Przypadki Krzysia (25) Przez uchylone drzwi

– Co się stało? – zapytał pan Tomasz z niepokojem w głosie.  
– Chałupa się pali – odpowiedziałem beznamiętnie. Nastąpiła długa cisza, słychać było jedynie kota usiłującego dostać się do wiadra ze śmieciami i odległe odgłosy telewizora z salonu.  
– Uważam, że powinieneś tam pojechać – odezwał się w końcu ojciec Marka. – Paskudnie się czuję, ale mogę ciebie zawieźć.  
I co miałem mu powiedzieć? Nie potrzebuję aż takich poświęceń, poza tym przecież nie będę jej gasił, niezależnie od tego jak okrutnie to miało zabrzmieć. Uważałem swoją obecność kompletnie niepotrzebną. Myślenie o tym kto, dlaczego i tak dalej chwilowo wykraczało poza moje siły.  
– Pojadę z wami – zaoferowała Paulina.  
– A ty tam po co? – zdziwiłem się. – Kochanie, nie chcę cię wyganiać, ale najlepiej teraz zrobisz, jak pójdziesz na stację kolejki miejskiej i wrócisz do domu. Powiem ci, co będzie dalej jutro, dobrze?
– Ale przecież tam była twoja matka! – wykrzyknęła histerycznie. – Naprawdę jesteś taki zimny drań, że nie interesuje cię los własnej matki? Przecież ona może już nie żyć... – nawet nie skończyła porządnie i wybuchnęła płaczem.  
– Mama Krzyśka jest w szpitalu – wyprowadził ją z błędu Marek – i jest tam od kilku dni.  
Paulina popatrzyła na mnie wielkimi oczami, kompletnie zdziwiona.  
– I ty mi o tym nie opowiedziałeś? Jak mogłeś? Myślałam, że nas coś łączy? To ja ci wszystko mówiłam, jak na świętej spowiedzi, a ty tak do mnie? – padła na blat, ukryła twarz w ramionach i zaniosła się płaczem. I co mam z nią zrobić?  
– Paulinko, kochanie – powiedziałem, kładąc jej rękę na ramieniu, tylko w celu uspokojenia, żadne amory nie były mi w głowie. Odrzuciła ją silnym potrząśnięciem barku.  
– No co masz mi do powiedzenia? – krzyczała przez łzy. – Jesteś podły, podły, podły...  
Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie i było mi zwyczajnie głupio wobec Marka i jego ojca. Nie wiedzieli i nie mogli znać historii naszej krótkiej ale już bardzo burzliwej znajomości. Jak ja teraz wyglądam w ich oczach? Pewne rzeczy należałoby sobie wyjaśnić, ale przecież nie przy świadkach. Tymczasem Paulina wręcz parła do konfrontacji, czerwona na twarzy i rozedrgana.  
– Pogadacie później – wybawił mnie z tarapatów głos pana Tomasza, siedzącego po przeciwnej stronie stołu i przypatrującego się awanturze. – Ubierajcie się chłopaki i jedziemy, jeśli cokolwiek będziemy mogli zobaczyć. Później to wszystko będzie odgrodzone policyjną taśmą.  

Paulina ubrała się bez słowa i nie pożegnawszy się z nikim poszła na stację kolejki miejskiej. Na razie nie chciałem o niej myśleć, na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. A zdaje się, że nadchodzą niespokojne chwile. Chwilowy kryzys czy to już naprawdę koniec? – zastanawiałem się ubierając. Sam nie wiem, co dla mnie byłoby lepsze. Nie byłem w niej zakochany, jeśli o to chodzi, ale była stałą i prawie zawsze osiągalną partnerką załatwiającą moje potrzeby seksualne. Była to słowo kluczowe. W dalszym ciągu nie znałem jej rzeczywistej roli jako pasa transmisyjnego do Andżeliki i właśnie dlatego chorobą matki nie chwaliłem się. Wiedział kto miał i to wszystko.  
– Chłopaki, gotowi? – w drzwiach pojawił się pan Tomasz, kichając i prychając. – Jedziemy.  
Od czasu, kiedy oddano do użytku Wschodnią Obwodnicę Wrocławia, dojazd na Partynice już nie był aż tak utrudniony i nie trzeba było się przebijać dziesiątki kilometrów przez Wrocław, by dostać się na południowy zachód miasta. O tej godzinie ruch był niewielki, nie zajęło nam to więcej niż piętnaście minut, nawet jeśli obwodnica jest jeszcze niedokończona i od Ołtaszyna trzeba było trochę lawirować ciemnymi uliczkami.  

Gdy zajechaliśmy na miejsce, strażacy dalej wykonywali swoją robotę, choć była to już końcówka, jeśli nawet były jakieś płomienie, dawno zostały już zgaszone. Mieszkamy na pierwszym pietrze i okno od kuchni było teraz jedną osmoloną dziurą, choć przy słabym oświetleniu i to było ledwie widać. Pogaszone światła wokół naszego mieszkania wskazywały, że wszystkich zdążono już ewakuować. Wokoło domu stały tłumy ludzi, zgromadziło się tu pewnie pół osiedla. Niespokojny tłum był milczący, gdzieniegdzie było słychać ciche rozmowy. Kilka twarzy rozpoznałem, to sąsiedzi z innych bloków i domków jednorodzinnych.  
– Ja się urywam na chwilę – poinformował mnie Marek.  
– Gdzie idziesz? Po co?  
– Bądź tu na miejscu – powiedział. – Rzucę okiem, może uda mi się coś zobaczyć.  
Co on chciał widzieć? Zresztą mi w tej chwili było obojętne, chciałem się dostać do środka i zobaczyć, co strawił ogień, czy jeszcze z naszej chałupy jest co zbierać. Sforsowałem barierki i ruszyłem w stronę bramy, ale zostałem zatrzymany przez strażaka, starszego mężczyznę w mundurze ogniowym.  
– Ale ja muszę do środka – usiłowałem go przekonać. – To moje mieszkanie.  
– Teraz nigdzie pan nie wejdzie, tam jest po prostu niebezpiecznie. Nie wiemy, na ile ucierpiał strop, ściany nośne, klatka schodowa. Ogień był naprawdę wielki.  
– Wie pan może, co się spaliło? – zapytałem już nieco mniej pewnie.  
– Cały przedpokój, cała kuchnia łącznie z meblami i mniejszy pokój, wszystko co z tej strony bloku. To z drugiej jest w miarę nietknięte, co nie znaczy, że zaraz będzie można tam zamieszkać.  
Podziękowałem i wróciłem do samochodu. Pan Tomasz siedział przy otwartych drzwiach i palił papierosa.  
– Dowiedziałeś się czego?  
– Niewiele. Tyle że połowa chałupy się zhajcowała. To wszystko, co od tej strony. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie mam żadnego ubrania, żadnej książki do szkoły, na szczęście wszystkie zeszyty są u Marka.  
– Teraz się o to nie martw, wszystko da się załatwić. Przygotuj się teraz na długie przesłuchania i podobne, pożar mieszkania to jest jednak poważna rzecz.  
– Jakie przesłuchania? – zapytałem zdziwiony.  
– Policyjne. Będą musieli ustalić przyczynę pożaru, a ona nie jest pewna, na mój gust jest to podpalenie. Jakby to był pożar od instalacji, to raczej kuchnia i pokój nie spaliłyby się równomiernie. Pożar łatwo nie przeniósłby się z kuchni do pokoju, przecież je dzieli ściana.  Popatrz na okna, ale uważnie.  
Miał rację, oba były bez szyb i oba upalone mniej więcej w takim samym stopniu. Miałem jednak dość myślenia na ten temat. Gdzie ten Marek? Rozglądałem się rozpaczliwie dokoła, jednak nie było go widać.  
– Pójdę go poszukać – powiedziałem i otworzyłem drzwi auta.  
– Daj sobie spokój, po tym ciemku raczej go nie znajdziesz. Wie, gdzie parkujemy, wróci to będziemy jechać.  

Marek pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.  
– Coś ty tam robił tyle czasu? – zdenerwowałem się.  
– Zdjęcia – odparł spokojnie. – Tym wszystkim ludziom, którzy tam stali. Co prawda pewnie nie wszystkie wyszły dobrze, jest ciemno, a część robiłem bez flesza, by nie podpaść.  
– Po co? – zdziwiłem się, jednak na krótko. To nie było takie głupie, całkiem możliwe, że podpalacz był właśnie w tym tłumie i czekał na naszą reakcję. Marek to jednak ma łeb, odkryłem to samo po raz nie wiadomo który.  
– Dobra, to wracamy, nic już tu nie zwojujemy – zdecydował ojciec Marka. Zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy przez wąskie uliczki Partynic. Pan Tomasz nie znał terenu, mnie ciężko było go prowadzić, bo nie znałem terenu z perspektywy kierowcy.  
– Teraz w lewo – zarządziłem.  
– Nie mogę, jednokierunkowa – to mówiąc pojechał prosto. Byłem już mocno zmęczony, dziki wieczór i niespodziewany wyjazd zrobił swoje, oczy kleiły mi się od zmęczenia.  
– Ojciec, masz ogon – poinformował go Marek, ciągle tym samym głosem manifestującym niechęć i wręcz wrogość.  
– Ten co za nami jedzie?  
– Tak, ten sam. Informuję cię, że zrobiłeś kółko, a on cały czas za nami jedzie. Zrób coś, żeby nas wyprzedził.  
Byliśmy już na Ołtaszynie, który znałem o wiele mniej i raczej nie mogłem pomóc. Nasze auto przyśpieszyło, ten który za nami jechał, również. W tym momencie zahamowaliśmy, tamten z tyłu nas minął. Niebieski samochód, nawet nie zauważyłem marki.  
– DW 299CT – powiedział na głos pan Tomasz. – Marek, zapisz to gdzieś, ja nie mam pamięci do liczb. Citroen, niebieski, dwie osoby w środku, jeden mężczyzna, jedna kobieta. Tak to przynajmniej wyglądało z mojej strony, mogę się mylić.  
Po kilkuset metrach tamten samochód pojawił się za nami ponownie. Tu już nie mogło być mowy o przypadku. Ojciec Marka przyśpieszył, tamci również. Pogoń uliczkami willowego Ołtaszyna niewiele zmieniła, tyle że w końcu dojechaliśmy do ulicy Roweckiego-Grota, która rozpoznałem natychmiast i za chwilę byliśmy na wschodniej obwodnicy. Ruch był na szczęście nieco większy i panu Tomaszowi udało się schować między kilka samochodów, niebieski citroen przestał się rzucać w oczy.  
– Ojciec, dokąd jedziesz? – zdziwił się Marek. – Przejechałeś zjazd.  
– Nic nie przejechałem – odburknął pan Tomasz. – Jak zgubić to zgubić – powiedział i zwiększył szybkość. Zdaje się, że jechaliśmy o wiele szybciej, niż życzyłyby sobie tego przepisy, wyprzedziliśmy jeszcze kilka samochodów.
– A teraz trzymajcie się – ostrzegł i wykonał dziki skręt na zjeździe z obwodnicy. Zarzuciło nami porządnie, w żołądku zacząłem odczuwać mdłości. Byliśmy w Kiełczowie, takiej wiosce za Psim Polem, ale nasi prześladowcy już się nie odnaleźli.  

Gdy wróciliśmy do domu, było już dobrze po jedenastej i niczego nie pragnąłem, tylko uwalić się i spać. Nawet jeść mi się nie chciało, a po wariackiej jeździe samochodem jeszcze kręciło mi się w głowie. Ale nie było mi to dane, przynajmniej chwilowo.  
– Obejrzymy jeszcze zdjęcia – nalegał Marek. – Tylko poczekaj, wrzucę je na komputer, będzie większy obraz. Może kogoś uda ci się rozpoznać.  
– Ale co to da, o tej godzinie? Nawet jeśli będzie tam ktoś znajomy.  
– Później się będziemy zastanawiać. Poczekaj, zejdę na dół i zrobię nam kawy, bo inaczej tu wszyscy pośniemy.  
Gdy Marek wrócił z dwiema parującymi filiżankami, oczy mi się już tak kleiły, że prawie spałem.  
– Łyknij i oglądamy.  
Zdjęć była masa, ponad pięćdziesiąt. Fotografie były zrobione przy użyciu zoomu, ale z dobrej perspektywy, tak, że było widać ludzi stojących przed rozstawionymi przez straż pożarną barierkami. Na pierwszych nikogo nie rozpoznałem. Wtem nagle wydało mi się, że zobaczyłem coś znajomego
– Wróć na poprzednie – poprosiłem. – Ta osoba – pokazałem, gdy fotka była już na ekranie. Twarz była dość niewyraźna, natomiast i fryzura i płaszcz były mi znajome. Andżelika? A co ta pipa tam robi?  
– Kto to jest według ciebie? – zapytałem Marka.  
– Trudno powiedzieć, ale wygląda na Andżelikę.  
Niespodziewane odkrycie spowodowało, że kawa już nie była potrzebna, żeby mnie obudzić. Zaczęliśmy buszować w zdjęciach. Andżelika była na jeszcze dwóch i tym razem nie było wątpliwości, że to ona. Na innej fotce zobaczyłem osobnika, który mnie śledził przez ostatnie dni. W przypadki nie wierzę i to był na pewno on, ten sam płaszcz, ten sam jeżyk, miał twarz charakterystyczną, lekko ospowatą, jak po niewyleczonym trądziku. Zauważyłem jeszcze jedną osobę, ale jej twarz ledwie mi coś mówiła, tyle że zupełnie nie pamiętałem okoliczności, w jakich było dane mi ją poznać. Zeszliśmy na dół i podzieliliśmy się wiadomościami z ojcem Marka, który jeszcze siedział w kuchni i oglądał telewizję.  
– Zgrajcie te zdjęcia i zostawcie mi je na jakimś pendrajwie – poprosił. – I idźcie już spać. I pamiętaj, Krzysiek, że jakoś trzeba poinformować twoją matkę, bo o niczym nie wie. Jutro pojedziemy do szpitala.  
Chciałem zaprotestować, ale nie miałem już sił. Poza tym niezależnie, w jakim stanie była matka, musiała się o tym dowiedzieć. Ale to będzie dopiero jutro. Kiwnąłem na Marka, pożegnaliśmy się z jego ojcem i poszliśmy na górę. Już byłem bez gaci, gotowy do ostatecznego walnięcia się na łóżko, kiedy zapipała moja komórka. Niechętnie wyjąłem ją ze spodni i jeszcze bardziej niechętnie odczytałem, kto dzwoni. Kinga. Jeszcze tego brakowało. Ale ta rozmowa wisiała nad nami jak, jak mówiła historyczka? Miecz Damoklesa. Niechętnie wcisnąłem ikonkę zielonej słuchawki.  
– Kompletnie się na tobie zawiodłam – zaczęła Kinga bez wstępów. – Miałeś mnie przechować przez weekend. I co? Chciałam cię znaleźć, ale Andżelika nie pamiętała nazwy ulicy i opisała dojście tak, że kompletnie się pogubiłam. Mówiła, że będziecie sami w domu, a otworzył mi jakiś gruby, obleśny facet i strasznie mnie opieprzył. Później pomyślałem, że pomyliłam przecznice i zapukałam do innej willi, ale tam nikt nam nie otworzył. Usiłowałam się dodzwonić do Andżeliki, żeby jeszcze raz mnie poprowadziła, ale chyba miała wyłączony telefon.
– Mam problemy rodzinne i w ogóle mnie tam nie było – powiedziałem zimno, w duchu ciesząc się z szopki odegranej przez ojca Marka. Gwałciciel, nie gwałciciel, lubiłem go coraz bardziej. – Wieczór spędziłem w szpitalu – zełgałem.  
– A to cię bardzo przepraszam – Kinga spotulniała trochę. – Nie mówiłam ci szczegółów, ale miał dziś wieczorem przyjechać ten gostek z Poznania, o którym ci mówiłam. Problem w tym, że mu wiszę sporo pieniędzy i on by mnie na pewno zabił, albo zrobił coś równie strasznego. Dlatego tak bardzo potrzebowałam tego dzisiejszego noclegu. Jutrzejszego chyba również, bo on chyba będzie do poniedziałku. A tak zniknęłam i mnie nie ma.  
– Gdzie jesteś? – zapytałem z nagłą troską w głosie.  
– Jak to gdzie? Na działkach na Osobowicach, koło cmentarza, tu ma altanę jedna z moich kumpeli. Nie trzeba mieć kluczy, by się tam dostać, ale jest potwornie zimno i wilgotno...
– Nie masz na hotel?  
– Właśnie sęk w tym, że nie. Mam tylko pięćdziesiąt złotych, wystarczy tylko na jakieś jedzenie.  
Nie miałem siły wnikać, co na to jej rodzice i w ogóle ta cała sytuacja zaczęła mnie potwornie irytować. Obiecałem, że pomyślę, co się da zrobić i szybko się rozłączyłem, rzuciłem komórkę w kąt i padłem na pysk na poduszkę. Po chwili poczułem na swoich barkach ciepłą, prawie gorącą rękę Marka. Ze zdziwieniem odkryłem, że to jedna z najprzyjemniejszych chwil dzisiejszego dnia. Powoli ustępowało napięcie, zniknął szalony film z dzisiejszych wydarzeń, przesuwający się przed oczyma. Nawet nie wiem, co Marek robił ze mną dalej, bo zwyczajnie urwał mi się film.  

Obudził mnie telefon od Pauliny, który odrzuciłem ze wstrętem. Usiłowała zadzwonić jeszcze raz, rozłączyłem ponownie, wysłałem pilnego esemesa o treści "daj mi teraz spokój" i wyłączyłem komórkę. Wszystkie wydarzenia z wczoraj wróciły do mnie nagle z takim impetem, że aż się zachwiałem.  
– Chłopaki, śniadanie! – rozległ się głos ojca Marka. Niechętnie i z ociąganiem ubrałem się, obserwując spode łba Marka i jego potężny poranny wzwód. Ubrawszy się zeszliśmy na dół.  
– Krzysiek, wcinaj szybko i pojedziemy do szpitala teraz. Później jestem umówiony z kilkoma ludźmi, zobaczymy jak ci pomóc. Zgraliście te zdjęcia?
– Tak, są – zapewnił go Marek.  
– On przy tobie też chodzi z taką sterczącą parówą? – zdenerwował się ojciec Marka, obrzucając syna krytycznym wzrokiem. – Tyle razy mówiłem, że w pokoju i w łóżku może robić co chce, a na dół ma schodzić i wyglądać jak człowiek a nie napalony źrebak.
– Mnie to nie przeszkadza – roześmiałem się. – Wszyscy mamy to samo.  
– Ojciec, odwal się – odparował Marek. – Trzeba było dać nam się wyspać, a nie wołać nas na gwałt.  
– Dobrze już, dobrze, faktycznie było jak  w wojsku, usprawiedliwiony. Tylko że mam od cholery rzeczy do załatwienia i musimy do tego szpitala jechać natychmiast.  

W samochodzie nie miałem ochoty na żadną rozmowę, tak po prawdzie pospałbym sobie jeszcze kilka godzin. Pan Tomasz widać rozumiał, bo po dwóch nieudanych próbach odpuścił sobie zagadywanie mnie.  
– Zrobimy tak: ty zajrzyj do pokoju matki, daj mi ręką znać, czy ona tam jest, a jak nie, to pójdę do gabinetu lekarskiego i postaram się czegoś dowiedzieć.
Miało to sens, bo korytarz, w którym mieścił się pokój matki był nieco na uboczu od głównego traktu. Weszliśmy do budynku, wjechaliśmy na piętro i poszedłem wzdłuż korytarza. Drzwi do sali, na której leżała moja matka, były lekko uchylone, toteż zajrzałem przez szparę. I oniemiałem. Łóżko matki było puste, to, na którym jeszcze niedawno leżała staruszka również. Na trzecim, z boku, leżała ta blondynka, która była tu ostatnim razem. Leżała to jednak mało powiedziane, Leżała na łóżku, nieprzykryta żadnym kocem, który leżał zmięty obok, a poły jej szlafroka były lekko uchylone, odsłaniając niewielkie, ale dobrze uformowane piersi. Jej ręka spoczywała na kroczu i wykonywała dobrze mi znane ruchy. Szczegółów nie widziałem, to wszystko było albo zakryte albo pod złym kątem. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że pan Tomasz czeka na środku korytarza, kiwnąłem mu ręką, że matki nie ma i wróciłem do obserwacji. Musiała mieć jakiś wibrator czy podobny przedmiot, bo palce było widać prawie w całości, a jej ruchy były zbyt okrężne jak na zwykłą palcówkę. Widowisko było tak zajmujące, że z miejsca zaschło mi w gardle, a mój mały powiększył się w tempie wręcz niespotykanym. Nagle poła osunęła się na łóżko i to, co było dotychczas pozostawione wyobraźni, było mi podane jak na talerzu. Faktycznie miała jakiś wibrator, którym wykonywała dziwne, kolisto-penetrujące ruchy. Nigdy tak nie robiłem, trzeba zapamiętać i wypróbować przy najbliższej okazji. Wymacałem małego i zacząłem go uciskać przez spodnie w tym samym rytmie, w jakim robiła to dziewczyna. Była już blisko, jej ciało lekko unosiło się i opadało, ruchy stawały się coraz bardziej natarczywe, drapieżne. Jej oddech powoli zaczął być słyszalny i dodawał mi dodatkowego podniecenia. Zdenerwowałem się, przez spodnie to nie robota i wsunąłem rękę w majtki. Co prawda miałem niewielkie możliwości manewru, ale zawsze coś, mały zareagował prawidłowo, po całym ciele rozszedł się z takim utęsknieniem oczekiwany skurcz. Już, już zaraz. Ona też dochodziła, sapała wręcz, a jej włosy były bardziej rozwichrzone niż dotychczas.  
– Marek, chodź tu! – rozległo się wołanie.

Przypominam, że dotychczasowe odcinki są dostępne w e-booku (pdf) pod adresem w moim profilu. Dziękuję za wszystkie lajki i komentarze i proszę o następne. Napiszcie czy się podoba czy nie i czy już nie macie dość :)

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3419 słów i 19354 znaków, zaktualizował 2 kwi 2023.

4 komentarze

 
  • Dyzio55

    Coraz ciekawsze jest to opowiadanie. Czekam na dalsze części. Pozdrawiam 😼🤓👍

    7 kwi 2023

  • Zed

    Może krótsze odcinki ale częściej? Bo już się wk...am że na kolejną część znowu przyjdzie czekać tydzień !

    2 kwi 2023

  • trujnik

    @Zed Ż4eby to takie proste było... Zr9obię, co się da

    2 kwi 2023

  • TomoiMery

    coraz ciekawiej 👍 tylko nie dawaj tyle czekać na kolejne 😁

    2 kwi 2023

  • trujnik

    @TomoiMery postaram się

    2 kwi 2023

  • Xe

    Boże nie mogłem się doczekać

    2 kwi 2023