Nawiedzona Rezydencja (X)

Nawiedzona Rezydencja (X)Tytuł oryginału: „The Haunting of Palmer Mansion”
Autor oryginału: Rawly Rawls

Utwór ten jest fikcją literacką. Wszelkie nazwy postaci, miejsc i zdarzeń są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do autentycznych osób żywych lub zmarłych, firm, miejsc lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Wszystkie postacie w tym utworze mają ukończone 18 lat. Miłej zabawy!


     Autobus prawie dojechał do szkoły, gdy Bartosz zauważył nieodebrane połączenie i nagraną wiadomość na poczcie głosowej. Wysłuchał wiadomości Eweliny. Kiedy autobus dotarł na przystanek pod liceum, Bartosz wyszedł, zatrzymał się, a potem przemknął pomiędzy kilkoma drzewami i skręcił w jedną z bocznych ulic biegnących za szkołą. Miejsce pracy jego brata znajdowało się zaledwie dziesięć minut drogi stąd. Mógł pominąć pierwszą lekcję. Może nawet drugą, gdyby musiał. Napisał do Eweliny, aby wiedziała, że wkrótce dotrze. Ewelina odpisała Bartoszowi, że nie może się doczekać, kiedy go zobaczy i na końcu użyła emotki serca.
     Dom Tomasza znajdował się przy cichej ślepej uliczce, otoczonej małymi, klockowatymi domami. Bartosz ciężko sapnął, wchodząc po podjeździe. Zadzwonił do drzwi i czekał zaledwie pięć sekund, zanim drzwi się otworzyły. Ewelina stała w nich w obcisłym podkoszulku i spodniach do jogi. Jej krągłości atrakcyjnie wypełniały ubranie. Bartosz starał się nie spuszczać wzroku z jej pięknych, niebieskich oczu.
     – Cześć Bartoszu. Wagarujesz?
Ewelina wystawiła głowę i rozejrzała się po okolicy. Zadowolona, że nikt ich nie widział, gestem zaprosiła Bartosza do środka i zamknęła za nimi drzwi.
     – O tak.
Bartosz rozejrzał się po małym domu. Spod drzwi widział większą część parteru. Dom Tomasza wydawał się takie mały w porównaniu do tego, do czego przyzwyczaił się mieszkając w swojej rezydencji.
     – To bardzo do ciebie nie podobne Bartku.
Na twarzy Eweliny zagościł nieśmiały uśmiech.
     – Tomek i ja często wagarowaliśmy, żeby… no wiesz… spędzać wspólnie czas.
Sięgnęła w górę lewą ręką i skręciła kosmyk swoich blond włosów. Jej obrączka błysnęła do Bartosza.
     – Kiedy dzwoniłam, nie sądziłam, że zaraz przyjdziesz. Nie żeby nie było, że nie jestem szczęśliwa. To znaczy… jest w porządku. Napijesz się kawy?
Ewelina zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową.
     – Nie, nie pijesz kawy. Oczywiście. Um…
Nigdy w życiu nie denerwowała się tak w obecności Bartosza. Jej nieśmiały, osiemnastoletni szwagier, mógł się poczuć, jakby był goszczony jak jakaś hollywoodzka gwiazda.
     – Może odrobinę wody?
Bartosz niezgrabnie włożył ręce do kieszeni spodni. Poszedł za nią do kuchni, pozwalając swoim oczom przyjrzeć się jej szerokiemu, toczącemu się tyłkowi pod rozciągniętym materiałem spodni do jogi. Bartosz był przyzwyczajony do bycia nieśmiałym w towarzystwie Eweliny. Podkochiwał się w niej od zawsze, a ona zawsze spoglądała tuż obok. Uświadomił sobie, że po raz pierwszy nie mógł się doczekać wizyty w domu swojego brata. To było znajome miejsce, ale tak inne w tamtej chwili.
     – Ewelino, wyglądasz naprawdę świetnie.
     – Tak uważasz?
Spojrzała na niego przez ramię, unosząc brwi z nadzieją.
     – Dziękuję.
Napełniła szklankę przy kranie i odwróciła się do Bartosza.
     – Zanim cokolwiek powiesz, chyba muszę ci powiedzieć, że nie mogę… hm… robić z tobą żadnych z tych rzeczy. Tak jak w bibliotece.
Bartosz wziął od niej szklankę i cofnął się o krok. Trzymał ją, ale nie pił.
     – Naprawdę?
Ewelina spochmurniała. Wyglądała jak mała dziewczynka, która właśnie zobaczyła, jak jej lody upadają na podłogę. Spuściła wzrok na kafelek znajdujący się nieopodal jej bosych stóp.
     – Czy wróciłeś do swojej dziewczyny?
     – Co?
Bartosz przekrzywił głowę zmieszany.
     – Wiesz. Ostatni raz, kiedy… robiliśmy wiesz co. Pomagałam ci pozbierać się po rozstaniu.
Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech.
     – Sama przeszłam przez kilka rozstań. Wiem, że często wraca się do siebie. Wiesz, Tomek i ja też zrywaliśmy ze sobą, kiedy się spotykaliśmy.
     – Tak.
Bartosz skinął głową.
     – Wróciłem do swojej dziewczyny.
Dziwne było nazywać mamę swoją dziewczyną, nawet jeśli to tylko przenośnia. Ale im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej mu się to podobało.
     – Cóż, dobrze.
Ewelina starała się być dojrzała, ignorując rozpaczliwą tęsknotę między nogami.
     – To znaczy… to dobrze… cieszę się z twojego szczęścia. Kocham Tomasza. To, co zrobiliśmy, było… nieodpowiednie.
Spojrzała z powrotem na młodą, przystojną twarz Bartosza.
     – Tak. Jestem niemalże pewien, że Biblia coś mówi, żeby tego nie robić z wielu różnych powodów.
Bartosz nie chciał jej powiedzieć, że zostali przyłapani przez jego mamę. Nie chciał wyjaśniać, że jego mama będzie uprawiać z nim więcej seksu, o ile znowu tego nie schrzani.
     – W porządku. No cóż… myślę, że wiemy, na czym stoimy.
Ewelina powoli skinęła głową i podeszła do Bartosza, żeby go odprawić.
     – Lepiej wracaj do szkoły.
Wyciągnęła rękę i poklepała jego blond włosy, co było najbardziej platonicznym gestem, jaki przyszedł jej do głowy.
     Bartosz pomyślał o Luizie i o tym, jak dla niego zmierzyła się z Fryderykiem. Od tamtej pory jej nie widział. Nie wiedział nawet, czy wszystko z nią w porządku. Przypomniał sobie strach w oczach Luizy, kiedy uciekał. Zjawa nie poświęciła siebie, aby Bartosz mógł wieść dalej nudne życie. Bartosz zrobił to, czego chciała jego mama, ale zawiódł Luizę. Nie można było zadowalać wszystkich, przez cały czas.
     – Ruszaj się, lepiej już wracaj do swojej…
Ewelina wybałuszyła oczy z zaskoczenia, gdy Bartosz przycisnął usta do jej ust. Jej powieki zatrzepotały i jęknęła. Poczuła, jak jego ręce napierają na jej plecy, przyciągając ją do siebie. Jej duże krągłości przyciskały się do szczupłego nastolatka. Czuła się trochę głupio z ich niedopasowanymi rozmiarami, ale ta myśl szybko odpłynęła. Zarzuciła mu ramiona na szyję.
     Przez chwilę całowali się w kuchni.
     Bartosz przerwał pocałunek i rozpiął spodnie.
     – Ewelino, przepraszam, ale zawsze się w tobie kochałem.
Ściągnął spodnie i opuścił bokserki.
     – Wiem, że nie powinienem tego robić, ale nic na to nie poradzę. Tomek jest takim idiotą, nie mogę uwierzyć, że poślubił kogoś tak doskonałego jak ty.
     – O Boże, Bartku.
Oczy Eweliny wpatrywały się w długi, gruby członek, który odstawał od szczupłej sylwetki Bartosza.
     – Ja… też nic na to nie poradzę.
Przyciągnęła go do kolejnego uścisku i pochyliła szyję, by złożyć małe, długotrwałe pocałunki. Jego kutas zagłębił się pomiędzy jej udami. Czuła jego ciepło przez spodnie do jogi. Skubnęła mu ucho, poczuła ekscytację, kiedy cichy jęk wyrwał się z jego ust.
     – Po prostu zrób mi przysługę i nie mów już nic złego o Tomku.
Zakręciła językiem w jego uchu i słuchała jego skomlenia.
     – Prawdopodobnie w ogóle nie powinniśmy o nim wspominać. Nie wtedy, gdy jesteśmy… sami.  
     – W porządku.
Bartosz  skinął głową, a jego dłonie mocno zacisnęły się na jej pośladkach. Jego biodra zaczęły się poruszać, pocierając penisa między jej udami.
     – I…
Spojrzała na niego i szybko pocałowała go w nos.
     – ...to nie jest miłość. Jesteś tylko zauroczony. A ja…
Pocałowała go szybko w usta.
     – Kiedy to się skończy, wracam do twojego brata. Zawsze będę z twoim bratem. Rozumiesz?
     – Domyślałem się.
Bartosz starał się nie okazywać rozczarowania.
     – Nie smuć się.
Ewelina opadła na kolana.
     – Odwróćmy tą podkówkę na twojej twarzy w drugą stronę.
Otworzyła szeroko usta i połknęła jego penisa. Ten chłopiec miał taką nieokiełznaną moc między nogami. To był dreszczyk emocji móc go zadowolić. Tylko zadowolić. Poruszyła głową w tę i z powrotem i sięgnęła po jego jądra. Były pełne i gotowe. Nie mogła uwierzyć, że przyjęła w siebie całą jego spermę, kiedy po raz pierwszy uprawiali seks. Bartosz zostawił w niej tego tak wiele, że wyciekała z niej do rana. Czy naprawdę była gotowa pozwolić mu zdeponować kolejny ładunek do jej cipki? Boże, pewnie jej wnętrze ociekałoby spermą, kiedy Tomasz wróciłby już z pracy.
     – Czuje się… naprawdę dobrze.
Bartosz patrzył, jak piękna żona jego brata pochłania coraz większą część jego penisa w swoim gardle. Było to dla niej takie naturalne. Wkrótce zagłębiał go w niej niemalże do końca. Jej oczy zaszły łzami, gdy spoglądała na niego. Mogła mówić, że to nie była miłość. Ale jeśli tak było, w jej oczach było coś bardzo bliskiego miłości, gdy spoglądała na niego i siorbała jego penisa.
     Po dziesięciu minutach niemożliwie długich pociągnięć ustami jądra Bartosza zaczęły rytmicznie pulsować pod palcami Eweliny.
     – Mmmmmpppphhhhh.
Chciała mu kibicować. Powiedzieć mu, żeby to wszystko z siebie wyrzucił. Ale jej mowa była nieco niewyraźna.
     – Chcę…
Bartosz wziął garść jej blond włosów i ściągnął ją ze swojego penisa. Spojrzał w dół na jej napięte usta, gdy łapała powietrze.
     – …skończyć na tobie.
     – Naprawdę?
Ewelina czasami pozwala Tomaszowi spuszczać się na nią. Ale podejrzewała, że tym razem będzie zupełnie inaczej. Nadal pieściła jego wijące się jaja, podczas gdy Bartosz gładził swojego penisa kilka centymetrów od jej twarzy.
     – Zrób to. – szepnęła i zamknęła oczy.
     – Och… Ewelina… aaaaahhhhhhhhhh...
Bartosz dochodził i przyglądał się, jak posyłane przez niego ładunki spermy lądują na doskonałej twarzy Eweliny.
     – Ewwww… Bartek… jest tego tak dużo.
Spryskał ją gorący płyn. Kiedy otworzyła usta, żeby się odezwać, poczuła słony smak. Miał mocny, ostry smak. Tak różny od wszystkich innych mężczyzn, z którymi była. Wysunęła język i próbowała złapać jak najwięcej w usta. Zaskoczyła się, połykając ją. Kiedy skończył, puściła jego jaja i wytarła spermę z oczu.
     – Wyglądasz… niesamowicie.
Bartosz spojrzał na nią, gdy zmrużyła oczy. Chciał ją pokryć swoją spermą i bez wątpienia to uczynił.
     – Jestem pewna, że wyglądam obrzydliwie.
Wytarła ręce w spodnie do jogi i wstała.
     – Myślałam, że znowu będziemy uprawiać seks, ale tak chyba lepiej.
Odwróciła się i podeszła do zlewu.
     – Lepiej się umyję.
     – Jesteś taka piękna.
Bartosz spojrzał na nią od tyłu na jej kształt klepsydry. Zrzucił spodnie oraz bieliznę i stanął za nią.  
     – Co ty...?
Ewelina chwyciła blat, gdy Bartosz ściągnął jej spodnie wraz z majtkami majtki do ud.
     – Wiem, że nastoletni chłopcy mogli by to robić i robić, ale…
Przygryzła wargę, gdy bulwiasta głowa oparła się o jej szczelinkę. Spodziewała się, że będzie miał trudności ze znalezieniem jej dziury, ale dobrze wiedział, co robi. Ewelina jednak przypomniała sobie, że miał dziewczynę.
     – Oooooochhhhhhhhh...
Dziwiła się, że może dostosować się do jego rozmiaru i martwiła się, że Tomek może zauważyć, jeśli jego brat za mocno rozciągnie jej cipkę. Oparła się o blat i pochłaniała jego pchnięcia w tyłek.
     – Twój… tyłek… jest… doskonały.
Bartosz przerywał każde słowo głębokim pchnięciem w jej cipkę. Patrzył, jak jej pośladki się trzęsą. Zacieśnił uścisk na jej biodrach i uderzał mocniej.
     – Dziękuję… Bartku.
Ewelina zamrugała oczami, gdy sperma spływała jej po brwiach. Widziała przez okno nad zlewem, jak jedna z żon z sąsiedztwa prowadziła psa ulicą. Modliła się, by wyprowadzająca psa nie spoglądała  w kierunku ich domu i nie zauważyła Eweliny, pokrytej spermą, posuwanej przez nastolatka. Sąsiadka wyprowadzająca psa ruszyła ulicą, nie zauważając niczego.
     – Nie możemy tego zrobić… hm… hm… tutaj.
     – Gdzie?
Bartosz nie powstrzymał swojego dzikiego tempa. Dźwięk uderzania skóry o skórę wypełnił jego uszy.
     – Gdziekolwiek… byleby… oooohhhhhh… nie było okien.
Myśl o przyłapaniu przez sąsiadów wywołała przypływ paniki i dodała adrenaliny. Świat nagle oszalał.
     – W porządku.
Bartosz wyszedł z niej i poprowadził ją za rękę na korytarz. Uznał, że jest dość gibka i ustawił ją na czworakach. Wciąż miała na sobie koszulkę na ramiączkach, a spodnie do jogi opuszczone do połowy ud.
     – Nigdy nie chcę przerywać.
Upadł na kolana i wślizgnął się z powrotem do jej cipki. Jego biodra szybko przyspieszyły z powrotem do pełnej prędkości.
     – Ja… też – zapiszczała Ewelina.
Ogarnął ją pierwszy orgazm i zacisnęła zęby. Spojrzała w dół na drewnianą podłogę i obserwowała, jak sperma Bartosza wycieka z niej i rozpryskując się pod nią. Co za bałagan, a ona chciała, aby ten bałagan był jeszcze większy.
     Chwilę później Bartosz mruknął, osiągając swój drugi orgazm i pokrywając jej wnętrzności swoim nasieniem.
     Ewelina wrzasnęła, kiedy poczuła, jak wypełnia ją gorąca gęsta sperma. Kiedy minął jej orgazm, Bartosz wyszedł z niej i opadł na plecy tuż za nią, w wyłożonym dywanem salonie. Czołgała się obok niego, przewróciła się na plecy i spojrzała, by zobaczyć, jak jego kutas w końcu opada. Nawet miękki, wciąż był tak irytująco wielki, spoczywając na jego zgrabnym brzuchu.
     – Cóż, teraz, gdy wróciłeś do swojej dziewczyny, oboje mamy kłopoty.
Zakryła ręką oczy, nie chciała, żeby Bartosz patrzył na jej spoconą, pokrytą spermą twarz.
     – Co masz na myśli?
Pomimo słów Eweliny Bartosz nie mógł przestać się uśmiechać. Spuszczanie się w jego bratowej było czystą przyjemnością.
     – Zdradziłeś swoją dziewczynę, a ja zdradziłam mojego męża. Nie powiem nikomu, jeśli ty też nie powiesz.
Uśmiechnęła się za ramieniem, widząc absurdalność tego, co zrobili. Ewelina czuła, jak sperma wycieka z jej używanej cipki na dywan, ale nie obchodziło jej to. Wyczyści go przy pomocy odkurzacza parowego czy coś, zanim Tomasz wróci do domu. Miała na to jeszcze sporo czasu.  
     – Powinienem chyba wrócić do szkoły.
Bartosz usiadł i rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu swoich ubrań. Jego wzrok natknął się na skórzany fotel i przez dłuższą chwilę mu się przyglądał. Jego brat siadał w tym miejscu przez cały czas, pijąc piwo i oglądając piłkę nożną. Zaledwie kawałek dalej.
     – To bardziej przypomina Bartka, którego znam.
Ewelina usiadła i złapała swój pomięty top na ramiączkach. Wytarła w niego twarz, ale wiedziała, że cięgle nie wygląda najlepiej. Jej duże cycki przycisnęły się do jej ud, gdy przyglądała się, jak Bartosz wstaje i się ubiera.
     – Szkoła jest tak ważna... – powiedziała lekko kpiącym głosem. – Nazywam się Bartek, jestem kujonem i wolę matematykę niż spędzać czas z kobietą.
     – Brzmisz jak Tomek.
Bartosz naciągnął koszulę przez głowę i spojrzał na nią marszcząc brwi. Usiadł na skraju fotela i naciągnął skarpetki.
     – Oh, przepraszam.
Ewelina podciągnęła kolana bardziej do piersi, starając schronić się przed nieprzyjemną chwilą.
     – Po prostu się drażniłam. Nie chciałam…
     – W porządku.
Bartosz spuścił oczy.
     – Nie przejmuj się tym. Muszę iść.
Podszedł do drzwi wyjściowych, włożył buty i wyszedł z domu brata. Przy odrobinie szczęścia zdąży do szkoły na długą przerwę.
     –  Cześć Bartku – zawołała Ewelina do trzaskających drzwi. Wstała i powoli ruszyła w kierunku schodów. Była bardzo obolała. Ten młody człowiek dość mocno ją przeorał.
     – Świetny sposób na zabicie nastroju... – powiedziała do siebie.
Bartosz zawsze był takim wrażliwym chłopcem. W przyszłości będzie musiała być bardziej ostrożna.  

***

     Po powrocie bliźniąt ze szkoły Sylwia zostawiła Dariusza zajmującego się hydrauliką i poszła pomóc Bartoszowi w łazience na piętrze.
     – Och… mamo… dochodzę...
Bartosz spojrzał w jej ciepłe, brązowe oczy, gdy połykała jego spermę. Sylwia jeszcze się nie nauczyła, jak wziąć go głęboko w gardło, tak jak Ewelina, ale sposób, w jaki jej usta rozciągały się wokół jego penisa, był dla Bartosza rozkoszny.
     – Mmmmpppppphhh... – Sylwia łapczywie przełykała słoną spermę Bartosza.
     Kiedy Bartosz skończył, Sylwia odprawiła go, aby odrobił pracę domową, wyczyściła swoją ślinę z brody i wróciła do męża, do łazienki na zachodnim piętrze. Czy to miało się stać ich rutyną po zajęciach szkolnych? Sylwia podejrzewała, że tak mogłoby się stać.
     – Jak minął im dzień?
Dariusz nie podniósł wzroku by spojrzeć na swoją ukochaną żonę, zajęty na nieszczelnym zaworem  pod zlewem. Pomyślał, że żona zostawiła go, żeby sprawdzić co u bliźniąt.
     – Och, sam wiesz, jak jest w szkole średniej.
Sylwia odchrząknęła z delikatnym kaszlem.
     – Niektóre dni mogą być frustrujące.
     – Mówisz o Bartku?
Dariusz potrząsnął głową. Musiałby ponownie wyłączyć główny odcinek dopływu wody, gdyby nie mógł sprawić, by to coś przestało kapać.
     – Podaj mi ten klucz, proszę.
Trzymał rękę za sobą.
     Sylwia wręczyła Dariuszowi klucz i oparła szerokie biodro o ścianę.
     – Tak, mówiłam o Bartku.
     Dariusz skrzywił się, zaciskając zawór.
     – Czasami martwię się o tego chłopca. Kiedyś myślałem, że potrzebuje sportu lub dziewczyny, ale teraz, kiedy wszyscy widzieliśmy, co tam ma… Cóż, nie może dobrze biegać po boisku piłkarskim, skacząc w tę i z powrotem.
     Sylwia wyobraziła sobie swojego małego mężczyznę biegnącego nago po boisku piłkarskim z potwornym przyrodzeniem kołyszącym się z boku na bok. Uśmiechnęła się na tę myśl.
     – Nie – zgodziła się Sylwia.
     – A jaka dziewczyna chciałaby być z czymś tak dużym?
Dariusz potrząsnął głową i zwolnił nacisk na klucz. Wyciek ustał. Zrobił to.
     – Sylwio, martwię się o niego, że sobie nie poradzi z dziewczynami.
     – Och, nie martwiłbym się o to. Jestem pewna, że niektóre dziewczyny byłyby zainteresowane.
Sylwia zarumieniła się. Wciąż mogła poczuć na języku słoną spermę swojego syna.
     – „Psalm 52:8. Lecz ja jestem jak oliwka zielona w domu Bożym, ufam łasce Bożej na wieki wieków.”
     – Słuszna uwaga Sylwio. Ufam Jego planowi.
Dariusz odwrócił się i spojrzał na swoją żonę. Wyglądała tak promiennie i pięknie. Naprawdę była pełna życia. Uśmiechnął się.
     – Zawsze wydajesz się taka…
Z zaworu wydobył się jęk, a potem trysnęła woda.
     – ...jasna cholera. Cholera, cholera, cholera.
Dariusz wstał, przepchnął się obok Sylwii i pobiegł korytarzem w kierunku głównego zaworu w piwnicy.
     Sylwia westchnęła i poszła po ręczniki. Ostatnio potrzebowali dużej ilości ręczników.  

***

     Tego popołudnia Bartosz w końcu zaczął panikować z powodu Luizy. Przeszukał cały dom i nie znalazł nic niezwykłego. Nasłuchiwał charakterystycznego tykającego zegara, ale go nie usłyszał. Miał nadzieję, że Luiza wróci, po tym jak rano uprawiał seks z Eweliną, ale ona tego nie zrobiła. Potem jego mama wydoiła go po szkole i pomyślał, że Luiza na pewno się pojawi, aby go zachęcić lub pogratulować. Ale nic z tego.
     Czy Luiza mogła zostać skrzywdzona? Czy potrzebowała jego pomocy? Zaczynając od piwnicy, Bartosz przeszukał każdy centymetr domu. Z wyjątkiem, oczywiście, zamkniętego pokoju i ukrytych schodów. Nie mógł dostać się do żadnego z tych miejsc. Zakończył poszukiwania w pustym pokoju w zachodniej wieży. Nic.
     – Pani Głowacka?
Bartosz podszedł do jednego z lekko zakrzywionych okien i obserwował czerwone i fioletowe promienie zachodzącego słońca nad prerią.
     – Luizo?
Nie było odzewu.  

***

     Podczas kolacji Dariusz i Monika rozmawiali o polityce, podczas gdy Sylwia sączyła swoje czerwone wino, a ponury Bartosz trącał widelcem brokuły na swoim talerzu. Poczuł szturchnięcie w kostkę i spojrzał do góry. Jego mama właśnie lekko go kopnęła bosą stopą, żeby zwrócić jego uwagę.
     – Wszystko w porządku Bartku? – Sylwia uniosła brew. – Wszystko z…?
Delikatnie skinęła głową w stronę jego krocza pod stołem. Dariusz i Monika kontynuowali rozmowę, nieświadomi co robi druga połowa rodziny.
     – Czy wszystko z tobą w porządku? To znaczy fizycznie? Czuła jak jej policzki robią się gorące, ale obowiązkiem matki było dbanie o dobro swojego syna.
     – Nie, teraz mi to nie przeszkadza.
Bartosz szybko zerknął na swojego ojca, a potem z powrotem na swoją mamę z jej nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
     – Ja po prostu… – westchnął. – Nieważne. Czy mogę się usprawiedliwić? Mam dużo pracy domowej.
     – Jasne, skarbie.
Sylwia zmarszczyła brwi i patrzyła, jak Bartosz wnosi swój talerz do kuchni.
     – Pa, mamo.
Bartosz wrócił z kuchni i wyszedł na korytarz. Jego tata i siostra kontynuowali rozmowę, ignorując go.
     – Pa, kochanie.
Wzrok Sylwii śledził jego chudy tyłek, który zniknął za drzwiami. Nastolatkowie byli tacy nastrojowi. W jednej chwili uśmiecha się do niej, gdy połyka jego spermę. Następnie ledwo nawiązuje kontakt wzrokowy i znika w swoim pokoju. Potrząsnęła głową. Sprawy były skomplikowane. Da mu trochę spokoju, a jutro sprawdzi co u niego słychać. To wprawiło jej myśli w ruch. Jutro Samatarowie mieli przyjść na obserwację. Co musiała zrobić, żeby się przygotować? Sylwia zaczęła spisywać listę w pamięci.  

***

     Następnego dnia, jadąc autobusem do szkoły, Bartosz wysłuchał kolejnej wiadomości głosowej, którą zostawiła mu Ewelina. Wnioskując po godzinie, o której się nagrała, jasno wynikało, że czekała, aż Tomasz pójdzie do pracy, zanim zaryzykuje wykonanie telefonu.
     „Cześć, Bartku. Przepraszam, że wczoraj tak to się skończyło.” – Jej głos był cienki i szorstki na nagraniu. – „Nie chciałam… ostatnią rzeczą, którą bym zrobiła… cóż, po prostu bardzo mi przykro. W porządku? Nie zawsze byłam przy tobie. Ale… naprawdę chciałabym cię zobaczyć. Jeśli znowu masz ochotę pójść na wagary, jestem w domu. Dobra, na razie.”
     Bartosz westchnął. Nie był na nią taki zły, że się z nim drażniła, ale też nie czuł się z tym dobrze. Prawdziwym uczuciem, które go pochłaniało, było jego zamartwianie się o Luizę. Mdliło go z przerażenia, że stało się z nią coś strasznego. Odesłał do Eweliny SMS-a. „Zajęty dzisiaj szkołą. Zamelduję się później.” Dodał emotkę psa jeżdżącego na deskorolce.  

***

     – W tym domu panuje ciemność. Czujesz to?
Maxamed spojrzał na żonę, kiedy ustawiali swój krąg komunikacyjny w pustej zachodniej wieży. Miała na sobie swój normalny hidżab i zwiewną sukienkę, ale coś w jej stroju zirytowało Maxameda. Może to była nieskromność jej nadgarstków. Widział okropnie dużo brązowej skóry tuż pod rękawami. Zmarszczył brwi i nadal rysował linie solą na starym drewnie.
     – Czuję to.
Khadra z powagą skinął głową do męża.
     – W zeszłym tygodniu zadaliśmy demonom potężny cios. Myślę, że w tym tygodniu usuniemy je z powierzchni ziemi.
     – W rzeczy samej.
Maxamed skończył kreślić linie i usiadł w kole ze skrzyżowanymi nogami, uważając, aby nie naciągnąć spodni od garnituru. Rzucił czarny krawat przez ramię. Pomyślał o mieszkańcach tego domu. Dzieci w szkole. Mąż i żona szczęśliwie zajmujący się własnymi sprawami, naprawiający łazienkę na parterze, oraz o wszystkich innych, którzy mieszkali w tej przestrzeni. Spojrzał na płaski czarny kamień marzeń, który umieścili w środku kręgu, i pomyślał, że może zobaczyć niewyraźną wizję. To był swego rodzaju układ słoneczny duchów. Płodna kobieca planeta z tak wieloma księżycami. Duża, mroźna planeta zewnętrzna, dość męska i poruszająca się po nierównej eliptycznej ścieżce. I inne małe ciała niebieskie, szybko szybujące wokół dużej, ciemnej, pulsującej gwiazdy. Maxamed często otrzymywał w ten sposób swoje wizje, jako wytłumaczenie tego, co jest i było. Próbował wykorzystać demony ze swojej wizji, aby zlokalizować demony w tym domu.
     – Usiądź ze mną kobieto.
     – Dobrze.
Khadra weszła do kręgu usypanego z soli i usiadła ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko kamienia marzeń swojego męża. Patrzyła na matowy, czarny kamień, gotowa na każdą wizję, którą obdarzy ją Allah. Następną rzeczą, jaką zauważyła, było to, że jej mąż i pokój zniknęli i stała w drzwiach biblioteki na dole. Khadra nigdy wcześniej nie miał tak silnej wizji. Wciągnęła powietrze i zamrugała. Próbowała wrócić do pokoju z mężem, ale nie mogła.
     Na ścianach wisiały dziwne portrety, których wcześniej nie widziała. Światło zamigotało i spojrzała na kinkiet na ścianie. Rozpoznała lampę oliwną z wieloryba ze swoich książek o historii. Khadra przestraszyła się głośnego uderzenia i wślizgnęła się głębiej w cień drzwi. Zerknęła na korytarz i zobaczyła dużego mężczyznę potrząsającego za ramiona rudowłosą kobietą.
     – Jesteś tylko suką w rui.
Mężczyzna puścił jej ramiona i uderzył ją po ładnej, piegowatej twarzy.
     Kobieta upadła na kolana.
     – To nie byłam ja, Fryderyku. To był ten dom.
Spojrzała na niego, półleżąc na podłodze, podparta na ramieniu. Łzy spływały po jej białych policzkach i odbijały światło lampy.
     – Ten dom czegoś od nas chce.
     – Gdzie jest chłopiec?
Fryderyk majaczył nad nią, z ciemnymi, czarnymi oczami i opadającym czarnym wąsem.
     – Proszę, on ma dopiero dziewiętnaście lat.
Ręce kobiety powędrowały do jej brzucha i Khadra po raz pierwszy zauważyła, że pod swoją długą, przewiewną sukienką nosi brzuszek ciążowy.
     Fryderyk schylił się i ponownie ją spoliczkował. Krzyknęła i upadła na bok, leżąc teraz na brzuchu na podłodze.
     – Jest pani inteligentną kobietą, pani Samatar.
Głos tuż nad ramieniem Khadry prawie przyprawił ją o atak serca.
     – Kto mówi?
Khadra odwróciła się i spojrzał w ciemną bibliotekę. Kilka stóp za nią, w cieniu nieoświetlonego pokoju, stała ta sama kobieta, która leżała w przedpokoju. Tyle że ta wersja kobiety nie była w ciąży. Wyglądała śmiertelnie blado, miała skaleczenia i siniaki wszędzie tam, gdzie jej długa sukienka odsłaniała skórę.
     – Nazywam się Luiza Głowacka.
Luiza lekko dygnęła ciemnoskórej kobiecie.
     – I jak powiedziałam, jesteś bystra. Czego jesteś świadkiem w moim korytarzu?
     Khadra spojrzała przez drzwi i zobaczyła, jak mężczyzna chwyta w garść kołnierzyk drugiej Luizy i unosi ją w powietrze.
     – Chłopiec? – syknął Fryderyk.
     – Nigdy – powiedziała Luiza na korytarzu.
     Khadra odwróciła się do Luizy   bibliotece z szeroko otwartymi oczyma.
     – Narodziny demonów. – szepnęła.
     – Poetycko.
Uśmiech Luizy byłby ładny, gdyby z jej ust nie sączyła się krew i nie brakowało jej zębów.
     – I niemalże zgodne z prawdą. Fryderyk to potwór pierwszego rzędu. Próbowałam go powstrzymać, ale nie potrafiłam. Tylko go opóźniłam, a teraz jestem osłabiona, pani Samatar. Bezsilna. Luiza wydała chrapliwy kaszel. Brzmiało, jakby miała wodę w płucach.
     – Nie pomogę ci, demonie.
Khadra znała demoniczne sztuczki. Spojrzała z powrotem na korytarz, w którym Fryderyk dusił Luizę obiema rękami, trzymając ją w powietrzu z nogami zwisającymi nad podłogą. Luiza z przedpokoju wymamrotała dwa słowa. „Moje dziecko…”
     – Co mnie obchodzi bękarcie dziecko?
Fryderyk opuścił prawą rękę i odpiął pas. – Zachowujesz się jak ulicznica. To i cię potraktuję jak ulicznicę.
Opuścił spodnie.
     – Obrzydliwy.
Khadra odwróciła się od sceny w korytarzu i weszła do pomieszczenia, bliżej Luizy z biblioteki.
     – Zostawiłaś tego piekielnego fallusa w moim domu.
     – Twój mąż przyniósł go do twojego domu.
Luiza powoli pokręciła głową. Sięgnęła rękami do brzucha, ale nie było tam brzuszka ciążowego, którego mogłaby chronić.
     – Ja nie kontroluję takich rzeczy.
     – Nie pomogę ci.
Khadra zamknęła oczy i zmusiła się do powrotu do męża.
     – Nie proszę o siebie. Proszę o chłopca. – Luiza westchnęła z irytacją. – Utknąłam tutaj i nie mogę mu pomóc.
     – Nie pomogę twojemu demonicznemu dziecku.
Słowa Khadry wgryzły się w Luizę.
     – Nie ten chłopiec. – Głos Luizy zaczął cichnąć. – Chłopiec Czerwińskich. Bartosz. Idź do niego i sprawdź, czy jest bezpieczny. Zrób wszystko, co musisz, aby go pocieszyć.
     – Co?
Ale było za późno. Najpierw fala ciepła przemknęła szybko przez jej szczupłe ciało, potem fala mdłości ogarnęła Khadrę i znalazła się z powrotem w pokoju w wieży ze swoim mężem. Przewróciła się na bok i straciła przytomność.
     – Khadra?
Maxamed szybko wstał. Jego żona zemdlała. Wiatr wiał przez okrągły pokój i rozdmuchał sól po całej podłodze. Maxamed czuł, jak wielkie zło ustępuje. Cokolwiek zrobiła jego żona, zadziałało.
     – Khadra?
Czuł jej puls, był silny, dzięki Allahowi. Podniósł ją i zaniósł na dół.
     Za nim matowy kamień zatrząsł się i pękał. Pulsujące czerwone szczeliny rozprzestrzeniły się wzdłuż czarnego minerału po meandrujących ścieżkach. Blask pulsujący czerwienią osadzony w skale wyglądał prawie jak żyły żywej istoty.  

***

     – Gdzie ja jestem?
Khadra otworzyła oczy i spostrzegła, że znajduje się w dziwnej sypialni, leżąc na kołdrze w obcym łóżku. Uśmiechnęła się, kiedy jej oczy się skupiły i dojrzała zatroskaną twarz męża. Dariusz i Sylwia Czerwińscy również jej się przyglądali, stojąc u nóg łóżka.
     – Jesteś w naszej sypialni dla gości.
Półuśmiech Sylwii był słaby, można było dostrzec zmartwienie wyryte w zmarszczkach na jej twarzy.
     – Co…
Khadra próbował usiąść, ale jej głowa opadła z powrotem na poduszkę, zsuwając hidżab na czoło. Wyciągnęła rękę, żeby go poprawić drżącymi rękami.
     – …się stało?
     – Nie jestem pewien.
Maxamed bardzo uważnie obserwował swoją żonę.
     – Wydaje się, że straciłaś dużo energii, aby uwolnić ten dom od nękających go demonów. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Zniszczyłaś nawet nasz kamień marzeń. Dokładnie zbadałem dom każdym możliwym instrumentem. Ten dom jest już czysty.
Na jego ciemnych ustach przemknął słaby, dumny uśmiech.
     – Możesz chodzić? Czas odebrać dzieci.
     – Nie sądzę.
Khadra ponownie spróbowała się podnieść, ale stwierdziła, że nie ma siły dźwignąć swych obolałych kości.
     – Może odbierzesz dzieci, a ja chwilę tu odpocznę?
     – Tak.
Sylwia skinęła głową i spojrzała na swojego marszczącego brwi męża.
     – Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś została. Co nie Darku?
     Dariusz burknął. Był gotowy, aby skończyć z tym cyrkiem. Ale skinął głową.
     – Przyniosę ci trochę zupy i będziesz mogła odpocząć, aż odzyskasz siły.
Sylwia ponownie skinęła głową, szczęśliwa, że może coś zaoferować tym ludziom.
     – Możesz nawet zostać na noc, jeśli chcesz.
     – Nie możemy się narzucić.
Maxamed spojrzał podejrzliwie na kobietę i jej gościnność.
     – Ale jeśli zechciałbyś przekazać jakąś darowiznę, byłoby to bardzo mile widziane. Wykonaliśmy tutaj dość trudne zadanie.
Właściwie nie miał pojęcia, jak jego żona to zrobiła i co zrobiła, ale rzeczywiście wydawało mu się to trudne.
     – Trochę brakuje nam środków.
Sylwia wzruszyła ramionami i posłała Maxamedowi potulny uśmiech.
     – To bardzo miłe. – Maxamed skinął głową. – Ale też mamy swoje potrzeby.
     Z łóżka dobiegło słabe chrapanie. Maxamed, Dariusz i Sylwia spojrzeli na Khadrę. Zasnęła.
     – Pójdę teraz po moje dzieci.
Maxamed rozejrzał się po sypialni dla gości, a potem zacisnął usta.
     – Zadzwonię za dwie godziny. Jeśli moja żona będzie jeszcze spała, skorzystamy z waszej gościnności. W tym domu nie ma już demonów. Może swobodnie odpoczywać.
     – Oczywiście. – Sylwia skinęła głową.  – Zaopiekujemy się nią odpowiednio.
     – Dziękuję.
Maxamed odwrócił się do drzwi. Musiał zebrać swój sprzęt, odebrać dzieci, nakarmić je, wykąpać i położyć do łóżka. To nie była robota ojca, ale mógł się poświęcić ten jeden raz. Jego żona zasługiwała na porządny odpoczynek po tym wszystkim, czego dokonała.  

***

     Bartosz maszerował chodnikiem do rezydencji. Mijał chwasty i zniszczoną kostkę brukową. Jego bliźniaczka, Monika, pędziła przed nim. Chciała zadzwonić do swojego chłopaka czy coś. Za jego plecami cichł odgłos odjeżdżającego autobusu. Bartosz poczuł mdłości, gdy ziemia pod nim nagle się przesunęła. Zamrugał, nie był już w tym samym miejscu. Zatrzymał się i ścisnął mocniej paski plecaka, rozglądając się w mroku.
     Po kręgosłupie Bartosza przeszedł dreszcz. Jak to się stało, że tak szybko się ściemniło? Rozejrzał się, aby zobaczyć, że jego początkowy wniosek był błędny. Właściwie był w tym samym miejscu. Stał na chodniku przed domem, ale była noc. W rezydencji buchało pomarańczowe światło, wydobywające się z okien. Wokół siebie, zamiast chwastów, widział kwiaty kołyszące się na wietrze.
     – Z drogi chłopcze! – Ostry głos mężczyzny przeszył ciszę za Bartoszem. – Pani miała wypadek.
Mężczyzna odepchnął Bartosza na bok.
     – Kto?
Bartosz potknął się i wpadł w kwiaty. Teraz, siedząc na tyłku, Bartosz obserwował procesję kilku mężczyzn pośpiesznie maszerujących. Na podjeździe zarżał koń i Bartosz zauważył czekający czarny powóz.
     – Chodź ze mną Bartoszu. – Cichy kobiecy głos dotarł do niego unosząc się na wieczornym powietrzu.
     Luiza pojawiła się przed nim, ale wyglądała inaczej. Nie była w ciąży, była okaleczona, posiniaczona i krwawiła. Dłonie Bartosza zacisnęły się na jej widok. Podeszła do niego w swojej pomiętej sukience i podała zakrwawioną, białą dłoń, aby pomóc mu wstać.
     – Pani Głowacka? Co się stało?
Bartosz wziął ją za rękę i ze zdziwieniem poczuł ciepło, gdy ścisnęła jego palce i pomogła mu wstać.
     – Nic, czego bym nie zrobiła ponownie. Obowiązkiem matki jest przede wszystkim ochrona swoich bliskich przed krzywdą.
Luiza otrzepała Bartosza.
     – Teraz chodźmy. Nie chcesz zobaczyć, co ci mężczyźni będą nieśli za kilka minut.
Wzięła go ponownie za rękę i pociągnęła go ścieżką prowadzącą dookoła domu.
     – Gdzie jesteśmy?
Bartosz spojrzał na wiktoriańskie detale domu wznoszącego się nad nim. Były tak skomplikowane i pomalowane na jaskrawe kolory. W niczym to nie przypominało wyblakłej fasady, do której był przyzwyczajony.
     – Jesteśmy w przeszłości, kochanie.
Poprowadziła go do małego, starannie przystrzyżonego krzewu róży.
     – Nie czuję się dobrze i jest to jedyne miejsce, w którym mogę ci się teraz ukazać.
     – Potrzebujesz abym coś dla ciebie  zrobił?
Bartosz zatrzymał się z Luizą przy krzaku róży i patrzył, jak delikatnie dotyka czerwonej róży zakrwawioną lewą dłonią. Nie nosiła obrączki.
     – Te róże zawsze były moimi ulubionymi.
Pochyliła się do przodu i głęboko wciągnęła powietrze.
     – Magiczne, nie sądzisz?
     – Pani Głowacka.
Bartosz pobieżnie pociągnął nosem. Ładnie pachniały.
     – Chcę abyś wróciła ze mną do teraźniejszości. Co mogę zrobić?
     – Jesteś takim dobrym chłopcem, prawda?
Odwróciła się i spojrzała na niego przekrwionymi oczami.
     – W waszej sypialni dla gości śpi kobieta. Kiedy się obudzi, przedstaw ją swojej maczudze. Jej ofiara zapewniłaby dużo mocy dla domu.
Luiza potrząsnęła głową, a pomarańczowy blask z okien domu odbijał się w jej zielonych oczach.
     – Fryderyk znowu zrobił ze mnie miazgę, ale wcześniej podniosłem się. Zrób to dla mnie, a ponownie zmartwychwstanę.
     – Co dokładnie mam zrobić?
Bartosz bał się, że właśnie poprosiła go, by uwiódł w ich domu obcą kobietę.
     – Zwab ją na lubieżną ścieżkę.
Luiza stała się prawie przezroczysta. Pochyliła się i po raz kolejny przeciągle powąchała swój ulubiony kwiat.
     – Zrób to dla mnie, inaczej może to być nasze ostatnie pożegnanie.
Potem rozpłynęła się w nicości.  
     Pani Głowacka? Luizo?
Bartosz odwrócił się, szukając jej śladu i zauważył, że z powrotem jest środek białego dnia. Krzew róży znowu był zarośnięty, a dom, gdy na niego spojrzał, był cieniem dawnej świetności. Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i poczuł uwodzicielski zapach róż. Zastanawiał się, kogo znajdzie w sypialni dla gości.

***

     – Bartku, chodź tu na chwilkę. Musimy porozmawiać.
Sylwia spotkała Bartosza, gdy wracał ze szkoły.
     – Już, mamo.
Bartosz miał motyle w żołądku, myśląc o tym, o co poprosiła go Luiza.
     Sylwia zaprowadziła Bartosza do biblioteki i zamknęła za nimi drzwi. Następnie opowiedziała mu o wszystkich wydarzeniach tego popołudnia. Trudno było mu przekazać wiadomość, że Luiza Głowacka nie będzie go już odwiedzać.
     – Wiem, że lubisz Luizę, więc przepraszam, że musiałam ci to wszystko powiedzieć. Ale tak będzie lepiej. Pani Głowacka nie miała na nas dobrego wpływu.
     – Nie mamo. Ona nie odeszła na dobre. – Bartosz poważnie skinął głową.
     – Nie słuchasz mnie, skarbie. Pan Samatar przeprowadził testy wszystkimi swoich instrumentami. Dom jest teraz wolny.
     – Dobrze, mamo.
Bartosz nie chciał się kłócić.
     – Więc nie przeszkadza ci pożegnanie się z Luizą?
     – Jasne.
     – No więc. Czy potrzebujesz pomocy ze swoim przyrodzeniem?
Sylwia zarumieniła się lekko i spojrzała na wybrzuszenie w spodniach syna.
     – Nie teraz, mamo. Dzięki.
Bartosz otworzył drzwi i spojrzał na Sylwię.
     – Mam dużo zadane, może później. Pa.
     – Naprawdę? Myślałam… – Ale Sylwia mówiła do pustych drzwi, gdy Bartosz uciekł.
Potrząsnęła głową. Nastolatki były takimi dziwnymi stworzeniami. Jeszcze wczoraj myślała, że Bartosz będzie ją nieustannie męczył o seks. Teraz wydawał się tym zupełnie nie zainteresowany. Może znalazł inną dziewczynę, a może uwolnienie domu z jego duchów przywróciło Czerwińskich do normalności. Sylwia wyciągnęła rękę i uniosła swoje duże piersi. One nie wydawały się normalne. Opuściła piersi i wyszła z biblioteki. Wkrótce będzie musiała sprawdzić co u Khadry.  

***

     Było już dobrze po północy, kiedy Bartosz wyszedł ze swojej sypialni. Czekał, aż wszyscy zasną, i dla pewności dał sobie jeszcze trochę czasu. Khadra nadal spała w sypialni dla gości. Budziła się tego popołudnia tylko raz, żeby zjeść zupy, którą przyniosła jej Sylwia.
     Dom spał razem z mieszkańcami. Cisza wypełniła korytarz na drugim piętrze. Bartosz przemknął obok nieumeblowanego otwartego salonu po lewej i wielkich schodów po prawej. Przekradł się obok pokoju rodziców i otworzył drzwi do sypialni gościnnej, w której Ewelina i Tomasz spali zaledwie kilka dni temu. Myśl o Ewelinie szarpnęła Bartoszem. Zapewnił siebie, że wkrótce znów ją zobaczy. Wśliznął się do sypialni, zamknął i zablokował za sobą drzwi. Włączył światło.
     Na łóżku była pani Khadra Samatar. Spała zwinięta na boku na kołdrze, wciąż mając na sobie hidżab i sukienkę w pełni ją okrywającą. Bartosz podszedł do łóżka. Co miał zrobić? Stał tam i modlił się, aby Luiza pojawiła się i pomogła mu, ale oczywiście nic takiego się nie stało. Robił to dla niej.
     – Pani Samatar.
Bartosz dotknął jej ramienia i delikatnie nią potrząsnął. Naprawdę miał nadzieję, że nie będzie krzyczeć, kiedy się obudzi.
     – Obudź się, proszę.
     – Maxamed?
Khadra zamrugała oczami i przeciągnęła się. Po takiej ilości snu poczuła się znacznie lepiej. Było to dla niej prawie jak ładowanie baterii. Dopiero po chwili przypomniała sobie, gdzie jest. Kiedy zobaczyła Bartosza, cofnęła się i znalazła się na drugiej stronie łóżka.
     – Czego chcesz, Bartoszu?
Jej twarz złagodniała. Ogarnęło ją nagłe uczucie potrzeby zaopiekowania się tym młodym mężczyznom.
     – O Boże. Pamiętasz moje imię.
Bartosz się uśmiechnął.
     – Ja… cóż… to jest niezręczne.
Spojrzał w jej oczy w kształcie migdałów. Była naprawdę piękną kobietą.
     – Gdzie jest twoja matka i ojciec?
Khadra zdała sobie sprawę, że jej stopy były bose i widoczne. Wsunęła je pod sukienkę.
     – Oni śpią. Jest późno.
Motyle w żołądku Bartosza zatrzepotały mocniej, gdy próbował zastanawiać się, co ma robić.
     –  Więc pozbyłaś się duchów, prawda?
     – Tak. – Khadra skinęła głową, przypominając sobie co zrobiła. – Tak, demony odeszły.
     – Ale nadal mam problem.
     – W czym masz problem?
Khadra wiedziała, że musi zająć się Bartoszem Czerwińskim. To była jedyna klarowna myśl w jej głowie.
     – Dobrze.
Bartosz rozpiął spodnie.
     – Duchy zmieniły mnie tam na dole i nie wróciło to do normy.
Technicznie rzecz ujmując, była to prawda.
     – Możesz mi pomóc?
Potrzebował jej pomocy. Tak naprawdę to również nie było kłamstwem.
     – Nie martw…
Khadra sapnęła i straciła koncentrację, gdy ze spodni wypadło potężne przyrodzenie chłopca. Była jeszcze bardziej zszokowana, kiedy zdała sobie sprawę, że to jego rozmiar kiedy jeszcze jest miękki. Czy demony naprawdę mu to zrobiły?
     – Pozwól, że przyjrzę się temu bliżej.
     Nastolatek przesunął się bliżej łóżka, jego ogromny członek zwisał wraz z dwiema wielkimi kulkami dyndającymi tuż za nim.
     – To jest na pewno nienaturalne.
Khadra przeszła przez łóżko, żeby przyjrzeć się bliżej. Bez namysłu wyciągnęła ręce i chwyciła go. Był taki ciepły i potężny. Ścisnęła go delikatnie i podziwiała jego giętkość.
     – Nie wiem, co mogę dla ciebie zrobić.
     W umyśle Bartosza pojawiło się zdanie.
     – Musi pani wydobyć z niego truciznę, pani Samatar.
     – Tak.
Khadra patrzyła, jak jej ciemne palce poruszają się po bladej skórze. Powoli głaskała penisa.
     – Wydobyć truciznę.
To coś puchło w jej dłoniach. Patrzyła ze zdumieniem, jak stawał się coraz większy i większy. Dopóki nie był jeszcze większy niż ten bezbożny, czarny fallus, którego używała na sobie.
     – To niesamowite.
     – Czy mogłabyś zdjąć chustę z głowy?
Bartosz nienawidził, kiedy kobieta zdejmowała ręce z jego penisa, ale chciał zobaczyć, co ukryła pod tym nakryciem.
     – Zdejmuję hidżab tylko dla mojego męża.
Ale nawet gdy wypowiedziała te słowa, jej prawa ręka opuściła penisa i zsunęła hidżab. Potrząsnęła falistymi, czarnymi włosami. Z powrotem złożyła dłonie na przyrodzeniu Bartosza i zaczęła mocniej pompować.
     – Wydobądź z siebie tę truciznę – szepnęła.
     – Jesteś piękna.
Bartosz wpatrywał się w jej delikatną, kobiecą twarz, gdy go pieściła. Nie miał wątpliwości, że pomimo tego, co powiedzieli Samatarowie, dom nadal miał wpływy i władzę, a Khadra był pod jego urokiem.
     – Jest trochę sucho. Czy możesz włożyć go do ust?
     – To jest coś, co zrobiłabym tylko dla Maxameda. Nigdy bym…
Ale była zaskoczona, gdy odkryła, że tym, co przerwało jej słowa, były jej usta zaciśnięte wokół głowy tego gigantycznego penisa. Poruszała na nim głową. Dopomóż Allahu. Desperacko chciała chronić tego chłopca i sprawiać mu przyjemność w każdy możliwy sposób.
     – Mmmmmppppphhhhhhh... – jęknęła z ustami obejmującymi penisa.
     – Ćśśśś...
Bartosz delikatnie wplótł palce w jej falujące włosy.
     – Moi rodzice śpią po drugiej stronie korytarza.
     Ta myśl wywołała falę paniki w małym ciele Khadry, ale nie przerwała. Wciąż pompowała go rękoma i ustami.
     Kilka minut później Khadrze przyszło do głowy, że to najdłuższy czas, jaki spędziła na zadowalaniu mężczyzny. Miała nadzieję, że wkrótce skończy. Ale jednocześnie była podekscytowana, słysząc ciche pomruki i jęki wywołane przez jej posługę.
     – Pani. Samatar… Zaraz… dojdę…
Bartosz starał się być tak cicho, jak to tylko możliwe, gdy spuszczał się w ustach drobnej, ciemnoskórej kobiety.
     Gorąca, słona sperma wypełniła usta Khadry, wypychając jej policzki, po czym przełknęła zawartość ust. I znowu i ponownie. To był najsmaczniejszy, najbardziej sycący posiłek, jaki kiedykolwiek jadła. W przeszłości myślała, że Maxamed ma obfity spust, ale teraz, gdy przeżyła powódź, zdała sobie sprawę, że jej mąż tryskał tylko drobną strużką nasienia.
     – Wystarczy… wystarczy…
Po spuszczeniu Bartosz był trochę bardziej wrażliwy, a Khadra nadal ssała i ssała. Delikatnie pociągając ją za włosy, wyjął go z jej ust.
     – Dziękuję, pani Samatar.
     – Mów do mnie… Khadra.
Jej małe piersi unosiły się i opadały pod sukienką, gdy próbowała złapać oddech.
     – Czy trucizna się wydostała?
Nie odrywała wzroku od potwornej bestii, gdy siadała z powrotem na łóżku, a jej ciężar spoczął na tyłku.
     – Przykro mi, ale nie.
Bartosz potrząsnął głową i delikatnie popchnął ją na plecy. Pomyślał, że Luiza potrzebuje dużo  więcej, a kiedy podciągnął sukienkę Khadry do talii i rozłożył szeroko jej nogi, uznał, że sam też potrzebuje znacznie więcej.
     – Czekaj, czekaj... oooohhhhhhhhhhhh...
Khadra poczuła, jak odciąga jej majtki na bok i przyciska masywną głowę do jej szparki. Wsunął się od razu. Dlaczego była taka mokra dla kogoś innego niż jej mąż? Przyłapała się na tym, że chętnie przyciska biodra do nastolatka i kładzie ręce na jego chudym tyłku. Przycisnęła go do siebie i stłumiła jęki.
     – Powoli, powoli, pooowwwoooliii...
Nigdy nie miałam w sobie czegoś tak dużego.
     – W porządku.
Bartosz pozwolił swojemu kutasowi wsuwać się centymetr po centymetrze w jej ciasną cipkę. Była o wiele mniejsza niż Sylwia i Ewelina. Zdał sobie sprawę, że jest od niej wyższy i może nawet cięższy. Wydawała się taka inna, gdy się pod nim wiła.
     Wkrótce dotarł do dna, a następnie w równym tempie zaczął piłować jej cipkę długimi, spokojnymi ruchami. Spojrzał na jej wykrzywioną twarz ze spermą na brodzie i trochę przyspieszył tempo. Miał teraz wystarczająco dużo doświadczenia, by wiedzieć, że zaraz dojdzie.  
     – Bartosz… Bartosz… oooohhhhhh... Co się ze mną dzieje?
Khadra szerzej rozchyliła nogi, a jej biodra zadrżały, gdy uderzył w jakieś miejsce w jej głębi, o którym nie miała pojęcia aż do tej chwili. Kto by pomyślał, że zadowolenie mężczyzny może być tak cudowne dla kobiety?
     – Ćśśś...
Bartosz położył dłoń na jej ustach, aby uciszyć jej jęki gdy dochodziła.
     – Myślałam… że… to ja miałam... się tobą zaopiekować… ale ty... traktujesz mnie… jak królową.
Słowa Khadry zostały stłumione przez palce Bartosza. Zrezygnowała z oporu i pozwoliła seksownemu nastolatkowi robić z nią, co chce.
     – Pewnie… po prostu bądź cicho… dobrze?
Bartosz zdjął dłoń z jej ust, położył obie ręce pod nią i złapał ją za drobny tyłek, aby uzyskać lepszy dostęp.
     – Och... och... och....
Khadra odepchnęła się od jego ramion.
     – Za głęboko.
     – Przepraszam.
Bartosz zatrzymał biodra.
     – Jak jest dobrze?
Znowu ruszył w górę bardzo powoli.
     Khadra skinęła mu głową.
     – A teraz?
Poruszył się trochę szybciej.
     – Jest dobrze.
     – Teraz?
Bartosz uderzał ją teraz długimi, silnymi pchnięciami.
     – Mogę… uh… uh… to wytrzymać.
Khadra skinęła głową do niebieskookiego kochanka.
     – Sprawiasz, że… zaraz… jeszcze raz....
Szarpnął nią kolejny orgazm.
     Khadra nie wiedziała, ile czasu minęło, ale dopiero po trzech lub czterech wstrząsających umysłach orgazmach poczuła, jak Bartosz zaczyna na niej drżeć.
     – Zaraz dojdę… znowu...
Pot spływał po twarzy Bartosza. Jego biodra raz po raz uderzały w jej biodra. Materac uginał się pod nimi przy każdym pchnięciu. Łóżko zatrzeszczało, robiąc dużo hałasu, ale Bartosz nie mógł się powstrzymać.
     – Nie…
Ale Khadra nie zdążyła dokończyć, by nie kończył w jej wnętrzu. Poczuła erupcję w pochwie, co doprowadziło ją do najbardziej intensywnego, jak dotąd, orgazmu. Kiedy doszła do siebie, leżeli nieruchomo w łóżku, a Bartosz ciężko oddychał na niej.
     – Jesteś niesamowita… Khadro.
Bartosz uśmiechnął się do niej.
     Khadra ze zdumieniem wpatrywała się w jego niebieskie oczy.
     – Jesteś… siłą natury.
Ku jej niedowierzaniu biodra Bartosza znowu zaczęły się poruszać, jego penis znów wślizgnął się w nią.
     – Nie… wypędziłam wszystkich demonów… prawda?
Khadra spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. Uniosła stopy wysoko w powietrze, aby zapewnić mu lepszy dostęp do jej pochwy.
     – Mam nadzieję, że nie.
Kutas Bartosza wydawał niepokojące dźwięki, gdy cipka Khadry ociekała spermą.
     – Nie możesz znowu skończyć w środku.
Khadra odchyliła głowę do tyłu i starała się nie jęczeć.
     – Mogłabym zajść w ciążę.
     – Oczywista sprawa.
Bartosz posuwał dalej tą somalijską kobietę.  
     W milczeniu, z drugiej strony pokoju, Luiza obserwowała kopulującą parę. Jej biały uśmiech był pełen macierzyńskiego ciepła. Jej piegowata twarz była cała i nieuszkodzona, ale nie wróciła do dawnej siebie. Jeszcze nie. Potarła brzuch z przyzwyczajenia i stwierdziła, że jej szczupła sylwetka jest niepokojąca. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, by ukryć odgłosy seksu przed resztą domu, na razie chowając ten pokój w innym czasie. Patrzyła, jak ciemnoskóra kobieta oddaje się jej przystojnemu chłopcu i w duchu wiwatowała mu, gdy po pewnym czasie wystrzelił w jej wnętrzu kolejnym ładunkiem nasienia.
     Świat znów znalazł się na swojej osi. Przy odrobinie szczęścia Luiza wkrótce wróci do pełni sił. Zniknęła, gdy Bartosz zszedł z Khadry.
     – Nie mogę uwierzyć, że to się stało. Daj mi swoją koszulkę.
Pochwa Khadry wciąż pulsowała przyjemnością.
     – W porządku.
Bartosz zdjął koszulkę i podał ją jej.
     – Dziękuję.
Khadra zwinęła ją w kłębek i umieściła między swoimi nogami. Jego nasienie już z niej wyciekało.
     – Lepiej wracaj do swojej sypialni.
     – Tak, to dobry pomysł.
Zeskoczył z łóżka i włożył spodnie.
     – Kiedy mogę cię znowu zobaczyć?
     – Nie możesz.
Khadra spojrzała na niego leżąc na łóżku, trzymając koszulę między nogami. Jej sukienka wciąż była podciągnięta wokół talii. Jej czarne włosy tworzyły aureolę wokół głowy na kocu.
     – Muszę się wyczyścić, a potem opuszczę ten dom i nigdy nie wrócę.
     – Naprawdę?
Bartosz rozejrzał się po pokoju. Nie widział żadnego znaku, aby Luiza wróciła. Czy odniósł  porażkę?
     – Cokolwiek czuję do ciebie, ten dom nie może mnie odciągnąć od męża. Z mojego życia. Wrócę do domu w ciemności tej nocy i nigdy nie wrócę. Będę…
Łóżko zatrzęsło się, gdy Bartosz wskoczył z powrotem na łóżko tuż obok niej. Spojrzała na niego zdziwiona.
     – Przepraszam, po prostu wyglądasz tak ładnie.
Pocałował ją, delikatnie skubiąc jej dolną wargę.
     Próbowała go odepchnąć, ale wkrótce zaczęła ochoczo ssać jego język. Niedługo potem jechała na nim z nieobecnym spojrzeniem i obwisłą szczęką. Już prawie świtało, kiedy w końcu skończyli się kochać.
     Bartosz zostawił ją, aby wrócić do swojego pokoju, a Khadra robiła, co mogła, by posprzątać bałagan. Była zbyt zmęczona, żeby wyjść do domu, kiedy skończyła, więc gdy wzeszło słońce, położyła głowę na poduszce i zasnęła.

Dodaj komentarz