I'm back! Absolutnie nie planowałam robić takiej długiej przerwy, ale najpierw wena mnie opuściła, a później wyjątkowo niefortunnie i głęboko rozcięłam sobie lewy kciuk, co na ponad dwa tygodnie wyłączyło mnie z prostych, codziennych czynności. Teraz jest już lepiej, dlatego w końcu wrzucam rozdział 😊 i, jeśli mogę coś doradzić: nie polecam chodzenia po schodach z talerzami z Ikei. Bardzo łatwo się tłuką. I bardzo głęboko tną.
Odkąd postanowiłam, że spotkam się z Charliem, sen znowu nie chciał do mnie przyjść.
Łykałam tabletki nasenne jak głupia, ale albo się od nich uzależniłam albo przestały na mnie działać.
Zaczęło mi przeszkadzać, że Dan nie spał. Zawsze tylko siedział i na mnie patrzył.
Zaczynałam myśleć, że już nigdy nie będę sama.
Potrzebowałam przestrzeni, a on ciągle był obok. Ciągle patrzył. Wygłaszał komentarze.
Ale jak mogłam złościć się na kogoś, kto nie żył?
– Nie denerwuj się – powtarzał Dan aż do znudzenia. I faktycznie, miał znudzony ton, jakby musiał powtarzać coś dziecku po raz setny. – Przecież już postanowiłaś, że się z nim spotkasz. Nie wycofuj się teraz.
– Po pierwsze: ty postanowiłeś – warknęłam, nie odwracając wzroku od komórki, na której miałam otwarty kontakt z numerem komórki Charliego. Taty. Nie, tylko nie taty! To słowo mało nie stanęło mi w gardle. Nie mogłam go tak nazywać. Nie zasługiwał na taką nazwę. Był tylko ojcem, biologicznym. Dawcą nasienia. Na pewno nie tatą. To miało się już nigdy nie zmienić. – A po drugie, nie denerwuję się.
– Gdybym cię nie znał, uwierzyłbym – odezwał się prawie że uprzejmym tonem. – Ale widzę, jaki masz szalony wzrok i jak krążysz po pokoju. To oczywiste, że się denerwujesz. Ale czy nie będzie lepiej mieć tego za sobą? Wtedy zaśniesz spokojnie.
– Jesteś nagle ekspertem od relacji rodzinnych czy co? – W końcu przeniosłam na niego wzrok i ściągnęłam brwi. – Twoja mama też nie żyje. Sam mi o tym powiedziałeś.
– Owszem.
– A twój ojciec? Co z nim?
– To nie jest temat, na który chciałbym rozmawiać – fuknął tylko i odwrócił się lekko, ale ja nie zamierzałam odpuścić.
– Ach, tak? To masz prawo wybierać sobie, na które tematy chcesz rozmawiać, ale ja nie? – rzuciłam wściekle, podnosząc się z łóżka. – Ja też nie chcę rozmawiać o moim ojcu, a tym bardziej się z nim widzieć! I na pewno nie chciałam dyskutować z tobą o związku z Jacksonem! Nie zamierzałam ci nawet o tym wszystkim mówić, ale oczywiście ty musiałeś sam wszystko podpatrzeć z boku, jakbym była w jakimś pierdolonym reality show!
– Czemu wrzeszczysz na mnie? – burknął tylko, posyłając mi nieprzychylne spojrzenie. – Zachowaj te nerwy dla tatusia.
– Nie nazywaj go tak!
– Bo co? – Nagle się roześmiał. – Co mi zrobisz, Amelio? Zastrzelisz mnie drugi raz? Chyba ci się to nie uda – dorzucił kpiąco.
Byłam tak wściekła, że złapałam pierwszą lepszą książkę i z całej siły cisnęłam w Dana. Tak się przyzwyczaiłam do jego obecności, że nawet nie pomyślałam, że książka swobodnie przeleci przez niego, odbije się od ściany i wyląduje na podłodze.
Dan tylko posłał mi spojrzenie pełne politowania.
– Dziękuję. Piękny ruch, Amelio. Co to, przedszkole?
– Zamknij się. – Dyszałam ciężko, na nowo czując lekkie łaskotanie paniki. Jak to było możliwe, że czułam jego dotyk, że materac łóżka uginał się pod jego ciężarem, ale książka przez niego przelatywała? Już się przyzwyczaiłam do jego obecności i przestałam ją kwestionować, ale to… – Wcale nie pomagasz.
– Czyli co? Tchórzysz? – Choć dopiero mówił, żebym się nie poddawała, teraz wyglądał na całkiem zadowolonego. – Chyba jednak się zmieniłaś. Nie spodziewałem się…
– Nie zmieniłam się! – Kłamstwo. Ja to wiedziałam, ale on nie musiał. Miał mnie postrzegać tak jak kiedyś. Dla niego miałam się wydawać jeszcze silniejsza niż wcześniej. – Po prostu nie chcę się z nim widzieć. Nie wiem, czemu mi to w ogóle sugerujesz. Jest dupkiem. Zostawił mnie i mamę!
– Myślę, że to raczej twoja mama zostawiła jego. – Posłał mi znaczące spojrzenie. – Przecież od niej nauczyłaś się tego swojego… podejścia do życia, prawda?
– Co to ma do rzeczy? – Serce zabiło mi niebezpiecznie szybko.
– Co? A to, że pewnie nawet mu nie powiedziała, że ma córkę. Czy nie zakazywała ci mówić o nim “tato”? – kontynuował Dan, wpatrując się we mnie intensywnie. – Kazała ci go nazywać… jak to było… – Przymknął oczy. – “Ten, który cię spłodził”?
Zaschło mi w ustach.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałam ostro. – Nigdy ci o tym nie opowiadałam.
– Wiem dużo rzeczy.
– Tego nie miałeś prawa wiedzieć!
– Czekaj, jak to szło? – Udał, że się zastanawia. – Ach, no tak. Mężczyźni potrafią tylko ranić – zacytował słowa mojej mamy, które usłyszałam jako dziecko.
Poczułam się, jakby kopnął mnie prąd.
– To dlatego mnie tak traktowałaś? – zapytał cicho, posyłając mi zranione spojrzenie. – Dlatego nie chciałaś, by ktokolwiek się do ciebie zbliżył? To przez nią?
– Skąd to wiesz? – wydusiłam z siebie, ignorując jego pytania. – Znasz moją mamę? Rozmawiałeś z nią? Poznałeś ją w tym waszym małym kręgu piekielnym?! – warknęłam z nienawiścią.
On tylko parsknął śmiechem.
– Kręgu piekielnym? – zaśmiał się. – Skąd ten pomysł? Czemu się tak uparłaś na to piekło? Naprawdę masz nas za takich, co by tam trafili?
– Znałam ciebie. – Opadłam na łóżko, nagle bez sił i odwróciłam wzrok. Nie mogłam dłużej na niego patrzeć. – I znałam ją – dodałam cicho. – Nie ma szans, żeby na którekolwiek z was czekało coś dobrego.
Odpowiedziała mi cisza, która krzyczała.
🦋
Biłam się z myślami, wiedząc, że czeka mnie jedna z trudniejszych decyzji, jakie w życiu musiałam podjąć.
Zaciskałam powieki, starając się stworzyć złudzenie, że byłam w pokoju sama.
Wokół mnie rozbrzmiewała cisza.
Nie otwierałam ust, choć miałam ochotę wrzasnąć.
Przestań się na mnie gapić!
Czułam na sobie jego wzrok, choć od paru godzin tkwiłam w jednej pozycji.
Za drzwiami słyszałam krzątaninę Hannah i jej paplanie przez telefon.
Zamknij się!
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Przed oczami miałam twarz ojca.
Wiedziałam, co musiałam zrobić, ale to było trudne.
Chciałam przed tym uciec, ale może…
Może ucieczki nie było.
Może ucieczką było stawienie temu czoła.
W końcu podniosłam się do pozycji siedzącej i zsunęłam stopy na zimną posadzkę, w pełni świadoma, że każdy mój ruch był wnikliwie obserwowany.
Sięgnęłam po komórkę i napisałam smsa.
Bar Casablanca, dziś, godzina 22. Przyjdź, jeśli chcesz poznać prawdę.
Wysłałam wiadomość, nie pozwalając, by mój palec zawisł nad ekranem. Nie dałam sobie czasu na zmianę decyzji.
Nie było już odwrotu.
Została godzina.
– A więc… – Usłyszałam pomruk dobiegający gdzieś z boku. – Wychodzimy?
Wstałam, czując się i poruszając jak robot.
– Ja wychodzę. – Usłyszałam swój głos, choć nie czułam, żebym coś powiedziała. – Ty zostajesz. To sprawa między mną a moim ojcem.
Drżącą ręką sięgnęłam do szafy, by wyjąć z niej ubrania, a gdy się odwróciłam, byłam już sama.
🦋
Idąc do baru, zastanawiałam się, czy Charlie faktycznie się pojawi. Na decyzję dałam mu w końcu tylko godzinę. W dodatku nie miałam pewności, czy w ogóle zechce mnie widzieć po naszym ostatnim spotkaniu. Dlatego napisałam smsa tak, a nie inaczej. Półprawdy, tajemnice – to wszystko przyciągało ludzi. Dlatego woleli kryminały od ckliwych romansów. Nikogo nie obchodziła miłość, wszyscy woleli posmakować tajemnicy, a później dać się zaskoczyć jej rozwiązaniem.
Czy faktycznie miałam zamiar powiedzieć mu, że byłam jego córką?
Jak miałam to zrobić? Stanąć przed nim i po prostu to powiedzieć, czy może najpierw wybadać, co wiedział?
Jak miałam to zrobić bez pokazania, że mi zależy?
Jak to zrobić, by nie wyjść na zagubioną sierotę?
Zaczynałam żałować tego poronionego pomysłu.
Gdyby nie Dan, nigdy bym się na to nie zdecydowała.
Niby mogłam się nadal wycofać, ale co, jeśli Dan miał rację? Jeśli będzie mnie to męczyło już do końca?
Kiedy tylko weszłam do zatłoczonego baru, od razu go zobaczyłam. Siedział przy ladzie i smętnie popijał jakieś piwo. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Był ubrany w znoszone dżinsy i za dużą marynarkę. Czarne włosy miał oklapnięte. Nie widziałam jego oczu, bo siedział do mnie bokiem, ale domyślałam się, że one także się nie zmieniły. Nadal były ponure i puste.
Patrząc na niego, mając w końcu świadomość, że był moim ojcem, nagle poczułam się lepiej.
Teraz już rozumiałam, dlaczego mama zabraniała mi nazywać go tatą. Był tylko tym, który mnie spłodził. Nie byłam jego córką; łączyła nas tylko biologia, ale jeśli patrzyło się na życie, charakter, osobowość… byliśmy jak dwa różne światy. Byłam jego kompletnym przeciwieństwem. Charlie wyglądał jak ofiara losu, która po napadzie jeszcze przeprosiłaby bandytę. Na naszym pierwszym spotkaniu jeszcze uważałam, że był przystojny, ale teraz coś się w nim zmieniło.
Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że mam jego geny.
Jaka bym była, gdyby ten człowiek mnie wychował?
Bezsilna. Bezbronna. Równie żałosna co on.
Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że jego nieobecność w moim życiu może była tak naprawdę czymś dobrym.
Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal – ale gdzieś w głębi zawsze brakowało mi ojca. Kochałam mamę, oczywiście, że tak. Będąc jednak tylko z nią przez tyle lat mimowolnie zastanawiałam się, jak wyglądał mój ojciec. Kim był.
Teraz już to wiedziałam i nie żałowałam, że go przy mnie nie było.
Bez niego nauczyłam się być silna.
On nauczyłby mnie, jak dawać się kopać życiu po dupie.
Więc co mnie tu jeszcze trzymało?
Zamierzałam się odwrócić i wyjść z baru, gdy Charlie lekko obrócił się w prawo i zauważył mnie. Jego spojrzenie się nie zmieniło. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu przez parę długich sekund, aż w końcu odsunął prawą nogą stołek barowy obok siebie.
Zaproszenie.
Nawet nie wiedział, co go czeka.
Skoro już tu byłam…
To mogło okazać się całkiem ciekawe.
Być może miałam w końcu wprowadzić trochę akcji do jego nudnego, miernego życia.
Usiadłam i przesunęłam po nim wzrokiem. Miał poszarzałą twarz i wyglądał, jakby miał zaraz upaść.
Mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu Charlie odchrząknął i burknął:
– A więc jestem. Nie mam zielonego pojęcia, po co mnie tu zwabiłaś. Nie podoba mi się ten pomysł, więc cokolwiek masz do powiedzenia, mów to szybko – nagle prychnął. – Choć nie wiem, jaką niby prawdę chcesz mi wyjawić. Nie znasz mnie. Ja nie znam ciebie. To jakiś podstęp?
– Więc czemu przyszedłeś? – zapytałam, pomijając resztę jego słów.
Wzruszył ramionami i wbił wzrok w swoje piwo.
– Nie wiem. Coś… coś mi kazało. Przeczucie. Coś mnie ku temu popychało.
Podświadomość.
Magiczna rzecz.
Czasami człowiek sam nie wiedział, że wie.
– Więc? – Spojrzał na mnie i uniósł pytająco brwi. – Co masz mi do powiedzenia?
Mogłam się nim bawić.
Mogłam pograć z nim w kotka i myszkę.
Ale czy było warto?
– Też miałam kiedyś czarne włosy – odezwałam się w końcu. – Bardzo czarne. Wszyscy mi ich zazdrościli.
– I dlatego postanowiłaś zostać blondynką? – Jego wzrok prześlizgnął się po moich włosach. – Bo nie najlepiej to wygląda.
Postanowiłam zignorować jego drobną złośliwość.
– Sprawy osobiste. Tak czy inaczej… wyobraź sobie mnie z czarnymi włosami. – Przypomniałam sobie o soczewkach zmieniających kolor, więc podniosłam palce do oczu i wyciągnęłam je. Gdy spojrzałam na Charliego, patrzyłam na niego już moimi brązowymi oczami. – Widzisz jakieś podobieństwo?
– Do kogo?
Ta gierka nic nie dawała. On nie był w stanie niczego się domyślić.
Głupi, tępy, nic nie warty szary człowiek.
– Nie poznajesz własnej córki? – zapytałam chłodno, patrząc mu prosto w oczy.
Charlie bardzo powoli zmarszczył brwi, ale w jego spojrzeniu po raz pierwszy coś się zmieniło. Jakby wstąpiła w nie panika.
– Ja nie mam dzieci – wyjąkał. – Musiałaś mnie z kimś pomylić.
– Nie sądzę, Charlie. – W końcu. Kawa na ławę. Żadnych tajemnic, żadnych kłamstw. Prawda. – Już zapomniałeś o swoim krótkim romansie z Jill?
Zachłysnął się powietrzem i mocniej zacisnął palce na butelce piwa.
– Jill – wyszeptał. Niemal widziałam, jak wracają do niego wspomnienia. – Ale… to było tak dawno...
– Owszem. Ponad dwadzieścia lat temu, prawda? – Pochyliłam się ku niemu, na nowo czując złość. Wściekłość. Na matkę, która pozbawiła mnie ojca. Na ojca, który o mnie nie walczył. Nie wiedział. Nie postarał się o to, by zostać – po prostu odszedł. – Nikt cię nie uczył, skąd się biorą dzieci, Charlie? Myślałeś, że możesz robić co chcesz bez żadnych konsekwencji?
– Jill nigdy nie powiedziała mi o ciąży! – wybuchł nagle, podnosząc głos, aż spojrzało się na niego kilka osób. – Nie wiedziałem, że spodziewała się dziecka!
– Jakie to dla ciebie wygodne – tak po prostu nie wiedziałeś – syknęłam.
– Ale to prawda! – Wyglądał na absolutnie przerażonego. – Ty… naprawdę jesteś moją córką?
– Niestety tak – warknęłam, zastanawiając się, czy czułam teraz ulgę. Chciałam, ale tak nie było. Czułam, jakby coś ciężkiego przygniotło mi naraz wszystkie narządy. – Córką człowieka, którego nie było obok. – Miałam zamiar zeskoczyć z wysokiego stołka, ale Charlie niespodziewanie przytrzymał mnie za rękę.
– To nie moja wina – oświadczył rozedrganym głosem. – Twoja matka… ona była szurnięta. Traktowała mnie jak śmiecia. Skoro spędziłaś z nią całe życie, to pewnie sama się o tym przekonałaś. Jaką była matką? Dobrą? – dorzucił z kpiną, o jaką go nie podejrzewałam.
Zmrużyłam gwałtownie oczy.
Nie podobał mi się jego ton.
– Nie tobie oceniać, jaką była matką! Nie masz prawa tak o niej mówić! – Teraz i ja podniosłam głos. – Ciebie nawet nie było!
– Przecież ci mówię, do cholery, że nie wiedziałem o tobie! Jill była wariatką. Przypominała sobie o mnie, kiedy było jej to na rękę. Przez większość czasu traktowała mnie jak worek treningowy. Nigdy nie okazała mi szacunku. Podstępna żmija – fuknął wściekle. – Dziwisz mi się, że odszedłem? Kto chciałby być tak traktowany? – Spojrzał na mnie z… obrzydzeniem? Wstrętem? Co kryło się w jego oczach? – Skoro Jill cię wychowywała… – dodał, a w jego głosie pobrzmiewała czysta pogarda. – ...to ty pewnie jesteś taka sama.
Przed oczami majaczyły mi się czerwone plamki wściekłości.
Patrzyłam na twarz ojca i nie wierzyłam, że mam z nim cokolwiek wspólnego.
Typowy facet. Nie chciał wziąć odpowiedzialności za swoje czyny.
Próbował zrzucić winę na kobietę.
Dwie kobiety.
Nie miał prawa.
Jego twarz wykrzywiały wściekłość, ból i pewna panika. Po raz pierwszy pokazywał jakieś emocje.
Szkoda tylko, że wybrał te złe.
Popełnił wielki błąd.
Pragnęłam go popchnąć.
Tak mocno, by przewrócił się stołek barowy, by Charlie z hukiem z niego spadł, rozwalił sobie głowę o podłogę, by kelner przewrócił się ze szkłem, które weszłoby w skórę jak w masło.
Pragnęłam go zabić.
Tu i teraz.
Przypomniałam sobie ten moment, gdy spychałam Caleba z klifu. Tę wściekłość. Upokorzenie. Tęsknotę za kimś, kto nigdy nie tęsknił za mną.
– Sam jesteś śmieciem – wycedziłam. – Zdradzasz żonę. Wypowiadasz się o Jill, jakbyś ją znał. Mówisz o mnie, jakbyś mnie znał! Może i mam twoją krew, ale nigdy nie cieszyłam się bardziej, że nie było cię w moim życiu – wysyczałam, patrząc prosto w jego brązowe oczy, które były dokładnie takie jak moje.
Nagle zobaczyłam w nich ból.
Nie obchodził mnie on.
Zanim się obejrzałam, moje ręce wystrzeliły do przodu. Popchnęły Charliego tak, że spadł i uderzył się głową o kant lady. Jęknął głośno, gdy runął na podłogę, a pod nim wytwarzała się powoli krwista plama.
Czułam utkwione we mnie spojrzenia, dlatego wrzasnęłam:
– Dobierał się do mnie! – Próbowałam wyglądać na bezbronną, bezbrzeżnie przerażoną, zaatakowaną. – Dotykał mnie… mówiłam mu, żeby przestał…
Wybiegłam z baru, zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać. Wszyscy podbiegli do Charliego, który chwiejnymi ruchami próbował podnieść się z podłogi i jęczał, że nic mu nie jest. Ktoś wzywał karetkę.
Ja wracałam do domu z pewnym poczuciem spełnienia.
Na progu mieszkania poczułam jednak lekką panikę. Nie przemyślałam tego, co zrobiłam. Nie zapanowałam nad sobą. W barze było mnóstwo ludzi. Każdy z nich mógł mi się dobrze przyjrzeć. Na pewno były tam kamery. Jeśli Charliemu stanie się coś poważnego, mogę mieć kłopoty.
A przecież dopiero postanowiłam, że nie będę uciekać.
Szybkim krokiem przeszłam do pokoju, chcąc opowiedzieć Danowi o wszystkim, ale przywitała mnie pustka.
– Dan? – rzuciłam w przestrzeń, najpierw cicho. Nie otrzymałam odpowiedzi. Niczym w amoku, zaczęłam krążyć po pokoju, potem po całym mieszkaniu, nawołując go, z każdą chwilą głośniej. – Dan? Dan! Gdzie jesteś?! – wrzeszczałam, ale wracał do mnie tylko mój głos, zwielokrotniony echem.
Zniknął? Zostawił mnie? Powiedziałam mu, że idę sama, a więc od teraz naprawdę miało tak być?
– Dan! – wrzasnęłam, czując, jak oczy wypełniają mi się łzami.
– Hej… – Poczułam, jak łapie mnie za rękę. – Spokojnie. Jestem tu.
– Jesteś? – wyjąkałam, podnosząc na niego wzrok.
– Oczywiście. Mówiłem ci, że cię nie zostawię. – Przybliżył się do mnie, tak, że czułam na skórze jego oddech. – Jak poszło?
– A jak mogło pójść? – Po chwilowym szoku znowu byłam w stanie krzyczeć. – Jak myślisz, Dan?! To był cholernie zły pomysł! Charlie to tchórzliwa miernota! Nie zasługuje na to, by nazywać się moim ojcem! Gołym okiem widać było, że mnie nie chciał! – Znowu miałam ochotę kogoś uderzyć. Poczuć ból fizyczny, który odwróciłby uwagę od tego psychicznego. – Wiedza nic nie zmieniła! Nic nie wyjaśniłam, nie czuję się spokojniejsza! I nie zasnę spokojnie, bo w końcu wiem, że jestem sama i że mogę liczyć tylko i wyłącznie na siebie!
Spodziewałam się reprymendy. Lub pocieszenia. Lub po prostu czegoś, co by mnie uspokoiło.
Dan jednak nie powiedział nic.
Jego ręka zsunęła się po moim ramieniu i dotarła do zapięcia spodni.
Jednym ruchem rozpiął guzik i spojrzał mi w oczy.
Nie musiał nic dodawać.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.