Miałam absolutną pustkę w głowie. Byłam przekonana, że śnię – bo niby jak inaczej miałam to wyjaśnić? Uszczypnęłam się mocno w rękę, aż został mi ślad, ale Dan dalej siedział przy stole i patrzył na mnie z ciemności. Zerknął na moje przedramię i zacmokał cicho. – Myślisz, że to sen? Oszczędzę ci czasu i bólu: nie śpisz. – Zgiął nogę w kolanie i położył ją sobie na drugiej nodze, uśmiechając się do mnie. – Tak trudno ci uwierzyć w to, że tu jestem? – Zamknij się – wyszeptałam, nagle cała się trzęsąc. Ogarnął mnie przeraźliwy strach. Przecież Dan leżał w ziemi pod klifem. Jeśli był tu… to mogło oznaczać tylko jedno. To był jego duch czy jakieś inne pieprzone widmo, a ja oficjalnie zwariowałam. Nie zamierzałam na to pozwolić. – Zamknij się i zniknij. – Ładnie to tak? Najpierw mnie zabiłaś, a potem wyganiasz? – Wywrócił oczami, wyraźnie rozbawiony. – Nie powinnaś raczej zaoferować mi kawy? Przy okazji, ładna fryzura. – Zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem. – Choć nie jestem pewien, czy w blondzie ci do twarzy. Jednak te czarne włosy były... – Raczysz żartować? – warknęłam, bo to zaczynało robić się niedorzeczne. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent gadałam właśnie sama do siebie. – Co… co ty tu robisz? To niemożliwe. Nie może cię tu być. Ja… – Wplotłam sobie ręce we włosy, podciągnęłam kolana do klatki piersiowej i wbiłam wzrok w swoje paznokcie u stóp, mając nadzieję, że gdy podniosę głowę, Dana już nie będzie. – Ja chyba wariuję. Nie widzę innej opcji. Może tak właśnie musiało być – po odkryciu prawdziwej twarzy mojej matki i przypadkowym odnalezieniu ojca. Usłyszałam ciężkie westchnięcie. – To twoje jedyne wytłumaczenie? Daj spokój. Chyba stać cię na więcej. – Przestań, przestań mówić – wysyczałam, dalej uparcie wpatrując się w paznokcie i zaciskając kciuki, by Dan – albo jakiś inny wytwór mojej wyobraźni – po prostu rozpłynął się w powietrzu. – Nie zwariowałaś. Wróciłem do ciebie. Żyję. Dotknij mnie. – Usłyszałam, jak się porusza i wyciąga w moją stronę rękę. Automatycznie odsunęłam się w głąb łóżka, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Nie żyjesz! – syknęłam, mając ochotę wysunąć nogę i go kopnąć. – Zabieraj tą rękę. Nawet nie myśl, że cię dotknę. Umarłeś. Sama cię zabiłam! Zastrzeliłam cię i zakopałam. Drugi raz nie wykręcisz mi tego numeru, nie będziesz udawał, że jesteś kimś, kogo wiem, że zabiłam! – No dobra. – Zabrał rękę i znowu wywrócił oczami. – Nie żyję. Zadbałaś o to. Ale jestem tu naprawdę. Wróciłem, bo mnie przyzywałaś. Myślałaś o mnie. To były bardzo intensywne myśli, więc… – Więc co? Zstąpiłeś na ziemię z piekła, w którym niechybnie się znalazłeś? – Zmusiłam się, by na niego spojrzeć i włożyć w mój głos choć trochę kpiny, by nie dać po sobie poznać, jak bardzo się boję. – Zabiłeś Leah. Straszyłeś mnie. Śledziłeś. Groziłeś mi. Chciałeś mnie zabić! I jeszcze sprawiłeś, że zaczęłam myśleć, że wariuję! Cała nasza znajomość była kłamstwem! – To tak samo jak dla ciebie. – Jego uśmiech przygasł. – Nigdy nie traktowałaś mnie poważnie. – Ale nie chciałam cię zabić! Ty planowałeś to od początku. – Ze wszystkich sił starałam się nie okazać żalu, który we mnie tkwił. – Jak mogłeś mi to zrobić? Kochałeś mnie, wiem to. Nicola nigdy nie była dla ciebie tym, kim ja byłam, nie potrzebowałeś jej! – Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? – zapytał cicho. – A o czym mam rozmawiać z jakąś poświatą, która pewnie nawet nie istnieje? – rzuciłam zdenerwowana. – Jeśli faktycznie tu jesteś… Co tu robisz? Po co przyszedłeś? – Zadawałam pytania, na które wcale nie chciałam znać odpowiedzi. – Obserwowałem cię. – Wzruszył ramionami. – Myślałaś o mnie. Stwierdziłem, że nie dokończyliśmy jeszcze wszystkich naszych spraw i że… – Że ot tak pojawisz się w moim nowym mieszkaniu?! Jeszcze nie skończyłeś mnie męczyć?! Dziękuję, te tygodnie zastraszania mi wystarczyły. – Nie mieściło mi się to w głowie. Serce biło mi tak szybko, że drgała koszulka, którą miałam na sobie. – Przecież chciałaś, żebym wrócił. – Znowu pochylił się do przodu. – Więc to zrobiłem. Wybaczyłem ci. Obaj ci wybaczyliśmy. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Czy on mówił o… – Caleb? – szepnęłam, a Dan powoli pokiwał głową. – On też mnie obserwował? On też tu jest? – Nie – mruknął, unikając mojego wzroku. – Mimo wszystko… Nie chciał cię widzieć. Poczułam się, jakby coś ciężkiego walnęło mnie w brzuch. Już od dawna chciałam zobaczyć Caleba, choćby i przez chwilę. Teraz to pragnienie – i wszystko inne – stanęło na głowie. – A ja nie chcę widzieć ciebie – warknęłam, mając po uszy dziwnych wydarzeń, w które ostatnio obfitowało moje życie. – Przyznaję, że ostatnio sporo o tobie myślałam, ale na tym koniec. Nie znaczysz dla mnie ani trochę więcej, niż znaczyłeś za życia. – Oboje wiemy, że to nieprawda. – Jego spokojny głos brzmiał tak kojąco, że miałam ochotę się w niego wtulić i zasnąć. Samo jednak patrzenie na cokolwiek, co siedziało na tym krześle, napawało mnie absolutnym przerażeniem. – No, Amelio, daj spokój. Darujmy sobie w końcu te wszystkie kłamstwa. – Tak, to dobry pomysł – prychnęłam, ale mój głos był dziwnie wysoki. – Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłeś. Ja byłam z tobą szczera! Spojrzał się na mnie dziwnie. – Przynajmniej przez większość czasu – wymamrotałam. – A ty? – Postanowiłam odbić pałeczkę. – Udawałeś, że jesteś Calebem, by doprowadzić mnie do obłędu. Jednocześnie mydliłeś mi oczy swoim zachowaniem pieska, który wszędzie za mną łaził. Nieźle rozegrane – rzuciłam z ironią, z bólem wspominając te wszystkie tygodnie, kiedy traciłam wiarę w siebie i we wszystko dookoła. I pomyśleć, że to wszystko zgotował mi jeden człowiek. Jedyny, któremu ufałam, że mnie nie zrani. – Czy cokolwiek, co mi powiedziałeś, było prawdą? Czy w ogóle masz na imię Dan? – Oczywiście. Nie wszystko było kłamstwem. – Wywrócił oczami. – Ale prawie wszystko. – Głos zaczął mi drżeć, a oczy wilgotnieć. Nie, do cholery, nie! – Zabiłeś Leah. Wiedziałeś, jak ją kochałam! – Musiałem pokazać ci, że nie żartowałem. – Jego głos stał się ostrzejszy. – Musiałeś?! – pisnęłam. – A to dobre. Nikt ci nie kazał tego robić, Dan, nikt cię do tego nie zmuszał. Sam chciałeś mnie skrzywdzić, choć nie miałeś żadnego prawa mnie oceniać. – Pochyliłam się nieco do przodu, patrząc wyzywająco na ciemny zarys jego sylwetki. – Zabiłeś moją świnkę morską. Chciałeś zabić mnie. Terroryzowałeś mnie tygodniami, sprawiając, że zwątpiłam w siebie, w świat, że wariowałam ze strachu! – Mój głos był czymś pomiędzy głośnym szeptem a krzykiem. – Nie jesteś ani trochę lepszy ode mnie. Nie masz prawa mnie oceniać. Nic nie dawało ci prawa, by pomścić Caleba i bawić się w jakieś chore zemsty dla swojego kumpla, który już od dawna gnił w ziemi! Chciałam sprawić, by się wściekł i zniknął. Nawet mimo gniewu nie mógł mi już nic zrobić. Mogłam go drażnić do woli. Chciałam tylko, żeby sobie poszedł. Żeby moje życie wróciło do tej normy sprzed kilkudziesięciu minut. Wtedy nie wydawała mi się normalna, ale obecność Dana stawiała pod znakiem zapytania wszystko, co do tej pory wiedziałam. Drżącą ręką sięgnęłam po szklankę wody i tabletki nasenne. Wysypałam sobie na rękę kilka tabletek, nawet nie patrząc ile, i szybko popiłam. Zerknęłam na Dana, który milczał. Po chwili jego sylwetka zaczęła się rozmazywać. Zaczęła ogarniać mnie senność. – Proszę, niech cię tu nie będzie, gdy się obudzę – wyszeptałam, opadając na poduszki i zaciskając powieki tak mocno, jak potrafiłam. – Błagam, znikaj…
🦋
Gdy w końcu poczułam, że już nie śpię, bałam się otworzyć oczy. Próbowałam wyczuć, czy ktoś był obok mnie, ale bez skutku. Najprawdopodobniej nikogo tam nie było, a ja zwariowałam – ale i tak bałam się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Starałam się oddychać normalnie, tak jakbym dalej była pogrążona w głębokim śnie. – Przecież wiem, że już nie śpisz – usłyszałam nagle niemal znudzony głos, po którym wrzasnęłam i poderwałam się gwałtownie. – Mało razy spaliśmy razem i widziałem, jak się budzisz? Daj spokój, Amelio, nie musisz udawać. Nie przede mną. – Kazałam ci zniknąć! – wysapałam, usiłując uspokoić galopujące serce. Odgarnęłam włosy z twarzy i ze strachem spojrzałam przed siebie. Widok, który ujrzałam, wstrząsnął mną do głębi. Jeszcze wczoraj mogłam sobie wmawiać, że to był sen, że zwariowałam, bo słyszałam tylko głos. To jeszcze nie był koniec świata. Teraz, gdy pokój zalany był słońcem, zobaczyłam Dana. Tak po prostu. Dalej siedział na krześle i uśmiechał się. Jego sylwetka była wyraźna, nie zamazana, nie półprzezroczysta. Wyglądał po prostu tak… jakby nadal żył. Jakbym wcale go nie zastrzeliła, nie zakopała, jakby nic się nie stało. Głos uwiązł mi w gardle, gdy przesuwałam wzrokiem po jego czarnych włosach. Gdy popatrzyłam w te zielone oczy. Na usta, które całowałam. Nie mogło go tu być. Po prostu nie mogło. W dodatku miał na sobie ten sam czarny sweter, który w tym momencie leżał w mojej szafie. Już samo to dowodziło, że coś było poważnie nie tak z moim mózgiem. – Dzień dobry – powiedział delikatnym głosem, wstając z krzesła i – ku mojemu bezbrzeżnemu przerażeniu – siadając na brzegu łóżka. – Zapytałbym, jak się spało, ale po takiej dawce tabletek nasennych wnioskuję, że raczej dobrze. – Proszę, odejdź – wydusiłam, trzęsąc się jak osika, wciskając się w najdalszy kąt łóżka, byle tylko być jak najdalej od Dana. Nie rozumiałam, jak mógł tu być, jak mógł żartować, gdy ja byłam ledwo przytomna ze strachu. – Nie chcę cię widzieć, nie rozumiesz? Wracaj skąd przyszedłeś, możesz sobie mnie dalej obserwować niczym jakiś zbok, możesz nawet sobie przy tym walić, mam to gdzieś! Po prostu zostaw mnie w spokoju! Tylko przekrzywił lekko głowę i spojrzał na mnie, zamyślony. – Nie poznaję cię. Co się stało z typową Amelią, która nie pozwalała, by cokolwiek i ktokolwiek wytrącił ją z równowagi? – Typowa Amelia nie była odwiedzana przez piekielne duchy – syknęłam. Dan tylko się roześmiał. – Strasznie się uparłaś na to piekło. Zachowujesz się, jakbym był zły, a przecież to nieprawda. W gruncie rzeczy… – Na nowo stał się poważny. – Jesteśmy podobni. Ty i ja. A przecież nie uważasz się za złą, prawda? Powiedział to, do czego ja sama już kiedyś doszłam – owszem, byliśmy podobni. On też chciał wymierzać sprawiedliwość. Nie żeby miał do tego prawo – ale kierował się podobnymi zagrywkami, by osiągnąć swój cel. Omamił mnie, tak jak ja mamiłam każdego z motyli. Wykorzystywał mnie dla swojej własnej rozrywki. Był gotowy zabić – dla przyjaciela i dla siebie. Byliśmy podobni. Myśleliśmy podobnie. Szliśmy przez życie w ten sam sposób. Miał rację, ale i tak nie zamierzałam mu jej przyznać. – Będziesz tak dalej milczeć czy w końcu porozmawiamy o tym, co się z nami stało? – zapytał cicho. – A może… już straciłaś swój pazur? Powoli przeniosłam na niego wzrok i nagle zdałam sobie sprawę z oczywistego – że choć się tu zjawił, nie mógł mnie pokonać. Na pewno nie w takiej formie. Nie udało mu się to kiedyś, więc dlaczego teraz coś miałoby się zmienić? – Nie straciłam – odparłam chłodno. Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej się z nim oswajałam. Koniec ze strachem. Moje życie i tak nigdy nie było normalne. Może to miała być moja cena za morderstwo. I tak dobrze, że pojawił się tylko Dan, a nie cała trójka duchów, stercząca mi nad głową. Odrzuciłam gwałtownie kołdrę i wstałam, choć wciąż w pewnej odległości od Dana, który patrzył na mnie uważnie. – Nie straciłaś – powtórzył po mnie. – Nie. I nie będziemy o niczym rozmawiać. – Podeszłam do szafy, by wyjąć z niej majtki, biustonosz, obcisłe dżinsy i bordową bluzkę. Odwróciłam się w stronę Dana, w pełni świadoma, że ciągle na mnie patrzył. Zsunęłam z siebie piżamę, patrząc, jak obserwuje każdy mój ruch, a jego wzrok przesuwa się po moim nagim ciele. Zaczęłam zakładać bieliznę, z każdą sekundą czując większą determinację. – I wiesz, co teraz zrobię? – Co takiego? – zapytał, dalej mnie obserwując. Zaczynałam się czuć jak kiedyś. Znowu miałam kontrolę. Duch, nie duch, zjawa, wymysł wyobraźni – nieważne. Nawet teraz nad nim panowałam. Nie mógł oderwać ode mnie wzroku, a ja mogłam z nim zrobić co tylko chciałam. Gdyby tylko był tu w materialnej postaci… Stłumiłam westchnienie. – Pójdę umówić się na badania – rzuciłam, rozpinając dżinsy i wsuwając stopy w nogawki. – Bo ewidentnie wyrósł mi na mózgu jakiś guz, który wywołuje halucynacje. Może to niekoniecznie guz. – Rozmyślałam na głos, dalej się ubierając. – Może to prostu rak z przerzutami do mózgu. Cokolwiek. Bo ciebie na pewno tu nie ma. To co najwyżej wyładowania neuronów w mózgu, a nie ty. – Rzuciłam mu pogardliwe spojrzenie. – Coś takiego. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uniósł brwi. – Guz? Rak z przerzutami? Nieźle wymyślasz. I niby skąd tyle o tym wiesz? – Wiem dużo rzeczy – odparłam zgryźliwie, nie mając najmniejszego zamiaru opowiadać Danowi o mojej pracy, o Davidzie, o jego pasji do neurochirurgii i o tym, jak musiałam zgłębić temat, by go odpowiednio podejść. – A ty możesz już przestać gadać. Zrobią mi rezonans, tomografię głowy, wszelkie badania, które wykryją nieprawidłowości. Najwyżej pójdę pod nóż. Jeśli operacja się nie uda, trudno. – Zaczęłam zakładać biustonosz. – Najwyżej zostanę rośliną, ale jestem skłonna podjąć się tego ryzyka. Nie dam się opanować duchowi. Nie będę cię słuchała. – Proszę bardzo. – Uniósł ręce do góry w formie kapitulacji. – Możesz robić wszystkie badania świata, tylko nie zdziw się, jak nic na nich nie wyjdzie. Bo ja nie jestem żadnym objawem guza. – Wstał i poszedł do mnie powoli. Na parę sekund zdrętwiałam ze strachu, ale gdy jego twarz znalazła się na wysokości mojej, miałam ochotę ująć ją w dłonie i pocałować. Jego zielone oczy przeszywały mnie na wskroś, patrzyły z miłością, tym blaskiem, który zawsze w nich gościł. – Po prostu do ciebie wróciłem – szepnął. – Dlaczego nie możesz w to uwierzyć? Z trudem przełknęłam ślinę. – Może dlatego, że jakbym chciała cię spoliczkować, tylko zamachnęłabym się na powietrze – odszepnęłam, ledwo będąc w stanie myśleć. – Spróbuj. Możesz się zdziwić. – Nie. – Pokręciłam gwałtownie głową. – Nie zrobię tego. Nie dam się twoim sztuczkom. Nie pozwolę sobie uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. – Prowokująco zadarłam głowę. – Możesz próbować ile chcesz, ale i tak nie przejmiesz nade mną władzy. Ciężko westchnął. – W takim razie rób co musisz – powiedział delikatnie. – A gdy już skończą ci się pomysły na wytłumaczenie mojej obecności… ja nadal tutaj będę. Zamknęłam na chwilę oczy, uspokajając tętno, a gdy ponownie je otworzyłam, byłam sama.
🦋
Wszystkie oszczędności, które zbierałam na wyjazd i wynajęcie nowego mieszkania, musiałam przeznaczyć na badania. Nie były tanie i z pewnym niesmakiem wyciągałam kartę kredytową, ale strach, że w pewnym momencie obok mnie znowu pojawi się Dan, był silniejszy. Być może musiałam przełożyć swoje plany na czas nieokreślony. Pewnie i tak przeceniałam Annę – zapewne istniała mała szansa na to, że w ogóle czegokolwiek się domyśli. Jej mózgu blondynki pewnie nie było stać na łączenie faktów. To, że mnie rozpoznała, jeszcze o niczym nie świadczyło. Mogłam zostać tu, gdzie byłam; musiałam jedynie przekonać szefa, by z powrotem mnie zatrudnił, a także wyjaśnić na nowo kwestię mieszkania. Trudno, mogłam się przemęczyć z Hannah jeszcze parę miesięcy. Wolałam, by jednak pozostała moją jedyną współlokatorką. Byłam przekonana, że jestem chora. Nie było innego wytłumaczenia. Przyjęłam to z pewną pokorą i może nawet spokojem. Jeśli to właśnie był kierunek, w którym miało zmierzać moje życie – trudno. Nie było to pierwszą przeszkodą, jaką musiałam pokonać. Nawet bez postawionej diagnozy byłam pewna, że wygram z chorobą – jak ze wszystkim innym. Guz czy rak – nieważne. Najważniejsze było to, że zamierzałam się tym porządnie zająć. Nie mogłam przecież odpuścić. Halucynacje były objawem. Bez nich nie poszłabym na badania, bo nie miałabym świadomości, że działo się ze mną coś złego. Ludzie marzyli o życiu bez bólu, bo zapominali, że ból po coś jest. Ma swój cel. Z całych sił starałam się odpychać myśli o Danie, ale nie potrafiłam. Nawet leżąc w wielkiej i buczącej maszynie do rezonansu, myślałam o tych zielonych oczach i o tym, jak brzmiał jego głos. Tak cholernie spokojnie. Jakby nic się między nami nie wydarzyło. Jakby nadal tu był. Miał rację. Myślałam o nim. Częściej niż powinnam. Chciałam go zobaczyć – ale nie tak. Nie chciałam, by się objawiał, by łaził za mną niczym przeklęte widmo. Może nawet w tym momencie tu był. Sama ta myśl sprawiła, że na ciele pojawiła mi się gęsia skórka. Napięłam mięśnie, czekając, aż usłyszę jego głos, ale nic się nie pojawiło. Słyszałam tylko buczenie maszyny i wiedziałam, że nie mogę się poruszyć, bo będę musiała powtarzać badanie – a byłam zdeterminowana, by jak najszybciej otrzymać wyniki i zacząć leczenie. Przed badaniami zobaczyłam, że miałam jakąś wiadomość od Jacksona, ale na razie nie miałam czasu się tym zajmować. Kazał mi czekać zbyt długo – teraz role się odwracały. Gdy w końcu zrobiono mi wszystkie badania, podeszłam do radiologa zapytać o termin wyników i diagnozę. – Wtedy, kiedy się wyrobię – odparł ponuro, nawet nie podnosząc na mnie wzroku znad prześwietleń. – Słucham? – Jak będą, to będą – powiedział opryskliwie, w końcu przenosząc na mnie spojrzenie i marszcząc brwi. Miałam ochotę skręcić mu kark za to, jak się do mnie odzywał, ale naprawdę potrzebowałam tych wyników. Wzięłam więc głęboki oddech i zmusiłam się do uśmiechu. – Słuchaj… – Zerknęłam na jego plakietkę z imieniem. – Greg. Na pewno jesteś przepracowany. Podziwiam twoją pracę. Gdybym to ja musiała gapić się godzinami w jakieś prześwietlenia… – Mam następną osobę do badań – przerwał mi, a ja uniosłam wysoko brwi. – Musi pani już iść. Co, do cholery? Nawet jeszcze nie zdążyłam powiedzieć nic konkretnego. Kiedy straciłam umiejętność wpływania na mężczyzn? – Jak uważasz. Twoja strata – burknęłam, wychodząc i godząc się z faktem, że najwyraźniej będę musiała poczekać na wyniki dłużej, niż ustawa przewiduje. Wracając do domu, czułam, jak bardzo spięte mam mięśnie. Wiedziałam dlaczego. Podświadomie wciąż czekałam, aż w pewnym momencie usłyszę głos Dana. Stało się to szybciej, niż sądziłam – gdy tylko otworzyłam drzwi od mojego pokoju, on już siedział na łóżku. Wrzasnęłam krótko, próbując uspokoić galopujące serce. Przynajmniej Hannah nie było w mieszkaniu. – Co tu robisz? – syknęłam, wchodząc do środka, tak jakbym co najmniej strofowała kochanka, który powinien w tym momencie być w domu z żoną. – Przecież ci powiedziałem, że będę czekał. – Przechylił lekko głowę na bok. Wciąż miał na sobie ten czarny sweter. – I jak tam badania? Pokazały coś ciekawego? – ironizował. – Spieprzaj – rzuciłam tylko, na nowo próbując odzyskać spokój. – Ale jesteś niemiła. – Zdawało się, że bardzo go bawiła cała ta sytuacja. – Co najmniej jakbym cię zabił. Zamarłam i spojrzałam na niego krzywo. – Kiepski żart – rzuciłam, nagle się trzęsąc. – Wybacz, próbuję rozładować atmosferę. Jest tak ciężka, że można by ją kroić nożem. – Ciekawe dlaczego – prychnęłam kpiąco, starając się oddychać miarowo. W kółko powtarzałam sobie myśl: nawet teraz mam nad nim władzę. Działało. Stopniowo się uspokajałam. Jasne, musiało minąć trochę czasu zanim przywyknę do tego, że Dan siedział na moim łóżku jak gdyby nigdy nic – ale nie wyglądało na to, że zamierzał sobie iść. Jeszcze mogłam obrócić tą sytuację na swoją korzyść. Chwilowo postanowiłam udawać, że wcale go tu nie ma. Rzuciłam torebkę na krzesło, przeciągnęłam się i sięgnęłam po komórkę do tylnej kieszeni spodni, by odczytać w końcu smsa. JACKSON: Przemyślałem to, co mówiłaś. Możemy się spotkać? Pogadamy na spokojnie. Zdążyłam już zapomnieć, że chciałam, by wyjechał razem ze mną. Jak miałam mu powiedzieć, że wyjazd był chwilowo odwołany? Wyszłabym na jeszcze bardziej niestabilną, a to właśnie stabilności i spokoju potrzebowałam, by go usidlić. Nie dawał się tak łatwo jak wszyscy pozostali, na niego działały inne metody. Nie miałam teraz głowy, by o tym myśleć. Z powrotem zablokowałam ekran, czując na sobie baczne spojrzenie Dana. Spojrzałam na niego prowokująco. – Co? – burknęłam. – Pogadamy w końcu o tym, co wisi w powietrzu? – Jedyne co wisi, to ty. Cholerna niematerialna istota – wymamrotałam pod nosem, ale Dan nie zareagował. Skrzyżował tylko ramiona. – Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć o swoim ojcu? – W jego głosie brzmiała autentyczna nagana. Tak jakbym ukryła przed nim coś ważnego. Jakbyśmy codziennie rozmawiali, a ja specjalnie pominęłam ten temat w naszych zwierzeniach. – Nigdy. Skąd o tym wiesz? – Wiem wiele rzeczy. – Więc po co pytasz? – Po tym, jak wszystkie sekrety wyszły na jaw i wiedziałam, że Dan nie był tak naprawdę tym, za kogo się podawał, rozmowa z nim była bardzo dziwna. – A co z wyjazdem? – pytał dalej, wbijając we mnie stanowczy wzrok. – Nadal chcesz wyjechać? – O tym też wiesz? – Do cholery, czy on miał jakiś szósty zmysł? – Czytasz mi w myślach czy co? – Przecież ci mówiłem, że cię obserwowałem. Widziałem spotkanie z Anną i twoją minę, kiedy stanęła w drzwiach i oznajmiła, że cię poznała. – Mimo poważnego spojrzenia parsknął śmiechem. – Ale musiałaś spanikować! – Bawi cię to? – Zaczynałam się poważnie wściekać. – Przyszedłeś tu tylko po to, by zawracać mi dupę i cieszyć się z moich niepowodzeń? Bo jak tak, to żegnam. Znowu spoważniał i przybliżył się do mnie, a ja wstrzymałam oddech. – A on? – Wskazał na moją komórkę i zrozumiałam, że o Jacksonie też wiedział. – Co z nim zrobisz? – To nie twoja sprawa – syknęłam, nieco tracąc jednak determinację, by go stąd wygonić, gdy był tak blisko mnie. Łatwo było zapomnieć, że nie był prawdziwy, bo wyglądał dokładnie tak jak kiedyś. Jak człowiek, w którym się zakochałam. Jak ten Dan, który otaczał mnie opieką. Wziął mnie do swojego mieszkania, by mnie chronić. Przed samym, pieprzonym, sobą. – Może i nie moja. – Lekko się pochylił, jakby chciał mnie pocałować. – Ale nie mogę przestać się zastanawiać… – Nad czym? – szepnęłam, kompletnie zatracając się w jego zielonych oczach. Jego wzrok stał się lodowaty. Pochylił się jeszcze bardziej, po czym wyszeptał mi do ucha: – Czy zrobisz mu to samo, co zrobiłaś mnie? Zacisnęłam mocno powieki, przypominając sobie falę mdłości, która nagminnie przepływała przez moje ciało, kiedy kopałam dół i spychałam do niego Dana, starając się nie patrzeć w jego oczy, które już na zawsze zgasły. To choroba. To choroba. To choroba. Nie Dan. Nie mogłam mu się poddać.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
agnes1709
Nieźle, zaraz będzie z duchem się parzyć