Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 8

Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 8Brann, czekając na Catrionę, z uwagą wpatrywał się w stado kruków. Nigdy wcześniej nie widział ich w takiej liczbie; wydawało mu się, że z każdym dniem ptaków jest coraz więcej. Na tle błękitnego nieba tworzyły czarne, złowieszcze skupisko, a ich głośne, jednostajne krakanie budziło niepokój wśród mieszkańców Urchadain. Z lękiem obserwowali dziwne zachowanie ptaków, szepcząc między sobą o nieszczęściu, które mogły sprowadzić na zamek. Nawet Gladiator, jego wierny koń, wydawał się wyraźnie poirytowany hałasem, który robiły. Dreptał w miejscu, od czasu do czasu nerwowo potrząsając uprzężą. Brann również poczuł niepokój, ale gdy dostrzegł zbliżającą się do niego Catrionę, z twarzą rozjaśnioną radością i błyszczącymi od szczęścia oczami, natychmiast zapomniał o całym świecie.
     Oczarowała wszystkich mieszkańców zamku swoim wesołym usposobieniem, ciepłem, którym emanowała oraz serdecznością, z jaką odnosiła się do ludzi. Nawet Ian, który długo nie potrafił jej zaufać, ku rozbawieniu Branna, z błogim uśmiechem na ustach spełniał wszystkie jej prośby. Była uosobieniem siły, odwagi i kobiecej wrażliwości. Z niesamowitym wdziękiem owinęła sobie wokół palca najgroźniejszych mężczyzn w Szkocji, ze słynnym Krukiem na czele.
     Ubóstwiał w niej wszystko, a szczególnie zadziorny charakter, który sprawiał, że nie potrafiła oprzeć się żadnemu wyzwaniu. Chętnie to wykorzystywał, zwłaszcza w intymnych chwilach.  
     Gdy do niego podeszła, delikatny, wrzosowy zapach, który ją otaczał, otulił go niczym miękki pled. Była tak niezwykła, że czasami miał wrażenie, iż jest czarodziejką, a nie kobietą z krwi i kości.  
     Brann dwoma palcami uniósł jej podbródek i, jak zawsze, gdy spoglądał w zachwycające niebieskie oczy, stracił poczucie czasu. Ludzie powoli znikali, ich głosy oddalały się, a oni, otoczeni ciszą, wpatrywali się w siebie. Mury Urchadain mogłyby zatrząść się w posadach, a żadne z nich nie zwróciłoby na to uwagi.  
     Catriona położyła obie dłonie na torsie Branna, czerpiąc siłę z muskularnego ciała. Patrząc w jego ciemne oczy, które żarzyły się jak u wilka, gdy się w nią wpatrywał, czuła przerażenie ogromem uczucia, jakim darzyła tego mężczyznę. Nie była już tą samą Catrioną, która kilka tygodni temu przybyła do zamku. Dzięki niemu rozkwitła jako kobieta, stała się pewniejsza siebie i dumna, że u boku Branna Durwarda spędzi resztę życia. A on otoczył ją troskliwą opieką, jednocześnie dając jej maksimum swobody. Nie była już więźniem Kruka; przebywała na zamku z własnej, nieprzymuszonej woli – to był jej wybór.  
– Ruszamy? – zapytała z lekkim uśmiechem, dostrzegając zniecierpliwienie Gladiatora oraz swojej klaczy.
     Brann pokiwał głową, ale nawet nie drgnął. Nie chciał wypuszczać jej ze swoich ramion, bo tylko wtedy, gdy czuł ją tak blisko, miał pewność, że jest bezpieczna.
     Catrionie również się nie spieszyło, ponieważ znajdowała się w najwspanialszym miejscu na ziemi. Jednak coraz bardziej niecierpliwe poszturchiwanie Gladiatora, który nozdrzami uderzał w męskie ramię, głośno przy tym, prychając, zmusiło ich do oderwania się od siebie. Już bez zbędnej zwłoki dosiedli swoich koni, które tego dnia były wyjątkowo kapryśne.  
     Catriona z uznaniem obserwowała Branna, który nieznacznym ściśnięciem ud i subtelnym ruchem dłoni trzymającej lejce potrafił ujarzmić niepokornego rumaka. Tylko pewny siebie i swoich umiejętności jeździec mógł dosiadać tak narowistego konia, po mistrzowsku, panując nad zwierzęciem, jednocześnie nie łamiąc jego wojowniczego ducha. Brann pochylił się lekko i poklepał Gladiatora po szyi. On i jego wierzchowiec doskonale się rozumieli. Nie mógł sobie wymarzyć lepszego towarzysza.  
     Gdy byli gotowi, ruszyli w stronę mostu, aby opuścić zamek i udać się na przejażdżkę. Podobnie jak ich rumaki, uwielbiali ostry galop, gdy krajobraz zlewał się w jedno, a pęd powietrza rozwiewał włosy i utrudniał oddychanie. Catriona specjalnie zostawała nieco z tyłu, by podziwiać Branna i Gladiatora, którzy, idealnie zgrani, pędzili przed siebie, ciesząc się chwilą wspaniałej zabawy. Ta dwójka stanowiła przepiękny widok. Uśmiech, który Brann posyłał jej w takich momentach, był tak rozbrajający, że gdyby nie była w nim zakochana, z łatwością zdobyłby jej serce. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego; w krótkim czasie stał się dla niej kimś wyjątkowym.  
     Jadąc, trzymali się blisko Loch Ness, ponieważ Brann pragnął pokazać Catrionie urokliwą zatoczkę, którą bardzo lubił. W przeszłości, ilekroć miał taką możliwość, przyjeżdżał tutaj, by pomyśleć lub po prostu wpatrywać się w mroczne wody jeziora.  
     Był samotnikiem, nie potrzebował towarzystwa innych ludzi. Dopiero gdy spotkał jasnowłosą boginię, zrozumiał, jak bardzo się mylił. Jednak kogoś potrzebował – Catriony. Pośród gęstych, czarnych oparów zła będącego spuścizną po Dunkanie, odnalazła w nim dobro i wydobyła je na powierzchnię. Także ciężar bolesnego dzieciństwa, dzięki niej, stał się łatwiejszy do zniesienia. Ponurą przeszłość powoli zostawiał za sobą i z niezwykłym optymizmem spoglądał w przyszłość.  
     Zjechali z niewielkiego wzniesienia i ruszyli w stronę plaży. Słońce mocno prażyło, zapowiadając zbliżające się lato, a jezioro, skąpane w złotych promieniach, mieniło się niczym klejnoty. To był idealny dzień na piknik. Gdy zsiedli z koni, Brann ściągnął z Gladiatora dwa grube pledy i rozłożył je na piasku. Catriona z kolei zajęła się jedzeniem, które przywieźli w sakwach. Na osobnej ściereczce ułożyła chleb, ser, kawałki upieczonej baraniny oraz jabłecznik.  
– Masz na coś ochotę? – zapytała Branna, siadając na kocu.
     Mężczyzna uśmiechnął się znacząco.
– Głupie pytanie, wiesz, że zawsze mam ochotę… na ciebie.  
– Chodzi mi o jedzenie – zaczęła go pouczać surowym tonem, by po chwili dodać z lekką kokieterią – ja jestem na deser.
– A nie możemy zacząć od deseru? – zapytał z nadzieją Brann, sadowiąc się obok niej i nawijając na palec pukiel miękkich, jasnych włosów. – Nigdy nie potrafiłem oprzeć się łakociom. Im były słodsze, tym trudniej mi to przychodziło, a ty jesteś najsmaczniejszym kąskiem, jaki kiedykolwiek miałem okazję skosztować – zamruczał, muskając jej szyję swoimi gorącymi wargami. – Myślę, że od dziś będę preferował tylko słodkie śniadania i kolacje, a od czasu do czasu takim obiadem również nie pogardzę. Zjadłbym cię całą, do ostatniej kosteczki.
     Catriona, słysząc słowa pełne podniecających dwuznaczności, wypowiadane głębokim, uwodzicielskim głosem, który przenikał jej ciało i wywoływał zmysłowe dreszcze, całkowicie zapomniała o przygotowanym jedzeniu. Nie protestowała, gdy ułożył ją na pledzie i, nie przestając jej całować, zaczął luzować troki damskiej koszuli. Gdy w końcu się z tym uporał, oderwał usta od jej warg, a jego oczom ukazał się najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widział – dwie doskonałe, oświetlone słońcem półkule. Przez chwilę sycił wzrok tym wspaniałym obrazem, który miał przed sobą. Obserwował, jak sutki twardnieją, a różowa otoczka wokół nich marszczy się od ciepłego wiatru, który wiał od strony jeziora. Nie znał wcześniej tak doskonałej istoty. Była wyjątkowa pod każdym względem. Musnął językiem jedną smakowitą brodawkę, a potem przeszedł do drugiej. Po chwili wrócił do pierwszej, poświęcając jej znacznie więcej czasu i uwagi. Dokładnie badał ten różowy czubeczek, delikatnie go trącając i z wyczuciem gryząc, a każda pieszczota wydobywała z gardła Catriony urocze jęki. Drugiej półkuli okazał równie wiele troski.  
     Gdy w końcu uniósł głowę i spojrzał na twarz Catriony, na której malowała się namiętność, poczuł, jak coraz śmielej narasta w nim pożądanie. Oderwał się od niej, usiadł na piętach i zaczął zdejmować z niej ubranie. Najpierw koszulę, a potem buty i spodnie, które zakładała do konnych przejażdżek. Sam również szybko pozbył się odzieży i nagi ułożył się obok niej. Pochylił głowę i ponownie zaczął ją całować.  
     A Catriona bez skrępowania odpowiadała na zmysłowe ruchy męskiego języka. Miłość cielesna miała przed nią coraz mniej tajemnic. Brann, dbając o jej komfort, uczył ją w coraz bardziej wyrafinowanych sposobów fizycznego połączenia mężczyzny i kobiety. Pokazywał, jak za pomocą języka, dłoni i ciała można doprowadzić drugą osobę do seksualnego szaleństwa, czerpiąc z tego równie wielką satysfakcję. Był przy tym tak delikatny i uważny, że nie sposób było mu czegokolwiek odmówić. Wiedziała już, jak go dotykać, aby jeszcze bardziej podniecić. Tak jak teraz, gdy jej dłoń sunęła po umięśnionym torsie, mijając brzuch i trafiając na źródło męskiej przyjemności.  
     Brann spiął się cały, czując kobiecą rękę w tym wrażliwym miejscu. Odsunął usta od jej warg i, oddychając szybko, przyłożył czoło do jej czoła, oddając się rozkoszy, jaką sprawiały mu smukłe palce Catriony gładzące go od jąder, aż po sam czubek. Czasem było to delikatne muśnięcie, innym razem mocniejszy uścisk. Raz powoli, a raz szybciej. Mała kusicielka nabierała doświadczenia w doprowadzaniu go do szaleństwa. Bał się myśleć, co to będzie, gdy stanie się biegła w tej miłosnej grze.  
     Czując, że powoli traci nad sobą kontrolę, oderwał się od niej, a następnie pokierował nią tak, że teraz klęczała na kocu, opierając się na nim rękami, z wypiętymi w jego stronę powabnymi pośladkami. Na ten widok krew w jego żyłach zawrzała. Przesunął dłońmi po apetycznych kształtach, a następnie wsunął rękę między jej uda. Ostrożnie muskał środkowym palcem wilgotną szparkę oraz ukryty wzgórek, który, jak zawsze w takich sytuacjach, wymagał szczególnej uwagi.  
     Masował go łagodnymi, okrężnymi ruchami, zadowolony, gdy jego palce stawały się coraz bardziej mokre od lepkiej wilgoci wypływającej z Catriony. Tak wspaniale reagowała na każdą jego pieszczotę. Była pełną temperamentu kochanką, szczodrą i oddaną, dawała tyle samo, ile otrzymywała.  
     Ponownie skupił się na kobiecym ciele. Jedną ręką pieścił ją między gorącymi udami, a drugą dotykał swojego penisa. Gdy poczuł, że oboje zbliżają się do szczytu, klęknął za nią i zaczął wdzierać się w tę płynącą miodem krainę. Gdy otuliła go tam szczelnie, chwycił ją mocno za biodra. Chciał przeciągać chwile przyjemności tak długo, jak to możliwe. Wysunął się z niej całkowicie, by znów zanurzyć się w gorącym, ciasnym wnętrzu. Jego leniwe ruchy sprawiały, że oboje znaleźli się o krok od cudownej błogości.
     Catriona zacisnęła dłonie na kocu, ledwo panując nad sobą, a z jej gardła co chwila wydobywały się miłosne okrzyki. Napierała pośladkami na Branna, pragnąc, by przyspieszył i dał jej upragnioną ulgę. On jednak, wbrew jej niemej prośbie, utrzymywał ich oboje na granicy orgazmu, żonglując rozkoszą – to zbliżając do momentu spełnienia, to znów oddalając.  
     Brann zatrzymał się na moment i, lekko pochylając, dłonią zaczął pieścić miękką wypukłość kobiecej piersi oraz wrażliwy na dotyk twardy sutek. Gdy muskał ją w ten sposób, wciąż pozostając w jej wnętrzu, Catriona nie potrafiła powstrzymać fali ekstazy, która ją zalała. Krzyczała głośno, gdy przyjemność osiągnęła swój szczyt, przenosząc ją do królestwa słońca i księżyca, gdzie nurzała się w ich złotych i srebrnych promieniach.  
     Nie zdążyła jeszcze w pełni dojść do siebie, gdy poczuła, jak Brann ponownie zaczyna się w niej poruszać. Powoli, wchodząc w nią i wychodząc, drażnił ścianki jej śliskiego tunelu, umiejętnie go stymulując. Męski członek napierał na nią z coraz większą siłą, wypełniając ją wzdłuż i wszerz. W Catrionie znów narastało to cudowne napięcie, mistrzowsko podsycane przez Branna. A on nie potrafił opisać tych niesamowitych wrażeń, gdy, będąc w środku, czuł, jak jej kobieca miękkość otula go, zaciskając się na jego przyrodzeniu i dręcząc podniecającą wilgocią. Uczucie zbliżającej się ekstazy było jednocześnie piekłem i niebem. Orgazm, przypominający burzę z piorunami, spadł na nich równocześnie, a przyjemność długo wstrząsała ich ciałami, odbierając siły i pozostawiając pustkę w głowie.  
     Wykończony Brann opadł na koc, przytulając moszczącą się przy jego boku Catrionę. Kochanie się z nią było niezwykle satysfakcjonujące, ale to błogie chwile tuż po, gdy trzymał ją w ramionach, rozgrzaną namiętnością i rozleniwioną spełnieniem, zajmowały w jego sercu szczególne miejsce. Gładząc jej ramię i spoglądając na niewielkie, białe obłoczki spokojnie sunące po niebie, z niepokojem myślał, że pokochał ją zbyt mocno. Nigdy nikogo nie potrzebował, aż do teraz, a świat, w którym żyli, był okrutny. Śmierć czaiła się niebezpiecznie blisko, gotowa uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie.  
     Po raz pierwszy w życiu Brann poczuł strach, ale nie o siebie, a o Catrionę, kobietę, za którą poszedłby do samego piekła. Miała nad nim władzę absolutną, a jej życzenie było dla niego rozkazem.  
– Skąd ta poważna mina? – Catriona, oparta na ramieniu, wolną ręką gładziła go po policzku, a palcem delikatnie masowała zmarszczkę między brwiami.  
     Brann oderwał wzrok od błękitnego nieba i w skupieniu obserwował kobiecą twarz. Chwycił jej dłoń i ucałował, a następnie położył ją na swojej piersi.  
– Gdy mężczyzna uświadamia sobie, że ktoś skradł mu serce, że czyjeś życie jest dla niego cenniejsze niż jego własne, a za jeden uśmiech pewnej pięknej wojowniczki oddałby wszystko, co posiada, to jest, to chwila, która wymaga powagi.
     Catriona zamarła, słysząc te poruszające słowa. Zszokowana wpatrywała się w czarne oczy Branna, w których dostrzegła bezkresne morze miłości.  
– Nie jesteś już Klejnotem Szkocji, lecz Klejnotem Kruka. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wybrałaś życie u mego boku w Urchadain – dodał z czułością, gładząc jej dłoń spoczywającą na jego torsie.
– Kocham cię – szepnęła Catriona, a w jej oczach zalśniły łzy wzruszenia. Po chwili pochyliła się i pocałowała go łagodnie, a pocałunek smakował łzami szczęścia, których nie mogła powstrzymać.
– Chodź tutaj, do mnie – powiedział Brann, gdy w końcu odsunęli się od siebie. Wskazał na swoje ramię, by się na nim ułożyła. – Możemy chwilę odpocząć, zanim znowu pozwolę, żebyś mnie wykorzystała – dodał z kpiącym uśmiechem.
     Catriona z radością przyjęła zaproszenie. Uwielbiała być w jego ramionach. Czasami nachodziła ją refleksja, że dopiero po poznaniu Branna zrozumiała, na czym polega prawdziwe życie. Odnalazła w nim brakującą część siebie, której od zawsze szukała. Przeglądając się w jego oczach, czuła się silna, wyjątkowa i piękna.  
     Szczęśliwa, wtuliła się w męskie ramiona. Nie zdawała sobie sprawy, że zasnęła, dopóki coś nie wyrwało jej z drzemki. Leżała na plecach, Brann natomiast na brzuchu, z ramieniem przerzuconym przez jej talię. Otworzyła oczy, ale promienie słoneczne oślepiły ją na chwilę. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła i dostrzegła, co znajduje się przed nią, cała zesztywniała.  
     Zimny pot pokrył ciało, a serce zaczęło bić gwałtownie. Bała się poruszyć, obawiając się ataku. Próbowała opanować oddech, by stłumić narastającą panikę, lecz słabo jej to wychodziło.  
– Brann… – syknęła przerażona.
     Mężczyzna nawet nie drgnął, spał spokojnie, nie zdając sobie sprawy, że jest obserwowany przez jakiegoś dziwoląga.  
– Brann… – powtórzyła znacznie głośniej Catriona, lekko szturchając męską dłoń spoczywającą na jej biodrze. Ku jej rozpaczy nie było żadnej reakcji z jego strony.
– Obudź się… – warknęła, czując narastające zdenerwowanie sytuacją, w jakiej się znaleźli.
     Przez opary snu dotarło do niego nerwowo powtarzane jego imię. Uniósł jedną powiekę, by sprawdzić, co tak zaniepokoiło Catrionę.  
– Brann… – szepnęła, dostrzegając, że się obudził. – Coś wielkiego i groźnego łypie na nas okiem.
     Wciąż leżąc na brzuchu, Brann nieznacznie obrócił głowę, pragnąc dowiedzieć się, o czym mówi Catriona. Gdy ujrzał, co tak przeraziło jego ukochaną, z lekkim uśmiechem ponownie przymknął oczy, mając nadzieję na kontynuację drzemki.  
– Co ty wyprawiasz?! – kobieta nie mogła uwierzyć w to, co robi Brann.      Zaraz zostaną pożarci, a on w najlepsze układa się do snu.
– Wiesz, że za chwilę zamienimy się w obiad dla jakiegoś tajemniczego stwora?
– To tylko Nessie – mruknął, ponownie zapadając w sen. – Nic nam nie zrobi. Poza tym wpatruje się tylko w ciebie. Jak się domyślam, jesteś dla niej bardziej interesująca niż ja – dodał z przebiegłym uśmiechem. – Gdy będzie cię zjadać, ja zdążę uciec.
– Ona?! Nessie?! – wykrzyknęła zdumiona Catriona, z trwogą, przyglądając się ogromnemu zwierzęciu, które stało niedaleko i zerkało na nich z ciekawością.
     Miało potężne, ciemne cielsko osadzone na niezbyt długich łapach, a z dużego garba wyrastała długa szyja, na końcu, której znajdował się wydłużony łeb. W lekko skośnych, czarnych oczach dostrzegało się inteligencję.  
– Ty znasz to stworzenie? – Catriona nie potrafiła zdecydować, co ją bardziej zszokowało: świadomość, że mężczyzna już wcześniej spotkał to groźne zwierzę, czy samo zwierzę.
     Brann, wiedząc już, że na dalszy sen nie ma co liczyć, wstał i wyciągnął dłoń w stronę swojej przyjaciółki. Właściwie nie potrafił wyjaśnić, dlaczego uznał, że Nessie jest płci żeńskiej. Może dlatego, że była niezwykle opiekuńcza, łagodna i cierpliwa, zawsze gotowa pocieszyć go w trudnych chwilach – jak matka.  
     Nessie, natomiast, jak tylko zobaczyła męską rękę wyciągniętą w jej stronę, natychmiast przyłożyła do niej swój łeb. Łasiła się jak szczeniak, a w jej oczach widać było ogrom szczęścia. Następnie położyła głowę na jego ramieniu i, wydając gardłowe pomruki, przymilała się do Branna. Ten z kolei śmiał się głośno, niezwykle zadowolony, że postanowiła ich odwiedzić.  
     Lubiła, gdy powoli i delikatnie głaskał ją po długiej, chudej szyi. Ona za to, co chwilę lizała go po twarzy. Brann, uśmiechając się szeroko, starał się unikać mokrego języka, ale im mocniej się przed nim bronił, tym bardziej Nessie intensyfikowała swoje wysiłki, by go jeszcze dokładniej wylizać. W końcu nie wytrzymał, cofnął się o krok i wykrzyknął: „Dość!”  
     Zwierzę, choć z oporem, w końcu posłuchało. Całą swoją uwagę skupiło teraz na Catrionie. Ciemne oczy obserwowały ją czujnie, jakby pragnęło wyrobić sobie o niej zdanie. Raz przechylała głowę w prawo, raz w lewo, zafascynowana postacią, która stała przed nią.  
     Catriona najwyraźniej zdobyła jej sympatię, ponieważ nieoczekiwanie poczuła na policzku duży, mokry język. W pierwszej chwili, zaskoczona tym czułym atakiem, zachwiała się, ale gdy odzyskała równowagę, podobnie jak wcześniej Brann, wyciągnęła dłoń i zaczęła gładzić szyję Nessie. Uśmiechnęła się, słysząc jej zadowolone mruczenie.  
– Witaj, Nessie – szepnęła. – Nazywam się Catriona i bardzo miło mi cię poznać.
     Pod wpływem delikatnych pieszczot zwierzę zamknęło oczy, oddając się tym cudownym dotknięciom.  
     Brann z powagą spoglądał na stojącą obok kobietę. Był zachwycony, gdy Nessie zaakceptowała jego ukochaną, a wręcz ją pokochała. Właściwie mógł się tego spodziewać – wszyscy ulegali jej niezwykłemu urokowi.
     Nie wiedzieli, jak długo tak stali, wsłuchując się w rozmarzone, zwierzęce mruczenie. Nagle Nessie oderwała się od kobiety, ponownie przytuliła się do Branna, a następnie odwróciła i dostojnie krocząc na swych krótkich łapach, udała się w stronę jeziora. Zafascynowani obserwowali, jak zanurza się w wodach Loch Ness, po czym całkowicie znika w ich mętnej toni.  
     Catriona podeszła do Branna i wtuliła się w jego silne ramiona. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ogarnął ją smutek. Miała wrażenie, że pierwsze spotkanie z Nessie mogło być jednocześnie ostatnim. Samotna łza delikatnie zakręciła się w jej oku, a następnie nieśmiało spłynęła po policzku. Ukryła twarz w męskiej piersi i rozpłakała się, nie wiedząc, co tak naprawdę ją trapi.  
     Zaskoczony Brann obejmował ją mocno, póki nie obeschły ostatnie łzy. Uniósł jej zapłakaną twarz i z niepokojem patrzył w mokre oczy.  
– Co się dzieje? – zapytał z troską.
     Jeszcze chwilę temu była taka szczęśliwa, a teraz emanowała przygnębieniem.  
– Sama nie wiem – odpowiedziała szczerze.
     Nie rozumiała, skąd ten nagły ból duszy. Przecież nic się nie zmieniło – był piękny dzień, słońce przyjemnie grzało, a jezioro śpiewało swoją wyjątkową pieśń. W dodatku otaczały ją wspaniałe ramiona Branna. Niestety, ale ten dziwny niepokój nie chciał jej opuścić. Przypomniała sobie wizję, którą miała na murach Urchadain. Starała się tego po sobie nie pokazać, ale strach ściskał jej ciało mocniej niż najgrubszy łańcuch. Przyłożyła czoło do nagiego torsu Branna. Kochała go tak bardzo, że aż bolało. Nie zniosłaby myśli, że mogłoby mu się coś stać.  
     Mężczyzna delikatnie wyswobodził się z jej uścisku i podszedł do jednej z sakw leżących obok pledu. Po chwili wyciągnął z niej niewielki woreczek i ponownie zbliżył się do zaskoczonej Catriony.  
     Brann, nie odrywając od niej niezwykle skupionego spojrzenia, wyciągnął z zawiniątka spory wisior. Dopiero teraz dostrzegła, że na jego piersi brakuje medalionu.  
     Zdezorientowana spoglądała to na niego, to na biżuterię.  
– Kruk nie jest już tą samą osobą, odkąd spotkał ciebie – zaczął uroczystym tonem. – Kiedy ujrzałem cię skąpaną w srebrnym blasku księżyca, przestałem być panem samego siebie. Od tamtej chwili stałaś się częścią mnie, tą najważniejszą częścią.  
     Gdy to mówił, przełożył przez jej głowę łańcuch, na końcu, którego zawisł medalion z podobizną kruka. To był jego wisior, tyle tylko, że przecięty na pół. Brann jedną część ostrożnie ułożył między wspaniałymi piersiami Catriony, podczas gdy druga spoczęła na jego torsie. Następnie wziął rozdzielone kawałki medalionu i złączył je ze sobą. Kruk znowu stanowił jedność.  
– Bez ciebie jestem jak ten pojedynczy, nic nieznaczący kawałek srebra. Dopiero z tobą czuję się kompletny.  
     Catriona nie wiedziała, co powiedzieć. To było najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie mogła sobie wyobrazić. Wspięła się na palce i pocałowała go z całym uczuciem, jakie w niej budził. Więź, która ich łączyła, była czymś naprawdę wyjątkowym.  
     Tym razem kochali się łagodnie, wręcz tkliwie. Catriona nie potrafiła powstrzymać wzruszenia, gdy Brann ustami, dłońmi i całym ciałem pokazywał, jak bardzo ją uwielbia i ile dla niego znaczy. Drżąc w jego ramionach z uniesienia, z całych sił pragnęła, aby ten moment trwał wiecznie.  
     Było już późne popołudnie, gdy wrócili do Urchadain. Roześmiani i szczęśliwi, stanowili przykład miłości, która może połączyć dwoje ludzi.      Ledwie zdążyli zsiąść z koni, gdy usłyszeli pokrzykiwania wartowników. Ian wbiegł na mury, by za chwilę szybko z nich zejść. Bez chwili wahania podszedł do Kruka.  
– Grupa jeźdźców. Dziesięciu, może jedenastu.
–Domyślasz się, kto to może być? – zapytał Brann, oddając stajennemu lejce od Gladiatora.  
– Nie – odpowiedział Ian, a zmarszczka na jego czole pogłębiła się. – Ostatnio było spokojnie, nie mieliśmy żadnych złych wieści.
– Może właśnie nadchodzą – dodał ponuro Brann.
     Kiedy był z Catrioną, zapominał o całym świecie; szkoda, że świat nie potrafił zapomnieć o nich. Nic już nie mówiąc, ruszył na mury, by osobiście zobaczyć, kogo też diabli przysłali.
     Catriona, podobnie jak Brann, oddała lejce od swojej klaczki stajennemu i ruszyła w stronę Marany, która stała nieopodal. Bez słowa wpatrywały się w mężczyzn na murach.  
     Kruk, z rękami założonymi na szerokiej piersi z Ianem u boku, obserwował galopujących w ich stronę jeźdźców. Gdy zbliżyli się na tyle, by można było dostrzec twarze, Brann podszedł bliżej murów i położył dłonie płasko na zimnym kamieniu. Jego czarne oczy stały się lodowate, a ciało stężało od ledwie tłumionej furii. Zacisnął usta w wąską kreskę, a wściekłość, którą odczuwał, sprawiła, że zaklął szpetnie. Kiedy ponownie spojrzał na Iana, przypominał diabła. To właśnie o takim Kruku krążyły legendy. Ci, którzy mieli pecha zobaczyć go, chociaż raz w takim stanie, byli gotowi przysiąc, że nie jest zwykłym człowiekiem.  
– Zbierz ludzi. Mają być uzbrojeni, a drużyna ma utworzyć krąg. Przybyszy należy odseparować od mieszkańców. Nie zostaną tu długo, ale nie wolno im pozwolić na najmniejszy ruch. Czy wyraziłem się jasno? – w głosie Branna słychać było wrogość, która wywołała u Iana gęsią skórkę.
– Co to za ludzie?
     Kruk długo milczał. Grupa mężczyzn była już bardzo blisko Urchadain, gdy w końcu spojrzał na swojego zastępcę. Jego oczy żarzyły się groźnie jak u dzikiego zwierzęcia.
– Derrick.
     Gdy Ian usłyszał to znienawidzone, męskie imię, na jego przystojnej twarzy pojawił się wstręt.  
– Skurwiel ma tupet, by po tym, co zrobił, zjawić się tutaj, jakby nigdy nic. Będziesz z nim rozmawiał? – wycedził przez zęby, nie potrafiąc zapanować nad gniewem.  
– Tak. Chcę się dowiedzieć, co knuje. Poza tym takim gnidom, jak on, warto przypomnieć, że ze mną się nie zadziera.
     Ian stał przez chwilę nieruchomo, próbując okiełznać złe emocje. Nic już nie mówiąc, odwrócił się od Kruka i pobiegł, by wszystkiego dopilnować. Po chwili po okolicy rozległ się potężny dźwięk gongu. Mieszkańcy, słysząc sygnał, od razu porzucili wszelkie zajęcia i skryli się, gdzie, kto mógł.  
     Zaskoczona Catriona zerknęła na nagle zmartwioną Maranę.  
– Co się dzieje?
– Gongu używa się tylko w wyjątkowych sytuacjach, zazwyczaj w obliczu niebezpieczeństwa – odpowiedziała starsza kobieta, a w jej głosie słychać było niepokój.
– To ma związek z grupą mężczyzn, która się do nas zbliża, prawda?
– Myślę, że tak – przyznała Marana. Czyżby spokój, który ostatnio panował w Urchadain, miał się właśnie skończyć?
– Chodź – powiedziała do Catriony, chwytając mocno za rękę i pociągając w stronę donżonu. Stojąc tuż przy drzwiach, czekały na rozwój wydarzeń.  
     W napięciu obserwowały, jak Brann schodzi z murów, biorąc od Iana Posłańca Śmierci. Catriona, aż wstrzymała oddech na ten widok. Patrzyła na skupioną twarz ukochanego, która jeszcze niedawno była spokojna i roześmiana. Wydawało jej się, że od tamtych upojnych chwil minęło wiele dni.  
     Z rosnącym niepokojem przyglądały się, jak potężne kraty unoszą się ku górze, wpuszczając do środka grupę nieznajomych. Na dziedzińcu, poza żołnierzami Kruka, nie było nikogo, a specjalny oddział zbrojnych utworzył krąg, odseparowując nowo przybyłych od reszty mieszkańców.  
     Jedenastu mężczyzn szło, prowadząc za sobą konie. Stukot końskich kopyt brzmiał jak huk grzmotu wśród panującej wokół ciszy. Nikt nic nie mówił. Kruk, Ian i pozostali żołnierze w milczeniu obserwowali nieproszonych gości.  
     Ich przywódca powoli podszedł do Branna. Dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem tak pełnym nienawiści, że tylko cienka granica dzieliła ich od rzucenia się sobie do gardeł.  
– Witaj, Brann. Trochę mnie tu nie było – przybysz, gdy to mówił, obrzucił cynicznym spojrzeniem zamkowe mury i wojowników Kruka, którzy spoglądali na niego z wrogością. – Nie musiałeś wzywać wszystkich swoich ludzi, by mnie przywitać.
– Chciałem, aby przypomnieli sobie, jak wygląda najgorsze ścierwo, jakie w życiu widzieli.
     Na twarzy Branna pojawiło się takie okrucieństwo, że nawet Ian poczuł lęk, mimo że gniew Kruka nie był skierowany do niego.  
– Czego chcesz, Derrick? – zapytał obcesowo Brann.
     Mężczyzna ledwie zdołał się opanować, by nie sięgnąć po miecz. Ale tylko skończony idiota mógłby sądzić, że ma szansę w starciu z Krukiem. A o nim można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest głupcem.  
– Czy tak się wita dawno niewidzianego brata? – odpowiedział pytaniem na pytanie Derrick. W jego głosie dało się wyczuć szyderstwo.
Brat – pomyślał z pogardą Brann.  
     Nieco ponad pięć lat temu na progu Urchadain stanął Derrick, młody mężczyzna, tak podobny do niego i Duncana Durwarda, że nie miało się żadnych wątpliwości, czyim jest synem. Jedynie kolor oczu miał inny niż on i ich ojciec – zielony jak świeża trawa, zapewne po matce.  
     Stary Durward, niecały rok po śmierci swojej pierwszej żony, ożenił się ponownie. Gdy Brann miał zaledwie dwa lata, na świecie pojawił się Derrick. Jego matka, obserwując, jak Duncan traktuje Branna, zaczęła obawiać się o bezpieczeństwo swojego dziecka. Pewnej nocy, z pomocą zakochanego w niej wojownika Durwarda, postanowiła uciec, zabierając ze sobą niemowlę. Mówiło się, że zbiegła do Anglii, choć nikt nie był tego pewien. Po jej zniknięciu Duncan wymazał drugą żonę i młodszego syna z pamięci, koncentrując się wyłącznie na pierworodnym.  
     Brann nie okazywał tego na zewnątrz, ale w głębi serca czuł prawdziwą radość, że jest ktoś, z kim łączą go więzy krwi. Jak ostatni głupiec myślał, że uda im się zaprzyjaźnić i odbudować zerwaną w dzieciństwie braterską więź. Niestety, ale Derrick dość szybko pokazał swoje prawdziwe oblicze. Młodszy Durward był tak bardzo podobny do ojca, zarówno z wyglądu, jak i charakteru, że sam Duncan z pewnością byłby dumny.  
     Bestialstwo, które w sobie skrywał, musiało w końcu ujrzeć światło dzienne. Z powodu Derricka w straszny sposób zmarła niewinna dziewczyna. Została przez niego brutalnie zgwałcona, i to wiele razy. Zamęczył ją na śmierć.  
     Gdy rano znalazła ją matka, w szeroko otwartych, martwych oczach córki dostrzeżono tak wielkie cierpienie, że sam Brann, przyzwyczajony do barbarzyństwa, nie mógł powstrzymać łez spływających po jego policzkach. Nie pamiętał, jak trafił do komnaty brata, gdzie ten leżał pijany. Nigdy wcześniej nie wpadł w taki szał jak wtedy. To Ian i Marana siłą odciągnęli go od brata, widząc, że ten ledwie oddycha po razach Kruka.
     Derrick, nagi i pijany, z ciałem zmaltretowanym przez żelazne pięści Branna, został wygnany z zamku. Od tamtej pory Kruk nie poświęcił bratu ani jednej myśli; nigdy się nie zastanawiał, co się z nim stało ani, czy w ogóle przeżył.  
– Czego chcesz? – powtórzył Brann, a dawna wściekłość znów w nim ożyła. Miał ochotę podnieść Posłańca Śmierci i ostrzem rozpruć mu brzuch.  
– Mamy roztrząsać rodzinne spory na oczach tych wszystkich ludzi? – rzekł Derrick.
     Nie spodziewał się, że tak skryty człowiek, jak jego brat, zdecyduje się rozmawiać z nim przy świadkach. Co gorsza, jego zbiry obserwowały całą sytuację, mogąc odnieść wrażenie, że nie jest tak silny, jak im wmawiał. Szlag! Nie tak to miało wyglądać!
     Brann uniósł Posłańca, kierując jego koniec w stronę brata. Oczy zwęziły się niebezpiecznie, gdy warknął: „Mów!”  
     Derrick, chcąc nie, chcąc, musiał znieść to upokorzenie.  
– Potrzebuję pieniędzy. – Starał się, mimo fatalnej sytuacji, w jakiej się znalazł, aby nie zabrzmiało to, jak prośba o jałmużnę, chociaż w istocie tak właśnie było. – Skarbiec po moim ojczymie zaczyna świecić pustkami, dwór powoli staje się ruiną, a ziemie należące do majątku nie przynoszą wystarczających dochodów. Pomyślałem, że może już ochłonąłeś po tamtym niefortunnym incydencie sprzed lat i poratujesz brata pożyczką.
– We mnie nie ma złości, Derrick, i nigdy nie było – odparł Brann spokojnie, niemal łagodnie. – Jest za to obrzydzenie na twój widok. Myślałem, że po ostatnim laniu, które ci zafundowałem, nigdy więcej nie odważysz się przyjechać. Ale skoro przełknąłeś dumę i już tu jesteś, nie wypada, byś opuścił Urchadain z pustymi rękami. Ian, przynieś szkatułę – w tym momencie zwrócił się do swojego zastępcy.  
     Słyszał, jak ten gwałtownie wciąga powietrze. Jedynie respekt, jaki do niego czuł, powstrzymywał go przed zaprotestowaniem. W końcu obowiązek wziął górę i Ian ruszył w stronę zamku. Doskonale wiedział, gdzie Kruk przechowuje wszystkie kosztowności, pieniądze i ważne dokumenty; miał nawet klucze do tej komnaty.  
     Derrick, słysząc polecenie brata, odetchnął z ulgą. Arogancki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Kto by pomyślał, że tak łatwo można jego bratem manipulować. Nie spodziewał się, że tak gładko mu to pójdzie.
     Ian, z groźnym wyrazem twarzy, niósł dużą szkatułę, którą natychmiast podał Krukowi. Ten oddał mu Posłańca, a następnie otworzył wieko pięknie zdobionej skrzyneczki. Derrick, aż przestał oddychać, widząc skarby, które się w niej kryły. Już wyciągał ręce po ten niezwykle hojny dar, gdy zauważył, jak Brann bierze kilka kamieni i rzuca je na pokryty brukiem dziedziniec.  
     W jednej chwili wszystkie spojrzenia skupiły się na migoczących w słońcu rubinach. Brann z hukiem zamknął szkatułę i przekazał ją Ianowi, nakazując mu, by odniósł ją na miejsce. Ian uśmiechnął się zimno, dostrzegając intencje Kruka. Pomyślał, że nigdy więcej nie zwątpi w swojego dowódcę. Przekazał mu Posłańca i ponownie ruszył w stronę zamku.  
     Tymczasem oszołomiony Derrick obserwował, co robi jego brat.      Czarne oczy Branna, zimne jak stal jego miecza, wpatrywały się w mężczyznę, który fizycznie był do niego niezwykle podobny. Niestety, poza wyglądem nic ich nie łączyło.  
– Jeśli chcesz te rubiny, weź je sobie, ale nigdy więcej tu nie wracaj. Nasze trzecie spotkanie zakończy się twoją śmiercią, Derrick. Z mojej strony nie będzie już litości.
     Bracia mierzyli się nawzajem drapieżnym spojrzeniem. W końcu to Derrick skapitulował, odrywając wzrok od rywala. Jego oczy skupiły się na rubinach, które mieniły się krwawym blaskiem w promieniach popołudniowego słońca. Nie mógł pozwolić sobie na unoszenie się honorem. Pochylił się i uklęknął na jedno kolano, by pozbierać rozrzucone kamienie. Zgromadzeni mężczyźni obserwowali, jak, upokorzony, klęczy przed Krukiem, zbierając niedbale rzucone przez niego klejnoty.  
     Gdy się podniósł, spojrzał na brata. Wściekły, wysyczał cicho, by tylko on mógł go usłyszeć: – Pożałujesz tej zniewagi, Brann!  
     Następnie wskoczył na swojego konia i, ledwie panując nad gniewem, ruszył z kopyta, pragnąc jak najszybciej opuścić Urchadain.  
     Kruk obserwował jego odejście, czując raczej gorycz niż triumf. Gdy ostatni zbir opuścił dziedziniec, krzyknął do swoich ludzi, że mogą się rozejść, sam zaś udał się na mury. Musiał spędzić chwilę w samotności, aby zapanować nad furią, którą wyzwolił w nim Derrick. Kiedy pięć lat temu po raz pierwszy zobaczył brata, wiązał z nim wiele nadziei, które, niestety, zgasły równie szybko, jak się pojawiły. Stojąc wysoko na murach Urchadain, z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w oddalającą się grupę jeźdźców.  

*
     Gdy na dziedzińcu zakończyło się niepokojące widowisko, a życie na zamku powróciło do swojej pozornej normalności, zszokowana Catriona udała się do komnaty Branna, którą traktowała jak własną, i położyła się na łóżku. Przytłoczyły ją wydarzenia, których była świadkiem. Marana wszystko jej wyjaśniła, między innymi to, dlaczego większość ludzi nie wiedziała o istnieniu Derricka oraz jak strasznego czynu dopuścił się pięć lat temu.  
     Obcy mężczyzna budził w niej przerażenie. Lęk, który poczuła w sercu wraz z przybyciem grupy zbrojnych, nie chciał jej opuścić.  
     Tego wieczoru długo czekała na Branna, ale gdy wciąż nie przychodził, w końcu się poddała i zasnęła.  
     W pewnym momencie poczuła, jak męskie ciało wtula się w nią desperacko, a ręce pieszczą gwałtownie, mocno, na granicy bólu. Catriona rozumiała, że w tej chwili Brann szuka u niej pocieszenia i zapomnienia, a ona była gotowa mu je ofiarować. Rozsunęła uda, dając mu w ten sposób znać, że nie musi czekać, by znaleźć w niej otuchę. Wszedł w nią od razu, aż do samego końca, dziko napierając na jej ciało.  
     To był pierwszy raz, gdy dbał wyłącznie o swoją przyjemność. Mimo to Catriona, czując go w sobie, zbliżała się do orgazmu, który wkrótce tak silnie wstrząsnął jej ciałem, że nie mogła powstrzymać krzyku rozkoszy. Niedługo potem Branna również ogarnęły spazmatyczne konwulsje, przynosząc upragnioną pustkę w głowie – moment, w którym, poza ulgą spełnienia, nic się nie liczyło.  
     Po wszystkim wziął ją w ramiona i, nic nie mówiąc, gładził jej plecy, ciesząc się spokojem, który, dzięki niej, poczuł. Po raz kolejny zrozumiał, jak bardzo potrzebuje Catriony. Była mu niezbędna do życia jak powietrze, bez niej się dusił. Tylko ona potrafiła rozjaśnić mrok panujący w jego duszy. Z całą miłością, jaką do niej czuł, pocałował jasne włosy, które okalały śliczną twarz. Po chwili pożądanie znowu zaczęło dawać o sobie znać.
     Tym razem kochał Catrionę powoli i delikatnie, pragnąc jej wynagrodzić wcześniejszą gwałtowność. Zmęczeni zasnęli w swoich ramionach, niestety, nie był to spokojny sen.

*

     Tydzień później, o świcie, Catriona żegnała Branna, który w towarzystwie Iana i kilku innych wojowników wyruszał na południowe granice swoich ziem. Ktoś płoszył i zabijał owce należące do Kruka, a także napadał na podróżnych. Straty były znaczne, dlatego jak najszybciej należało zająć się tym problemem.  
     Brann złożył ostatni pocałunek na wargach Catriony, a następnie spojrzał na nią surowo.  
– Nie wolno ci wyjeżdżać poza Urchadain bez eskorty. Roy i Struan to, po Ianie, najlepsi z moich ludzi. Najrozsądniej byłoby, gdybyś do mojego powrotu w ogóle nie opuszczała zamku.
     Kobieta uśmiechnęła się do niego uspokajająco. Bardzo się o nią troszczył, czasami, aż do przesady.  
– Wszystko będzie dobrze. Poza tym niedługo przybędzie moja rodzina. Nie mogę się doczekać, kiedy ich zobaczę. Cieszę się, że ty i Angus wyjaśnicie sobie wszystkie animozje. Ojciec, gdy się go lepiej pozna, wcale nie jest taki zły. Myślę, że w końcu doceni, że będzie miał za zięcia samego Kruka.  
     Brann, na wspomnienie Camerona, mocno zacisnął wargi. Wciąż czuł gniew z powodu próby otrucia. Zamierzał dać mu małą nauczkę, oczywiście Catriona nie miała się o tym nigdy dowiedzieć.  
– Na pewno – mruknął. Nie chciał wyprowadzać jej z błędu, ale domyślał się, że Angus nienawidzi go równie mocno, jak on nienawidzi Angusa, nawet Catriona tego nie zmieni.  
– Wrócę najszybciej jak to będzie możliwe. Będę tęsknić – dodał. Następnie pocałował ją w czoło i wsiadł na mocno zniecierpliwionego Gladiatora, który zdążył już pogryźć wszystkich stajennych.
     Nim wyruszył, spojrzał jeszcze raz w niebo, co ostatnio stało się jego nawykiem. Zaniepokojony obserwował, jak kruki, tworząc czarną chmurę, zasłaniają pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zmarszczył brwi, czując napięcie w ciele. By nie pogrążać się w ponurych myślach, bez zwłoki ruszył przed siebie.  
     Catriona śledziła jego odjazd z mocno bijącym sercem. Nie chciała się z nim rozstawać; pragnęła zawsze być blisko niego, ale rozumiała, że obowiązki muszą być na pierwszym miejscu.  
     Wzięła Maranę pod rękę i razem udały się do donżonu, aby napić się czegoś ciepłego. Obie bardzo lubiły spędzać razem czas i szczerze się zaprzyjaźniły. Staruszka pokazywała jej zamek, wprowadzając w obowiązki przyszłej pani na Urchadain. Była zadowolona, że ma w niej przyjaciółkę. Dodatkowo opowiadała jej o Brannie, a ona była spragniona wszelkich opowieści o ukochanym.
     Na dzisiaj Marana zaplanowała przegląd swoich ziół, naparów i mikstur. Miała zamiar dokładnie wszystko sprawdzić, aby w odpowiednim momencie nazbierać właściwą ilość ziela. Catriona cieszyła się z każdego zajęcia. Brann dopiero co wyjechał, a ona już usychała z tęsknoty, dlatego z niezwykłym zapałem zabrała się do pracy.  

*

     Derrick i jego ludzie, ukryci w niewielkim lasku, obserwowali przejazd małej, składającej się z piętnastu osób, grupy. Byli to Cameronowie, którzy przybyli na specjalne zaproszenie Kruka – przynajmniej takie wieści przekazał im posłaniec, którego spotkali kilka dni temu.  
     Wraz ze swoimi ludźmi nie opuścił ziem Branna, lecz postanowił się przyczaić, aby zastanowić się nad sytuacją, w jakiej się znalazł, i odwdzięczyć się bratu za jego miłą gościnę. Wciąż kipiał gniewem z powodu tego, jak został potraktowany. Został upokorzony przed mieszkańcami Urchadain, a co gorsza, także przed swoimi ludźmi. Zauważył, że zaczęli odnosić się do niego z coraz większym lekceważeniem. Nie podobało mu się to; dla jego własnego bezpieczeństwa lepiej byłoby, gdyby znów czuli przed nim większy respekt. Musiał im udowodnić, że spośród dwóch Durwardów to on jest bardziej niebezpieczny.  
     Pojawienie się Cameronów stanowiło idealną okazję, by zemścić się na bracie za doznaną zniewagę. Zamierzał wszystkich pozbawić życia, a winą za rzeź, obarczą, nie kogo innego, jak samego Kruka. Czekał go ostracyzm, więzienie i śmierć za zabicie niewinnych ludzi, których celowo wciągnął w pułapkę. Niechęć między Angusem a Brannem była powszechnie znana. Nikt, nawet król, nie będzie miał wątpliwości, że to sprawka Durwarda.  
     Derrick przyglądał się bacznie posuwającej się naprzód grupie. Jak wszyscy w Szkocji, wiedział, że Angus i jego świta to doskonali wojownicy, biegli w posługiwaniu się orężem. Na jego korzyść przemawiało jednak to, że nie spodziewali się ataku. Znajdowali się już na ziemiach Kruka, co sprawiało, że czuli się bezpiecznie – i to poczucie bezpieczeństwa miało ich zgubić. Poza tym jego ludzie również wiedzieli, do czego służy miecz.  
     Ingrid, z uśmiechem na ustach, podziwiała piękno otaczającej ich przyrody. Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie znów będą pokonywać drogę do Urchadain, tym razem jednak w zupełnie innym celu. Jakże się cieszyła, że Catriona i Brann zapałali do siebie uczuciem i postanowili swoim małżeństwem zakończyć tę wyniszczającą wojnę między Durwardem a Cameronami.  
     Z optymizmem spoglądała w przyszłość. Ze względów rodzinnych i politycznych nie mogła sobie wymarzyć lepszego zięcia, choć Angus nie do końca podzielał jej entuzjazm. Wciąż obawiał się, że władza, jaką będzie miał Kruk, może stanowić zagrożenie dla Cameronów. Za to ona miała pewność, że Catriona zadba, by jej rodzinie nie stała się krzywda. O samym Brannie także miała pozytywne zdanie.  
Tak – pomyślała. – Nic lepszego nie mogło ich spotkać.  
     W tej chwili jej uwagę przykuli zbrojni, którzy zbliżali się do nich z dużą prędkością. Angus kazał się zatrzymać.  
– To pewnie Kruk wyjechał nam na spotkanie – stwierdził nieco zrzędliwym tonem.  
     Wciąż czuł do niego niechęć, choć ze względu na Catrionę starał się nad tym uczuciem zapanować. Miał jedynie nadzieję, że Brann Durward również powściągnie swoją arogancję. Jeśli tak się stanie, istniała szansa na trwałe zawieszenie broni między nimi, chociaż zdawał sobie sprawę, że będzie to trudne zadanie. Byli do siebie zbyt podobni, dlatego rozumiał, że niełatwo będzie zapomnieć o wzajemnych animozjach.  
     Ingrid wpatrywała się w mężczyznę, który jechał na czele wojowników. Czarne włosy i potężna sylwetka sugerowały, że to Brann Durward, ale coś ją zaniepokoiło. Przypomniała sobie, co przykuło jej szczególną uwagę podczas krótkiej rozmowy z Krukiem podczas poprzedniej, dramatycznej wizyty na jego ziemiach – niezwykły spokój, którym emanował. Teraz jego ruchy zdradzały nerwowość. I wtedy zobaczyła jego oczy: zielone, okrutne, pozbawione jakiegokolwiek uczucia. To nie były oczy Branna.  
     Zanim zdążyła wykrztusić, że to nie Kruk, poczuła, jak ostrze miecza na wskroś przeszywa jej ciało. Z niedowierzaniem wpatrywała się w swojego mordercę. Próbowała coś powiedzieć, ale krew, która zaczęła wypełniać jej usta, uniemożliwiła jej to. Resztką sił obróciła głowę i spojrzała na Angusa. Udało mu się wyciągnąć broń, lecz nie zdążył jej użyć. Potężny cios kolejnego zbira sprawił, że mężczyzna spadł z konia. Gdy ona sama powoli ześlizgiwała się na ziemię, po jej bladych policzkach płynęły łzy. Przyszłość, o której z taką radością myślała, właśnie umierała na jej oczach wraz z jej rodziną.
     Rżenie zaniepokojonych i spłoszonych rumaków mieszało się z krzykami ludzi oraz dźwiękiem stali uderzającej o stal.  
– Ingrid… – szeptał Angus. Leżąc na ziemi, starał się po raz ostatni spojrzeć na żonę, miłość swojego życia. – Ingrid…
     Jako wojownik marzył o śmierci na polu bitwy, ale jako mężczyzna pragnął odejść w ramionach ukochanej żony. Gdy z rozpaczą w sercu zdał sobie sprawę, że nie będzie mu to dane, ostatnią jego myślą było: dlaczego?  
     Derrick i jego ludzie szybko uporali się z pozostałymi członkami wyprawy. Na koniec zabrali wszystkie cenne przedmioty, które znaleźli przy trupach, a było tego sporo. Mężczyzna, niezwykle z siebie zadowolony, pomyślał, że nie tylko skutecznie się zemścił, ale także nieźle obłowił. Wciągnął głęboko powietrze, napawając się zapachem krwi. Po chwili zacisnął prawą dłoń w pięść. To on powinien być panem Urchadain, a nie ten bękart – Brann. Rozejrzał się wokół jeszcze raz. Zanim wsiadł na konia, pogardliwym gestem rzucił na martwe ciało Ingrid niewielki przedmiot. Uśmiechając się jak upiór, który na chwilę zaspokoił swój głód krwi, nakazał odwrót do kryjówki. Tam będą czekać na rozwój wydarzeń.  

*
     Mijał kolejny dzień, a Brann wciąż nie wracał. Catriona podejrzewała, że schwytanie osoby odpowiedzialnej za wyrządzone szkody może zająć trochę czasu. Zbliżało się południe, gdy postanowiła w towarzystwie swojej eskorty sprawdzić, czy przypadkiem jej rodzina nie dotarła już na ziemie Kruka. Cztery dni temu przybył posłaniec z wiadomością, że Angus, Ingrid oraz jej dwaj bracia, w towarzystwie niewielkiej świty, wyruszyli z Toll an t-sionnaich. Jeśli nie zatrzymywali się zbytnio podczas podróży, mogli już być blisko Urchadain.  
     Ubrana w strój do jazdy konnej, który nie krępował ruchów, śmiało pędziła na swojej kasztance. Tak jak Brann, uwielbiała konne przejażdżki. Ostatnie tygodnie były dla niej pasmem niekończącego się szczęścia; nigdy nawet nie marzyła, że z mężczyzną połączy ją tak silna i wyjątkowa więź.  
      Catriona wyruszyła z zamku w towarzystwie Roy'a i Struana. Na pierwszy rzut oka wydawali się surowi, małomówni i niedostępni, jednak przy bliższym poznaniu okazało się, że są doskonałymi kompanami, z niezwykłym poczuciem humoru. Będąc w ich towarzystwie Catriona nieustannie się śmiała. Poza tym znali wszystkie najświeższe plotki z królewskiego dworu. Doceniała również to, że przymykali oko na jej szaleńczą jazdę, chętnie do niej dołączając. Brann nie mógł wybrać dla niej lepszych stróżów.  
     Gdy cała trójka, galopując ostro, wypadła zza małego lasku, niespodziewanie Roy tak gwałtownie wstrzymał swojego konia, że ten niemal stanął w pionie. Rżąc dziko, młócił powietrze kopytami. Dosiadający go mężczyzna tylko dzięki niesamowitej sile swoich rąk i nóg zdołał utrzymać się w siodle. Pozostała dwójka, nie wiedząc, co się dzieje, również wstrzymała swoje konie, choć już nie tak nerwowo.  
     Zdezorientowani zachowaniem Roy'a, rozglądali się z niepokojem po okolicy, spodziewając się jakiegoś zagrożenia. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegli to, co on. Mimo znacznej odległości od miejsca, na które patrzyli, zauważyli przewrócone wozy, a wokół nich porozrzucane ubrania. I ciała. Wiele ciał.  
     Catriona, ogarnięta strasznym przeczuciem, ruszyła w tamtą stronę. Gnana niepokojem, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła, pędziła przed siebie na złamanie karku. Serce biło jej tak mocno, że zaczęło sprawiać ból, a niebieskie oczy zrobiły się wielkie z przerażenia.  
     Będąc na miejscu, zsiadła z konia i zaczęła powoli iść. Gdy dostrzegła blond włosy jednej z ofiar, pobiegła w jej kierunku. Ze łzami w oczach padła na kolana obok Ingrid. Drżącą ręką odgarnęła pojedyncze kosmyki z pięknej twarzy matki. Martwe, niebieskie oczy, identyczne jak u Catriony, wpatrywały się w niebo.  
     Szok, jaki poczuła, widząc ją w takim stanie, sprawił, że zaczęła dusić się od płaczu. Spazmatycznie łapała powietrze, usiłując zapanować nad chaosem strasznych myśli. Gorączkowo rozglądała się wokół. Gdy dostrzegła ojca, wstała i, na miękkich nogach, podeszła do niego. Dotknęła jego zimnej dłoni, która tyle razy głaskała ją po włosach, gdy jako dziecko przybiegała do niego po pociechę.  
     Żal, który malował się na jego nieruchomej twarzy, łamał serce. Niedaleko Angusa dostrzegła dwóch wyrośniętych chłopców; z głośnym szlochem kucnęła przy nich. To byli jej bracia, których ostatni raz widziała pięć lat temu, gdy byli nieznośnymi urwisami. Jej pusty wzrok zatrzymywał się na kolejnych ciałach. Znała ich wszystkich, znała ich rodziny.  
     Nagle jeden z leżących mężczyzn lekko zacharczał. Oszołomiona Catriona, trzęsąc się jak podczas gorączki, podeszła do niego. Ostrożnie chwyciła jego głowę i delikatnie uniosła.  
– Alan... – szepnęła. Na widok jego zmaltretowanego ciała po jej twarzy zaczęły płynąć strumienie łez. Musiał walczyć jak lew, zanim dosięgnął go decydujący cios. – Alan… – powtórzyła cicho.  
     Mężczyzna, ostatkiem sił uniósł powieki i spojrzał na nią z tak ogromną nienawiścią, że aż się wzdrygnęła. Ostrożnie przełknął ślinę i wychrypiał: – „Kruk”. Gdy to powiedział, jego ciało znieruchomiało, a głowa opadła bezwładnie. Umarł.  
     Catrionę ogarnęło zimno tak dotkliwe, jakby naga znalazła się w ogromnej zaspie śnieżnej. Patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Jej twarz była blada, a oczy straciły całą radość, którą jeszcze niedawno można było w nich dostrzec. Gniew, tak potężny, jak połączone w jedno wszystkie żywioły przyrody, wypełniał każdy, nawet najmniejszy zakątek jej ciała.  
     Ponownie podeszła do matki i złożyła na jej czole ostrożny, pełny miłości pocałunek. W tym momencie jej uwagę przykuł niewielki przedmiot leżący obok głowy Ingrid. Przez chwilę przyglądała mu się niepewnie, aż w końcu podniosła go i położyła na wewnętrznej stronie dłoni. Znalezisko wyssało z niej resztkę nadziei, jaka się w niej tliła. Był to piękny, czarny sygnet z wygrawerowanym krukiem w otoczeniu gałązek ostu. Zamknęła na nim dłoń i tak mocno ściskała, aż poczuła ostry ból.
Brann Durward – pomyślała z zimną furią. – Ludzie mieli rację, nazywając go bestią, barbarzyńcą, diabelskim nasieniem. Zła krew w końcu zwyciężyła, a on dokonał tego, czego od dawna pragnął – zemsty.  
     Nienawiść najpierw pojawiła się w jej niebieskich oczach, by po chwili ogarnąć szczupłe ciało. Drżała od nagłej żądzy krwi, krwi Branna Durwarda.  
     Szaleństwo, które w niej wrzało, jednocześnie ją przerażało i cieszyło. Nie mogąc znieść bólu, który rozrywał duszę, spojrzała w niebo. Pełny cierpienia krzyk rozniósł się po okolicy. Catriona poczuła się w środku martwa. Ktoś w okrutny sposób wyrwał jej serce i tym kimś był Kruk.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Shadow1893

    Miłosne uniesienia na plus. Scenka z Nessi, pomysłowa. Też pracuję nad opkiem z okolic jeziora Loch Ness, ale bez Nessi. Kruk cudownie potraktował brata – upokorzenie na całego. Derrick musiał być zdesperowany, skoro się pokłonił i zebrał błyskotki z ziemi i na pewno ta zniewaga nie zostanie bez echa. Zapewne to nie ostatnie spotkanie braci i mam dziwne przeczucie, że Derrick skuma się z tym tajemniczym bohaterem, który nadciąga.  
    Co za szuja z tego Derricka! Tak ryzykowny krok, nie spodziewałam się, że uderzy na rodziców Catriony. Kolejny bezwzględny potwór nam się objawił, który jeszcze nie raz namiesza. Będzie gorąco, a nieobecność Kruka akurat w czasie rzezi, na bank zostanie jemu przypisana i została.  
    Podobieństwo brata do Kruka zostało opacznie odebrane i mamy kolejne nieporozumienie, które zmieniło miłość w nienawiść. Ciekawe, co zrobi Catriona? Fajny, długi rozdział, który jak zwykle został urwany w ciekawym momencie, pozostawiając czytelnika z niedosytem i pragnieniem jak najszybszego poznania ciągu dalszego. Początek, o tej liczebności ptaków nasuwa mi skojarzenie, jakby Kruk te ptaki policzył, a raczej nie taki był twój zamysł.  
    Pozdrawiam. :)

    3 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Shadow1893 Twoje komentarze są o wiele bardziej interesujące od niektórych opowiadań. Lubię wprowadzać ciekawe zwierzęta do opowieści. Kaidan ma wilka, a Brann: kruki, Nessie i Gladiatora. (Zobaczymy jakich towarzyszy będą mieli kolejni Przeklęci, gdy przyjdzie pora na ich historię  ;) )
    Co do Derricka - to brutal, który jest silny tylko w grupie. Wykapany ojciec. Ale widzę, że trochę poległam jako autorka, skoro nie domyśliłaś się, że Derrick jest tym tajemniczym mężczyzną, Widocznie wskazówki naprowadzające były niejasne. Może dodam zdanie wyjaśniające.  
    A Catriona? Po śmierci Angusa to ona staje na czele klanu Cameronów. Co zrobi? Bardzo ciekawe pytanie. Odpowiedzi w kolejnych częściach  ;)  
    Dzięki za komentarz! I czekam na Twoje opko!

    1 godz. temu

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, a no, nie wpadłam na to, że brat Kruka to ten nowy. Tak sobie myślę, że zmyliło mnie właśnie to pokrewieństwo i tak otwarta konfrontacja, nienasuwająca, że to on jest tym zaciekłym wrogiem. Może nieuważnie czytałam... taką opcję również możemy przyjąć i dopisek może być zbędny. Może inni się domyślą. :)

    48 minut temu