Przypadki Krzysia (5) Niespodziewane rozkosze w teatrze

Tępym wzrokiem wpatrywałem się z okna korytarza szkolnego, jak wynoszą Marka na noszach. Dwóch rosłych sanitariuszy robiło to z widocznym wysiłkiem, malującym się na ich twarzy, No pewnie, Marek miał swoją wagę. Zatrzymali się kolo karetki. Zerwałem się i popędziłem w jej kierunku. Jak mogłem być taki tępy?  
– Panowie, do którego szpitala go bierzecie? – wydusiłem z siebie prawie na bezdechu.  
– Niestety nie możemy udzielić takiej informacji – odparł jeden z sanitariuszy nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Ochrona danych osobowych. Pan jest kim dla pacjenta?  
O wulwa, tego nie przewidziałem. Oczywiście mógłbym już po wszystkim zadzwonić do rodziców Marka i dostać odpowiedź, ale właśnie tego nie wolno mi było zrobić. Jak wykryją te tabletki, rozpęta się prawdziwe piekło. Wariacki pomysł przyszedł mi do głowy, widać że jeszcze nie do końca otępiałem. Trzeba wyższe wartości na chwilkę schować do kieszeni.
– Jestem jego chłopakiem – powiedziałem prawie zamykając oczy ze wstydu. Sanitariusz popatrzył na mnie uważnie i wydawało mi się, że nawet uśmiechnął się kącikiem ust.
– To by trochę zmieniało postać rzeczy, w zasadzie nie powinienem, ale powiem – rozejrzał się uważnie dokoła. – Będzie w szpitalu na Kamieńskiego – powiedział prawie szeptem. – A teraz zmykaj stąd i nic nie wiesz...  
Dwa razy nie musiał mi powtarzać, zrobiłem dokładnie, jak kazał, posłusznie wróciłem do szkoły. Właśnie trwały lekcje, ale nie miałem siły na główkowanie. Stanąłem przy tym samym oknie co poprzednio i niewidzącym wzrokiem patrzyłem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał ambulans. Z każdą minutą coraz bardziej docierało do mnie co zrobiłem, bo nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to efekt odstawienia tych przeklętych tabletek. W najgorszym przypadku zabiłem człowieka. I to nie byle kogo bo kogoś, kto wydawał się moim przyjacielem. Jakie mogą być konsekwencje? Więzienie, to oczywiste, o ile mi to udowodnią, choć z tym nie będą mieli większego problemu. Niewiele wiedziałem o metodach kryminalistyki, ale na pewno zostawiłem jakieś odciski palców czy coś, z czego będą mogli zidentyfikować moje DNA i dupa zimna. Oczyma wyobraźni ujrzałem rosłego strażnika więziennego, który prowadzi mnie, skutego kajdankami, do celi. Brrr... Jego rodzice też mi nigdy nie wybaczą. Mimo moich niewątpliwie dobrych intencji będę dla nich mordercą ich syna. Choć zawsze uważałem się za twardziela, zacząłem płakać. Beznadziejność sytuacji, możliwe odejście przyjaciela... Jakie będzie życie bez Marka? Ciekawe, co mu teraz robią. Pewnie usiłują go reanimować, splątanego wenflonami i innym dziadostwem, którego nazwy nie znałem.  

Nie do końca do mnie dotarło, że wokół mnie robi się ciepło i ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Tak dobrze znajomy zapach ekskluzywnych perfum zaświdrował mi w nosie.  
– Co się stało, Krzysiu? Chodzi o Marka?
To był głos Joli. A co ona tu robi? Choć pragnąłem jej bardzo i była ona elementem każdej mojej fantazji erotycznej, jej obecność przy mnie w takiej chwili była zupełnie nie na miejscu. Chciałem być po prostu sam. Z drugiej strony jej ręka na ramieniu to może być nasz ostatni kontakt cielesny do końca życia. Trzeba brać jak dają.  
– Tak – odpowiedziałem prawie bezgłośnie.  
– Wiem, że się przyjaźniliście – powiedziała. Chyba nawet przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej, bo jej ciepło było już prawie namacalne. – Bądź mężczyzną. Jeszcze wiele takich sytuacji spotka cię w życiu. Są ludzie, którzy tracą własne dzieci i innych najbliższych. Poza tym Marek jeszcze żyje...
– Skąd pani to wie? – zapytałem nieufnie.  
– Uwierz mi po prostu – oderwała rękę z ramienia i pogłaskała mnie po głowie. To nie był gest, jaki nauczyciele wykonują w stosunku do swych uczniów. No, może w pierwszych klasach podstawówki. No i dystans między nami nie był bezpieczny, jej piersi prawie mnie dotykały. Bałem się, że zaraz pojawi się któryś z nauczycieli i skończy się to wielką grandą.  
– Dobrze, Krzysiu, ja muszę lecieć na lekcję. Jak przez kilka dni ci nie przejdzie, znajdź mnie gdzieś w szkole, porozmawiamy – powiedziała cicho i pogłaskała mnie za uchem. Czyżby nie wszystko umarło? Nagłe głośne kroki z drugiej strony korytarza spowodowały, że Jola wręcz rozpłynęła się w czasoprzestrzeni, ciągnąc za sobą nieśmiertelny zapach. Nie jestem żadnym Mickiewiczem, by go opisać, ale był dla mnie najpiękniejszym afrodyzjakiem na świecie. A mną targały dwa zupełnie sprzeczne uczucia, lęk o sytuację z Markiem i ciągle jeszcze gorący dotyk ciała Joli. Co zaniepokoiło mnie najbardziej, to fakt, że to wydarzenie nie odbywało się na płaszczyźnie seksualnej, jeśli mój mały zareagował, to tylko odrobinę, nawet nie zesztywniał, no może trochę. Wszystko odbywało się nieco wyżej, ciepłe fale zalewały moje ciało z niespodziewanej strony. Tego jeszcze nie znałem... Do tej pory czułem dotyk jej włosów ocierających się o mój policzek.  

Ostatnią lekcję odpuściłem sobie, usprawiedliwiłem się u wychowawcy, który  na szczęście rozumiał sytuację i wolnym krokiem powlokłem się w stronę przystanku, brodząc w śnieżnej brei. Możliwe, że potrącałem jakichś ludzi, zdaje się, że ktoś krzyknął "jak idziesz baranie", ale dotarło to do mnie jak przez mgłę. Myśli o Joli zostały zastąpione powoli przez myśli o Marku i były bardzo dziwne. Nasze ostatnie spotkanie u niego w domu kotłowało mi się w głowie, jakby zdarzyło się przed chwilą. To niezwykłe wydarzenie w łóżku, kiedy wręcz obmacywał mnie, a ja mu na to pozwalałem, ba pragnąłem więcej i dłużej. Jego wstrząs i fascynacja, z jaką na to patrzyłem w półmroku.  Czyżby...? W tym momencie zapikał telefon. Wszystkie wnętrzności podskoczyły mi do gardła. Trzęsącymi się rękami wyjąłem komórkę i odczytałem wiadomość. To tylko matka z informacją, że mam sobie odgrzać obiad. Jeśli mam tak reagować na każdy dźwięk, to się wykończę. Wyłączyłem to cholerstwo. Jak będą czegoś ode mnie chcieli, to i tak mnie znajdą.  

– Krzysiek, nie pędź tak! – usłyszałem za sobą na przystanku na placu Dominikańskim, kiedy przesiadałem się w tramwaj jadący na Krzyki. Bez odwracania się usłyszałem za sobą głos Pauliny, koleżanki z równoległej klasy. Podobała mi się, nie powiem. Nawet jej zaproponowałem chodzenie, ale ona zbyła to klasycznym "zostańmy po prostu przyjaciółmi", co odebrałem jako pierwszą porażkę w moim męsko-damskim życiu i zadra jeszcze piekła. Poza tym teraz chciałem być sam. Odwrócić się czy nie? Ciekawość jednak wzięła górę.  
– No? – zapytałem, jak już dobiła do mnie.  
– To był chłopak z waszej klasy, ten, którego zabrało pogotowie?  
– Tak.  
– Nie wiesz, co mu się stało? Chodzą plotki, że miał zawał serca.  
No pewnie, niedługo będą mówić, że ma raka macicy. Skąd się tacy ludzie biorą? Choć Paulina interesowała mnie jako dziewczyna, w tej chwili zaczęła mi po prostu działać na nerwy. Nie kopie się leżącego...  
– Nic nie wiadomo – odparłem sucho. – Profesor Dębowy powiedziała mi, że żyje i nic więcej.  
Nie skomentowała, zwłaszcza że w tej chwili na przystanek wtoczyła się załadowana po brzegi siedemnastka. Paulina nacierała dalej, ale jej głos mijał moje uszy i rozpływał się gdzieś w nieskończoności. Paulina byłą ładną dziewczyną, blondynką z małymi, kształtnymi piersiami i mogła się podobać. Z przyjemnością powitałbym ją leżącą koło mnie w łóżku. Ale jej wysoki, piskliwy głosik kontrastował z całą resztą i nieprzyjemnie kaleczył uszy. Jak ja bym miał tego wysłuchiwać cały czas...
– To przyjdziesz czy nie? – dotarło do mnie. O czym ona mówi?  
– Przyjdę, przyjdę – odparłem na odczepnego. Nawet nie do końca wiedziałem, o co jej chodziło.  
– To pamiętaj, bądź w sobotę przed Teatrem Polskim, o w pół do ósmej wieczorem. I ubierz się jak do teatru, dżinsy nie przejdą. Najlepiej jakiś garnitur i pod krawatem.  
O matko Boska, w co ja się wpakowałem? Ale już nie czas na rozstrzyganie, tramwaj bezlitośnie zbliżał się do mojego przystanku.  
– Tylko nie zawiedź – uśmiechnęła się tak, jak to kobiety potrafią najlepiej. Pogrzebałem w pamięci, w sobotę, czyli już za dwa dni mogę jak najbardziej, w domu nie widziałem przeszkód, matka nawet da mi na bilet, bo zawsze narzeka, że albo gram na komputerze albo siedzę u Marka zamiast się odchamiać. Czyżby Paulina jednak coś do mnie czuła? Cóż, sprawdzimy... Na razie tylko uśmiechnęła się na pożegnanie.  

W domu dorwałem się do komputera i maglowałem jeszcze raz ten nieszczęsny lek. A więc jednak... Tego kurewstwa nie da się odstawić tak z dnia na dzień. Należy sukcesywnie zmniejszać dawki, najlepiej co miesiąc, aż organizm zredukuje wychwyt zwrotny serotoniny i uwolni się od tego na dobre. Niestety nie mogłem znaleźć niczego o możliwych efektach nagłego odstawienia. Niedobrze... Postanowiłem zostawić tę całą sprawę do momentu, gdy będzie wiadome coś więcej. Na razie zaaferowany byłem sprawą wyjścia do teatru. Garnitur musiałem pożyczyć od Romana, bo sam nie miałem, później uczyłem się wiązać krawat, też czynność będąca dla mnie terra incognita. A mimo że nie liczyłem na nic więcej z Pauliną, zależało mi, aby zrobić dobre wrażenie, bo a nuż...  

Byłem pod Teatrem Polskim o umówionej godzinie, Pauliny jeszcze nie było. Był mroźny styczniowy wieczór, ręce mi marzły, bo nie wziąłem rękawiczek. Czyżby wystawiła mnie do wiatru? Popatrzyłem za zegarek na komórce, powinna już być dziesięć minut temu. Czyli albo ja coś pochrzaniłem, albo zwyczajnie zabawiła się moim kosztem. Zdaje się, że zacząłem poznawać kobiety w złej kolejności, zacząłem od zawartości waginy, teraz czas na całą resztę.  
– No, wreszcie cię znalazłam – usłyszałem za sobą. To była Paulina, a ton jej głosu nie wróżył niczego dobrego. – Mówiłam ci, byś czekał obok teatru, a ty stoisz przed. Ojciec mnie przywiózł i chciał na ciebie rzucić okiem, czy nie jesteś troglodytą. Chodź szybko, bo spóźnimy się na sztukę...  
Gdy rozbierała się w szatni zauważyłem, że jest wystrojona i wypindrzona na bóstwo, nigdy jej takiej nie widziałem w szkole. To chyba fajnie spędzić dwie godziny w obecności takiej damy, pomyślałem. Gdy weszliśmy na widownię, rozbrzmiał gong. W ostatniej chwili znaleźliśmy swoje miejsca, daleko od sceny, z boku, Trzeba będzie dobrze wytężać wzrok...  
– Siadaj i nie wierć się – syknęła mi do ucha.  

Sztuka, o dziwo, wciągnęła mnie, choć nie miałem za wielkiego obycia z teatrem, ot, raz byłem na Zemście Fredry granej specjalnie dla podstawówek i to wszystko. Tym razem była to sztuka współczesna i trzeba było dobrze nagłówkować się, by nie wypaść z fabuły. W najmniej oczekiwanym momencie trzeciego, ostatniego aktu poczułem delikatny, ciepły uścisk za nadgarstek. A więc to tak... O pomyłce nie mogło być mowy, bo Paulina konsekwentnie dążyła do moich palców. Zrobiło mi się ciepło. Z ukosa, tak, żeby nie widziała, popatrzyłem na nią, była tępo wpatrzona w scenę. Dobra aktorka, szkoda, że nie na scenie... Uczułem tak znaną już sensację w miejscu, które zawsze reaguje najbardziej. Po kilku minutach zrobiłem eksperyment, położyłem nasze splecione ręce na mojej nodze, daleko to nie było. Jeśli oczekiwałem jakiejś bardziej gwałtownej reakcji, to byłem w błędzie. Nawet w momencie, kiedy przysunąłem przegub mojej dłoni w stronę rozporka. Paulina musiała poczuć mojego drąga, inaczej się nie dało. Delikatnymi ruchami jej dłoni masowałem moją sztywność. Po chwili zaczęła współpracować a jej palce niespodziewanie znalazły się przy główce mojego kutasa. Niestety garnitur pożyczony od Romka był zbyt ciasny i przyjemne doznania coraz częściej były zakłócone przez ból żołędzi, która już opuściła majtki i wpijała się w szorstką tkaninę wykończenia przy pasie. Rozluźniłem nieco zapięcie rozporka i wprowadziłem jej jeden palec wewnątrz. Prąd przeszedł mój kręgosłup, gdy weszła w bezpośredni kontakt z naślinioną główką. Żądza zaczynała mi niszczyć ciało. Szybko dokonałem małej podmiany, chwyciłem jej dłoń drugą ręką, a właśnie uwolnioną chwyciłem za jej kolano, opatulone w szorstkie rajstopy. Tego mi było potrzeba i ból w kroku nie był już straszny. Byłem już w połowie uda, kiedy usłyszałem syknięcie i przenikliwy ból jej paznokci wpijających się w moją rękę.  
– Zwariowałeś?  
No dobra, może zwariowałem, ale gdzie tu równouprawnienie? To jej wolno było prawie doprowadzić mnie do orgazmu a ja? Ale nie czas był na rozstrzyganie, co komu wolno. Sztuka się kończyła, a ja ze sterczącym dydkiem, niezaspokojony wstałem z miejsca. Członek niemołosiernie tarł o spodnie, sprawiając ból. Trzask zamykającego się krzesła definitywnie kończył ten rozdział. Może więc czas na następny?  
– Ja się śpieszę, bo tata pewnie już stoi przed teatrem, marznie i niepokoi się – zaszczebiotała, ale widziałem, że w głębi jest na mnie zła. – Dziękuję za ten wieczór i spotkamy się w szkole.  
Nawet pocałowała mnie w policzek, czyli jednak nie jest aż tak źle. Byłem niepocieszony, bo liczyłem na jakiś ciąg dalszy, ale musiałem obejść się smakiem. Pognałem czym prędzej do kibla, by zrzucić targające mną napięcie. Po wyjściu z teatru dość szybko zapomniałem o całej sprawie, bo przyszło mi uważać, by nie wywalić się na oblodzonym chodniku. I znów wróciły czarne myśli odnośnie Marka. On leży, nie wiadomo, co się z nim dzieje, a ja macam jakieś laski i udaję, że problem w ogóle nie istnieje. Poczułem odrazę do samego siebie. Na przystanku, czekając na ostatni tramwaj, przemogłem się i włączyłem telefon. Trochę nieudanych prób dodzwonienia się do mnie z jakiegoś nieznanego numeru telefonu, kilka esemesów. Zrobiło mi się gorąco. Cześć łosiu. Jak długo będę czekał, aż mnie odwiedzisz? To taki jesteś przyjaciel? Jak będziesz do mnie szedł, weź coś do żarcia, bo karmią tu wyjątkowo parszywie. Przyjdź koniecznie.  I dalej adres szpitala, oddział i podobne. Kochany Marek, a więc nie tylko żyje ale jeszcze chce się ze mną zobaczyć... Trzeba będzie wziąć jakąś wałówę i zlądować na Kamieńskiego. Matka, która już była wprowadzona w temat, na pewno nie poskąpi sernika, który właśnie zrobiła, a matka była specjalistką od sernika i szanowana przez wszystkich, którzy mieli szczęście go skosztować.  

Targany skrajnymi emocjami wszedłem do małego pokoju, w którym na poczesnym miejscu, przy oknie leżał Marek i z rozbawionym wyrazem twarzy czytał książkę o intrygującym tytule "Cuda i dziwki". Ciekawe zainteresowania... Drugie łóżko było puste, a na trzecim spał jakiś starszy dziadek podłączony do jakiejś skomplikowanej aparatury z kolorowymi światełkami.  
– Już myślałem, że umarłeś – powiedział Marek, gdy odpracowaliśmy przywitanie. Ciekawe, każdy jego dotyk, nawet cmoknięcie w policzek sprawiały mi przyjemność, choć dalej odczuwałem drżenie rąk. W końcu musi coś powiedzieć...  
– Widzisz – perorował, kiedy już siedziałem na krześle przy jego łóżku. – Po pierwsze spadł mi cukier i dostałem czegoś w rodzaju hipoglikemii, zapaści po prostu. Już jest dobrze. Po drugie, lekarze twierdzą, że to wszystko zostało pogłębione przez skutek nagłego odstawienia leku antydepresyjnego...
A wiec jednak. Moja elegancka koszula w jednym momencie stała się mokra, a ręce zaczęły drżeć jeszcze bardziej. Stało się. Chciałem uciekać, wiać stąd, byle dalej.
– Wiesz, pakując się do Szwajcarii gdzieś zgubiłem oba nowe opakowania citalopramu. Pewnie gdzieś leżą, ale na razie nie można ich znaleźć. Ojciec powiedział, że załatwi nowe pudełka i jak wrócę do domu, zacznę brać. Na razie lekarze nie chcą, bo będę musiał przejść badania, później brać dawkę początkową i tak dalej, tego nie można zacząć tak od razu...
Mówił rzeczy, które już były mi znajome. O święci pańscy... No tak, głupi ma zawsze szczęście. Tylko co dalej? Czy całą polkę trzeba będzie zaczynać od nowa? Już nie będzie tak ulgowo, jak ostatnim razem...
– To co, przywiozłeś mi coś do zjedzenia? – dotarło do mnie jak przez mgłę.

---
Ponieważ po początkowych dœóch odcinkach zainteresowanie opowiadaniem zmalało, jeśli w ogóle będzie kontynuowane, to już nie w tym miejscu.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i obyczajowe, użył 3051 słów i 17053 znaków, zaktualizował 22 sty 2023.

3 komentarze

 
  • Roberttt

    Pisz tutaj grono fanów czeka..

    23 sty 2023

  • TomoiMery

    Dokładnie 👍 nie zmieniaj miejsca publikacji a jak już musisz to koniecznie napisz gdzie można resztę znaleźć

    22 sty 2023

  • trujnik

    @TomoiMery  
    masz odpowiedź niżej. Pozdrawiam :)

    22 sty 2023

  • eksperymentujacy

    W imieniu społeczności lol24 protestuję przeciwko zmianie miejsca kontynuacji opowiadania

    22 sty 2023

  • trujnik

    @eksperymentujacy Zastanowię się jeszcze. Przede wszystkim tutejsza publika nie lubi historii bi, a jest chyba oczywiste, że między Markiem a Krzyśkiem coś się dzieje. Oni na razie tego nie wiedzą, ale pewnego dnia odkryją. To znaczy Krzysiek coś tam łapie, ale to ciućmok jeszcze, na razie odpracowuje burzę hormonów. Niestety wyniki idą w dół (mówię o liczbie kliknięć, z łapek jestem zadowolony) i może trzeba coś zmienić. A może nie? W tym tygodniu zanosi się na małą przerwę z dwóch powodów, po pierwsze, mam dwa pomysły na prowadzenie fabuły w kilku następnych odcinkach, niestety wzajemnie wykluczające się i coś muszę wybrać. Poza tym do końca miesiąca muszę zrobić rozliczenie podatkowe, a to mnie napełnia głębokim niesmakiem, przybija i powoduje coś w rodzaju depresji a na pewno otępienia. Mogę nie mieć nastroju na pisanie :(  
    BTW opowiadanie leci równolegle na beztabu, tam publiczność jest o wiele mniej wybredna. Można je też znaleźć na moim  chomiku w e-booku (na razie tylko pdf). Pzdr.

    22 sty 2023

  • eksperymentujacy

    @trujnik nie truj i nie gwiazdorz ;)
    Masz tu więcej odsłon niż na beztabu a stosunek Twoich lajków do odsłon bije na głowę 95% autorów  
    Pisz bo jestem ciekaw co dalej

    22 sty 2023

  • trujnik

    @eksperymentujacy wiesz, ja realizuję się w nieco innej twórczości, to jest tylko dla zabawy :D i żeby nie zapomnieć pisania żywą polszczyzną, bo od ponad 20 lat mieszkam za granicą. Tak długo będę pisał, jak będzie mi to sprawiało przyjemność. A dalej? Na końcu pewnie wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, bo to nie kryminał, ale co zdarzy się wcześniej to inna sprawa :) pzdr

    22 sty 2023

  • eksperymentujacy

    @trujnik No i właśnie o to wcześniej chodzi ;)

    22 sty 2023