Catriona wpatrywała się w puste groby, które czekały na ciała jej najbliższych. Zaczerwienione oczy zdradzały morze wylanych łez, ale na jej twarzy malowała się jedynie bezdenna pustka. Tylko myśl o zemście powstrzymywała ją przed popadnięciem w szaleństwo. W ciągu ostatnich dni zrozumiała, dlaczego niektórzy byli gotowi podporządkować jej całe swoje życie i podążać tą mroczną, niebezpieczną ścieżką. Brann Durward dokonał już swojej, teraz była kolej na nią. Catriona podsycała w sobie nienawiść, która płonęła w niej jasnym, silnym płomieniem, ogrzewając od środka zziębnięte ciało.
Jej piękne oczy, wpatrzone w puste mogiły, przybrały głęboki, burzowy odcień. Lśniły niebieskim blaskiem na tle upiornie bladej twarzy. Nic już nie było takie jak dawniej – ani jej życie, ani ona sama. Kruk nie tylko odebrał jej rodzinę, ale i zniszczył to, kim była.
Catriona słyszała płacz i lament tych, którzy stracili bliskich z rąk Branna Durwarda. Czuła ciężar współodpowiedzialności za tę zbrodnię – to przez nią Cameronowie znaleźli się na ziemiach Kruka. To ona, nieświadomie, zwabiła ich w pułapkę. Jej naiwność i wiara w człowieka, który zasługiwał jedynie na powolną, bolesną śmierć, doprowadziły do ich tragicznego końca. Teraz to na niej spoczywał obowiązek pomszczenia zabitych. Oko za oko – tak naucza Biblia, tak nakazywało sumienie i honor klanu. Nie zamierzała zwlekać. Chciała jak najszybciej stanąć naprzeciw Kruka i napluć mu w twarz.
Patrzyła, jak ciała młodszych braci, okryte płótnem, znikają w zimnej jamie. Byli tacy młodzi, dopiero wkraczali w wiek męski, a Kruk odebrał im życie. Już nigdy nie dowie się, jakimi ludźmi mogli się stać.
Gdy chowano Ingrid, jej ukochaną matkę – wzór kobiety i wojowniczki – Catriona po raz pierwszy tego dnia poczuła łzy napływające do oczu. Spływały po jej policzkach, mocząc kaftan, który miała na sobie, a teraz ta wspaniała kobieta spoczywała w ciemnym grobie.
Niezwykle uroczyście składano do mogiły ciało Angusa Camerona – przywódcy klanu i jej ojca. Wspominała, jak jeszcze kilka tygodni temu trzymał ją w ramionach. Obraz tamtego świtu przyniósł nową falę bólu i wyrzutów sumienia.
Po raz kolejny jej myśli zdominowały bolesne pytania. Gdyby poszła wtedy z ojcem, jej rodzina wciąż by żyła. Dlaczego nie posłuchała Angusa, gdy pragnął zabrać ją z Urchadain? Dobrze znała odpowiedź na to pytanie: myślała naiwnie, że Kruk jej potrzebuje, że to ona będzie tą, która uleczy jego duszę. Zapłaciła wysoką cenę za swoją naiwność.
W pewnym momencie poczuła na ramieniu pocieszające dotknięcie. Oderwała wzrok od bliskich, które powoli znikali pod warstwą ziemi i spojrzała w górę. Przed nią stał Aidan – nie tylko prawa ręka jej ojca, ale także jego najbliższy przyjaciel. To on przejmował zarządzanie Toll an t-sionnaich, gdy Angus Cameron wyjeżdżał na dłużej.
Kiedy przybyła pod Twierdzę Lisa z wozami wypełnionymi ciałami zabitych, po raz pierwszy w życiu zobaczyła, jak ten twardy Szkot płacze. Jednak w jego oczach pojawił się także twardy błysk, gdy opowiedziała mu o tym, co się wydarzyło.
– Z chwilą śmierci twojego ojca to ty stajesz na czele klanu – powiedział wtedy Aidan. – Nie muszę ci przypominać o obowiązkach, które teraz na tobie spoczywają. Wiem, że Angus doskonale przygotował cię do tej roli. Pamiętaj również, że w twoich żyłach płynie krew twojej matki – równie wielkiej wojowniczki, jak jej mąż. Miej to na uwadze, gdy nadejdzie czas próby.
Catriona przypomniała sobie te słowa: „czas próby”. Ten moment zbliżał się nieubłaganie, a ona nie mogła się go doczekać. Pragnęła konfrontacji z Krukiem – mężczyzną, który najpierw pokazał jej, czym jest niebo, by potem strącić ją w czarną otchłań piekieł.
Patrzyła teraz na przyjaciela ojca, czekając na to, co powie.
– Dziś jesteś przede wszystkim córką Angusa i Ingrid, więc masz prawo do żałoby – odezwał się Aidan, wpatrując się w jej mokre od łez oczy, tak podobne do oczu matki. – Jutro, wraz z pierwszymi promieniami słońca, staniesz się przywódczynią klanu. Ludzie na ciebie liczą, zwłaszcza ci, którzy – tak jak ty – stracili bliskich. Nie możesz zawieść ani żywych, ani zmarłych, Catriono.
Aidan obserwował ją uważnie, a to, co zobaczył, w pełni go usatysfakcjonowało. Widząc, jak łzy powoli wysychają, a ich miejsce zajmuje gorąca nienawiść, zrozumiał, że dziewczyna jest gotowa.
– Ty i klan będziecie ze mnie dumni – jej głos był spokojny, ale pełen determinacji. Miał rację, rozpaczanie nie przywróci bliskich. – Nie zawiodę ani ciebie, ani pozostałych. Już nie.
Aidan ścisnął jej ramię, a potem odszedł w stronę twierdzy, rozumiejąc, że dziewczyna potrzebuje chwili samotności. Tego dnia Catriona żegnała nie tylko swoją rodzinę, ale także dawne życie.
A ona podeszła do grobu rodziców, uklękła i zanurzyła dłonie w świeżej, zimnej ziemi. Rozpacz i żal, które nosiła w sercu, zepchnęła w najbardziej mroczne zakamarki duszy, a zostawiła tylko czystą żądzę zemsty. Gniew powoli przejmował kontrolę nad jej ciałem i umysłem. Wiedziała, że tylko dzięki niemu znajdzie w sobie siłę, by stanąć naprzeciwko Kruka z mieczem w dłoni.
Gdy po znalezieniu bliskich wróciła do Urchadain, była w strasznym stanie. Roys i Struan przekazali Maranie, co się wydarzyło. To ona wzięła na siebie wszystkie obowiązki: zorganizowała przywóz zabitych, a następnie – wraz z innymi kobietami – obmyła i owinęła ciała w płótna, przygotowując je do godnego pochówku.
Catriona była w bardzo złym stanie. Schowała się w swojej komnacie w wieży i, zwinięta na łóżku w kłębek, płakała. Było już bardzo późno, gdy Marana postanowiła do niej zajrzeć.
– Bardzo ci współczuję, ale chyba nie wierzysz, że to sprawka Branna – zaczęła cicho, jej twarz wyrażała zmęczenie, troskę i głęboki niepokój. – Nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Musi istnieć jakieś wyjaśnienie tego, co się wydarzyło.
Catriona spojrzała na nią z tak wielkim gniewem, że staruszka cofnęła się przerażona.
– Jeden z ludzi mojego ojca, który jeszcze żył, gdy ich znaleźliśmy, powiedział, że to Kruk – rzuciła z pogardą w głosie. – Poza tym, przy ciele matki znalazłam to... – gniewnym ruchem wyciągnęła z kieszeni sygnet z wyrytą podobizną czarnego ptaka i cisnęła go pod nogi Marany.
Kobieta ostrożnie podniosła pierścień – rodowy sygnet Durwardów. Przyglądała się mu z mieszanką strachu i niedowierzania. Od dawna go nie widziała, sądziła nawet, że zaginął na zawsze. Mimo tego niepodważalnego dowodu wciąż nie mogła uwierzyć, że to Brann był odpowiedzialny za śmierć Cameronów. Dopóki on sam tego nie potwierdzi, nie pozwoli sobie na zwątpienie w człowieka, którego znała lepiej niż ktokolwiek inny. Była pewna, że Brann nigdy nie dopuściłby się takiego czynu. Owszem, mógłby stanąć do walki z Angusem, ale w uczciwym pojedynku, zgodnie z zasadami honoru.
– Jeśli naprawdę go kochasz, poczekaj z osądem i pozwól mu wszystko wyjaśnić. Zasługuje na to – powiedziała cicho, nie odrywając smutnego wzroku od twarzy Catriony.
Obserwowała, jak żałość malująca się na jej obliczu powoli ustępuje miejsca złości.
– Na nic nie zasługuje – odpowiedziała zimno Catriona. – Brann Durward jest dokładnie taki, jakim go opisują ludzie. Bezwzględny zabójca, który wszędzie, gdzie się pojawia, przynosi śmierć. – Patrzyła Maranie prosto w oczy, cedząc każde słowo z lodowatą precyzją.
– Nie mów tak! – Marana podeszła bliżej i mocno chwyciła Catrionę za ramię. – Zaufaj mu i jego uczuciu do ciebie. Nie zrobiłby nic, co mogłoby cię zranić. Oszalał na twoim punkcie! Kocha cię tak, jak nikogo wcześniej. Wstrzymaj się z wyrokiem, dopóki nie wróci i nie opowie, co wie.
Catriona wybuchnęła nagłym, szaleńczym śmiechem.
– Skłamie – powiedziała z goryczą. – Wszystko, co do tej pory od niego usłyszałam, było jednym wielkim kłamstwem. Udawał zakochanego, by wykorzystać mnie do wciągnięcia mojego ojca w zasadzkę. Muszę przyznać, że świetnie to zaplanował. Nigdy bym nie pomyślała, że z jego strony to tylko gra. Wszystko, co robił i mówił, miało jeden cel – zwabić i zabić Angusa, by zemsta Durwarda w końcu się dokonała.
Słowa zdawały się wyczerpywać jej siły. W pewnym momencie odwróciła się, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała. Jej ciałem wstrząsał szloch, jak u kogoś, kto stracił wszystko, co było mu drogie.
Marana z ciężkim sercem obserwowała dziewczynę, a w jej duszy narastał niepokój. Przeczuwała, że ta historia nie zakończy się dobrze. Strach, który ogarnął ją, gdy usłyszała o śmierci Cameronów, rósł z każdą chwilą. Bała się – tak jak wtedy, gdy na moment stracili Branna, po tym, jak został otruty.
Podeszła do Catriony i delikatnie dotknęła jej pleców, pragnąc ją pocieszyć, ale dziewczyna natychmiast się odsunęła z wyrazem wstrętu na twarzy.
– Nie dotykaj mnie – powiedziała lodowatym tonem. – Nie potrzebuję twojego współczucia.
Po chwili, gdy odwróciła się z powrotem w stronę Marany, znowu była chłodna i opanowana.
– Chciałabym zabrać bliskich do domu, do Twierdzy Lisa. Musimy się spieszyć, dlatego planuję wyruszyć jutro z samego rana. Byłabym wdzięczna za eskortę podczas podróży – oznajmiła oschle.
Marana spodziewała się takiej prośby. Wraz z innymi kobietami tak przygotowała ciała, by opóźnić ich rozkład. Jednak nie chciała, aby Catriona opuściła Urchadain, zanim nie porozmawia z Brannem. Niestety, nie miała wyboru. Nie mogła przetrzymywać dziewczyny siłą, a co ważniejsze, Catriona miała prawo pochować swoich bliskich w rodowej siedzibie.
Westchnęła ciężko, z rezygnacją.
– Poinformuję o twojej decyzji Roys’a i Struana. Skoro świt, wszystko będzie gotowe do odjazdu.
Catriona skinęła tylko głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa „dziękuję”.
Gdy znów została sama, otworzyła niewielkie okienko. Chłodne powietrze otuliło jej twarz, ale nie zwróciła na to uwagi. Wpatrywała się w gwiazdy, które srebrzyły się na niebie. Przypomniała sobie moment, gdy po raz pierwszy spojrzała w oczy Branna, i to dziwne, wspaniałe uczucie, które zawładnęło nią i jej ciałem. Przymknęła oczy, wracając wspomnieniami do chwil, gdy silne ramiona Kruka trzymały ją mocno, a zarazem czule. Każdy pocałunek, dotyk i słowa miłości były podszyte fałszem. Brann Durward był mistrzem w okłamywaniu ludzi; rzucił na nią czar, a ona, naiwna, dała się mu owinąć wokół palca. To tragiczne zauroczenie kosztowało życie jej rodziny.
Zmęczenie w końcu wzięło górę, więc położyła się do łóżka. Niestety, koszmary, które nawiedzały ją w snach, nie pozwoliły jej na prawdziwy odpoczynek.
Kiedy wczesnym rankiem opuszczała Urchadain, towarzyszyła jej przygnębiająca cisza. Znienawidziła to stare zamczysko tak samo, jak jego właściciela.
Nie oszczędzając siebie ani koni, po trzech dniach dotarli do starej warowni. Catriona nigdy nie przypuszczała, że powróci do domu w tak tragicznych okolicznościach. Po pięciu latach nieobecności wracała jako głowa klanu Cameronów i nowa pani na Toll an t-sionnaich.
A teraz klęczała na grobie ukochanych rodziców i braci, nabierając garść ziemi, jakby chciała czerpać z niej siłę.
– Na honor klanu Cameronów, na pamięć Angusa, Ingrid i wszystkich zamordowanych, przysięgam, że nie spocznę, dopóki Kruk nie zapłaci swoją krwią za to, co uczynił. Obiecuję wam to jako wasza córka i siostra.
Powoli wstała i otrzepała dłonie z ziemi. Słońce, jakby w odpowiedzi na jej słowa, przebiło się przez szare chmury. Jego ciepłe promienie otuliły jej twarz, niosąc chwilowe ukojenie. Przymknęła oczy, pozwalając temu ciepłu ogarnąć jej zmęczone ciało. Miała wrażenie, że to Ingrid żegna się z nią, błogosławiąc decyzję, którą podjęła.
– Mamo, zapewniam cię, że Branna Durwarda spotka zasłużona kara – szepnęła, pozwalając wiatrowi zanieść jej słowa wysoko do nieba.
Gdy opuszczała mogiłę rodziców i kierowała się w stronę warowni, w duszy Catriony dokonała się przemiana. Gwałtowne uczucia, które nią targały, ucichły, pozostawiając jedynie chłodny spokój. Wszystkie emocje pozostały tam, gdzie ich miejsce – w grobie Ingrid i Angusa.
***
Brann, widząc oświetlone słońcem Urchadain, po raz pierwszy pomyślał o zamku jak o domu. A to wszystko dzięki Catrionie. Jej obecność przeobraziła tę potężną budowlę w miejsce pełne radości, a jego samego zmieniła w sposób, którego nie potrafił do końca zrozumieć. Na myśl o dziewczynie jego twarz złagodniała, a na ustach pojawił się leniwy, zmysłowy uśmiech. W wyobraźni już ją powoli rozbierał, delikatnie całując każdy fragment jej miękkiej, kobiecej skóry. Nie mógł się doczekać chwili, gdy wspaniałe nogi Catriony oplotą się wokół jego talii, a bramy raju otworzą się, by go przyjąć.
Spragniony widoku ukochanej, Brann mocniej ścisnął udami Gladiatora. Ogier posłusznie zerwał się do galopu. Nie czekając na Iana i pozostałych, popędził w stronę zamku. Ledwie panując nad zniecierpliwieniem, czekał, aż opuszczą most. Jak najszybciej pragnął zobaczyć Catrionę i poczuć słodycz jej ust. Wiedział, że zachowuje się jak zakochany młokos, ale mało go to obchodziło, tak, jak dobroduszne żarty jego ludzi.
Gladiator, wyczuwając stajnię, zaczął się niecierpliwić. Brann pogłaskał go po szyi, zdając sobie sprawę, że zwierzę jest zmęczone. Przemierzyli spory kawałek jego ziemi w poszukiwaniu złodziei, ale bezskutecznie. Tamci musieli doskonale znać te tereny, skoro tak skutecznie udało im się przed nim ukryć. Miał zamiar ponownie wysłać ludzi, aby odnaleźli tych cwaniaczków, ale tym zajmie się później; teraz najważniejsza była Catriona. Gdy krawędź mostu dotknęła ziemi, Brann, nie ociągając się, ruszył w stronę bramy.
Będąc już na dziedzińcu, Kruk zaczął rozglądać się wokół, a Marana, widząc, że zsiada z Gladiatora, ruszyła w jego stronę. Mimo że życie na zamku toczyło się swoim zwykłym rytmem, panowała wyjątkowa cisza. Wypatrywał Catriony, ale ku swojemu rozczarowaniu, nigdzie jej nie dostrzegł. Miał cichą nadzieję, że gdy tylko dowie się o jego powrocie, przybiegnie i obdarzy go swoim pięknym uśmiechem, któremu nie potrafił się oprzeć.
– Witaj, Marano – Brann ciepło przywitał staruszkę. Uważnie przyjrzał się jej twarzy, dostrzegając zmęczenie i troskę. Zawsze wydawała mu się silna i niezniszczalna jak mury Urchadain, ale nagle dotarło do niego, że Marana ma swoje lata i potrzebuje więcej odpoczynku. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakby coś cię trapiło – zapytał, obejmując ją ostrożnie ramieniem. Wyglądała przy nim tak krucho.
– Nic mi nie jest – odparła cicho, odwracając wzrok.
Oto nadszedł moment, którego tak bardzo się obawiała. Musiała przekazać mu straszne wieści, ale zupełnie nie wiedziała, jak to zrobić, mimo że od kilku dni nie myślała o niczym innym.
– To dobrze – Brann odetchnął z ulgą, a następnie zaczął rozglądać się po dziedzińcu w poszukiwaniu ukochanej. – Powiedz mi, gdzie jest Catriona? Jeśli jeszcze nie wie, że wróciłem, zrobię jej niespodziankę. Tylko nam nie przeszkadzaj – dodał z szelmowskim uśmiechem. – Nasze przywitanie może trochę potrwać.
Marana skurczyła się w sobie, słysząc, jak z wielkim uczuciem Brann mówi o Catrionie. Rzadko płakała, ale teraz nie mogła powstrzymać łez, które powoli spływały po jej policzkach.
– Brann… – zaczęła łamiącym się głosem kobieta. – Jest coś, o czym musisz wiedzieć.
– To nie może poczekać? – Kruk spojrzał na nią z lekkim zniecierpliwieniem, ale widząc łzy w oczach Marany, zatrzymał się, zaskoczony. – O co chodzi?
– Nie tutaj – odpowiedziała staruszka, biorąc go pod rękę i ciągnąc w stronę wieży.
Gdy znaleźli się w środku, kazała mu usiąść. Patrząc w jego pełne niepokoju oczy, poczuła ogromną gulę w gardle, która uniemożliwiała jej mówienie. Ogarnęła ją złość i żal do losu, że ten wspaniały mężczyzna znowu będzie musiał cierpieć.
– Chodzi o Catrionę… – Marana wpatrywała się w swoje mocno splecione dłonie, nie potrafiąc spojrzeć mu w twarz.
Brann, słysząc imię najdroższej mu osoby, wstał gwałtownie, przewracając przy tym stołek, który z głośnym hukiem uderzył o podłogę. Mężczyzna chwycił ją za ramiona i lekko potrząsnął.
– Co z nią? Co się stało? – Brann miał wrażenie, ziemia osuwa mu się spod nóg, gdy czekał na odpowiedź, a w głowie rozpoczęła się gonitwa myśli.
– Odeszła – to jedno słowo, wypowiedziane szeptem, przecięło serce mężczyzny jak nóż: szybko i ostro.
Zdezorientowany patrzył na Maranę, jakby na jej głowie wyrosły rogi.
– Jak to: odeszła? Kiedy? Dokąd? Dlaczego!? – ostatnie pytanie niemal wykrzyczał. Nie docierało do niego to, co usłyszał. Catriony nie ma w Urchadain? – Opowiedz mi, co się tutaj wydarzyło. Od samego początku.
Brann był mistrzem w ukrywaniu uczuć i, mimo szoku, w jakim się znajdował, zdołał szybko się opanować. Ale w jego duszy rozpętało się prawdziwe piekło. W połowie opowieści Marany podszedł do drzwi wieży i szeroko je otworzył. Czuł, że się dusi. Oddychał szybko i gwałtownie, łapczywie chwytając powietrze. To niewielkie orzeźwienie przyniosło mu chwilową ulgę, wystarczającą, by móc wysłuchać dalszego ciągu tej tragicznej historii.
Kobieta zakończyła swoją opowieść i mocno zdenerwowana, wpatrywała się w Branna, a on milczał. Jego oczy nie błyszczały już szczęściem; były ciemne i martwe, pozbawione jakiegokolwiek blasku. Czuł się, jakby rozgrzana do czerwoności stal wbijała się w niego bez końca, zostawiając gorsze blizny niż te na plecach.
Kruk, wciąż stojąc w drzwiach, obserwował swoich ludzi, którzy krzątali się jak co dzień. Tym razem jednak nie słychać było śmiechu ani kłótni. Widać było, że przeżywają to, co się stało, ponieważ polubili Catrionę. Szybko stała się częścią ich społeczności.
– Więc uwierzyła w moją winę? – w głosie Branna brzmiała gorycz, której nawet nie starał się ukryć.
– Tak.
To jedno, krótkie słowo wstrząsnęło jego światem. W wyobraźni widział, jak ciężkie, ogromne drzwi do krainy szczęścia z głośnym hukiem zamykają się przed nim. Mimo to nie potrafił wyzbyć się nadziei, że Catriona uwierzy mu, gdy usłyszy prawdę z jego ust.
„Ona jest wszystkim, czego pragnę” – pomyślał Brann. Dzięki niej przez chwilę wierzył, że ktoś taki jak on może być szczęśliwy. Potrząsnął głową, jakby chciał wybić sobie z głowy niemądre myśli. Powinien być mądrzejszy i pamiętać, że miłość nie jest mu pisana.
– Podejrzewasz, kto mógł to zrobić? Wrogów ci nie brakuje – Marana patrzyła na napięte ramiona Branna, smutek w jej oczach zdradzał, jak bardzo przejmuje się jego cierpieniem. Wiedziała, że pod tą siłą, niezłomnością i opanowaniem, które na zewnątrz demonstrował, biło wrażliwe, męskie serce.
– Derrick – Kruk wypowiedział imię brata z pogardą.
Kobieta zerwała się z krzesła, gdy usłyszała, że młodszy syn starego Durwarda mógł być odpowiedzialny za śmierć rodziny Cameronów.
– Naprawdę myślisz, że to on?
– Tak. Jestem przekonany, że stoi też za kradzieżą owiec i napadami na podróżnych. Derrick przypomina naszego ojca. Jest mściwym, zdegenerowanym brutalem, takim jak Duncan. Nie spocznie, dopóki nie zemści się na mnie za to, jak go potraktowałem. Wie, że nie ma szans w walce ze mną, więc działa z ukrycia... jak tchórz. Ale teraz już nic mnie nie powstrzyma przed zabiciem tego drania. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej, kiedy miałem okazję.
Brann patrzył przed siebie, przytłoczony błędnymi decyzjami podjętymi w przeszłości.
– Co zamierzasz zrobić? – Marana podeszła do niego i delikatnie dotknęła jego pleców. Pod cienką koszulą wyczuła zgrubienia, pamiątkę po okrucieństwach, jakich doświadczył ze strony własnego ojca. Przygnębiona, pomyślała o jego strasznych doświadczeniach. Czy to kiedykolwiek się skończy? Czy w jego przypadku każde szczęście musi przerodzić się w nieszczęście?
– Wyślę ludzi, by szukali Derricka. A gdy go znajdą, odpowiednio się nim zajmę. Kara będzie adekwatna do jego czynów.
W tym momencie Brann spojrzał na Maranę, a to, co ujrzała w jego oczach, wstrząsnęło nią. Tylko raz widziała w tych czarnych oczach taki gniew i szaleństwo – gdy jego ojciec pobił ją do nieprzytomności, a on, mając szesnaście lat, rzucił mu wyzwanie. Choć na pozór wydawał się opanowany, bezlitosne spojrzenie zdradzało, co się z nim dzieje.
– A co z…? – zaczęła niepewnie staruszka, ale przerwała w połowie zdania, obawiając się tego, co mogłaby usłyszeć.
– … z Catrioną? – dokończył powoli Brann, kierując wzrok z powrotem na dziedziniec. Z zazdrością obserwował, jak jego wojownicy witają się z rodzinami, a ukochane rzucają im się na szyję. – Udam się do Twierdzy Lisa i z nią porozmawiam.
– Sam? – Marana, słysząc jego słowa, przeraziła się nie na żarty. – Ona obwinia cię za śmierć rodziców! Wiesz, jak cię tam potraktują? Oni pragną twojej śmierci, Brann!
– Wezmę Iana. A jeśli Catriona naprawdę wierzy, że to ja zabiłem jej rodziców, to wszystko mi jedno, czy wrócę żywy, czy też nie.
Kobieta aż fuknęła z wściekłości. Stanęła naprzeciwko niego i zaczęła dźgać palcem jego tors.
– Ani mi się waż mówić coś takiego! – wykrzyknęła, wściekła i jednocześnie zrozpaczona. – Jeśli nie chcesz żyć dla siebie, pomyśl o mnie!
W tym momencie jej smutną twarz zmoczyły łzy. Brann, nie zastanawiając się, wziął ją w ramiona. Ogarnął go wstyd, że myślał tylko o sobie i swoim bólu, zupełnie ignorując uczucia Marany.
– Przepraszam – szepnął w jej siwe włosy. – Muszę z nią porozmawiać, bo inaczej oszaleję. Chcę, żeby mi powiedziała prosto w oczy to, że uważa mnie za mordercę.
Kobieta uniosła ściągniętą smutkiem twarz.
– Rozumiem – odpowiedziała cicho. – Ale boję się o ciebie. Kiedy zamierzasz wyruszyć?
– Jutro. Gladiator musi odpocząć tak jak ja i Ian.
Nad głową Marany Brann dostrzegł zbliżającego się swojego zastępcę. Zapewne wiedział już o wszystkim; prawdopodobnie nie rozmawiano o niczym innym jak tylko o rzezi Cameronów.
Ian, z posępną miną, przyglądał się zapłakanej kobiecie oraz obojętnej twarzy Kruka.
– Co robimy? – zapytał bez wstępu, ledwie powstrzymując wściekłość. Podszywanie się pod Kruka i zabijanie ludzi uważał za najgorszą nikczemność. Za coś takiego należała się śmierć i najchętniej sam by ją zadał.
– Wybierz dwunastu ludzi, niech szukają kryjówki Derricka. Jestem pewien, że to on jest za to odpowiedzialny. Gdy go namierzą, mają go ściągnąć do Urchadain. Ale nie może mu włos z głowy spaść. Chcę się nim zająć osobiście.
– Derrick? – niedowierzanie, które pojawiło się na twarzy Iana, gdy usłyszał znienawidzone imię, powoli ustępowało. – Skurwiel za bardzo się tu panoszy. Nigdy nie uważałem go za bystrego, ale chyba i tak przeceniałem jego inteligencję, skoro nie wrócił do nory, w której dotąd siedział, tylko udając ciebie, sieje zamęt w okolicy.
Ian wpatrywał się w kamienną twarz swojego wodza. Tylko ktoś, kto naprawdę go znał, mógł dostrzec potężny gniew, który narastał w Brannie powoli.
– Kiedy wyruszamy do Twierdzy Lisa? Skoro wysyłasz ludzi, by wytropili twojego brata, to, jak się domyślam, sam zamierzasz udać się do Catriony?
Brann, mimo powagi sytuacji, nie zdołał powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Nie wiedziałem, że do swoich licznych umiejętności możesz zaliczyć także czytanie w myślach?
– Całe życie cię obserwuję. Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być taki jak ty, myśleć jak ty. Może w końcu mi się to udało – stwierdził Ian, niby mimochodem, ale obaj wiedzieli, że jego słowa wyrażają najwyższy szacunek. – Więc kiedy?
– Jutro. Dzisiejszy dzień nasze konie i my musimy poświęcić na wypoczynek. Jeszcze jedno, Ian... – głos Branna zatrzymał oddalającego się mężczyznę – … jedziemy tylko my dwaj.
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony. Nigdy nie kwestionował decyzji Kruka, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał tak jak teraz. Było to mocno ryzykowne posunięcie. Kiwnął tylko głową i ruszył w stronę koszar. Jego uwagę przykuło wielkie stado czarnych ptaków, które, zasłaniając słońce, rzucały posępny cień na Urchadain.
„Przeklęte ptaszyska” – pomyślał mocno zirytowany. Działy mu na nerwy. Starał się odsunąć od siebie niepokojące myśli o nieszczęściu, które mogły przywołać.
– Gadanie starych bab – mruknął do siebie, zły, że lęk wkradł się do jego serca.
***
Bezksiężycowa noc zastała Branna na pomoście. Rozmyślając o Catrionie, wpatrywał się w blask pochodni, który odbijał się w wodach Loch Ness. Dla niej złamał swoją przysięgę, że nigdy nikogo nie pokocha i nigdy nikogo nie będzie potrzebował. I niestety, nie dotrzymał danego sobie słowa.
Oczarowała go swoim uśmiechem, zadziornym charakterem, ale przede wszystkim ciepłem, z jakim patrzyła na niego. Przy niej szybko zapomniał o swojej najświętszej zasadzie, a ona uważała go za mordercę. Brak wiary w jego niewinność bolał. I to jak! Kiedy Marana rano poinformowała go o wszystkim, niemal padł na kolana, nie mogąc powstrzymać rozpaczy. Tylko lata ćwiczonej samokontroli pozwoliły mu zapanować nad sobą.
Spojrzał na swoją dłoń, w której trzymał dwa przedmioty. Sygnet, który Catriona znalazła przy ciele matki. Pierścień ten podarował Derrickowi tuż po jego przybyciu do zamku, kiedy myślał, że uda im się nawiązać braterską więź. Musiał mieć go na palcu tamtego dnia, gdy kazał mu się wynosić z zamku. Był głupcem, sądząc, że on i jego brat mogą się zaprzyjaźnić. Zła krew Durwardów, płynąca w ich żyłach, nigdy by na to nie pozwoliła. Brann nagle zamachnął się i rzucił sygnetem daleko przed siebie.
Spojrzał na drugi przedmiot, niezwykle dla niego cenny. Znalazł go obok sygnetu, oba leżały na komodzie przy łóżku w jego sypialni. Tylko jedna osoba mogła go tam zostawić — Catriona. Gładził go palcami, wyczuwając pod opuszkami wszystkie nierówności. Był to wisior, zrobiony z jego rodowego medalionu, który podarował Catrionie, razem ze swoim sercem, nie tak dawno temu. Wciąż był zimny, mimo że trzymał go w dłoni już od dłuższego czasu. Zimny jak nienawiść, którą do niego żywiła.
Podniósł medalion do góry i patrzył, jak lśni w blasku pochodni. Ten wisior był symbolem władzy, jaką miała nad nim Catriona. Był jej i nic nigdy tego nie zmieni — nawet wrogość, jaką do niego czuła. Zamachnął się i, podobnie jak sygnet, wrzucił medalion do jeziora.
„Tylko ona miała prawo go nosić” — pomyślał, gdy lekko wzburzone wody Loch Ness zaczęły się uspokajać, a bezcenny dla niego przedmiot powoli opadał na dno.
Nawet nie podejrzewał, że za tysiąc lat znajdzie go pewna młoda kobieta i ożywi jego martwe serce.
Brann jeszcze przez chwilę wpatrywał się w mroczną, groźną toń, mając nadzieję, że Nessie zaszczyci go swoją obecnością i pocieszy, jak tylko ona potrafiła. Niestety, tej nocy się nie pojawiła.
Mężczyzna zwiesił bezradnie głowę, czując się najbardziej samotną osobą na świecie. Mocno zacisnął powieki, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. W końcu ruszył z powrotem do Urchadain. Już niedługo, razem z Ianem, mieli wyruszyć do Twierdzy Lisa, do Catriony.
***
Skryci w cieniu drzew, mężczyźni wpatrywali się w starą warownię. Na ich twarzach malował się spokój. Ian oderwał wzrok od Twierdzy Lisa, która dumnie wznosiła się na niewielkim wzgórzu, i spojrzał na Kruka.
– Nigdy wcześniej nie zadałem ci tego typu pytania – zaczął. – To będzie pierwszy i ostatni raz. Jesteś pewien swojej decyzji? Chyba nie muszę ci mówić, że przywitają nas tam ostrzami swoich mieczy. A pierwszą, która wyciągnie przeciwko nam swój oręż, będzie Catriona. Jeszcze możemy zawrócić i wrócić tutaj ze wsparciem. Dodam, że nie martwię się o siebie, tylko o ciebie, Brann.
Durward uniósł jeden kącik ust w lekkim uśmiechu.
– Nie wiedziałem, że, poza Maraną, ktoś jeszcze się o mnie troszczy. To miłe, ale niepotrzebne. Skoro jesteśmy przy osobistych wyznaniach, chcę, abyś wiedział, że w razie mojej śmierci to ty przejmujesz władzę nad Urchadain. W skrzyni, ze wszystkimi ważnymi dokumentami, leży sygnowany przeze mnie odpowiedni akt. Nawet król nie powinien mieć żadnych zastrzeżeń, jeśli natychmiast po objęciu władzy wyruszysz do niego i złożysz mu hołd. Wierzę, że doskonale sprawdzisz się w tej roli. Obiecaj mi tylko, że zatroszczysz się o Maranę. Zapewnij jej spokojną starość, bo zasługuje na to.
Słysząc, co mówi Brann, Ian głośno wciągnął powietrze. Nie spodziewał się, że Kruk tak bardzo go ceni. Minęła długa chwila, zanim udało mu się nieco otrząsnąć.
– Zajmę się wszystkim, także Maraną. Wolę jednak, abyś pozostał moim wodzem, najdłużej jak się da. Nie zapominaj, kim jesteś – Krukiem. A sława niepokonanego do czegoś cię zobowiązuje. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętał.
– Dobrze, że mi przypomniałeś o mojej mrocznej sławie. Reputacja najważniejsza – Brann parsknął cichym śmiechem, odrywając się na chwilę od przygnębiających myśli.
Tę chwilę przekomarzania przerwało głośne krakanie. Obaj jednocześnie spojrzeli na pobliskie drzewo, gdzie na jednej z gałęzi siedział wielki kruk. Towarzyszył im od momentu wyjazdu z zamku, a w przerwach na posiłek i odpoczynek siadał na ramieniu Branna, łypiąc na niego swoim dziwacznym, czarnym okiem, jakby chciał mu coś powiedzieć.
– W drogę! – Durward mocniej chwycił wodze Gladiatora, dając znak do galopu. – Przekonajmy się, jak ostry jest miecz Catriony i czy rzeczywiście sam Szatan ma nade mną pieczę.
Gdy tylko strażnicy dostrzegli mężczyzn kierujących się w stronę warowni, jeden z nich natychmiast powiadomił o tym Catrionę, która w głównej sali prowadziła naradę ze swoimi dowódcami.
– Kruk? – zaintrygowany Aidan spojrzał na dziewczynę. Był ciekawy jej reakcji na tego mężczyznę. Bądź co bądź, jeszcze niedawno planowała wyjść za niego za mąż.
– Możliwe – odpowiedziała mu Catriona i nie tracąc czasu, udała się na mury, by osobiście przekonać się, czy ma rację.
Jedno spojrzenie wystarczyło, by rozpoznać Branna Durwarda. Doskonały jeździec na wspaniałym koniu – razem tworzyli idealną całość. Widać było, że człowiek i jego wierzchowiec należeli do siebie. Na chwilę zapomniała o nienawiści do Kruka, podziwiając, jak pięknie się razem prezentują. Pytanie Aidana wyrwało ją z zamyślenia.
– Co robimy? Wpuszczamy ich?
– Tak.
Po udzieleniu odpowiedzi zaczęła schodzić z murów. Na głównym dziedzińcu już gromadził się tłum. Wieść o tym, że sam Kruk przybył do warowni, rozniosła się lotem błyskawicy.
Catriona ruszyła w stronę zbrojowni. Gdy dotarła na miejsce, podeszła do ściany, na której wisiał jeden z mieczy jej matki. Ciężar i rękojeść broni zostały dostosowane do kobiecej dłoni, więc nie powinna mieć problemów z jej użyciem. A że go użyje, była więcej niż pewna. Od śmierci bliskich nie myślała o niczym innym. Wreszcie nadeszła ta upragniona chwila.
Z bronią w ręku ruszyła na plac. Kruk i Ian już tam byli, otoczeni przez mieszkańców, którzy patrzyli na nich z pogardą. Co odważniejsi pluli im w nogi, okazując w ten sposób swój gniew.
– Masz tupet, Durward, żeby po tym, co zrobiłeś, przybyć tutaj, jakby nigdy nic – Aidan, z rękami założonymi na muskularnym torsie, zagrodził drogę młodszemu mężczyźnie. Przez chwilę obaj groźnie mierzyli się wzrokiem.
– Nie przybyłem walczyć. Gdzie Catriona? Muszę z nią porozmawiać – wycedził przez zęby Brann, ignorując to, co się wokół działo. Pragnął tylko zobaczyć Catrionę.
– Nie tym tonem, Durward. To nie Urchadain, tutaj twoja władza nie sięga – warknął Aidan, zdenerwowany arogancją Kruka.
– Gdzie Catriona? – Brann zimno ponowił pytanie, jakby w ogóle nie usłyszał pouczenia.
– Tutaj.
Młoda kobieta natychmiast przyciągnęła uwagę wszystkich zgromadzonych na dziedzińcu. Kruk, usłyszawszy jej głos, odwrócił się. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, czas spowolnił. Przyglądali się sobie, zaskoczeni iskrami namiętności i pożądania, jakie między nimi przeskakiwały, mimo tragicznych okoliczności, w jakich się spotykali. Chłonęli swój widok, przypominając sobie intymne chwile, kiedy obdarowywali się rozkoszą. To Catriona pierwsza otrząsnęła się z tego czaru. Brann zaś cały czas patrzył na nią zachłannie, w jego oczach widać było radość i nadzieję, które szybko zgasły, gdy zobaczył minę ukochanej. To już nie była ta pełna miłości Catriona, którą znał, tylko żądna jego śmierci, obca kobieta. Dwoje ludzi, których jeszcze niedawno łączyła wyjątkowa więź, teraz spoglądało na siebie wrogo.
– Witaj, Catriono – odrzekł Brann. – Myślę, że powinniśmy porozmawiać... na osobności.
Odpowiedziała mu okrutna cisza, pełna napięcia i negatywnych emocji. W jej oczach dostrzegł obrzydzenie na swój widok. W tym momencie wiara Branna w ich miłość zniknęła pod lodowatą skorupą, która pokrywała jego serce. Catriona zdążyła go osądzić i skazać. Dla niej stał się bezwzględnym mordercą.
– To, czego chcesz, Durward, nie ma znaczenia. Jesteś na terenie Cameronów, a tutaj to ja rządzę. Jeśli chcesz rozmawiać, najpierw dobądź miecza.
– Mam cię błagał o chwilę rozmowy?! Dobrze, więc błagam! – głos Kruka był spokojny, ale oczy... W jego oczach zebrał się cały smutek świata. Pragnął podbiec do niej, wziąć ją w ramiona i powiedzieć, że nie potrafi już bez niej żyć. Nie poruszył się jednak. Milczał. Czekał.
– Miecz! – wysyczała Catriona, jakby w ogóle nie słyszała słów mężczyzny.
Aby dobitniej podkreślić swoje słowa, uniosła oręż i wycelowała w jego pierś. Czując narastające napięcie między dawnymi kochankami, ludzie cofnęli się na bezpieczną odległość.
Brann zmrużył czarne oczy, nie patrzył już łagodnie, ale drapieżnie. Mając się na baczności, sięgnął po Posłańca Śmierci przymocowanego do pleców. Nie odrywając badawczego wzroku od Catriony, powoli wyciągnął broń.
W tym momencie ostrze jej miecza przecięło powietrze. Szał, z jakim zaatakowała Kruka, zaskoczył wszystkich, a najbardziej samego Branna. Tylko dzięki wyćwiczonemu ciału, które zareagowało na cios szybciej niż umysł, udało mu się uniknąć poważnego zranienia. Mimo że zdołał zablokować uderzenie swoim orężem, zachwiał się i potknął na nierównym bruku. Runął na plecy, wypuszczając Posłańca z rąk.
Catriona nie miała zamiaru okazywać litości. Ostrze jej miecza lśniło złowrogo, gdy z wściekłością napierała na leżącego na ziemi mężczyznę, który, obracając się wokół własnej osi, starał się unikać kolejnych ciosów. Jej oczy płonęły złowrogo jak u walkirii, gdy zaczęła wykrzykiwać inwektywy w stronę Kruka.
– Przeklinam dzień, w którym cię poznałam i pokochałam! Powinieneś sczeznąć już dawno temu! Ludzie mieli rację, nazywając cię bestią! Mam nadzieję, że w piekle odpowiednio się tobą zajmą! Brzydzę się tobą... i sobą, że pozwoliłam ci się kiedykolwiek dotknąć!
Brann, słysząc bezlitosne słowa Catriony, które trafiały w jego serce niczym zatrute strzały, raniąc go o wiele skuteczniej niż ostrze miecza, poczuł, jak budzi się w nim gniew. Nie zasługiwał na takie słowa. Nie popełnił czynów, o które go posądzano, a nawet nie dano mu szansy, by to wyjaśnić. Catriona tak naprawdę nigdy go nie kochała, bo gdyby tak było, wysłuchałaby tego, co miał do powiedzenia.
A ona wciąż go atakowała: szybko, bez wytchnienia, napędzana wrzącą w niej furią. Musiał zapłacić nie tylko za śmierć jej rodziny, ale także za to, że wykorzystał ją i jej uczucie, by zwabić Angusa.
Tymczasem rozżalony Brann, zdołał się jakoś przeturlać do miejsca, w którym leżał Posłaniec. Chwycił go mocno, podniósł i zamachnął, starając się powstrzymać Catrionę, która w tym samym momencie opuściła swój miecz. Koniec jego oręża, zamiast zatrzymać się na stali, wbił się w miękkie, kobiece ciało.
W tej jednej chwili cały świat wstrzymał oddech. Brann i Catriona patrzyli na siebie, zdumieni tym, co się wydarzyło.
Kruk poderwał się z ziemi i wziął ukochaną w ramiona. Ostrożnie położył na zimnych kamieniach, a drżącą z emocji ręką zaczął odgarniać z pięknej twarzy kosmyki mokrych włosów.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że łzy obfitym strumieniem płyną mu po policzkach, słonymi kroplami spadając na Catrionę. Nie chciał jej zabić, a tylko powstrzymać potok strasznych słów. Spojrzał na jej brzuch, w którym wciąż tkwił miecz. Zrozpaczony, zdawał sobie sprawę, że to kwestia kilku chwil, zanim zabierze ją śmierć.
Ona też to wiedziała. Resztką sił podniosła dłoń i przejechała nią po jego ściągniętej bólem twarzy.
– Tak bardzo cię kochałam, Brann. Mogliśmy być tacy szczęśliwi. Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego?
– To nie ja zabiłem twoich rodziców! – Brann wykrzykiwał te słowa ochrypłym od żalu i udręki głosem, jednocześnie potrząsając ciałem ukochanej. – Słyszysz?! Ja tego nie zrobiłem!
Ale ona już go nie słyszała. Jej ciało zwiotczało, a oczy zamknęły się na zawsze. Kruk, dotykając swoim czołem czoła Catriony, wyszeptał:
– To nie ja…
Kołysał ją w swych ramionach, nie potrafiąc jej wypuścić. Chciał ją ogrzać swoim ciepłem. Przypominał sobie wszystkie chwile, które razem spędzili, momenty, kiedy stanowili jedno ciało. Krzyk bólu, który wyrwał się z jego gardła, odbił się echem od murów warowni, mrożąc krew w żyłach wszystkich świadków. Od teraz zaczynała się dla niego wieczna zima. Czas mijał, a on tulił Catrionę, nie chcąc się z nią rozstać. W końcu ostatni raz pocałował ukochaną w chłodne usta, po czym wstał, wsiadł na Gladiatora i, nie oglądając się za siebie, opuścił Twierdzę Lisa, a krążące na niebie kruki, głośno krakały nad tą tragedią.
Od autorki:
Drodzy Czytelnicy. Żegnamy się z postacią Catriony. Pewnie niektórzy się zastanawiają, po co o tym piszę, ponieważ Czytelnicy zaznajomieni z historią Arlene i Kaidana, mogliby podejrzewać, że w jakiś sposób ożywię Catrionę, tak jak to zrobiłam z Arlene. Niestety, nie tym razem. Catriona umiera definitywnie. Mam nadzieję, że Czytelnicy bardziej zaangażowani w tę opowieść mi wybaczą.
1 komentarz
Shadow1893
Zatkało mnie. 😮 Więcej napiszę nas priv, bo obecnie zapomniałam o wszystkich bolączkach rozdziału. Jak mogłaś?!
Marigold
@Shadow1893 No wiem... przepraszam...