Przeklęty: Brann. Część 2, rozdział 3

Przeklęty: Brann. Część 2, rozdział 3Od wirującej na parkiecie pary nikt z obecnych nie potrafił oderwać zachwyconego spojrzenia. Ze wzruszeniem ściskającym gardło patrzyli, jak z gracją i uczuciem tańczą. Zgromadzeni goście nie mieli wątpliwości, że ich miłość jest czymś wyjątkowym, a łączącej więzi nie rozerwie nawet śmierć. Arlene i Kaidan byli przykładem ludzi, którzy urodzili się, by być razem. Spotkanie tej kobiety i tego mężczyzny zostało zapisane w gwiazdach na długo przed ich przyjściem na świat. Jeśli ktoś nie wierzył w przeznaczenie, to przyglądając się tej parze, musiał zweryfikować swoje poglądy.
     Kaidan, wpatrując się w szmaragdowe oczy Arlene, kobiety, którą kochał od tak dawna, wciąż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. To, że mógł trzymać ją w ramionach, dotykać i całować, wydawało się prawdziwym cudem. Oboje przeszli długą i trudną drogę, aby znowu być razem. Dawno temu, za sprawą matki Arlene, Nathairy, zostali rozdzieleni na tysiąc lat. Przed rokiem Kaidan stoczył z nią walkę na śmierć i życie. Udało mu się zabić Żmiję, kobietę, która z chorej zazdrości urządziła piekło własnej córce i jej ukochanemu. Na szczęście wszystko, co złe, mieli już za sobą. Od tej pory mogli cieszyć się swoim towarzystwem oraz z radością i spokojem oczekiwać narodzin pierwszego dziecka.
     Kaidan czuł, jak jego serce bije w rytm słów piosenki, która rozbrzmiewała w pięknie udekorowanej sali. Teraz, mając Arlene tak blisko siebie, uważał, że warto było przejść przez piekło, jakim były minione wieki. Dla jednego jej uśmiechu bez wahania skoczyłby w ogień. Aby ukryć silne emocje, które nim targały, wtulił twarz w jej szyję, wdychając różany zapach, jakim emanowała. Dzięki niej był szczęśliwy i postanowił zrobić wszystko, aby nigdy więcej nie sprawić jej bólu swoim zachowaniem.
     Nagle chwycił jej twarz w dłonie i namiętnie pocałował. Rozległy się brawa i wiwaty zaproszonych na tę wyjątkową uroczystość gości. Kaidan uśmiechnął się i delikatnie przyłożył czoło do jej czoła, ciesząc się bliskością świeżo poślubionej żony.
     Arlene, mając u boku ukochanego mężczyznę, czuła się tak, jakby właśnie przekroczyła bramy raju. Przytuliła policzek do jego piersi, a męskie ramiona natychmiast zamknęły się wokół niej, gotowe bronić ją przed najmniejszym zagrożeniem. Od zawsze czekały tylko na nią. Należała do Kaidana tak samo, jak on należał do niej; nawet potężna Nathaira nie mogła tego zmienić. Ponownie wtuliła się w silne ramiona, delektując się tą niezapomnianą chwilą.
     Brann, z niespotykaną u siebie tkliwością, przyglądał się bratu i jego świeżo poślubionej żonie. Tak wielka miłość była rzadkością – tylko dla wybrańców, a on od dawna wiedział, że się do nich nie zalicza.
     Rzadko wracał myślami ku dawno minionym czasom, kiedy był młody, głupi i zakochany. Aż do tej pory sądził, że żal, który pojawił się, gdy Catriona wykrzyczała mu, że z zimną krwią zamordował jej rodzinę, zniknął. Jednak dzisiejsza uroczystość rozwiała jego złudzenia. Najszczęśliwszy dzień w życiu jego brata obudził dawno uśpione demony, które ponownie ukazały swoje szkaradne oblicza, domagając się krwi. Jego krwi.
     W tym momencie ostre spojrzenie Branna skupiło się na młodej kobiecie – na Karen. Przeżył ogromny szok, gdy zobaczył ją po siedmiu latach od ich pierwszego, dramatycznego spotkania. W życiu by nie zgadł, że jasnowłosa piękność to przyrodnia siostra Jasona Blacka – ta przerażona dziewiętnastolatka, która kurczowo trzymała się jego ramienia, gdy Przeklętym udało się ją uwolnić z rąk porywaczy.
     Okiem konesera kobiecych wdzięków powoli taksował wzrokiem zgrabną sylwetkę. Miała na sobie suknię do ziemi, inspirowaną antyczną Grecją, w kolorze kamienia zwanego Nocą Kairu. Piękny, głęboki granat kontrastował z jej jasnymi włosami, które spływały bujnymi falami na plecy. Kreacja odsłaniała jedno ramię, a błyszcząca, lekko opalona skóra przyciągała uwagę. Nie miała na sobie zbyt dużo biżuterii, tylko długie, diamentowe kolczyki, które rzucały świetlne refleksy przy każdym ruchu głowy oraz pierścień.
     Z wyglądu była niezwykle podobna do swojej matki, kobiety, która rządziła towarzyską elitą Nowego Jorku, ale nie przejawiała jej odpychającej wyniosłości. Tylko raz w swoim życiu piękna i zimna Caroline Davis uległa namiętności oraz porywom serca, i mimo sprzeciwu otoczenia, zdecydowała się na małżeństwo ze Stevenem Blackiem, dumnym mężczyzną z plemienia Navaho. Niestety, niezwykły szał zmysłów, który porwał oboje od pierwszego wejrzenia, szybko ustąpił miejsca niechęci, a wkrótce przerodził się w nienawiść. Caroline, wstręt, jaki czuła do pierwszego męża, przeniosła na syna, który już zawsze miał jej przypominać o błędach młodości. Po rozwodzie z ojcem Jasona związała się z mężczyzną, który, podobnie jak i ona, pochodził ze starej, wpływowej rodziny. Jednak córce, która urodziła się z tego związku, również nie poświęcała zbyt wiele czasu ani uwagi. Zaangażowała się w budowanie swojej pozycji towarzyskiej, bo tak naprawdę tylko to ją interesowało. Dziećmi zaś zajmowali się wszyscy, z wyjątkiem rodziców.
     Karen, obserwując wtuloną w siebie parę, poczuła zalewającą ją falę zazdrości. Po raz pierwszy w życiu spotkała mężczyznę, który tak bardzo kochałby kobietę i odwrotnie. W tej samej chwili osobliwy dreszcz przeszył jej ciało. Oderwała wzrok od Arlene i Kaidana, dyskretnie rozglądając się po sali. Natychmiast dostrzegła niepokojąco lśniące czarne oczy. Wstrząs, który przeżyła, gdy ich spojrzenia się spotkały, był niczym tsunami, które porwało ją na nieznane terytoria. Rozchyliła muśnięte błyszczykiem usta, lekko przy tym wzdychając. Drobne włoski na jej ciele zjeżyły się, a sutki stwardniały, wyraźnie odznaczając się na cienkim materiale sukni. Zszokowała ją reakcja własnego ciała na to jedno, bezczelne męskie spojrzenie. Nawet jej nie dotknął, a jedynie przyglądał. Ale to nie był byle kto, lecz najgroźniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie miała wyboru; musiała stawić czoła temu zuchwałemu spojrzeniu. Nie chcąc, aby ten arogant zwyciężył w ich niemym pojedynku, zadarła dumnie podbródek i uniosła kieliszek z szampanem w geście pozdrowienia, jednocześnie próbując uspokoić gwałtownie bijące serce. Gdy uśmiechnął się lekko, nieznacznie, unosząc jeden kącik ust i odwzajemniając jej gest, zrozumiała, że jest znacznie bardziej niebezpieczny, niż dotąd sądziła. Nie mogąc dłużej znieść jego pałającego spojrzenia, z udawaną nonszalancją oderwała od niego wzrok i ponownie skupiła się na młodej parze. Mimo to jej myśli wciąż wędrowały ku czarnym oczom. Uwodzicielskim oczom.
     Chociaż Karen już na niego nie patrzyła, Brann wciąż wodził za nią wzrokiem. Zachwycił go sposób, w jaki najpierw uniosła swój uroczy podbródek, a następnie kieliszek w geście pozdrowienia. Niczym królowa, która łaskawie zwróciła uwagę na swojego poddanego. Lubił kobiety, które odważnie stawiały mu czoła. Niestety, większość z nich się go bała. Ale nie Karen.
     – Pierwsza i najważniejsza zasada: nie pożądaj siostry przyjaciela swego – mruknął kpiąco Odhan, który podszedł do brata, widząc, jak ten pożera Karen wzrokiem.
     – To już nawet popatrzeć sobie nie można? – odparł niewinnie Brann, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że Odhan ma rację.
     – Oby tylko na patrzeniu się skończyło.
     – Daj spokój – w głosie Branna dało się wyczuć zniecierpliwienie.
     – Mówię poważnie. Jeśli Jason przyłapie cię, jak mierzysz jego siostrę tym specyficznym, samczym spojrzeniem, wścieknie się nie na żarty. Więc uważaj.
     W odpowiedzi Brann tylko przewrócił oczami. Już nic nie mówiąc, z braterskim uczuciem wpatrywali się w parę na parkiecie, która pocałunkiem zakończyła swój pierwszy – jako małżeństwo – taniec.
     – Spójrz na Taranisa – rozbawiony Odhan wskazał na wysokiego mężczyznę, który stał niedaleko. – Płacze jak bóbr, a przez dwieście lat wzbraniał się przed dołączeniem do naszej drużyny.
     – Widząc go w takim stanie, nikt by nie uwierzył, że to właśnie on jest z nas wszystkich najbardziej hardy i nieobliczalny – zauważył Brann, biorąc łyk szampana.
     „Ale to właśnie dzięki tej cesze nie zwariował, gdy na jego oczach mordowano mu rodzinę” – dodał w myślach.
     Mimo radosnego wydarzenia, jakim był ślub Kaidana i Arlene, w ich serca wkradła się melancholia. Wróciły bolesne wspomnienia. Przypominali sobie bliskich, których kochali i których dawno temu pochowali.
     – Muszę się napić – odparł Odhan i w ponurym nastroju udał się do baru po mocnego drinka. Miał nadzieję, że alkohol pozwoli mu przepędzić upiory przeszłości.
     Brann natomiast ruszył w stronę Arlene, aby porwać ją do tańca. Po początkowej niechęci, jaką do niej czuł, nie pozostał najmniejszy ślad. Gdy poznał jej historię, wrogość ustąpiła miejsca szczeremu zachwytowi. Jednocześnie zrozumiał, dlaczego Kaidan nigdy o niej nie zapomniał.
     – Arlene, czy uczynisz mi ten zaszczyt? – zwrócił się do niej, lekko się przy tym kłaniając.
     Szmaragdowe oczy rozbłysły na jego widok. Bez wahania chwyciła wyciągniętą ku niej męską dłoń.
     – Promieniejesz – powiedział Brann, kładąc rękę na jej wciąż smukłej talii. Patrząc na nią, nikt by się nie domyślił, że jest w ciąży. – Nigdy nie widziałem piękniejszej panny młodej – dodał.
     – Dziękuję – Arlene uśmiechnęła się do niego uroczo. – Gdy po wiekach prawdziwej gehenny spełnia się wreszcie twoje największe marzenie, nie może być inaczej. Odkąd znowu jesteśmy z Kaidanem razem, a Nathaira już nam nie zagraża, ja nie chodzę, ja unoszę się parę metrów nad ziemią i nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze ją dotknę – dokończyła ze śmiechem, pełna zachwytu nad życiem, które zaczynała u boku ukochanego mężczyzny.
     – Może nie potrafię tego wyrazić w odpowiedni sposób, ale ogromnie cieszę się z waszego szczęścia.
     – Wiem – kobieta zdjęła dłoń z męskiego ramienia i delikatnie dotknęła jego twarzy. – Twoja przyjaźń wiele dla mnie znaczy. Zawsze byłeś ogromnym wsparciem  dla Kaidana, a teraz i dla mnie.
     Brann patrzył na jej śliczną twarz i w chwili nagłego smutku, który go niespodziewanie ogarnął, przykrył jej drobną dłoń swoją.
     – Arlene… – zaczął.
     Chciał jej powiedzieć o swoim przeczuciu, że śmierć wyciąga po niego swe kościste ramiona, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Dziś odbywało się wielkie święto miłości, a on nie chciał psuć radosnej atmosfery swoimi posępnymi zwierzeniami.
     – Tak? – kobieta przyglądała się mu uważnie. Nie uśmiechała się już; czuła, że mężczyzna ma jej do przekazania coś niezwykle ważnego.
     – Jesteś naprawdę wyjątkowa. Gdyby Kaidan nie był moim bratem, to sam bym się z tobą ożenił – dokończył z udawanym humorem.
     Arlene domyślała się, że nie to chciał powiedzieć.
     – Brann… – niebieskie oczy spoglądały na niego z troską. – O co chodzi? Czy coś się stało?
     W tym momencie muzyka ucichła, a do nich podszedł kolejny gość, pragnący zatańczyć z panną młodą. Nic już nie mówiąc, Brann uściskał ją mocno i ruszył w stronę baru. Czuł na plecach jej zmartwiony wzrok, ale chwila słabości minęła. Z tym, co przyniesie przyszłość, musiał sam się zmierzyć.
     Przy barze poprosił barmana o butelkę Jacka Danielsa oraz szklankę. Nie zauważył, że jedna para oczu uważnie obserwuje każdy jego krok.
     Z alkoholem w jednej ręce i szklanką w drugiej ruszył w stronę wyjścia, a następnie windą udał się na piętro, na którym mieścił się jego apartament.
     Po wejściu do pokoju postawił whisky i szklankę na niewielkim stoliku przy oknie. Zdjął marynarkę, a następnie muszkę. Rozpiął kilka guzików koszuli i gdy w końcu poczuł się swobodnie, przygotował sobie drinka.
     Wpatrując się w zalany blaskiem zachodzącego słońca Edynburg, poczuł się nagle tak samotny, jakby był zupełnie sam na tym pieprzonym świecie. Dzisiejsza uroczystość przywołała wspomnienia, które już dawno powinny zostać zapomniane, ale okazało się, że wcale takie nie były.
     Catriona.
     To imię wciąż dudniło mu w głowie. Żałował, że w ogóle ją spotkał. Rany, które mu zadała, choć niewidoczne, wciąż się nie zabliźniły i potrafiły dać o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Tak jak teraz. Catriona udzieliła mu lekcji, której nigdy nie zapomniał. Żadna kobieta nie zdołała już zdobyć zaufania Branna, nie wspominając o jakichkolwiek silniejszych uczuciach. Miał wiele kochanek, ale seks postrzegał jedynie jako chwilę relaksu. Po wszystkim odchodził bez słowa.
     Te smutne rozmyślania przerwało nieśmiałe pukanie do drzwi. Brann zmarszczył brwi, zirytowany, że ktoś przerywa mu tak potrzebną chwilę samotności. Postanowił udawać, że go tutaj nie ma. Jednak intruz nie zamierzał odpuścić. Rozdrażniony nachalnością nieproszonego gościa odstawił szklankę i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi, pragnąc jak najszybciej pozbyć się natręta.
     Gdy je otworzył, gniew malujący się na jego twarzy ustąpił miejsca zdumieniu, które szybko zdołał ukryć. W skupieniu wpatrywał się w piękną twarz Karen.
     – Pomyliłaś pokoje, księżniczko? – zapytał, nie kryjąc sarkazmu. Siostra Jasona była ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć.
     Kobieta w milczeniu wpatrywała się w męską, nieprzeniknioną twarz, a potem jej wzrok spoczął na kawałku nagiego torsu, który wyłaniał się spod rozpiętej koszuli. Jej ciało natychmiast zareagowało na ten widok.
     – Chciałam z tobą porozmawiać, Brann. Mogę wejść? – Karen cierpliwie czekała na jego odpowiedź.
     A on jedynie świdrował ją wzrokiem. W końcu odsunął się na tyle, że mogła przejść.
     Oboje stanęli na środku pokoju i uważnie się sobie przyglądali.
     „Karen nie jest już tą przerażoną dziewiętnastolatką, która niegdyś rozpaczliwie się do niego tuliła” – pomyślał Brann. Teraz patrzył na kobietę, która znała swoją wartość.
     Gdy ich spojrzenia się spotkały, dwa serca na moment zgubiły swój rytm. Napięcie seksualne, które pojawiło się między nimi, zaskoczyło zarówno Karen, jak i Branna. Nie widzieli się od siedmiu lat, ale więź, która przed laty ich połączyła, znów ożyła. Wróciła także znana już im tęsknota. Za czym? Bali się odpowiedzi na to pytanie.
     – Chciałaś porozmawiać – męski głos zdradzał irytację.
     Karen wzięła głęboki oddech. W jej wyobraźni moment ponownego spotkania z Brannem nie wydawał się tak naładowany intensywnymi, niewypowiedzianymi emocjami, które oboje teraz odczuwali.
     – Nigdy nie miałam okazji podziękować ci za uratowanie mi życia i za to, jak się mną zająłeś, gdy było już po wszystkim… za opiekę, jaką nade mną roztoczyłeś – wypowiedziane szeptem słowa miały siłę tysiąca bomb.
     Bliscy Karen byli zdumieni, jak szybko udało jej się dojść do siebie po tak traumatycznym doświadczeniu, jakim było porwanie. Tylko ona wiedziała, że powrót do psychicznej równowagi zawdzięcza głównie stojącemu przed nią mężczyźnie. Wracając myślami do tych wstrząsających wydarzeń, nie pamiętała już o zwierzęcym strachu, jaki jej wtedy towarzyszył, gdy przez tyle godzin była na łasce bandytów. Zapomniała o broni przystawionej do skroni oraz o groźbach gwałtu.
     Pamiętała tylko Branna. Jego oczy, patrzące na nią z czułością, dotyk szorstkiej dłoni na policzku, która ocierała jej łzy, silne ramiona zamykające się wokół niej i chroniące przed światem. Wszystko, co złe, wydawało się jedynie sennym koszmarem; tylko on pozostawał prawdziwy. Zawsze gdy się bała, powtarzała sobie, że niezależnie od tego, co się wydarzy, Brann znowu ją uratuje. Stał się jej aniołem stróżem, nawet o tym nie wiedząc.
     Mężczyzna, słysząc te podziękowania, wzruszył ramionami.
     – Nie tylko ja tam wtedy byłem. Po prostu dotarłem do ciebie jako pierwszy, a ty obdarzyłaś mnie intensywnymi uczuciami, które zwykle towarzyszą ludziom w tak ekstremalnych sytuacjach – wyjaśnił spokojnie. Był dla niej kimś w rodzaju bohatera, który ocalił ją od śmiertelnego niebezpieczeństwa.
     – Twoim przyjaciołom już dawno podziękowałam, tylko tobie nie miałam okazji tego uczynić. – W turkusowych oczach Karen widać było wdzięczność i coś jeszcze… światło, które zapalało się jedynie dla tego czarnowłosego, chmurnego mężczyzny.
     – Braciom – poprawił ją Brann. – Oni są moimi braćmi i nie musisz mi dziękować – to moja praca. Zresztą Jason już nam hojnie podziękował – w dolarach.
     Zdawał sobie sprawę, że jest niemiły, ale obecność Karen działała na niego w sposób, który zwiastował kłopoty. Była zakazanym owocem, którego nie miał prawa nawet tknąć. Chciał, aby jak najszybciej odeszła i uwolniła go od swojej osoby, ponieważ jej obecność była dla niego prawdziwą torturą.
     Jednak siostra Jasona, zamiast udać się w stronę drzwi, zaczęła iść w jego stronę. Zatrzymała się dopiero, gdy dzieliły ich centymetry. Słyszała przyspieszony oddech i widziała szybko unoszącą się umięśnioną klatkę piersiową. Wcale nie był tak opanowany i zimny, jak o nim mówiono. Musiała wysoko unieść głowę, aby spojrzeć w jego niebezpiecznie błyszczące oczy. Wyczytała w nich ostrzeżenie.
     Czuła ciepło bijące od męskiego ciała. Potężny i złowrogi – taki był Brann, mężczyzna, którego pragnęła uwieść. Nagły refleks świetlny sprawił, że oderwała wzrok od czarnych oczu i spojrzała na nagą skórę, która wyłaniała się spod rozpiętej koszuli. Jej uwagę przyciągnął wisior, który lśnił złowieszczo w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
     Karen uniosła dłoń i szczupłymi palcami ostrożnie chwyciła kawałek metalu. Zgadywała, że widniejący na nim przecięty na pół ptak stanowił kiedyś całość.
     Brann, czując to delikatne dotknięcie, omal nie wyskoczył ze skóry. Wydawało mu się, że temperatura w pokoju znacznie się podniosła. W głowie pojawiły się grzeszne myśli i wyuzdane obrazy.
     – Co się stało z drugą połową kruka? – lekko ochrypły głos Karen zdradzał, że nie tylko Brann był poruszony tym, co się między nimi działo.
     „Umarła dawno temu, razem z pewną kobietą” – już miał zamiar to głośno powiedzieć, kiedy uświadomił sobie, że ona pyta o wisior, a nie o niego.
     – Spoczywa w bezpiecznym miejscu – odparł, starając się nie zdradzić, jak wiele kosztuje go rozmowa o Catrionie. Nie było lepszego miejsca na ukrycie przedmiotu, a wraz z nim kawałka duszy, niż dno jeziora Loch Ness.
     – Rozumiem – i rzeczywiście rozumiała, że za tą brakującą częścią medalionu kryje się historia pełna cierpienia.
     Jego oczy płonęły czarnym ogniem. Zabrakło jej odwagi, by zapytać: „Kto cię skrzywdził? Kto pozostawił po sobie niezagojoną ranę?”.
     Karen powoli opuściła trzymany w ręku przedmiot, muskając przy tym skórę Branna w subtelnej pieszczocie. Powietrze stało się ciężkie od pożądania, które narastało między nimi od chwili, gdy wpatrywali się w siebie na sali balowej podczas tańca Arlene i Kaidana.
     Brann, z nieukrywanym podziwem, przyglądał się stojącej przed nim kobiecie, jej zapach otulał go owocową mgiełką. Zerknął na kuszące usta, które lekko rozchyliły się pod wpływem jego spojrzenia. Pragnęła go równie intensywnie, jak on pragnął jej. Pochylił głowę. Ich oddechy mieszały się ze sobą, potęgując i tak już buzującą w nich namiętność.
     Karen drżała w oczekiwaniu na pocałunek. Nigdy niczego nie pożądała tak bardzo, jak właśnie pocałunku tego mężczyzny. Czasami, gdy leżała późno w nocy w łóżku, nie mogąc zasnąć, wyobrażała sobie, jak to jest być w objęciach swojego czarnowłosego anioła stróża.
     Milimetry dzieliły ją od spełnienia tego marzenia, gdy nagle Brann się wycofał. Uniósł głowę i zrobił krok do tyłu, a potem kolejny. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, a oddech rwał od szaleństwa, które go ogarnęło.
     – Myślę, że powinnaś już iść – wycedził zimnym tonem. Był wściekły na siebie, na swoją reakcję oraz na kobietę, która doprowadziła go do takiego stanu.
     Karen podeszła do drzwi. Zanim jednak wyszła, odwróciła się w jego stronę.
     – Sądzę, że nie zdołamy przed tym uciec.
     Słowa te jeszcze długo po jej odejściu rozbrzmiewały echem w eleganckim pokoju.
     Brann nerwowo przeczesał dłonią swoje włosy. Tylko dwie kobiety potrafiły wzbudzić w nim tak wielką namiętność, która spalała go, pozostawiając jedynie popiół. Jedną z nich była Catriona, a drugą – Karen.
     Podszedł do okna, za którym panowała ciemność i zaczął rozmyślać. Tym razem jednak jego myśli nie krążyły wokół dawnej ukochanej, lecz kobiety, która jednym spojrzeniem swoich turkusowych oczu potrafiła zburzyć mur, jaki budował wokół siebie przez ostatnie tysiąc lat.

*

     Balor z uwagą obserwował nagą Morrigan, zapatrzoną w nocne niebo. Ten niewielki zagajnik w pobliżu Loch Ness od wieków stanowił miejsce ich intymnych spotkań. Nigdy jej tego nie wyjawił, ale każdej nocy czekał na nią w tym miejscu.      Przejechał palcem po jej smukłym ramieniu, rozkoszując się jedwabistą gładkością skóry. Kochał ją od pierwszego wejrzenia, nawet wtedy, gdy próbowała go zabić.
     – Nas czas się kończy, Morrigan – jego szept przerwał spokój panujący wśród drzew.
     Kobieta skierowała na niego swe fiołkowe oczy.
     Dzisiejszego wieczoru Balor uświadomił sobie, że gra między nim, Brannem a Morrigan właśnie się rozpoczęła. Czekał na to tysiąc lat, równie niecierpliwie, co Brann. W końcu znalazł jego czuły punkt, którym okazała się Karen. Kolejna kobieta miała stać się jego Nemezis, ale taki był jego los.
     – Zbliża się moment, w którym będziesz musiała podjąć ostateczną decyzję, Morrigan. Wszystko jest w twoich rękach, a na pewno trzymasz w nich moje serce. Pamiętaj o tym, ponieważ gdy ta chwila przeminie, ktoś zginie – dokończył cicho, wciąż delikatnie gładząc ją po ramieniu.
     Kobieta zadrżała. Opuściła głowę, pozwalając, by kurtyna ciemnych włosów zasłoniła jej twarz. Nie chciała, aby Balor zauważył malujący się na niej strach.
     Tej nocy, z głośnym zgrzytem, otworzyły się drzwi, za którymi czekało przeznaczenie.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Sapphire77

    Kolejny pełen uczuć i odczuć odcinek. Dla mnie właśnie to jest pociągające. Nie tak akcje, której w tej części mało, ale walka, która dzieje się w środku bohaterów, w tym odcink u Branna. Miłość  i jej siosta Nienawiść. Czemu zawsze śmierć, ma ją zaspokoić? Prawda, nie zawsze. Z pewnością  dla niektórych nie jest pożywieniem chleb. Ich jestestwa potrzebują innego rodzaju pokarmu. Co zgotują Brannowi i czy podała. Może ktos mu pomoże. Ktoś, od kogo nigdy by się tego niespodziewał.  :smile:

    2 godz. temu