Nic nie składało się w spójną całość. Wszędzie widziałem znaki zapytania i jakieś dziury.
Jedną z dłoni chwyciłem postawioną na piasku butelkę wódki. Łapczywie pochłonąłem sporą dawkę alkoholu. Wciąż klęcząc, podniosłem twarz i spojrzałem na Kławdię.
— Powiedz mi, powiedz mi, kim ja tak naprawdę jestem? — szepnąłem, odkładając nadpite 0,7 litra gorzały na ziemię.
Klaudia klęknęła naprzeciwko mnie, obejmując obiema dłońmi moją twarz. Zobaczyłem łzy na jej policzkach.
— Jesteś moim ukochanym Radkiem, jedyną miłością mojego życia — powiedziała płaczącym głosem.
Świat mi się zawirował. Czarne mroczki pojawiły się przed oczami. Straciłem przytomność.


Klaudia przeraziła się, gdy rosyjski kapitan, a może Radek, padł na ziemię, jakby rażony piorunem. Od dłuższego czasu widziała, że walczył ze sobą, a każde jej słowo wywoływało w nim coraz większe emocje.
Początkowa wściekłość i pewność, że zachowuje się tak, by nie zostać zdemaskowany, ustąpiły. Gdy po jej słowach wybiegł jak szaleniec z kontenera, zrozumiała, że coś jest nie tak.
Ta biedna istota nie pamiętała nic. Momentalnie zmieniła podejście do niego. Była tego pewna, gdy opowiedział jej o wypadku i o tym, jak długo przebywał pod wodą i był reanimowany.
„Odpuściłam wtedy, odpuściłam i nie uratowałam najbliższej mi osoby”.
„Przecież zabiłabyś się, nie dałabyś rady, dowódca cię trzymał w kleszczach”.
Teraz nie było czasu na przemyślenia. Znalazła go na tym końcu świata, a co gorsza, leżał teraz nieprzytomny. Przez nią.
„Działaj, babo!”
W pośpiechu rozpinała guziki jego mundurowej bluzy. Sama nie wiedziała dlaczego. Nie było to konieczne, jednak to robiła. Zsunęła ją w dół i uniosła lewe ramię mężczyzny. W marnym świetle księżyca dostrzegła cztery sznyty. Była prawie pewna, że to on.
„Sprawdź, sprawdź jeszcze tam” – jakiś wewnętrzny głos mówił jej, by upewnić się w stu procentach, że to Radek.
Sprawnie rozpięła pasek spodni i śmiałym ruchem zsunęła przód spodni wraz z bokserkami. Palcami mierzwiła owłosienie łonowe mężczyzny w poszukiwaniu blizny. Wyczuła ją w lewej pachwinie. Była pewna.
— Kochany już, wróć do mnie, nie rób mi tego — szepnęła sama do siebie.
Od teraz działała jak automat. Sprawdzenie funkcji życiowych, odpowiednie ułożenie twarzy, upewnienie się, że język się nie zapadł i nie zablokuje przepływu.
Rozpoczęła sztuczne oddychanie metodą usta-usta. Wyliczona liczba wdechów – klatka piersiowa Radka się unosiła. Masaż serca – perfekcyjny, taki, jakiego jeszcze nigdy nikomu nie zrobiła. Uciśnięcia z właściwą mocą i częstotliwością.
— Wracaj do cholery, wracaj — szeptała, uciskając klatkę piersiową ukochanego.
Podejrzewała, że zatrzymanie krążenia, było wynikiem nadmiaru emocji. Najpierw akcja odbicia, potem zachowanie Sebastiana, a na koniec ona dołożyła mu do pieca. Tyle naraz powaliłoby mamuta. Byli na tej „pustelni” sami, nie mogła liczyć na pomoc nikogo innego.
— Nie poddam się, tak mnie uczyłeś, nie teraz — szeptała, dodając sobie animuszu, uciskając tors.
Straciła go już raz, cudem wywinął się śmierci. Nie mogła pozwolić na to, by stracić go, stracić na zawsze.
— Wracaj do mnie, słyszysz! — rozkazała mu i znów zaczęła sztuczne oddychanie.


Dom rodzinny Klaudii, Polska, dwie godziny po telefonie „Andkora”.

Dwa wojskowe „Honkery” z żołnierzami ze specjalnego oddziału Żandarmerii Wojskowej zatrzymały się kilkanaście metrów przed posesją. Dowodzący akcją wydał rozkaz. Szóstka z OS. ŻW osłaniała teren, druga szóstka ruszyła w kierunku zabudowań.
Jeden z żandarmów, z bronią gotową do strzału, stanął przed wejściowymi drzwiami. Reszta z sekcji ubezpieczała jego działanie. Żołnierz mocno zapukał do drzwi.
— Kto tam? — usłyszał po paru minutach męski głos.
— Żandarmeria Wojskowa, proszę natychmiast otworzyć drzwi, inaczej wejdziemy siłą.
Usłyszał szczęk zamka i po chwili stanął przed nim ojciec Klaudii. Był wystraszony i spanikowany, tulił do siebie kilkuletniego chłopca.
— Proszę się natychmiast spakować, tylko najpotrzebniejsze rzeczy, zabieramy was w bezpieczne miejsce — oznajmił i odsuwając faceta, wszedł do środka — Drugi, trzeci, do budynku — rozkazał swoim podwładnym.
Dwójka ubezpieczających „żetonów” w okamgnieniu znalazła się we wnętrzu domu. Sprawnie sprawdzali poszczególne pomieszczenia. Rodzice Klaudii stali przerażeni, podobnie jak jej synek. Starszy pan wziął dziecko na ręce i przytulił.
— Klaudia, co z nią? — zapytał.
— Wszystko z nią w porządku. Została odbita. Zabieramy was ze sobą – lakonicznie odpowiedział dowodzący akcją.
— Dziesiąty do pierwszego — dało się słyszeć.
— Tu pierwszy, słucham — odpowiedział dowódca grupy.
— Dotarł pojazd — zameldowała „dziesiątka”.
— Niech czeka, realizujemy — padła odpowiedź.
Mama Klaudii w pośpiechu ładowała najpotrzebniejsze rzeczy do pospiesznie znalezionych toreb. Zdawali sobie sprawę, że skoro tu pojawił się uzbrojony pododdział, to może grozić im niebezpieczeństwo. Ponaglenia żandarmów nie pomagały, a wręcz paraliżowały ruchy rodzicielki Klaudii. Ta wrzucała do toreb jakieś przypadkowe rzeczy.
Dziecko poprosiło dziadka, by postawił je na ziemi. Gdy ten to uczynił, mały Radek zbliżył się do dowodzącego akcją.
— Mamusia? — zapytał rosłego żandarma.
— Twoja mama jest bezpieczna i bardzo odważna. Poczekasz na nią z nami, u nas, tak będzie lepiej — odpowiedział mu dowodzący i pogłaskał go po głowie.
— A mogę sobie zabrać jedną rzecz? — zapytał maluch.
— Pewnie, ale szybko.
Radeczek pobiegł do swojego pokoju. Z szufladki wyciągnął emblemat „Specnazu” i zdjęcie swojego ojca. Przybiegł do żołnierza i pokazał mu to. Porucznik ŻW nie był w stanie nic odpowiedzieć dzieciakowi. Zdołał tylko przytulić chłopczyka do swojej nogi i pogłaskać po głowie.
— Już, wszystko? — zapytał rodziców Klaudii jego zastępca.
— Tak — cicho odpowiedziała matka ratowniczki.
— Dawać pojazd! — rozkazał.
Leciwy Volkswagen Transporter podjechał pod domostwo. Cała rodzina wpakowała się do niego. Ruszyli w nieznane, osłaniani przez dwa wojskowe Honkery.

Rosyjska morska baza wojskowa Tartus, Syria, plaża „pustelnia”. Kilka minut po rozpoczętej reanimacji.

Ocknąłem się, wróciłem do rzeczywistości. Dojrzałem nad sobą moją ukochaną Klaudię i zdałem sobie sprawę, że wróciłem z dalekiej podróży. Była nieco starsza, ale i ja czułem się starzej. Nadal była piękną kobietą. Moim „rudzielcem”, najpiękniejszą istotą, jaką znałem.
Pochylała się, praktycznie przykładając swe przecudne usta do moich spierzchniętych warg. Moja najmilsza, najukochańsza. Tylko dlaczego była w rosyjskim mundurze? Może to były ćwiczenia? odgrywaliśmy rolę grupy pozoracji pola walki. Dlaczego nie w maskałatach, tylko w tropikalnych mundurach?
Nie, to nie było teraz ważne. Rozebrała mnie. Miałem ściągnięta bluzę mundurową, a poniżej pasa rozpięte spodnie. Mój fallus był odsłonięty, choć spodnie jeszcze tkwiły na biodrach.
Przypomniałem sobie nasze harce w mieszkaniu, gdy odebrałem ją z dworca po kursie, potem nasz zmysłowy i dziki seks na Mogielnicy oraz ten boski footjob, gdy się oświadczyłem.
„Gdzie jesteśmy teraz? W środku nocy?”
Chciała tego, gdyby nie chciała, to by mnie nie rozebrała. Może nie do końca, ale moje gemitalia były odsłonięte, a mundurowa bluza trzymała się tylko na łokciach.
— Kocham cię Klaudia — wyznałem i objąwszy ją, położyłem teraz na ziemi.
— Radek — szepnęła — Wróciłeś, kochany — dodała po chwili.
Tkwiłem nad nią, rozpinałem jedną dłonią guziki jej mundurowej bluzy, a drugą ściągałem w dół swoje spodnie.
Całowałem jej alabastrową szyję, przypominając sobie, jak dziko i namiętnie kochaliśmy się, gdy przyjechała do mnie po kursie. Nie wytrzymała w domu dwóch tygodni; pojawiła się po siedmiu dniach, spragniona mnie.
Jak długo trwała nasza rozłąka? Co było jej przyczyną? To było nieważne. Liczyło się tylko to, że znów byliśmy razem. Pamiętałem pierwszy dzień na kursie, jakże ja ją chciałem uwalić, a potem? Szalona miłość, ten pocałunek w morzu, gdy zostaliśmy sami…
Rozerwałem jej podkoszulek. Mocno chwyciłem jedną z piersi, Syknęła.
— Aj, boli — usłyszałem, zdając sobie sprawę, że miała na sobie opatrunek.
„Dlaczego?” — przemknęło przez myśl.
Odrzuciłem rozerwany podkoszulek. Mundurowa marunarka Klaudii już dawno leżała z boku. Zatopiłem swe usta w przecudnych półkulach piersi. Delikatnie podgryzałem sterczące brodawki, a dłońmi rozpinałem jej spodnie.
— Chcesz? — szepnąłem.
— Tak  — odpowiedziała.
Dawno nie miałem tak silnej erekcji. Nie ściągałem jej delikatnie spodni wraz z figami, ja je brutalnie zdarłem. Mimo raptowności i szybkości w działaniu delikatnie wsunąłem wskazujący palec w intymność Klaudii.
Wilgotność pochwy nie kłamała. Była podniecona, podobnie jak ja. Oboje, z opuszczonymi do kostek spodniami i pozbawieni górnego okrycia, byliśmy gotowi na akt miłości.
— Wróciłeś do mnie, kocham cię — usłyszałem i po chwili zagłębiłem organ w jej intymności.
Objęła mnie dłońmi, wtulając w siebie, W pozycji misjonarskiej zacząłem nicować wnętrze partnerki. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Byłem u góry, to ja sterowałem wszystkim. Całowaliśmy się jak rozdzieleni kochankowie. Szybko, namiętnie i krótko. Czułem wpływ alkoholu, który stępiał moje libido. Wspominałem wcześniejsze nasze harce — wtedy wytrysk przychodził znacznie szybciej.
— Radku, Radku — jęczała, a ja czułem, że za chwilę dojdzie.
Przyspieszałem ruchy, ale mój orgazm nie nadchodził. Alkohol robił swoje. Nie w kwestii erekcji, bo fallus spisywał się świetnie. Wszystko wydłużało się u mnie. Najwyraźniej byłem w tym specyficznym punkcie, gdzie alkohol działa podniecająco. Krok dalej to swoisty „anty seks” i z miłości nici.
Wiła się i wydawała jęki rozkoszy. Wiedziałem, że miała orgazm. Nawet próbowała mnie zwalić z siebie, lecz ja nadal nicowałem jej wilgotne i spragnione wnętrze.
— Już, już, już — słyszałem, nie przestając wykonywać wiadomych ruchów.
Facet podobno ma jeden orgazm, potem to jakieś mniejsze harmoniczne. U kobiet to podobno inaczej. Czy ten drugi jest lepszy, mocniejszy?
Klaudia teraz już głośno krzyczała. Jej nieartykułowane odgłosy musiały być słyszalne w odległości kilkunastu metrów. Paznokcie kobiety wbiły się w moją skórę, zostawiając krwawy ślad.
Poczułem orgazm, przytłumiony działaniem alkoholu, nie tak boski, lecz przyjemny. Szybkie, ekstraszybkie ruchy biodrami i ta specyficzna przyjemność. Kilka, kilkanaście ruchów frykcyjnych, które dają facetowi to coś — nienamacalne, niedefiniowane uczucie ekstazy.
Dysząc, opadłem na jej ciało. Czułem kołatanie naszych serc, szybki puls i dojrzałem grymas przyjemności na twarzy Klaudii.
— Osiem lat na to czekałam.
— Kocham cię — odpowiedziałem.
— Wróciłeś do mnie.
Leżeliśmy na piasku, w rogu bazy, wpatrując się w gwiazdy na nieboskłonie.
Dochodziłem do siebie, ale to Klaudia zebrała się wcześniej. Sprawnie narzuciła na siebie mundur i naciągnęła spodnie.
— Jezu, przez osiem lat modliłam się o spokój duszy żywego człowieka — rzuciła, pomagając mi się ubrać.
Wziąłem butelkę niedopitej wódki i cisnąłem ją w otchłań morza. Założyła moją dłoń na swoją szyję.
— Chodź Radku — szepnęła i ruszyliśmy w kierunku mojego kontenera.

12 komentarze

 
  • Użytkownik andkor

    Nadrabiam zaległości i znów super opowiadanie. Kolejną część wkrótce przeczytam a w poniedziałek postaram się dodać ciąg dalszy mojego pobytu z Bee nad jeziorem.  
    Pozdrawiam Andrzej

    Przedwczoraj

  • Użytkownik shakadap

    Brawo!  
    Świetnie napisane, jak zawsze.
    Bardzo wciagajace, jak zawsze.
    Przyjemnie sie Czyta, jak zawsze.
    Oby tak dalej. Życzę Weny i chęci.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @shakadap dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @shakadap 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik MarcoWawa

    Jammer myślisz, ze zamkniesz sie w jednej części ze ws,ystkim czy raczej jeszcze kolejne beda?

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @MarcoWawa postaram się by większość została wyjaśniona w jednej części, ale nie wszystko. Pozostawiam sobie furtkę do kontynuacji i uprzedzam że zakończenie będzie nie takie jakby chciała większość czytelników. Pozdrawiam.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik MarcoWawa

    @Jammer106 czyli pewnie trup posypie sie.... :/

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @MarcoWawa nie rób ze mnie Kilera. Nikt nie zginie.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik MarcoWawa

    @Jammer106 jakby nie patrzeć Radosław G. Jednak Viktora nie przeżył.... :)

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @MarcoWawa 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Ask

    Jammer, brawo!!!   To było coś zupełnie extra(waganckiego). Dopiero co pisałem Ci, że nic tak nie ożywia powieści, jak dobry trup. Przebiłeś: dopiero, jak ten trup zmartwychwstaje, to jest odlot!

    Czytałem komentarz Czytelnika3 i się z nim nie zgadzam. W końcu: to jest opowiadanie, fikcja, fabuła. Twoja fabuła. W wielu niekończących się serialach powtarza się motyw: jeden z głównych bohaterów umiera (względnie w inny sposób kończy udział w akcji), a po krótkiej przerwie pojawia się jego brat (siostra) np. z Australii, o którego istnieniu nawet on sam nie wiedział. Bardzo często bliźniak. No, Twoja fabuła jest jednak bardziej realna, niż gdybyś powołał do życia brata-bliźniaka np. z Kamczatki, o którym nikt nie wiedział, w dodatku starszego o 15 lat. A w końcu to Twoja fabuła, fikcja, i nawet latający dywan w miejsce helikoptera byłby OK.

    Ale do rzeczy. Powiedzieć, że trzyma w napięciu, to mało. Niby nie ma akcji w sensie strzelaniny czy bójki, ale poziom emocji ogromny. Przede wszystkim starcie 'korespondencyjne' w pewnym sensie Wiktora-Radka i Sebastiana. I Klaudia - jej emocje po poznaniu Radka. To jest opisane znakomicie, to dochodzenie wszystkich do zrozumienia. Także Góral - jeszcze nie wie, o co tu chodzi, ale jakby podświadomie występuje przeciwko Wiktorowi. Broni swojej kobiety, przeczuwa, że ją traci.

    W sumie najsłabszy punkt to moment odzyskania pamięci. To tak zwykle nie przebiega, amnezja cofa się stopniowo, oczywiście stres, taki, jak opisany, może uruchomić odblokowanie pamięci. Ale bliżej rzeczywistości byłoby, gdyby - po pierwszym 'przejrzeniu' - nastąpiło stopniowe przypominanie sobie tych wszystkich wydarzeń. No, ale jak powiedziałem, to Twoja fabuła, a w końcu literatura sensacyjna (bo za taką ją uważam) ma swoje prawa, i musi być raczej szybka. Opisy przyrody i monologi wewnętrzne na +20 stron to raczej inna bajka.

    Summa summarum: jeszcze raz BRAWO!

    pozdrawiam

    Ask

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Ask a broń Boże że pójdę po takiej latwiznie w kwestii odzyskiwania pamięci. Ten ostatni opis to takie Radka sen na jawie, swoistą mieszanka alko, leków i stracenia przytomności. Próba powrotu ustawień systemowych mózgu i psychiki. Zaspjleruje może,ale już na samym początku (tak już się pisze 10 część) wyjdzie że bohater ledwo będzie pamiętał że kopulowal z Klaudią. Organizm nie pozwoli na tak drastyczny i szybki dopływ danych, uruchomi swoisty mechanizm obronny. Wszystko będzie poznawał powoli i nie do końca nadal w to wierzył. Stop, bo spalę kolejny odcinek. Może ta końcówka wyszła właśnie tak jak Ty to odczytałem, ale nie taki miałem zamiar, sorki, mogłem dać jakiś lekki wtręt że on nie do końca jest w pełni świadomy.
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Ask 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Pumciak

    Bardzo ładne i jak napisał Gazda zajebiste opowiadanie ,chyba nadszedł czas poukładać to jakoś  sęsownie serdecznie pozdrawiam i czekam na jeszcze

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Pumciak 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Gazda

    To jest zajebiste!!
    Cos tam podejrzewałem alt Ty zrobiłeś to z przytupem.
    Mistrzostwo 👍
    Mam nadzieję na kolejną część.
    Czekam niecierpliwie, pewnie tak samo jak inni

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Gazda 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Quba105

    Mistrzu dawaj więcej !!!!!!

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Quba105 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Czytelnik3

    Bardzo mi przykro ale skrytykuję ten odcinek. Jedną z rzeczy, która mnie się podobała w tym cyklu to autentyzm. Nie jestem wstanie go zweryfikować bo nie mam odpowiedniej wiedzy ale teksty brzmiały wiarygodnie. Niestety nie potrafię uwierzyć, że człowiek który tonął, a który był ratowany przez wyszkolony personel, nie utonął (choć bez oddechu człowiek wytrzymuje tylko kilka minut) ale został uratowany przez rosyjską łódź podwodną, której nikt nie wykrył (a która musiała się wynurzyć aby podjąć topielca), następnie został wyszkolony jako żołnierz służb specjalnych. Czyli dajemy mu dostęp do tajemnic państwowych, nie mając pewności czy mózg za chwilę nie zacznie mu pracować według starych reguł i nie zdradzi owych danych wrogowi. Ponadto trzeba go wyszkolić. Co prawda był, jako ratownik, bardzo sprawny ale to chyba są niewystarczające możliwości specjalsa. To nie tylko kondycja ale także posługiwanie się bronią różnego rodzaju, walka wręcz itp. I to wszystko po to aby dostać żołnierza niskiego szczebla. Nie wierzę w to.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Czytelnik3 wykrycie wynurzonej łodzi podwodnej nie jest wcale takie łatwe, gdy w pobliżu nie ma sił ZOP. Kiosk łodzi nie daje dużego echa tłok. Okręt idąc na peryskopowej ma możliwość szybkiego wypuszczenia nurków przez właz ewakuacji, a przy takiej głębokości nie ma różnicy ciśnień. Nurkowie bojowi są lepiej wyszkoleni niż ratownicy smiglowcowi. Bywały sytuacje że uratowano ludzi dość długo przebywających pod wodą. Jeszcze jedna ważna rzecz. Topielec nie miał złamanego kręgosłupa urazy opisane zostały w poprzednim odcinku.  
    Szkoda że straciłem Czytelnika, ale bez tego swoistego wątku SF opowiastka byłaby nieco nudna.  
    Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Czytelnik3

    @Jammer106 Nie straciłeś czytelnika.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Czytelnik3 I to chciałem przeczytać. Jeżeli nie odrzucą Cię kolejne części to dowiesz się jaki był plan naRadka i wytłumaczone zostaną pewne zagadki.
    Pozdrawiam

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Ask

    @Czytelnik3 Nie zgadzam się z Tobą co do oceny braku autentyzmu. To w końcu fikcja, fabuła, a Jammer jest jej moderatorem. Może się podobać lub nie - to zrozumiałe, ale autor swoje prawa ma.

    Proszę, przeczytaj mój komentarz powyżej. Co nie znaczy, że Ciebie krytykuję - masz prawo do swojej oceny, oczywiście. Po prostu, ja mam inne spojrzenie ta ten tekst.

    Pozdrawiam

    Ask

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Czytelnik3 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Hart

    To było mistrzostwo. Nic dodać ,a nie dodać to trzeba jeszcze dużo więcej. Jestem na 👍🏻 no i oczywiście czekam na dalszy ciąg

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Hart trochę to trwało, ale chyba wyszło dobrze. Od jutra ruszam z kolejną częścią.Mam nadzieję że już ostatnią. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Hart 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Dantei74

    Brawo czytałem z zapartym tchem Taki zwrot akcji Warto było czekać na następną część opowiadania Teraz czekam na kolejną część Pozdrawiam

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Dantei74 dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Dantei74 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik MarcoWawa

    Ja pierdziele, jaką akcja 🤩🤩🤩 Jammer wincyj, wincyj, wincyj!!!

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @MarcoWawa dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @MarcoWawa 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu

  • Użytkownik Jaśko

    Błagam tylko nie mów że to koniec.

    3 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Jaśko no jak, jeszcze jeden odcinek na pewno będzie. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jaśko

    @Jammer106 odstrzel mi kolejne palce tylko nie kończ 😁

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Jaśko Formoza wróciła do Polski. Został Wympiel, tak że możesz być spokojny o palce. Pozdrawiam.

    2 tyg. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Jaśko 10 część w Poczekalni. Pozdrawiam.

    tydz. temu