Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

W sercu boru

W sercu boruBiegłam. Biegłam w szpilkach, nie było łatwo na leśnej dróżce… Biegłam… Nie dlatego, że chciałam uciec. Chciałam, żeby mnie gonił. Żeby słyszał szelest mojej peleryny, jak ostrzeżenie. Jak zaproszenie.
Gałęzie smagały mi ramiona, gorset wbijał się, ale nie przestawałam. Czułam go tuż za sobą. Szurał pazurami po ściółce. Warczał. Zbliżał się.
Wiedziałam, co mnie ściga. Nie człowiek. Nie bestia. Coś pomiędzy. Cień z legend szeptanych przy ogniu. Wilk. Grożny. Samiec. Nie ten z bajki. Ten prawdziwy. Dziki, atawistyczny. Ten, który bierze, nie pytając.  
Potknęłam się — specjalnie? — i upadłam na kolana, dłonie wplątały się w mech. Wtedy poczułam jego obecność. Ogromny cień nade mną. Zgrzyt zębów. Smród futra i żaru. A jednak… coś we mnie drżało nie z lęku. Z oczekiwania.
Nie odwracałam się. Czułam jego oddech na karku, ślinę skapującą na moje nagie plecy, bo kaptur zsunął mi się z głowy. Gorset ledwo trzymał się na wiązaniu. Każdy mięsień w moim ciele wołał: „Uciekaj!”. Ale ja szeptałam w myślach coś zupełnie innego.
— Wilku… — wydusiłam. — Błagam… Jestem taka bezbronna. Oszczędź moją cnotę.
Warknął. Jego pazury dotknęły mojego biodra. A ja… przymknęłam oczy.
Pazury musnęły moją skórę, ostrożnie, jakby testował, ile może. Zadrżałam. Gorset był już rozluźniony, kilka wiązań puściło przy upadku. Każdy oddech — jego i mój — zdawał się drżeć w powietrzu, jakbyśmy oboje byli zwierzętami, gotowymi skoczyć, rozedrzeć, wpić się w siebie.
Nie dotykał mnie jeszcze naprawdę. Ale czułam go. Całą sobą.
Był ogromny. Gorący. Prawie słyszałam bicie jego serca, jak echo w lesie. Czasem mruczał nisko, dźwiękiem, który miał w sobie groźbę i… obietnicę. Oddech łapał mi się w gardle. I wtedy przesunął łapą po moich plecach. Wolno. Płasko. Z siłą, która mogła mnie połamać — ale nie zrobiła tego. Jeszcze nie.
Czułam, jak wilgotne powietrze otula mi kark, jak jego pysk zbliża się do mojej szyi. Instynktownie przechyliłam głowę, odsłaniając ją, jakby to był rytuał — jakby mówiła: „Bierz”.
I wtedy zawarczał. Tuż przy moim uchu. Czułam jego zęby tak blisko skóry, że całe ciało napięło mi się do granic. Nie ze strachu. Ze zmysłowego szaleństwa.
— Nie… — jęknęłam. — Błagam… Wiem, że chcesz mnie posiąść… wiem, że chcesz zatopić we mnie twój straszny pazur… Ale ja jestem taka delikatna… a ty taki brutalny… Nie wytrzymam tego. Moja kobiecość tego nie zniesie…
Moje dłonie grzebały w mchu, jakby szukały zakorzenienia. Kolana wpijały się w ziemię. Gorset zsunął się niżej, piersi były na wierzchu, drżały razem ze mną.  
Widziałam jak zaborczo gapi się na mój biust… jakby chciał pożreć moje cycki… Bałam się, że je podrapie… pomiętosi drapieżnie…
Czułam, jak mnie obejmuje – nie rękami, nie jak człowiek – ale siłą obecności. Dominacją. Zwierzęcą pewnością, że należę do niego.
Nie musiał mówić.
Jego łapy objęły mnie od tyłu, zaskakująco pewnie. Pochylił się nade mną, tak że całe jego futrzaste, potężne ciało przycisnęło mnie do ziemi. Poczułam, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Był jak pień drzewa – gorący, dziki, ciężki.
Zamruczał przy moim uchu – nie jak zwierzę. Jak coś więcej.  
Czułam jego język, szorstki i ciepły, kiedy przesunął nim po mojej szyi, aż po ramię. Moje ciało napięło się jak struna. A potem… rozluźniło. Uległo.
Nie walczyłam. Nie krzyczałam. Wzdychałam. Oddychałam nierówno, jęknęłam cicho, gdy jego łapy zaczęły zsuwać się niżej. Jedna trzymała mnie mocno za biodro, druga rozchyliła mi uda, brutalnie, pewnie, tak jak się rozdziera materiał, który tylko przeszkadza.
Zanurzył pysk w moim karku, dysząc ciężko. Czułam, jak jego zęby ślizgają się po mojej skórze – nie wgryzał się, ale groził. Każdy ruch był graniczny. Każdy dotyk mówił: jesteś moja.
— Boże… — wyszeptałam, nie wiadomo do kogo. — Proszę… nie…
Nie wiem, czego prosiłam.
Wilk poruszył się. Jego podbrzusze naparło na mnie z siłą, która sprawiła, że zadrżałam. Wyczuwałam jego napięcie. Twarde. Gotowe. Bezwzględne.
Nie miał łatwo z wchodzeniem we mnie. Jako porządna panienka byłam ciasna. Wręcz niezwykle ciasna.
Dlatego wydobył ze mnie taką gamę jęków… Wreszcie wtargnął. Szybkim, potężnym ruchem. Do końca. Poczułam go aż na dnie. Poczułam, że należę do niego. Że może ze mną robić co chce. I jak chce. Że trudno będzie mi to znieść.
Tak mocno go czułam. Jakby stopił się ze mną. Jakby był we mnie zawsze.  
Zrazu nie poruszał się, jakby napawał się chwilą. Ale… kiedy zaczął… Robił to jak dziki pies! W tempie, jakiego sobie nawet nie wyobrażałam. Moje jęki nie nadążały za tym zawrotnie szybkim ruchem. Niczym jakiegoś niezwykłego kołowrotu…
Nagle wszystko zniknęło.
Jakby ktoś odciął tlen. Jakby urwał się świat.

Obudziłam się gwałtownie. Leżałam naga, przykryta jedynie cienkim prześcieradłem. W pokoju było chłodno, a okno uchylone. Moje uda były lepkie, skóra wilgotna, włosy mokre od potu. Serce łomotało. Leżałam bez ruchu, próbując wrócić do rzeczywistości.
Ale wtedy to zauważyłam.
Na podłodze – od drzwi do łóżka – ślady.
Błoto. Wysmukłe. Długie. Jak od wilczych łap.

Historyczka

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 990 słów i 5518 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik WersPer

    Odważne i podniecające! Nie martw się, on wróci...

    3 dni temu

  • Użytkownik jacek795

    Mhymmmmm... Taki sen robi wrażenie...

    3 dni temu