Nawiedzona Rezydencja (VII)

Nawiedzona Rezydencja (VII)Tytuł oryginału: „The Haunting of Palmer Mansion”
Autor oryginału: Rawly Rawls

Utwór ten jest fikcją literacką. Wszelkie nazwy postaci, miejsc i zdarzeń są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do autentycznych osób żywych lub zmarłych, firm, miejsc lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Wszystkie postacie w tym utworze mają ukończone 18 lat. Miłej zabawy!


     – Więc spędzacie u nas  noc?
Sylwia spojrzała na Tomasza i Ewelinę znajdujących się po przeciwnej stronie stołu.
     – Tak… jutro mamy zamiar iść z tobą do kościoła… więc… – mówił Tomek, przeżuwając stek.
     – Nie mów z pełnymi ustami skarbie. – Sylwia upiła łyk wina. – To niegrzeczne.
     – Przepraszam.
Tomasz przez chwilę połykał jedzenie, które miał w ustach, a potem spojrzał na swojego młodszego brata.
     – A więc czy mój brat dziwak był już u lekarza w sprawie swojego zmutowanego ptaka?
     – Wystarczy.
Sylwia odstawiła kieliszek na stół, uderzając nim o blat. Wewnątrz przelewał się czerwony płyn. Rzuciła swojemu pierworodnemu lodowate spojrzenie.
     – Zamknij się.
Monika również potraktowała swojego starszego brata chłodnym spojrzeniem.
     – Jesteś takim idiotą.
     Żona Tomasz, Ewelina, spojrzała na Bartosza z dziwnym wyrazem twarzy. Jej szwagier był wychudzony we wszystkich miejscach, w których Tomek był masywny. Bartosz nie miał żadnych mięśni ani pokaźnego wzrostu, którymi dysponował Tomasz. Ale nastolatek był za to dość duży, tam gdzie Tomasz miał braki. Jakie to było dziwne. Życie było pełne dziwnych zestawień. Bartosz zauważył, że się na niego gapi. Ewelina zarumieniła się i spuściła wzrok na swój talerz. Odgarnęła blond włosy za ramię i uniosła widelec, biorąc drobny kęs brukselki.
     – Obawiam się, że Monika ma rację.
Dariusz chciał interweniować, zanim rodzeństwo padnie sobie do gardeł.
     – Powinieneś przeprosić wszystkich przy tym stole.
     – Przepraszam.
Tomasz się uśmiechnął. Nie wyglądał na zbyt zmartwionego.
     – Więc byłeś u lekarza czy nie?
     – Nie stać nas teraz na lekarza, a on czuje się dobrze.
Sylwia pomyślała o tym, jak Bartosz brał ją w piwnicy zaledwie kilka godzin temu. Jej najmłodszy syn był z całą pewnością zdrowy. Jeśli już, to niektóre części jego ciała działały aż nazbyt dobrze.
     – Więc skurczył się z powrotem do normalnego rozmiaru?
Tomasz nachylił się do Bartosza.
     – A może nadal masz tam narząd Frankensteina?
     Sylwia wzięła głęboki oddech. Dariusz i Monika spojrzeli na Tomasza. Ewelina wbiła spojrzenie w swój talerz.
     – Frankenstein był lekarzem, a nie potworem.
Bartosz napotkał spojrzenie Tomasza.
     – Nigdy nie myślałem, że zobaczę cię aż tak zazdrosnego.
     – Zazdrosny o dziwaka? – Tomasz zaśmiał się ostro i fałszywie.
     – Wystarczy, Tomaszu.
Dariusz naprawdę chciał zmienić temat. W jaki sposób członkowie jego rodziny zaczeli obrażać swoje ciała?
     – Porozmawiajmy o czymś innym.
     – Nie jestem dziwakiem.
Bartosz był zmęczony pieprzeniem swojego brata.
     – Jest wielu facetów z podobnymi problemami. Mama pomogła mi nawet znaleźć pasującą bieliznę.
     – Potrzebujesz pomocy ze swoją bielizną? – Tomek prychnął. – Musiała ci go zmierzyć?
     – Nie. – szepnął Bartosz.
     – To nic wielkiego. – Sylwia spojrzała na męża. – Zawsze kupowałam bieliznę dla dzieci.
     – Zgadza się.
     Dariusz wiedział o nowej bieliźnie, ale nie podobała mu się sugestia, że Sylwia zmierzyła rozmiar Bartosza. Dariusz wolałby, żeby go to nie obchodziło. W końcu wszystkie ciała były dziełem Boga, ale mimo wszelkich starań, rozmiar Bartosza mu nie odpowiadał. W jakiś sposób wydawało się to… niebezpieczne.
     – Oczywiście pomogła Bartoszowi w niekomfortowej sytuacji. Nastolatkowie są nieporadni. Ja pamiętam. Mam nadzieję, że ty też o tym pamiętasz, Tomku. Macie szczęście, że macie matkę, która jest gotowa pomóc wam we wszystkim.
     To ostatnie stwierdzenie zaskoczyło Sylwię w połowie łyka i zakaszlała winem, rozpryskując je na obrusie.
     Dariusz poklepał ją po plecach.
     – Wszystko w porządku?
     – Tak, poszło do... niewłaściwej rury. – Twarz Sylwii była bardzo czerwona. – Porozmawiajmy o czymś innym.
     – Oczywiście kochanie.
Nic nie uczyniłoby Dariusza szczęśliwszym. Im mniej myślał o tej sytuacji, tym lepiej się czuł.
     – Zdenerwowałeś swoją matkę, Tomaszu. Nie chcemy więcej wysłuchiwać komentarzy na ten temat.
     – Jasne, tato.
Tomasz skinął głową i spojrzał na swojego młodszego brata.
     – Przepraszam.
Uśmiechnął się swym fałszywym uśmiechem.  

***

     Labirynt był zimnym, ciemnym miejscem o ciemnych ścianach. Sylwia biegła korytarzami nie mogąc odnaleźć drogi. zatrzymując się w ślepych uliczkach i skręcając w losowych kierunkach. Jej nagie ciało trzęsło się przy każdym kroku. Jej niczym niepodtrzymywane piersi były obolałe od podskakiwania, zmusiło ją to do biegania z rękami mocno przyciśniętymi do piersi. Zimny pot spływał po jej szyi i kręgosłupie.
     Coś za nią podążało. Z każdym fałszywym zakrętem i ślepym zaułkiem czuła, że coś się zbliża. Pościg przypominał rozwijający się kłębek wełnianych nisi, skręcający w różnych kierunkach.
     Ręka potrząsnęła jej ramieniem.
     – Sylwio. Obudź się Sylwio – szepnął jej głos do ucha.
     – Bartek?
Oczy Sylwii gwałtownie się otworzyły. Leżała w łóżku, a obok chrapał jej mąż. Delikatne światło gwiazd wpadało przez okna ich sypialni, rzucając głębokie cienie w całym pokoju. Sylwia wstrzymała oddech. Nad nią stała rudowłosa kobieta, z zimną dłonią opartą na nagim ramieniu Sylwii.
     – Nie. Nie Bartek. To ja.
Luiza posłała jej uspokajający uśmiech.
     – Miałaś koszmar i nie mogłam znieść patrzenia, jak przez to cierpisz.
     – Myślałam, że Samatarowie cię przepędzili – szepnęła Sylwia i podciągnęła koc do brody.
     – Zrobili wszystko, co w ich mocy, kochanie. Nie obwiniaj ich za ich niepowodzenia.
Luiza zdjęła dłoń z ramienia Sylwii i wyprostowała się.
     – Chodź ze mną, to dość pilne.
Odwróciła się i wyszła z sypialni.
     – Czekaj. Czekaj. – szepnęła Sylwia.
Ale Luiza zniknęła w korytarzu.
     – Cholera.
Sylwia wyślizgnęła się z łóżka i włożyła jedną z dużych flanelowych koszul męża. Wisiała na niej rozchylona, odsłaniając wcięcie między jej nowo powiększonymi piersiami, ale czuła, że nie ma czasu aby ją zapiąć. Sylwia wybiegła z pokoju i zobaczyła Luizę idącą przy poręczy schodów po jej prawej stronie. Sylwia podążyła za nią, trzymając piersi tak, jak we śnie, aby nie podskakiwały. Gęsia skórka pokryła jej nagie nogi. Jedyną rzeczą, którą miała na sobie w dolnej połowie ciała, były majtki.
     – Pani Głowacka? – Sylwia zawołała za kobietą. – Co mi się stało? Jak to naprawić? Musisz przywrócić wszystko do normy.
     – To jest to, po co przyszłam, aby ci pokazać.
Luiza obejrzała się przez ramię. Długa, ciemna wiktoriańska sukienka zniknęła w cieniu, ciągnąc się za nią.
     – Napraw co zostało zepsute. Popraw szwy i wróć do formy.
     – Co?
Sylwia rzuciła się za Luizą.
     – Zamierzasz to naprawić? Napraw to? – Podkreśliła to słowo, ściskając swoje ciężkie piersi.
Sylwia prawie dogoniła ciężarną kobietę. Minęła zamknięte drzwi sypialni syna. Wyciągnęła rękę, by złapać Luizę, ale kobieta zniknęła. Sylwia usłyszała spuszczanie wody w łazience po lewej stronie. Sylwia stała w holu oniemiała.
     Drzwi do łazienki otworzyły się uwalniając zza nich potok światła, w którym stał tam Bartosz nucący melodię ze Star Treka. Nie zauważył swojej mamy w korytarzu, kiedy wytarł ręce w ręcznik i zgasił światło, ponownie pogrążając wszystko w ciemność. Wszedł do korytarza, nie patrząc dokąd idzie i wpadł na swoją półnagą matkę.
     – Mamo?
Ich ciała przyciskały się do siebie. Krew napłynęła do jego penisa.
     – Bartku… ja tylko…
Sylwia zachwiała się, kiedy jej syn wpadł na nią. Wzięła go za ramiona, żeby się podeprzeć. Obietnica Luizy, że przywróci ich do normalności, wypadła z głowy Sylwii, ponieważ miała teraz obok siebie ciepłe, gibkie ciało Bartosza. Odwróciła się twarzą do niego i spojrzała w jego szczere niebieskie oczy. Ledwo go widziała w ponurym korytarzu.
     – Myślałam, że widziałam…
Ale Bartosz przerwał jej, składając delikatny pocałunek na jej ustach. Po kilku sekundach namiętnie całowała się ze swoim synem. Jeszcze przed chwilą była bliska zmuszenia tej zjawy do odwrócenia wszystkiego, ale teraz nie mogła wyciągnąć języka z ust Bartosza. Jej ręce otoczyły jego ramiona i poczuła, jak jego ręce wślizgują się na jej tyłek. Było tak wiele pożądania w sposobie, w jaki ją złapał i przyciągnął do siebie jej biodra. Pomimo, że wytrysnął na jej plecy już wcześniej tego dnia, był wciąż taki twardy. Sylwia zatraciła się w ich pocałunku.  

***

     Wspomnienie wizji wysokiego mężczyzny w cylindrze przeraziła Ewelinę, gdy budziła się z głębokiego snu. Otworzyła oczy. Położyła dłoń na silnej klatce piersiowej męża i poczuła, że jest pogrążony w głębokim śnie. Jej serce zwolniło. Potem bez namysłu wyszła z łóżka stając na zimnych deskach podłogi. Pociągnęła za rąbek obszernej koszulki, w której spała i podeszła do drzwi sypialni.
     Tam coś było. Coś na korytarzu. Ewelina musiała wyjść i to zobaczyć. Zmagała się z klamką, a jej wzrok wciąż był zamglony od niedawnego snu. Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Drzwi do sypialni Dariusza i Sylwii były otwarte, co było dziwne. Potem usłyszała coś na drugim końcu korytarza. Ewelina przetarła oczy, ale nie mogła dostrzec, co widzi w mroku. Dwie osoby zdawały się stać w cieniu bardzo blisko siebie. Co oni robili?
     Ten dom od początku przerażał Ewelinę. Ale gdy jej wzrok odzyskał ostrość, przerażenie zmienił się w coś bardziej odpychającego. W żołądku poczuła pustkę. To nie mogła być jej teściowa na drugim końcu korytarza? Ewelina zerknęła na figury i zdecydowała, że jednak miała rację. Tam stała Sylwia przyciśnięta do niższego mężczyzny. Obejmowali się. O mój Boże. Gdy jej oczy pochłaniały widowisko, zdała sobie sprawę, że widzi Bartosza i Sylwię całujących się jak para zakochanych.
     – Przestańcie, to jest… to… po prostu przestańcie... – Ewelina próbowała krzyknąć, ale jej słowa wyszły z jej gardła jako zniekształcony, niewyraźny szept.
     Nic nie przygotowało jej na taki szok. Sylwia Czerwińska była bogobojną chrześcijanką. Jak mogła?
     Kochankowie na końcu sali zdawali się odpływać dalej. Ewelina zrobiła niepewny krok. Musiała położyć temu kres. Ale wszystko stało się ciemniejsze. Zrozumiała, że zaraz straci przytomność.
     Z ciemności naga ciężarna kobieta podeszła do Eweliny. Rude włosy kobiety opadały na jej ramiona, kołysała swój blady, wypukły brzuch.
     – Więź, pakt, zawrzyj kontrakt – powiedziała kobieta. – Zapłaciliśmy i otrzymaliśmy, a Diabeł odebrał swój dług. Potrzebujemy od ciebie tylko zgody, dobra Ewelino.
     – Co? Nie. – wychrypiała Ewelina.
Cały świat rozmył jej się przed oczami. Zrobiła jeszcze jeden krok i przewróciła się na twarde deski podłogi. W sypialniach po obu jej stronach Dariusz i Tomasz pogrążeni byli w głębokim śnie. Ewelina rozciągnięta na korytarzu, również zaznała zimnego bezsennego snu.  

***

     Ani Bartosz, ani Sylwia nie zauważyli Eweliny na drugim końcu korytarza. Byli za bardzo zajęci sobą. Nawet gdy młoda kobieta upadła na podłogę, nie usłyszeli jej ani nie zauważyli.
     – Mmmmmpphhh... – Sylwia przerwała pocałunek z synem. – Musimy przestać.
Spojrzała w dół i zobaczyła, że flanelowa koszula rozchyliła się, a jej piersi były teraz odsłonięte.
     – Jeszcze trochę mamo. Proszę?
Bartosz zgiął się odrobinę, pochylając do przodu i wziął jej ciepły sutek do ust. Obrócił wokół niego językiem.
     – Oooooohhhhhhhhh...
Sylwia objęła jego głowę lewą ręką, przyciskając go do swojego piersi.
     – Dobrze, skarbie. Jeszcze troszeczkę.
     Bartosz ściągnął jej koszulę i położył ręce na jej biodrach. Poprowadził ją tyłem po korytarzu do swojej sypialni. Cały czas ssąc jej pierś. Zamknął drzwi stopą i pchnął ją na łóżko. Sylwia upadła na prześcieradła.
     – Nie możemy tego dalej robić, Bartoszu.
Sylwia oparła się na łokciach i patrzyła, jak Bartosz zdejmuje obcisłe bokserki. Widok tego długiego, grubego penisa ze wszystkimi wypukłymi żyłami i odbarwioną głową sprawił, że Sylwia zaczęła się zastanawiać, jak mogła się tego nie bać. Powinna czuć strach. Ale zamiast tego czuła tylko podziw i tęsknotę.
     – Wiem, że nie możemy tego dalej robić, mamo.
Bartosz poczuł, że panuje nad sobą, gdy spojrzał na jej kobiece ciało. Jej cycki idealnie rozpływały się na boki. Jej biodra wygięły się z niezwykłą gracją w talii. Mógł tylko zobaczyć wierzchołek jej brązowego zarostu, gdy zacisnęła nogi.
     – Ale powinniśmy cieszyć się tym co mamy, przynajmniej chwilę dłużej.
Biblia mówi, że nie ma nic lepszego dla człowieka niż jedzenie, picie i wmawianie sobie, że jego praca jest dobra. Zgadza się?
Bartosz rozłożył jej nogi i opadł na kolana na podłogę obok swojego łóżka. Odsunął jej majtki i patrzył z zachwytem na wystające wargi z jej cipki.
     – Co księga Koheleta ma wspólnego z… o… o… oooohhhhhhhh...
Sylwia odrzuciła głowę na materac, gdy język jej syna badał wnętrze jej pochwy.
     – O Boże, Bartku. Ty… jesz i pijesz mnieee...
Szybko zbliżał się orgazm. Jak przeżyła całe swoje życie, nie prosząc nikogo, żeby zrobił to dla niej? Jak przeżyje resztę życia, kiedy jej rodzina wróci do normalności? Czy Dariusz zrobiłby coś takiego dla niej?
     – Sprawiasz, że… zaraz... eksploduję.
Całe ciało Sylwii zadrżało i mocno ścisnęła prześcieradło dłońmi po obu stronach bioder. Jeśli jego język tak dobrze radził sobie z jej wargami i w jej wnętrzu, jak by to było, gdyby znalazł jej łechtaczkę? Sylwia nie mogła tego pojąć.
     – Ooooooooohhhhhhhhhh...
Jej oczy straciły ostrość widzenia, gdy dochodziła na języku Bartosza, jej biodra wbiły się w materac.
     Słysząc, jak mama piszczy podczas orgazmu, Bartosz podniósł głowę i wytarł usta. Z grubsza manewrował drżącą Sylwią na środek łóżka, wszedł między jej nogi i ustawił swojego kutasa w jednej linii z jej cipką. Jakaś część jego umysłu nawoływała go, aby przestał, póki jeszcze może. Ale te myśli zostały zagłuszone przez pulsujące, wyjące zwierzęce pożądanie, które go zachęcało do działania. Obserwując jej lśniącą cipkę, wsunął w nią główkę swojego penisa i uśmiechnął się, widząc, jak łatwo ją rozciągnął.
     – Bartku, czy my…?
Sylwia uspokoiła się po osiągniętym orgazmie, by spostrzec, że potwór Bartosza zamierza się w nią wbić. Zamierzał znowu ją posiąść, a ona nie mogła nic na to poradzić. Penis zatapiał się w niej i stwierdziła, że nie ma zamiaru niczego z tym robić. Wypełniał ją tak doskonale. Kiedy jego jądra spoczęły na jej tyłku, poczuła, jak czubek jego przyrodzenia szturcha jej macicę.
     – Jeśli nadal będziemy to robić… to… nigdy nie będziemy w stanie… przestać.
Sylwia chrząknęła i poczuła, jak to cudowne narzędzie wysuwa się z niej i wsuwa z powrotem.
     – Jak to się… dzieje?
     – Nie wiem mamo.
Bartosz spojrzał w jej spokojne, brązowe oczy z czystym uwielbieniem, kiedy pompował jej cipkę.
     – Ale ja cię kocham.
Wiedział w tej chwili, że cokolwiek otrzymał od Luizy, czy jakiejkolwiek kobiety z przeszłości, czy przyszłości, nic nie jest w stanie odtworzyć tego czystego zachwytu więzi z własną matką.
     – Kocham cię… bardzo… Bartku. Zrobiłbym… wszystko… mmmmppphhhh...
Jej słowa zostały przerwane, gdy jego przystojna twarz opadła i ponownie ją pocałował. Ich brzuchy zderzały się ze sobą, jego szczupły i płaski, oraz jej bardziej wypukły. Dariusz nigdy nie całował jej z taką pasją czy tęsknotą. O nie, biedny Dariusz. Myśl o jej mężu prawie wystarczyła, by złamać zaklęcie. Ale Bartosz obrócił język wokół jej języka i rozepchał jej narządy swoim przyrodzeniem, a ona znowu zatraciła się w zachwycie.
     Bartosz przerwał ich pocałunek i podniósł się, żeby znów spojrzeć z góry na Sylwię. Położył ręce za jej kolanami i rozłożył nogi. Widział, jak brzuch Sylwii wybrzusza się przy każdym pchnięciu. To było hipnotyzujące.
     – Spójrz mamo. Zobacz, co ja ci robię.
     – Co?
Sylwia spojrzała na niego i zobaczyła, gdzie patrzy jej syn. Uniosła głowę i spojrzała ponad drżącymi piersiami w dół, do brzucha.
     – O Boże… O Boże. Jak to możliwe?
Widziała, jak jego przyrodzenie wystaje z jej ciała. Gdy w nią wchodził do samego końca, widziała zarys jego przyrodzenia na swoim brzuchu. Widok jej zniekształconego brzucha, doprowadził ją na skraj przyjemności. Zatraciła się w kolejnym orgazmie.
     Ponad dwadzieścia minut i kilka orgazmów później Sylwia wyczuła, że Bartosz jest już blisko.
     – Nie… hm… hm… w środku.
Sylwia otworzyła oczy i spojrzała w górę, na Bartosza nadal trzymającego jej nogi. Pot kapał mu z nosa i lądował na jej klatce piersiowej. Ledwie rozpoznała jego uroczą, słodką twarz, wykrzywioną  pożądaniem.
     – Tylko nie… w środku… proszę.
     – W porządku.
Bartosz wyciągnął go z niej i walił swojego penisa ze wszystkich sił. Spojrzał na Sylwię, jej włosy wilgotne od potu, usta otwarte w czymś w rodzaju czci, jej piersi falujące z każdym oddechem.
     – Jesteś… taka… doskonała… aaaaaahhhhhhhhhh...
Sperma wystrzeliła z niego i poleciał w powietrze. Ochlapała jej piersi, brzuch, twarz i włosy.
     Sylwia zamknęła oczy i przyjęła na siebie jego nasienie. Było tego tak dużo. Czuła jak zalewa ją fala za falą gorącego nasienia i słuchała, jak cichły jęki Bartosza. W końcu skończył, a ona wytarła spermę z oczu.
     – Jesteś jakimś cudem Bartoszu Grzegorzu Czerwiński.
Otworzyła oczy i była szczęśliwa, widząc wyraz pełnej satysfakcji na jego twarzy.  
     – Jestem szczęśliwy, że mam ciebie.
Bartosz osunął się do przodu. Nie obchodziło go, że była pokryta jego spermą. Chciał położyć głowę na jej piersi, otoczyć ją ramionami i zasnąć.
     – Nie, nie, nie.
Sylwia uniosła rękę i złapała go za klatkę piersiową, nie pozwalając mu się położyć.
     – Jeśli tu zaśniemy… – spojrzała na siebie. – …pokryci twoim nasieniem… – Usiadła i przesunęła się na skraj łóżka – … ktoś nas przyłapie.
Wstała i wyciągnęła do niego rękę.
     – Mamy szczęście, że to taki duży dom, a Czerwińscy mają ciężki sen. Pora na prysznic skarbie. Umyjmy się.
     – Jasne, mamo.
Bartosz wziął ją za rękę i pozwolił jej poprowadzić się przez korytarz do łazienki.
     Oczywiście Sylwia nie powinna być zaskoczona tym, co stało się później. Kiedy weszli pod prysznic i mydlili nawzajem swoje ciała, sprawy wymknęły się spod kontroli. Sylwia znalazła się na kolanach, czule ssąc przyrodzenie Bartosza. Ten młody człowiek cały czas był gotowy. Po chwili spuścił się w jej ustach. Połknęła całe jego nasienie.
     Skończyli sprzątać i każdy wrócił do swojego łóżka. Sylwia zwinęła się na boku obok swojego męża, z rozciągniętą pochwą i brzuchem pełnym nasienia. Jak do tego doszło? Jak mogła się powstrzymać? Zasnęła, myśląc o swoim zwariowanym dniu. Jej syn wziął ją dwukrotnie, a ona uwielbiała wspomnienie każdej przeżytej z nim chwili.  

***

     Dariusz siedział na koniu, siodło pod nim skrzypiało, gdy się na nim poprawiał. Nigdy wcześniej nie jeździł konno, więc siedzenie na koniu było dla niego dziwnym uczuciem. Przed nim przez prerię wiodła szeroka, gruntowa droga. Czekając, koń szurał nogami z niepokojem.
     Za jego plecami usłyszał się odgłos kopyt, który stopniowo stawał się głośniejszy. Dariusz odwrócił głowę i zobaczył mężczyznę w cylindrze jadącego długą drogą na czarnym koniu od północy. Mężczyzna pociągnął wodze i zatrzymał się obok Dariusza. Mężczyzna na koniu był wysoki tak bardzo, że Dariusz musiał zadrzeć głowę do góry, żeby zobaczyć bladą twarz mężczyzny. Wzrok Dariusza spoczął na ciemnych, wąsach opadających w kącikach ust, a potem spojrzał w oczy. Dariusz nigdy nie widział oczu tak ciemnych, które wręcz pochłaniały światło.
     – Jest pan głupcem, panie Czerwiński. – Głos mężczyzny był spokojny i szorstki. Wytarł klapę swojej długiej aksamitnej marynarki.
     – Dlaczego? – Dariusz chciał odjechać od mężczyzny, ale nie wiedział, jak sprawić, by jego koń się poruszył.
     – Twe oblicze to twarz rogacza. – Pochylił się do przodu i uśmiechnął się ponuro.
     – Co? – Dariusz przełknął ślinę i poczuł ucisk w gardle.
     – Rogi.
Mężczyzna potrząsnął głową, a jego kąciki ust opadły wraz z wąsami.
     – Przyprawiają ci rogi. Robią to tuż pod twoim nosem.
     – Kim...?
Dariusz był zazwyczaj osobą elokwentną i zazwyczaj nie używał wypowiedzi składających się z pojedynczych sylab, ale ten człowiek sprawiał, że nie był w stanie poprawnie wyartykułować zdania.
     – Kim jestem? – Mężczyzna wyprostował się i krótko skinął cylindrem w stronę Dariusza. – Pan Fryderyk Głowacki we własnej osobie, do usług.
Uśmiech jednak ciągle nie zawitał na jego twarzy.
     – Słuchaj mnie. Albo zostań wałachem.
Oczy Fryderyka pochłaniały coraz więcej światła, aż wokół nich zapadała ciemność.
     Wkrótce cienie rozprzestrzeniły się po prerii. Dariusz kopnął konia, ale ten się nie poruszył. Fryderyk pochylił się w jego stronę z wrogością wypisaną na kamiennej twarzy. Dariusz wrzasnął i ogarnęła go ciemność. Nie widział nic oprócz wszechogarniającej go czerni.
     – Nie!
Dariusz usiadł na łóżku naprawdę przerażony. Chłodne poranne słońce wpadało przez okno jego sypialni. Wyciągnął rękę i poczuł obok siebie uspokajające ciepło żony. To tylko sen. Cóż, tak naprawdę to nie sen. Bardziej przypominało to koszmar. Może było coś w obawach Sylwii w związku z tym domem. Dariusz postanowił bardziej wspierać swoją żonę.

***

     Kiedy Ewelina się obudziła, spodziewała znaleźć się na zimnej podłodze w korytarzu. Ale zamiast tego leżała przytulnie w łóżku gościnnym obok Tomasza. Wyjrzała spod kołdry i zobaczyła, że drzwi ich sypialni są solidnie zamknięte.
     Co za dziwny sen. Jak we wszystkich snach, rzeczy, które miały sens w środku nocy, teraz wydawały się absurdalne. Sylwia całująca własnego syna? To było niedorzeczne, a naga kobieta w ciąży włócząca się po korytarzach i rozmawia o jakichś interesach? To było naprawdę szalone. Ewelina westchnęła i się przeciągnęła.
     Była jedna rzecz, której nie mogła zrozumieć. Biorąc pod uwagę, że śniła o niepokojących, deprawujących i moralnie nieakceptowanych rzeczach, dlaczego jej cipka była tak mokra? Ponownie zasypiając, zastanawiała się nad tym faktem. Nie doszła do żadnego logicznego wytłumaczenia.

***

     Nadeszło niedzielne popołudnie, cała rodzina kręciła się w głównym salonie.
     – Proboszcz powiedział, że kościół nie uznaje istnienia duchów ani demonów.
Dariusz usiadł na kanapie i obserwował swoją żonę. Wciąż miała na sobie sukienkę, w której była w kościele i na niej sweter. Dariusz zerknął na małą dziurkę, którą jej biust utworzył między zapiętymi guzikami. Jej piersi wydawały się… większe.
     – Według niego one nie istnieją.
     – W porządku. – Sylwia skinęła głową. – Myślę, że po prostu musimy skontaktować się z kimś innym z kościoła. Musi być ktoś, kto może nam pomóc.
     – Nigdy więcej Samatarów? – Monika usiadła ze skrzyżowanymi nogami na podłodze.
     – Nie, z ich pomocy też skorzystamy. – Sylwia skinęła głową. – Chcę jedynie uzyskać taką pomoc, na jaką pozwali nam nasz budżet.
     – Jaki jest nasz budżet? – Monika była zaskoczona, że mają pieniądze przeznaczone na takie rzeczy.
     – Cóż, na razie wynosi… – Sylwia zakaszlała. –  Zero?
     – Może moglibyśmy poświecić na to parę złotych. – powiedział Dariusz.
     Sylwia uśmiechnęła się do męża w bezgłośnym podziękowaniu.
     – Jak już wspominamy o Samatarach, chciałam zapytać, kto usunął symbol przy zamkniętych drzwiach?
     Ewelina uniosła rękę na końcu kanapy.
     – To nie był rozsypany cukier? Przypadkowo na to nadepnęłam, więc posprzątałam.
     – To była sól.
Sylwia spojrzała na swoją synową. Kobieta wydawała się przy niej jeszcze bardziej nieśmiała niż zwykle.
     – Czy posprzątałaś jeszcze jakieś inne symbole?
     Ewelina potrząsnęła głową.
     – Cóż, wiem, że to był wypadek, ale chciałabym, żebyśmy wszyscy zostawili te symbole. W porządku?
Sylwia westchnęła. Zastanawiała się, czy ten zniszczony symbol był powodem, dla którego Luiza mogła swobodnie poruszać się po domu ostatniej nocy.
     – Dobra robota. – Tomasz spojrzał na żonę. – Mówiłem ci, że mama chce zostawić to tam gdzie jest. – Tomasz oparł się na krześle i z powrotem spojrzał w telefon. – Więc poważnie myślisz o tych duchach, mamo? Tato też się tym interesujesz?
     – Po prostu chcę, aby wszyscy czuli się komfortowo. – Dariusz skinął głową. – Ja również miałem dziwne odczucia w tym domu.
     Ewelina źle się czuła, że zdenerwowała Sylwię i jej męża. Jej zmieszanie związane z rozmową tylko dodało jej stresu. Łzy wypełniły jej oczy. Wstała i wybiegła z pokoju. Nadal miała na sobie sukienkę, w której była w kościele. Kiedy się poruszała, zwiewny rąbek podążał za nią. Zatrzymała się na korytarzu i czekała, mając nadzieję, że jej mąż przyjdzie sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Kiedy nie wyszedł, łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Położyła ręce na twarzy, minęła frontowe drzwi i skręciła do biblioteki. Znalazła wygodne krzesło i usiadła. Czuła się taka krucha od czasu tamtego dziwnego snu zeszłej nocy.  
     – Nie martw się kochanie. Wybaczą ci. – Cichy kobiecy głos rozszedł się po pokoju.
     Ewelina nagle zdała sobie sprawę, jak mało uwagi poświęciła swojemu otoczeniu, wchodząc do biblioteki. Odsunęła ręce od mokrych, niebieskich oczu i odgarnęła blond włosy z twarzy. Naprzeciw niej, na krześle, siedziała kobieta w długiej, zwiewnej sukience. Kobieta ta siedziała wyprostowana i patrzyła na nią z wyczekującym uśmiechem. Ewelina przyjrzała się rudym włosom kobiety, piegom i nabrzmiałemu brzuchowi. To była ciężarna dama z jej snu. Czy znowu śniła?
     – Przebaczenie to zapach, który fiołek wydziela na piętę, która go zmiażdżyła.
Uśmiech kobiety był współczujący i uspokajający.
     – To słowa Marka Twaina. W każdym razie Sylwia wybaczy ci twoje małe sprzątanie. Jeśli chodzi o mnie, chciałbym ci podziękować. Wyświadczyłeś mi przysługę i zamierzam cię wynagrodzić. Kobieta przechyliła głowę i mrugnęła zielonym okiem do Eweliny.
     – Kim jesteś?
Ewelina zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Wypuściła powietrze.
     – Nazywam się Luiza Głowacka.
Uśmiech Luizy poszerzył się. Jej twarz wypełniało ciepło i szczerość.
     – A ty jesteś drugą panią Czerwińską, prawda?
     – Cóż, tak.
Łzy Eweliny wyschły.
     – Raczej jestem Czerwińską dopiero od jakiegoś czasu. Poślubiłam Tomasza. Mam na imię Ewelina.
     – Cóż za wspaniałe spotkanie.
Luiza spojrzała na książkę, którą trzymała otwartą na kolanach.
     – To jest „Pierwsza miłość” Iwana Turgieniewa. Znasz ją?
     – Ja… ja… nie czytam zbyt wiele.
Ewelina znowu poczuła się słabo.
     – Szkoda. Niedawno pewna urocza kobieta pokazała mi ją ponownie.
Luiza przesunęła palcem po stronie, szukając konkretnej linii.
     – Wierzę, że odegrała ona niebagatelną rolę w jej upadku.
     – Jej upadku? – Ewelina nie potrafiła zrozumieć, co się dzieje.
     – Ach, oto jest.
Luiza przeczytała na głos:
     – „Nie! Nie mogę kochać ludzi, na których patrzę z góry. Potrzebuję kogoś, kto sam by mnie opanował, ale w takim razie, o Boże, nigdy nie spotkam nikogo takiego. Nigdy nie wpadnę w niczyje szpony, nigdy, nigdy.”
Luiza podniosła głowę znad książki.
     – To o tobie, prawda? Chciałaś aby twój dobry mąż cię zdominował, ale on nie potrafi tego zrobić. Próbujesz wpaść w czyjeś szpony, ale obawiasz się, że nie masz już zbyt wiele możliwości.
     – Tomek? – Ewelina potarła skronie. – Nie. On… to znaczy… tak… on się mną opiekuje.
     – Nie trafiłaś w dziesiątkę, kiedy go wybrałaś, ale nie chybiłaś zbyt daleko. Tam, gdzie Tomasz zawiedzie, inny Czerwiński odniesie sukces.
     – Bartosz? – Ewelina uniosła brwi z niedowierzaniem. – Jesteś szalona. On jest jak mój młodszy brat.  
     – Mogę ci zaoferować wszystko, co przegapiłaś nie wychodząc za młodszego z Czerwińskich kochanie.
Luiza zamknęła książkę i oparła się na krześle, po czym nachyliła się do Eweliny.
     – Przyjemność, o której nawet nie marzyłaś. Przynależność. Ochrona. Musisz tylko nawiązać więź. Widzisz, zapłaciliśmy i otrzymaliśmy, a Diabeł wziął swoją należność. Wszystko, czego potrzebujemy od ciebie, to twoja zgoda.
     – Nie wiem, co to znaczy.
Ewelina instynktownie założyła ręce na piersi, zamykając się na tę kobietę.
     – To znaczy.
Luiza wstała, podeszła do Eweliny i lekko dotknęła jej różowego policzka lodowatym palcem.
     – Jeśli zgodzisz się na moją ofertę, zmienię twoje życie na lepsze. Powiedz tak.
     – Nie.
     – Bardzo dobrze.
Luiza opuściła rękę i podeszła do drzwi.
     – Pomyślałam, że będziesz bardziej rozsądna.
Zatrzymała się w drzwiach i obejrzała się za siebie.
     – Mam pomysł. Pozwól, że pozwolę ci posmakować świata po drugiej stronie.
Luiza zachichotała do siebie i zniknęła w korytarzu.  

***

     Bartosz patrzał, jak Ewelina wychodzi z salonu. Mógłby przysiąc, że płakała, ale nikt inny nie zwrócił na to uwagi, albo nikt nie był tym zainteresowany. Siedział i słuchał, jak rodzina rozmawia o tym, jak uwolnić dom od nawiedzających go duchów, ale milczał. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, był udany egzorcyzm.
     Po chwili Bartosz wstał i cicho wyszedł z pokoju. Nikt też nie zauważył, tego że zniknął. Szedł korytarzem, sprawdzając po kolei pokoje. Piękno Eweliny i jej litościwa życzliwość dla Bartosza sprawiały, że rozmawianie z nią było dla niego trudne. Ale chciał sprawdzić co z nią. Nadal miał na sobie garnitur. Bartosz zdjął marynarkę i przerzucił ją przez balustradę u dołu wschodnich schodów.
     W bibliotece w końcu znalazł Ewelinę. Siedziała w fotelu i patrzyła na starą wyblakłą tapetę nad regałami.
     Bartosz wszedł do pokoju.
     – Ewelina?
     – Jezu.
Ewelina drgnęła i spojrzała na niego.
     – Zaskoczyłeś mnie Bartoszu. Jej oczy były czerwone od wylanych łez i miała nieobecny wyraz twarzy, gdy patrzyła, jak się zbliża. Czarny tusz spływał po jej policzkach.
     – Czy wszystko w porządku?
Bartosz zatrzymał się obok jej krzesła. Splótł dłonie za swoimi plecami. Czuł, jak spocone są jego ręce.
     –  Myślałam, że Tomasz przyjdzie po mnie, ale to jednak ty. Tomek potrafi być takim głupkiem.
Ewelina lekceważąco machnęła ręką do Bartosza, ale przypadkowo otarła obrączką o wybrzuszenie jego spodni.
     – Przepraszam.
Odsunęła rękę, jakby ugryzł ją wąż.
     – Wszystko w porządku.
Ale tak nie było. Bartosz czuł, jak jego penis puchnie.
     – To był tylko wypadek.
     Niczym żelazo przyciągane przez magnez, wzrok Eweliny był przyciągany przez wybrzuszenie w spodniach Bartosza.
     – To takie dziwne. Tak bardzo różnisz się od swojego brata. Pod każdym względem.
     – Jak to?
Oddech Bartosza przeszedł w krótkie westchnienia. Spojrzał w dół na jej obszerny dekolt, bardzo dobrze widoczny pod kątem, z którego spoglądał.
     – Tak po prostu. We wszystkim.
Ewelina kątem oka dostrzegła ruch. Zobaczyła, jak Luiza wraca do biblioteki i zamyka za sobą drzwi.
     – Bartoszu. Nie chcę cię niepokoić, ale jest tu z nami obca kobieta. Myślę, że śnię. Miałam bardzo dziwny sen zeszłej nocy i teraz chyba znowu śnię. Musiałam przysnąć na tym krześle.
     Bartosz obejrzał się przez ramię.
     – To tylko pani Luiza Głowacka. Jest przyjazna, nie martw się.
Nawiązał kontakt wzrokowy z Luizą, a ruda kobieta skinęła głową zachęcająco. Bartosz wiedział, co to znaczy. Miał szansę z Eweliną. Jego niepokój wzrósł, gdy pomyślał o dezaprobacie matki i prawdopodobnej morderczej reakcji Tomasza. Luiza ponownie skinęła głową i posłała mu uśmiech, który napełnił go pewnością siebie. Było dobrze. Jego niepokój zniknął.
     – Och, jaka ja jestem głupia. – Ewelina zachichotała.
Patrzyła, jak Luiza zajmuje miejsce po drugiej stronie pokoju, a potem znów spojrzała na spodnie Bartosza.
     – Skoro to sen, czy mogę spojrzeć na niego jeszcze raz? Odkąd wszyscy widzieliśmy go pewnego dnia, po prostu… zastanawiałam się…
     – To nie jest sen.
Bartosz rozplątał dłonie i rozpiął spodnie. Jego drżące palce utrudniały zadanie, ale udało mu się i opuścił spodnie.
     – Tak właśnie powiedziałbyś we śnie. – Ewelina znowu zachichotała. Wyciągnęła rękę i przerzuciła jego niebieski krawat przez ramię. Następnie ściągnęła jego bieliznę. Sapnęła, kiedy zobaczyła sztywnego kutasa, który przed nią wyskoczył.
     – Ja… wiedziałam, że to było duże… ale… o mój Boże.
Wyciągnęła palec, by dotknąć fioletowej głowy. Był gąbczasty, ale twardy. Zabrała palec i spojrzała na biały ślad, który tam zrobiła, szybko zniknął. Z jego małej dziurki kapał klarowny płyn. Tyle śluzu.
     – Wygląda tak… agresywnie. Zastanawiam się, jak wygląda w prawdziwym życiu.
Odchyliła się na krześle.
     – Ok, wystarczy. Możesz to już schować.
     – Naprawdę?
Bartosz zacisnął usta w rozczarowaniu.
     – Obiecałam, że będziesz mogła posmakować... – powiedziała Luiza z drugiego końca pokoju. –  ...więc spróbuj kochanie.
     – Hm… nawet we śnie… nie sądzę, żebym powinna.
Ale pochyliła się i polizała głowę językiem. Była słona, ciepła i… mocna. Zanim się zorientowała, trzymała całą głowę w ustach, kręcąc wokoło niej językiem.
     – Pani Czerwińska chwyta byka za rogi.
Luiza rozłożyła się na swoim miejscu, a na jej różowych ustach pojawił się delikatny uśmiech.
     – Złap młodego Bartosza za…
     Z głową wciąż w ustach Ewelina wyciągnęła rękę i chwyciła jądra Bartosza.
     – Uuuuuuuggggghhhh...
Zaskoczył ją ich rozmiar i waga. Ile spermy tam zgromadził? Ramiona Eweliny zadrżały, gdy pomyślała, jakby to było się o tym dowiedzieć.
     – Jesteś taka doskonała, Ewelino. Dlaczego zawsze stajesz po stronie Tomasza?
Bartosz spojrzał w dół na jej ładną twarz i patrzył, jak jej niebieskie oczy spoglądają na niego. Jej oczy rozszerzyły się i zamarła, jej małe nozdrza rozszerzyły się.
     Nawiązywanie kontaktu wzrokowego ze szwagrem było przerażające, ponieważ w tym momencie zdała sobie sprawę, że to wcale nie był sen. Naprawdę ssała kutasa Bartosza. Trzymała jego prawdziwe jądra między palcami. Wypluła kutasa z ust i puściła jego jądra.
     – O Jezu. Nie chciałam. Tomasz jest moim mężem Bartoszu. O cholera. Myślałem, że śnię.
     – Nie przestawaj.
Bartosz spojrzał na swojego penisa, błyszczącego w popołudniowym świetle od jej śliny.
     – Przykro mi, że wspomniałem o Tomaszu.
     – Jezu Chryste. Tomek. Nie, nie, nie.
Ewelina wstała i w panice rozejrzała się po pokoju.
     – Byłam po prostu ciekawa twojego… twojego…
Wskazała na groteskowego penisa, który wystawał ze smukłych bioder Bartosza.
     – Myślałam, że to nie jest… prawdziwe.
Ewelina spojrzała w róg pokoju.
     – Ta pani, pani Głowacka… Czy ona jest prawdziwa?
     Luiza uśmiechnęła się i skinęła głową młodej kobiecie.
     – Tak – powiedział Bartosz.
     – Nie, nie, nie. To zły dom, Bartku.
Ewelina podbiegła do drzwi biblioteki.
     – Musimy wyjechać. Muszę znaleźć Tomasza.
Otworzyła drzwi i wbiegła na korytarz, a jej sukienka powiewała za nią. Na korytarzu nagle poczuła się zdezorientowana. Nie pamiętała, gdzie zostawiła męża.
     Pierwsze drzwi na lewo przed schodami były otwarte. Czy był tam Tomek? Ewelina nie była pewna, ale podeszła do drzwi. Wchodząc do pokoju, pomyślała, że może to był zamknięty pokój, w którym nikt wcześniej nie był. Ten, którego symbol przypadkowo zniszczyła. Ale to nie mógł być ten pokój. Była taka zdezorientowana. Weszła głębiej do pokoju i drzwi zamknęły się za nią.
     – Co?
Ewelina zmrużyła oczy w słabym świetle. Wzdłuż jednej ze ścian stała kanapa, a na stoliku mrugała lampa oliwna. W odległym kącie stał wysoki na dziesięć stóp niedźwiedź, który został wypchany w przerażającej pozie. Pod przeciwległą ścianą od sofy stał kredens, który był pokryty pięknie wykonanymi, wielokolorowymi butelkami.
     Na sofie leżał młody rudowłosy mężczyzna w kombinezonie. Uniósł kaszkiet w jodełkę  i zamrugał do niej zielonym okiem.
     – Witam pani Czerwińska. Mama powiedziała, że powinienem się ciebie spodziewać.
     – Kim jesteś?
Ale Ewelina się domyślała wiedziała. Z tymi piegami, kanciastą szczęką i szeroko rozstawionymi zielonymi oczami. Mógł być tylko synem pani Głowackiej.
     – Nazywam się Gabriel i będziemy dobrymi przyjaciółmi. – Wstał i uśmiechnął się. – Naprawdę dobrymi przyjaciółmi.
     Ewelina odwróciła się, żeby uciec tą samą drogą, którą przyszła, ale drzwi były za nią zamknięte. Zaczęła walić w drzwi i wołać męża, ale nikt jej nie słyszał.
     – To specjalny pokój. – powiedział Gabriel zza jej pleców.
     – Prywatny pokój. Mój ojciec zbudował go wielkim kosztem, aby ukryć przed resztą świata, to co się w nim dzieje.
Podszedł do krzyczącej kobiety.
     – Ojciec robił tutaj bardzo złe rzeczy. Ale my zamierzamy robić tylko te dobre.
     – Nie.
Ewelina spojrzała przez ramię na zbliżającego się chłopca. Z pewnością był tylko trochę starszy od Bartosza. Walnęła pięściami w drzwi.
     – Nieeeeeeeee...
Ale nikt nie przyszedł jej na ratunek.  
     W bibliotece Luiza podeszła do drzwi i delikatnie je zamknęła. Potem odwróciła się i wzruszyła ramionami do Bartosza.  
     – Czasami sprawy nie idą zgodnie z planem. Mój tata zawsze mi powtarzał, nigdy nie bój się zaprzęgnąć swojego wozu do nowego konia.
     – Co to znaczy?
Bartosz położył obie ręce na swoim penisie. Nie był pewien, co zrobić ze swoim wściekłym wzwodem.
     – To znaczy, że jestem ustępliwa, kochanie.
Podeszła do Bartosza i uklękła przed nim. Delikatnie zastąpiła jego dłonie na jego penisie własnymi lodowatymi palcami i głaskała go.
     – Kiedy jeden plan nie działa, czekamy by zrealizować kolejny.
Zlizała z głowy sączący się z niej preejakulat.
     – My?
     – Ja i dom, Bartku.
Luiza jeszcze raz polizała i spojrzała na niego z nagłym pośpiechem.
     – Teraz nie mamy zbyt wiele czasu, nim inni zaczną cię szukać. Zajmijmy się tobą.
Wessała go do ust i brała go długimi, głośnymi, bulgoczącymi ruchami. Przycisnęła obie ręce do jego tyłka. Luiza była szczęśliwa, kiedy Bartosz wyciągnął rękę i wplótł palce w jej włosy. Coraz mocniej wciskał penisa do jej gardła, aż przyciskała nos do jego ciemnych włosów łonowych.
     Po około pięciu minutach Bartosz pozwolił swojemu nasieniu wystrzelić do zimnych ust Luizy. Kiedy skończył dochodzić, Luizy już nie było. Poświęcił chwilę, żeby się uspokoić, a potem podciągnął bieliznę i spodnie. Podszedł do drzwi biblioteki. Musiał przeprosić Ewelinę i ją uspokoić, zanim zdąży opowiedzieć o wszystkim Tomaszowi. Miał nadzieję, że nie jest za późno. Tomasz zabiłby go, gdyby się dowiedział, co się stało.
     Bartosz nie wiedział, że Ewelina nie była w stanie w tej chwili zwierzyć się z czegokolwiek mężowi. W sekretnym pokoju rudowłosy nastolatek zmieniał jej spojrzenie na wiele rzeczy.

1 komentarz

 
  • Użytkownik obi

    :bravo:

    17 maj 2021