Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 10

Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 10Brann pędził na Gladiatorze, jakby za nim goniło stado wilków. Zimny wiatr smagał jego naznaczoną cierpieniem twarz, wyciskając z oczu łzy. Mógł uciec przed każdym, z wyjątkiem samego siebie oraz demonów, które zawsze nosił w sobie, a teraz, chichocząc upiornie, z satysfakcją przejmowały nad nim władzę.
     Wierny rumak, wyczuwając smutek swojego pana, gnał przed siebie, ścigając się z samym sobą, i może jeszcze z wiatrem hulającym po szkockich górach i dolinach. W końcu jednak zmęczenie dało o sobie znać – Gladiator zwolnił, aż w końcu zatrzymał się tuż obok strumienia.
     Brann ocknął się z odrętwienia. Uwolnił zwierzę od swojego ciężaru, pozwalając mu na zasłużony odpoczynek. Sam podszedł do ogromnego głazu i oparł się o niego plecami. Ręce skrzyżował na szerokim torsie i zapatrzył się na majestatyczne góry, które wzbudzały podziw i szacunek każdego, kto na nie patrzył. Jednak on nie dostrzegał ich dumnego piękna; przed oczami wciąż miał twarz Catriony w jej ostatnich chwilach życia. Przypominał sobie, jak jego oręż, zamiast zatrzymać się na stali, wbił się w kobiece ciało. Nie chciał tego. Gdyby wiedział, że tak to się wszystko skończy, wolałby sam zginąć, niż ponosić odpowiedzialność za jej śmierć.
     Popatrzył na swoje ręce, całe we krwi. To te dłonie zadały śmierć Catrionie – kobiecie, którą kochał ponad wszystko. Nie chciał już władzy ani zaszczytów. Oddałby Urchadain bez wahania, by móc cofnąć czas. Jedyne, czego pragnął, by jego jasnowłosa czarodziejka ożyła i spojrzała na niego tym sennym wzrokiem, jaki zawsze miała, gdy kończyli się kochać. Zmrużył czarne oczy, przypominając sobie bolesne słowa, które usłyszał dzisiaj rano. Miała rację. Już dawno powinien nie żyć, sczeznąć – jak to określiła.
     Mógł dokończyć to, co zaczęła Catriona. Czując nicość, podszedł do rzeczki, która płynęła bystro, szumiąc zachęcająco, jakby wołała jego imię. Nie wahał się ani chwili i wszedł w lodowatą wodę. Ignorując przenikliwe zimno, położył się na kamieniach, które spoczywały na dnie strumyka. Zamknął oczy i, zobojętniały na wszystko, czekał.  
        Gdy zaczął się dusić pragnienie, by wstać i wziąć życiodajny haust powietrza, było wszechpotężne, ale powstrzymał ten odruch. Nagle jego ciało rozluźniło się – nie czuł już nic, a cisza otuliła go jak matka nowo narodzone dziecko.
     „Nareszcie” – to była jego ostatnia świadoma myśl.  
     W tym momencie coś nim szarpnęło. Mocno. Brutalnie. Ktoś chwycił go za ramiona i pociągnął do góry. Chcąc nie chcąc, musiał wziąć oddech. Krztusząc się, oddychał szybko i chrapliwie. Zataczając się, wyszedł z wody i runął na ziemię.  
     – Trzeci raz nie zamierzam cię ratować! – wykrzyczał Ian, nie kryjąc zdenerwowania.
     – Nikt cię o to nie prosił – wycharczał Brann.  
     – Przysięgałem, że będę cię bronił. I zamierzam to robić, do diabła, czy tego chcesz, czy nie!  
     Ian wciąż drżał z przerażenia, gdy zobaczył pasącego się Gladiatora, a po Brannie nie było śladu, jakby zapadł się pod ziemię. Dopiero gdy uważniej przyjrzał się rzece, dostrzegł ciemniejszy kształt pod krystaliczną taflą wody. Natychmiast ruszył w jego stronę, modląc się, by nie było za późno. Na szczęście dotarł w samą porę. Gdy obaj znaleźli się na brzegu, Ian nie potrafił ukryć swojego wzburzenia. Podszedł do leżącego Branna, wyciągnął nóż i przyłożył mu go do gardła.
     – Catriona zginęła przez swój upór – powiedział ostrzej niż zamierzał, nie potrafił jednak zapanować nad emocjami. – Powinna była przynajmniej wysłuchać tego, co miałeś do powiedzenia, zamiast od razu rzucać się na ciebie z mieczem. Lubiłem ją, Brann... naprawdę, ale za to, jak cię potraktowała, straciłem do niej cały szacunek. Rozumiem jej ból i rozpacz po stracie rodziny, ale ty niczemu nie zawiniłeś. Wiem, że to marne pocieszenie, ale chciałem, żebyś znał moje zdanie na ten temat.
     Brann zamknął oczy i rozluźnił napięte ciało.
     – Masz rację, marna to pociecha.
     Ian z wściekłością schował nóż i usiadł obok Kruka, wpatrując się w dziki krajobraz, który się przed nimi rozpościerał. Bezkres szkockich gór i dolin zawsze poruszał wrażliwą cząstkę w jego sercu.     
     – Wygląda na to, że nigdy mnie nie kochała. – Ochrypły głos Branna zdradzał, że za tym obojętnym stwierdzeniem kryją się głębokie emocje.
     Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się niedawno wydarzyło. Wszystko potoczyło się tak szybko. Pojechał do Twierdzy Lisa tylko porozmawiać, a przyniósł śmierć. Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy nie sięgnąłby po swój miecz. Wolałby sam zginąć, niż zabić Catrionę. Jednak jej okrutne słowa dotknęły go tak bardzo, że nie był w stanie ich dłużej wysłuchiwać i wtedy zadał ten śmiercionośny cios.  
     Ian wstał i ruszył po drewno, aby rozpalić ognisko. Obaj byli mokrzy i musieli się ogrzać oraz wysuszyć przemoczone ubrania.
     Tego dnia już nigdzie nie ruszyli. Pogrążeni we własnych myślach, wpatrywali się w tańczące płomienie. Ian obiecał sobie, że gdy tylko wrócą do Urchadain, spróbuje zdobyć serce pewnej rudowłosej trzpiotki. Już nie raz czuł na sobie jej zachęcający wzrok. Dotychczas sądził, że służba dla Kruka to wszystko, czego potrzebuje i pragnie, a na inne sprawy ma jeszcze czas. Jednak dzisiejsze wydarzenia uświadomiły mu, że życie bywa nieprzewidywalne. Nie powinien odkładać niczego na później, lecz korzystać z tego, co oferuje mu tu i teraz.
     Spojrzał na Branna, który w skupieniu wpatrywał się w żarzące się drwa. Nigdy wcześniej nie widział go tak złamanego, a sądząc po tym pozornym spokoju, za którym się skrył, już go nie ujrzy. Na zewnątrz znów był tym Krukiem, o którym krążą legendy: potężnym i złowrogim.
     Brann zamykał się w skorupie zbudowanej z cierpienia, zdrady ukochanej kobiety i gniewu. Uświadomił sobie, że Ian miał rację. Catriona powinna była dać mu szansę się wypowiedzieć. Skoro tego nie uczyniła, to z pewnością nie darzyła go głębszym uczuciem. Mówiąc, że go kocha – kłamała. Tego wieczora podjął ważną decyzję: nigdy więcej nie popełni takiego błędu, oddając swoje serce i duszę jakiejkolwiek kobiecie. Nie planował jednak zamykać się na towarzystwo płci pięknej; jedyne, czego pragnął, to ich ciał, i tego, co miały między nogami. Prychnął pogardliwie. Nie zamierzał więcej robić z siebie głupca. Raz mu wystarczy. Uśmiechnął się cynicznie, w myślach przeklinając zarówno siebie, jak i Catrionę.
     Kolejne dni podróży upłynęły w milczeniu. Rozmowy ograniczyli do zdawkowych komunikatów. Zadumany Brann nie zwracał uwagi na otoczenie. Mimo że pragnął wyrzucić Catrionę z głowy i serca, nieustannie o niej myślał. Wciąż czuł jej zapach, pamiętał miękkość gładkiej skóry, to, jak zanurzał dłonie w jasnych włosach, by móc ją pocałować. Zrozumiał, że nawet gdyby żył wiecznie, nigdy o niej nie zapomni. Na widok Urchaidan Brann poczuł ukłucie w sercu. On i to stare zamczysko byli do siebie bardzo podobni: wielcy, ponurzy i… samotni. Nie do zdobycia.
     Ian spojrzał na opuszczony most, zdziwiony, że tak szybko ich zauważono. Gdy z Brannem dotarli na dziedziniec, wszystko się wyjaśniło. Na środku stała grupa mężczyzn, a otaczający ich tłum napierał na nich, domagając się linczu. Tylko dzięki wojownikom, którzy utworzyli kordon, udało się powstrzymać ludzi przed dokonaniem samosądu. W panującym chaosie nikt nie zwrócił uwagi na przybyszy.
     Jeden rzut oka wystarczył, by wśród pojmanych Kruk rozpoznał brata. Aż się w nim zagotowało. Jego oczy zwęziły się drapieżnie, a ciało napięło, jak zawsze, gdy szykowało się do walki. Nie spuszczając wzroku z Derricka, Brann zsiadł z konia. Ian, dostrzegając jego mordercze spojrzenie, przeczuwał, co za chwilę nastąpi.
     Kruk szedł powoli, wpatrując się w brata i zarazem swojego najgorszego wroga. Skupiony na jego twarzy, czuł, jak burzy się w nim krew Durwardów.  Nienawidził go bardziej niż kogokolwiek innego; nawet w stosunku do ojca nie odczuwał takiej wrogości. W pewnym momencie Derrick poczuł na sobie złowrogie spojrzenie Branna, bo nagle zwrócił się w jego stronę. To, co zobaczył, musiało go przerazić, bo zaczął się cofać w popłochu, rozglądając się za jakąkolwiek drogą ucieczki. Ale nie miał dokąd uciekać.
     – Rozejść się! – warknął Kruk, nie zatrzymując się ani na chwilę. Sięgnął po miecz przymocowany do pleców.
     Ludzie, słysząc mrożący krew w żyłach głos swojego wodza, natychmiast się rozstąpili.
     – Nie możesz tego zrobić – wydukał przerażony Derrick. – Nie mam broni! Jestem związany do diabła! Nie możesz…!
     Brann, jakby go nie słyszał, szedł równym, spokojnym krokiem, mocno trzymając Posłańca w dłoni. Jego czarne włosy lśniły w słońcu, a w oczach czaiło się szaleństwo. To właśnie spokój, który od niego bił, budził największy lęk.
     Zatrzymał się tuż przed sparaliżowanym ze strachu Derrickiem. Bez najmniejszego wahania, z szyderczym uśmiechem na ustach, uniósł swój oręż i z całą siłą, jaką posiadał, wbił ostrze w ciało brata. Wyciągnął je do końca, by ponownie zadać cios. Nie przestawał nawet wtedy, gdy mężczyzna leżał martwy, z szeroko otwartymi oczami. Dźgał go, dopóki z ciała nie została jedynie miazga, a demony, które w nim szalały, nie nasyciły się krwią. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia, znęcając się nad zwłokami.  
     Na koniec z pogardą rzucił swój miecz na to, co pozostało z Derricka Durwarda.
     – Wyrzućcie to ścierwo poza mury zamku, niech dzika zwierzyna ma dzisiaj ucztę. Z jego towarzyszami zróbcie tak samo. Żadnej litości.
     Po tych słowach odwrócił się i ruszył w stronę donżonu. Kiedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się Maranę, wyciągnął zakrwawioną dłoń i wycedził:
     – Nie teraz!
     Starsza kobieta zatrzymała się, słysząc wydane stanowczym głosem polecenie. Zaniepokoił ją wyraz twarzy Branna i jego zachowanie; musiało wydarzyć się coś strasznego w Twierdzy Lisa. Podeszła do Iana, pragnąc dowiedzieć się, co się stało.
     Brann, będąc już w wieży, chwycił pochodnię, otworzył niewielkie drzwi i zaczął schodzić starymi schodami. Ostatni raz szedł tędy, gdy miał szesnaście lat. Płomienie rzucały mroczne cienie na wilgotne kamienne ściany, a uśpione wspomnienia zaczynały go zalewać niczym groźna fala.
     Zatrzymał się na chwilę i wziął głęboki oddech. Jego płuca wypełnił specyficzny zapach starych, mokrych murów, ale i czegoś jeszcze. Zapach strachu małego chłopca, którym wtedy był.  
     Zrobił krok naprzód i nagle znalazł się w pomieszczeniu, w którym spędził większą część swojego życia. To właśnie w tych lochach Duncan znęcał się nad nim, swoim synem. Brann doskonale poznał to miejsce, każdą nierówność i szparę.
     Włożył pochodnię w specjalny uchwyt i zaczął rozglądać się po tym miejscu tortur, w którym nie był od dziewięciu lat. Podszedł do ściany, z której wystawały grube łańcuchy. Kucnął i sięgnął po jeden z nich. W dłoni ważył niewielkich rozmiarów obręcz, idealnie pasującą na kostkę dziecka. Miał cztery lub pięć lat, gdy po raz pierwszy tutaj trafił. Choć był tak mały, na zawsze zapamiętał zwierzęcy lęk, który wtedy go ogarnął. Ojciec najpierw go zbił, a potem zostawił na wiele dni i nocy w tym potwornym miejscu.  
     Brann rzucił obręcz w kąt i podniósł się. Dłońmi, na których wciąż widniała krew jego brata, zaczął badać kamienne ściany. Dawniej też tak robił. Powoli przesuwał palcami po chropowatej powierzchni. Złowrogą ciszę, która zawsze tu panowała, przerwał cichy pisk.
     „Szczury” – pomyślał z niechęcią Brann.
     Pamiętał, jak boleśnie potrafią ugryźć, a one nigdy nie miały dla niego litości.
     Przyszedł tu, by przypomnieć sobie, jak to jest zostać złamanym, a następnie podnieść się, stawić czoło przeciwnikowi i zwyciężyć.
     Dotknął czołem brudnej ściany, rozmyślając o samotnym małym chłopcu, którym kiedyś był, oraz o kobiecie, której oddał całego siebie. Niestety, umarła, będąc przekonaną, że to on zabił jej rodzinę. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku i upadła na brudną podłogę. Nie wiedział, jak długo stał, zanurzony w bolesnych wspomnieniach.  
     Kiedy poczuł, że jest gotów znów stać się Krukiem, odwrócił się, pragnąc opuścić to przygnębiające pomieszczenie. Wtedy jego uwagę przykuł jakiś ruch. Spojrzał w tamtym kierunku, a to, co zobaczył, zaskoczyło go. Skąd tu się wziął kruk? Nie zdążył się nad tym dobrze zastanowić, gdy ptak nagle przemienił się w kobietę.
     Mimo młodego wyglądu w jej długich, czarnych włosach lśniły siwe pasemka. Suknia sięgająca podłogi opinała kształtne ciało, lecz to szare oczy, przypominające mgłę unoszącą się nad wrzosowiskami jesienią, przyciągały największą uwagę. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się słup ognia, z którego wyszedł postawny, surowy mężczyzna, emanujący siłą i majestatem. W oczy rzucała się jego srebrna dłoń. Ciemne spojrzenie najpierw powoli zlustrowało więzienne mury, a następnie spoczęło na młodym mężczyźnie.
     Brann był oszołomiony. Patrzył na przybyszy, zastanawiając się, czy przypadkiem nie postradał zmysłów.
     Pierwsza odezwała się kobieta:
     – Nazywam się Morrigan, jestem…
     – Wiem, kim jesteś – przerwał jej Brann, wciąż niepewny, czy to jawa, czy może sen. – Albo przynajmniej tak mi się wydaje. Celtycka bogini wojny, znana również jako „Wielka Królowa” lub „Królowa Widm”. Niesiesz śmierć, wojnę lub odrodzenie. Decydujesz o losach wojowników. Często przybierasz postać kruka…      Brann mówił coraz wolniej, a w jego głowie rodziło się coraz więcej pytań. Kruki, które od zawsze mu towarzyszyły. Los… śmierć… odrodzenie…
     – A ty jesteś Nuada. Bóg wojny, walki, honoru i prawa królewskiego – zdumiony przyglądał się tej wyjątkowej postaci.
     Już jako małe dziecko słyszał od Marany opowieści o królu Nuadzie – półbogu, który w bitwie stracił dłoń, a w zamian zyskał sztuczną, srebrną. Za swoje poświęcenie i męstwo z czasem stał się bogiem. Historie te przynosiły mu chwile radości w życiu wypełnionym bólem i cierpieniem. Zawsze pragnął być taki jak Nuada – niezwyciężony. A teraz stał naprzeciw niego.
     – Masz rację co do nas – Morrigan zrobiła krok naprzód, wciąż wpatrując się w mężczyznę. – Tuż po twoich narodzinach Marana odprawiła pewien rytuał, oddając nam ciebie w zamian za opiekę. Od tamtej pory należysz do nas, do bogów, Brann. Dawaliśmy ci siłę, gdy jej potrzebowałeś. Chroniliśmy cię. Ale dzisiaj… – Jej głos stał się twardy i zimny jak mury tego lochu. – Dzisiaj bardzo nas zawiodłeś.
     W tym momencie zamilkła, a na jej twarzy pojawiła się złość. Tyle planów i nadziei zniweczonych jednym cięciem miecza.
     Brann zaniemówił. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
     – Wszystko zaprzepaściłeś. Wiesz, kim miałeś być, Brann? Wiesz? Królem Szkocji. Mądrym i silnym, bo takiego ten kraj potrzebuje. Pod twoimi rządami Szkocja mogłaby stać się potęgą! Ale wszystko przepadło, ponieważ nie zdołałeś zapanować nad sobą, a tym samym zniweczyłeś wszelkie nadzieje, jakie w tobie pokładaliśmy. Zamiast siły ukazałeś swoją słabość.
     – Słabość?! – warknął, a jego głos odbił się echem od wilgotnych ścian. – Zrobiłem to, co należało. Derrick zasłużył na każdy cios!
     W tym momencie Nuada podszedł do Branna, kładąc mu srebrną dłoń na ramieniu i ściskając pocieszająco. W jego oczach czaił się smutek, który dotknął Kruka bardziej niż wyrzuty, jakie kierowała w jego stronę Morrigan.
     – Wiem, co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało najmocniej na świecie. Doskonale rozumiem ból i cierpienie, które temu towarzyszy – powiedział cicho. – Uwierz, Brann, pragnienie zemsty również nie jest mi obce. Obserwując, jak wzrastasz, jak z chłopca stajesz się silnym i mądrym mężczyzną, moje serce napełniało się radością. Myślałem sobie: „oto człowiek godny zasiąść na tronie i poprowadzić Szkocję ku potędze”. Niestety, ku mojemu ubolewaniu, podczas ostatniej próby poległeś jako wojownik, któremu nie jest obcy honor.
     – Gdybyś zabił Derricka w uczciwej walce, nie byłoby nas tutaj – Morrigan wciąż nie mogła uwierzyć, że Brann nie zdołał nad sobą zapanować, że te wszystkie lata poszły na marne. – Niestety, dzisiejszy czyn sprawił, że nasz wróg, Balor, zyskał na sile. On uwielbia tyranię, przemoc i bezlitosną moc. Karmi się ludzką słabością. Twój dzisiejszy postępek sprawił, że Balor zyskał ogromną moc, ponieważ miałeś stać się kimś wyjątkowym.
     – Derrick nie był niewiniątkiem – wycedził przez zęby Brann, mocno rozsierdzony. – Zasłużył na to, co go spotkało. Moim jedynym błędem było to, że nie zabiłem go wcześniej. Nie żałuję ani jednego ciosu, który mu zadałem!
     Napięte rysy jego twarzy zdradzały, jak bardzo był wzburzony. Na myśl o Derricku w jego czarnych oczach zapłonął ogień nienawiści.
     Nuada westchnął ciężko. Choć miał swoje lata, wciąż pamiętał, jak to jest być młodym – kochać i nienawidzić.
     – Brann… – mężczyzna spojrzał na niego łagodnie. – Rozumiem cię lepiej, niż myślisz, ale twój czyn niesie ze sobą poważne konsekwencje.
     Kruk, słysząc te słowa, cały się spiął.
     – Byłeś wybrańcem, który niestety zawiódł, a teraz Balor – nasz wróg – triumfuje. Chaos, ciemność i ucisk wciąż będą rządzić naszą krainą.
     Nuada zamilkł i zwrócił wzrok ku Morrigan. W jego oczach można było dostrzec żal i rozgoryczenie. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak!
     Kobieta podeszła do Kruka. Patrząc na jego kamienną twarz, przypomniała sobie małego chłopca, który nigdy nie stracił hartu ducha, nawet w obliczu bolesnych chwil, które go spotkały.
     – Brann… tak długo, jak tkwi w tobie gniew i nienawiść, Balor będzie sprawował nad tobą kontrolę. Karmisz go tymi uczuciami, a siebie niszczysz. Od teraz – oznajmiła mu Morrigan – stajesz się Przeklętym.
     Kruk spojrzał na nią oszołomiony. Nagle miał wrażenie, że otaczające go mury zaciskają się wokół niego.
     – Co ty wygadujesz, wiedźmo? – zapytał, podchodząc do niej i przyciskając do jej gardła nóż, który chwilę temu błyskawicznie wyciągnął zza paska. Morrigan delikatnie chwyciła jego dłoń i odsunęła sztylet. Nie mógł jej nic zrobić.
     – Uwolnisz się od Balora dopiero wtedy, gdy opanujesz nienawiść do świata, a przede wszystkim do samego siebie.
     Kruk był przekonany, że nic już go dzisiaj nie zaskoczy, ale wieść o jego nieśmiertelności powaliła go na kolana. Czyżby naprawdę oszalał?!
     – Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Pamiętaj, że to ty sam zdecydujesz, jak długo pozostaniesz niewolnikiem Balora. Może to być rok, sto lat, a nawet tysiąc.
     – Kłamiesz! – wychrypiał.
     – Przekonasz się sam – odpowiedziała smutno Morrigan.
     Nuada spojrzał na Branna po raz ostatni. W jego oczach nie było gniewu, jedynie żal. Brann wciąż stał jakby wmurowany w podłogę. Wszystko wokół zaczęło wirować, Morrigan i Nuada zniknęli.
     Wpatrując się w kamienny sufit, na którym tańczyły cienie rzucane przez płonącą pochodnię, rozmyślał o tym, co właśnie usłyszał.
     Na początku kląć długo i siarczyście, próbując przypomnieć sobie wszystkie znane mu przekleństwa. Gdy w końcu skończył, złość ustąpiła miejsca zwątpieniu. Miał dość. Miał dość swojego parszywego życia! Pragnął umrzeć, a właśnie usłyszał, że będzie nieśmiertelnym!
     Kiedy nieco ochłonął, wstał, zabrał dogasającą pochodnię, ostatni raz rozejrzał się po lochu, w którym spędził znaczną część swojego życia, i wyszedł.
     W kuchni czekała na niego Marana, lecz widząc jego groźną minę, nie miała odwagi się odezwać. Brann minął ją bez słowa i wyszedł.
     Nie wiedział, czy pragnie ją udusić, czy przytulić. Rozumiał, że chciała dla niego jak najlepiej, ale to właśnie przez nią znalazł się w prawdziwym piekle.
     Wędrując nocą po murach Urchadain, starał się uporządkować w głowie to, co usłyszał. Niestety, po raz pierwszy w życiu nie potrafił poradzić sobie ze swoimi emocjami. Wyrzuty sumienia z powodu śmierci Catriony dręczyły go zarówno w dzień, jak i w nocy.
     Zaczął samotnie opuszczać zamek. Czasami nie wracał przez kilka dni, a innym razem znikał na wiele tygodni. Ian, Marana i pozostali mieszkańcy Urchadain martwili się o niego, ponieważ nigdy wcześniej nie widzieli go w takim stanie. Brann stał się opryskliwy, arogancki i nieprzyjemny, nawet w stosunku do najbliższych. Pogardzał sobą za to, ale nie potrafił się zmienić. Zaczynał niebezpiecznie przypominać swojego ojca, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Dlatego opuszczał zamek. Strach przed tym, że diabelska krew Durwardów przejmie nad nim kontrolę, był ogromny.
     Pewnego razu śnieżyca zmusiła go do dłuższego pobytu w jednej z karczm w Inverness. Pijany, jak nigdy wcześniej, wdał się w bójkę, nie próbując nawet bronić się przed napastnikami, pragnąc, by zbiry, które go zaatakowały, po prostu go zabiły.
     Im więcej czasu mijało od dziwnej wizyty Morrigan i Nuady, tym częściej zastanawiał się, czy nie miał wtedy halucynacji, czy naprawdę stał się nieśmiertelny. Dziś postanowił to sprawdzić, w duszy śmiejąc się z samego siebie.
     Gdy pijanego, zakrwawionego od ciosu nożem w plecy wyrzucono z karczmy na śnieg i siarczysty mróz, zrozumiał, że to koniec. Tu dobiegał jego kres. Legendarny Kruk dogorywał jak pierwszy lepszy pijak.
     Zamknął oczy, czekając na swój koniec. W tych ostatnich chwilach przypomniał sobie Catrionę i ich pierwsze spotkanie. Jak pięknie wyglądała podczas pełni księżyca, oświetlona srebrnymi promieniami. Pamiętał, jak oszołomiony był jej urodą i odwagą.
     Śnieżyca się wzmagała. Miał wrażenie, że mróz skuł lodem całe jego ciało, wraz z krwią płynącą w żyłach.  
     Nagle ktoś chwycił go za twarz i obrócił. Brannu niósł ciężkie powieki. Pustym wzrokiem spojrzał na mężczyznę. Było mu już wszystko jedno, co się z nim stanie. Pragnął jedynie, by nastał upragniony koniec jego nędznego żywota. Ku jego zdumieniu nieznajomy podźwignął go i rzucił na ogromnego ogiera.
     Tajemniczy mężczyzna udał się do znanej mu gospody, pragnąc pomóc umierającemu. Na początku nie zdawał sobie sprawy, że natknął się na człowieka, którego sam ścigał. Dopiero gdy dostrzegł medalion na jego piersi, przedstawiający skrzydło kruka oraz wizerunek całego ptaka na mieczu, zrozumiał, że los się do niego uśmiechnął i nastał kres jego poszukiwań. Uświadomił sobie, że w końcu odnalazł Branna Durwarda. Troskliwie się nim opiekował, mimo że rany zadane przez nóż oraz odmrożenia nie dawały większych nadziei na przeżycie. Jednak nieznajomy pragnął go za wszelką cenę uratować, by później móc z czystym sumieniem zabić.

*

     Brann powoli otwierał oczy, starając sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Niestety, pamięć go zawodziła, a ostatnie wspomnienie, które przychodziło mu do głowy, dotyczyło śnieżycy, gdy leżał w zaspie przed jakimś szynkiem, modląc się o śmierć.
     Ostrożnie poruszył głową, w której dzwoniło, jakby ktoś umieścił w niej ogromny dzwon. Z tego, co udało mu się ustalić, leżał nagi w obcym łóżku, w nieznanym mu pokoju.
     Jego wzrok bacznie lustrował pomieszczenie, aż zatrzymał się na mężczyźnie siedzącym na stołku w rogu pokoju. Zauważył jego zimne, szare oczy. Takie spojrzenie spotykał na polu walki u niezwykle groźnych przeciwników. Nie miał wątpliwości, że obcy, który tak intensywnie mu się przyglądał, był najgroźniejszym z nich.
     Zaskoczony, drgnął, gdy dostrzegł, że w pokoju znajduje się zwierzę, które właśnie wstało i przeciągnęło się.
     „Pies? – myślał Brann, spoglądając na ogromne monstrum. – Nie, za duży na psa. Niemożliwe, by to był wilk… a może jednak?”  
     Mimo wszystko z tej dwójki to mężczyzna wydawał mu się bardziej niebezpieczny. Zauważył, że był młody; mogli być rówieśnikami, a do tego nieźle zbudowany. Nie wiedział, skąd to przeczucie, ale miał pewność, że nie ma do czynienia z byle kim.
     – Kim jesteś? – wychrypiał, bo gardło miał wyschnięte na wiór. – Dlaczego mnie uratowałeś?
     Kaidan w skupieniu obserwował Kruka. Od momentu, gdy znalazł go podczas potężnej śnieżycy i przywiózł w to miejsce, minął już ponad tydzień. To był trudny czas zarówno dla niego, jak i dla chorego. Wiele się dowiedział, gdy ten majaczył w malignie.
     Kaidan, za zgodą króla, wyruszył z Dunfermline, gdy tylko dowiedział się o śmierci Cameronów. Przez długi czas służył i walczył u boku Angusa, który, wraz z rodziną, stał się mu bardzo bliski. Pragnął także wspierać Catrionę, nową przywódczynię klanu, oferując jej swoją pomoc i doświadczenie. Kiedy w końcu dotarł do Twierdzy Lisa, Aidan poinformowała go, że i ona nie żyje. To był dla niego ogromny cios. Pamiętał, jak smutno spoglądała za nim, gdy pięć lat temu opuszczał warownię na wezwanie władcy. Cameronowie stali się dla niego rodziną, dzięki nim odnalazł odrobinę spokoju po śmierci Arlene.
     Aidan powiedział mu, że to Durward jest wszystkiemu winien. Oczywiście słyszał o Kruku – w Szkocji, a także poza jej granicami, nie było nikogo, kto by o nim nie słyszał. Podobno był niezrównanym wojownikiem, a Kaidan zamierzał to sprawdzić. Pragnął go znaleźć i zabić, aby pomścić Cameronów. Nie bał się Kruka, ponieważ jego umiejętności bitewne również określano jako ponadprzeciętne.
     Jednak po tym, co usłyszał od Durwarda, gdy ten majaczył w gorączce, wszystko uległo zmianie. Poznał prawdę i jego największy sekret.  
     Jego zdumienie, gdy się o tym dowiedział, sięgnęło zenitu. Do tej pory nie przyszło mu na myśl, że ktoś poza nim również został przeklęty.
     – Nazywam się Kaidan – powiedział, nie dodając nic więcej, wciąż ponuro wpatrując się w Kruka.
     – Kaidan… – Brann nie potrafił ukryć zaskoczenia. – Dowódca zbrojnych samego króla, dawniej żołnierz Angusa Camerona.
     Kruk zamilkł, zbierając myśli. Po chwili przyszło zrozumienie.
     – Tropiłeś mnie, by mnie zabić. Mam rację?
     Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie powoli pokiwał głową.
     Brann opadł na siennik, wpatrując się w drewniany sufit. Kaidan – rycerzyk bez skazy, jak szyderczo lubił o nim myśleć – uratował go, by pozbawić życia. Jeśli wierzyć Morrigan i Nuadzie, jego nie można było zabić.
     – Wiem wszystko – Kaidan przerwał ciszę, która zawisła między nimi. – Podczas gorączki język ci się nie zamykał – dodał. – Już wiem, jak zginęli Cameronowie i… Catriona – dokończył cicho.
     W jego głosie dało się usłyszeć ból. Wciąż nie mógł pogodzić się z myślą, że wszyscy odeszli.
     W tym momencie mężczyźni spojrzeli na siebie, połączeni wspólnym żalem i gniewem na to, co się wydarzyło.
     – Podobno stałeś się nieśmiertelny.  
     Brann zmrużył czarne oczy, wnikliwie przyglądając się towarzyszowi. Zdziwiło go, że Kaidan przyjął tę niecodzienną wiadomość z niezwykłym spokojem i akceptacją, jakby wcale nie była dla niego zaskakująca ani absurdalna.
     – Podobno – potwierdził Kruk, wciąż uważnie mu się przyglądając.
     – Twoja rana, Brann i odmrożenia były śmiertelne. W swoim życiu widziałem wiele takich przypadków i dawałem ci, co najwyżej, pół dnia na tym świecie. A jednak wciąż oddychasz, a twoje ciało wraca do zdrowia. Tak… jestem skłonny uwierzyć, że jesteś nieśmiertelny.
     Kaidan, opiekując się Durwardem, wiele się o nim dowiedział. Zrozumiał, jak tragiczne było jego życie i to od dnia narodzin. Nienawiść do tego człowieka przerodziła się we współczucie i szacunek, ponieważ mimo wszystko udało mu się zachować ludzką godność. Niewielu byłoby w stanie znieść tyle, co on, i nie zwariować.
     – Musisz wiedzieć, że król pragnie twojej głowy, tak samo, jak połowa Szkocji.
     Brann parsknął krótkim, zaprawionym goryczą śmiechem.
     – Co ty nie powiesz.
     – Jeśli chodzi o zarzuty, które ci postawiono, z moją pomocą łatwo uda nam się oczyścić cię z oskarżeń. Problemem jest jednak twoja nieśmiertelność, Brann. Gdybyś był zwykłym rycerzem, nie byłaby ona takim wyzwaniem, jakim jest dla pana na Urchadain, o którym w Szkocji wszyscy słyszeli.
     Kruk z nieukrywanym zdumieniem spoglądał na człowieka, który go uratował. Czyżby naprawdę wierzył w jego niewinność?
     – Wyjaśnij mi ostatnie zdanie – poprosił Brann.
     Kaidan milczał przez chwilę, zbierając myśli. Pochylił się i podrapał Cienia za uchem.
     – Wiesz, co oznacza bycie nieśmiertelnym, Brann? To, że twoje ciało zatrzymało się w tym okresie życia, w którym obecnie się znajdujesz. Nie starzejesz się, rany się goją, a choroby mijają. Mimo upływu czasu wciąż wyglądasz jak młody, silny i zdrowy mężczyzna. To zacznie rodzić pytania. Niewygodne pytania.
     Zaskoczony Kruk słuchał słów Kaidana.
     „Sukinsyn ma rację – pomyślał zrezygnowany. – Jak się okazuje, oskarżenie o morderstwo to nic w porównaniu z byciem nieśmiertelnym”.
     – Wiesz co, Kaidanie? Może to głupio zabrzmi, ale mówisz, jakbyś sam tego doświadczył.  
     Brannowi było już wszystko jedno, czy mężczyzna uzna go za wariata.
     Kaidan wciąż głaskał wilka, swojego najwierniejszego towarzysza, który nie opuścił go nawet w najstraszniejszych chwilach, gdy za sprawą Nathairy stał się Przeklętym.
     W końcu oderwał szare oczy od Cienia i zwrócił je ku Durwardowi.
     – Dzielimy ten sam los… – jego głos był przepełniony żalem. – … i nosimy to samo piętno.
     Kruk wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Więc ktoś poza nim także był naznaczony? Zarówno on, jak i Kaidan byli Przeklętymi?
     – Żartujesz sobie ze mnie – mruknął Brann, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.  
     – Wierz mi, chciałbym, podobnie jak ty, aby to wszystko okazało się jedynie żartem. Niestety, nie jest.
     – Ale ty, Kaidan, najbardziej rycerski wśród rycerzy, Przeklętym? Co takiego strasznego uczyniłeś, że spotkała cię taka kara?
     Mężczyzna westchnął ciężko. Starał się nie myśleć o tamtym dniu, bo ból po stracie Arlene wciąż był ogromny, jakby od jej śmierci minęły miesiące, a nie lata.
     – Zakochałem się, ot i cała moja wina. Kiedyś opowiem ci, co dokładnie się wydarzyło, ale nie dziś. Dziś nie mam ochoty na wspominki.
     Brann nie wiedział, co powiedzieć. Kaidan stał się Przeklętym z miłosnego powodu? To niewiarygodne.
     – Wracając do twojej sytuacji, Durward, najlepszym rozwiązaniem w tej trudnej sytuacji, w której się znalazłeś, będzie opuszczenie kraju. Jak długo już cię nie ma w Urchadain?
     – Nie wiem. Kiedy mnie znalazłeś? – zapytał zdezorientowany Brann. Naprawdę nie miał pojęcia, ile czasu minęło od jego wyjazdu z zamku.
     – Ponad tydzień.
     – Więc nie ma mnie od przeszło miesiąca – Kruk zamyślił się. Nigdy, poza pilnymi sprawami, nie opuszczał swojej twierdzy na tak długo. Nagle poczuł wyrzuty sumienia. Biedna Marana i Ian, pewnie są mocno zaniepokojeni jego nieobecnością.
     – Myślę, że to idealna okazja, by zniknąć. Pomyślą, że upiłeś się do nieprzytomności i zasnąłeś gdzieś, a szkocka zima zrobiła swoje. Dobrze się zastanów nad moją propozycją.
     Brann wciąż wpatrywał się w sufit, nie dostrzegając wielkich, drewnianych belek. W myślach pojawiły się zatroskane twarze Marany, kobiety, która całe życie opiekowała się nim jak najtroskliwsza z matek i Iana – jego zastępcy i przyjaciela, a także mieszkańców Urchadain. O dziwo, zabolała go myśl, że miałby ich już nigdy nie zobaczyć. Dobrze się stało, że, w razie swojej śmierci, wszystko scedował na Iana. Był stworzony do rządzenia zamkiem.  
     Brann bał się podjąć decyzję. Zawsze był Krukiem, miał Urchadain. Gdy opuści Szkocję… kim się stanie? W głębi serca znał jednak odpowiedź na to pytanie. Znał ją od czasu pamiętnej rozmowy z Morrigan i Nuadą, dlatego uciekał z zamku, a jego nieobecność poza murami przedłużała się. Przestał być Krukiem, a stał się Przeklętym.
     Brann spojrzał na Kaidana, zazdrosny o spokój, jakim ten emanował. Miał wiele lat, by oswoić się ze swoim piętnem.
     – A ty? Jak długo zamierzasz tu zostać?
     Mężczyzna zrezygnowanym gestem przejechał ręką po swoich czarnych, sięgających ramion włosach.
     – Myślę, że i na mnie przyszedł czas, by opuścić Szkocję – stwierdził spokojnie. – W naszej sytuacji byłoby mądrze trzymać się razem.
     Brann rozmyślał intensywnie, rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu doszedł do wniosku, że Kaidan ma rację. Żałował, że nie pożegna się z Maraną i Ianem, ale lepiej, by nie wiedzieli, że stał się Przeklętym – dla swojego i ich dobra.
     – Zgadzam się. Wydaje się, że wszystko dokładnie przemyślałeś.      Brann poczuł się przytłoczony swoim postanowieniem. Zawsze był panem samego siebie, a od teraz był zmuszony znosić czyjeś towarzystwo. Przewidywał kłopoty, ale w tej chwili nie chciał się nad tym zastanawiać.
     Kaidan przyjął decyzję Kruka z zadowoleniem. Jemu również nie będzie łatwo znosić obok siebie człowieka takiego jak Durward, ale liczył, że w końcu dojdą do porozumienia. Poza tym zawsze mogli pójść w swoją stronę.
     – Nie wiem, to się okaże – stwierdził refleksyjnie.
     Gdy Brann doszedł do siebie i mógł już bez problemu podróżować, opuścili Szkocję, aby rozpocząć życie pełne przygód i niebezpieczeństw. Początkowy dystans, z jakim się do siebie odnosili, przekształcił się w przyjaźń, aż w końcu stali się dla siebie braćmi, połączeni wspólnym piętnem.

Koniec części 1

2 komentarze

 
  • Użytkownik Shadow1893

    Zaczynamy nową przygodę. Na początku brakuje półpauz w dialogu i parę dupereli się wkradło. Fajny rozdział. :) Fantastyką powiało.

    11 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Shadow1893 dzięki za info o duperelach, poprawię   ;)

    11 godz. temu

  • Użytkownik Goscd

    Super opowiadanie nie daj za długo czekać na ciąg dalszy

    12 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Goscd wielkie dzięki za to, że wciąż śledzisz losy Przeklętych!  <3

    11 godz. temu

  • Użytkownik Goscd

    @Marigold bo to opowiadanie jak dla mnie jest super lubię takie klimaty a jeśli ktoś opisuje to w tak fantastyczny sposób jak Ty to nawet w pracy nic mnie nie odciągnie od przeczytania do końca! Czekam na więcej 👍👍👏👏👏

    4 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Goscd nadajemy na tych samych falach! Super mieć takiego zaanagażowanego Czytelnika, bo sama uwielbiam przebywać w świecie Przeklętych! Jeszcze raz dzięki za miłe słowa  :przytul:  <3

    3 godz. temu