Przeklęty: Brann. Część 2, rozdział 9/11

Przeklęty: Brann. Część 2, rozdział 9/11   Brann, czując obok siebie poruszenie, natychmiast się przebudził. Spojrzał na zalany porannym słońcem pokój, a potem – wpatrzone w niego z lekką nieśmiałością – oczy. Od razu przypomniał sobie, jak mieniły się błękitem, gdy fale przyjemności przeszywały jej ciało. Nigdy nie zapomni tego widoku.
   W tym momencie wyglądała tak apetycznie, że tylko święty mógłby się jej oprzeć, a jemu daleko było do świętości.
   Zerknął na jej usta, na których igrał niepewny uśmiech. Obiecał sobie, że dziś jeszcze niejeden raz ich posmakuje – ale teraz musiał wyjaśnić pewną ważną kwestię.
   – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Brann popatrzył na Karen z wyrzutem.
   Dziewczyna lękliwie sięgnęła po kołdrę i zakryła się nią aż po czubek nosa. Widać było tylko wielkie, niebieskie oczy.
   – A co takiego? – spytała ostrożnie, udając, że nie wie, o co chodzi.
   – Że byłem twoim pierwszym mężczyzną – odparł stłumionym głosem.
   Nigdy nie uważał, by dziewictwo lub jego brak w jakikolwiek sposób definiowało kobietę. Ale cholernie mu się podobało, że przed nim nie miała nikogo. Sprawiła, że stał się zaborczy i zazdrosny o każdego, kto kiedykolwiek odważył się na nią spojrzeć!
   Wprowadzanie w świat seksu, pierwszy intymny dotyk mężczyzny – jego dotyk, wspólne odkrywanie jej zmysłowości – sprawiało, że czuł w sercu coś dziwnego, coś na kształt wzruszenia.
   – Ach, to – odparła z pozoru lekceważąco Karen.
   Nie przypuszczała, że się domyślił. Prawie nie czuła bólu, poza krótkim, niemiłym momentem, trwającym tyle, co jeden głęboki oddech.
   Zawstydzała ją ta rozmowa.
   – To nie błahostka, Karen – powiedział spokojnie, cały czas się jej przyglądając. – Nie w dzisiejszych czasach, kiedy seks traktuje się na równi z wyjściem na zakupy czy do kina. Poza tym, gdybym miał świadomość, jak bardzo jesteś niedoświadczona, byłbym delikatniejszy i ostrożniejszy.
   Westchnęła głęboko. Miał rację. Opuściła kołdrę i spojrzała na niego uważnie.  
   Dotknęła palcami jego zarośniętego policzka, a potem ust – tych samych, które w nocy pieściły miejsca, jakich żaden mężczyzna przed nim nie dotknął. Zarumieniła się na to wspomnienie, mimo to, postanowiła wyznać mu całą prawdę.
   – Siedem lat temu, gdy mnie uratowałeś, nie wiem skąd... w jednej chwili poczułam, że jesteś tym, na kogo czekałam, za kim tęskniłam... całe życie.
   Zamilkła na chwilę, próbując ubrać w słowa to, co czuła nieprzerwanie od tamtego dramatycznego spotkania.
   – Najpierw byłam tobą zauroczona, ale potem... gdy coraz częściej mi się śniłeś i coraz więcej o tobie wiedziałam, fascynacja zamieniła się w miłość – szepnęła Karen, wsuwając dłoń w jego czarne włosy. Nie mogła się powstrzymać, by go nie dotykać. – Nie było już miejsca w moim życiu dla innego mężczyzny. Żaden nie mógł się z tobą równać, Brann – dodała miękko. – Żaden.
   Gdy to mówiła, jej oczy lśniły jak gwiazdy w bezchmurną noc. Wyjawiła mu swoją największą tajemnicę: od siedmiu lat kochała go takim, jakim był – Przeklętym.
   Brann wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Po chwili, zrezygnowany, dotknął czołem jej czoła.
   – Karen – łagodnie wymówił jej imię, poruszony tym, co usłyszał. Była taka bezbronna i cudowna zarazem. – Fatalnie ulokowałaś swoje uczucia. Jestem ostatnim człowiekiem na ziemi, którego powinnaś kochać.
   W jej oczach pojawiły się łzy. Od dawna wiedziała, że wspólna przyszłość nie jest im pisana. A jednak, gdyby nie klątwa, nigdy by się nie spotkali, nie poznałaby mocy jego dotyku ani słodyczy pocałunków.
   – Jesteś wyjątkowy, Brann – uśmiechnęła się, choć był to smutny uśmiech. – A ja jestem twoja, czy tego chcesz, czy nie.
   Mężczyzna pochylił się i ostrożnie pocałował jej drżące wargi. Smakowały łzami. Jakże pragnął oszczędzić jej cierpienia, ale to nie zależało od niego. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale zostało im bardzo niewiele czasu, by nacieszyć się sobą. Ciążyła mu ta świadomość, ale nic nie mógł na to poradzić. Postanowił więc dać Karen tyle wspaniałych wspomnień, ile będzie w stanie.
   Bez ostrzeżenia wyskoczył z łóżka, wziął ją w ramiona i zaniósł do przestronnej łazienki, w której znajdowała się duża wanna.
   Postawił ukochaną na miękkim, białym dywaniku, po czym odkręcił wodę, by napełnić wannę. Dodał płyn do kąpieli i po chwili po pomieszczeniu rozszedł się ciepły, otulający zapach drzewa sandałowego.
   Gdy wody było wystarczająco dużo, zakręcił kurek i spojrzał na Karen z takim żarem, że puls jej niebezpiecznie przyspieszył.
   Wyciągnął rękę, a gdy wsunęła w nią swoją dłoń, podprowadził ją do wanny i pomógł wejść. Widząc, że się wygodnie ułożyła, dołączył do niej. A potem objął ją i usadowił na swoich udach.
   Gdy owinęła go szczupłymi nogami, pomyślał, że nic więcej do szczęścia nie jest mu teraz potrzebne.
   Karen oparła dłonie na szerokich ramionach Branna, z miłością wpatrując się w oczy, które, pod wpływem pożądania, zamieniły się w dwa wypolerowane onyksy. Podczas tej nastrojowej chwili zrozumiała, że nigdy nikogo nie pokocha tak, jak jego. Nawet jeśli on zginie, jej ciało i dusza będą należeć tylko do Branna. Na zawsze.
   Durward z zapartym tchem przyglądał się Karen: skórze lśniącej od wody, zarumienionej buzi, długim włosom, które częściowo przysłaniały piersi.
   To ta zadziwiająca istota sprawiła, że przypomniał sobie, iż ma coś takiego jak serce. Do tej pory zimne i nieczułe, a teraz? Sama myśl o niej wystarczyła, by zgubiło rytm.
Brann, nie spuszczając z niej wzroku, położył dłoń na jej karku, przyciągnął do siebie i pocałował.
   Ich początkowo subtelny pocałunek nagle zamienił się w bardziej zachłanny, żądający. Miażdżyli wzajemnie swoje usta, nie mogąc się sobą nasycić, jakby jedno chciało pochłonąć drugie.
   Brann w tym czasie sunął dłońmi po łagodnej linii pleców Karen, aż zatrzymał się na jej krągłych pośladkach. Zaczął je pieścić i ugniatać, jednocześnie ocierając się o nią swoją męskością. Chciał, żeby poczuła, jaką ma nad nim władzę.
   To ona dzisiaj była panią sytuacji i decydowała o wszystkim. Domyślał się, że w środku może być obolała, dlatego pozwolił jej dyktować tempo – bo gdyby to od niego zależało, już dawno by go ujeżdżała.
   Karen mruczała jak kotka, gdy twarde przyrodzenie Branna pieściło jej wilgotne łono.
   Bez wahania podjęła narzucone przez niego tempo, cały czas sycąc się ich pocałunkami. Gdy zaczął gładzić kobiece piersi i drażnić kciukami sutki, z jej gardła wydobył się przeciągły jęk, który stłumił swoimi ustami. Dla obojga były to prawdziwe tortury, ale jakże przyjemne.
   Brann chwycił ręką pulsującego podnieceniem fallusa i nakierował go na intymność Karen. Ale się w nią nie zagłębił – tylko samą główką zaczął gładzić wejście do jej rozpalonej jaskini. W reakcji na tę pieszczotę poczuł, jak paznokcie kobiety wbijają się w jego barki. Jej przyspieszony oddech i ciche pomruki były dla niego najpiękniejszą muzyką.
   – Teraz ty rządzisz – odparł Brann, ledwo mogąc mówić od szaleństwa, które go ogarnęło.
   Słysząc to, Karen uśmiechnęła się jak prawdziwa kusicielka, a turkusowe oczy zapłonęły niczym dwie pochodnie. Trzymając dłonie na męskich ramionach, uniosła się lekko, by niespiesznie opaść na tę część ciała Branna, którą tak bardzo chciała mieć w środku.
   Powoli znikał w jej ociekającym wilgocią wnętrzu, aż w końcu wypełnił ją całą.
   Karen upajała się swoją władzą, jaką miała nad ukochanym. Kiedy pożerał ją wzrokiem, czuła się jak bogini cielesnych uciech.
   Z tajemniczym uśmiechem lekko się podniosła, aż prawie cały z niej wyszedł, po czym bez pośpiechu ponownie osunęła się na niego.
   Brann trzymał pośladki Karen tak mocno, jakby były kołem ratunkowym na wzburzonym erotycznym morzu. Przez nią cierpiał prawdziwe katusze.
   Spojrzał na połyskujące od wody i kołyszące się rytmicznie piersi i o mało nie stracił panowania nad sobą. Dlatego wsunął dłoń między nogi swojej amazonki i zaczął pieścić wrażliwy wzgórek. Masował go delikatnie palcami, zataczając malutkie kółeczka i doprowadzając oboje na skraj wytrzymałości.
   – Nie grasz fair – zarzuciła mu Karen, pomiędzy jednym jękiem a drugim.
   Ale zrobiła to, czego pragnął. Jej ruchy nabrały tempa, stały się szybsze, niespokojne.  
   Woda z wanny zaczęła się przelewać, z głośnym pluskiem spadając na kafle. Żadne z nich nie zwracało na to uwagi – liczyła się tylko przyjemność.
   W końcu Karen odrzuciła głowę do tyłu i, głośno krzycząc, osiągnęła szczyt.
   Brann nie potrafił oderwać od niej oczu, gdy wstrząsały nią spazmy orgazmu. Jej wewnętrzne mięśnie zaciskały się na nim w rytmie przeżywanej rozkoszy. Nie panując już nad sobą, resztkami sił przytrzymał ją za biodra i wbił się w nią aż po same jądra, dodatkowo potęgując jej przyjemność. Trzymał ją mocno, dopóki ostatnie krople nasienia nie znalazły się w rozgrzanym wnętrzu.
   Powiedzieć, że był w niebie, to nic nie powiedzieć. W końcu zrozumiał, czym jest raj, a Karen była drogą, która prowadziła prosto do niego.
   Siła miłosnego spełnienia wykończyła ich oboje. Kobieta opadła na tors ukochanego. Męskie serce biło równie niespokojnie jak jej. Zdumiewała ją intensywność ich namiętności.
   Wtuliła się w niego, chcąc ukryć emocje, które się w niej kłębiły. Uczucie świeżo osiągniętej ekstazy mieszało się z żalem, że Brann jest jej dany tylko na chwilę.
   Niechciana łza spłynęła po zaróżowionym policzku. Chcąc ukryć smutek, przytuliła się do niego mocniej. Dopiero wtedy się uspokoiła.
   Brann uśmiechnął się czule, słysząc miarowy oddech Karen. Sam wciąż był oszołomiony tym, co się przed chwilą wydarzyło. Lubił seks – nawet bardzo – ale żadna z jego licznych przygód nie mogła się równać z tym, czego właśnie doświadczył. Ku swojemu zaskoczeniu, jeszcze większą satysfakcję sprawiało mu trzymanie Karen w ramionach i spokojne głaskanie jej po plecach.
   Oparł głowę o brzeg wanny i zapatrzył się na marmurowe kafelki na ścianach.  
   Ogarnęło go dziwne uczucie – czuł, jak pęka skorupa, którą otoczył się po śmierci Catriony.
   Tak łatwo i szybko stracił głowę dla tej drobnej osóbki, która teraz wygodnie leżała na jego piersi. Wtulił twarz w jej pachnące różami włosy. W krótkim czasie stała się dla niego najdroższą osobą na świecie.
   Nagle poczuł dziwny dreszcz sunący wzdłuż kręgosłupa. Po raz trzeci w życiu ogarnął go lęk. Za żadne skarby nie chciał jej stracić.

   ***

   Po kilku dniach, podczas których praktycznie nie wychodzili z łóżka, Brann zaproponował Karen całodniową wycieczkę.
   Zawładnęła nim tak bardzo, że nie chciał się z nią rozstawać nawet na minutę.
   Miał wyrzuty sumienia, gdy patrzył na jej twarz rozpromienioną szczęściem, bo nie mógł jej dać tego, o czym najbardziej marzyła – wspólnego życia.
   Od czasów Catriony nikt tak na niego nie patrzył. W innych okolicznościach… Potrząsnął głową, pragnąc wyrzucić z niej ponure myśli. Nie chciał psuć sobie nastroju, nie dziś. Przyszłość i tak się po niego upomni.
   Podszedł do niej i uśmiechnął się zawadiacko. Następnie pochylił głowę i, bez ostrzeżenia, zlizał z jej ust piankę po kawie – zanim sama zdążyła to zrobić.
   Karen szybko odłożyła kubek na blat kuchennego stołu i mocno wtuliła się w niego. Tutaj było jej miejsce na ziemi. Najchętniej nie opuszczałaby jego ramion do końca życia.
   Westchnęła w duchu, zastanawiając się, ile czasu im zostało. Ale nie chciała pytać o to Branna, by nie zakłócać wspólnych chwil smutnymi tematami. I tak od tego nie uciekną. Wolała udawać, że Brann Durward jest zwykłym człowiekiem, a nie Przeklętym, którego los zależy od tajemniczych bogów.
   – Dokąd jedziemy? – zapytała szybko, by odwrócić uwagę od łez, które już chciały popłynąć.
   „Co ma być, to będzie” – pomyślała filozoficznie. – „Zamartwianie się nie sprawi, że zagrożenie minie”.
   Mężczyzna lekko się od niej odsunął i uniósł jej brodę dwoma palcami. Za każdym razem, gdy na nią patrzył, działy się czary. Upajał go sam widok tej kobiety – kruchość łączyła się w niej z walecznością. Przejechał kciukiem po opuchniętych od pocałunków wargach. Znowu zapragnął się z nią kochać.
   – Jeśli tak dalej będziesz na mnie patrzyła, to z wycieczki nici – szepnął Brann, cały czas muskając palcem jej usta.
   – Może nie mam ochoty na wycieczkę. Może mam inne zachcianki? – odszepnęła Karen, unosząc prowokacyjnie jedną brew.
   – Taak? A jakie to zachcianki?
   Zamiast odpowiedzieć, wspięła się na palce, przejechała językiem po jego szyi, na koniec delikatnie kąsając ucho. Uwielbiała ten charakterystyczny dla niego, lekko słonawy smak. W tym samym czasie wsunęła dłoń w jego jeansy, drażniąc nabrzmiałą męskość. Obojgu krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.
   – Opuść spodnie i majtki – nakazał jej Brann, sam w tym czasie rozpinając rozporek.
   Widząc, że zrobiła to, o co prosił, obrócił ją w stronę stołu, oparł dłonie o zimny blat i, bez ostrzeżenia, płynnym ruchem wszedł w nią od tyłu. Była tak mokra, że od razu przyjęła go całego.
   Brann włożył dłonie pod bluzkę Karen, uwolnił pełne piersi ze stanika i, pieszcząc je, zaczął się w niej poruszać. W tym momencie żadne z nich nie chciało łagodności ani przedłużającej się gry wstępnej. Chodziło o seks i zaspokojenie pierwotnych instynktów.
   Kobieta dyszała głośno, gdy Brann uderzał w nią mocno, głęboko, z każdym pchnięciem przybliżając oboje do szczytu.
   – O tak! – błagała, spalana namiętnością. – Tak…
   Nic się nie liczyło poza przyjemnością, która była tak blisko.
   Brann spełnił jej prośbę, napierając na nią szaleńczo, nawet na chwilę nie dając wytchnienia.
   Nagle Karen wstrząsnęły konwulsje. Jej ciało dygotało od orgazmu. Przez moment nie wiedziała, gdzie jest ani co się z nią dzieje.
   Brann pchnął jeszcze kilka razy i także dołączył do swojej kochanki. Za każdym razem był zaskoczony i przerażony intensywnością ich zespolenia.
   – Tego nie było w planach – zauważył zniżonym głosem, gdy w końcu doszedł do siebie.
   – Lubię spontanicznych ludzi, takich z fantazją – wyjaśniła mu Karen, leciutko się uśmiechając.
   Tak naprawdę nigdy się nim nie nasyci. Był jak narkotyk, który uzależnia od pierwszej dawki.
   Brann, zanim się z niej wysunął, sięgnął po ręcznik kuchenny. Gdy oboje się wytarli i doprowadzili do porządku, słychać było trzaśnięcie wielkich, dębowych drzwi.
Popatrzyli na siebie z trwogą – mało brakowało, a Katy zastałaby ich w dwuznacznej sytuacji.
   Karen szybko sięgnęła po kubek z zimną kawą, udając, że pije. Starała się powstrzymać rumieniec, który powoli barwił policzki. Czuła, jak parzy ją skóra.
   Natomiast Brann, jakby nigdy nic, wziął jabłko leżące na paterze i zaczął je ze smakiem chrupać. Widząc, jak czerwień zalewa twarz Karen, uśmiechnął się szeroko. Gdy gniewnie zmarszczyła brwi, zachichotał.
   – Witam wszystkich! – krzyknęła Katy, wchodząc do kuchni ze skrzynką zapakowaną różnymi produktami.
   – Nie potrafisz głośniej trzaskać drzwiami? – zapytał Brann z sarkazmem. – Niektóre fragmenty tego zamku przetrwały dwieście lat. Obawiam się, że jeszcze parę takich twoich „wejść smoka”, a nawet nowe mury zaczną pękać.
   – Bardzo śmieszne – odparła gospodyni, pokazując mu język. – Wolałam uprzedzić o swoim przybyciu. Nie chciałam natknąć się na ciebie, biegającego nago po Wilczym Sercu. Ja bym chętnie popatrzyła – w tym momencie zerknęła na Karen i puściła do niej oczko. – Ale myślę, że mój mąż nie byłby tym zachwycony.
   Położyła skrzynkę na blacie stołu i spojrzała na nich pytającym wzrokiem.
   – Co dziś chcecie na obiad? Jakieś specjalne życzenia?
   – Zaraz wyruszamy na wycieczkę i nie będzie nas aż do zmroku, więc nie musisz się fatygować – wyjaśnił Brann.
   Katy, zwolniona z obowiązków, ponownie chwyciła skrzyneczkę z produktami spożywczymi i udała się w stronę drzwi. Wychodząc z kuchni, odwróciła się, by życzyć im dobrej zabawy, i ruszyła do wyjścia. Po chwili murami Wilczego Serca wstrząsnęło kolejne potężne trzaśnięcie drzwiami.
   Brann aż się skulił, słysząc ten dźwięk.
   – Zrobiła to specjalnie – mruknął.
   – Lubię ją, jest przesympatyczna – zauważyła pogodnie Karen.
   – Owszem.
   Mężczyzna popatrzył na swoją uroczą towarzyszkę. Śmiech powoli przygasał, by po chwili pozostać już tylko wspomnieniem.
   Między nimi znów pojawiła się intymność, otulająca ich niczym kokon.
   Często im się to zdarzało. Wystarczyło jedno spojrzenie – tak jak teraz – i nagle cały świat znikał. Byli tylko oni.
   Pierwszy do rzeczywistości wrócił Brann.
   – Gotowa do wyjazdu?
   – Daj mi pięć minut – poprosiła lekko drżącym głosem Karen. Potem pobiegła do swojej sypialni po torebkę i ciepłą bluzę z kapturem.
   Szkocka pogoda bywała kapryśna, a ona chciała być przygotowana na każdy jej wariant.
   W tym czasie Durward wyszedł przed zamek i udał się do garażu, gdzie stała terenówka.
   Gdy Karen zajęła swoje miejsce w samochodzie – ruszyli.
   – Powiesz mi, dokąd jedziemy? – była bardzo ciekawa, gdzie ją zabiera.
   Brann tylko pokręcił przecząco głową.
   Udając naburmuszoną, zaczęła wyglądać przez okno i podziwiać krajobrazy. Po chwili przepiękne widoki tak ją pochłonęły, że przestała zwracać uwagę na to, co działo się wokół.
   Mężczyzna zerkał na nią od czasu do czasu. Uwielbiał w niej to, że niczego nie ukrywała. Nie bawiła się z nim w różne kobiece gierki. Tak jak teraz – ze szczerością dziecka – zachwycała się pięknem Szkocji.
   Wychowana w Nowym Jorku, doskonale odnajdywała się w kraju, gdzie natura jest na pierwszym miejscu. Nie brakowało jej ani sklepów z ubraniami od projektantów, ani modnych restauracji. Podejrzewał, że bez żalu porzuciłaby Wielkie Jabłko, by zamieszkać w jego ojczyźnie. Gdyby mieli wspólną przyszłość, byłaby dla niego wymarzoną partnerką.
   Brann, marszcząc gniewnie brwi, pomyślał o Baloru i Morrigan. Zastanawiał się, czy go pokona. Kaidanowi udało się zabić Nathairę, więc może i on ma jakieś szanse, by przeżyć. Bo chciał żyć... dla Karen.
   Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
   Wszystko tak nagle się skomplikowało. Dopóki nie spotkał siedzącej obok niego kobiety, miał gdzieś, co się z nim stanie. Ale teraz sytuacja się zmieniła. W myślach przeklął szpetnie. Gdy wojownikowi zaczynało na kimś zależeć, zazwyczaj źle się to dla niego kończyło.
   Karen raz po raz patrzyła w stronę Branna. Zmartwiła się, widząc jego poważną minę.  
   Chociaż starał się to przed nią ukryć, domyślała się, że coś go trapi.
   – Mogę zadać ci osobiste pytanie? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, zrozumiem – oparła się o drzwi, by lepiej widzieć ukochanego.
   – Jasne – mruknął, spoglądając na nią przelotnie.
   – Jak to jest być Przeklętym, żyć przez tyle stuleci?... Czasami, śniąc o tobie, zastanawiałam się, ile w tym wszystkim prawdy, a ile fantazji.
   Brann zamyślił się. Odpowiedź nie była łatwa ani prosta.
   – Ogólnie nie polecam – na jego ustach pojawił się uśmiech zabarwiony goryczą. – Co z tego, że zna się najpotężniejszych ludzi swoich epok? Co z tego, że ma się wpływ na dzieje świata? Co z tego...?
   Zamilkł, ze smutkiem wspominając tamte czasy i ludzi – przyjaciół, których już dawno nie ma. On wciąż żył, a po zmarłych nie pozostał nawet proch.
   Przerwał, by wziąć głęboki, uspokajający oddech. Teraz on chciał zaspokoić własną ciekawość.
   – Rozumiem, że wiesz o tym, że Odhan, Bardel i Taranis także są Przeklętymi, a Kaidan i Arlene byli nieśmiertelnymi? – zapytał.
   Karen przytaknęła. Znała ich historię ze snów, choć bardzo pobieżnie. Zastanawiała się, ile wie Jason. Zapewne wszystko – w końcu był najbliższym przyjacielem Arlene.
   – Od samego początku mogłem liczyć na Kaidana, a później dołączali kolejni. Wziął nas pod swoje skrzydła. Tylko dzięki niemu nasza drużyna się nie rozpadła. Niełatwo utrzymać w ryzach takich wykolejeńców jak my.
   Brann roześmiał się głośno, wspominając ich niekończące się kłótnie i bójki.
   – Do dziś pamiętam, jak ciężką ma rękę. Pozostali też. Ale potrafił też wysłuchać i pocieszyć, gdy człowiek pragnął śmierci tak, jak umierający z głodu pragnie choćby kawałka chleba.
   Niespodziewanie obrócił głowę w stronę Karen i, patrząc jej w oczy, wypowiedział słowa, które mocno ją poruszyły.
   – Mieliśmy siebie, ale i tak każdy z nas doskonale wiedział, czym jest samotność. Nie wolno nam było kochać. Jedyne, co nam pozostało, to z zazdrością patrzeć na szczęście innych.
   Widząc w kobiecym spojrzeniu współczucie, odwrócił wzrok. Nie potrzebował go. Już nie.
   – A twoje plecy? – zapytała nieśmiało. – Wiem, że były całe w bliznach... a teraz są gładkie.
   Brann, na myśl o szramach, które zawdzięczał ojcu, mocno zacisnął zęby. Minęło ponad tysiąc lat, a cień Dunkana i tego, co mu robił, wciąż czaił się w zakamarkach jego duszy.
   – To chyba jedyny plus bycia nieśmiertelnym. Wszelkie blizny, zranienia czy rany – dla innych śmiertelne – w naszym przypadku goją się same i nie pozostawiają najmniejszego śladu.
   Jednak była jedna rzecz, której się bali – by nikt nie odkrył ich tajemnicy. Wówczas mogli znaleźć się w prawdziwym niebezpieczeństwie.
   Karen uniosła dłoń i położyła ją na jego ramieniu, delikatnie je głaszcząc. Czuła pod palcami napięte mięśnie. Ta rozmowa kosztowała go więcej, niż chciał przyznać.
   – Wiem, że to, co teraz powiem, może być dla ciebie kontrowersyjne, ale… – błądziła wzrokiem po jego patrycjuszowskim profilu – …ale cieszę się, że stałeś się Przeklętym, bo gdyby nie klątwa, nigdy byśmy się nie spotkali. A tego bym nie zniosła.
   Brann oderwał wzrok od drogi i zerknął na nią, skąpaną w słonecznym blasku.
   – Może tak byłoby lepiej. Poza tym, nawet nie wiedziałabyś o moim istnieniu – rzucił prowokująco.
   Karen milczała. Gdy Brann myślał, że to już koniec rozmowy, stwierdziła cicho:
   – Wydaje mi się, że w jakiś sposób bym wiedziała… i tęskniła.
   Słysząc te słowa, ciało Durwarda oblało przyjemne ciepło. Tak łatwo można było się w niej zakochać – zbyt łatwo. Ale wciąż walczył, by do tego nie dopuścić. Ich niełatwa sytuacja skomplikowałaby się jeszcze bardziej.
   Karen puściła jego ramię i odwróciła się w stronę okna. Mocno poruszyło ją jedno zdanie, które przed chwilą padło:
   „Może tak byłoby lepiej”.
   „To prawda… byłoby lepiej” – stwierdziła przygnębiona. – „Ale nie chciała, by było lepiej. Chciała Branna”.
   Oboje milczeli, dopóki nie zjechał z głównej drogi. Zatrzymali się na zupełnym pustkowiu.  
   Durward zaciągnął hamulec ręczny, wyłączył silnik i sięgnął po bluzę. Karen również wzięła wierzchnie okrycie. Chociaż dzień był ciepły, tam, gdzie się udawali, mogło być chłodno.
   Gdy wysiedli z samochodu, Brann chwycił Karen za rękę. Przez jakiś czas szli wąską ścieżką na spore wzgórze. Ze szczytu podziwiali migoczące w słońcu wody jeziora. Po chwili zaczęli schodzić w dół.  
   Teren zmieniał się powoli – stawał się coraz bardziej zalesiony.
   – Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? – spytała, zupełnie zdezorientowana.
   Brann uśmiechnął się tajemniczo. Cały czas trzymając ją za rękę, skręcił w bok. Musieli iść ostrożnie, bo lekko bagnisty teren utrudniał chodzenie. Popatrzyła niepewnie na swoje białe buty. Właściwie… nie były już białe.
   „Wyczyści się” – pomyślała i dziarsko pomaszerowała za mężczyzną.
   Po kolejnych dziesięciu minutach znaleźli się nad dosyć dużą zatoczką, otoczoną z trzech stron wysokimi drzewami, które rzucały długie cienie na wody jeziora.
   Spojrzeli w górę: konary całkowicie przesłoniły niebo. Tam, gdzie stali, panował półmrok, rozpraszany gdzieniegdzie złotymi promieniami, którym jakimś cudem udało się przebić przez gęste listowie.
   Mieli wrażenie, że znaleźli się w baśniowej krainie, gdzie wróżki tańczą na polanach, a czarodzieje przechadzają się dróżkami, rozmyślając nad kolejnymi zaklęciami.
   Karen z ciekawością zerkała na Branna. Zauważyła, jak intensywnie wpatruje się w delikatnie falujący akwen.
   Nagle ciszę przerwały trzy długie gwizdy, potem dwa krótkie i ponownie jeden długi.
   Aż podskoczyła, zaskoczona nagłym, ostrym dźwiękiem, który rozszedł się po okolicy.  
   Zdezorientowana, bacznie przyglądała się stojącemu obok niej mężczyźnie, po czym powiodła wzrokiem po otaczających ich drzewach i spokojnych wodach jeziora. Lekkie zdenerwowanie Branna udzieliło się i jej. Zastanawiała się, na co czekają.
   Durward ze zmarszczonymi brwiami obserwował delikatnie pomarszczoną taflę ogromnego zbiornika wodnego. Z upływem czasu coraz mocniej ściskał trzymaną w dłoni szczupłą rękę Karen. Ich splecione palce, ku jego zaskoczeniu, dawały mu dużo radości. Naprawdę był szczęśliwy, mając ją u swojego boku.
   Stali już dłuższą chwilę, z napięciem wpatrując się w jezioro, gdy coś się zaczęło dziać.  
   Nawet z tej odległości, w której się znajdowali, widać było jakiś ruch – kręgi na wodzie robiły się coraz większe. Ewidentnie coś sunęło w ich stronę.
   – Jest! – szepnął podekscytowany Brann.
   Na jego surowej twarzy widać było różne emocje – od ulgi po ciekawość. Nie widzieli się tak dawno, że szanse, by wciąż żyła i, na dodatek, pamiętała ich kod, były niewielkie. A jednak miała się dobrze i, wezwana, przypłynęła!
   Spojrzał na mocno zalesiony teren, gdzie się znajdowali. Specjalnie wybrał takie miejsce, by satelity miały trudności z dostrzeżeniem tego, co kryło się pod kopułą, jaką tworzyły czubki drzew. Nie chciał nikogo narażać na niebezpieczeństwo – a zwłaszcza jej.
   – Brann… – wydukała słabym głosem Karen.
   Wielkimi jak spodki oczami przypatrywała się dziwnemu stworzeniu.
   – Brann… coś się do nas zbliża.
   On, skupiony, w milczeniu czekał na to, co się wydarzy. Serce waliło mu jak oszalałe – sam nie wiedział, czy ze strachu, czy z radości.
   Gdy stwór powoli wychodził z ciemnego jeziora, Durward nagle puścił rękę Karen.  
   Najpierw zrobił jeden niepewny krok do przodu, potem drugi, i podniósł dłoń tak, jak robił to wiele razy dawno, dawno temu. Spiął się cały, nie do końca wiedząc, co za chwilę nastąpi.
   Słyszał, jak Karen z przerażeniem wciąga powietrze. Dla niej musiał to być szok. Oboje przypatrywali się, jak z wody najpierw wyłania się wydłużona głowa, potem długa szyja, a na końcu wielkie ciało zakończone sporym ogonem.
   To coś, przypominające smoka, wydając dziwne, gardłowe dźwięki i kołysząc się na krótkich nogach, zaczęło iść w ich stronę. Zwierzę mogło mieć około pięciu metrów wysokości. Było piękne i dostojne.
   „Urosła” – ze zdumieniem zauważył Brann. – „Czyżby dziesięć wieków temu była zaledwie podlotkiem, a dopiero teraz osiągnęła wiek dojrzały?”
   Zmrużył powieki i spojrzał prosto w mądre oczy… Nessie. Ona również przyglądała się mu uważnie. Dłuższy czas stali naprzeciwko siebie, nie wiedząc, jak się zachować. Ostatni raz widzieli się wieki temu, i oboje się od tamtej pory zmienili. Ale skoro przypłynęła, to znaczy, że o nim nie zapomniała.
   – Nessie – odezwał się miękko.
   A ona chyba tylko czekała, aż wymówi jej imię. Wydając wibrujące tony, zniżyła łeb i wsunęła go pod wyciągniętą dłoń. Dokładnie tak samo robiła w zamierzchłej przeszłości.
   Brann najpierw uśmiechnął się szeroko, a potem roześmiał na cały głos, gdy ułożyła swój pysk w zagłębieniu jego ramienia. Uwielbiała w ten sposób się do niego przytulać.
Łącząca ich więź nigdy nie została zerwana. Byli sobie tak samo bliscy, jak tysiąc lat temu.
   Durward natychmiast oplótł jej szyję rękami, a twarz wtulił w zimną i wilgotną skórę. Nie chciał, by Karen widziała, jak mu oczy błyszczą od łez. Ale Nessie natychmiast wyczuła, co się z nim dzieje. Uniosła głowę i swoim długim, szorstkim językiem zaczęła lizać go po całej twarzy w geście pocieszenia.
   Tak jak wtedy, gdy przychodziła do niego – małego chłopca leżącego w trawie na brzegu Loch Ness ze złamanymi żebrami.
   Brann przymknął oczy, przypominając sobie dawny ból i to, jak bardzo nienawidził wtedy całego świata, ojca, a przede wszystkim samego siebie. Bo w sobie zawsze szukał winy za zachowanie Duncana. Dopiero będąc nastolatkiem zrozumiał, że stary Durward był człowiekiem na wskroś złym, lubującym się w przemocy. I wtedy zaczął go nie tylko nienawidzić, ale i nim gardzić.
   Nigdy nie wybaczył mu tego, co z nim robił. Tylko dzięki Maranie, a także tej oto piękności z jeziora, nie skończył ze sobą, skacząc z murów Urchadain.
   Gdy Brann i Nessie nacieszyli się sobą, mężczyzna delikatnie, acz stanowczo odsunął ją od siebie. Następnie spojrzał w kierunku zszokowanej Karen i wyciągnął w jej stronę dłoń. Widział w niebieskich oczach strach, niedowierzanie, ale i fascynację.
   – Nie bój się, nic ci nie zrobi, ona jest przemiła, sama się przekonasz – zachęcał.
   W końcu, z wahaniem, chwyciła jego rękę, mocno ją ściskając. Denerwowała się, ale naprawdę nie miała powodu.
   Gdy podeszła, mężczyzna dokonał prezentacji:
   – Nessie, poznaj Karen, równie niezwykłą damę jak ty.
   Mówiąc te słowa, wpatrywał się w nią z ciepłym uśmiechem. Zauważył, jak delikatne rumieńce barwią jej blade policzki, a usta rozchylają się w wyrazie zaskoczenia.
   – Karen – wymówił jej imię tak miękko i intymnie, że w oczach pojawiły się łzy. – Oto moja niezwykła przyjaciółka, królowa Loch Ness – Nessie.
   Kobieta popatrzyła zamglonym wzrokiem na ogromnego stwora, który zerkał na nią ciekawie.
   Nessie, manewrując swoją długą szyją, przechylała głowę raz w jedną stronę, raz w drugą, jakby chciała ją sobie dokładnie obejrzeć.
   Stała nieruchomo, pozwalając temu niezwykłemu zwierzęciu spokojnie się z nią zapoznać. Przypomniała sobie teraz, że i Catriona dostąpiła tego zaszczytu.
   Oględziny musiały wypaść pomyślnie, bo Nessie zaczęła się do niej przymilać. Aż wzdrygnęła się, gdy poczuła na policzku zimny język – została zaakceptowana.
   Ale pieszczoty szybko się skończyły, bo tak naprawdę chciała bawić się tylko z Brannem. To on był jej ulubieńcem i ukochanym przyjacielem.
   Durward nie szczędził Nessie przyjaznych gestów – gładził ją po szyi, a potem po ogromnym tułowiu wygiętym w wielki łuk. Była bardzo zadowolona, bo całe ciało aż drżało od pełnego radości mruczenia, wydobywającego się gdzieś z gardzieli.
   Karen pomyślała, że gdyby Nessie była psem, to w tej chwili skakałaby aż do nieba ze szczęścia.
   Czas mijał, a oni wymieniali się czułościami. Ale w pewnym momencie trzeba było się pożegnać. Radość przygasła, ustępując miejsca melancholii. Zrobiło się poważnie.
Nessie, patrząc na Branna, powoli obniżyła łeb i przyłożyła go do jego policzka.  
   Mężczyzna chwycił dłońmi zwierzęcą głowę, zamknął oczy i chłonął zapach jeziora, jaki rozsiewała wokół siebie Nessie. Zawdzięczał jej więcej, niż ona kiedykolwiek pojmie. A może doskonale o tym wiedziała? To, że należała do świata zwierząt, nie oznaczało, iż jest głupsza od człowieka. Miała swoją wyjątkową mądrość i wrażliwość.
   W końcu trzeba było powiedzieć: – Żegnaj.
   Nessie uniosła łeb i spojrzała na nich z wysokości swoich pięciu metrów. Coś zagulgotała w swoim dziwnym języku, a potem ruszyła w stronę akwenu, znikając w jego ciemnej toni.
   Jeszcze przez chwilę lekko wzburzona woda zdradzała jej obecność, ale i ona się w końcu uspokoiła. Po królowej Loch Ness nie został ślad.
   Brann stanął za Karen, otoczył ją ramionami i mocno przytulił. Oboje w milczeniu wpatrywali się w spokojną taflę jeziora. Czuła, jak gwałtownie bije mu serce i jak szybko unosi się klatka piersiowa. Nic nie mówił, ale domyślała się, że bardzo przeżył to spotkanie.
   – Wiedziałeś, że dziś się zobaczycie? – zapytała.
   – Nie – Brann wziął długi, głęboki, uspokajający oddech. – Ostatni raz widziałem ją wieki temu. Nie miałem pojęcia, czy wciąż żyje. A jeśli żyje… czy przybędzie na nasz sygnał? Czy mnie w ogóle jeszcze pamięta? Przecież tylu ludzi jej szukało i nikt nigdy nie wpadł na jej trop.
   Karen przypomniała sobie wzmianki w prasie i Internecie, jakie czytała na temat Nessie i podejmowanych w jej sprawie poszukiwań.
   – Nigdy cię nie zapomniała – zauważyła, z uśmiechem przypominając sobie, jaką radość okazywała na widok Branna. – Ona cię kocha.
   Durward z rozrzewnieniem przyglądał się błyszczącej od promieni słonecznych wodzie.
   – I z wzajemnością – odparł, tuląc do siebie Karen.
   Ciepło jej ciała uspokajało go. Ze wszystkich sił walczył ze sobą, by nie poddać się uczuciu do tej kobiety, i tę walkę, ku swojej rozpaczy, przegrywał.
   Z jednej strony najchętniej by ją odesłał do Nowego Jorku, aby w pełni skoncentrować się na czekającej go konfrontacji z Balorem, ale z drugiej nie wyobrażał sobie, by jej przy nim nie było. I tak ich wspólne dni były policzone.
   Chyba po raz pierwszy w życiu poczuł ciężar wiszącego nad nim fatum.
   Był skazańcem z wyrokiem.
   Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiły się kruki. Przymknął oczy… już wiedział. Ich czas się skończył.

Marigold

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 6163 słów i 34760 znaków, zaktualizowała 19 paź o 20:47. Tagi: #miłość #seks #sex #namiętność

1 komentarz

 
  • Użytkownik Sapphire77

    Ten odcinek jest inny. Kochankowie poznali swoje ciała odkryli nieco swoje dusze. Odebrałem jako łącznik. Nessie...Tylko 5 metrow? Juz wspominałem o smoku Ogopogo z jeziora nad ktorym mieszkam. Podobno tajemnicze podwodne korytarze ciągną sie aż do Anglii. Po fali jaką widziałem na gładkiej tafli smok ma 30 metrow. Może to kuzyn Nessie a moze to ta sama istota. Smoki są kilku rodzajów. Takie jak Nessie I takie jak przedstawia Gra o tron. Wszystkie kultury je mają a nigdy nie znaleziono kości. Może znaleziono tylko się to ukrywa. Szkoda, że Twoje opowiadanie jest takie smutne. :)  :przytul:

    4 godz. temu